Z pewnością pamiętacie legendę o królu Midasie, tym od oślich uszu i od dotyku zamieniającego wszystko w złoto?
Mało kto wie jednak, że Midas miał młodszego brata, dowódcę swoich wojsk, Nidasa czy też Niedassa, (który jak możecie sprawdzić w kronikach, objął rządy we Frygii, po tym jak starszy z braci zginął w walce z koczowniczymi Kimerami).
Gdy Midas z Nidasem uratowali Sylena z orszaku Dionizosa, młodszy brat, który zawsze miał się za sprytniejszego od króla, również miał prośbę do Dionizosa:
– Boże winnej latorośli i dzikiej natury, daj siłę mym członkom, niech ich uderzenie wniwecz obraca wszystko, co stanie im na drodze.
Ale, że jako się rzekło, mądrzejszym był od brata (a przynajmniej za takiego się miał), przypomniawszy sobie o swej pięknej niewolnicy Dryzeidzie, dodał:
– Niechże tylko ten mój członek najczulszy i najmniejszy od tego będzie wyłączon, a jeszcze czułość w nim powiększ proszę, o zacny boże!
* * *
Minął czas jakiś i obaj bracia zdążyli pożałować dionizyjskich darów.
Wreszcie Midas wybłagał u Dionizosa, by mógł się obmyć ze swego obracającego wszystko w złoto dotyku w wodach rzeki Paktol.
Młodszy z braci tymczasem bał się, że Dionizos posłyszał jak Niddas klnie, ilekroć małym palcem uderzył w najmniejszy nawet kamyczek. Potrafił się po tym zwijać z bólu przez wiele godzin, złorzecząc.
Dryzeida, całując w najmniejszy palec u stopy wodza, uspokajała:
– Przecież i tak ci sprawić rozkosz mogę, panie!
– Ale czyż bóg ze mnie nie zakpił? Dobrze wiedział, jaki członek miałem na myśli!
– Może trzeba było użyć innych słów?
– Jakich? O tak… tak… tak mi rób.
– Odpowiednich. – Zassała palec na chwilę, Nidas przymknął oczy. – Bardziej precyzyjnych.
Trwali tak przez chwilę, a wojownik nie mógł się skupić na tym, co chciał rzec, wreszcie wyszeptał:
– Każde by na moją szkodę przekręcił.
Dryzeida palcami wśród palców nogi Nidasa zaczęła kręcić:
– O tak?
– Jestem pewien, że gdybym poprosił, by mi zawsze konar gdy chęć przyjdzie zapłonął, to bym cię dziś jakimś kawałkiem drewna parzył!
– Mogłoby i tak być, panie. Poproś zatem o cofnięcie „daru”.
– Dionizos nie przebaczy obelg. A nawet jeśli… Obawiam się, że cena będzie wysoka.
– Sprawdź!
* * *
Dryzeida rozparta na poduszkach spytała:
– I jak, mój panie?
Miast odpowiedzieć, zrzucił chlamidę i spadł na nią niczym jastrząb na gołębicę. Nie było w tym zbliżeniu czułości, tylko żądza dzika, najdziksza, która wreszcie mogła znaleźć ujście.
Dopiero gdy pierwszą chuć nasycili, Nidas dużo łagodniejsze z kochanką zaczął karesy. Tak jak lubiła, owionął jej szyję oddechem gorącym, przeniósł ten oddech w górę pod samo ucho, chwycił koniuszek zębami. Puścił. Zagłębił się językiem w małżowinę by za chwilę całować czoło, brew, nos, usta.
Dryzeida przygryzła wargę Nidasa i zaczęła się walka języków. Dłonie wojownika niby błądziły po ciele, ale tak naprawdę dobrze znały drogę – gdzieś od pach w dół, minęły z dala piersi, by odnaleźć biodra i pełne pośladki. I nagle przerwały wędrówkę, oderwał się od kochanki, przy nogach jej uklęknął i z nagła wziął do ręki jej maleńką stópkę, masował podbicie, by usta pochylić, w najmniejszy z palców ucałować.
– Co robisz głup… Nidasie? Przestań proszę, to mnie łaskocze!
– Naprawdę?
Roześmiała się.
– Sprawdź!
* * *
Wiele godzin później, gdy leżeli obok siebie wyczerpani, Dryzeida spytała:
– Co powiedział Dionizos?
– Powiedział: nie da się, Nidasie.
Zmarszczyła brwi:
– Więc jak?
– Musiałem dobić pewnego targu. Zapłacić straszną cenę.
– Jaką?!
Nidas roześmiał się:
– Nie frasuj, udało mi się przechytrzyć boga wina.
Uderzyła piąstkami w jego muskularną pierś:
– Nie lubię, jak to robisz!
– Jak co robię?
– Nie mówisz mi wszystkiego. Kluczysz wokoło!
Uniósł ręce w geście poddania i roześmiawszy się, rzekł:
– Dobra, już dobra, nie złość się, Dryzeido. Powiem wszystko.
– Mów!
– Daru raz ofiarowanego nie sposób cofnąć. Można go jedynie rozmyć, rozproszyć, jak rzeka Paktol rozmyła dar Midasa.
– Więc? – spytała, bawiąc się kosmykiem z brody Nidasa.
– Dionizos rozmył mój dar na wszystkich moich potomków, po ostatnie pokolenie, jakie będzie chodzić po ziemi. Każdy, po koniec czasów, będzie w ciemności, małym palcem u nogi o sprzęty różne zahaczał i strasznego bólu z tego powodu doznawał.
Nidas zaśmiał się, choć gorzki to był śmiech. Dryzeida wyczuła, że w śmiechu tym brak radości:
– Śmiejesz się, panie, a smutek w tym śmiechu słyszę. Czym się troskasz?
Pochyliwszy się nad nią, ucałował ją w czoło i rzekł:
– Przecież dzieci nie mam i za stary jestem by mieć je jeszcze, siły w mych lędźwiach już nie ma, więc w istocie za zdjęcie klątwy niczym nie zapłaciłem.
Pozwolił na plecy się obalić. Dryzeida śmiejąc się, usiadła okrakiem na jego udach i zaczęła po podbrzuszu go gładzić.
– Ja nie byłabym taka pewna, panie, że tych sił nie ma.
– Jestem zmęczony. I stary.
– Doprawdy? Sprawdźmy!
* * *
Wiele lat później, król Nidas na łożu śmierci, ze wzruszeniem i łzą w oku, pożegnał swych dziewiętnaścioro wnucząt, dziękując w duchu bogu wina, że się okpić śmiertelnikowi nie dał, że zwrócił płodność, by klątwa mogła się rozwodnić na kolejne pokolenia.
Następnie król nakazał wyjść wszystkim, z wyjątkiem kronikarza.
– Słuchasz mnie uważnie?
– Tak, panie.
– Nie chcę, by potomni mnie przeklinali.
– Panie, przecież dokonałeś wielu wspaniałych czynów! Będą cię wychwalać!
– Myślę, że tak być może, ale jedna rzecz mi spokoju nie daje.
– Jaka?
– Z tej historii o Sylenie, mym bracie i Dionizosie wykreśl wszystko co dotyczy mego nieszczęsnego daru i ceny za jego zdjęcie. A najlepiej – całkiem mnie z tej opowieści wykreśl!
* * *
Kronikarz rozkaz wykonał tak gorliwie, że gdyby nie szczegółowe badania, nie wiedzielibyśmy ani o królu Nidasie, ani o Dryzeidzie, ani o klątwie.
A na całym świecie po dziś dzień potomkowie frygijskiego króla rozbijają sobie małe palce o meble, nie wiedząc, że to skutek targu, który z kronik został wymazany.