- Opowiadanie: Radek - Odrodzenie Baby Jagi

Odrodzenie Baby Jagi

Opo­wieść o Babie Jadze, umiesz­czo­na na gra­ni­cy mię­dzy Zjed­no­czo­nym Kró­le­stwem a bli­ską za­gra­ni­cą. Tekst miał się wpa­so­wy­wać w nurt young adult, ale od oceny re­zul­ta­tów są czy­tel­ni­cy.

Do­koń­cze­nie frag­men­tu: “Baba Jaga – Od­ro­dze­nie (frag­ment)” i ści­śle zwią­za­na z opo­wia­da­niem: “Małym Glo­rim w Babę Jagę”.

In­for­ma­cja od be­tu­ją­cych: „za duży prze­chył w stro­nę wódy i seksu”, choć jest tylko kilka słod­kich drin­ków na po­cząt­ku. Ser­decz­nie dzię­ku­ję za ogrom­ną pomoc za­rów­no przy do­szli­fo­wy­wa­niu fa­bu­ły (ak­cen­tów) i zwal­cza­niu nie­do­ró­bek.

Sta­ra­łem się za­wrzeć wszyst­ko, co wia­do­mo o Babie Jadze i upraw­do­po­dob­nić w de­ko­ra­cjach hard-sf, bo cza­rów nie ma. Praw­da?

 

Ogrom­ne po­dzię­ko­wa­nia dla be­tu­ją­cych: bruce i Gre­asy­Smo­oth. Bez nich by­ło­by na­praw­dę źle. Wrzu­co­ne jesz­cze raz, bo por­tal robił dziw­ne rze­czy z da­ta­mi. Eks­pe­ry­men­to­wał sobie z po­dró­ża­mi w cza­sie.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Odrodzenie Baby Jagi

Na­ta­sza nie lu­bi­ła jeź­dzić za gra­ni­cę na wa­ka­cje na wieś, tym razem było jesz­cze go­rzej. Jakiś stary ob­lech w prze­dzia­le uparł się pod­trzy­my­wać kon­wer­sa­cję.

– Pa­nien­ka sama?

– W prze­dzia­le jest jesz­cze kilku ludzi – od­rze­kła.

– Na naukę, do pracy?

– Na wa­ka­cje – od­po­wie­dzia­ła po­iry­to­wa­na. – Do babci. Bab­cia ma domek w lesie, na drze­wie i to może być za­baw­ne, jeśli jest się małą dziew­czyn­ką. Nie je­stem już dziec­kiem! A za gra­ni­cą nawet je­stem peł­no­let­nia.

– Ile ma lat wasza bab­cia? – za­in­te­re­so­wał się inny pa­sa­żer.

– Ze sto pięć­dzie­siąt! – wark­nę­ła Na­ta­sza i wy­ję­ła te­le­fon ko­mór­ko­wy, żeby się uspo­ko­ić.

Nie było za­się­gu. Spraw­dzi­ła na ko­mu­ni­ka­to­rze, któ­re­go uży­wa­ła za gra­ni­cą i też nie. Po­sta­no­wi­ła sie­dzieć i gapić się przez okno, a tam – tylko las.

Poza tym bab­cia Agniesz­ka wcale nie była matką matki, ale dal­szą krew­ną. Wy­glą­da­ła staro i nie do­cie­ra­ło do niej, że świat po­szedł na­przód.

Ko­le­dzy z klasy la­ta­li sa­mo­lo­ta­mi albo i czymś cie­kaw­szym, a tu po­ciąg. Odkąd skoń­czy­ła sześć lat, Na­ta­sza jeź­dzi­ła do babci w każde let­nie wa­ka­cje, przy­naj­mniej na mie­siąc, a w tym roku szy­ko­wa­ły się dwa.

– Bi­le­ty pro­szę! – Do prze­dzia­łu za­pu­kał kon­duk­tor. – Do­jeż­dża­my do gra­ni­cy. Prze­siad­ka! Sama je­dziesz?

– Tak – od­po­wie­dzia­ła, po­ka­zu­jąc bilet i po­my­śla­ła: „Na­stęp­ny!”.

Ten ob­lech przy­naj­mniej po­mógł jej zdjąć z półki wa­liz­kę. Inni pa­sa­że­ro­wie nie kwa­pi­li się do po­mo­cy. To przez ten strój! Bab­cia Agniesz­ka się upar­ła, żeby Na­ta­sza przy­jeż­dża­ła prze­bra­na w czar­ną su­kien­kę i no­si­ła spi­cza­sty ka­pe­lusz. A ta­kich od­waż­nych, któ­rzy by się umie­li prze­ciw­sta­wić Babie Jadze, wielu nie było. Na­ta­sza też do nich nie na­le­ża­ła.

Cią­gnąc wa­liz­kę, prze­kro­czy­ła bramę, ozdo­bio­ną ko­ro­ną z tom­ba­ku i już była za gra­ni­cą. Ja­kież to pro­ste!

– Aleś się wy­stro­iła, dziew­czy­no! – za­wo­łał straż­nik, ale drugi go zga­sił.

– Cicho! Wiesz, czyja to wnucz­ka? Chcesz sobie na głowę nie­szczę­ście spro­wa­dzić? – Obaj teraz uda­wa­li, że nie pa­trzą.

Cze­kał po­ciąg z sil­ni­ka­mi od­rzu­to­wy­mi na dachu. Tu po woj­nie zwi­nę­li trak­cję elek­trycz­ną i zmie­ni­li sze­ro­kość torów. Na lo­ko­mo­ty­wie zbie­rał się szron, to przez zbior­ni­ki z cie­kłym wo­do­rem. Po tej stro­nie gra­ni­cy wszyst­ko było ina­czej.

„Pójdę na che­mię”, po­my­śla­ła. „Jesz­cze rok, peł­no­let­niość i wię­cej tu nie przy­ja­dę!”.

 

Uczen­ni­ca

 

Na pe­ro­nie po­ja­wił się młody czło­wiek, chciał pomóc z wa­liz­ką. Na­ta­sza od razu po­zna­ła po­li­cyj­ne­go kon­fi­den­ta.

– Panna nie stąd? – spy­tał.

– Zza gra­ni­cy – od­po­wie­dzia­ła. – Do babci. A pan stąd?

– Miej­sco­wy! – rzekł z dumą. – Na­zy­wam się Mi­cha­ił Kra­sno­dar­ski…

– Sto­pień?

– Kon­stabl, ale je­stem na kur­sie… – po­chwa­lił się i zde­kon­spi­ro­wał, ale po­sta­no­wił udać, że to ba­ga­te­li­zu­je. – A panna?

– A panna nie, panna nie ma stop­nia – po­wie­dzia­ła Na­ta­sza, grze­biąc w to­reb­ce. „Jeśli miej­sco­wy, to po­wi­nien wie­dzieć o babci”, po­my­śla­ła.

To krę­pu­ją­ce, ale Na­ta­sza mu­sia­ła szyb­ko za­ło­żyć poń­czo­chy, bo bab­cia ka­za­ła. Po­bie­gła do to­a­le­ty w wa­go­nie. Prawa poń­czo­cha była w bia­ło-zie­lo­ne pasy, lewa w bia­ło-czer­wo­ne.

Jej ko­mu­ni­ka­tor po­wi­nien za­cząć dzia­łać zaraz po prze­kro­cze­niu gra­ni­cy. Da znak ro­dzi­com, póki się da. Ledwo po­ciąg osią­gnął mak­sy­mal­ną pręd­kość, za­czął ha­mo­wać.

– Tu nie ma sta­cji – za­uwa­żył Mi­cha­ił.

– Nie ma – zgo­dzi­ła się Na­ta­sza. – Wy­sia­dam. Po­mo­żesz mi z wa­liz­ką.

Po­mógł, Na­ta­sza po­pa­trzy­ła, jak po­ciąg od­jeż­dża i się roz­pę­dza. Do rzecz­ki od na­sy­pu było ponad sto me­trów przez błoto. Przy brze­gu cze­ka­ło dwóch straż­ni­ków wiej­skich w łodzi. Żaden się nie ode­zwał, nie mu­siał.

Pły­nę­li mię­dzy wy­spa­mi na ba­gnach wą­ski­mi ka­na­ła­mi i rzecz­ka­mi. Wresz­cie do­tar­li do tej wła­ści­wej.

– Dalej nie pój­dzie­my! Za­bie­raj tę wa­li­zę i tfu… – Straż­nik splu­nął.

– Dzię­ku­ję – od­po­wie­dzia­ła Na­ta­sza nie­zra­żo­na, tak się dzia­ło za­wsze.

Nie­wi­docz­ną, ale suchą ścież­ką do­szła na miej­sce. Sama się dzi­wi­ła, że umie tra­fić. Przed furt­ką wy­de­kla­mo­wa­ła:

– Domku, domku na ku­rzych nóż­kach, porusáj sie i obróć sie tyłem do lasa, a przo­dem do mnie – wy­po­wie­dzia­ła hasło, a naj­waż­niej­sze były ak­cen­ty.

Ścież­kę wy­zna­cza­ły kości, miej­sco­wi my­śle­li, że zwie­rzę­ce, ale w więk­szo­ści ludz­kie. Ekra­ny ma­sku­ją­ce wy­łą­czy­ły się, za­pal­ni­ki zdez­ak­ty­wo­wa­ły i Na­ta­sza mogła wejść po dra­bin­ce. Bab­cia mó­wi­ła, że te miny nie­groź­ne, krzyw­dy nie zro­bią, co naj­wy­żej nogę urwą. Wa­liz­kę mu­sia­ła zo­sta­wić na dole. Bez po­mo­cy sama nie umia­ła­by jej wcią­gnąć.

Gdyby nie kot Ra­do­mir i kruk Rambo, w domku na drze­wie by­ło­by cał­kiem nudno. Bab­cia Agniesz­ka spę­dza­ła całe dnie w pra­cow­ni, do któ­rej ni­ko­mu nie wolno było wcho­dzić. Drzwi były ukry­te w sza­fie, która się na­zy­wa­ła Na­rnia. Przy­naj­mniej tak na niej na­pi­sa­no.

Oczy­wi­ście ko­mu­ni­ka­tor Na­ta­szy znalazł się już poza za­się­giem. Ksią­żek na pół­kach wiele nie stało, a i tych nie umia­ła czy­tać. W kuch­ni je­dze­nia było nie­wie­le, przy­naj­mniej do­brze, że stara zmywa. Czas się wziąć do pracy, żeby w noc nie ze­szło. Że też bab­cia nie mogła za­ak­cep­to­wać ro­bo­ta sprzą­ta­ją­ce­go!

Na­ta­sza usły­sza­ła skrzy­pie­nie scho­dów za szafą. Mimo woli prze­stra­szy­ła się, kiedy stara sta­nę­ła w drzwiach.

– Co tak późno, Nata? Rambo do­pie­ro teraz po­wie­dział, że we­szłaś. Kło­po­ty były?

– Nie, bab­ciu.

– Po­zna­łaś kogoś i tur­la­łaś się z nim na sia­nie?

– Nie, bab­ciu.

– Wło­sów nie ści­na­łaś i nie far­bo­wa­łaś…

– Nie dam ci się wię­cej za­hip­no­ty­zo­wać! – wy­krzy­cza­ła Na­ta­sza, wie­dzia­ła co dalej bę­dzie.

– Hip­no­ty­zu­ję cię tylko do pra­cow­ni – wy­ja­śni­ła bab­cia. – Zwy­czaj­nie wy­ma­gam po­słu­szeń­stwa! Na ko­la­na!

Zanim sta­ru­cha się­gnę­ła po różdż­kę, Na­ta­sza już klę­cza­ła. Miała wra­że­nie, że była w sta­nie się oprzeć woli babci przez kilka se­kund dłu­żej niż rok temu.

– Cie­ka­we, po co na­zy­wać ludz­kie ma­gne­ty­zo­wa­nie takim dziw­nym sło­wem „hip­no­za”. Po­trze­bu­ję wło­sów dzie­wi­cy… – spo­koj­nym gło­sem wy­ja­śni­ła stara. – Potem pój­dziesz do wsi, przy­nie­siesz, co trze­ba i ugo­tu­jesz obiad. Po­sprzą­tasz rano. W nocy w pra­cow­ni po­mo­żesz…

– Tak bab­ciu!

– W so­bo­tę wie­czo­rem we wsi tańce będą – cią­gnę­ła stara. – Jak ze swoim dzie­wic­twem coś po­czniesz, to na uczen­ni­cę cię wezmę.

– Pójdę na che­mię! – po­wie­dzia­ła hardo Na­ta­sza. – Będę stu­dio­wać.

– Jeśli ci po­zwo­lę… – Baba Jaga od­wie­si­ła różdż­kę obok szafy, sama we­szła do środ­ka i za­mknę­ła za sobą drzwi. – Jedna noga w jed­nym kącie, druga noga w dru­gim kącie, nos na su­fi­cie.

Hasło otwie­ra­ło przej­ście do pra­cow­ni. Na­ta­sza kie­dyś je wy­pró­bo­wy­wa­ła. Albo nie umia­ła tak sta­nąć, jak po­trze­ba, albo sys­tem miał do­dat­ko­we funk­cje bio­me­trycz­ne.

W domku Baby Jagi nie było prądu poza pra­cow­nią, ale jakoś do­pro­wa­dzo­no gaz do ku­chen­ki i wodę do zlewu. Naj­bar­dziej Na­ta­szę prze­ra­ża­ło świe­że mięso, które przy­no­si­ła stara. Nie­ko­niecz­nie po­cho­dzi­ło od dzika.

Wszyst­kie meble były wy­ko­na­ne ręcz­nie z ka­wał­ków miej­sco­we­go drew­na i, po­dob­nie jak na­czy­nia, wy­glą­da­ły, jakby miały ze sto lat. Baba Jaga ka­za­ła, ktoś zro­bił i przy­niósł, wkła­da­jąc całe serce nie tylko w ja­kość wy­ko­na­nia, ale i w zdo­bie­nia. Do­mi­no­wa­ły przed­sta­wie­nia kru­ków, kotów, ale i nie­to­pe­rze się zda­rza­ły. Tylko bu­ja­ny fotel wy­pro­du­ko­wa­no nie­daw­no, mógł mieć z dzie­sięć lat. Sztuć­ce zda­rza­ły się now­sze, ale trud­no by­ło­by zna­leźć dwa, po­cho­dzą­ce z jed­ne­go kom­ple­tu. W kącie stał moź­dzierz ku­chen­ny tak wiel­ki, że Baba Jaga mo­gła­by się w nim zmie­ścić. Miej­sco­wi mó­wi­li, że słu­żył babci do la­ta­nia po oko­li­cy.

We wsi więk­szość ludzi od­wra­ca­ła się od Naty, nie­któ­rzy splu­wa­li pod nogi. W skle­pie im pie­niądz nie śmier­dział. W port­fe­lu za­in­sta­lo­wa­nym w ko­mu­ni­ka­to­rze Na­ta­szy za­wsze „ma­gicz­nie” po­ja­wia­ły się pie­nią­dze, kiedy była u babci.

– Mi­cha­ił się pyta, czy przyj­dziesz na tańce w so­bo­tę – ode­zwał się sprze­daw­ca, gdy skoń­czy­li roz­li­cze­nia.

– Który Mi­cha­ił? – Jak zwy­kle pierw­sze­go dnia na wa­ka­cjach Na­ta­sza była nieco roz­ko­ja­rzo­na.

– Kra­sno­dar­ski…

– A ten! Będę! – po­sta­no­wi­ła Na­ta­sza, choć idea „tra­ce­nia dzie­wic­twa”, żeby za­do­wo­lić bab­cię, ją ra­czej prze­ra­ża­ła i obrzy­dza­ła, ale tro­chę cie­ka­wi­ła.

***

W so­bo­tę wie­czo­rem prze­bra­ła się z czar­nej su­kien­ki w taki strój, w jakim za­zwy­czaj cho­dzi­ła do szko­ły. Wpraw­dzie nie wtar­ga­ła wa­liz­ki na górę, ale wy­bra­ła z niej nie­któ­re rze­czy.

– Tak nie pój­dziesz! – po­wie­dzia­ła bab­cia, wy­cho­dząc z szafy. – Lu­dzie nie będą mieć dla cie­bie sza­cun­ku. Po pierw­sze tu jest Zjed­no­czo­ne Kró­le­stwo, po dru­gie je­steś dziew­ką słu­żeb­ną Baby Jagi, coś jakby kan­dy­dat­ką na uczen­ni­cę. Rambo po­wie­dział… – Nie do­koń­czy­ła. – Nawet kot pa­trzy na to z dez­apro­ba­tą…

Rze­czy­wi­ście, Ra­do­mir sie­dział w oknie z przy­mru­żo­ny­mi ocza­mi, które wy­ra­ża­ły dez­apro­ba­tę. Kruk wy­lą­do­wał obok niego i też wy­glą­dał, jakby ubiór Na­ta­szy mu się nie po­do­bał.

– Ka­za­łam dla cie­bie uszyć su­kien­kę jak dla uczen­ni­cy, awan­sem, prze­bierz się.

– Będą się ze mnie śmia­li – po­wie­dzia­ła wresz­cie Na­ta­sza.

– Taka jest kolej rze­czy, dzi­siaj się będą z cie­bie śmia­li, potem się będą cie­bie bali… Ka­pe­lusz weź­miesz ten sam, nie mam dla cie­bie dru­gie­go.

– A jak tu wrócę?

– Mi­cha­ił cię od­wie­zie, naj­prost­sza magia, nawet ty sobie po­ra­dzisz.

„Cza­rów nie ma! To tylko sztucz­ki”, po­my­śla­ła i po­wie­dzia­ła: – Ale to po­li­cjant…

– Wszę­dzie mieć warto kon­tak­ty. – Bab­cia, wy­cią­gnę­ła fiol­kę z kie­sze­ni far­tu­cha. – Łyk­nij na od­wa­gę, bo chyba sobie jesz­cze z chło­pa­ka­mi nie ra­dzisz.

Na­ta­sza prze­bra­ła się i po­pa­trzy­ła na sie­bie w lu­strze. Wy­glą­da­ła jakoś le­piej niż po­przed­nio.

– Idź już, bo się ciem­no robi i ka­pe­lusz…

Po na­po­ju z fiol­ki babci Na­ta­szy się krę­ci­ło w gło­wie. Ka­pe­lusz jej spadł, kiedy scho­dzi­ła po dra­bin­ce, ale na­ło­ży­ła go od razu, gdy tylko zna­la­zła się na ziemi. Straż­ni­cy wiej­scy cze­ka­li z łódką.

„Byle się nie za­ta­czać”, po­my­śla­ła, idąc ścież­ką wy­zna­czo­ną przez pło­tek z kości.

– Panna o czymś za­po­mnia­ła? – za­re­cho­tał jeden straż­nik.

„Co on ma na myśli? Ka­pe­lusz mam”, za­sta­no­wi­ła się. „Ani poń­czoch, ani maj­tek, ani butów!”.

– Muszę wra­cać! – po­wie­dzia­ła Na­ta­sza, na­da­jąc gło­so­wi ton roz­ka­zu­ją­cy, wal­cząc z beł­ko­tli­wo­ścią.

– Jak stara ją tak wy­pu­ści­ła, to tak ma być! – po­wie­dział drugi. – Nie bę­dzie­my in­ge­ro­wać w ro­dzin­ne spra­wy cza­row­ni­cy…

– A Sonia?

„Kto to?”, za­sta­no­wi­ła się Na­ta­sza, ale nie za­py­ta­ła.

Teraz czuła wy­raź­nie kom­po­zy­to­wy po­kład łodzi pod bo­sy­mi sto­pa­mi. Bała się wsty­du, jak za­wsze. Jed­nak jeśli babka sobie co wy­my­śli­ła, to tak bę­dzie.

Ło­dzie pa­tro­lo­we typu Żmija, przy­wle­czo­ne tu przez Kró­le­stwo dla Obro­ny Te­ry­to­rial­nej, były de­mo­bi­li­zo­wa­ne i chęt­nie ku­po­wa­ne przez Straż Wiej­ską. Wy­pro­du­ko­wa­ne do po­ru­sza­nia się na od­no­gach Nilu w Del­cie, ra­dzi­ły sobie rów­nież na tu­tej­szych ba­gnach.

Na­ta­sza scho­wa­ła się pod dach, bo za­cho­dzą­ce słoń­ce ra­zi­ło. Na chwi­lę za­mknę­ła oczy, ale nie spo­dzie­wa­ła się, że zdoła usnąć. Nigdy nie miała ta­kich snów. Seks ze wszyst­ki­mi chło­pa­ka­mi w tanc­bu­dzie wcze­śniej nie przy­szedł jej do głowy. W tym śnie wy­da­wał się do­brym po­my­słem na spę­dze­nie wie­czo­ru.

Do­pły­nę­li do wsi, gdy było już ciem­no. Na­ta­sza obu­dzi­ła się i od razu wie­dzia­ła, dokąd iść, w tę samą stro­nę, co wszy­scy.

– Jak panna bę­dzie nas po­trze­bo­wać… – po­wie­dział jeden ze straż­ni­ków, któ­rzy ją od­wo­zi­li.

– Wiem! – Nie dała mu do­koń­czyć.

Po­mo­gli jej wy­sko­czyć z łodzi. Żaden nie splu­nął, pa­trzy­li na nią z fa­scy­na­cją. Prze­sta­ło jej się krę­cić w gło­wie, ale resz­ta ob­ja­wów po mik­stu­rze babci po­zo­sta­ła. Po dro­dze zła­pa­ła się na oglą­da­niu chło­pa­ków, nie jak zwy­kle, ale ze szcze­gó­ła­mi, a wła­ści­wie tym jed­nym.

Wiej­ska tanc­bu­da była zbu­do­wa­na tro­chę jak za duża sto­do­ła, rów­nież przy­po­mi­na­ła han­gar. Na­ta­sza uzna­wa­ła to za ko­lej­ny wpływ kul­tu­ro­wy Kró­le­stwa na te­ry­to­rium oku­po­wa­nym. Mi­nę­ła grup­kę chło­pa­ków przy wej­ściu. Jej strój pro­wo­ko­wał do za­cze­pek, które za­zwy­czaj ją iry­to­wa­ły. Teraz zro­bi­ło jej się miło.

„To ta fiol­ka”, po­my­śla­ła. „Pod­stęp­na che­mia babci”.

Ude­rzy­ło ją świa­tło, hałas, tłum ludzi na po­cząt­ku przy­tła­czał. Scena z jed­nej stro­ny, ja­kieś sto­li­ki, bary, dużo tego było.

Ledwo Na­ta­sza ro­zej­rza­ła się i ochło­nę­ła, spo­strze­gła dziew­czy­nę w ta­kiej samej su­kien­ce, iden­tycz­nej! Tamta stała przy barze i flir­to­wa­ła z Kra­sno­dar­skim. Nie miała ka­pe­lu­sza, ale jasne włosy, po­zor­nie nie­dba­le sple­cio­ne w war­kocz, poń­czo­chy w po­zio­me pasy i oczy­wi­ście buty, takie jak od babci. Była wyż­sza, tro­chę star­sza i szczu­plej­sza. Na­ta­sza za­wsze uwa­ża­ła, że poń­czo­chy w po­zio­me pasy po­wo­du­ją, że łydki się wy­da­ją grub­sze. Nie w tym wy­pad­ku.

– Na­zy­wam się Sonia – po­wie­dzia­ła tamta. – Je­stem uczen­ni­cą two­jej babci, mam wa­ka­cje i po­zwo­li­ła mi miesz­kać we wsi. Po­znaj pana Kra­sno­dar­skie­go…

– Po­zna­li­śmy się… – prze­rwa­ła Na­ta­sza.

– Nie wy­star­cza­ją­co! – Sonia za­chi­cho­ta­ła jak dziew­czyn­ka. – By­ła­byś już uczen­ni­cą, a nie tylko dziew­ką słu­żeb­ną cza­row­ni­cy.

– O co cho­dzi? – Za­in­te­re­so­wał się Kra­sno­dar­ski.

– Nic, nic! – od­po­wie­dzia­ły chó­rem.

– Je­steś słu­żą­cą? – spy­tał kon­stabl. – Fajny ka­pe­lusz.

Na­ta­sza przy­po­mnia­ła sobie, że roz­po­zna­ła w Mi­cha­ile po­li­cjan­ta już w po­cią­gu, teraz jakoś jej to wy­le­cia­ło z głowy.

– A ty na służ­bie? – za­śmia­ła się Sonia. – Tak, usłu­gu­je mojej na­uczy­ciel­ce, kiedy mam wa­ka­cje, to jej wnucz­ka. Zza gra­ni­cy! Po­staw jej drin­ka, ja się po­ba­wię z do­ro­sły­mi.

Na­ta­sza nie była peł­no­let­nia u sie­bie w kraju, ale tu już tak. Kro­ków do więk­szo­ści tań­ców nie znała, ale nie to spo­wo­do­wa­ło, że sie­dzia­ła w kącie. Po­łą­cze­nie sza­lo­nych pod­sko­ków, mik­stu­ry babci ze słod­ki­mi drin­ka­mi z al­ko­ho­lem zbiło ją z nóg.

Ock­nę­ła się w prze­ko­na­niu, że na­tych­miast musi na dwór. Wsta­ła z tru­dem. Wy­bie­ga­jąc, zaj­rza­ła do nie­do­mknię­tej mę­skiej ubi­ka­cji. Sonia sie­dzia­ła na umy­wal­ce z od­chy­lo­ną głową, a Mi­cha­ił ją brał. Nawet poń­czoch nie zdję­ła. Na­ta­szy zro­bi­ło się nie­do­brze.

Wy­bie­gła na tyle da­le­ko, żeby móc spo­koj­nie zwy­mio­to­wać. Wsta­wa­ło słoń­ce. Sonia po­de­szła z bu­tel­ką wody. Kra­sno­dar­ski czła­pał w od­da­li.

– Żeby zo­stać uczen­ni­cą Baby Jagi, mu­sia­łam dzień i noc wi­sieć przy­bi­ta za język do drze­wa – par­sk­nę­ła Sonia – a tobie się nawet…

Na­ta­sza usły­sza­ła, zro­zu­mia­ła i uzna­ła, że ma ha­lu­cy­na­cje. Kra­sno­dar­ski pod­cho­dził, ale nie wy­glą­dał zwy­czaj­nie.

– Za­cza­ro­wa­ny? – spy­ta­ła Na­ta­sza.

– A jak! – Sonia po­da­ła ka­pe­lusz i rzu­ci­ła okiem na nad­cho­dzą­ce­go.

– Cza­rów nie ma! – Upar­ła się Na­ta­sza. – Bę­dziesz mi każ­de­go fa­ce­ta sprzed nosa sprzą­tać? – szep­nę­ła do ucha.

Sonia nic nie po­wie­dzia­ła, tylko wy­krzy­wi­ła usta w uśmie­chu.

– Mi­cha­ił, bądź tak dobry i od­wieź Natę. Mó­wi­łeś, że masz takie ślicz­ne la­ta­dło – po­wie­dzia­ła słod­kim gło­sem.

– To tylko cy­klo­ro­tor i do tego służ­bo­wy…

– I jesz­cze zrób pi­ru­et – nie dała mu do­koń­czyć Sonia. – Nie mo­głam się na­pa­trzyć, jak tań­czysz z młodą.

Po­grze­bał w swoim ko­mu­ni­ka­to­rze i po chwi­li la­ta­dło wy­lą­do­wa­ło na pu­stym placu. Z re­we­ren­cją, która miała zro­bić wra­że­nie na Soni, otwo­rzył drzwi przed Na­ta­szą.

Byli w po­wie­trzu, kiedy Mi­cha­ił zadał dwa py­ta­nia:

– Dokąd?

Na­ta­sza po­da­ła zwy­cza­jo­wą nazwę wyspy w po­bli­żu domku, da­wa­ło się tam wy­lą­do­wać czymś tak małym. Mi­cha­ił był miej­sco­wy, zro­zu­miał.

– Czego uczy twoja bab­cia?

– Magii!

– Cza­rów nie ma! – od­parł od­ru­cho­wo.

– Wła­śnie!

– Taka duża i w Babę Jagę wie­rzysz? – spy­tał Kra­sno­dar­ski, jakby nie usły­szał.

Na­ta­sza nie od­po­wie­dzia­ła, bo wal­czy­ła z po­trze­bą wy­mio­to­wa­nia, choć już nie miała czym. Zresz­tą, co to? On miej­sco­wy i nie wie?

***

Do domku babci trze­ba było prze­pły­nąć przez rzecz­kę, choć może ra­czej przez ka­na­łek. Potem – ska­kać z kępy na kępę. Była wy­koń­czo­na, kiedy do­tar­ła na miej­sce. Bab­cia jesz­cze chra­pa­ła, ale obu­dzi­ła się, gdy Na­ta­sza wspię­ła się do środ­ka.

– Nic z tego? – obu­rzy­ła się. – Tak do­brze cię przy­go­to­wa­łam i nic? Nawet dzie­wic­twa stra­cić nie umiesz? Ty my­ślisz, że tam tań­czyć po­szłaś? Magii się uczyć!

– Bab­ciu, je­stem wy­koń­czo­na, póź­niej, muszę się po­ło­żyć…

– Naj­pierw cię zbiję, potem weź­miesz elik­sir na wzmoc­nie­nie, zro­bisz śnia­da­nie, po­sprzą­tasz i po­mo­żesz mi w pra­cow­ni. Od­pocz­niesz, jak umrzesz!

– Nie! Po­wiem mamie! – Tup­nę­ła nogą.

Na­ta­sza chcia­ła ucie­kać, ale jak Baba Jaga wzię­ła różdż­kę, coś ją osa­dzi­ło w miej­scu.

– Jak za­wsze! – Bez­na­mięt­nie wzru­szy­ła ra­mio­na­mi sta­ru­cha.

Baba Jaga miała tylko jedno oko, drugi oczo­dół za­szy­ty nitką na okręt­kę. Wy­da­wa­ła się przy­gar­bio­na, ale cza­sa­mi pro­sto­wa­ła się bez wy­sił­ku. Za­wsze no­si­ła długą, czar­ną suk­nię. Kiedy wy­cho­dzi­ła na ze­wnątrz, wkła­da­ła ka­pe­lusz, żeby za­kryć rzad­kie, siwe włosy. Bab­cia Agniesz­ka miała chyba tylko dwa swoje zęby, ale w sztucznej szczęce zwracały uwagę ostre, me­ta­lo­we kły. Jej jedna noga wy­da­wa­ła się wy­schnię­ta, bez mię­śni, ale Baba Jaga cho­dzi­ła, nie ku­le­jąc. Z jesz­cze więk­szym prze­ra­że­niem Na­ta­sza pa­trzy­ła na wąski, długi i gar­ba­ty nos. To ro­dzin­ne!

„Kiedy będę stara, mój bę­dzie wy­glą­dał tak samo”, po­my­śla­ła Na­ta­sza.

Tego się bała bar­dziej niż „metod przy­mu­su” babci, bo wy­cho­waw­czy­mi ra­czej ich na­zy­wać nie wy­pa­da­ło.

***

Mi­cha­ił Kra­sno­dar­ski do­stał zgło­sze­nie o za­gi­nio­nym chłop­cu z są­sied­niej wsi. Janko był w ostat­niej kla­sie rol­ni­czej szko­ły za­wo­do­wej, in­te­re­so­wał się po­dró­ża­mi, grami XR i mu­zy­ką pop-lu­do­wą. Wy­szedł na tańce i nie wró­cił. Stra­ży Wiej­skiej nie chcia­ło się go szu­kać, więc prze­ka­za­li spra­wę po­li­cji.

Na głów­nym placu stał za­mknię­ty ko­ściół i cer­kiew, po­ło­żo­na obok karcz­ma była otwar­ta. Na pię­trze pokój miała Sonia, ale teraz stała przed wej­ściem i ga­pi­ła się na niego. Tym razem była ubra­na tak samo jak inne miej­sco­we dzie­wu­chy.

– Lecę do są­sied­niej wsi – po­chwa­lił się Mi­cha­ił, chciał ją za­py­tać, czy ze­chcia­ła­by mu to­wa­rzy­szyć.

– To leć! Jak będę w po­trze­bie, to się zgło­szę! – prze­rwa­ła mu bez­na­mięt­nie, ale wciąż świ­dru­jąc go wzro­kiem.

Prze­ło­żo­ny się iry­to­wał, gdy Mi­cha­ił zbyt czę­sto przy­zy­wał la­ta­dło na plac we wio­sce. Tajna Po­li­cja po­win­na uni­kać osten­ta­cji. Mi­cha­ił mu­siał więc pójść gro­blą do scho­wa­nych w lesie ko­szar Obro­ny Te­ry­to­rial­nej. Ukry­cie wy­da­wa­ło się bez­sen­sow­ne, bo miej­sco­wi i tak wie­dzie­li.

Na pa­trol wy­ru­sza­ło pię­ciu żoł­nie­rzy, znowu przy­sła­li no­wych. Nie znali Mi­cha­iła. Na mun­du­rach mieli na­szyw­ki z na­pi­sem „Kemet” na pier­si i „po­dwój­ną ko­ro­nę” na rę­ka­wach. Mimo lata no­si­li jesz­cze pa­łat­ki, byli zzięb­nię­ci i po­iry­to­wa­ni.

– Z drogi, kmio­cie! – wrza­snął jeden.

Mi­cha­ił nie wy­cią­gnął od­zna­ki, tylko grzecz­nie zszedł z gro­bli. Byle tylko butów nie za­mo­czyć. Straż­nik przy bra­mie był miej­sco­wy.

– Przy­sła­li teraz Egip­cjan, panie kon­stabl – szep­nął, otwie­ra­jąc.

– Widzę – mruk­nął Mi­cha­ił.

Armia Za­po­ro­wa w skła­dzie sił oku­pa­cyj­nych skła­da­ła się z bry­gad Obro­ny Te­ry­to­rial­nej, które cią­gle ro­to­wa­no. Mi­cha­iła na­uczo­no w aka­de­mii po­li­cyj­nej, że śred­nio jeden pro­cent ludzi to psy­cho­pa­ci. Jed­nak miał prze­ko­na­nie, że wśród te­ry­to­rial­sów – sporo wię­cej.

Obok była gra­ni­ca, po­rwać chło­pa­ka i sprze­dać nie było trud­no, a lu­dzie nie chcie­li się do­bro­wol­nie czi­po­wać. Jak go zna­leźć?

La­ta­dło wy­star­to­wa­ło, Mi­cha­ił po­pa­trzył na wszyst­ko z góry. Chło­pak pew­nie po pro­stu po­je­chał do mia­sta, jeśli nie po tej stro­nie gra­ni­cy, to po tam­tej. Świat jest duży w po­rów­na­niu z tymi roz­le­wi­ska­mi.

„Ja­kieś mor­der­stwo by się przy­da­ło”, po­my­ślał Kra­sno­dar­ski. „Bo będę kon­sta­blem do eme­ry­tu­ry”.

***

– Je­steś pewna, że nie chcesz zo­stać na nauce, ale na tych wa­szych uni­wer­sy­te­tach stu­dio­wać? – Ko­lej­ny raz spy­ta­ła bab­cia Agniesz­ka. – To musi być twoja de­cy­zja, masz pierw­szeń­stwo przed Sonią, ale chcieć za cie­bie nie będę.

– Już zde­cy­do­wa­łam, bab­ciu! – od­par­ła Na­ta­sza jak po­przed­nio.

– Ostat­ni raz pytam!

– Idę na che­mię! – To był ostat­ni dzień tutaj, Na­ta­sza miała dość.

– Uwol­nię cię – zde­cy­do­wa­ła w końcu sta­ru­cha, bio­rąc różdż­kę, wes­tchnę­ła. – Uklęk­nij, bo mo­żesz się prze­wró­cić.

– Żad­nych mik­stur! – po­wie­dzia­ła Na­ta­sza zde­cy­do­wa­nym tonem.

Bab­cia Agniesz­ka wy­po­wie­dzia­ła kilka słów, nie były zro­zu­mia­łe, choć wy­raź­ne. Na­ta­sza miała wra­że­nie, że sobie przy­po­mi­na, nie wszyst­ko i naraz, ale tak zwy­czaj­nie. Naj­pierw uświa­do­mi­ła sobie, co to jest „oko ro­pu­chy”, to tylko nazwa kwia­tu jed­ne­go ziela. Wsta­ła i do­pie­ro wtedy przy­po­mnia­ła sobie chłop­ca o imie­niu Janko. Przy­pro­wa­dzi­li go odu­rzo­ne­go, jego kora nad­ner­czy służy teraz do pro­duk­cji te­sto­ste­ro­nu w in­sta­la­cji u babci w pra­cow­ni. Mię­śnie po­szły na pie­roż­ki. Na­ta­sza teraz wie­dzia­ła, że tego nigdy nie za­po­mni.

– Bę­dziesz rzy­gać – za­uwa­ży­ła bab­cia. – Do okna!

Kruk od­le­ciał, a kot gwał­tow­nie ze­sko­czył z pa­ra­pe­tu.

***

„Sonia, Na­ta­sza i ta stara, jak jej tam, Agniesz­ka, czy one nie upra­wia­ją ja­kie­goś kultu?”, za­sta­na­wiał się Mi­cha­ił. „W Re­pu­bli­ce to się chyba na­zy­wa kult wicca”, przy­po­mniał sobie z aka­de­mii. „Jakby się zna­la­zło kil­ku­set kul­ty­stów, to mu­ro­wa­na szan­sa na awans na prze­wod­ni­ka”.

Jak na złość Sonia, ubra­na w czar­ną su­kien­kę, poń­czo­chy w pasy i ka­pe­lusz, wsia­da­ła wła­śnie do łódki Stra­ży Wiej­skiej. Po­ma­cha­ła mu z da­le­ka na do wi­dze­nia. To się z nią teraz nie roz­mó­wi.

„Ona musi być na eta­cie in­for­ma­tor­ki, skoro jej tak po­ma­ga­ją”, olśni­ło go. „A może jesz­cze wyżej? Armia Za­po­ro­wa roz­wi­ja siat­kę wy­wia­dow­czą po obu stro­nach gra­ni­cy”, przy­po­mniał sobie zda­nie z in­struk­cji dla Taj­nej Po­li­cji.

 

Che­mia

 

– Nigdy wię­cej nie po­ja­dę do tej sta­rej psy­cho­pat­ki – po­wie­dzia­ła Na­ta­sza do matki już na pe­ro­nie. – Czy wiesz, co ona mi ka­za­ła robić?

– Nie po­win­naś tego pa­mię­tać. Nie je­steś chyba jesz­cze uczen­ni­cą…

Na­ta­szę za­mu­ro­wa­ło.

– Ka­za­ła mi się pu­ścić z byle kim na wiej­skiej…

– Wy­bra­ła cie­bie na uczen­ni­cę, to za­szczyt. – Wzru­szy­ła ra­mio­na­mi matka.

– Nie chcia­łam! – Na­ta­sza wy­dar­ła się na cały peron. – Uwol­ni­łam się!

– Stra­ci­łaś ży­cio­wą szan­sę – od­po­wie­dzia­ła szep­tem matka. – Nie ty się uwol­ni­łaś.

– Ona mnie bije – po­wie­dzia­ła ci­szej córka.

Miał to być osta­tecz­ny ar­gu­ment. Ru­szy­ły w kie­run­ku wej­ścia do metra.

– Wiesz, że bab­cia Agniesz­ka jest bar­dzo stara i ma inne stan­dar­dy, ale chce dla cie­bie jak naj­le­piej – wy­ja­śni­ła matka. – Mu­sia­łaś być nie­po­słusz­na albo nie­za­an­ga­żo­wa­na…

– To na­praw­dę nasza krew­na?

Matka za­czę­ła wy­ja­śniać po­wią­za­nia ro­dzin­ne. Na­ta­sza się zgu­bi­ła jesz­cze zanim wsia­dły do metra. W bloku, w win­dzie było lu­stro.

– Zresz­tą, po­patrz na swój nos, je­steś jesz­cze młoda, ale po­do­bień­stwo się ry­su­je – stwier­dzi­ła matka, jakby to było po­wo­dem do dumy.

Na­ta­sza wy­buch­nę­ła zło­ścią i rzu­ci­ła na szalę naj­cięż­szy ar­gu­ment:

– To ka­ni­bal­ka!

– Na­praw­dę cię uwol­ni­ła – po­wie­dzia­ła ze smut­kiem matka. – Dobre mięso nie po­win­no się mar­no­wać, to nie­mo­ral­ne. Nie mówmy o tym tacie, niech się nie mar­twi – do­da­ła ci­szej.

– Idę na che­mię! – po­wie­dzia­ła Na­ta­sza i spy­ta­ła ci­szej: – Byłaś jej uczen­ni­cą?

– Nie! Wy­bra­ła mnie, żebym uro­dzi­ła jej na­stęp­czy­nię, za­wio­dłam.

Na­ta­szę za­tka­ło, matka tylko wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

***

W są­sied­niej wio­sce, na głów­nym pla­cy­ku wy­lą­do­wał cy­klo­ro­tor kon­sta­bla Mi­cha­iła. Wy­siadł pierw­szy, za­krę­ci­ło mu się w gło­wie. Potem Sonia – prze­bra­na za zwy­kłą dziew­czy­nę z oko­li­cy. Sta­nę­ła z boku i pa­trzy­ła na cu­mu­ją­cą łódkę ze straż­ni­ka­mi wiej­ski­mi.

„Sklep mię­sny i gar­ma­że­ryj­ny” gło­sił ko­lo­ro­wy szyld nad wej­ściem.

– Panie Ser­giu­szu! – Mi­cha­ił wszedł do środ­ka. – Jest pan aresz­to­wa­ny pod za­rzu­tem mor­der­stwa nie­let­nie­go chłop­ca o imie­niu Janko, za­gi­nio­ne­go…

– Ni­ko­go nie za­bi­łem – po­wie­dział rzeź­nik, bio­rąc do ręki tasak.

– W pie­roż­kach od­kry­li­śmy jego DNA i mięso szczu­ra wod­ne­go oraz kro­ko­dy­la. Skąd kro­ko­dyl, to ro­zu­miem – po­chwa­lił się do­myśl­no­ścią po­li­cjant, po­ka­zał od­zna­kę.

Nawet nie się­gnął po broń, bo do skle­pu wśli­znę­ło się trzech straż­ni­ków. Ce­lo­wa­li do rzeź­ni­ka z mio­ta­czy jo­no­wych.

– Ręce! – po­wie­dział jeden z egip­skim ak­cen­tem.

– Ni­ko­go nie za­bi­łem – po­wtó­rzył rzeź­nik, odło­żył tasak i podał dło­nie, żeby mu za­ło­żo­no kaj­dan­ki. – Nie je­stem taki głupi, nie dam się na­brać. Ba­da­nia ge­ne­tycz­ne są za­bro­nio­ne w Zjed­no­czo­nym Kró­le­stwie.

– Masz rację, panie Ser­giu­szu, ale za tamtą górką, to już za­gra­ni­ca… – Sze­ro­ko się uśmiech­nął Mi­cha­ił.

– Jaka to tam górka, ledwo wyspa na ba­gnie…

– Skąd masz to mięso? – spy­tał po­li­cjant, kiedy Ser­giusz wy­cho­dził przez drzwi.

– Nie pa­mię­tam – szep­nął Ser­giusz, na­po­tkał świ­dru­ją­ce spoj­rze­nie Soni. – Nie pa­mię­tam.

– Przy­po­mni sobie… – wtrą­cił Egip­cja­nin.

– To ja panom przy­po­mi­nam, że aresz­tant na­le­ży do Taj­nej Po­li­cji, a nie Stra­ży Wiej­skiej – po­wie­dział Mi­cha­ił.

***

– Żona Sier­gie­ja po­wie­dzia­ła, że co mie­siąc bę­dzie wpła­cać skład­kę za to, że uwol­ni­ły­śmy ją od tego ty­ra­na – prze­ka­za­ła Sonia. – Teraz ona pro­wa­dzi sklep.

– No to le­piej, żeby wpła­ca­ła! – Baba Jaga po­grze­ba­ła w sza­fie, zdję­ła z półki ko­mu­ni­ka­tor. – No dobra, jest, wpły­nę­ło. Nic nie ro­bi­my za darmo! A z ga­chem jej się ukła­da?

– Nie na­rze­ka­ła.

– Po­wiedz jej, że jakby dzie­ci­ska chcia­ła mieć, albo wła­śnie nie, to bę­dzie wli­czo­ne w cenę. A jak twój gach?

– Mój? – Sonia udała zdzi­wie­nie.

– Ten, na któ­rym ćwi­czysz.

– A Mi­cha­ił! Do­brze! Zo­stał wła­śnie prze­wod­ni­kiem, awan­so­wał. Zła­pał se­ryj­ne­go mor­der­cę.

Obie za­czę­ły się śmiać i długo nie mogły prze­stać. Wy­glą­da­ło to dosyć upior­nie, ale nikt nie pa­trzył.

***

Sonia spiesz­nie wra­ca­ła ran­kiem do domu na­uczy­ciel­ki. Bar­dzo bała się, że stara wsta­nie i bę­dzie wołać o śnia­da­nie. Nikt nie od­po­wie i się wściek­nie.

Mu­sia­ła przy­znać sama przed sobą, że Mi­cha­ił był naj­faj­niej­szym chło­pem w oko­li­cy. Nie za stary, nie­głu­pi i jesz­cze od­po­wia­dał na py­ta­nia. Sonia czuła, jakby był je­dy­nym łącz­ni­kiem z praw­dzi­wym świa­tem, tym poza ba­gna­mi i oko­licz­ny­mi wio­ska­mi.

„By­ło­by nam do­brze. Gdyby tylko udało się uwol­nić od tej sta­rej Baby”, po­my­śla­ła o Na­ta­szy. „Tam­tej się udało”.

Pra­wie bie­gła przez bagna, kiedy po­czu­ła, że ktoś ją ob­ser­wu­je. Nie zwol­ni­ła kroku, póki nie scho­wa­ła się za gęstą kępą. Stara by za­bi­ła, jakby się oka­za­ło, że po­ka­za­ła ob­ce­mu drogę do chat­ki.

Sze­ro­kim łu­kiem wró­ci­ła na ścież­kę i zna­la­zła dziew­czy­nę z chłop­czy­kiem, cho­wa­ją­cych się za drze­wa­mi.

– Drogę zgu­bi­li? – spy­ta­ła Sonia. – Na ba­gnach uto­pić się można, ja­kieś wred­ne zwie­rzę spo­tkać, albo i czło­wie­ka.

– Uff, ale się prze­stra­szy­łam! – Ode­tchnę­ła z ulgą dziew­czy­na i zła­pa­ła chłop­czy­ka za rękę. – Ale masz za­rą­bi­sty ka­pe­lusz! U nas ta­kich nie noszą…

– A wy nie stąd? – Sonia za­uwa­ży­ła po ak­cen­cie.

– Z ro­dzi­ca­mi szli­śmy na tamtą stro­nę i pa­trol Stra­ży Gra­nicz­nej…

– Z tej stro­ny gra­ni­cy na tamtą? Ze Zjed­no­czo­ne­go Kró­le­stwa do Wiel­kie­go Księ­stwa…

– Od dwóch dni nic nie je­dli­śmy – po­tak­nę­ła dziew­czy­na. – Na­zy­wam się Gre­tel, a to mój brat Hänsel.

Sonia była prze­ra­żo­na per­spek­ty­wą, że się spóź­ni do sta­rej, ale rów­nież pod­eks­cy­to­wa­na zdo­by­czą. Się­gnę­ła do kie­sze­ni su­kien­ki, zna­la­zła fiol­kę i drugą. Po­trzą­snę­ła i obej­rza­ła za­war­tość.

– Jesz­cze dobre – mruk­nę­ła pod nosem. – To na wzmoc­nie­nie – po­wie­dzia­ła gło­śniej. – Po­czu­je­cie się od razu le­piej.

– Rze­czy­wi­ście! – Gre­tel wy­pi­ła całą za­war­tość. – To na al­ko­ho­lu?

– Taka kro­pla bratu nie za­szko­dzi, nie tak bar­dzo – za­pew­ni­ła Sonia. – Od­pocz­nij­cie chwi­lę, je­ste­ście zmę­cze­ni…

Sonia strze­li­ła kilka razy pal­ca­mi, pa­trząc na re­ak­cje Gre­tel i Hänsela. Uśmiech­nę­ła się.

– Teraz za mną i po­sta­raj­cie się nie uto­pić.

– Ale ja nie chcę, mi tu do­brze… – po­wie­dzia­ła cicho Gre­tel. – Boję się iść z tobą.

– Masz rację, ale to elik­sir po­słu­szeń­stwa i zro­bisz, co ci każę. Goń­cie mnie!

Nie cze­ka­jąc dłu­żej, Sonia ru­szy­ła przez bagna, a Gre­tel za nią, cią­gnąc za rękę brata, który był mniej przy­tom­ny i jesz­cze bar­dziej wy­cień­czo­ny niż sio­stra.

Baba Jaga stała w drzwiach domku, wście­kła, że musi cze­kać. Zo­ba­czy­ła roz­ra­do­wa­ną Sonię zbli­ża­ją­cą się do furt­ki.

– Co tak późno, dziew­ko? Ka­za­łam Rambo cie­bie szu­kać.

– Zo­bacz, co upo­lo­wa­łam! – Sonia po­ka­za­ła mię­dzy drze­wa.

Baba Jaga nie wie­rzy­ła w nie­spo­dzie­wa­ny suk­ces uczen­ni­cy. Po chwi­li po­ka­za­ła się zdy­sza­na Gre­tel, cią­gną­ca brata. Twarz Baby Jagi się roz­po­go­dzi­ła.

– Chło­piec się nada, ale dziew­czy­na jest za stara, to już ko­bie­ta. – Schy­li­ła się. – Chodź do mnie, jak masz na imię, chłop­czy­ku?

– Hänsel – od­po­wie­dzia­ły chó­rem Gre­tel z Sonią.

– Sam umie mówić! – Stara ofuk­nę­ła dziew­czy­ny. – Chodź po dra­bin­ce, nie bój się. Za­wsze chcia­łeś mieć domek na drze­wie?

– Tak, pro­szę pani, nie boję się – po­twier­dził Hänsel.

Gre­tel pa­trzy­ła z prze­ra­że­niem, gdy brat znik­nął we wnę­trzu chat­ki. Nie mogła nic zro­bić. Stała nie­ru­cho­mo, jak spa­ra­li­żo­wa­na.

– A tej za­bierz wszyst­ko, za­cza­ruj, obróć w kie­run­ku wio­chy i daj kopa na roz­pęd. – Baba Jaga roz­ka­za­ła uczen­ni­cy. – Nie przy­da się nam! Dasz radę?

– Tak – po­twier­dzi­ła Sonia i za­czę­ła coś szep­tać dziew­czy­nie do ucha.

***

Prze­wod­nik Mi­cha­ił Kra­sno­dar­ski nie uwa­żał­by się za po­li­cjan­ta, gdyby się nie zo­rien­to­wał, że straż­ni­cy wiej­scy coś wy­ło­wi­li w ba­gnie.

Idąc na po­ste­ru­nek, minął sto­ją­cy na placu czołg pły­wa­ją­cy, na któ­rym żoł­nierz do­ma­lo­wy­wał misia po­lar­ne­go do głowy wilka w zbroi. Dla lep­sze­go efek­tu „ar­ty­sta” wy­su­nął język i po­chy­lał głowę, kiedy oce­niał swoje maź­nię­cia pędz­lem. Wilk miał po­że­rać misia.

– Zmia­ny, zmia­ny – stwier­dził po­li­cjant. – Bę­dzie­my mieli sztab w po­bli­żu?

– Ta­jem­ni­ca woj­sko­wa – od­po­wie­dział czoł­gi­sta. – A w ogóle to nad nami żan­dar­me­ria ma ju­rys­dyk­cję. A stary z kró­lem koń­czył aka­de­mię, więc bę­dzie luz.

– Mar­sza­łek? – do­my­ślił się Mi­cha­ił.

– Jaki tam mar­sza­łek, nasz ka­pi­tan…

Straż­nik przy wej­ściu na po­ste­ru­nek chciał po­wstrzy­mać Kra­sno­dar­skie­go, ale na widok od­zna­ki od­pu­ścił. W ga­bi­ne­cie do­wód­cy sie­dzia­ła dziew­czy­na ubra­na w spło­wia­ły cudzy mun­dur Obro­ny Te­ry­to­rial­nej. Widać było, gdzie od­pru­to na­szyw­ki „Kemet” i po­dwój­ną ko­ro­nę pschent.

– Ona z ro­zu­mu ze­szła – szep­nął straż­nik.

Za biur­kiem sie­dział do­wód­ca po­ste­run­ku, który był Egip­cja­ni­nem z po­cho­dze­nia. Na bla­cie stały dwa kubki, jeden z ro­so­łem, drugi z ka­ka­o. Dziew­czy­na się­ga­ła po łyk jed­ne­go i dru­gie­go, na zmia­nę.

– Za­sta­na­wia­łem się, kiedy po­li­cja się w to wła­du­je – po­wie­dział do­wód­ca.

– Do usług. – Kra­sno­dar­ski skło­nił się nad­mier­nie ele­ganc­ko. – Co mamy?

– Pró­bo­wa­ła przejść gra­ni­cę z ro­dzi­ca­mi, po­gra­nicz­ni­cy z tam­tej stro­ny ich po­go­ni­li, ła­zi­ła z bra­tem trzy dni po lesie…

– Nie zwa­rio­wa­łam, oni mi nie wie­rzą. Tata, kiedy do­wie­dział się o sfor­mo­wa­niu kró­lew­skiej Grupy Armii Pan­cer­nych Da­le­ka Pół­noc-Wschód – wy­de­kla­mo­wa­ła dziew­czy­na. – Pod do­wódz­twem sa­me­go mar­szał­ka Vlka, naja­gre­syw­niej­sze­go…

– A to nie jest ta­jem­ni­ca? – zdzi­wił się Mi­cha­ił. – Jak masz na imię?

– Gre­tel! – Na­bra­ła po­wie­trza. – W Re­pu­bli­ce piszą o tym na pierw­szych stro­nach: „wście­kły pies ty­ra­na”.

– Że­la­zny młot króla na mi­sty­cyzm i de­mo­kra­cję – mruk­nę­li chó­rem po­li­cjant i straż­nik wiej­ski.

– Tata bał się, że do­sta­nie po­wo­ła­nie do woj­ska, bo wojna. Chcie­li­śmy za gra­ni­cę, Wiel­kie Księ­stwo Mo­skiew­skie ze wszyst­ki­mi pokój…

– Zna­leź­li domek z pier­ni­ka – wtrą­cił Egip­cja­nin.

– Może pan mi uwie­rzy…

– Prze­wod­nik Mi­cha­ił… – przed­sta­wił się jako po­li­cjant i po­ka­zał od­zna­kę z nowym stop­niem.

– Cho­dzi­li­śmy dwa dni po ba­gnach z bra­tem i nagle zna­leź­li­śmy pło­tek i dom z pier­ni­ka. By­li­śmy głod­ni, a w środ­ku miesz­ka­ła cza­row­ni­ca, bar­dzo miła z po­cząt­ku. – Dziew­czy­na opo­wia­da­ła to samo któ­ryś raz z rzędu.

– Była stara? – spy­tał Egip­cja­nin.

Gre­tel po­cią­gnę­ła łyk z kubka.

– …i młoda jed­no­cze­śnie. Wy­so­ka i niska, miała siwe włosy, i blond, i ciem­ne…

– Tak wy­glą­da­ła? – Kra­sno­dar­ski po­ka­zał dziew­czy­nie zdję­cie Soni na ekra­nie.

– Prze­cież mówię, że była stara, jed­no­cze­śnie żywa i mar­twa – obu­rzy­ła się Gre­tel. – Jak zo­ba­czy­ła, że gry­zie­my jej domek, to się na po­cząt­ku roz­zło­ści­ła, ale potem obie­ca­ła na­kar­mić, ale chcia­ła upiec brata. Za­cza­ro­wa­ła go. Nie umiał usiąść na szu­fli, więc mu­sia­ła mu po­ka­zać… Kiedy ją wsa­dzi­li­śmy do pieca, to wszyst­ko wy­bu­chło, czar prysł i się spa­li­ło. Ucie­kli­śmy…

– A gdzie twój brat? – spy­tał ze znu­dze­niem Egip­cja­nin.

– Pew­nie zna­lazł drogę i do­łą­czył do ro­dzi­ców. Zgu­bi­li­śmy się, znik­nął mi z oczu…

– Czy cza­row­ni­ca miała ja­kieś zwie­rzę?

– Czar­ne – po­wie­dzia­ła zde­cy­do­wa­nie Gre­tel. – Tro­chę jak kruk, bo la­ta­ło i tro­chę jak kot. Taki mały smok. Gonił mnie.

– A dla­cze­go zna­leź­li cię bez ubra­nia? – Mi­cha­ił do­my­ślił się tego faktu.

– Pew­nie się spa­li­ło. Smok ział ogniem. To lo­gicz­ne?

– Nie masz żad­nych po­pa­rzeń – stwier­dził Egip­cja­nin.

– Ro­bi­li­ście jej tok­sy­ko­lo­gię? – spy­tał rze­czo­wo po­li­cjant.

– Oczy­wi­ście – po­twier­dził do­wód­ca po­ste­run­ku. – Nic spe­cjal­ne­go, al­ka­lo­idy ro­ślin­ne, pew­nie jedli ziół­ka z ba­gien po dro­dze. Żad­nych in­iek­cji, obej­rze­li­śmy do­kład­nie…

– Nie wąt­pię – stwier­dził Mi­cha­ił.

– Za­pro­po­no­wa­li­śmy pan­nie Gre­tel miej­sce w obo­zie pracy, bo bez ro­dzi­ców nie bar­dzo ma źró­dło utrzy­ma­nia – po­chwa­lił się straż­nik wiej­ski. – Zjed­no­czo­ne Kró­le­stwo dba o utrzy­ma­nie oby­wa­te­li w do­bro­sta­nie – przy­po­mniał.

– Nie spiesz­cie się tak. Muszę usta­lić, czy panna nie była ofia­rą prze­stęp­stwa…

– Albo spraw­cą – dodał Egip­cja­nin. – Na przy­kład prze­kro­cze­nie gra­ni­cy poza wy­zna­czo­nym…

– Nie prze­kro­czy­ła, jest po na­szej stro­nie – za­uwa­żył po­li­cjant. – A straż le­piej niech po­twier­dzi toż­sa­mość. Ide­al­nie, jeśli każdy wy­ko­nu­je swoją ro­bo­tę.

– Niby tak.

– A znaj­dzie­cie mo­je­go brata? – wtrą­ci­ła się Gre­tel, po­cią­gnę­ła łyk, od­wró­ci­ła się i otak­so­wa­ła Mi­cha­iła.

Zro­bi­ło mu się go­rą­co, ale na­tych­miast przy­po­mniał sobie twarz Soni i za chwi­lę ca­ło­kształt uczen­ni­cy cza­row­ni­cy.

– Prze­cież pew­nie jest za gra­ni­cą z ro­dzi­ca­mi – po­wie­dział Egip­cja­nin, wy­raź­nie po­iry­to­wa­ny tym, że Gre­tel oka­za­ła za­in­te­re­so­wa­nie młod­sze­mu.

***

Sonia jak zwy­kle obu­dzi­ła się pierw­sza. Tym razem nie spie­szy­ła się, żeby biec do sta­rej przed świ­tem. Wsta­ła, do ką­pie­li sko­rzy­sta­ła z nor­mal­nej ła­zien­ki za­miast je­zior­ka z ba­gien­ną wodą. Wy­czy­ści­ła zęby i od­sta­wi­ła szczo­tecz­kę obok dru­giej. Po­szu­ka­ła wła­ści­we­go elik­si­ru i do­pie­ro za­czę­ła ukła­dać włosy. Za­krę­ci­ło jej się w gło­wie i przy­trzy­ma­ła się ścia­ny. Miała wra­że­nie, że coraz go­rzej znosi te mik­stu­ry. Na­ło­ży­ła su­kien­kę, spoj­rza­ła na spi­cza­sty ka­pe­lusz, wi­szą­cy na kołku.

Pod wpły­wem elik­si­ru jej usta na­bra­ły peł­niej­szego kształ­tu i bar­dziej wy­ra­zi­ste­go ko­lo­ru, oczy zy­ska­ły nad­zwy­czaj­ny blask. Lek­kim ukłu­ciem pa­zu­ra obu­dzi­ła Mi­cha­iła.

– Masz moje czy­ste poń­czo­chy?

– A co? – Ziew­nął. – Co się tak pin­drzysz?

– Będę miała ważną roz­mo­wę.

Skoń­czy­ła za­kła­dać poń­czo­chy i sznu­ro­wać buty, kiedy usły­sze­li wa­le­nie w drzwi.

– Straż Wiej­ska, otwie­rać. Panna Sonia jest wzy­wa­na…

Mi­cha­ił otwo­rzył w pi­ża­mie. Stało trzech, wszy­scy miej­sco­wi. Jeden miał w rę­kach pętlę na kiju, zwaną po­skro­mem, ale na­tych­miast scho­wał za sie­bie.

– Pan do­wód­ca, ten z Egip­tu, chce się z Sonią roz­mó­wić. On nie do końca kuma, kto to…

– Oczy­wi­ście może pan prze­wod­nik z nami iść też, nie mówił, ale po­li­cja…

– Ubio­rę się – po­wie­dział Mi­cha­ił.

Sonia wło­ży­ła ka­pe­lusz i cze­ka­ła ze straż­ni­ka­mi. Po­pro­si­ła ich, żeby po­ka­za­li, jak dzia­ła po­skrom, oczy­wi­ście na sobie na­wza­jem.

***

Sonia sie­dzia­ła na krze­śle, na dru­gim Mi­cha­ił. Egip­cja­nin roz­parł się w fo­te­lu przy biur­ku.

– Cho­dzi o iden­ty­fi­ka­cję i usta­le­nie fak­tów co do panny Gre­tel. Nie muszę panu prze­wod­ni­ko­wi Mi­cha­iło­wi tłu­ma­czyć pro­ble­mu kon­flik­tu in­te­re­sów?

– Nie – od­po­wie­dział po­li­cjant, a Sonia bała się za­py­tać, o co cho­dzi.

– Może pan być świad­kiem czyn­no­ści, ale nie uczest­ni­czyć.

– Ro­zu­miem – po­twier­dził Mi­cha­ił.

– Imię? – spy­tał Egip­cja­nin.

– Sonia, ale mówią też na mnie Sonka i Zofia, panie.

– Na­zwi­sko? – spy­tał Egip­cja­nin.

– Nie mam, nie znam ro­dzi­ców, je­stem sie­ro­tą – od­po­wie­dzia­ła Sonia. – Po­słu­gu­ję się na­zwi­skiem opie­kun­ki. Zna­la­zła mnie, jak mia­łam dziesięć lat…

– I nie pa­mię­tasz ro­dzi­ców?

– Nie, panie.

– Wy­kształ­ce­nie?

– Pod­sta­wo­we, panie. Skoń­czy­łam szko­łę ele­men­tar­ną, pra­wie…

– Na­ro­do­wość?

– Ja tu­tej­sza, panie.

– Za­ję­cie?

– Uczę się…

– I jak za to pła­cisz?

– Po­słu­gu­ję na­uczy­ciel­ce…

– Co kon­kret­nie ro­bisz?

– Opo­rzą­dzam zwie­rzę­ta, go­tu­ję, sprzą­tam, myję…

Mi­cha­ił od­no­sił wra­że­nie, że Sonia jest pry­mi­tyw­na, pusta i wul­gar­na. Wdzię­czy­ła się do Egip­cja­ni­na, ale ko­la­na ści­ska­ła tak mocno, jakby chcia­ła grać cnot­kę. A do­kład­nie pa­mię­tał jej nogi za­par­te o obie ścia­ny w jego małym po­ko­iku jesz­cze dwie go­dzi­ny temu.

– Czy wi­dzia­łaś pannę Gre­tel wcze­śniej? – Egip­cja­nin prze­szedł do rze­czy.

– Nasza chat­ka bli­sko gra­ni­cy, cza­sa­mi prze­my­ka­ją ci i owi. Ści­śle współ­pra­cu­je­my ze Stra­żą Wiej­ską, panie.

Egip­cja­nin po­pa­trzył w ra­por­ty na ekra­nie i przy­tło­czył go ogrom in­for­ma­cji. Miał wra­że­nie, że Sonia po­win­na być od dawna na eta­cie.

– Widzę, zga­dza się. Panna po­zwo­li za mną.

Gre­tel sie­dzia­ła za kra­ta­mi, wsta­ła z krze­sła na widok wcho­dzą­cych. Ge­stem wy­łą­czy­ła ekran za­mon­to­wa­ny w ścia­nie.

– Wi­dzia­łaś ją? – Do­wód­ca straż­ni­ków rzu­cił py­ta­nie w po­wie­trze.

– Wy­da­je mi się zna­jo­ma, ale nie. – Gre­tel od­po­wie­dzia­ła pierw­sza. – Nie pa­mię­tam.

– Jeśli nawet tam jakoś prze­my­ka­ła, to była ina­czej ubra­na – rze­kła Sonia bez oka­za­nia cie­nia za­in­te­re­so­wa­nia.

Po­pa­trzy­ła w oczy dziew­czy­ny za kra­ta­mi tylko raz, ale głę­bo­ko. Upew­ni­ła się, że czar wciąż dzia­ła.

Mi­cha­ił za­uwa­żył już wcze­śniej, że kiedy Sonia kła­mie, to ma czer­wo­ne uszy. Od dłuż­sze­go czasu mu­sia­ła nie mówić praw­dy.

„Przy­naj­mniej się do­brze rucha”, po­my­ślał.

Na po­że­gna­nie Sonia po­ma­cha­ła mu, wsia­dła do łódki, bo straż­ni­cy przy­pad­kiem pły­nę­li w po­bli­że chat­ki Baby Jagi.

***

– Wa­rzyw bra­ku­je – po­wie­dzia­ła Baba Jaga. – Przy­nieś.

– Dzi­siaj targu nie ma – jęk­nę­ła Sonia.

– A ja ci ka­za­łam ku­po­wać? Masz być cza­row­ni­cą!

– To mam wy­cza­ro­wać? – za­py­ta­ła uczen­ni­ca, ledwo kry­jąc po­iry­to­wa­nie. – Jak?

– Szyb­ko! Na jutro rano…

Sonia za­ło­ży­ła ka­pe­lusz i zbie­gła po dra­bin­ce. Nie miała planu, jej bli­skość z Mi­cha­iłem nic tu nie mogła pomóc, ale w innej wio­sce miesz­kał taki wdo­wiec. Mó­wio­no na niego Ste­pan albo Ste­fan. W jego go­spo­dar­stwie był spory ogród.

Pech po­le­gał na tym, że w po­bli­żu nie prze­pły­wał żaden pa­trol stra­ży, nie wy­star­czy­ło za­gwiz­dać, trze­ba było pły­wać i bro­dzić w zim­nej wo­dzie.

***

Rano obu­dzi­ła się w cie­płym łóżku Ste­pa­na, ale chłop spał jak bela. Można go było kłuć, dmu­chać do ucha. Zre­zy­gno­wa­na wzię­ła jego ko­mu­ni­ka­tor, spraw­dzi­ła stan oszczęd­no­ści i we­zwa­ła trans­port. Skoń­czy­ła się ubie­rać, a on spał dalej. Do­pie­ro kiedy go zrzu­ci­ła z łóżka, to się obu­dził.

– Na­rzuć mi kosz z wa­rzy­wa­mi, do domu muszę, zanim opie­kun­ka się do­my­śli – skła­ma­ła Sonia.

Ka­pe­lusz za­sła­niał uszy. Dzie­ci Ste­pa­na cze­ka­ły na po­dwór­ku z na­rzę­dzia­mi go­spo­dar­ski­mi.

– Czego chcesz od na­sze­go ojca? – spy­tał naj­star­szy syn.

Miał sporo wię­cej lat niż Sonia.

– Wa­rzyw – od­po­wie­dzia­ła z uśmie­chem.

Splu­nął jej pod nogi.

– Ten spła­che­tek ziemi pod lasem bę­dzie mój, ty… – za­wo­ła­ła naj­młod­sza córka Ste­pa­na.

Sonia unio­sła palec, zanim tamta splu­nę­ła.

– Rzuci urok! – pi­snę­ła inna córka i scho­wa­ła się za brata.

– Wszy­scy bę­dzie­cie na­szy­mi klien­ta­mi wcze­śniej czy póź­niej. – Po­pra­wi­ła ka­pe­lusz, bo kosz na ple­cach za­wa­dzał.

Od stro­ny pola, w ka­na­le me­lio­ra­cyj­nym cze­ka­ła już łódka ze straż­ni­ka­mi. Dwóch pod­bie­gło i po­mo­gli nieść kosz.

 

Me­dy­cy­na

 

– Dla­cze­go mam okres? – spy­ta­ła zdzi­wio­na Sonia.

– Nie po­chle­biaj sobie, okres to mogą mieć damy – od­po­wie­dzia­ła Baba Jaga, zła, że uczen­ni­ca prze­szka­dza w waż­nej pracy.

– Ostat­nio nie mia­łam.

– To ja de­cy­du­ję, kiedy masz. Będę po­trze­bo­wa­ła two­je­go ja­jecz­ka.

***

Będąc stu­dent­ką che­mii, Na­ta­sza ze­tknę­ła się dosyć szyb­ko z sub­stan­cja­mi, które dużo le­piej po­ma­ga­ły na ból duszy niż wi­zy­ty u psy­cho­lo­ga. Te­ra­peu­ta brał jej do­świad­cze­nia z dzie­ciń­stwa za uro­je­nia. Jed­no­oka sta­ru­cha, mik­stu­ry, elik­si­ry po­zy­ski­wa­ne z dzie­ci nie mie­ści­ły się w gło­wie no­wo­cze­sne­go czło­wie­ka.

Po­li­cja Wiel­kie­go Księ­stwa Mo­skiew­skie­go za to wzię­ła na po­waż­nie han­del nar­ko­ty­ka­mi. Do­świad­cze­nia z dzie­ciń­stwa wy­ro­bi­ły u Na­ta­szy wy­star­cza­ją­cą in­tu­icję, żeby znik­nąć, zanim pu­łap­ka się za­mknie. Po­li­cja Wiel­kie­go Księ­stwa Mo­skiew­skie­go my­śla­ła sche­ma­tycz­nie, ob­sta­wi­ła drogi uciecz­ki na za­chód. Nie wzię­li pod uwagę kie­run­ku na po­łu­dnie, do Zjed­no­czo­ne­go Kró­le­stwa, do samej Sto­li­cy.

Me­dy­cy­na wy­da­wa­ła się cie­kaw­sza niż che­mia, zwłasz­cza że tu nikt nie bę­dzie jej szu­kał. Eg­za­min wstęp­ny był ła­twiej­szy niż my­śla­ła. Teraz jesz­cze mu­sia­ła odbyć roz­mo­wę z żywym czło­wie­kiem, a do­kład­niej dwoma. Mun­dur Żan­dar­me­rii Kró­lew­skiej po­zna­wa­ła, a jakby nie, to było na­pi­sa­ne na od­zna­ce. W końcu chcia­ła zda­wać do Aka­de­mii Me­dycz­nej Mi­ni­ster­stwa Wojny, bo nie wy­ma­ga­li za­licz­ki. Le­karz pod roz­pię­tym bia­łym far­tu­chem miał ko­szu­lę mun­du­ro­wą.

– Ciąży na pani za­rzut han­dlu nar­ko­ty­ka­mi. – Le­karz po­pa­trzył w ekran.

– Ale za gra­ni­cą – za­uwa­ży­ła Na­ta­sza.

– Na razie – rzu­cił żan­darm. – Cały świat wcze­śniej czy póź­niej bę­dzie na­le­żał do króla.

– To nie szko­dzi, że stu­diu­jąc che­mię za gra­ni­cą, in­te­re­so­wa­ła się pani wpły­wem róż­nych sub­stan­cji na or­ga­nizm ludz­ki. To nawet do­brze, ale tu takie prak­ty­ki nie będą to­le­ro­wa­ne – wy­ja­śnił le­karz. – Chciał­bym, żeby to było jasne od po­cząt­ku.

– Po­pie­ra­my przy­wo­że­nie oszczęd­no­ści do Zjed­no­czo­ne­go Kró­le­stwa – dodał żan­darm na ko­niec. – Jest pani przy­ję­ta. Oczy­wi­ście wszy­scy na tej uczel­ni pod­le­ga­ją ochro­nie kontr­wy­wia­dow­czej…

– Kon­tak­ty panny z ro­dzi­ca­mi będą mo­ni­to­ro­wa­ne – pod­kre­ślił le­karz.

– I bab­cią – dodał żan­darm.

Przed­mio­ty z che­mii na za­gra­nicz­nym uni­wer­sy­te­cie się za­li­czy­ły. Żołd za stu­dio­wa­nie pła­ci­li, Na­ta­szę tro­chę nie­po­ko­iło, że bę­dzie to trze­ba spła­cić służ­bą przez lata, ale sta­ra­ła się o tym teraz nie my­śleć. Sto­li­ca miała swoje uroki, na każ­dym po­zio­mie, od tych naj­prost­szych i fi­zycz­nych, po in­te­lek­tu­al­ne.

Na aka­de­mii czuła się jak kró­lo­wa pięk­no­ści, ad­o­ro­wa­na przez ko­le­gów na każ­dym kroku, a na „nie­rząd”, czyli swo­bod­ne kon­tak­ty sek­su­al­ne, woj­sko nie zwra­ca­ło nawet naj­mniej­szej uwagi. Raz w mie­sią­cu trze­ba było za­ło­żyć mun­dur, po­ja­wić się na spę­dzie i po­krzy­czeć coś w stylu „nic nam nie zrobi wojna, bo strze­że nas kró­lew­ska siła zbroj­na!”. Na­ta­sza bała się, że źle wy­pad­nie na strzel­ni­cy, nie­po­trzeb­nie.

– Nie je­ste­ście strzel­ca­mi, ale me­dy­ka­mi. Tra­fia­nie w tar­czę za­li­cza ćwi­cze­nia – wy­ja­śniał sier­żant. – Moim za­da­niem jest do­pil­no­wać, że­by­ście się na­uczy­li kie­ro­wać lufę prze­waż­nie w stro­nę wroga.

Za­ska­ku­ją­co wy­ma­ga­ją­ca była za­pra­wa fi­zycz­na, gdzie od stu­den­tów ocze­ki­wa­no, że będą wy­peł­niać „mi­ni­ma” za­rów­no w bie­ga­niu z ob­cią­że­niem, jak i pły­wa­niu w umun­du­ro­wa­niu.

– Co nas tak ka­tu­je­cie w tym ba­se­nie? – W końcu Na­ta­sza nie wy­trzy­ma­ła przy wol­nych wnio­skach. – Wy okrę­tów nie macie?

– A jak za­to­nie, w jaki spo­sób pani bę­dzie ran­nych z wody wy­cią­gać? – od­po­wie­dział in­struk­tor.

Na­ta­sza za­po­mi­na­ła o swo­ich wa­ka­cjach u babci, ale mnó­stwo ma­te­ria­łu na wykładach przy­po­mi­na­ło jej to, co wi­dzia­ła w pra­cow­ni na wła­sne oczy.

Wy­ma­ga­na kie­dyś przez Babę Jagę utra­ta dzie­wic­twa zda­rzy­ła się jakoś tak sama jesz­cze na che­mii, a teraz Na­ta­sza miała dwóch chło­pa­ków, jednego w aka­de­mi­ku, drugiego na mie­ście. Cza­sem się trud­no zde­cy­do­wać. Pierw­sze wa­ka­cje na me­dy­cy­nie były wy­zwa­niem, żeby się o sobie nie do­wie­dzie­li. Parę psy­chosztu­czek od babci po­mo­gło. Na­ta­sza od­kry­ła, że po­tra­fi być bar­dzo prze­ko­nu­ją­ca bez spe­cjal­ne­go wy­sił­ku. Po­my­śla­ła, że też ma to po babci.

Roz­ryw­ki do­stęp­ne w Sto­li­cy były kosz­tow­ne. Żołd stu­den­ta nie po­zwa­lał z nich ko­rzy­stać w takim za­kre­sie, jakby Na­ta­sza chcia­ła.

***

– Dawno się nie po­ja­wia­łaś – po­wie­dział w tonie py­ta­nia Mi­cha­ił.

– Za­ję­ta byłam, dużo pracy. Stara mnie przy­wa­li­ła – od­par­ła Sonia. – Mogę wejść?

– A co? – Uśmiech­nął się Mi­cha­ił i otwo­rzył sze­rzej drzwi do wy­naj­mo­wa­ne­go przez sie­bie po­ko­ju. – W po­trze­bie je­steś?

– No – po­twier­dzi­ła Sonia i za­czę­ła się po­spiesz­nie roz­bie­rać.

Mi­cha­ił za­uwa­żył, że jest jesz­cze chud­sza niż po­przed­nio, ma dłuż­sze pa­znok­cie, wy­glą­da­ją­ce coraz bar­dziej jak kro­gul­cze szpo­ny. Tak samo, jak za­wsze, była po­si­nia­czo­na, po­kłu­ta i za­tru­ta elik­si­ra­mi. Dzi­siaj miała świe­że ślady po usu­nię­ciu bro­da­wek. Nie po­zwo­li­ła mu zbyt długo się przy­glą­dać, padła na ko­la­na i roz­pię­ła jego roz­po­rek.

***

Sonia w po­śpie­chu do­tar­ła do ścież­ki pro­wa­dzą­cej do chat­ki na drze­wie. Baba Jaga mu­sia­ła ją wpu­ścić, bo uczen­ni­ca nie była w sta­nie wy­de­kla­mo­wać hasła. Na­uczy­ciel­ka na­ci­snę­ła górny sto­pień dra­bi­ny. Sonia wdra­pa­ła się do środ­ka.

– Wy­pluj! – po­le­ci­ła Baba Jaga, pod­sta­wia­jąc Soni mi­secz­kę. – Czyje to?

– Mi­cha­iła.

– Do­brze.

– Dla kogo to?

– Dla klient­ki, nie znasz wszyst­kich – od­po­wie­dzia­ła Baba Jaga.

***

Wy­wiad żan­dar­me­rii wresz­cie po­twier­dził toż­sa­mość panny Gre­tel, ko­rzy­sta­jąc z baz da­nych Re­pu­bli­ki. Mogła opu­ścić areszt Stra­ży Wiej­skiej. Była od­kar­mio­na, świe­ża, młoda i w pew­nym sen­sie wy­głod­nia­ła. Cze­kał na nią aspi­rant Mi­cha­ił.

– Z obo­zem pracy może się panna wstrzy­mać. Za­pra­szam… – Po­ka­zał w kie­run­ku domu, gdzie wy­naj­mo­wał pokój.

– Ojej, a co ja tu będę robić? – zdzi­wi­ła się Gre­tel, może nawet szcze­rze.

Przy pierw­szym śnia­da­niu przy­ję­ła oświad­czy­ny Mi­cha­iła Kra­sno­dar­skie­go, a przed pierw­szą ko­la­cją – pier­ścio­nek.

„Kości zo­sta­ły rzu­co­ne”, po­my­ślał ze wstrę­tem o Soni. Aż się wzdry­gnął na wspo­mnie­nie wy­chu­dzo­ne­go ciała uczen­ni­cy Baby Jagi.

***

Sonia wtar­ga­ła po dra­bin­ce kosz ze świe­ży­mi wa­rzy­wa­mi. Nie było późno, stara po­win­na jesz­cze spać, a sie­dzia­ła w bu­ja­nym fo­te­lu i cze­ka­ła. Zły znak!

– Będę mu­sia­ła cię zbić bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek. Ten twój po­li­cjant się wy­mknął z two­ich szpo­nów, a czeka nas nowe, ważne za­da­nie. Tra­cisz mo­ty­wa­cję, dziew­ko?

– Li­to­ści – wy­mknę­ło się z ust Soni, zre­zy­gno­wa­na po­sta­wi­ła kosz na pod­ło­dze. – Jak to?

Stara skrzy­wi­ła się, była za­wie­dzio­na.

– Oświad­czył się tej Gre­tel. Ty, pra­wie cza­row­ni­ca, a ona dzie­wu­cha z mia­sta, głu­pia i zza gra­ni­cy?

Baba Jaga wzię­ła różdż­kę, pstryk­nę­ła pal­ca­mi i roz­ka­za­ła:

– Waruj!

***

Ko­mu­ni­ka­tor za­brzę­czał jakoś ina­czej niż zwy­kle. Na­ta­sza od razu wie­dzia­ła, że to nic zwią­za­ne­go ze stu­dia­mi ani ro­dzi­ce. Ode­bra­ła. Na ekranie pojawiła się Sonia. Była na ulicy we wio­sce, prze­su­nę­ła ka­pe­lusz na przód, zasłaniając twarz.

– Cześć – po­wie­dzia­ła dziw­nie zbo­la­łym gło­sem.

– A witaj!

– Bab­cia chce cie­bie za­trud­nić, bo masz wa­ka­cje.

– Chcesz zro­bić sobie wolne? – do­my­śli­ła się Na­ta­sza.

– Nie, ja za głu­pia je­stem, a tu mamy de­li­kat­ną spra­wę z do­brym klien­tem. Stara liczy na cie­bie.

– Brzy­dzę się tymi… – za­czę­ła mówić Na­ta­sza, ale prze­rwa­ła, bo Sonia wy­mie­ni­ła kwotę za­licz­ki.

– A dru­gie tyle, jeśli się uda do­piąć trans­ak­cję – dodała.

– Mam prak­ty­ki wa­ka­cyj­ne – przy­po­mnia­ła Na­ta­sza, głów­nie sobie. – Po­li­gon…

– Ale drugi mie­siąc masz wolny, nie masz nic za­wa­lo­ne­go na po­praw­ki – za­śmia­ła się Sonia, ale była w tym kpina, a nie ra­dość. – Mo­żesz do­ro­bić jako dziew­ka słu­żeb­na. Tylko na mie­siąc.

– Skąd wiesz?

Sonia wzru­szy­ła ra­mio­na­mi z miną, że głu­pie py­ta­nie, bo prze­cież cza­row­ni­ca wszyst­ko wie.

– Bab­cia obie­ca­ła, że nie bę­dzie bić, to zna­czy cie­bie, ani hip­no­ty­zo­wać, ani poić mik­stu­ra­mi – po­wie­dzia­ła już po­waż­nie. – Do zo­ba­cze­nia. – Sonia się roz­łą­czy­ła.

– Ale ja się nie zgo­dzi­łam – wrza­snę­ła Na­ta­sza.

Kwota za­licz­ki od babci zro­bi­ła wra­że­nie. Ko­mu­ni­ka­tor po­ka­zał pie­nią­dze wpły­wa­ją­ce do port­fe­la i za­wisł z py­ta­niem: „Przyj­mij? Od­rzuć?”. Na­ta­sza się za­sta­no­wi­ła, ale mu­sia­ła się po­spie­szyć, bo znik­nie. Za­ak­cep­to­wa­ła.

***

Na ko­niec po­sta­no­wi­ła za­sza­leć. Po mie­sią­cu w na­mio­tach, pia­sku nie­zli­czo­nych plaż, wśród ostrych ka­mie­ni i w cia­sno­cie ka­dłu­bów uwa­ża­ła, że coś jej się od życia na­le­ży. Przy­le­cia­ła do mia­stecz­ka la­ta­dłem klasy 1000 i to pierw­szą klasą. Jakoś nie była zdu­mio­na, że zo­ba­czy­ła cze­ka­ją­cą Sonię.

Baba Jaga sie­dzia­ła w woj­sko­wym la­ta­dle klasy 500, go­to­wym do star­tu. To było za­sko­cze­nie.

– Ku­le­jesz? – za­uwa­ży­ła Na­ta­sza.

– Prze­trą­ci­ła mi bio­dro, ale się na­le­ża­ło – szep­nę­ła Sonia. – Jesz­cze kilka mie­się­cy i bę­dzie do­brze.

– Witaj wnu­siu! – Baba Jaga uśmiech­nę­ła się do Na­ta­szy, po­ka­zu­jąc sta­lo­we zęby. – Tępa jest jak but, ale się uczy, wnu­siu, a ty nie. Siądź koło mnie, opo­wia­daj, co w wiel­kim świe­cie.

Sonia uśmiech­nę­ła się niby przy­jaź­nie, a tro­chę chcia­ła po­ka­zać, że trak­tu­je wy­po­wiedź na­uczy­ciel­ki jako żart.

– Nie masz zębów? – za­uwa­ży­ła Na­ta­sza.

– Tylko kilku – po­wie­dzia­ła Sonia.

– Też się na­le­ża­ło – pod­kre­śli­ła Baba Jaga. – Jak wi­dzisz wnu­siu, bez cie­bie by się nie udało.

– Ale co? – spy­ta­ła Na­ta­sza, kiedy za­mknę­ła się rampa i la­ta­dło wzbi­ło się w po­wie­trze.

– Sonia ci nie mó­wi­ła? Prze­bierz się. Mamy de­li­kat­ną spra­wę z do­brym klien­tem, po­ten­cjal­nie bar­dzo do­brym.

Uczen­ni­ca cza­row­ni­cy wy­cią­gnę­ła z worka na ple­cach czar­ną su­kien­kę z dłu­gi­mi rę­ka­wa­mi. Była po­dob­na do tej, którą miała na sobie, ale krót­sza.

– A buty mam zo­sta­wić mun­du­ro­we? – Wy­rwa­ło się Na­ta­szy.

– Mniej kom­bi­nuj, wię­cej się prze­bie­raj, zaraz lą­du­je­my – po­wie­dzia­ła Sonia.

– Bez butów, bez poń­czoch i bez ka­pe­lu­sza? Na to się nie pi­sa­łam! Je­stem pod­ofi­ce­rem…

– Wzię­łaś pie­nią­dze, za­war­łaś ma­gicz­ny pakt na dziew­kę słu­żeb­ną – wy­ja­śni­ła spo­koj­nie Baba Jaga. – Majt­ki zdej­mij, bo je widać.

Su­kien­ka była na­praw­dę krót­ka.

– Roz­puść włosy, dziew­ko – po­le­ci­ła roz­ra­do­wa­na Sonia. – Za­wsze chcia­łam to po­wie­dzieć. Nie wy­glą­da­ją już jak włosy dzie­wi­cy, ale praw­dzi­wej cza­row­ni­cy. Za­wsze chcia­łam takie mieć.

– Szko­da! – zgo­dzi­ła się Baba Jaga.

La­ta­dło za­czę­ło lą­do­wać. Cze­kał ofi­cer ob­wie­szo­ny sznu­ra­mi.

– Je­stem ad­iu­tan­tem mar­szał­ka, czeka na panie w ga­bi­ne­cie.

– Wiel­moż­ny pan po­zwo­li, że przed­sta­wię. – Na­ta­sza wy­stą­pi­ła pierw­sza. – Sama Baba Jaga, jej uczen­ni­ca i ja, to zna­czy dziew­ka słu­żeb­na pań cza­row­nic.

Szła za ad­iu­tan­tem do sa­mych drzwi ga­bi­ne­tu. Za nią su­nę­ła bab­cia, a na końcu kuś­ty­ka­ła Sonia.

Mar­sza­łek sie­dział za wiel­kim biur­kiem, przy drzwiach stało dwóch żan­dar­mów w pe­le­ryn­kach i z bro­nią w ręku. Wstał z pewną trud­no­ścią.

– Feld­mar­sza­łek Wik­tor Vlk – przed­sta­wił ad­iu­tant. – Panie cza­row­ni­ce, sama Baba Jaga…

– Miło mi panie po­wi­tać – po­wie­dział „że­la­zny młot króla na mi­sty­cyzm i de­mo­kra­cję”. – Pro­szę za­siąść. – Wska­zał krze­sła usta­wio­ne wokół biur­ka.

Na­ta­sza usia­dła na­prze­ciw­ko ad­iu­tan­ta, Baba Jaga z Sonią – twa­rzą w twarz z sę­dzi­wym Vlkiem. Pod­niósł rękę, po­ka­zał dwa palce i je zło­żył. Żan­dar­mi na ten znak za­sa­lu­to­wa­li i wy­szli.

– Pan mar­sza­łek mar­twi się o swój stan zdro­wia, a chciał­by jesz­cze po­słu­żyć kró­lo­wi – wy­ja­śnił ad­iu­tant. – Cier­pi, że nie jest tak spraw­ny, jak daw­niej.

– Ro­zu­miem – po­twier­dzi­ła Baba Jaga, ale wie­dzia­ła, że jest dru­gie dno.

Mar­sza­łek de­li­kat­nie ski­nął głową.

– Pan mar­sza­łek ma nową na­łoż­ni­cę i chciał­by rów­nież jesz­cze tro­chę z życia sko­rzy­stać. Ostat­ni raz mu się chyba na­le­ży – wy­ja­śnił ad­iu­tant, jakby tłu­ma­czył gesty na ludz­ki język.

– To bran­ka – dodał Vlk.

Sonia ledwo po­wstrzy­ma­ła się, żeby nie za­chi­cho­tać. Na­ta­sza ge­stem dała znak, żeby się uspo­ko­iła. Baba Jaga przy­bra­ła bar­dzo do­bro­tli­wy wy­gląd.

– Bo­go­wie dali męż­czy­znom moż­li­wość ko­rzy­sta­nia z seksu i ro­zu­mu, ale nie jed­no­cze­śnie. Doj­rza­ły wiek nie daje do­dat­ko­wych przy­wi­le­jów.

– Albo bo­gi­nie – wtrą­ci­ła Sonia.

– W takim razie, pro­szę wy­wa­żyć ak­cen­ty – po­wie­dział mar­sza­łek.

– Może się zda­rzyć, że stra­ci pan wszyst­ko przed­wcze­śnie…

– Kto nie ry­zy­ku­je wszyst­kie­go, ten nie wy­gry­wa wszyst­kie­go. – Zde­cy­do­wał sę­dzi­wy Vlk, ad­iu­tant był prze­ra­żo­ny, ale nie od­wa­żył się ode­zwać.

– Moja dziew­ka słu­żeb­na od jutra bę­dzie od­wie­dzać wiel­moż­ne­go pana z za­strzy­ka­mi, a uczen­ni­ca raz w ty­go­dniu bę­dzie mu­sia­ła pana obej­rzeć – po­wie­dzia­ła Baba Jaga, za­bra­ła swoją różdż­kę i ru­szy­ła do drzwi. – To wszyst­ko.

– Czy oj­ciec nie wy­ma­ga badań? – wy­krztu­sił ad­iu­tant.

– A czym on się różni od każ­de­go in­ne­go męż­czy­zny w jego wieku, ko­cha­neń­ki?

– A ile ma pani lat?

– Ko­biet się o wiek nie pyta, ale mam sto pięć­dzie­siąt skoń­czo­ne, tylko przez to wszyst­ko już nie do końca je­stem czło­wie­kiem. – Baba Jaga mi­nę­ła drzwi, Na­ta­sza po­bie­gła za nią, a Sonia pró­bo­wa­ła na­dą­żyć, ku­le­jąc.

***

Nad­szedł wie­czór. We trzy sie­dzia­ły przy ko­la­cji, którą przy­go­to­wa­ła Sonia. Na­ta­sza sta­ra­ła się nie my­śleć o tym, czym na­dzia­ne mogą być kro­kie­ty. Baba Jaga ka­za­ła Na­ta­szy ze­brać na­czy­nia ze stołu i po­zmy­wać.

– Idź do budy, Sonka. W chat­ce mamy tylko dwa łóżka.

Na­ta­szę za­mu­ro­wa­ło.

– Ale dla­cze­go? – Wy­rwa­ło się Soni, ale szyb­ko za­sło­ni­ła usta, jakby prze­stra­szy­ła się swo­je­go py­ta­nia.

– Wpraw­dzie Na­ta­sza jest tylko dziew­ką słu­żeb­ną, ale jed­nak ro­dzi­na. A nie wy­pa­da, żeby w jed­nym łóżku spały…

– Może pójdę do Ste­pa­na, albo jesz­cze do kogo…

– Sonka! – Baba Jaga lekko pod­nio­sła głos, a uczen­ni­ca za­drża­ła. – Nata, od­pro­wadź ko­le­żan­kę do budy. Po­zmy­wasz potem.

Sonia miała na sobie su­kien­kę zszy­tą z róż­no­ko­lo­ro­wych gał­gan­ków. Pierw­sza ze­szła po dra­bin­ce. Przy drze­wie stała buda zbyt niska, żeby w niej nawet usiąść, która miała okrą­głe wej­ście za­mknię­te kwa­dra­to­wy­mi drzwicz­ka­mi ze sko­blem. Sonia wla­zła do środ­ka, wy­cią­gnę­ła że­la­zną ob­ro­żę na łań­cu­chu. Wes­tchnę­ła, zro­bi­ła prze­pra­sza­ją­cą minę i ścią­gnę­ła su­kien­kę przez głowę. Zo­sta­ła zu­peł­nie goła.

– Ta star­sza dziew­czy­na, którą bab­cia trzy­ma­ła na łań­cu­chu, to byłaś ty? – wy­krztu­si­ła Na­ta­sza.

– Star­sza? Je­stem ledwo dwa lata… – obu­rzy­ła się Sonia i za­ło­ży­ła sobie ob­ro­żę na szyję. – To za­wsze byłam ja, ale tylko, kiedy przy­jeż­dża­łaś na wa­ka­cje. Je­steś wy­zwo­lo­na, nie pa­mię­tasz?

– Dla­cze­go się na to go­dzisz? Wła­śnie pa­mię­tam.

– Jeśli się rano okaże, że mam nie­do­kład­nie za­pię­tą kłód­kę, to na kim się stara wy­ży­je? – Sonia za­pię­ła kłód­kę, po­da­ła Na­ta­szy klu­czyk i su­kien­kę, wpeł­zła do budy, za­mknę­ła za sobą drzwicz­ki i od środ­ka za­su­nę­ła za­suw­kę.

Na­ta­sza we­szła po dra­bin­ce, po­wie­si­ła su­kien­kę Soni w sza­fie i po­da­ła klu­czyk babci.

– Dla­cze­go?

– Jakby miała lu­na­ty­ko­wać, to nie po­le­zie za da­le­ko i w nic nie wdep­nie. Skąd wiesz, co brała przed ko­la­cją? – od­po­wie­dzia­ła Baba Jaga, po czym po­szła do pra­cow­ni. – Skończ zmy­wać, chodź do mnie. Nie za­my­kam drzwi – krzyk­nę­ła, wcho­dząc po scho­dach za szafą do pra­cow­ni. – Po­mo­żesz.

***

Wa­le­nie w dach budy obu­dzi­ło Sonię. Nie miała wąt­pli­wo­ści, że to na­uczy­ciel­ka. Otwo­rzy­ła drzwicz­ki i wy­peł­zła na ze­wnątrz.

– Po­kłó­ci­li­śmy się z Natą na temat ku­ra­cji dla mar­szał­ka – po­wie­dzia­ła Baba Jaga, od­pi­na­jąc kłód­kę u ob­ro­ży na szyi uczen­ni­cy.

Sonia nad­sta­wi­ła uszu.

– Nata zro­bi­ła śnia­da­nie – do­da­ła na­uczy­ciel­ka. – Przy­nie­siesz chleb i przy­pro­wadź sta­rusz­ka, który ma po­dob­ne cho­ro­by jak stary Vlk.

– Ale jakie?

– Byłaś z nami, trze­ba było uwa­żać!

***

Na­ta­sza co­dzien­nie pły­wa­ła ło­dzią do wio­ski. Stam­tąd la­ta­dłem za­bie­ra­li ją do szta­bu Grupy Armii. Sonia do­łą­czy­ła do­pie­ro w so­bo­tę.

– Jak wra­ca­my, to mam do za­ła­twie­nia pry­wa­tę – po­wie­dzia­ła. – Nie wsyp mnie!

– No dobra – szep­nę­ła do Soni.

– Po­cze­kaj z pa­na­mi straż­ni­ka­mi na łódce. Nie zrób im nic złego, dziew­ko!

Na­ta­sza stała nie­ru­cho­mo. Sonia po­de­szła do miesz­kan­ka Mi­cha­iła, który chyba miał wolne, bo wy­szedł na plac przed domem.

– Mo­głam ci dać seks, mogę go i za­brać. – Wy­cią­gnę­ła kro­gul­czy pazur w kie­run­ku przy­ro­dze­nia swego by­łe­go aman­ta i pstryk­nę­ła pal­ca­mi.

Mi­cha­ił spo­dzie­wał się, że coś po­czu­je, ja­kieś ukłu­cie, ale prze­cież cza­rów nie ma. Za­re­cho­tał i po­szedł do sie­bie. Sonia po­kuś­ty­ka­ła do łódki.

***

Skoń­czy­ły się wa­ka­cje, Na­ta­sza wró­ci­ła do Aka­de­mii. Na pa­miąt­kę zo­sta­ła jej zbyt kusa czar­na su­kien­ka z dłu­gi­mi rę­ka­wa­mi, którą mogła nosić w Sto­li­cy jako bluz­kę, i spore oszczęd­no­ści.

Aspi­rant Mi­cha­ił Kra­sno­dar­ski wró­cił póź­niej do miesz­ka­nia, bo znowu za­gi­nął chło­pak. Po­ło­żył się koło na­rze­czo­nej. Za­gi­nio­ny miał je­de­na­ście lat, a Sonia bar­dzo słabe alibi. Niby po­ja­wi­ła się u Ste­pa­na po wa­rzy­wa, ale po­dej­rza­nie późno. Roz­my­śla­jąc o uczen­ni­cy cza­row­ni­cy, po­li­cjant nie za­uwa­żył spa­ko­wa­nej wa­liz­ki koło łóżka. Obec­na na­rze­czo­na spała głę­bo­ko i nie chciał włą­czać świa­tła.

Obu­dzi­ła się przed nim.

– Mi­cha­ił! – Gre­tel po­trzą­sa­ła go za ramię, był już dzień. – Mi­cha­ił! Mu­si­my po­waż­nie po­roz­ma­wiać.

Reszt­ki snu opu­ści­ły go na­tych­miast, jakby zo­stał pod­łą­czo­ny do prądu. Zo­ba­czył pier­ścio­nek za­rę­czy­no­wy le­żą­cy na pa­ra­pe­cie.

– O co cho­dzi, ko­cha­nie? – spy­tał Mi­cha­ił.

– Śmie­ją się ze mnie!

– Ale kto?

– No dziew­czy­ny tu­tej­sze się ze mnie śmie­ją, że rok miesz­ka­my razem, a jesz­cze nie za­sko­czy­łam.

– Nie za­sko­czy­łaś?

– No nie za­szłam, Mi­cha­ił.

– A chcia­ła­byś?

– Nie – od­po­wie­dzia­ła Gre­tel bez wa­ha­nia. – Tak – po­pra­wi­ła się po za­sta­no­wie­niu. – No nie – do­da­ła na ko­niec. – Z cie­bie też się śmie­ją, że z tobą coś nie tak. Zresz­tą, od kilku mie­się­cy nie ma nic mię­dzy nami.

– To klą­twa – po­wie­dział z prze­ko­na­niem Mi­cha­ił. – Jak tylko dorwę tę wiedź­mę…

– Masz ob­se­sję swo­jej byłej – po­wie­dzia­ła Gre­tel i wsta­ła. – Na po­cząt­ku było faj­nie, a potem… Od­cho­dzę, pier­ścio­nek leży na oknie. Sam mó­wi­łeś, że cza­rów nie ma.

– Ko­cham cię – po­wie­dział Mi­cha­ił.

– Ja cie­bie też, ale życie idzie na­przód.

– I co teraz? Wy­bie­rasz się do obozu pracy?

Gre­tel wy­buch­nę­ła śmie­chem.

– Ra­czej do ko­szar Obro­ny Te­ry­to­rial­nej. Będę chcia­ła zre­ali­zo­wać swój per­ski sen z Fa­rza­dem. Może się uda. Za­pro­sił mnie do sie­bie.

Przed miesz­ka­niem Mi­cha­iła za­par­ko­wał po­jazd te­re­no­wy. Za kie­row­ni­cą sie­dział przy­stoj­ny Pers. Przy­wiózł żan­dar­ma w stop­niu ma­jo­ra i za­brał pannę Gre­tel z wa­liz­ką. Mi­cha­ił był pełen naj­gor­szych prze­czuć, cho­ciaż do aresz­to­wa­nia przy­sła­li­by pew­nie naj­wy­żej pod­ofi­ce­ra z sze­re­gow­cem.

– Pan aspi­rant Mi­cha­ił Kra­sno­dar­ski? – spy­tał major tro­chę za gło­śnym szep­tem. – Do­wód­ca ochro­ny szta­bu Grupy Armii…

– Miło mi, za­pra­szam – po­wie­dział tro­chę za późno.

– Jest taka de­li­kat­na spra­wa. – Major usiadł na łóżku. – Panna Sonia…

– Ta szczer­ba­ta i ku­la­wa?

– Po­wie­dział­bym, że cał­kiem nie­ku­la­wa! – Major cią­gnął: – Z na­uczy­ciel­ką i wnucz­ką po­dej­rze­wa­ją, że pan ma do nich coś oso­bi­ste­go i je prze­śla­du­je. Ofi­cjal­nie za­wia­da­miam pana, że stara jest za­so­bem stra­te­gicz­nym i jako taki pod­le­ga ochro­nie Żan­dar­me­rii Kró­lew­skiej w całym za­kre­sie do­pusz­czo­nym pra­wem. Pan feld­mar­sza­łek Vlk czuje się młody, spraw­ny i by­stry jak nigdy dotąd. Nie wcho­dząc w ju­rys­dyk­cję pro­win­cjo­nal­nej po­li­cji, wciąż mamy prawo zba­dać nie­udol­ność, nie­oby­czaj­ność i wy­ko­rzy­sty­wa­nie za­so­bów służ­bo­wych do celów pry­wat­nych.

Ty­ra­dę prze­rwa­ło lą­do­wa­nie na wiej­skim pla­cy­ku cze­goś więk­sze­go niż cy­klo­ro­tor. Major skło­nił głowę i wy­szedł, de­li­kat­nie za­my­ka­jąc za sobą drzwi.

Mi­cha­ił wyj­rzał przez okno. Zo­ba­czył Sonię w ka­pe­lu­szu sto­ją­cą przy ram­pie la­ta­dła, miała w ręku ku­fe­rek. Major bez po­że­gna­nia wy­szedł z miesz­ka­nia Mi­cha­iła. Skie­ro­wał się do la­ta­dła, ukło­nił i ge­stem za­pro­sił uczen­ni­cę cza­row­ni­cy do po­jaz­du te­re­no­we­go. Sonia spoj­rza­ła w okno Mi­cha­iła tylko raz, jakby chcia­ła spraw­dzić, czy zro­zu­miał. Po­czuł jej świ­dru­ją­ce spoj­rze­nie. Rze­czy­wi­ście już nie ku­la­ła.

***

Aspi­rant po­li­cji Mi­cha­ił miał teraz wra­że­nie, że o któ­rej by nie wra­cał z pracy, za­wsze na­ty­kał się na Sonię prze­sia­da­ją­cą się z łodzi do la­ta­dła albo do po­jaz­du te­re­no­we­go. Miał dość uni­ka­nia jej spoj­rze­nia tak bar­dzo, że roz­wa­żał wy­na­ję­cie in­ne­go miesz­ka­nia. Cho­ciaż te przy pla­cy­ku były naj­lep­sze we wio­sce.

 

Wy­pa­la­nie

 

Znowu usły­szał lą­do­wa­nie la­ta­dła klasy 500, tym razem chyba pi­lo­ta znio­sło, bo usiadł pra­wie pod oknem. Mi­cha­ił nie chciał się zo­ba­czyć twa­rzą w twarz z Sonią, więc po­sta­no­wił nie wy­bie­gać z awan­tu­rą. Ktoś jed­nak walił w drzwi.

– Panie aspi­ran­cie, mamy taką de­li­kat­ną spra­wę – usły­szał głos ma­jo­ra. – Mogę do środ­ka?

– Pro­szę. – Otwo­rzył drzwi.

– Miał pan rację, a myśmy się my­li­li. Chcie­li­by­śmy panu za­pro­po­no­wać sto­pień de­tek­ty­wa…

– Wtedy… – Chciał wtrą­cić Mi­cha­ił, ale major skoń­czył za niego.

– Bę­dzie pan do­wód­cą od­dzia­łu Taj­nej Po­li­cji na tym te­re­nie i bę­dzie pan miał wszyst­kie miej­sco­we or­ga­na ści­ga­nia do dys­po­zy­cji.

– O co cho­dzi?

– Sta­re­mu się po­gor­szy­ło, znacz­nie. Le­ka­rze uwa­ża­ją, że wiedź­my po­da­wa­ły mu hor­mo­ny i nar­ko­ty­ki – wes­tchnął major. – Pana za­da­niem bę­dzie do­star­cze­nie Baby Jagi do In­sty­tu­tu Me­dycz­ne­go na­szej grupy. Ona na­praw­dę ma ponad sto pięć­dzie­siąt lat, tak uważa roz­po­zna­nie. Zro­bią jej sek­cję.

– Ale ona jesz­cze żyje? – zdzi­wił się Mi­cha­ił.

– Ba­da­nie me­cha­ni­zmu, który się ze­psuł, jest trud­niej­sze. Z tą szczer­ba­tą bę­dzie mógł pan zro­bić, co chce. Na­praw­dę!

– Panną Sonią?

– Jaka ona panna – uśmiech­nął się major. – Nie jest nam do ni­cze­go po­trzeb­na, a pan ma do niej coś oso­bi­ste­go.

– Niby tak – wy­szep­tał Mi­cha­ił.

– Wnucz­kę sta­rej po­trze­bu­je­my nie­na­ru­szo­ną.

– Na­ta­szę?

– Pew­nie tak – zgo­dził się major. – Roz­po­zna­nie twier­dzi, że po­sia­da praw­dzi­wą wie­dzę me­dycz­ną i chce­my ją wziąć na spyt­ki.

– A ona tu na pewno jest?

– To już pań­skie za­da­nie, de­tek­ty­wie. Za­pew­niam, że nie ma się pan czym mar­twić. Sąd wszyst­ko przy­kle­pie.

Major wy­szedł i w drzwiach minął się z miej­sco­wym straż­ni­kiem. Ten przy­szedł za­brać od­zna­kę aspi­ran­ta i przy­nieść de­tek­ty­wa.

„Jaka ta po­li­cja tajna, skoro używa miej­sco­wej stra­ży do no­sze­nia prze­sy­łek?”, po­my­ślał Mi­cha­ił.

***

Na­ta­sza do­sta­ła pierw­szy przy­dział do kor­we­ty „Szpieg-13”, która stała na Po­łu­dnio­wym Atlan­ty­ku. Po ostat­nim sztor­mie miała kilku ma­ry­na­rzy do ce­ro­wa­nia, bo ka­pi­tan roz­ka­zał ćwi­cze­nia w cza­sie hu­ra­ga­nu. Teraz pa­no­wa­ła flau­ta i można by się nawet opa­lać na nad­bu­dów­ce, gdyby re­gu­la­min po­zwa­lał. Me­dy­ko­wi za­wsze było wolno w cza­sie wol­nym wyjść na po­kład.

– Pani micz­man się scho­wa, bo zdmuch­nie – za­su­ge­ro­wał bos­man. – Lą­du­je zaraz la­ta­dło pięć­set.

– W tej od­le­gło­ści od brze­gu? – zdzi­wi­ła się Na­ta­sza. – To na gra­ni­cy za­się­gu.

Rze­czy­wi­ście za chwi­lę na po­kła­dzie lot­ni­czym wy­lą­do­wa­ło la­ta­dło klasy 500. Ma­ry­na­rze wy­mie­ni­li ba­te­rie na nowe jesz­cze zanim otwo­rzy­ła się rampa.

– To ty? – zdzi­wi­ła się Na­ta­sza. – Co ty tutaj…

Sonia była ubra­na w szarą su­kien­kę, w ja­kich dziew­czy­ny ze wsi cho­dzą na pole, ale bar­dzo czy­stą. Nie miała nawet ka­pe­lu­sza. Bos­man pod­szedł ener­gicz­nym kro­kiem do przy­by­łej. Tylko pa­zu­ry jak szpo­ny i buty mogły su­ge­ro­wać, że to cza­row­ni­ca.

– Tę pannę – Sonia wska­za­ła Na­ta­szę – to muszę ze sobą – po­wie­dzia­ła do bos­ma­na i po­ka­za­ła pismo.

Cały tekst, znak i pod­pi­sy wy­glą­da­ły do­brze. Bos­man spraw­dził w sys­te­mie, ko­rzy­sta­jąc ze swo­je­go ko­mu­ni­ka­to­ra i też nie było się do czego przy­cze­pić.

– Kim pani jest?

– Kimś, kto przy­no­si roz­kaz z Żan­dar­me­rii Kró­lew­skiej. – Sonia uśmiech­nę­ła się, pre­zen­tu­jąc wy­bra­ko­wa­ne uzę­bie­nie.

„Mu­sia­ła swoje przejść”, po­my­ślał i po­sta­no­wił we­zwać ofi­ce­ra.

Po­rucz­nik przy­szedł, na­wrzesz­czał na bos­ma­na i po­szedł. Wsia­dły, pi­lo­ci na znak Soni wy­star­to­wa­li i skie­ro­wa­li la­ta­dło w kie­run­ku lądu. Pa­trzy­ły przez okno, widać było tylko białe ob­łocz­ki i morze.

– To na gra­ni­cy za­się­gu – za­uwa­ży­ła Na­ta­sza, wciąż oszo­ło­mio­na roz­wo­jem wy­pad­ków. – W tę stro­nę byłaś sama…

– I dwóch pi­lo­tów. Rze­czy­wi­ście! – Sonia wsta­ła, wska­za­ła jed­ne­go i pstryk­nę­ła pal­ca­mi. – Ty drugi, jak ci tam, wy­sia­dasz.

Pilot od­piął się z fo­te­la, za­czę­ła się otwie­rać rampa, wiało kosz­mar­nie, wstał.

– Jak to? – spy­tał, miał wąt­pli­wo­ści, czy zro­zu­miał.

– Szyb­ciut­ko – od­po­wie­dzia­ła uczen­ni­ca cza­row­ni­cy.

Drugi pilot wy­sko­czył na wy­so­ko­ści pięciu tysięcy me­trów przy pręd­ko­ści pięćset kilometrów na godzinę. Sonia z Na­ta­szą trzy­ma­ły się kur­czo­wo, nie miały pasów. Rampa się za­mknę­ła, pierw­szy pilot spra­wiał wra­że­nie, jakby nie za­uwa­żył, co się stało.

Sonia naj­pierw po­pra­wi­ła ko­smy­ki wło­sów, które uwol­ni­ły się z war­ko­cza.

– Jest cięż­szy od cie­bie, teraz do­le­ci­my.

– Był – pod­kre­śli­ła Na­ta­sza. – Nie żal ci go?

– Nie czas ża­ło­wać przy­pad­ko­wych chło­pów, kiedy mu­si­my ra­to­wać bab­cię – wy­ja­śni­ła Sonia. – Ob­le­ga­ją ją.

– No to jak wy­szłaś?

– Kiedy zgi­nął Rambo, bab­cia ka­za­ła iść po cie­bie. To było chwi­lę wcze­śniej.

– Kruk?

– Tak, za­strze­li­li go jak psa. Stara ka­za­ła mu zo­rien­to­wać się w sy­tu­acji.

– A skąd wie­dzia­łaś, jak mnie szu­kać?

– Nawet żan­dar­me­ria wie, gdzie je­steś.

– Chcesz po­wie­dzieć, że dałaś komuś dupy i…

– Nie, że elik­sir… – Sonia wzru­szy­ła ra­mio­na­mi i wy­cią­gnę­ła fiol­ki z kie­sze­ni. – Nie wiem, czy nam star­czy.

Obie za­czę­ły się śmiać.

– Chyba za­li­czam de­zer­cję – za­uwa­ży­ła Na­ta­sza.

– Chcesz elik­sir? – spy­ta­ła Sonia. – Prze­cież było pismo! Może spra­wię, że pilot cię ster­ro­ry­zu­je bro­nią? A ty nie masz pi­sto­le­tu?

– Od­ru­cho­wo wzię­łam tylko ze­staw me­dycz­ny. – Na­ta­sza cią­gle była w szoku, wes­tchnę­ła. – Po­mo­gę babci.

– A gdyby mnie uwol­ni­ła, to sama bym ją za­bi­ła – wy­zna­ła szcze­rze Sonia.

***

Pilot, po kil­ku­dzie­się­ciu go­dzi­nach lotu, stra­cił przy­tom­ność. Sonia już nie miała ani jed­nej fiol­ki. Cała Straż Wiej­ska była na ba­gnach, więc we wio­sce nie dało się zna­leźć przy­zwo­itej łódki. Mu­sia­ły jedną ukraść, wy­glą­da­ła na węd­kar­ską.

Do­pły­nę­ły, pod­kra­dły się i ukry­ły w trzci­nach. Baba Jaga sie­dzia­ła za­mknię­ta w klat­ce umiesz­czo­nej na łodzi typu Żmija, na­le­żą­cej do Stra­ży Wiej­skiej. Mi­cha­ił Kra­sno­dar­ski cho­dził przy brze­gu, ma­chał od­zna­ką i wrzesz­czał. Żaden ze straż­ni­ków nawet nie pró­bo­wał wejść do wody. Jedno ciało w mun­du­rze le­ża­ło przy brze­gu.

– Nie słu­chaj­cie jej, to roz­kaz! – wrzesz­czał Mi­cha­ił. – Cza­rów nie ma! Ona tylko może do was mówić. Wsia­dać do łodzi i pły­nie­my. Ra­zem!

Straż­ni­cy nawet nie drgnę­li, wszy­scy byli miej­sco­wi i ze­sta­wie­nie w jed­nej wy­po­wie­dzi Baby Jagi z in­for­ma­cją, że nie ma cza­rów, zu­peł­nie im się nie kle­iło.

– Umiesz coś zro­bić? – za­in­te­re­so­wa­ła się Na­ta­sza. – Uśpić ich, czy coś?

– Bez pro­ble­mu mogę im za­grać, ale fu­jar­ka jest w chat­ce – stwier­dzi­ła Sonia. – Nie wiem tylko, czy mnie nie za­strze­lą po pierw­szym tak­cie, a do uśpie­nia po­trze­bu­ję trzech. Za­dzia­ła na miej­sco­wych.

– Co to za magia, jeśli funk­cjo­nu­je tylko w aspek­cie kul­tu­ro­wym?

– Ten trup w wo­dzie ma broń. – Sonia nie pod­ję­ła za­czep­ki, znała słowo „aspekt”, choć­by z astro­lo­gii i „kul­tu­ra”, bo „Dom Kul­tu­ry”, ale nie po­tra­fi­ła zro­zu­mieć tego razem.

– Mio­tacz jest za­la­ny – stwier­dzi­ła Na­ta­sza. – To elek­trycz­ne i nijak tam nie po­dej­dzie­my.

Mogły sobie gadać swo­bod­nie, bo wrza­ski Mi­cha­li­ła za­głu­sza­ły wszyst­ko. Na­ta­sza prze­glą­da­ła ze­staw me­dycz­ny.

– Mam śro­dek usy­pia­ją­cy. Wiatr w po­rząd­ku. – Ro­zej­rza­ła się po li­ściach.

– Ale po­dob­no też nie na każ­de­go dzia­ła… – za­uwa­ży­ła Sonia ze zło­śli­wym uśmie­chem.

– Dla­te­go kom­bi­nu­ję, jakby dodać tro­chę pa­ra­li­tycz­no-drgaw­ko­we­go do smaku.

Mi­cha­ił prze­stał się drzeć i po­szedł. Na­sta­ła cisza. Straż­ni­cy nie od­wa­ży­li się ani po­dejść do Baby Jagi, ani zo­sta­wić jej samej.

– Stań­my z wia­trem i chwi­lę trze­ba po­cze­kać – szep­nę­ła Na­ta­sza, miała wra­że­nie, że któ­ryś ze straż­ni­ków usły­szał. – Wstrzy­maj­my od­dech.

Baba Jaga za­czę­ła gło­śno wołać, za­głu­szy­ła syk. Pta­szek, sie­dzą­cy w trzci­nach, za­chwiał się i wpadł do wody. Spray, za­koń­czo­ny rurką, wy­plu­wał swoją za­war­tość do płynu w za­tycz­ce. Wiatr kie­ro­wał opary w stro­nę brze­gu, gdzie stali straż­ni­cy.

– Już nie syczy – za­uwa­ży­ła Sonia.

Na­ta­sza pierw­sza rzu­ci­ła się w kie­run­ku łodzi z Babą Jagą. Ze­staw chi­rur­gicz­ny przy­dał się do otwar­cia kłód­ki za­my­ka­ją­cej klat­kę. Trze­ba było sta­rej podać an­ti­do­tum jak naj­szyb­ciej.

– Masz wpra­wę – stwier­dzi­ła Sonia.

– Miesz­ka­łam w aka­de­mi­ku i kłód­ki to co­dzien­ność.

Wy­cią­gnę­ły starą na po­kład. Na­wdy­cha­ła się mniej oparu niż straż­ni­cy, ale jesz­cze nie do­szła do sie­bie. Sonia tro­skli­wie pod­trzy­my­wa­ła na­uczy­ciel­kę.

Na­ta­sza z ze­sta­wem me­dycz­nym prze­cha­dza­ła się mię­dzy le­żą­cy­mi. Przy­go­to­wa­ła sobie czte­ry ro­dza­je za­strzy­ków.

– Ten wy­glą­da na ta­kie­go, co miał pro­ble­my z ser­cem – za­uwa­ży­ła. – Nikt się nie zdzi­wi. A ten jest młody, niech się roz­luź­ni. Po­my­ślą, że umarł ze stra­chu.

Cho­dzi­ła mię­dzy nie­przy­tom­ny­mi straż­ni­ka­mi.

– Już mogę wstać! – krzyk­nę­ła Baba Jaga. – Spiesz­my się.

– Tylko za­mknę kłód­kę. To mój ostat­ni pa­cjent – po­chwa­li­ła się Na­ta­sza, koń­cząc za­war­tość strzy­kaw­ki.

– Dokąd idzie­my? – zdzi­wi­ła się Sonia.

– Do chat­ki – po­wie­dzia­ła stara. – Mu­si­cie wziąć rze­czy.

Mimo su­chej nogi Baba Jaga szła bar­dzo szyb­ko, wcale nie wol­niej niż młod­sze od niej. Ura­to­wa­nie życia babci, mun­dur me­dy­ka floty i to­wa­rzy­stwo Soni ośmie­li­ło Na­ta­szę.

– Co ci się stało w tę nogę? – Od­wa­ży­ła się za­py­tać.

Baba Jaga się nie wście­kła i nie zru­ga­ła za wścib­stwo.

– Moja na­uczy­ciel­ka mi ją zła­ma­ła, żebym nie ucie­kła i potem się źle zro­sło – od­po­wie­dzia­ła spo­koj­nie. – Pra­wie sto lat trwa­ło, zanim do­pro­wa­dzi­łam ją do peł­nej spraw­no­ści, ale wy­gląd cią­gle nie za­chwy­ca.

Ogró­dek za płot­kiem był zruj­no­wa­ny. Naj­bli­żej dra­bin­ki do chat­ki na drze­wie le­ża­ło ciało do­wód­cy miej­sco­wej Stra­ży Wiej­skiej. Wpraw­dzie był Egip­cja­ni­nem i magia na niego nie dzia­ła­ła, ale mina urwa­ła mu nogę i się wy­krwa­wił. Bli­żej furt­ki leżał straż­nik po­cho­dzą­cy stąd. Rzu­cił się na minę wy­ska­ku­ją­cą i za­sło­nił sobą, zanim wy­bu­chła. Ostre jak ży­let­ki odłam­ki tkwi­ły nawet w dra­bin­ce do chat­ki i ze­rwa­ły dach z budy zwa­nej psią. Wszę­dzie widać było ślady cią­gnię­tych po ziemi ran­nych. Ura­to­wał im życie.

„Praw­dzi­wy bo­ha­ter”, po­my­śla­ła o nim Na­ta­lia.

– Domku, domku na ku­rzych nóż­kach, porusáj sie i obróć sie tyłem do lasa, a przo­dem do mnie – wy­de­kla­mo­wa­ła Sonia przed furką.

– Słusz­nie – po­twier­dzi­ła Baba Jaga. – Jesz­cze sporo min zo­sta­ło.

We­szły po dra­bin­ce do chat­ki. Na pod­ło­dze leżał mar­twy kot Ra­do­mir, czę­ścio­wo zwę­glo­ny strza­łem jo­no­wym. W miej­scu, gdzie szafa ukry­wa­ła drzwi na scho­dy do pra­cow­ni, wid­nia­ła wy­pa­lo­na dziu­ra. Wszę­dzie le­ża­ły roz­rzu­co­ne książ­ki.

– Bierz­cie wszyst­ko, nie ma dużo czasu – po­wie­dzia­ła Baba Jaga.

Na­ta­sza ze­bra­ła książ­ki, zwią­za­ła je an­tycz­nym, bo po­cho­dzą­cym z dwu­dzie­ste­go pierw­sze­go wieku par­cia­nym pasem. We­szła po schod­kach do pra­cow­ni. Tam Sonia kom­ple­to­wa­ła ku­fe­rek z elik­si­ra­mi. Straż­ni­cy nie po­roz­bi­ja­li bu­te­lek z od­czyn­ni­ka­mi ani nie znisz­czy­li ho­dow­li tkan­ko­wych. W naj­ciem­niej­szym kącie stał fotel gi­ne­ko­lo­gicz­ny, ze­rwa­na czar­na za­sło­na le­ża­ła na pod­ło­dze obok. Tego szcze­gó­łu wy­po­sa­że­nia Na­ta­sza nie pa­mię­ta­ła.

– Już – po­wie­dzia­ła Sonia, za­trza­sku­jąc ku­fe­rek. – Mo­że­my iść.

– Weź­cie moją różdż­kę – po­wie­dzia­ła Baba Jaga. – Mnie się już nie przy­da.

– Nie idziesz z nami, bab­ciu? – zdzi­wi­ła się Na­ta­sza.

– Bez do­stę­pu do pra­cow­ni prze­ży­ję co naj­wy­żej dwa, trzy dni…

– Młoc­kar­nia lą­du­je – stwier­dzi­ła Sonia.

Kiedy Na­ta­sza się wsłu­cha­ła, usły­sza­ła la­ta­dło na­pę­dza­ne cy­klo­ro­to­ra­mi, któ­re­go uży­wał Mi­cha­ił.

***

Mi­cha­ił wró­cił z trze­ma żoł­nie­rza­mi z Obro­ny Te­ry­to­rial­nej, ale wszy­scy byli miej­sco­wi. Kiedy zo­ba­czy­li ciała na brze­gu i pustą klat­kę na łodzi, mało nie ucie­kli.

– Ten jesz­cze żyje – za­uwa­żył jeden i rzu­cił się ra­to­wać czło­wie­ka.

– Ja­kieś ślady? – spy­tał Mi­cha­ił, oglą­da­jąc uważ­nie kłód­kę do klat­ki.

Nie wy­glą­da­ła na otwie­ra­ną dru­tem. Po­moc­nik Baby Jagi mu­siał mieć klucz, pre­cy­zyj­ne na­rzę­dzia, albo stara prze­nik­nę­ła przez kraty.

– Wszyst­ko za­dep­ta­ne – po­wie­dział drugi żoł­nierz. – Pójdę ścież­ką.

***

Sonia z Na­ta­szą ostroż­nie zbli­ża­ły się do za­par­ko­wa­ne­go cy­klo­ro­to­ra. Spraw­dzi­ły oko­li­cę, ni­ko­go nie zo­sta­wi­li na war­cie.

„A prze­cież Mi­cha­ił wziął trzech te­ry­to­rial­sów”, po­my­śla­ła Na­ta­sza. „Gdzie oni są?”, roz­glą­da­ła się. „Zgod­nie z re­gu­la­mi­nem…”, za­sta­na­wia­ła się z trwo­gą.

– To samo lata! – po­chwa­li­ła się Sonia wie­dzą, ła­du­jąc ku­fe­rek na sie­dze­nie. – Umiesz to pro­wa­dzić?

– Wer­sja cy­wil­na, tylko mię­dzy znacz­ni­ka­mi. – Na­ta­sza odło­ży­ła książ­ki na tył. – Chyba pa­mię­tam kod re­kwi­zy­cyj­ny. A i tak ste­rów nie ma, wszyst­ko na gu­zicz­kach.

Spró­bo­wa­ła wpi­sać ciąg cyfr i liter, za dru­gim razem się udało.

***

– Baba Jaga jest w swo­jej chat­ce – za­mel­do­wał prze­ra­żo­ny jeden z żoł­nie­rzy.

– Skąd wiesz? – Mi­cha­ił na­uczył się nie­uf­no­ści.

– Po­ma­cha­ła przez okno. Ciało do­wód­cy cią­gle leży…

Prze­rwał, bo zo­ba­czy­li cy­klo­ro­tor Mi­cha­iła, który wzbił się w po­wie­trze i skie­ro­wał na wschód.

„Tam nie ma żad­ne­go znacz­ni­ka. Za gra­ni­cą?”, po­my­ślał go­rącz­ko­wo de­tek­tyw. „Jak?”.

Rzu­cił się bie­giem w kie­run­ku łodzi.

– Pil­nuj­cie sta­rej! – krzyk­nął do żoł­nie­rzy. – Jeden za mną, tylko taki, co umie tym pły­wać.

***

– No to je­ste­śmy za gra­ni­cą – rze­kła Sonia, gnąc w za­my­śle­niu różdż­kę Baby Jagi.

– Da­le­ko nie było – mruk­nę­ła Na­ta­sza.

La­ta­dło na­bie­ra­ło wy­so­ko­ści. Nie mi­nę­ło pół go­dzi­ny, kiedy po­ja­wił się dron obro­ny po­wietrz­nej Wiel­kie­go Księ­stwa Mo­skiew­skie­go i świa­tła­mi na­ka­zy­wał lą­do­wa­nie. Na­ta­sza wy­bra­ła takie miej­sce, żeby było jak naj­trud­niej do­trzeć. Nie miała wąt­pli­wo­ści, że eks­tra­dy­cja na­stą­pi w mgnie­niu oka. Szu­ka­ła ja­kie­goś roz­wią­za­nia, ale nic nie przy­cho­dzi­ło jej do głowy. Je­dy­ną na­dzie­ją była jakaś sztucz­ka Soni, która ba­wi­ła się różdż­ką babci.

– Skąd masz takie szpo­ny? – spy­ta­ła Na­ta­sza.

– Jak­byś mu­sia­ła co­dzien­nie czy­ścić pod­ło­gę pra­cow­ni… Stara nie lubi me­ta­lo­wych wió­rów.

Usia­dły obok la­ta­dła i pa­trzy­ły, że dron kręci wokół ich po­zy­cji zgrab­ne kółka. Nagle od­le­ciał, gwał­tow­nie zmie­nia­jąc wy­so­kość.

– To twoja ro­bo­ta? – spy­ta­ła zdzi­wio­na Na­ta­sza.

– Nie, a co mu się stało? – spy­ta­ła Sonia i zmie­ni­ła temat: – Głod­na je­stem.

– Nie wiem, ale star­tu­je­my, szyb­ko!

Ka­bi­na cy­klo­ro­to­ra po­zwa­la­ła ob­ser­wo­wać całe niebo. Wy­star­to­wa­ły, Na­ta­sza wpi­sa­ła azy­mut, spraw­dzi­ła po­ziom zu­ży­cia aku­mu­la­to­rów.

– Nigdy nie wi­dzia­łam me­te­ory­tu – po­chwa­li­ła się Sonia i po­ka­za­ła pal­cem niebo.

Na­ta­sza wy­rzu­ci­ła z sie­bie stek ma­ry­nar­skich prze­kleństw i nie było w nich nic o becz­kach kar­ta­czy, ra­czej można się do­pa­trzyć hi­sto­rii cho­rób we­ne­rycz­nych i su­ge­ro­wa­nia metod, które do nich pro­wa­dzą. Wokół był las, same drze­wa i żad­nej po­lan­ki. Mimo wszyst­ko spró­bo­wa­ła lą­do­wać. Obi­ja­jąc się o pnie, udało się po­sa­dzić la­ta­dło na pło­zach, cho­ciaż ste­ro­wa­nie od­by­wa­ło się tylko gu­zicz­ka­mi.

– Bie­giem! – krzyk­nę­ła Na­ta­sza i rzu­ci­ła się w pierw­szą więk­szą roz­pa­dli­nę mię­dzy drze­wa­mi.

Sonia, cią­gle trzy­ma­jąc różdż­kę w rę­kach, po­ło­ży­ła się obok.

– O co cho­dzi?

– To Małe Glo­rii!

– Co?

– Or­bi­tal­na ope­ra­cyj­na gło­wi­ca ter­mo­ją­dro­wa…

– Czyli dalej nie wi­dzia­łam me­te­ory­tu! A dla­cze­go Małe Glo­rii i dla­cze­go to tu leci – spy­ta­ła Sonia.

– Po­lu­ją na bab­cię – za­czę­ła Na­ta­sza. – Zwa­rio­wa­li! Ory­gi­nal­nie na­zy­wa­ła się „Glo­ria Regia”, co zna­czy „kró­lew­ska chwa­ła”. Potem zbu­do­wa­no coś więk­sze­go i…

– A dla­cze­go ktoś to na­zwał w tym za­po­mnia­nym ję­zy­ku księ­ży, skoro re­li­gia jest za­ka­za­na? – upie­ra­ła się Sonia. – Skąd w ogóle wiesz, że to nie me­te­oryt?

Na­ta­sza nie zdą­ży­ła od­po­wie­dzieć. Zo­ba­czy­ły błysk, na nie­zwy­kle krót­ki mo­ment roz­świe­tli­ło się całe niebo. Nie­któ­re suche ga­łąz­ki na czub­kach drzew za­czę­ły się palić.

– Za­tkaj uszy i otwórz usta – po­ra­dzi­ła Na­ta­sza.

Usły­sza­ły wy­buch, wiatr przy­giął drze­wa, suche ga­łąz­ki zga­sły zdmuch­nię­te, ale za­czę­ły spa­dać na zie­mię. Na szczę­ście były da­le­ko od miejsca wybuchu.

Sonia wsta­ła, trzy­ma­ła różdż­kę.

– Je­stem wolna – po­wie­dzia­ła.

– Gra­tu­la­cje! – Na­ta­szy zro­bi­ło się smut­no. – Bab­cia nie żyje.

– Je­stem je­dy­ną cza­row­ni­cą w ro­dzi­nie…

– Nie je­steś z ro­dzi­ny – wtrą­ci­ła Na­ta­sza, a Sonia się wście­kła.

– Teraz cię zbiję tak, że za­wsze bę­dziesz pa­mię­ta­ła, kto jest twoją panią, dziew­ko słu­żeb­na. Tyle lat…

Na­ta­sza pew­nie by się za­śmia­ła, ale teraz tylko wy­rwa­ła Soni różdż­kę i rzu­ci­ła na zie­mię. Uczen­ni­ca cza­row­ni­cy bez wa­ha­nia wy­pro­wa­dzi­ła cios pro­sto w twarz. Na­ta­sza po­czu­ła w ustach krew. Tre­ning woj­sko­wy obej­mo­wał ele­men­ty walki wręcz. Jed­nak Sonia pod­sta­wo­we chwy­ty pie­cho­ty znała. Wi­docz­nie z panem po­li­cjan­tem Mi­cha­iłem nie tylko ta­rza­ła się w po­ście­li i po sia­nie, ale coś in­ne­go rów­nież ćwi­czy­li w an­trak­tach. Sonia była sil­niej­sza, niż wy­da­wa­ło­by się, że po­win­na, pa­trząc na obwód jej rąk czy nóg. Do tego jesz­cze pró­bo­wa­ła się­gać prze­ciw­nicz­kę pa­zu­ra­mi. Pech Na­ta­szy po­le­gał na tym, że Sonia gó­ro­wa­ła wzro­stem i miała dłuż­sze ręce.

Po­de­szwy ma­ry­nar­skich butów były mięk­kie, za­pew­nia­ły dobrą przy­czep­ność na śli­skich, mo­krych po­kła­dach. Kop­nię­cia Na­ta­szy nie po­wo­do­wa­ły strasz­nych skut­ków. Sonia miała buty cza­row­ni­cy na drew­nia­nych ko­tur­nach i ob­ca­sach, lekko tylko za­bez­pie­czo­nych gumą, żeby nie prze­cie­ka­ły. Na­ta­sza naj­pierw usły­sza­ła trzask, potem po­czu­ła ból go­le­ni. Rzu­ca­jąc wszyst­ko na jedną szalę, od­bi­ła się z dru­giej nogi, sko­czy­ła na Sonię, żeby przejść do zwar­cia. Jak się można spo­dzie­wać, do­sta­ła po­tęż­ny cios w szczę­kę, ale oba­li­ła zbyt lekką uczen­ni­cę cza­row­ni­cy.

Sonia miała nie­wy­obra­żal­ną od­por­ność na ból. Szar­pa­nie za włosy nie ro­bi­ło na niej wra­że­nia, ani nawet ode­rwa­nie ucha. Na­ta­sza miała zła­ma­ną nogę, nos i strasz­ny ból nie­mal po­zba­wił ją przy­tom­no­ści. Soni udało się się­gnąć pa­zu­ra­mi i wy­dłu­bać oko. Na­ta­sza wie­dzia­ła, że wal­czą na śmierć i życie. Po­my­śla­ła, że to ko­niec. In­struk­tor mówił, że jeśli nie uda się wy­grać w ciągu mi­nu­ty, jest się tru­pem. Po­wta­rzał: „Nie je­ste­ście ko­man­do­sa­mi, ale me­dy­ka­mi”. Z każdą mi­nu­tą Na­ta­sza czuła, że coraz bar­dziej prze­gry­wa.

Nie da się prze­rwać, za późno, żeby pro­sić o łaskę. Sonia jest wolna, ale dla­cze­go, skoro nie zo­sta­ła wy­zwo­lo­na?

Na­ta­sza na chwi­lę ode­pchnę­ła prze­ciw­nicz­kę, wska­za­ła ją, strze­li­ła pal­ca­mi i po­wie­dzia­ła tonem babci: „Leżeć!”. Wy­plu­ła krew, po­ła­ma­ne frag­men­ty zębów i po­wtó­rzy­ła roz­kaz.

Sonia znie­ru­cho­mia­ła za­sko­czo­na. Le­ża­ła na ple­cach, trzy­ma­jąc ręce i nogi na ziemi. Pró­bo­wa­ła się ru­szyć i nie mogła. Na­ta­sza unio­sła się na zdro­wej nodze. Na­ma­ca­ła różdż­kę le­żą­cą na ziemi i wbiła prze­ciw­nicz­ce w oko, głę­bo­ko.

– Oko za oko – wy­sy­cza­ła. – Zdy­chaj! – Nie po­mo­gło.

Do­pie­ro kiedy Na­ta­sza wbiła bab­ci­ną różdż­kę w serce Soni, ta za­czę­ła umie­rać w kon­wul­sjach. Zwy­cię­stwo ozna­cza­ło życie, roz­luź­nie­nie na­pię­tych do gra­nic ner­wów do­pro­wa­dzi­ło do na­tych­mia­sto­wej utra­ty przy­tom­no­ści.

***

Mi­cha­ił Kra­sno­dar­ski pa­trzył na ekra­ny, które przed­sta­wia­ły burzę ognio­wą w lesie na ba­gnach. Znaj­do­wał się w cen­trum do­wo­dze­nia Grupą Armii Pan­cer­nych. Feld­mar­sza­łek Vlk spra­wiał wra­że­nie, że ledwo ma świa­do­mość tego, co się dzie­je wokół niego. Wszy­scy bez wa­ha­nia wy­ko­ny­wa­li jego roz­ka­zy, nawet jeśli cho­dzi­ło o atak ją­dro­wy na chat­kę Baby Jagi.

– Tak jest, wodzu.

– W celu, wodzu.

– Po­pra­wia­my, wodzu?

Nikt nawet nie za­py­tał, czy na pewno i czy ma to ja­ki­kol­wiek sens. Mi­cha­ił uświa­do­mił sobie, że straż­ni­cy wiej­scy po­zo­sta­wie­ni na ba­gnach nie mieli żad­nej szan­sy, żeby prze­żyć.

„Sonia ukra­dła służ­bo­we la­ta­dło? Jak ta suka po­le­cia­ła na wschód?”, myśli kłę­bi­ły mu się po gło­wie. „Klą­twa znik­nę­ła, kiedy Baba Jaga od­pa­ro­wa­ła? Co z Gre­tel?”.

Sę­dzi­wy mar­sza­łek po­drep­tał na sztyw­nych no­gach tłu­ma­czyć się z de­cy­zji. Do de­tek­ty­wa Kra­sno­dar­skie­go przy­cze­pił się major żan­dar­me­rii.

– Pan po­zwo­li, że przed­sta­wię za­rzu­ty: nie­udol­ność, nie­oby­czaj­ność i nad­uży­wa­nie sta­no­wi­ska. Nawet pań­skie służ­bo­we la­ta­dło zna­la­zło się poza gra­ni­ca­mi, naj­praw­do­po­dob­niej wy­ko­rzy­sty­wa­ne przez grupę prze­stęp­czą. Panna Gre­tel ofi­cjal­nie zło­ży­ła za­ża­le­nie o wy­ko­rzy­sta­nie jej roz­pacz­li­we­go w owym cza­sie po­ło­że­nia spo­łecz­ne­go i skła­da­nie obiet­nic bez po­kry­cia. Jej na­rze­czo­ny przy­łą­cza się, jako w pew­nym sen­sie po­szko­do­wa­ny. Po­dob­no twier­dził pan, że Baba Jaga zja­dła jej brata. Oboje są w Per­sji, ale przy­ja­dą na pro­ces. Panna Gre­tel z panem Fa­rza­dem, oczy­wi­ście.

– Ależ… – Kra­sno­dar­ski chciał za­cząć wy­ja­śniać, ale major prze­rwał mu unie­sie­niem ręki.

– Po de­gra­da­cji, pana spra­wą zaj­mie się jakiś sier­żant. Na razie jest pan ofi­ce­rem, tylko for­mal­nie rzecz bio­rąc, oczy­wi­ście.

***

Na­ta­sza ock­nę­ła się, ale ja­ki­kol­wiek ruch wy­da­wał się nie­moż­li­wy.

„Trze­ba być twar­dym, nie mięk­kim”, przy­po­mnia­ła sobie słowa babci.

Trzy­ma­jąc oko w dłoni, do­czoł­ga­ła się do la­ta­dła, ale nie mu­sia­ła wsia­dać, żeby za­uwa­żyć, że im­puls elek­tro­ma­gne­tycz­ny wy­bu­chu ją­dro­we­go wy­sma­żył całą elek­tro­ni­kę. Zo­sta­ły książ­ki i skrzyn­ka z fiol­ka­mi. Przez chwi­lę Na­ta­sza ża­ło­wa­ła, że zo­sta­wi­ła pa­kiet me­dycz­ny, ale chcia­ła wziąć tyle ksią­żek, ile mogła unieść. Te fiol­ki z bia­łym kor­kiem za­wie­ra­ły elik­si­ry prze­ciw­bó­lo­we. Przy­po­mnia­ła sobie, że w la­ta­dle jest też ap­tecz­ka.

– Jesz­cze nigdy nie wi­dzia­łam trupa – po­wie­dzia­ła dziew­czyn­ka.

– Nie je­stem tru­pem. – Na­ta­sza tak się zdzi­wi­ła, że mało nie wy­pu­ści­ła z ręki oka, które trzy­ma­ło się na samym ner­wie.

– Ale ona jest. – Dziew­czyn­ka wska­za­ła na Sonię, która le­ża­ła we krwi z różdż­ką wbitą w serce. – Za­bi­łaś ją?

– Tak, ale ona chcia­ła wcze­śniej zabić mnie – wy­ja­śni­ła Na­ta­sza i sobie uświa­do­mi­ła, jak to brzmi.

Żoł­nier­ka w mun­du­rze ob­ce­go pań­stwa, a obok leży miej­sco­wa dziew­czy­na z koł­kiem w sercu. W naj­bar­dziej praw­do­po­dob­nym sce­na­riu­szu naj­pierw wsa­dzą za mor­der­stwo, potem eks­tra­dy­cja i po­wie­szą za de­zer­cję.

– Po­trze­bu­jesz le­ka­rza, wezwę po­go­to­wie – po­wie­dzia­ła dziew­czyn­ka, ale Na­ta­sza to zi­gno­ro­wa­ła.

– Ile masz lat?

– Dzie­sięć – od­po­wie­dzia­ła.

„Ide­al­ny wiek na ofia­rę”, po­my­śla­ła Na­ta­sza. „Nie za stara“.

– Co tu ro­bisz sama? Je­steś sie­ro­tą?

– Nie, mama dzi­siaj póź­niej wraca z pracy, miesz­ka­my pod lasem. Co pi­jesz? – spy­ta­ła dziew­czyn­ka.

Na­ta­sza za­uwa­ży­ła, że cią­gle trzy­ma w dłoni fiol­kę po elik­si­rze prze­ciw­bó­lo­wym.

– Na wzmoc­nie­nie. Też chcesz?

– Czemu nie. – Dziew­czyn­ka po­de­szła bli­żej. – Tyle lek­cji nam za­da­ją.

Na­ta­sza wy­bra­ła fiol­kę z kor­kiem w ko­lo­rze fuk­sji – elik­sir po­słu­szeń­stwa. Trze­ba było od­cze­kać tylko chwi­lę.

– Przy­nieś mi ap­tecz­kę z la­ta­dła. Muszę zro­bić po­rzą­dek ze swoim okiem. Potem wezmę nogę w łupki. Po­mo­żesz mi?

– Oczy­wi­ście – od­po­wie­dzia­ła dziew­czyn­ka za­fa­scy­no­wa­na. – A co potem?

Dziew­czyn­ka nigdy wcze­śniej tak do­brze się nie czuła.

– A potem za­dbam o to, żebyś zo­sta­ła praw­dzi­wą sie­rot­ką i gdzieś tu zbu­du­je­my chat­kę na drze­wie. Za­bez­pie­czy­my, żeby nam obcy nie wleź­li. Bę­dziesz miała na imię Agniesz­ka.

– Agniesz­ka? – zdzi­wi­ła się dziew­czyn­ka. – Ale ja mam na imię Agniesz­ka.

„Co za zbieg oko­licz­no­ści!”, po­my­śla­ła Na­ta­sza.

Koniec

Komentarze

Czytałem, bardzo ciekawe :)

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

– Kontakty w panny (+z) rodzicami będą monitorowane – podkreślił lekarz.

Czytało misię z uśmiechem i ciekawością, bo dużo się dzieje. :)

Niestety i niechętnie MUSZĘ powiedzieć (i napisać !), że (kurde !), dobrze napisane. Niechętnie, bo z zasady nie znoszę bzdurnych bzdurek, a MUSZĘ, bo (kurde !) dobrze napisane.

Ścieżkę wyznaczały kości, miejscowi myśleli, że zwierzęce, ale w większości ludzkie.

To po ale nie pasuje do tego przed.

 

Kawałkami mi się podobało, ale nie całe.

Wolałam poprzednie czarownice.

Zakończenie zwala z nóg, ale studia w mieście jakoś wybiły mnie z rytmu. Poza tym babcia jest w tym opowiadaniu okropną, wstrętną babą.

No i ludożerstwo przerażające.

 

Edit odnośnie głosowania:

masz znakomite kawałki, na które bym głosowała, ale są też takie, które podobały mi się mniej. Dlatego będę na NIE.

Lożanka bezprenumeratowa

Bardzo dziękuję za przeczytanie, wyszło dużo liter, więc bałem się, że zniechęci.

 

@Koala75:

Czytało misię z uśmiechem i ciekawością, bo dużo się dzieje. :)

Cieszę się i oczywiście – poprawiłem.

 

@SPW:

Dziękuję i odważę się na pytanie: "na czym polega bzdurność tej bzdurki?”.

 

@Ambush:

Bardzo dziękuję za klika bibliotecznego.

Oczywiście ciekawił mnie, które wybrane przeze mnie rozwiązania fabularne (sceny, zdania) Ci się nie podobają.

Poza tym babcia jest w tym opowiadaniu okropną, wstrętną babą.

Starałem się w opowiadaniu zawrzeć wszystko, co “wiadomo” o Babie Jadze z przekazów etnograficznych i folklorystycznych. Właściwie mógłbym wrzucić bibliografię ;-)

Stąd te dwa wierszyki: ”Jedna noga w jednym kącie, druga noga w drugim kącie, nos na suficie.”(trumna?) oraz “Domku, domku na kurzych nóżkach, porusáj sie i obróć sie tyłem do lasa, a przodem do mnie” (chata śmierci?). Nie mogłem przejść obojętnie koło stwierdzenia, że “Baba Jaga zjada dzieci”, co interpretuje się dwojako: kanibalizmem i rytuałami przejścia w dorosłość. Poza tym (j)ęga (por. pol. jędza), oznacza „męka”, „męczarnia”, „groza”, „niebezpieczny”.

 

Studiów w mieście potrzebowałem jako odskoczni, odniesienia do tego, co dzieje się w wioskach wśród bagien. Ogólnie chciałem zestawić wiedzę powszechną z “zakazaną”.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Wrócę ze szczegółowym editem. A co do mojego grymaszenia na Jagę, to czytałam już Twoje Jagi i przyzwyczaiłam się do innego obrazu. Może z tego wynika mój bunt. To jakbym przeczytała, że Gerald z Rivii wpadł do miasta, zgwałcił nieletnią dzieweczkę, spalił kramy i dręczył dzieci;)

Lożanka bezprenumeratowa

Wprowadzenie mi się podoba, przypomina mi wcześniejsze wersje. Weź też pod uwagę, że może ja lubię firmy, które znam;)

 

Uczennica mi się podobała dokąd babka Agnieszka nie zaczęła poniewierać dziewczyn, molestować i na dodatek zjadać chłopców.

W chemii mniej podobał mi się wątek niemieckich Jasia i Małgosi. Może niesłusznie, ale dla mnie pogranicze znajduje się gdzieś u Was Królewiaków;) a właściwie bliżej Białegostoku, Suwałk, czy innego Smoleńska.

 

Podobają mi się przemiany Soni. Bo jest tu niespójność (nie u Ciebie), że mamy młodziutką uwodząca mężczyzn czarownicę, a potem starą, pokrytą brodawkami poczwarę, a nic pomiędzy.

Za to studia w stolicy, sprowadzające się do strzelania i seksu, nudziły.

 

A czemu tam taka wieża Babel? Egipcjanie, Persowie, Niemcy, tylko Chińczyków brakuje?

Scena zmiany władzy u czarownicy plastyczna, ale dla mnie trochę za obrzydliwa. Ble, to oko!

 

 

 

 

 

Lożanka bezprenumeratowa

Uczennica mi się podobała dokąd babka Agnieszka nie zaczęła poniewierać dziewczyn, molestować i na dodatek zjadać chłopców.

Poniewieranie i molestowanie było wcześniej. Zjadanie – może nie tak dosłownie – też, ale rozumiem, o co chodzi. Nie chciałem przedstawiać Baby Jagi jako anioła, ale raczej coś, co pasuje do przekazu. W końcu ona wywodzi się z tego samego pnia, co bogini Kali.

Może niesłusznie, ale dla mnie pogranicze znajduje się gdzieś u Was Królewiaków;) a właściwie bliżej Białegostoku, Suwałk, czy innego Smoleńska.

Trochę się inspirowałem Oceanem Pińskim, czyli dorzeczami Piny i Prypeci, gdzie między wioskami trzeba łodzią pływać.

Jaś i Małgosia byli z daleka, zdecydowanie nietutejsi. Uparłem się, że w jednym opowiadaniu wrzucę cały folklor o Babie Jadze, więc nie mogłem pominąć

Bo jest tu niespójność (nie u Ciebie), że mamy młodziutką uwodząca mężczyzn czarownicę, a potem starą, pokrytą brodawkami poczwarę, a nic pomiędzy.

Miałem pomysł, żeby patrzeć na Sonię trochę (i czasami) oczami Michaiła. Tutaj wkradła się też trochę technologia medyczna Baby Jagi (z opowiadania). Wyobraźmy sobie zaczątki hodowli tkankowych na skórze Soni. Zakładając, że wektorem modyfikacji genetycznej byłby wirus – wyglądałoby to jak brodawka. Nie zależy od wieku. Michaił to “zwykły” policjant z ambicjami. Nie widzi tego i nie chce widzieć.

Za to studia w stolicy, sprowadzające się do strzelania i seksu, nudziły.

… i zajęcia w basenie. Nie chciałem przekroczyć 80kznaków i wyciąłem dwie sceny. Nie wiem, czy byłoby lepiej, czy gorzej, ale potrzebowałem łącznika.

Nie mam nic na swoją obronę :-(

A czemu tam taka wieża Babel? Egipcjanie, Persowie, Niemcy, tylko Chińczyków brakuje?

… i Hindusów :-) Miałem zamiar pokazać, że im się tam do wioski ładuje wielki świat ze wszystkimi konsekwencjami tego stanu. No i Zjednoczone Królestwo miało być w zamierzeniu fabularnym duże, trochę jak Imperium Perskie w “300”.

Scena zmiany władzy u czarownicy plastyczna, ale dla mnie trochę za obrzydliwa. Ble, to oko!

Mnie też, ale Baba Jaga ma mieć jedno oko, na to nie poradzę.

 

Bardzo Ci dziękuję za wyjaśnienia, wiem (mam nadzieję), co należałoby poprawiać, jeśli znowu by mnie wzięło na tę Babę.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Hej. Cóż to była za lektura. Najpierw mnie rozczarowała, potem zaciekawiła, następnie lekko znudziła, a od połowy Medycyny wciągnęła na całego. I to już zostało do końca :) To co mnie rozczarowało – to, że jest tu schemat z bajki. Trochę szkoda, bo historia jest świetna i wystarczy trochę zmienić tekst by pozbyć się tego nawiązania. Zaciekawiła mnie Natasza i Sonia, a i z czasem, Jaga stała się bardziej interesująca – to znowu, to nawiązanie do bajki chyba tak mnie źle nastawiło do tej bohaterki. Michaił też jest ciekawą postacią, która dobrze robi historii. Relacja Jagi z Sonią i buntownicza postawa Nataszy do rodzinnej tradycji fajnie działa, a Michaił dopełnia mieszankę, jak ziele angielskie zupę ;). Znudziłem się trochę, tak gdzieś w połowie, tu czegoś zabrakło i nawet znikające dzieci tego nie naprawiły – czy nawet Jaś i Małgosia o germańskich imionach :) – tz. oryginalnych imionach :) Ale może to być też wina długości tekstu i to, że czytałem go przy jedynym posiedzeniu. A od Medycyny już było naprawdę dobrze. Akcja i humor, które gdzieś są w całym opowiadaniu, tu przyspieszają i robi się naprawdę ciekawie :). Pojedynek pań zaskakująco brutalny, ale na swój sposób, zabawny. No i zakończenie, mogło być tylko jedne ;) Klikam i wrzucę do piórka bo wydaje mi się, że opowiadanie zasługuje na to :) Pozdrawiam :).

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

@Bardjaskier:

Bardzo Ci dziękuję za przeczytanie i dobre słowo. Oczywiście chciałbym się dowiedzieć, co jest nie tak ze schematem bajki, żeby umieć to jakoś poprawić.

Muszę jakoś się uporać z tym, że złamałem najważniejsze przykazanie: “po pierwsze, nie nudzić”. Jakoś wydawało mi się, że Baba Jaga bez Jasia i Małgosi byłaby niepełna.

Jeszcze raz dziękuję!

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

A już wyjaśniam :). Nawiązania do bajek są problemem samym w sobie. Było tego już bardzo dużo w kinie literaturze i trochę się to przejadło. Jak bym miał użyć porównania, to bajkowe schematy są jak kawał z brodą, zawsze się uśmiechniesz ale nie powali cię taki dowcip. A tu masz fajne relacje między bohaterami, świat fantasy pomieszany z SF, ciekawa fabułę i dorzucanie do tego baba Jagi, Jasia i Małgosi trochę nie pasuje . To tak jakby na dobrym stand upie dorzucić kawał z brodą, albo jakiś suchar. Niby ok, bo kto nie lubi sucharów :D, ale jest to niepotrzebne – moim zdaniem :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

A może, że tak się wtrącę, ciekawe byłoby podmienienie niemieckich dzieci, jakimś ruskim pacholęciem. Jakimś Iwankiem z konikiem Garbuskiem;) Wiem, że byłoby trudniej o seks z posterunkowym, ale oni też mają sierotki i cud dziewice.

Lożanka bezprenumeratowa

@Ambush:

Występował i zniknął chłopiec o imieniu Janko:

był w ostatniej klasie rolniczej szkoły zawodowej, interesował się podróżami, grami XR i muzyką pop-ludową.

Jakże to tak bez Jasia i Małgosi? Ale Kościeja Bezsmiertnego nie dałem rady wcisnąć, choć tam Baba Jaga występuje, chociaż tylko w epizodzie. Pomaga bohaterowi.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Ogromne podziękowania dla betujących: bruce i GreasySmooth. Bez nich byłoby naprawdę źle. Wrzucone jeszcze raz, bo portal robił dziwne rzeczy z datami. Eksperymentował sobie z podróżami w czasie.

Portal robi dziwne rzeczy z datami, gdy opublikujesz tekst (na przykład niechcący), a potem cofniesz go na betę. Po na przykład miesiącu betowania dajesz publikuj, a on wskakuje na drugą stronę z datą sprzed miesiąca. Dobrze myślę? Też mi się tak zdarzyło.

Tekstu nie czytałem jeszcze, więc przepraszam za spam.

@zygfryd89:

Portal robi dziwne rzeczy z datami, gdy opublikujesz tekst (na przykład niechcący), a potem cofniesz go na betę. Po na przykład miesiącu betowania dajesz publikuj, a on wskakuje na drugą stronę z datą sprzed miesiąca. Dobrze myślę? Też mi się tak zdarzyło.

Mogło to być właśnie to, choć mówimy o czasie zbliżonym do pół roku.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Cześć!

 

Zakolejkowane, jeszcze 2 teksty złodziejskie i wpadnę.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Pełnowymiarowe i pełnokrwiste opowiadanie o niecnych poczynaniach Baby Jagi, umieszczone w nieźle pokazany świecie. Przy okazji mogłam poznać szereg szalenie interesujących postaci związanych z tytułową bohaterką i to nie tylko tych bajkowych.

Co prawda historia, kiedy miejscami nieco zwalniała, wydawała mi się nieco przydługa/ przegadana, ale Twoje komentarze uzasadniły taki sposób jej przedstawienia, więc przyjmuję wszystko z całym dobrodziejstwem inwentarza, zwłaszcza że generalnie opisałeś rzecz w sposób nader zajmujący, a choć miejscami jest dość makabrycznie, to nie pozbawiony humoru w bardzo dobrym gatunku.

Mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym móc odwiedzić Bibliotekę.

 

– Widzę – mruk­nąl Mi­cha­ił. → Literówka.

 

jego kory nad­ner­czy służą teraz… → A może: …kora jego nad­ner­czy służy teraz

 

na­po­tkał na świ­dru­ją­ce spoj­rze­nie Soni. → …na­po­tkał świ­dru­ją­ce spoj­rze­nie Soni.

Napotykamy coś, nie na coś.

 

– Od dwóch dni nic nie je­dli­śmy.Po­tak­nę­ła dziew­czy­na.– Od dwóch dni nic nie je­dli­śmy – po­tak­nę­ła dziew­czy­na.

 

– Mar­sza­łek? – do­my­słił się Mi­cha­ił. → Literówka.

 

dwa kubki, jeden z ro­so­łem, drugi z ka­ka­em. → …dwa kubki, jeden z ro­so­łem, drugi z ka­ka­o.

Kakao nie odmienia się.

 

– … i młoda jed­no­cze­śnie. → Zbędna spacja po wielokropku.

 

Żad­nych in­jek­cji, obej­rze­li­śmy do­kład­nie… → Żad­nych in­iek­cji, obej­rze­li­śmy do­kład­nie

 

jej usta na­bra­ły peł­niej­szych kształ­tów… → Ile kształtów mogą mieć jedne usta?

Proponuję: …jej usta na­bra­ły peł­niej­szego kształ­tu

 

Zna­la­zła mnie, jak mia­łam 10 lat… → Zna­la­zła mnie, jak mia­łam dziesięć lat

Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach.

 

ale przy­po­mi­na­ły się jej na wy­kła­dach. Mnó­stwo ma­te­ria­łu przy­po­mi­na­ło jej to… → Czy to celowe powtórzenia?

 

Na­ta­sza miała dwóch chło­pa­ków, jeden w aka­de­mi­ku, drugi na mie­ście.Na­ta­sza miała dwóch chło­pa­ków, jednego w aka­de­mi­ku, drugiego na mie­ście.

 

Parę psy­cho-sztu­czek od babci po­mo­gło. -> Parę psy­chosztu­czek od babci po­mo­gło.

 

Stara liczy na cie­bie.. → Jeśli zdanie miała kończyć kropka, jest o jedną kropkę za dużo, a jeśli wielokropek, brakuje jednej kropki.

 

Baba Jaga uśmiech­nę­ła się do Na­ta­szy, po­ka­zu­jąc swoje sta­lo­we zęby. → Zbędny zaimek.

 

Na­ta­sza co­dzien­nie pły­wa­ła lo­dzią do wio­ski. → Literówka.

 

– Wnucz­kę sta­rej po­trze­bu­je­my nie­na­ru­szo­nej.– Wnucz­kę sta­rej po­trze­bu­je­my nie­na­ru­szo­ną.

 

– Tę pannę – Sonia wska­za­ła na Na­ta­szę… → – Tę pannę – Sonia wska­za­ła Na­ta­szę

 

Sonia wsta­ła, wska­za­ła na jed­ne­go… -> Sonia wsta­ła, wska­za­ła jed­ne­go

 

Drugi pilot wy­sko­czył na wy­so­ko­ści 5000 me­trów przy pręd­ko­ści 500 km/h. → Drugi pilot wy­sko­czył na wy­so­ko­ści pięciu tysięcy me­trów przy pręd­ko­ści pięćset kilometrów na godzinę.

Liczebniki zapisujemy słownie, nie używamy skrótów i symboli.

 

Mi się już nie przy­da.Mnie się już nie przy­da.

 

i po­ka­za­ła pal­cem na niebo. → …i po­ka­za­ła pal­cem niebo.

 

Na szczę­ście były da­le­ko od epi­cen­trum. → Tam przecież nie było trzęsienia ziemi.

Za SJP PWN: epicentrum «miejsce na powierzchni Ziemi leżące bezpośrednio nad ogniskiem trzęsienia ziemi»

 

Sonia miała nie­wy­obra­żal­ną od­por­nośc na ból. → Literówka.

 

le­ża­ła we krwi z różdż­ką wbitą w serce.– Za­bi­łaś ją? → Brak spacji po kropce.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Lubię antybajki, więc mi się spodobało. Faktycznie, wytrałowałeś wszystko, co miało związek z Babą J. Nawet nie kojarzę, że miała jedno oko. Do tego połączyłeś z własnym światem. Wyszło dziwnie, ale ciekawie.

Postacie trochę przerysowane, ale w bajce to pewnie uchodzi.

wyksztusiła Natasza.

Ojjj, ortograf. Krztuszenie nie pochodzi z tego samego pnia, co kształcenie. Co gorsza, jesteś w tym konsekwentny.

Babska logika rządzi!

@regulatorzy:

Co prawda historia, kiedy miejscami nieco zwalniała, wydawała mi się nieco przydługa/ przegadana, ale Twoje komentarze uzasadniły taki sposób jej przedstawienia, więc przyjmuję wszystko z całym dobrodziejstwem inwentarza, zwłaszcza że generalnie opisałeś rzecz w sposób nader zajmujący, a choć miejscami jest dość makabrycznie, to nie pozbawiony humoru w bardzo dobrym gatunku.

Bardzo Ci dziękuję za wyrozumiałość. Akcja miała zwalniać, bo nie można cały czas pędzić, zwłaszcza kiedy rzecz się dzieje we wsi na bagnach. Nie powinno jednak sprawiać wrażenia, że jest przydługie.

Podziwiam (jak zawsze) boską spostrzegawczość. Poprawiłem wszystko, wprawdzie “potaknęła” nie ma na liście, ale “przytaknęła” jest.

 

@Finkla:

Nawet nie kojarzę, że miała jedno oko.

Jeśli sobie życzysz, służę linkami. Sucha noga (jedna) i brak oka (zaszyty oczodół) były cechami “oryginału”.

Ortograf – poprawiony oczywiście, dzięki.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Bardzo proszę, Radku, a skoro poprawiłeś usterki, z przyjemnością pędzę do klikarni.

Dziękuję też za uznanie, bo nic tak nie poprawia mi samopoczucia, jak słowa podziwu. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie potrzebuję linków, wierzę Ci na słowo.

Babska logika rządzi!

 Radku, Odrodzenie Baby Jagi na jakiś czas zajęło mi myśli, więc uzgodniwszy z sobą całą sprawę, postanowiłam udać się do nominowalni. :D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję Ci :-)

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Przeczytałem, z komentarzem jeszcze wrócę;)

Слава Україні!

Cześć!

 

Przeczytałem. Długie, nieco zawiłe, ale klimat przygranicznego zaścianka oddany naprawdę nieźle. Początkowo trochę się gubiłem w geopolityce, ale potem ogarnąłem. Sporo seksu, miejscami obrazoburczego i instrumentalnego, może zabrzmi to dziwnie, ale momentami miałem wrażenie, że trochę to przypomina wiedźmina (w sensie fantastyka, nie licząc technologii).

Atak atomowy na chatkę w lesie wyszedł przecudnie, zwłaszcza, że konkretnie go podbudowałeś. Zakończenie jak na historię o czarownicach przystało. Tyle póki co, z dłuższym komentarzem wrócę – mam nadzieję – jutro.

 

2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Polecam do biblioteki!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Dziękuję za wnikliwe przeczytanie i dobre słowo.

Co do Wiedźmina, nie myślałem o tym, ale może rzeczywiście, parafrazując: wyszedłem z Wiedźmina, ale Wiedźmin ze mnie nie.

Pozdrawiam i dziękuję za drugie P :--)

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Cześć!

 

Co zdecydowanie zagrało w tym tekście? Sposób obrazowania i światotwórstwo. Tak jak niektóre elementy opisujesz (przykładowo “technikalia”), tak relacje panujące między bohaterkami pokazujesz, niewiele tłumacząc. Z początku nieco przytłacza, ale to długie opko, pozwalające wejść w świat, dzięki czemu jest czas, by zapoznać się z bohaterkami. Całą tę misterną podbudowę wykorzystujesz, kulminacją jest – dla mnie – ostania walka na śmierć i życie.

Tekst jest z jednej strony rubaszny i humorystyczny, z drugiej ma w sobie nutę grozy przed nieznanym i przeróżnymi formami manipulacji, czarownice są jego integralną częścią, a ich relacje rządzą się okrutnymi prawami. Na mnie chyba największe wrażenie zrobiła buda, w której spała Sonia. Świetna zapowiedź brutalnego zakończenia. Okrutna jest również sama końcówka, co w pierwszej chwili mnie zraziło, ale z dystansu patrząc, jest jak najbardziej na miejscu w baśni o czarownicach.

A co nie zagrało imho? Trochę za dużo (i miejscami zbyt wulgarnej) erotyki, ale ostrzegałeś tagiem. I znowu, jest uwspółcześniony baśniowy klimat, ale miejscami zbyt czerwone te jabłka. Za to interakcje z miejscowymi przednie, Egipcjanie stanowią miły akcent, a zbuntowana z początku Natasza wchodzi w buty babci. Brrr. Paskudne, ale humorystyczne i zdecydowanie fantastyczne.

Także po namyśle pozwoliłem sobie nominować do piórka. Już chyba nie było potrzeby, bo głosami dyżurnych by wpadło, ale dorzucę jeszcze swój grosz. Tyle póki co.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

@krar85:

W założeniach konstrukcyjnych tego opowiadania uparłem się, że nie będzie pokazanej “prawdziwej” magii. Odrzuciłem możliwość, że Baba Jaga wsiada do swojego moździerza i leci w nim do wioski na zakupy. Chciałem pokazać magię jako kombinację rzeczywistej wiedzy medycznej (i biochemicznej), hipnozy i manipulacji.

“Panie czarownice” przedstawiłem jako te, które osiągają swoje cele “kijem i marchewką”, a to trzeba ćwiczyć. Stąd te jabłka wyszły “zbyt czerwone” miejscami, chociaż pocieszam się, że może być to kwestią gustu.

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Cześć, Radku!

 

Całkiem niezła powieść Ci wyszła ;)

LZ x WR = 80k

LZ – liczba znaków standardowej powieści

WR – współczynnik radkowy, oscylujący w granicach 0,15 – 0,2

Wszystko się zgadza.

Bo jest to tekst typowo radkowy – wydarzenia dzieją się szybko, jest ich wiele, postacie niby ledwie zarysowane, a jednak nie wychodzą papierowo. Tutaj pokuszę się o stwierdzenie, że choć kreślisz pojedyncze kreski, to jest ich na tyle dużo, że z tego szkicu przeziera całkiem wyraźna sylwetka.

W tym szaleństwie tekst niestety też trochę cierpi, bo gnając naprzód czasami wyprzedzasz mnie tak bardzo, że gubię się w przeskokach miejsca i czasu. Przez to odnoszę wrażenie, jakbyś nagle zgubił cały akapit, albo po prostu zapomniał napisać, że są już w innym miejscu, trzy godziny później.

Fabularnie bardzo fajnie wszystko splotłeś. Do tego klimat, który jest… specyficzny. Niby lekki, a jednak makabryczny. I jakimś cudem nie gryzie mi się to.

Natomiast co do piórka, to według mnie trochę brakuje. To fajna opowieść, którą przyjemnie się czyta, mająca wiele smaczków i ozdóbek, które w szerszym obrazie wcale nie sprawiają wrażenia kiczowatego straganu na odpuście, a raczej przemyślanej kompozycji. Czysta rozrywka, ale bez efektu wow.

 

Pozdrówka!

 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Jeśli chodzi o Babę Jagę, wykorzystałeś chyba wszystko, co o niej wiadomo i to zarówno ze wschodu jak i z zachodu ;) Mam nawet wrażenie, że ciut za dużo, bo historia obyłaby się bez Jasia i Małgosi, Gretel tylko plątała się po bajce i sprawiła, że ciut się pogubiłam.

Opko jest… no… dłuuuugie, nieco przegadane (za sprawą głównie Gretel), ma multum bahaterów, przez co łatwo się w nim pogubić. Ale dałam rady i całkiem nieźle mi się czytało.

Połączenie baśni z Twoim uniwersum wyszło ciekawie. Fajny pomysł, by w takim świecie umieścić czarownicę, nawet jeśli nie włada magią tylko technologią i sztuczkami.

To co mi mocno przeszkadzało to beznamiętność bohaterów. Oni wydają się pozbawieni emocji, akceptują wszystko, co ich spotyka ot tak, po prostu. Sonia wzruszeniem ramion kwituje przybicie za język, czy spanie na łańcuchu w psiej budzie. Natasza niechętnie jeździ do babci, ale jednocześnie po prostu robi, co jej się każe. Ok, była pod wpływem czarów, hipnozy, manipulacji czy czego tam, ale nawet wyzwoliwszy się spod wpływu czarownicy co prawda rzyga na wspomnienie kanibalistycznych praktyk, ale to jest tylko fizyczny odruch, moralnego rzygania nie zauważyłam. Najbardziej ludzki kawałek to moment, w którym Natasza skarży się mamie, ale emocjonalnej reakcji na reakcję mamy już nie ma. To wrażenie beznamiętności pogłębia jeszcze Twój żołnierski styl relacji ;)

Bohaterowie Twojego uniwersum tacy są, i to pasuje do Zjednoczonego Królestwa, i właściwie nie przeszkadzało mi w “dorosłych” opkach, ale, kurczę, to jednak YA. Poza tym, o ile nie pogubiłam się w geografii, to Natasza jest spoza Królestwa, więc trochę ludzkich emocji mogłaby pokazać.

Na koniec Natasza jednak staje się kolejną Babą Jagą, po drodze łamiąc całe mnóstwo reguł (narkotyki, zdrada), więc dobrą dziewczynką tak czy siak nie była. I tak to trochę wygląda, jakby przyszłość Nataszy od początku była napisana, przeznaczenie po prostu. Nie ma tu przemiany, nie ma drogi, która by ją do tego zaprowadziła. Jest niegrzeczną dziewczynką i staje się Babą Jagą. To wszystko. Tymczasem postać czarownicy w kulturze jest ciut bardziej skomplikowana. I tego mi tu brakuje. Takiego zerknięcia pod podszewkę bajki. Wniknięcia głębiej.

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć, Radku!

Całkiem ambitna opowieść. Pierwszy raz od czasu Pary i Tamary rzeczywiście mnie trochę wciągnęła lektura Twojego tekstu. Z lutowej serii wydaje mi się najtrudniejszy do oceny piórkowej.

Mam wrażenia podobne do Krokusa co do tego, że konstrukcyjnie to nie jest opowiadanie, lecz powieść, trochę skrótowo ujęta, trochę rozpychająca się poza własne granice. W sumie przedstawiasz ewolucję bohaterki od okresu dojrzewania do końcówki studiów i rozstrzygających wyborów życiowych, a jeżeli prezentacja tych przemian ma stanowić o sile tekstu, trudno to zmieścić w osiemdziesięciu tysiącach znaków.

Oprócz aspektu rozrywkowego śledzenia losów Nataszy i ciekawego, szczegółowego przetwarzania legend o Babie Jadze wybija się typowa dla Twojej twórczości duszna atmosfera potęg politycznych przesądzających o losach zwykłych ludzi. A jednak ta machina nie miażdży bohaterki, tylko wpycha ją w niechciany a typowy dla rodziny sposób życia poza nawiasem społeczeństwa – przypomina mi się Michael Corleone. Nie wiem jednak jeszcze, czy ten wątek wybija się na tyle mocno, aby za jego sprawą zatrzymać utwór w pamięci na dłużej.

W szczegółach: jeżeli chodzi o zarys geopolityczny sytuacji, poddałem się po przeczytaniu, że stolica Zjednoczonego Królestwa leży na południe od bagien poleskich. Zgodzę się, że buda Soni jest mocna i dobrze zapowiada dalsze okrucieństwo zakończenia, dziwne natomiast, że pojawia się tak późno w fabule. Natasza musiałaby przecież zwrócić na to uwagę wcześniej – obawiałaby się chociażby, że babcia też ją tam zacznie zamykać za nieposłuszeństwo.

Co do warstwy językowej, dostrzegam, że poprawiłeś się znacznie (zapewne beta także pomogła), raczej nie ma rażących rusycyzmów, nie nadużywasz spójnika “jak”. Mimo to, przy poszczególnych trafnych opisach, tworzywo opowieści jest dla mnie niezbyt piękne, dość chropowate, męczące. Przykładowy akapit:

Baba Jaga miała tylko jedno oko, drugi oczodół zaszyty nitką ma okrętkę. Wydawała się przygarbiona, ale czasami prostowała się bez wysiłku. Zawsze nosiła długą, czarną suknię i tylko kiedy wychodziła na zewnątrz, wkładała kapelusz, żeby zakryć rzadkie, siwe włosy. Babcia Agnieszka miała chyba tylko dwa swoje zęby, ale w sztucznej szczęce zwracały uwagę ostre, metalowe kły. Jej jedna noga wydawała się wyschnięta, bez mięśni, ale chodziła, nie kulejąc. Z jeszcze większym przerażeniem Natasza patrzyła na wąski, długi i garbaty nos Baby Jagi. To rodzinne!

„Kiedy będę stara, mój będzie wyglądał tak samo”, pomyślała Natasza.

Tego się bała bardziej niż „metod przymusu” babci, bo wychowawczymi raczej ich nazywać nie wypadało.

Oczywiście “na okrętkę”. W tak krótkiej scence sześć razy nazywasz postaci, a i tak dowiadujemy się, że jedna noga samoistnie chodziła. Fraza “i tylko kiedy” sugeruje przeciwstawienie do poprzedniego członu, czyli jak gdyby Baba Jaga nosiła wtedy kapelusz zamiast sukni. Za to zdanie “Wydawała się przygarbiona, ale czasami prostowała się bez wysiłku” uważam za znakomite, od razu możemy sobie staruszkę lepiej wyobrazić.

we wiosce

“We wsi”, ale “w wiosce” (powtarza się parę razy w tekście).

 

Pozdrawiam i życzę na przyszłość mnóstwo przyjemności z pisania!

Bardzo Wam dziękuję za przeczytanie i celne uwagi.

 

@Krokus:

Zapamiętam współczynniki :--)

Natomiast w/g mnie najważniejszą różnicą między opowiadaniem a powieścią są wątki. Tutaj je zduszałem na tyle, żebyśmy patrzyli na świat oczami Nataszy lub Michaiła Krasnodarskiego.

Przez to odnoszę wrażenie, jakbyś nagle zgubił cały akapit, albo po prostu zapomniał napisać, że są już w innym miejscu, trzy godziny później.

Staram się być wierny pierwszemu przykazaniu: “nie nudzić”. I zawsze przed napisaniem akapitu staram się odpowiedzieć sobie na pytania: “czy to czytelnikowi potrzebne” i “czy tego nie wiadomo”.

Do tego klimat, który jest… specyficzny. Niby lekki, a jednak makabryczny.

Starałem się oddać klimat rzeczywistej wsi, gdzie mamy kwiatki, drzewa, łąki…

i świniobicie, i pestycydy i Roundup.

 

Dziękuję za dobre słowo i uwagi.

Czysta rozrywka, ale bez efektu wow.

Tu się zgadzam, bo uważam, że napisałem lepsze rzeczy, np.: Robinson i Kwiatek, czy nawet nadmiernie wymęczony Czerwony sznur.

 

@Irka_Luz:

Jeśli chodzi o Babę Jagę, wykorzystałeś chyba wszystko, co o niej wiadomo i to zarówno ze wschodu jak i z zachodu ;)

Starałem się, ale mi się Kościej Bezsmiertny nie zmieścił. Tam Baba Jaga pomaga głównemu bohaterowi, ale jest postacią marginalną.

Gretel tylko plątała się po bajce i sprawiła, że ciut się pogubiłam.

Gretel była mi potrzebna fabularnie do pokazania siły hipnozy (indukowanie fałszywych wspomnień) i do wyrwania Michaiła ze szponów Soni.

Oczywiście to taki recykling postaci, bo jakże to? Baba Jaga bez Jasia i Małgosi?

Sonia wzruszeniem ramion kwituje przybicie za język, czy spanie na łańcuchu w psiej budzie.

Psia buda jest elementem folkloru niezwiązanym bezpośrednio z Babą Jagą, ale tylko z regionem. A co miała Sonia robić? Buntować się? Pokazałem ten fragment jej życia, kiedy wszelki opór wobec “nauczycielki” ma za sobą.

Co do przybijania za język, to trochę nie wiemy o co chodzi. Ten motyw się pojawia i na wschodzie, i na zachodzie, ale może mieć znaczenie kodowe (jak oko ropuchy) lub opisywać doznanie po przyjęciu jakiegoś środka psychoaktywnego (jak latanie na miotle). W dialogu chodziło o rytuał przejścia, któremu Sonia się poddała, żeby pobierać nauki u “Babci Agnieszki”, bo nie miała “prawa krwi”.

Nasze szeptuchy też nie szkolą “obcych”.

 

Najbardziej ludzki kawałek to moment, w którym Natasza skarży się mamie, ale emocjonalnej reakcji na reakcję mamy już nie ma.

Nie chciałem tego fragmentu nadmiernie rozbudowywać, bo realizm nakazałby przyjąć, że skończyłoby się to psychiatrykiem. Tzn. albo Natasza byłaby w stanie to przepracować (oczywiście nie bez śladu w psychice), albo skończyłoby się to jakimś epizodem.

Zwrócę uwagę, że Natasza chodziła na psychoterapię, gdzie brano jej wspomnienia z dzieciństwa za urojenia i tylko “chemia” pomagała.

Poza tym, o ile nie pogubiłam się w geografii, to Natasza jest spoza Królestwa, więc trochę ludzkich emocji mogłaby pokazać.

Nie, nie pogubiłaś się!

Nie ma tu przemiany, nie ma drogi, która by ją do tego zaprowadziła.

Jest przemiana ze zbuntowanej nastolatki w dealerkę narkotyków, a potem w osobę, która daje się przekupić, żeby pomagać “starej kanibalce”. Na koniec akceptuje zabijanie, poczynając od pilota i dalej robi to sama (scena przy łódce z Babą Jagą w klatce).

W wielu miejscach po drodze mogła się zatrzymać i nie iść dalej. Chciałem pokazać drobne kroczki, prowadzące do celu, wyznaczonego przeznaczeniem.

 Tymczasem postać czarownicy w kulturze jest ciut bardziej skomplikowana.

Tak, ale tu nie ma czarownicy (a witch), ale jest ta czarownica (the Witch) = Baba Jaga. To Krasnodarski myśli, że one uprawiają modny kult wicca.

Dziękuję Ci za wnikliwe uwagi.

 

@Ślimak Zagłady:

Pierwszy raz od czasu Pary i Tamary rzeczywiście mnie trochę wciągnęła lektura Twojego tekstu.

Szkoda, że pierwszy raz od takiego czasu i szkoda, że tylko trochę. Będę musiał więcej nad sobą pracować. Nieskromnie wydawało mi się, że “Jeden dzień z życia Tot­me­sa dwie­ście trzy­dzie­ści trzy” też się nadaje do czytania i ma szansę zainteresować.

W sumie przedstawiasz ewolucję bohaterki od okresu dojrzewania do końcówki studiów i rozstrzygających wyborów życiowych, a jeżeli prezentacja tych przemian ma stanowić o sile tekstu, trudno to zmieścić w osiemdziesięciu tysiącach znaków.

To dalej byłby jeden wątek, więc prędzej nowela (ang. novella) z ograniczoną liczbą podwątków (subplots). O sile tekstu miało stanowić wplecenie wszystkich (prawie) legend o Babie Jadze w wartką fabułę. Ewolucja bohaterki od okresu dojrzewania do podjęcia pracy zarobkowej (medyk na okręcie) byłoby tematem banalnym IMHO niegodnym uniesienia pióra.

W szczegółach: jeżeli chodzi o zarys geopolityczny sytuacji, poddałem się po przeczytaniu, że stolica Zjednoczonego Królestwa leży na południe od bagien poleskich.

W zamyśle Stolica, będąca stolicą Zjednoczonego Królestwa miała być gdzieś między Wakandą a Atlantydą, dosyć daleko (pewnie bliżej Wakandy). Pewną wskazówką co do odległości czytelnikowi chciałem dać, pokazując, że to Persowie luzowali Egipcjan, a nie Grecy – Rumunów.

Natasza musiałaby przecież zwrócić na to uwagę wcześniej – obawiałaby się chociażby, że babcia też ją tam zacznie zamykać za nieposłuszeństwo.

Zastanawiałem się nad konstrukcją psychologiczną blokady pamięci, stosowanej przez Babę Jagę. Czarownica z pewnością nie życzyłaby sobie, żeby Natasza jako dziecko opowiadała w szkole, przy czym pomagała babci w pracowni. Wyobraziłem sobie, że to musiałoby być coś na wzór rozczepienia jaźni. Jedna Natasza była adeptką czarownicy, druga – uczennicą z miasta na wakacjach u babci. Po uwolnieniu, czyli usunięciu blokady, wspomnienia zaczynają przeciekać między jedną jaźnią a drugą. Jednak potrzebują jakiegoś impulsu.

Na wsi jest dużo rzeczy, które nie wiadomo, po co są i jak działają (np. lokomobila do orania w ten sposób, że ciągnie pług systemem rozpiętych linek). Buda to buda, może babcia miała kiedyś dużego psa. Czarownica liczyła sobie 150 lat, to dużo. Dopiero kiedy Sonia musiała wejść do środka i zrobiła to bez specjalnego oporu (rutynowo), Nataszy coś “zatrybiło” i sobie przypomniała.

Co do warstwy językowej, dostrzegam, że poprawiłeś się znacznie (zapewne beta także pomogła), raczej nie ma rażących rusycyzmów, nie nadużywasz spójnika “jak”.

W tamtym opowiadaniu wyobrażałem sobie (mimowolnie), że bohaterowie rozmawiają po rosyjsku, a w związku z tym, że mam znikome zdolności językowe – przełączało mnie. Przejrzałem betę i nie było uwag o “jak” ani tym bardziej o rusycyzmy. Dzięki Tobie zwracam szczególną uwagę na rzeczone “jaki”.

Mimo to, przy poszczególnych trafnych opisach, tworzywo opowieści jest dla mnie niezbyt piękne, dość chropowate, męczące.

Wydaje mi się, że właśnie nad tym muszę pracować. Jednakże kiedy zwracam komuś uwagę, że:

a i tak dowiadujemy się, że jedna noga samoistnie chodziła.

dostaję odpowiedź, że się czepiam, bo wynika z kontekstu. Chociaż uważam, że masz rację – tak być nie powinno. Pilnowanie podmiotu jest ważne i oczywiście – poprawione.

 

Co do “we wiosce”, betujący mi wielokrotnie zwracali na to uwagę (Sława i Chwała!), ale się uparłem. Chciałem to pozostawić jako element budowy klimatu (ludzie na wsi tak mówią) i pewien “futuryzm językowy” (w odróżnieniu od archaizmu). Język ewoluuje w kierunku konsekwencji.

 

Wielkie dzięki za przeczytanie, uwagi i cieszę się, że “aspekt rozrywkowy” Ci się rzucił w oczy.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Opowiadanie przeczytałem z przyjemnością. Jest tu naprawdę dużo fabuły, choć niektóre przeskoki czasu i miejsca wydają się zbyt gwałtowne, przez co historia, choć tak wciągająca, wydaje się też rwana. Świetne postacie, bardzo wyraziste, szczególnie Sonia. Z drugiej strony ich relacje są tak dynamiczne, że miejscami się w nich gubiłem i nie rozumiałem, dlaczego postępują wobec siebie tak, a nie inaczej. O światotwórstwie napiszę znów to samo – ciekawe i barwne, choć sytuacja geopolityczna pozostała dla mnie zagadką. W każdym razie przyjemne lektura, ale mam wrażenie, że przydałoby się tu kilkadziesiąt tysięcy znaków więcej.

@zygfryd89:

Byłbym Ci zobowiązany za wskazanie miejsca, gdzie historia się rwie. Po prostu miałem wrażenie (wyraźnie błędne!), że kleju wstawiłem wystarczająco dużo.

O światotwórstwie napiszę znów to samo – ciekawe i barwne, choć sytuacja geopolityczna pozostała dla mnie zagadką.

Sytuację ogólnoświatową chciałem pozostawić jako tło i w podobnie jak to wypada w dobrym portrecie, pozostawić je nieco nieostre. Ot na zachodzie mamy Republikę, na wschodzie pokój miłujące Wielkie Księstwo Moskiewskie a na południu moloch Zjednoczonego Królestwa, sięgający po błota pińskie i poleskie.

 

Dziękuję za przeczytanie i słuszne spostrzeżenie. Oryginalnie to miało niemal 120kznaków i było zheblowane do 80k.

btw: motywy bohaterów (oprócz Baby Jagi, która ma taką naturę) wskazuję w tekście na żądanie.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Cześć, Radek. Przychodzę w związku z nominacją piórkową i od razu powiem, że będę na NIE. Szczerze mówiąc, tekst zupełnie mi się nie podobał. Sądzę, że stał za nim pomysł, ale został pocięty, ubrany w niezbyt zgrabny język i ostatecznie wykonanie pozostawiło bardzo wiele do życzenia.

Zacznę od bohaterów, z których po prawdzie nie rozumiałam żadnego. Weźmy Nataszę, która nie chce się u babci uczyć i nie chce tracić dziewictwa. Tymczasem parę zdań po tych stwierdzeniach pada z jej ust:

Będziesz mi każdego faceta sprzed nosa sprzątać? – szepnęła do ucha.

I nie rozumiem, co jej za różnica, skoro nie planowała uczynić za dość życzeniom babci.

Potem przychodzi moment pojawienia się matki, której córka właśnie mówi, że była bita, hipnotyzowana i bogowie wiedzą, co jeszcze, a jej odpowiedź głównie wywołuje bardzo wiele pytań odnośnie świata przedstawionego i nie przynosi żadnej odpowiedzi:

– Naprawdę cię uwolniła – powiedziała ze smutkiem matka. – Dobre mięso nie powinno się marnować, to niemoralne. Nie mówmy o tym tacie, niech się nie martwi – dodała ciszej.

Podobny problem mam z Sonią, która wydaje się równocześnie pałać zachwytem nauką na czarownicę i chcieć uciec, która to przemiana nie następuje płynnie i z mojego punktu widzenia jako czytelnika jest zupełnie niezrozumiała. O, na przykład tutaj:

„Byłoby nam dobrze. Gdyby tylko udało się uwolnić od tej starej Baby”, pomyślała o Nataszy. „Tamtej się udało”.

Relacja Soni z Nataszą była całkiem ciekawa, ale zupełnie nie rozumiem, skąd w końcówce zaliczyła taką zmianę podejścia:

– Teraz cię zbiję tak, że zawsze będziesz pamiętała, kto jest twoją panią, dziewko służebna. Tyle lat…

Kolejnym przykładem nieścisłości w kreacji bohaterów był ten dialog:

– Odruchowo wzięłam tylko zestaw medyczny. – Natasza ciągle była w szoku, westchnęła. – Pomogę babci.

– A gdyby mnie uwolniła, to sama bym ją zabiła – wyznała szczerze Sonia.

Bo zupełnie nie rozumiem, dlaczego Sonia w takim razie w ogóle ratuje babcię. Kolejne zdziwienie i brak zrozumienia zaliczyłam przy zdaniu:

Musiała przyznać sama przed sobą, że Michaił był najfajniejszym chłopem w okolicy. Nie za stary, niegłupi i jeszcze odpowiadał na pytania.

Bo do tej pory byłam przekonana, że Sonia Michaiła nie lubi, tylko wykorzystuje. 

 

Tak jak nie znalazłam spójności w bohaterach, tak nie znalazłam jej też za wiele w fabule. Na przykład tutaj padł niezrozumiały dla mnie przeskok czasowy:

– Idę na chemię! – To był ostatni dzień tutaj, Natasza miała dość.

Bo przecież Natasza dopiero przyjechała do babci na dwa miesiące, a tu już wygląda na to, że trwa ostatni dzień jej wakacji.

Nie połapałam się również w świecie – jest tu dużo wątków jakiejś tajnej policji, obrony terytorialnej i innych organizacji okołowojskowych, które postrzegam jako próbę zrealizowania satyry. Ich nagromadzenie jednak i brak wyjaśnień nie pomagają. Pada sporo stwierdzeń z mojej perspektywy niepotrzebnych fabule, które wywołują konsternację odbiorcy, na przykład:

Armia Zaporowa w składzie sił okupacyjnych składała się z brygad Obrony Terytorialnej, które ciągle rotowano.

czy

– Zmiany, zmiany – stwierdził policjant. – Będziemy mieli sztab w pobliżu?

– Tajemnica wojskowa – odpowiedział czołgista. – A w ogóle to nad nami żandarmeria ma jurysdykcję. A stary z królem kończył akademię, więc będzie luz.

– Marszałek? – domyślił się Michaił.

– Jaki tam marszałek, nasz kapitan…

Zdarzyło się też niemało błędów językowych i dziwnych sformułowań. Pozwolę sobie też przytoczyć kilka, żebyśmy się dobrze zrozumieli.

– Hipnotyzuję cię tylko do pracowni

Nie wiem, co znaczy to sformułowanie i nie wiem, co się stało w tej scenie.

Drzwi były ukryte w szafie, która się nazywała Narnia. Przynajmniej tak było napisane.

Oczywiście komunikator Nataszy był już poza zasięgiem.

Dziwny szyk w pierwszym zdaniu, trzy formy “był” na przestrzeni trzech zdań.

– Masz obsesję swojej byłej

Na punkcie swojej byłej.

 

Powiem również szczerze, że przedstawienie kobiet w tym tekście wydaje mi się bardzo dziwne. Motyw dziewictwa, przebieranki w kusą sukienkę bez majtek, które zupełnie nic nie wniosły do sceny ani fabuły, cała sprawa Gretel… z mojej perspektywy z tych zabiegów nic nie wynika, a wprowadza dużo konsternacji i zniesmaczenia. Ot, na przykład mamy taki dialog:

– A dlaczego znaleźli cię bez ubrania? – Michaił domyślił się tego faktu.

– Pewnie się spaliło. Smok ział ogniem. To logiczne?

– Nie masz żadnych poparzeń – stwierdził Egipcjanin.

– Robiliście jej toksykologię? – spytał rzeczowo policjant.

– Oczywiście – potwierdził dowódca posterunku. – Nic specjalnego, alkaloidy roślinne, pewnie jedli ziółka z bagien po drodze. Żadnych iniekcji, obejrzeliśmy dokładnie…

– Nie wątpię – stwierdził Michaił.

I ja poważnie się zastanawiałam, czy my tu mówimy o pedofilii. Bo niby ze strony Jagi padło, że to kobieta, ale jednak Sonia wzięła ją za dziewczynkę i ja widziałam w głowie mimo wszystko co najwyżej nastolatkę. Potem jednak Gretel się zaręcza, a ja znowu nie wiem, co się dzieje.

Zwykłych zgrzytów i niespójności jest też w tekście dużo.

Komunikator zabrzęczał jakoś inaczej niż zwykle. Natasza od razu wiedziała, że to nic związanego ze studiami ani rodzice. Odebrała.

– Cześć – powiedziała Sonia dziwnie zbolałym głosem, była na ulicy we wiosce, przesunęła kapelusz na przód, nie było widać twarzy.

Tu na przykład nie wiem, czy rozmawiają w końcu przez komunikator, czy na żywo.

– Wielmożny pan pozwoli, że przedstawię. – Natasza wystąpiła pierwsza. – Sama Baba Jaga, jej uczennica i ja, to znaczy dziewka służebna pań czarownic.

A tu nie padły żadne wyjaśnienia, co Natasza ma robić i jakie jest jej zadanie, a jednak ona sama nagle wchodzi w rolę, pomimo że wyrwano ją właśnie ze statku na środku morza czy oceanu.

„Tam nie ma żadnego znacznika. Za granicą?”, pomyślał gorączkowo detektyw. „Jak?”.

Czy tutaj, kiedy nie bardzo wiadomo, o czym w ogóle jest mowa.

– To twoja robota? – spytała zdziwiona Natasza.

– Nie, a co mu się stało? – spytała Sonia i zmieniła temat: – Głodna jestem.

– Nie wiem, ale startujemy, szybko!

I następuje bardzo dziwna zmiana tematu.

 

Reasumując, jak wspomniałam, dużo tu problemów. Po tekście widać, że był dłuższy i został pocięty – podejrzewam, że pod portalowy limit dyżurnych i loży. Opowiadanie ma mnóstwo elementów, które miały szokować czytelnika, od tematu seksu zaczynając, a na wyjątkowej przemocy kończąc, które jednak nie nadbudowały atmosfery, a jedynie sztuczne poczucie dyskomfortu. Sztandarowym przykładem jest np. ta scena, która pada nagle i mimochodem, choć wydawałoby się, że miałaby duży wpływ na fabułę i na postrzeganie bohaterów oraz ich relacji:

– Ta starsza dziewczyna, którą babcia trzymała na łańcuchu, to byłaś ty? – wykrztusiła Natasza.

– Starsza? Jestem ledwo dwa lata… – oburzyła się Sonia i założyła sobie obrożę na szyję. – To zawsze byłam ja, ale tylko, kiedy przyjeżdżałaś na wakacje. Jesteś wyzwolona, nie pamiętasz?

– Dlaczego się na to godzisz? Właśnie pamiętam.

– Jeśli się rano okaże, że mam niedokładnie zapiętą kłódkę, to na kim się stara wyżyje? – Sonia zapięła kłódkę, podała Nataszy kluczyk i sukienkę, wpełzła do budy, zamknęła za sobą drzwiczki i od środka zasunęła zasuwkę.

Również element sci-fi wydaje się w tym tekście niezbyt potrzebny – to mogłaby być zwykła broń, zwykłe helikoptery, historia alternatywna czy cokolwiek. Może nawet nie Ziemia. Moim zdaniem wszystkie elementy science fiction dałoby się wyciąć bez żadnej straty dla tekstu, a ja, szczerze mówiąc, przypomniałam sobie, że to miało być sci-fi na tym zdaniu:

Natasza zebrała książki, związała je antycznym, bo pochodzącym z dwudziestego pierwszego wieku parcianym pasem.

Motyw głowicy termojądrowej też mnie zdziwił, bo taka bomba to chyba jednak ma trochę większe skutki niż zabicie wszystkich na miejscu, a fakt, że Sonia i Natasza widziały ją jak leci, a mimo to przeżyły bez większego uszczerbku zupełnie nie pasuje.

 

W każdym razie, trzymam kciuki za następne teksty.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Byłbym Ci zobowiązany za wskazanie miejsca, gdzie historia się rwie.

Przede wszystkim pierwsza część rozdziału “Medycyna” ma sporo krótkich fragmentów nagromadzonych jeden za drugim. Może “rwie” to złe słowo, bo jednak ciąg przyczynowo-skutkowy jest tam dostrzegalny, ale wydaje mi się, że takie krótkie fragmenty czyta się lepiej, gdy są między nimi dłuższe fragmenty, ale to moje zdanie.

@zygfryd89:

Dziękuję, teraz rozumiem. Miałem napisaną scenę ucieczki Nataszy przed policją i wymykania się do Persji, ale uparłem się na <80k i się usunęło.

 

@Verus:

Bardzo Ci dziękuję za obszerne wyjaśnienie. Uwagi są pomocne. Pozwolę sobie wskazać swoje motywy decyzji twórczych (mówiąc nadmiernie górnolotnie).

Weźmy Nataszę, która nie chce się u babci uczyć i nie chce tracić dziewictwa. Tymczasem parę zdań po tych stwierdzeniach pada z jej ust:

Będziesz mi każdego faceta sprzed nosa sprzątać? – szepnęła do ucha.

I nie rozumiem, co jej za różnica, skoro nie planowała uczynić za dość życzeniom babci.

Dostrzegam odstęp między ślepym posłuszeństwem wobec babci a zupełną obojętnością wobec Michaiła. Podobnie jak między “oddaniem się” facetowi przy pierwszej okazji (np. jako druga po Soni), a zupełną niechęcią. Natasza nie musiała być również (opiewaną w pieśniach): “dziewicą, czekającą na sygnał”. Zdarza się, ale nie jest obowiązkowe.

Dorzucę tutaj także obserwację (z literatury poradnikowej), że nawet dorosłe i doświadczone kobiety odkładają “oddanie się” komuś, na kim im zależy. Nie na pierwszej randce!

Do tego dochodzi współzawodnictwo między Sonią (starszą) i młodszą, ale “dziedziczką krwi” Baby Jagi.

Podobny problem mam z Sonią, która wydaje się równocześnie pałać zachwytem nauką na czarownicę i chcieć uciec, która to przemiana nie następuje płynnie i z mojego punktu widzenia jako czytelnika jest zupełnie niezrozumiała.

Mamy tu dwa wybory, między czterema wariantami. Czy Sonia chciałaby być uwolniona przez Babę Jagę tak jak Natasza? W tekście zasugerowana jest odpowiedź TAK, ale Sonia wie już, że to niemożliwe. Będąc narzędziem i tworzywem (przepraszam za słowo) w rękach Baby Jagi ma wybór, czy chce się uczyć na czarownicę i tu też odpowiedziała TAK i przeszła w tym celu jakąś próbę. Potem się dowiedziała, że Natasza ma pierwszeństwo, ale na szczęście nie chce.

Relacja Soni z Nataszą była całkiem ciekawa, ale zupełnie nie rozumiem, skąd w końcówce zaliczyła taką zmianę podejścia:

EDIT (20III):

Klamrą ich relacji są dwa pojedynki, w których Natasza nie chce uczestniczyć, ale jest zmuszona. Jeden o Michaiła w wiejskiej tancbudzie, gdzie Sonia udowadnia, że Natasza nie jest posłuszna, nie umie wykonać zadania postawionego jej przez Babę Jagę. Drugi pojedynek, na końcu, toczy się o życie. Natasza przegrywa w walce wręcz, ale wygrywa “rzucając urok”. Dlatego nie widzę zmiany podejścia. Jeśli nie widzą stawki, to nie walczą.

 

W odróżnieniu od Nataszy Sonia zna tylko życie polegające na usługiwaniu czarownicy, mieszkającej w domku na drzewie. Po tym, co się wydarzyło (rzeź przy łódce, wszędzie trupy i jeszcze atak jądrowy) trudno sobie wyobrazić, że będzie mogła sobie po prostu pójść i wrócić do wioski (tej czy innej). Teraz może zająć miejsce nauczycielki, a dotarcie do tego momentu w życiu kosztowało ją tyle wyrzeczeń (o tym mówi). Znamy z psychologii “pułapkę zaangażowania” (cenniejsze jest to, czemu więcej poświęciliśmy). Akcję prowadziłem tak, żeby Sonię w to wrzucić, ale Nataszę – nie.

Poza tym Sonia jest wyuczona technik Baby Jagi, czyli potrzebuje “dziewki służebnej” jako narzędzia i tworzywa. Poczuła się uwolniona (bo stara nie żyje) i postanowiła zawalczyć o władzę z “dziedziczką krwi”. Jej miało prawo nie przyjść do głowy, że ktoś może zwyczajnie nie chcieć zająć miejsca Baby Jagi. Poza tym żywa Natasza złapana gdzieś w wielkim świecie mogłaby doprowadzić pościg do Soni.

Poza tym (przypomnę) obie znalazły się już poza marginesem społeczeństwa, bo feldmarszałek Vlk się gorzej poczuł:

– Staremu się pogorszyło, znacznie. Lekarze uważają, że wiedźmy podawały mu hormony i narkotyki – westchnął major.

Nie potrzeba mieć wielkiej intuicji (a Sonia dzięki obcowaniu ze Strażą Wiejską i Tajną Policją miała świetną), żeby zgadnąć, że obie znalazły się w sytuacji bez powrotu. Tzn. wariant, że przybijają sobie piątkę, na różdżce pieką złapanego pod lasem królika w ramach ostatniego wspólnego posiłku, Natasza wraca na okręt, a Sonia idzie do exa, nie ma szans na realizację. Pomijam w tym rozważaniu pytanie, czy w ogóle Sonia jest w stanie żyć bez “czarodziejskich mikstur”, czy jej organizm nie jest już zbyt zniszczony.

 

– A gdyby mnie uwolniła, to sama bym ją zabiła – wyznała szczerze Sonia.

Bo zupełnie nie rozumiem, dlaczego Sonia w takim razie w ogóle ratuje babcię.

Tu się poddaję, bo to zdanie zawiera odpowiedź. Nie umiem tego precyzyjniej napisać. Zwyczajne kontrfaktyczne zdanie warunkowe.

Sonia jest zależna od Baby Jagi i odczuwa przymus (silniejszy niż lojalność, niż obawa o własne życie), żeby ją ratować. Nie została uwolniona!

Jako uczennica czarownicy ma samoświadomość na tyle rozwiniętą, że to wie. Czytelnik miał się w tym miejscu dowiedzieć (przypomnieć sobie), że Natasza jest uwolniona, a Sonia – nie. Jest to fabularne przygotowanie do przedostatniej sceny (końcówki walki).

Bo do tej pory byłam przekonana, że Sonia Michaiła nie lubi, tylko wykorzystuje. 

Nie widzę tu przeciwstawienia. Można wykorzystywać kogoś (do swoich i nie tylko celów) i jednocześnie uważać, że jest “najfajniejszym chłopem w okolicy” oraz “byłoby mi z nim dobrze”. Wręcz przeciwnie, mając takie możliwości, chciałoby się wykorzystywać tego fajnego i takiego, z którym jest dobrze.

Bo przecież Natasza dopiero przyjechała do babci na dwa miesiące, a tu już wygląda na to, że trwa ostatni dzień jej wakacji.

Postanowiła wykorzystać te dwa miesiące do tego, żeby przekonać babcię, że nic z tego. Przy okazji chciała się od razu obronić przed szkoleniem u Baby Jagi, bo to i tak po nic i na nic.

Ona nie była tam pierwszy raz. Podjęła decyzję i ją komunikuje.

 

Nie połapałam się również w świecie – jest tu dużo wątków jakiejś tajnej policji, obrony terytorialnej i innych organizacji okołowojskowych, które postrzegam jako próbę zrealizowania satyry. Ich nagromadzenie jednak i brak wyjaśnień nie pomagają.

Nie miało być satyry, po prostu coś tam się dzieje. Rejon jest przygraniczny, więc dziwnym by była “państwowa próżnia”. Przyjmuję, że to należało szczegółowiej opisać, choć właściwie, po co to czytelnikowi.

Niewątpliwie Baba Jaga zajmuje się działalnością przestępczą, więc naturalna jest obecność organów ścigania. Niezbędnym dla fabuły jest pokazanie technik ich obezwładniania i wykorzystywania do swoich celów. Nawet jeśli nie technik, to samego faktu.

 

Pozwolę sobie nieco rozszerzyć i zaznaczyć niezrozumiały fragment:

– Nie dam ci się więcej zahipnotyzować! – wykrzyczała Natasza, wiedziała co dalej będzie.

– Hipnotyzuję cię tylko do pracowni – wyjaśniła babcia. – Zwyczajnie wymagam posłuszeństwa! Na kolana!

Dla mnie z tego wynika, że poza pracownią Natasza nie była hipnotyzowana. A forma “do pracowni” zamiast “w pracowni” miała znaczyć “zanim się znajdziesz w pracowni”. Forma “hipnotyzuję cię tylko zanim zaczniesz pracowaćpracowni, żebyś nic nie pamiętała” byłaby może i ścisła (do usunięcia powtórzenie), ale ludzie tak nie mówią.

Dziwny szyk w pierwszym zdaniu, trzy formy “był” na przestrzeni trzech zdań.

Poprawione, nie wiem, jak mi to powtórzenie umknęło, pewnie wynik skracania :-(

Powiem również szczerze, że przedstawienie kobiet w tym tekście wydaje mi się bardzo dziwne. Motyw dziewictwa, przebieranki w kusą sukienkę bez majtek, które zupełnie nic nie wniosły do sceny ani fabuły, cała sprawa Gretel… z mojej perspektywy z tych zabiegów nic nie wynika, a wprowadza dużo konsternacji i zniesmaczenia.

Manipulowanie ludźmi, a tego dotyczą wstawki erotyczne (i pseudoerotyczne) w tym tekście, z pominięciem zagadnienia seksualności byłoby co najmniej ograniczone.

Dlaczego Baba Jaga życzyła sobie, żeby Natasza poszła do “ważnego klienta” w ten sposób ubrana? Żeby podstawić mu przed nos atrakcyjność, jeśli nie jemu, to chociaż jego otoczeniu. A jesteśmy gatunkiem stadnym. Przypomnę, że sama była dosyć odrażająca. Drugi cel – maskowanie. Natasza nie miała się rzucać w oczy jako pro(prawie)lekarz.

Motyw dziewictwa (inicjacji seksualnej – ogólnie) jest istotnym elementem podań o Babie Jadze i ogólnie – czarownic i folkloru.

I ja poważnie się zastanawiałam, czy my tu mówimy o pedofilii. Bo niby ze strony Jagi padło, że to kobieta, ale jednak Sonia wzięła ją za dziewczynkę i ja widziałam w głowie mimo wszystko co najwyżej nastolatkę. Potem jednak Gretel się zaręcza, a ja znowu nie wiem, co się dzieje.

Dziewiętnastolatka to też nastolatka…

Jednak nie ma w tekście nigdzie napisane, że Sonia wzięła Gretel za dziewczynkę.

Tu na przykład nie wiem, czy rozmawiają w końcu przez komunikator, czy na żywo.

Masz rację, powinienem dopisać, że to video-połączenie. Jakieś “pojawiła się na ekranie”…

A tu nie padły żadne wyjaśnienia, co Natasza ma robić i jakie jest jej zadanie, a jednak ona sama nagle wchodzi w rolę, pomimo że wyrwano ją właśnie ze statku na środku morza czy oceanu.

Po to (m. in.) ją wyrwano z wakacji, bo umie się odnaleźć. Jako studentka medycznej akademii wojskowej wiedziała, czego (jakiego zachowania) klient się spodziewa i jak poprowadzić rozmowę.

To Baba Jaga (ani Sonia) nie orientowała się i nie mogła udzielić bardziej szczegółowych wskazówek.

Czy tutaj, kiedy nie bardzo wiadomo, o czym w ogóle jest mowa.

Chodzi o znaczniki. Mamy:

 

– To samo lata! – pochwaliła się Sonia wiedzą, ładując kuferek na siedzenie. – Umiesz to prowadzić?

– Wersja cywilna, tylko między znacznikami. – Natasza odłożyła książki na tył. – Chyba pamiętam kod rekwizycyjny. A i tak sterów nie ma, wszystko na guziczkach.

 

i dopiero chwilę poźniej:

 

„Tam nie ma żadnego znacznika. Za granicą?”, pomyślał gorączkowo detektyw. „Jak?”.

 

Pan detektyw zdziwił się, że jego pojazd latający udał się za granicę, gdzie nie ma znaczników, a był przekonany, że lata tylko między znacznikami. Natasza znała kod rekwizycji, który pozwolił zmienić wersję cywilną w wojskową.

 

I następuje bardzo dziwna zmiana tematu.

 

Mówimy o fragmencie (cytuję jedną linijkę wyżej):

 

Usiadły obok latadła i patrzyły, że dron kręci wokół ich pozycji zgrabne kółka. Nagle odleciał, gwałtownie zmieniając wysokość.

– To twoja robota? – spytała zdziwiona Natasza.

– Nie, a co mu się stało? – spytała Sonia i zmieniła temat: – Głodna jestem.

– Nie wiem, ale startujemy, szybko!

 

Przyznam, że nie widzę tu dziwności. Sonia goniła za Nataszą przez pół świata. Niekoniecznie miała kiedy zjeść, a to jest pierwszy moment od wielu godzin (zajeździła pilota), kiedy poczuła się bezpiecznie. Z niewiadomych przyczyn zagrożenie zniknęło (dron odleciał) i normalną reakcją organizmu jest powrót do podstawowych potrzeb fizjologicznych. Mogłaby usnąć, ale pewnie jeszcze jest podekscytowana i może nafaszerowana eliksirami. To potęguje głód.

Celem tej zmiany tematu było pokazanie, że Sonia się rozluźniła na tyle, żeby uświadomić sobie, co czuje. Natasza postanowiła zmienić położenie na inne niż to znane przez drona. Ona jeszcze rozluźniona nie była, dlatego nie ma “ja też” ani “babcię mordują, a ty tylko o żarciu”.

Reasumując, jak wspomniałam, dużo tu problemów. Po tekście widać, że był dłuższy i został pocięty – podejrzewam, że pod portalowy limit dyżurnych i loży.

Był cięty ze 120k (prawie), jakkolwiek wylatywały gotowe sceny np. ucieczka Nataszy przed policją antynarkotykową.

 

Scena z “psią budą” nie była nigdy specjalnie rozbudowana. Miała posłużyć za ilustrację tego, przez co Sonia musiała przechodzić a było oszczędzone “dziedziczce krwi”. Czytelnik mógł z tego zrozumieć, że niekoniecznie Sonia od początku godziła się bez oporu na wszystko, czego sobie zażyczyła Baba Jaga i mogła chcieć uciekać, mimo świadomości pola minowego wokół chatki.

 

Głowica termojądrowa na końcu miała ilustrować szaleństwo feldmarszałka. Pole rażenia można sobie wyliczyć: https://nuclearsecrecy.com/nukemap/

i jest OK, jak na czasy w opowiadaniu i zakładane prędkości przelotowe.

 

Niby można byłoby dopisać 3 sceny wcześniej:

scena 1: dron policyjny, wyposażony w siatkę i miotacz jonowy. Kruk Rambo spada na niego z góry i wywraca go do góry kołami.

scena 2: latadło z komandosami, Baba Jaga bierze z kąta ręczną wyrzutnię plot., którą Natasza miała przerobić na głośnik.

scena 3: bomba lotnicza z myśliwca…

scena 4:

– Co mamy najmocniejszego – spytał feldmarszałek.

– Duże Glorii…

– Bez przesady, tego nie przeżyjemy, za blisko.

– To małe – wyrwał się inny operator.

– Ognia! – rozkazał feldmarszałek.

 

Tylko to po drugie osłabia wrażenie szaleństwa, po pierwsze dodaje znaków, a po trzecie – robi się nudne.

Również element sci-fi wydaje się w tym tekście niezbyt potrzebny

Nie mamy technologii, która pozwala nam przedłużyć życie do 150 lat, nawet metodami “wampirzymi” czyli kosztem innych ludzi. Podejrzewam, że nasze “eliksiry” również nie działają tak dobrze, chociaż przy researchu czerpałem pełnymi garściami z programu MkUltra.

 

W każdym razie, trzymam kciuki za następne teksty.

Bardzo dziękuję. Moje odniesienie do Twoich uwag nie ma na celu przekonania Cię, że powinno się podobać, co jest złe, ale chciałem lepiej zrozumieć Twój punkt widzenia.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Hej!

Zacznę może od generalnej uwagi językowej – widać skracanie, szczególnie na początku (chyba, że z czasem się przyzwyczaiłem po prostu:P). Jest krótko, jest dużo dialogów, a znając z opowieści Twoje metody skracania muszę powiedzieć, że tekst mocno je przypomniał xD Niemniej potem jest już lepiej – choć nie wiem czy się przyzwyczaiłem, czy rzeczywiście było lepiej.

Z pewnością doceniam natomiast, że mimo tej wyraźnej oszczędności słów udało Ci się całkiem nieźle zarysować realia, obrazy i postacie xD Rzeczywiście czuć klimat takiej, nazwijmy to, rosyjskiej prowincji. Ta zaściankowość, skorumpowana policja i poczucie, że każdy wie co się dzieje całkiem nieźle je budowały.

Na to rzecz jasna nabudowana jest warstwa baśniowa/ludowa, którą imho całkiem naturalnie wplatasz w realia science-fiction. Bohaterki/bohaterowie wychodzą jak wychodzą – nie serwujesz tu skomplikowanej analizy postaci, ale ich główne motywacje i np. relacje z babcią są wystarczająco zarysowane. Podobnież z relacją jagi z miejscową społecznością – przedstawiłeś na tyle wiarygodnie, że dopiero po lekturze zatrybiło mi gdzieś, że zrzucanie atomówki na chatkę to dość drastyczne rozwiązanie xD Fabularnie też składa się to w zrozumiałą i domkniętą historię, w dodatku dość skomplikowaną i pozbawioną w zasadzie mielizn bezruchu z niedoborem suspensu.

Myślę generalnie, że dobrze mieściłoby się to w kategorii YA i, jakkolwiek nie czytuję YA, to imho wypada nieźle:P Po dłuższym wahaniu będę na TAK, choć muszę wyraźnie nadmienić na przyszłość, że takie skracanie nie jest generalnie najlepszym pomysłem i tu cierpiał tekst względnie mocno.

Слава Україні!

@Golodh:

widać skracanie, szczególnie na początku (chyba, że z czasem się przyzwyczaiłem po prostu:P).

Obstawiam przyzwyczajenie czytelnika albo nabrałem wprawy :-P

zeczywiście czuć klimat takiej, nazwijmy to, rosyjskiej prowincji.

Miało być bardziej ruskiej niż rosyjskiej i to pogranicznej, ale subtelności czasem nie wychodzą. Do budowy “otoczenia” inspirowałem się dziełami Sergiusza Piaseckiego (Białorusin, przemytnik i agent wywiadu).

Myślę generalnie, że dobrze mieściłoby się to w kategorii YA

Jedyna YA, które próbowałem przeczytać (i nie dałem rady – wysłuchałem audiobooka) to Achaja A. Ziemiańskiego. Uważam, że przynajmniej początkiem się załapuje do tej kategorii.

dopiero po lekturze zatrybiło mi gdzieś, że zrzucanie atomówki na chatkę to dość drastyczne rozwiązanie xD

Z pewnością bardzo szalone – tak miało być.

Po dłuższym wahaniu będę na TAK, choć muszę wyraźnie nadmienić na przyszłość, że takie skracanie nie jest generalnie najlepszym pomysłem i tu cierpiał tekst względnie mocno.

Bardzo dziękuję za przeczytanie, opinię i oczywiście za “TAK”.

 

@Everybody (EDITem po bezpiórkowiu):

Wyszło na to, że wbrew swojej woli i świadomości napisałem powieść o Babie Jadze. Analizując komentarze mądrych ludzi (w tym światłe uwagi szacownych Lożan), kilka scen wyleciało niesłusznie. Jeśli nawet ucieczka przed policją narkotykową była niepotrzebna, to przynajmniej “psychoterapia” Nataszy by się przydała.

Dla statystyk dodam, że opowiadanie (nowelka?) zostało napisane w grudniu 2022, było skracane i przeredagowywane przez cały 2023 i wrzucone dopiero w lutym 2024. Jeszcze raz serdecznie dziękuję betującym.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Nowa Fantastyka