- Opowiadanie: Krokus - Tutaj wszyscy mają takie oczy

Tutaj wszyscy mają takie oczy

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Tutaj wszyscy mają takie oczy

Jakimś cudem koń nie połamał nóg, a podwozie skonfiskowanej dorożki wytrzymało i udało mi się dowieźć profesora Igora Kirma na miejsce. Ściągnąłem lejce tuż obok kapitana Urnauta, a kilkanaście kroków od stalowego potwora. Vapofant stał krzywo na czterech nogach, z których jedna tkwiła w ciemnej kałuży oleju. Wyglądał, jakby coś strzyknęło mu w kręgosłupie i wymagał pilnej wizyty u kręgarza. Nie umniejszało to jednak respektu, jaki budził samym swym rozmiarem – aż dziw brał, że tak wielka machina potrafiła przemierzać całe staje, zasilana jedynie mocą pary, która białymi kłębami wciąż ulatywała z komina.

Zeskoczyłem z kozła w momencie, gdy uczony wysiadał już z powozu, z oczami wlepionymi w Vapofanta, jakby to były cycki najwspanialszej diwy Teatru Wielkiego.

– Kapitan Jan Urnaut – przywitał go mój przełożony, jak zwykle nie szczędząc pogardy w spojrzeniu.

Ja już byłem przyzwyczajony, ale pięćdziesiąt lat starszy mężczyzna mógł poczuć urazę.

– Igor Kirm – odpowiedział profesor, ściskając rękę oficera, bez patrzenia mu w twarz.

Jakby prowadzili potyczkę na subtelne zniewagi na oczach całej naszej kompanii.

– Nie przyjechaliście się tu gapić – powiedział Urnaut. – Konstruujecie broń dla Cesarstwa, więc opracujcie coś, co pozwoli niszczyć Vapofanty, zanim przybędą tu dwa kolejne z odsieczą.

Igor Kirm powoli zwrócił twarz w kierunku cesarskiego oficera i parsknął ostentacyjnie.

– Mam w kwadrans wynaleźć nową broń, która powali kilkudziesięciotonowe stalowe słonie?

Kapitan drgnął, ale opanował gniew. Nieczęsto mu się to zdarzało.

– Masz powiedzieć, jak mamy z tym walczyć – wycedził.

– Tu nie ma wielkiej filozofii. Trzeba przebić ten pancerz. – Kirm wskazał cielsko potwora, wiszące kilkanaście stóp nad ziemią.

Imponował mi jego spokój, ale wiedziałem, że jeszcze chwila i Urnaut eksploduje, a wtedy pieprzony synalek ważnego ojczulka będzie nieprzewidywalny.

– Kpisz ze mnie, starcze? – syczał przez zęby. – Nikt nam takich dział nie skonstruował, wiesz?

Kirm przyjął kontrę bez wzruszenia.

– Ktoś obciął na to fundusze, wiesz?

Kapitan wziął głęboki oddech, jakby próbował się opanować.

– Te machiny od dwóch miesięcy pustoszą kraj, zdobywając miasto za miastem – mówił drżącym głosem. –  Lada dzień zajmą stolicę. Tu i teraz, po raz pierwszy, możemy zajrzeć do środka tego cholerstwa i znaleźć słabe punkty, więc bierzcie się do roboty, profesorze, zrozumiano?

– Wszystkie nasze dotychczasowe propozycje nie znalazły uznania w oczach jaśniepaństwa generałów. Co się zmieniło?

„Odległość od stolicy”, pomyślałem.

– Jakie propozycje? – powiedział Urnaut, głosem tak cienkim, jak włókna nerwowe, na których wisiała jego cierpliwość.

– Wiązać nogi łańcuchami, zrzucać butelki z naftą i podpalać, minować ulice… – wyliczał profesor, prostując kolejne palce prawej dłoni.

– Nie, nie, tak się nie da – odpowiadał Urnaut.

– Właśnie o tym mówiłem. Próbowaliśmy pokazać proste rozwiązania, ale wy chcecie magiczną różdżkę, która zmieni stalowe monstra w potulne kociaki. I to na już, na teraz. Nadęte buce. W domu krzykniesz, a służba podsuwa kawior, podciera pupcię i całuje siusiaka.

W dwóch krokach Urnaut dopadł Kirma i podniósł, trzymając go za koszulę.

– Obejrzyj to i wymyśl broń – wycedził cały czerwony na twarzy.

Puścił, odpychając inżyniera tak, że ten się zatoczył.

– Mam jeszcze jeden pomysł – odpowiedział.

Wyciągnął z kieszeni chusteczkę. Na klęczkach nazbierał do niej kamieni i związał w niewielki tobołek.

– Trzeba to wrzucić, o, tam, w staw kolanowy, między płyty pancerza – powiedział, wręczając zawiniątko Urnautowi. – Kamienie zablokują tryby i unieruchomią nogę.

Oficer poczerwieniał. Rzucił tobołkiem – jak wszystkim, czym się brzydził – w swojego adiutanta. We mnie. Zabolało, ale złapałem.

– Kpisz?

– Jestem śmiertelnie poważny – odpowiedział Kirm.

Oficer wyciągnął rewolwer i wycelował w pierś inżyniera.

– Nie wkurwiaj mnie, tylko wymyśl broń – krzyknął.

– Nie jesteś wkurwiony – powiedział Kirm. – Jesteś obsrany. Boisz się, bo ojczulek załatwił ci posadę z dala od frontu, a tu nagle wojenka podeszła do drzwi.

– Przestań pieprzyć!

– Defilady, odznaczenia, bankiety. To robiliście przez ostatnich czterdzieści lat. Wiesz, że podobne machiny były już kiedyś u bram stolicy? Wtedy je odparliśmy. Byłem tam, równie obsrany, jak ty teraz, ale imałem się każdego sposobu, by wygnać te ścierwa z Cesarstwa. Udało nam się. A wiesz, co oni potem zrobili? Poświęcili czas na udoskonalenie broni, na pójście do przodu, a wy, nasze elity, utonęliście w zachwytach, splendorze i kawiorze, choć w okopach nie widziałem żadnej piersi z orderami. Tego nie da się już uratować.

Rewolwer Urnauta drżał kilkanaście centymetrów od piersi Kirma, a czerwona twarz oficera zmieniała wyraz od wściekłości, przez niedowierzanie, obrzydzenie, aż po strach.

– Witaj na froncie. Tutaj wszyscy mają takie oczy – powiedział profesor, mierząc kapitana wzrokiem.

Urnaut krzyknął i strzelił raz, drugi, trzeci. Wrzeszczał, aż opróżnił bęben. Stał nad ciałem Kirma i wciąż pociągał za spust.

 

***

 

Odkąd zrozumiałem, że nic więcej nie da się zrobić, już tylko stałem nad skulonym kapitanem i wyrzucałem na niego całą swoją frustrację.

– Rozkazy! Jakie są rozkazy, pętaku?!

Siedział skulony pod murem kamienicy w bocznej uliczce Alei Wyzwolenia i wołał matkę przez zasmarkane usta. Jeszcze rok temu defilował tu na czele kompanii, z której teraz część żołnierzy zdezerterowała, a pozostali leżeli na ulicach stolicy, podziurawieni kulami i szrapnelami, albo rozerwani na strzępy. Powietrze przeszywały serie z kartaczownic i świsty pocisków artyleryjskich, a ulica drżała od ciężkich kroków Vapofantów, które wybijały na bruku rytm śmiercionośnego marszu.

Były blisko.

Nie miałem jak uciekać.

Pochyliłem się nad żałosnym oficerem jeszcze niżej i wtedy coś wypadło mi zza pazuchy. Zawinięte w chusteczkę kamienie, naprędce skonstruowana przez Kirma broń na Vapofanty.

Niewiele myśląc, wybiegłem na Aleję Wyzwolenia niemal wprost pod nogi machiny kroczącej. Wymierzyłem i z całych sił rzuciłem zawiniątkiem w kolano. Uderzyło w płytę pancerza tuż nad przegubem, rozerwało się i kamienie prysnęły we wszystkie strony.

Bum! Bum! Bum!

Kartaczownica z następnej machiny wzięła mnie na cel. Wśród odłupywanych przez pociski fragmentów bruku i tynku rzuciłem się z powrotem za mur budynku.

Mogłem już tylko czekać na śmierć.

Ale nagle rytm kroków Vapofanta załamał się, coś zatrzeszczało, zazgrzytało. Zamknąłem oczy. Światem wstrząsnęło, ze ściany leciał tynk, do nosa wdarł mi się pył. Krztusiłem się i kaszlałem.

Gdy otworzyłem oczy, z chmury kurzu zaczęło wyłaniać się metalowe cielsko. Leżało kilka kroków ode mnie, wciąż buchając parą z pochylonego komina.

W kadłubie machiny otworzył się właz.

Drżącą ręką wyciągnąłem z kabury rewolwer i wycelowałem.

W otworze pojawiła się wykrzywiona bólem twarz, żołnierz z trudem próbował wyjść. I wtedy mnie zobaczył. Zastygł.

„Tutaj wszyscy mają takie oczy”, pomyślałem.

Koniec

Komentarze

devil

Dobre. Nietypowe. Powodzenia w konkursie. :)

Pięknie opisana wojna, bez patosu, a ze smarkami i beznadzieją w oczach.

W pierwszej części spór między oficerem a naukowcem zdominował głównego bohatera, może szkoda. Niemniej jednak całość robi wrażenie.

Lożanka bezprenumeratowa

"Nie umniejszało to jednak respektowi …" – "Nie umniejszało to jednak respektu …".

Krokusie

Podobało mi się. Nawet bardzo.

Rozmowa kapitana z inżynierem wyszła żywo i wiarygodnie, ale mam podobne odczucia do Ambush. Trochę przez zdominowanie większości tekstu tą rozmową zatracił się gdzieś główny bohater. W zasadzie w pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, kto nim jest, bo o tym zapomniałem.

Poza tym aspektem jednak wszystko grało. STEAMPUNK-owy klimat, realizm, ładne zdania.

Pozdrawiam!

Nie często mu się to zdarzało.

Hej, Krokus, a tu nie powinno być przypadkiem “nieczęsto”? Nie + przysłówek odprzymiotnikowy piszemy łącznie.

 

Moje wrażenia są tożsame z tymi przedstawionymi przez Ambush i Realuca. Trochę gubi się główny bohater, ale za to mogę napisać, że dialog skonstruowany jest wiarygodnie i przekonująco. Interesujący klimat tekstu, generalnie muszę wyznać, że lubię wszystkie dzieła, które przedstawiają wojnę nie od strony zwyciężających bohaterów, tylko zwykłych ludzi, którzy cierpią, czują beznadzieję, płaczą, krwawią i tak dalej. Wyszło fajnie i należy się Biblioteka.

Pozdrawiam!

Cześć, Czytelnicy!

 

Yantri,

devil

 

Misiu,

Dziękuję za miłe słowa!

 

SPW,

Poprawione – aż sprawdzałem i faktycznie “nie umniejsza” łączy się z dopełniaczem – mój błąd, dzięki!

 

zbiorczo Ambush, Realuc, Amon

No tak – główny bohater w pierwszej scenie jest tylko obserwatorem, żeby wypalić w finale. Pozwoliłem sobie na zostawienie go z boku, ze względu na krótką formę.

 

i teraz indywidualnie ;)

 

Ambush,

No średnio lubię patos więc poszły smarki ;)

 

Realuc,

Bardzo się cieszę, że dialog wyszedł, staram się podciągać w tym aspekcie ;) No i za pochwały dziękuję!

 

Amonie,

a tu nie powinno być przypadkiem “nieczęsto”? Nie + przysłówek odprzymiotnikowy piszemy łącznie.

I cyk! Jedno słowo mniej!

 

Tobie również dziękuję za pochwały. Cóż, nie umiem w wielką politykę, to piszę o tych maluczkich :P

 

Dziękuję za lekturę, komentarze i kliczki!

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Fajne podejście do konkursu, zamiast odkryć ich brak. Spojrzenie na wojnę robi wrażenie, bez bogoojczyźnianego bełkotu, zamiast którego pokazujesz bardziej prawdopodobny strach.

Luknęłam na komentarze i nie do końca się z nimi zgadzam. Imo bez początkowej, mocno zwracającej uwagę rozmowy w pierwszej części, druga nie byłaby taka mocna. A tobołek z kamieniami imo ładnie łączy obie części.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć, Irko!

 

zamiast odkryć ich brak

Tu może się wytłumaczę, żeby mnie z konkursu nie wytegowali XD raczej celowałem w odkrycie/wynalazek, który jest banalny, a skuteczny. Wszak chusteczka z kamieniami nie kojarzy się z czymś, co mogłoby powstrzymać pancernego słonia ;)

Bardzo mnie cieszy Twój odbiór tekstu – dziękuję za miły komentarz i kliczka!

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hej 

Trochę szkoda, że tak mało było o samych maszynach, choć były głównym problemem w opowiadaniu. Ale z drugiej strony, było wystarczająco by zbudować napięcie :). Podobały mi się emocje, podczas rozmowy dowódcy z naukowcem i ostatnia akcja zakończona – „Tutaj wszyscy mają takie oczy” :). Ładne zamknięcie historii :). Dorzucam ostatniego klika i pozdrawiam :) 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Sprawy dotyczące wojny są ostatnimi, o której chciałabym czytać, a Tobie, Krokusie, udało się przedstawić rzecz tak, że lektura obyła się bez najmniejszej przykrości, a nawet z pewną satysfakcją. I wale nie dlatego, że tekst jest króciutki, ale dlatego, że w tak krótkim tekście zawarłeś wszystko, co sprawia, że powinien on trafić do Biblioteki. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, Bardzie!

 

Na maszyny zabrakło miejsca, choć z przyjemnością kilka rzeczy bym o nich dodał :(

Cieszę się, że się podobało!

 

Dziękuję za lekturę, komentarz i klika!

 

 

Cześć, Reg!

 

Przyznam, że ja też wojny nie darzę sympatią, ale cóż zrobić, jak trafił mnie akurat taki pomysł ;)

Dobrze, że obyło się bez przykrości, z najmniejszych nawet okruchów satysfakcji cieszę się niezmiernie!

 

Dziękuję za lekturę, komentarz i klika!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Bardzo proszę, Krokusie. I pozwolę sobie dodać, że znakomicie wykorzystałeś pomysł, który akurat Cię trafił. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hm.

Nie wyobrażam sobie takiej rozmowy między przedstawicielami dwóch “ramion wojny” – armii i strony naukowej. To raczej powinien być szacunek, choć może złośliwy i zgryźliwy.

Toteż całe, całkiem ciekawe, opowiadanie mija mnie bokiem.

A skojarzyło mi się z AT-AT na Hoth :).

 

Aha, wg mojej wiedzy cuglami powoduje się koniem pod wierzch. Do kierowania zaprzęgami konnymi służą lejce lub wodze.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Od początku się odbiłem. Może dlatego, że wpadłem w środek historii i opis leci ignotum per ignotum– wyjaśnia nieznane nieznanym? Zalew obcych nazw i imion, wprowadzonych hurtem.

Potem podszedłem drugi raz, przemęczyłem początek i wciągnęło. 

A na koniec wróciłem do początku, gdy nie mówił już o nie znanym i okazał się przyzwoity – po prostu powinien być środkiem, a nie początkiem. IMHO.

To ważne, bo jeśli czytelnik odbije się od pierwszych słów, zwykle już nie wraca. Po co mu robić pod górkę?

 

Jak ze Staruchem – też się zastanowiłem nad wiarygodnością takiej rozmowy. Wybitni naukowcy też chcą żyć. Rozpieszczeni synalkowie też nie chcą na stryczek. Obaj dążą ku katastrofie, a za mało miejsca, by wprowadzić – dlaczego oni tacy są, co za straszne fatum popycha ich do samounicestwienia? Są dumni, ale za dużo sobie trzeba w głowie dopowiadać, za bardzo usprawiedliwiać samemu aż taki koniec tej dumy – tu nie ma wiarygodnego uzasadnienie ich działań. (Za ważniejszy uważam problem pierwszy, brak uzasadnień to chleb powszedni czytelnika wink ).

 

Dobra historia, sygnalizujesz ciekawy świat, o którym chętnie bym poczytał.

Powodzenia.

The KOT

Cześć, Krokusie!

 

Przyjemny szorcik, bardzo klimatyczny i dobrze napisany. Rewelacyjnie udało Ci się oddać brudny obraz wojny.

 

Tak na marginesie, ostatnimi czasy z ekipą planszówkową mamy na tapecie Scythe (takie 4x z rewelacyjnymi ilustracjami Jakuba Różalskiego), w którym występują dieselpunkowe mechy. Przy fragmencie z unieruchamianiem maszyn za pomocą kamieni miałem przed oczami fuzję tych właśnie mechów oraz scen niszczenia imperialnych machin kroczących przez Ewoki podczas bitwy o Endor :)

 

Uważam, że tekst ma potencjał na rozbudowanie do pełnoprawnego opowiadania, a może i powieści. A póki co, wiadomo, trzeba się trzymać założeń konkursu.

 

Pozdrawiam serdecznie, życzę powodzenia w konkursie i biegnę klikać :)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

@Cezary_Cezary

A portalowe opka z konkursu “Mechy na strzechy” czytał? Bo niektóre do Scythe mogą pasować :)

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Staruch

A portalowe opka z konkursu “Mechy na strzechy” czytał? Bo niektóre do Scythe mogą pasować :)

Nie było okazji, ale w niedługiej przyszłości postaram się nadrobić zaległości:)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Cześć, Staruchu!

 

Zgadzam się, że powinna ta rozmowa wyglądać inaczej, ale starałem się powrzucać kilka wyjaśnień, dlaczego wygląda tak, jak nie powinna ;) widać nie starczyło

A skojarzyło mi się z AT-AT na Hoth :).

Musiało! XD

Aha, wg mojej wiedzy cuglami powoduje się koniem pod wierzch. Do kierowania zaprzęgami konnymi służą lejce lub wodze.

trudno to wyguglać, ale fakt, że tylko w cuglach definicja PWN nie wspomina o powozie – zmienione na “lejce” – dzięki!

 

Dziękuję za lekturę i komentarz!

 

Cześć, Eldil!

 

Dziękuję za cierpliwość w podchodzeniu do tekstu ;)

I tak, jak wyżej – starałem się to uzasadnić, ale nie można w takim limicie uzasadnić motywów działań obu postaci, trzeba rzucać okruszki. Starałem się, jeśli było za mało – mea culpa!

 

Dziękuję za lekturę i komentarz!

 

Cześć, Cezary^2

 

Cieszę się, że przypadło do gustu, dziękuję za miłe słowa.

Przy fragmencie z unieruchamianiem maszyn za pomocą kamieni miałem przed oczami fuzję tych właśnie mechów oraz scen niszczenia imperialnych machin kroczących przez Ewoki podczas bitwy o Endor :)

W “Scythe” nie grałem, ale zaczynam śledzić ;) widzę, że od 14 lat, więc dla mojej “ekipy planszówkowej” troszkę za wcześnie :P natomiast ilustracje Różalskiego to, można powiedzieć, już klasyk! Mnie co prawda wspomniany przez Starucha konkurs ominął, ale czytałem kilka tekstów i owszem – są spoko, właśnie w takim klimacie.

 

Dziękuję za lekturę, komentarz i kliczka!

 

Pozdrówka!

 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Bardzo misie.

Zręcznie rzucasz czytelnika na głęboką wodę, jednocześnie nie pozwalając mu zatonąć w braku wyjaśnień. Mamy krótką scenkę – no dobra, w zasadzie dwie – które ledwie z grubsza zarysowują jakieś tło, charaktery postaci, a jednak wszystko wybrzmiewa wiarygodnie, są emocje, napięcie, dialog, w który jestem w stanie bez problemu uwierzyć (w przeciwieństwie do niektórych przedpiśców, jak widać ;) mi się po prostu wydaje, że ludzka skłonność do kłótni i wbijania sobie szpileczek przezwycięża nawet widmo zagłady i czasami także w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia ludzie nie dadzą rady współpracować). A najlepsze jest to, że pod tą pozorną skrótowością wydaje się kryć jakiś świat, pełniejsza opowieść o ciągnącym się od X lat konflikcie, doświadczenia bohaterów – gdybyś mi powiedział, że to wycinek jakiegoś dłuższego dzieła, uwierzyłabym bez zastrzeżeń i poprosiła o ciąg dalszy.

Fajna klamerka się tworzy na końcu, zarówno z tobołkiem pełnym kamieni, jak i powtórzeniem tytułowej frazy. No, ładne to po prostu, lubiem takie zabiegi.

Powodzenia w konkursie!

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Cockusie!

 

Steampunkokus widzę dominuje Twoje pisanko ostatnio ;)

Czasem odkrycie znajduje się na wyciągnięcie ręki, czasem nie trzeba odkrywać Ameryki, żeby znaleźć złoto.

Czy coś.

Stoicki naukowiec denerwujący kapitana – złoto. Wspaniała, organiczna scena z dobrym podsumowaniem. Podobała mi się najbardziej.

No i końcówka. Fajnie zbierasz cały tekst w jeden punkt zborny, rzucając powtórzeniem kluczowej frazy.

Pozderki :3

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Cześć, Żwirku!

 

Bardzo się cieszę z Twojego odbioru! A jeszcze bardziej się cieszę, że sprawiłem wrażenie, że stoi za tym jakiś większy świat, bo

gdybyś mi powiedział, że to wycinek jakiegoś dłuższego dzieła, uwierzyłabym bez zastrzeżeń i poprosiła o ciąg dalszy.

no, niestety wiem o tym świecie chyba tyle ile napisałem XD

 

Dziękuję za lekturę i komentarz!

 

 

Cześć, Barbi!

 

Jakoś ten Steampunk tak do mnie przylgnął, fakt. Jakoś mi tak się dobrze pisze w tych klimatach, choć mało jeszcze mam steampunkowego światotwórstwa – trzeba coś z tym zrobić ;)

Fajnie, że się podobało!

 

Dziękuję za lekturę i komentarz!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Interesujące spięcie między żołdakiem i naukowcem. Mnie tam wydaje się wiarygodne. Jeśli jakiś dupek wierzy tylko w siłę i pieniądze, to mógłby tak zareagować.

Klamerka też fajna.

I mnie również kojarzyło się z konkursem na podstawie prac Różalskiego. Taki masz klimat.

Babska logika rządzi!

Cześć, Finklo!

 

Taki masz klimat.

SORRY! XD

Cieszę się, że dołączasz do #teamwiarygodnarozmowa

To był fajny konkurs, głupio mi, że tak się spóźniłem :(

 

Dziękuję za lekturę i komentarz!

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Nie masz za co przepraszać.

OK, wiem, że to nawiązanie do słynnego cytatu. :-)

Babska logika rządzi!

Łooo.

Przyjemne steampunkowe realia, intensywna rozmowa żołnierza z naukowcem, zakończona zgonem – to niespodziewane, ale tym lepiej dla sceny. Tytułowy motyw fantastycznie upiorny i świetnie użyty w zakończeniu. Moje zastrzeżenia budzi jedynie sposób zaproponowany przez profesora – wielkie niepokonane machiny zniszczenia nie powinny mieć tak trywialnej wady konstrukcyjnej. Jakby nie potrzeba profesora by odkryć coś takiego, a z drugiej strony projektant maszyny powinien przewidzieć tak oczywistą ułomność.

Niemniej czytało mi się bardzo przyjemnie.

Cześć, Jasnostronny!

 

Taka wada konstrukcyjna z pewnością jest sporym kamyczkiem w ogródku konstruktora, a ja sam nie miałem tu miejsca na wytłumaczenie takiego bubla, ale postaram się wyjaśnić, jak ja to widzę (i co ważne – to tylko jedno z kilku wytłumaczeń): Vapofanty są potężne i budzą słuszną grozę, ale nawet narrator się dziwi, że potrafią się tak poruszać. Bo nie są wszechmocne i stoi za nimi długą listą kompromisów, na jakie musieli pójść inżynierowie – może redukcja masy, możliwość kolizji w trakcie ruchu, itp. A może osłony były, ale sprawiały problemy i żołnierze sami je demontowali?

W każdym razie największą siłą Vapofantów jest strach, jaki wzbudzają. Przy czym całkowicie rozumiem Twoje wątpliwości ;)

Bardzo Ci dziękuję za komentarz, cieszę się, że się spodobało!

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Bardzo fajne. I pomysł i nazwa steampunkowek maszyny. Czuć majestat tego stalowego bydlaka.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Cześć, Dziadku!

 

O! Szczególnie mnie to cieszy, bo nie byłem do końca przekonany do “Vapofanta” (roboczo nazywałem je Olifantami, ale przecież zżynać nie ładnie).

Dziękuję za lekturę i komentarz!

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Vapofant

Fajne słowotwórstwo.

Dialog kapitana z naukowcem bardzo mi się podobał. Ten drugi jedzie po bandzie, przez co można zakładać, że – mimo odkrycia słabej strony piekielnych machin – sytuacja jest już przegrana, i jajogłowy może pozwolić sobie na to, by igrać ze śmiercią (no i się doigrał, co stanowi mocny punkt tekstu, nie spodziewałem się tego). A może wcale nie, może istnieje realna szansa na wygraną, ale mierzenie się z rzeczywistością, w której durna władza znów osiądzie na laurach, to dla Kirma zbyt wiele? Lubię, kiedy opowiadania mnożą tego typu wątpliwości. No i jeszcze ładnie, brutalnie zagrałeś tytułem. Zdecydowanie udany tekst.

Pozdrawiam! 

Cześć, Adamie!

 

Faktycznie dałoby się dorobić różne wytłumaczenia postępowania naukowca. Pewnie mógł też uciekać przed frontem, a jednak nie miał możliwości, albo sam zdecydował, by zostać. Ale przyznam, że mnogie możliwości są raczej efektem limitu XP

Cieszę się, że się podobało oraz dziękuję za lekturę i komentarz!

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Nowa Fantastyka