- Opowiadanie: Radek - Czerwony sznur

Czerwony sznur

Zdra­da, wojna, kto swój, a kto wróg? Cza­sem można zo­stać bo­ha­te­rem mimo woli.

Ocean wokół wyspy, morze ruin w środ­ku. Prze­ży­cie za­le­ży od wą­tłe­go stru­mycz­ka do­staw re­ali­zo­wa­nych drogą po­wietrz­ną.

Rzecz roz­po­czy­na się w tym samym mo­men­cie, co „Bajka nie dla dzie­ci”, ale w od­le­gło­ści kilku ty­się­cy ki­lo­me­trów. Koń­czy się tuż przed „Ro­bin­son i Kwia­tek”. Związ­ków fa­bu­lar­nych nie ma, ale jedna bo­ha­ter­ka się prze­wi­ja.

Na ko­niec pan hra­bia się kąpie.

 

Wielkie podziękowania dla betujących. Tekst był już szlifowany poprzednio, ale Wasza pomoc uczyniła go znacznie strawniejszym. Co wcale nie znaczy, że nie zaszkodzi.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Użytkownicy, Użytkownicy IV, Użytkownicy II, krar85

Oceny

Czerwony sznur

W karcz­mie był więk­szy tłum niż za­zwy­czaj. Ju­dy­ta zdję­ła kap­tur. Lu­dzie, nawet stali klien­ci, jak zwy­kle uda­wa­li, że jej nie znają i nie widzą. Czar­na pe­le­ry­na kryła krót­ką czer­wo­ną su­kien­kę, sto­sow­ną do za­wo­du. Nie za­sła­nia­ła butów na czte­ro­ca­lo­wej szpil­ce. Po­pa­trzy­ła na ludzi, bar­man dys­kret­nie się skło­nił i wska­zał wła­ści­wy sto­lik.

Jed­ne­go z dwóch męż­czyzn znała bar­dzo do­brze. Sam pan hra­bia sie­dział ubra­ny w sur­dut jak urzęd­nik. Pew­nie był in­co­gni­to. Ina­czej za­ło­żył­by frak i nie zdej­mo­wał pier­ście­nia.

– To za­szczyt, wiel­moż­ny panie… – Ju­dy­ta dy­gnę­ła, nie do­da­ła ty­tu­łu.

– Pan po­rucz­nik ma spra­wę do pani…

– Panny – po­pra­wi­ła jak zwy­czaj­ne­go urzęd­ni­ka mar­chii.

Po­rucz­nik był ubra­ny tak, że nie wy­róż­niał się z tłumu gości.

– Spra­wa jest de­li­kat­na – cią­gnął hra­bia – bo na razie mu­si­my utrzy­mać to w ta­jem­ni­cy. Pani… panna – po­pra­wił się – Ju­dy­ta jest naj­więk­szym przed­się­bior­cą na na­szej wy­spie – wy­ja­śnił. – Mu­si­my jej za­ufać.

– Wszy­scy już wie­dzą. – Ju­dy­ta uśmiech­nę­ła się kwa­śno. – Odkąd po­sta­wi­li­ście Obro­nę Te­ry­to­rial­ną w stan go­to­wo­ści, mamy ruch jak nigdy. Tu­ry­stów zza gra­ni­cy mniej, ale miej­sco­wi…

Po­rucz­nik zmełł prze­kleń­stwa w ustach, całą wią­zan­kę. Hra­bia zro­bił się czer­wo­ny na twa­rzy.

– To nie jest ta­jem­ni­ca, że bę­dzie­my się bro­nić – tłu­ma­czył. – Pan po­rucz­nik wy­ja­śni le­piej, o co cho­dzi.

– Dziew­czę­ta się już zbie­ra­ją. – Ju­dy­ta tłu­ma­czy­ła swoje przy­go­to­wa­nia. – Nawet klona chcę ode­słać na kon­ty­nent, to była moja naj­więk­sza in­we­sty­cja.

– W pani za­kła­dzie… – za­czął po­rucz­nik.

– Pen­sjo­na­cie – po­pra­wi­ła go Ju­dy­ta.

– Jesz­cze raz mi prze­rwiesz, a strze­lę w pysk, dziw­ko!

– Takie usłu­gi też mamy w cen­ni­ku…

– Co podać? – wtrą­cił się bar­man. – Wła­ści­wie tu jest sa­mo­ob­słu­ga, ale pa­no­wie nie piją i to się rzuca w oczy. Dla dobra…

– Dla panów co­kol­wiek – za­pro­po­no­wa­ła Ju­dy­ta – dla mnie to, co zwy­kle.

– Pan po­rucz­nik tro­chę się miar­ku­je – po­ra­dził hra­bia, kiedy bar­man się od­da­lił. – Panna jest przed­się­bior­cą, więc oby­wa­te­lem pierw­szej ka­te­go­rii.

– Oby­wa­tel­ką!

– W pani pen­sjo­na­cie zo­sta­nie za­in­sta­lo­wa­ny sztab. Pani za­da­niem bę­dzie utrzy­mać ten fakt w ta­jem­ni­cy. – Po­rucz­nik do­koń­czył. – Wszyst­kim ma się wy­da­wać, że tam jest dalej bur­del, tylko tym razem woj­sko­wy…

– Nikt nie za­uwa­ży róż­ni­cy! – stwier­dził hra­bia. – U panny Ju­dy­ty jest wzo­ro­wy po­rzą­dek. Gdy wi­dzia­łem wasz sztab…

– Wiel­moż­ne­go pana hra­bie­go też pro­szę o miar­ko­wa­nie się! Mó­wi­my o po­waż­nych spra­wach. – Cała fi­zjo­no­mia po­rucz­ni­ka wy­ra­ża­ła żal. – To wojna!

– Je­stem tu in­co­gni­to – przy­po­mniał hra­bia.

– A jeśli się nie zgo­dzę, bo wła­sność pry­wat­na? – Ju­dy­ta spró­bo­wa­ła się wtrą­cić.

– To przy­po­mnę o kre­dy­cie, jaki panna do­sta­ła z mar­chii. Pro­szę to po­trak­to­wać jako szan­sę na pewny do­chód. Za znisz­cze­nia też płacą!

Cel obec­no­ści hra­bie­go stał się jasny – mały szan­taż eko­no­micz­ny.

„A więc wojna”, po­my­śla­ła, że spo­dzie­wa­ją się tutaj ataku. „Tutaj? Nie­moż­li­we!”

Nie umia­ła w to uwie­rzyć. Po­dej­rze­wa­ła, że chcą ją oszu­kać i wy­ko­rzy­stać. Przy­bra­ła na­iw­ny wyraz twa­rzy.

– Obro­ni­cie się? – spy­ta­ła, kiedy bar­man przy­no­sił na­po­je.

– Po to tu są – stwier­dził hra­bia.

– Obro­na te­ry­to­rial­na wy­da­je się nie­złom­na. – Po­rucz­nik skrzy­wił się, kosz­tu­jąc pierw­szy łyk. – Bry­ga­da Verde! Duma pana hra­bie­go. – Pró­bo­wał uda­wać, że nie kpi.

– A co, jeśli zo­sta­wi­cie mi gruzy i bę­dzie tu Re­pu­bli­ka? – spy­ta­ła szep­tem Ju­dy­ta, brzmia­ło po­waż­nie.

– To się na­zy­wa de­fe­tyzm! – Hra­bia z po­rucz­ni­kiem po­wie­dzie­li chó­rem, tro­chę za gło­śno.

Lu­dzie z są­sied­nich sto­li­ków od­wró­ci­li głowy. Po­rucz­nik dał znać, że to ko­niec roz­mo­wy. Ju­dy­ta po­że­gna­ła się i wy­szła pierw­sza. Jej wła­sne la­ta­dło klasy 500 cze­ka­ło przed karcz­mą. Wnę­trze go­ściom z za­gra­ni­cy miało przy­po­mi­nać li­mu­zy­nę. Było prze­ro­bio­ne w środ­ku z osten­ta­cyj­nym luk­su­sem. Wsia­dła, roz­par­ła się na sie­dze­niu pi­lo­ta.

La­ta­dło klasy 500 wy­ma­ga­ło dwóch pi­lo­tów, bo nie lą­do­wa­ło au­to­ma­tycz­nie, więc gdyby kie­ru­ją­cy za­słabł, po wy­czer­pa­niu ener­gii ma­szy­na mogła się zwa­lić komuś na głowę. Na szczę­ście miało przy­cisk awa­ryj­ny. Ju­dy­ta pac­nę­ła go, roz­legł się dźwięk po­twier­dze­nia wej­ścia w tryb jed­ne­go pi­lo­ta. Wy­star­to­wa­ła, wpro­wa­dzi­ła lo­ka­li­za­cję pen­sjo­na­tu.

„A więc wojna”, po­my­śla­ła, od­kła­da­jąc na sie­dze­nie obok pe­le­ryn­kę i pasek od su­kien­ki. „Nie tak miało być”.

Po­ło­ży­ła się, żeby się prze­spać te kil­ka­na­ście minut.

 

Pen­sjo­nat

 

Wojna trwa­ła długo, już kilka ty­go­dni. Nie tak miało być. Ju­dy­ta spo­dzie­wa­ła się, że to się skoń­czy w kilka dni, jeśli nie w parę go­dzin.

Wy­szła przed domek ubra­na jak zwy­kle, w czer­wo­nej su­kien­ce i bu­tach na czte­ro­ca­lo­wym ob­ca­sie. Nad mo­rzem za­wró­cił z grzmo­tem klucz my­śliw­ców Zjed­no­czo­ne­go Kró­le­stwa. Ten typ sa­mo­lo­tu na­zy­wał się Wrona, tego ją woj­sko­wi na­uczy­li.

„Nasze my­śliw­ce, więc dzi­siaj mamy pa­no­wa­nie w po­wie­trzu”, po­my­śla­ła, pa­trząc na od­da­la­ją­ce się sa­mo­lo­ty. „Bę­dzie co jeść, może i jutro też. Dziew­czy­ny mą­drze zro­bi­ły, że stąd ucie­kły, one miały dokąd. A ja nie mam nic, tylko ten bur­del, par­don pen­sjo­nat. Zresz­tą – jakie one nasze, te my­śliw­ce, one kró­lew­skie”.

Całą żyw­ność na wyspę do­star­cza­no teraz wy­łącz­nie drogą po­wietrz­ną. Ceny sza­la­ły. Ry­ba­cy nie co­dzien­nie od­wa­ża­li się wy­pły­wać na połów, a tu nie rosło nic ja­dal­ne­go oprócz palm ko­ko­so­wych, ale było po se­zo­nie.

Woj­sko­wi niby pła­ci­li za wszyst­ko, ale cał­kiem nie tak jak na­le­ży, bo z ta­ry­fi­ka­to­ra, bez żad­nej ela­stycz­no­ści. Miała ich tak dość, że bra­ko­wa­ło jej prze­kleństw.

„Niech za­bie­ra­ją się stąd z tą całą wojną! Nie mo­gli­by się bić gdzie in­dziej?”

Co­dzien­nie bar­dziej nie­na­wi­dzi­ła cze­goś, co kie­dyś na­zy­wa­ła­by oj­czy­zną. Zwłasz­cza że Zjed­no­czo­ne Kró­le­stwo prze­gry­wa­ło.

Imię sama sobie wy­bra­ła jako pseu­do­nim „ar­ty­stycz­ny” tuż przed tym, kiedy tu przy­by­ła. Nie lu­bi­ła słowa mar­chia – brzmia­ło ni­czym „kra­niec świa­ta, gdzie wrony za­wra­ca­ją, a psy du­pa­mi szcze­ka­ją”.

Pen­sjo­nat Ju­dy­ty ofe­ro­wał za­kwa­te­ro­wa­nie, wy­ży­wie­nie i licz­ne usłu­gi do­dat­ko­we. Naj­waż­niej­szą z nich było „pom­po­wa­nie dumy Achil­le­sa”. Tego nie umie­ści­ła w cen­ni­ku, bo stan­dar­do­wo każdy klient, nie­za­leż­nie od płci i gu­stów, musiał się po­czuć jak pół­bóg.

Przed wej­ściem ka­za­ła po­wie­sić czaj­nik. Ofi­cjal­nie cho­dzi­ło o dobrą her­ba­tę, lecz klien­ci do­sko­na­le do­my­śla­li się, o co cho­dzi. I do­brze! Wzdłuż alej­ki kwi­tły na czer­wo­no krze­wy. Przy kie­li­chach uwi­ja­ły się owady, ale przede wszyst­kim ko­li­bry.

„Nie płacą, a piją”, za­śmia­ła się w my­ślach.

Alej­ka, za­zwy­czaj per­fek­cyj­nie wy­sprzą­ta­na przez dziew­czę­ta, teraz była pełna za­schnię­te­go pia­sku i błota na­nie­sio­ne­go bu­ta­mi i ko­ła­mi.

 

Hek­tor

 

„Hek­tor. Hek­tor! Co za idio­tycz­ne imię.” Ro­dzi­ce wy­bra­li mu takie.

Wy­obra­ża­li sobie, że ich mały synek wy­ra­sta na zna­ne­go ak­to­ra, tak ma­rzy­ła mama. Cho­ciaż na in­te­lek­tu­ali­stę, tak z kolei fan­ta­zjo­wał tata.

Nie udało się, za bar­dzo lubił walić w mordę ta­kich, co się sta­wia­ją. Takie hobby tro­chę prze­szka­dza­ło w cy­wil­nym życiu. Po­ma­ga­ło za to w kon­tak­tach z dziew­czę­ta­mi. Unwer­sy­tec­ki psy­cho­log wpi­sał mu w cha­rak­te­ry­sty­kę „nad­po­bu­dli­wy”. Na tle wy­ra­fi­no­wa­nych i de­li­kat­nych ko­le­gów wy­róż­nia­ł się spon­ta­nicz­no­ścią.

Trans­port in­dy­wi­du­al­ny w Re­pu­bli­ce zde­cy­do­wa­nie wy­cho­dził z mody, szcze­gól­nie w du­żych mia­stach. Wie­czo­ra­mi w ko­mu­ni­ka­cji miej­skiej by­wa­ło tłocz­no, przy­da­rzy­ła się awan­tu­ra. Jakiś facet ob­ra­ził Hek­to­ra. Taki ko­gu­cik, a oka­za­ło się, że ma bar­dzo de­li­kat­ne kości szczę­ki. Udało się do­ga­dać z pro­ku­ra­to­rem, żeby nie iść do wię­zie­nia. Plu­ton zwia­du Pie­cho­ty Mor­skiej Re­pu­bli­ki wy­da­wał mu się do­brym miej­scem do pracy i nauki, lep­szym niż cy­wil­ne stu­dia.

Wszyst­ko w życiu szło do­brze, do­pó­ki roz­ka­zem nie skie­ro­wa­no ich na tę za­po­mnia­ną przez Boga i kul­tu­ral­nych ludzi wy­sep­kę. Przy piasz­czy­stej plaży rosły palmy ko­ko­so­we, dalej były domy i pen­sjo­na­ty. W środ­ku wyspy były wio­ski, mia­stecz­ka i nawet jedno miało bruk na cen­tral­nym placu. Hek­tor za­sta­na­wiał się z czego ci lu­dzie żyją, jeśli nie ma tu­ry­stów.

Dla plu­to­nu wy­szko­lo­nych zwia­dow­ców za­da­nie nie wy­glą­da­ło na trud­ne. Można nawet po­wie­dzieć, że tu­ry­stycz­ne. Wie­czo­rem wy­lą­do­wa­li, ukry­li ło­dzie, mieli po­zwie­dzać i przed świ­tem dys­kret­nie się od­da­lić.

Cho­dzi­ło o na­mie­rze­nie punk­tu do­wo­dze­nia, a może nawet szta­bu. Wy­wiad się upie­rał, że gdzieś tu musi być. Wszyst­ko za­czę­ło iść źle. Od sa­me­go lą­do­wa­nia tro­pił ich od­dział Obro­ny Te­ry­to­rial­nej. Wpraw­dzie to eme­ry­ci, ale miej­sco­wi. Z ca­łe­go plu­to­nu Hek­to­ra zo­sta­ło trzech zwia­dow­ców. Tro­chę im za­ję­ło i sporo kosz­to­wa­ło, zanim się zo­rien­to­wa­li, że muszą wy­łą­czyć wszyst­ko, co elek­tro­nicz­ne i co­kol­wiek na­da­je. Kilku z nich zgi­nę­ło tylko przez to, że pró­bo­wa­li pro­sić o wspar­cie. Tech­no­lo­gia sto­so­wa­na w Zjed­no­czo­nym Kró­le­stwie była po pro­stu na tyle inna niż ta w Re­pu­bli­ce, że dało się zro­bić de­tek­tor. Nikt Hek­to­ro­wi tego nie prze­ka­zał. Cie­ka­we, czy błąd wy­wiadu, czy tylko non­sza­lan­cja do­wódz­twa?

Miej­sco­wi z Obro­ny Te­ry­to­rial­nej tro­pi­li zwia­dow­ców Re­pu­bli­ki po śla­dach na pia­sku i w ete­rze. Ro­bo­tę wy­kań­czał de­sant.

Całą noc Hek­tor mógł ob­ser­wo­wać bez­za­ło­go­we trans­por­tow­ce wroga z do­sta­wa­mi, włą­cza­ły świa­tła tuż przed lą­do­wa­niem. Prze­lot klu­cza my­śliw­ców przed po­łu­dniem nie po­zo­sta­wiał wąt­pli­wo­ści. Re­pu­bli­ka stra­ci­ła pa­no­wa­nie w po­wie­trzu, więc zni­kąd nie było ra­tun­ku, a przy­naj­mniej ory­gi­nal­ny plan stał się nie­moż­li­wy do zre­ali­zo­wa­nia. Teraz już nie­dłu­go Hek­tor zo­sta­nie po­trak­to­wa­ny ni­czym ten mi­tycz­ny, któ­re­go zwło­ki Achil­les za ry­dwa­nem wlókł wokół murów Troi. To sobie kie­dyś prze­czy­tał. Ro­dzi­ce ka­za­li. Teraz mu to wspo­mnie­nie lek­tu­ry prze­szka­dza­ło. Nic dziw­ne­go – słowo „li­te­rat” w Pie­cho­cie Mor­skiej Re­pu­bli­ki było tylko tro­chę mniej obe­lży­we niż „in­te­lek­tu­ali­sta”.

Wi­dział czte­rech ban­dy­tów z De­san­tu Floty Zjed­no­czo­ne­go Kró­le­stwa. Z kabur przy­tro­czo­nych do uda zwi­sa­ły im mio­ta­cze jo­no­we. Hek­tor nie znał tej broni. W Re­pu­bli­ce nie było mio­ta­czy jo­no­wych nawet na strzel­ni­cy. Uwa­ża­no tę broń za nie­prak­tycz­ne dzi­wac­two. Hek­to­ra uczo­no po­gar­dy do tej broni, ale żywił do niej za­wo­do­we za­in­te­re­so­wa­nie.

Każdy z de­san­tu miał u pasa nóż o sze­ro­kiej klin­dze. Hek­tor nie­omal wi­dział, jak ostrza roz­chla­stu­ją jeń­ców w akcie zbrod­ni wo­jen­nych. Po­dob­no uczo­no ich walki wręcz, od kiedy koń­czy­li pięć lat. Coś jak w Spar­cie.

Gdyby tak zdo­być cy­wil­ne ubra­nia, naj­le­piej miej­sco­we! Nazwa pen­sjo­na­tu „Go­ści­na u Ju­dy­ty” nie po­zo­sta­wia­ła wiele miej­sca do in­ter­pre­ta­cji. I jesz­cze ten czaj­nik nad bramą.

Byle prze­trwać do wie­czo­ra. To może nie być łatwe, bo jeden z tro­pią­cych ich dziad­ków z Obro­ny Te­ry­to­rial­nej za­brał ze sobą nawet psa. Wpraw­dzie kun­de­lek po­stu­ry i roz­mia­ru mal­tań­czy­ka, ale tak samo miej­sco­wy, jak i jego pan. Hek­tor miał już tylko na­dzie­ję, że pies stra­ci ślad w mie­ście. Sły­chać było we­so­łe po­szcze­ki­wa­nie coraz bli­żej. Wy­glą­dało, że nie stra­cił.

We trzech sie­dzie­li ukry­ci w piw­ni­cy roz­bi­te­go po­ci­skiem skle­pu i wy­da­wa­ło im się, że nie są wi­docz­ni. Fun­da­ment ob­ró­co­ne­go w gruzy domu oka­zał się jed­nak za­ska­ku­ją­co do­brym punk­tem ob­ser­wa­cyj­nym.

„O, jest i pro­sty­tut­ka”, Hek­tor spo­strzegł młodą ko­bie­tę w czer­wo­nej su­kien­ce, z kunsz­tow­ną fry­zu­rą i w bar­dzo wy­so­kich szpil­kach. „Ra­czej nie była żoną ry­ba­ka”.

Wy­szła z pen­sjo­na­tu.

„Cie­ka­we, czy to sama Ju­dy­ta?”, za­sta­no­wił się.

Hek­tor miał na szko­le­niu, że w Zjed­no­czo­nym Kró­le­stwie wszyst­ko wy­glą­da tak, żeby nie bu­dzić wąt­pli­wo­ści. Nim Hek­tor się tu zna­lazł, czę­sto pró­bo­wał sobie wy­obra­zić, jak musi wy­glą­dać kraj, gdzie do­słow­ność wali po oczach bez ostrze­że­nia.

– Pa­no­wie żoł­nie­rze! – po­wie­dzia­ła do nich, ale sta­nę­ła tak, żeby nikt inny nie sły­szał. Każ­de­mu, kto pa­trzył z boku, po­win­no się wy­da­wać, że roz­ma­wia przez ko­mu­ni­ka­tor, który wy­cią­gnę­ła z to­reb­ki. – Za chwi­lę was znaj­dą ci z tym psem. Przez bramę do mnie nie przej­dzie­cie, bo warta. Po­ka­żę wam wyrwę w pło­cie, spójrz­cie tu za mną, za tym krza­kiem.

Rze­czy­wi­ście, kunsz­tow­nie wy­ko­na­na brama prze­cho­dzi­ła w nie mniej ar­ty­stycz­ny płot, ale dalej była siat­ka i to wy­ko­na­na dosyć pro­wi­zo­rycz­nie.

Żaden z żoł­nie­rzy Hek­to­ra się nie ode­zwał. Trzy­ma­li ręce na broni, go­to­wi wal­czyć. Świa­do­mość, że byle dziw­ka od­kry­ła ich kry­jów­kę w piw­ni­cy, prze­ra­ża­ła.

„No tak, pies nie ma szans”, po­my­ślał, bo od za­pa­chu per­fum nawet lu­dziom się mogło za­krę­cić w gło­wie.

Ko­bie­ta w czer­wo­nej su­kien­ce prze­szła przez bramę, uśmiech­nę­ła się do żoł­nie­rzy. Nie za­sa­lu­to­wa­li, ale rzu­ci­li ja­kieś słowa na przy­wi­ta­nie. Ru­szy­ła wzdłuż płotu, sta­nę­ła koło ozdob­ne­go, kwit­ną­ce­go krza­ka. Po­ka­za­ła spoj­rze­niem miej­sce, przez które da­ło­by się przejść.

Wła­śnie coś lą­do­wa­ło przed bramą. Za­fa­lo­wa­ły siat­ki i ekra­ny ma­sku­ją­ce.

„Teraz, albo nigdy”, po­my­ślał Hek­tor i ge­stem wydał roz­kaz: „za mną!”.

Od­dział wy­ko­rzy­stał tę chwi­lę od­wró­ce­nia uwagi, żeby prze­sko­czyć do wska­za­nej dziu­ry za krza­kiem. Chyba się udało, bo przy­naj­mniej nikt w ich kie­run­ku nie strze­lał.

– O! Pa­no­wie wro­go­wie! – po­wie­dzia­ła nie­zbyt gło­śno, ale z in­to­na­cją bar­dziej pa­su­ją­cą do „dro­dzy przy­ja­cie­le”.

Cze­ka­ła na nich. Po­win­ni się oba­wiać, to mogła być pu­łap­ka. Jed­nak nie mieli in­ne­go wyj­ścia.

– Ju­dy­ta? – spy­tał szep­tem Hek­tor.

– Tak wy­szło. – Nie za­trze­po­ta­ła rzę­sa­mi, choć za­zwy­czaj ro­bi­ła to już od­ru­cho­wo.

Zdała sobie spra­wę, jak bar­dzo wła­śnie ry­zy­ku­je życie. Jed­nak nagle to wszyst­ko do­oko­ła – cała ta głu­pia wojna, czoł­gi, dzia­ła i sa­mo­lo­ty – wy­da­ło się jej abs­trak­cyj­ne i za­czę­ło ją śmie­szyć. Tylko śmierć jest praw­dzi­wa.

– A pan? – spy­ta­ła go o imię w naj­prost­szy spo­sób. – Jak się pan na­zy­wa?

– U nas nie ma „pan”, je­ste­śmy równi. – Zdał sobie spra­wę, jakie głu­po­ty gada. – Hek­tor, po­rucz­nik, roz­po­zna­nie…

– Pro­szę za mną, mam tu domek, bo mi się cały sztab wpro­wa­dził do pen­sjo­na­tu – prze­rwa­ła mu.

Popro­wa­dzi­ła ich po ogro­dzie, klu­cząc, wie­dzia­ła, co chce omi­nąć. Tra­fi­li do nie­wiel­kiej drew­nia­nej ko­mór­ki na ty­łach pen­sjo­na­tu.

– Jak ci się żyje w tych cięż­kich cza­sach? – Ni stąd, ni zowąd spy­tał drugi z żoł­nie­rzy.

Ju­dy­ta już wy­my­śli­ła ką­śli­wą od­po­wiedź, ale nie zdą­ży­ła powiedzieć.

– Dla­cze­go to ro­bisz? – spy­tał Hek­tor, tro­chę z obo­wiąz­ku, ale bar­dziej z cie­ka­wo­ści. – Dla­cze­go chcesz nas ura­to­wać?

Miał na­dzie­ję na powód choć tro­chę oso­bi­sty. Opo­wie­dzia­ła o tym, że od dzie­ciń­stwa lu­bi­ła oglą­dać filmy z Re­pu­bli­ki. Mimo em­bar­ga i sank­cji prze­my­ca­no je ma­so­wo wszyst­ki­mi ka­na­ła­mi. W Zjed­no­czo­nym Kró­le­stwie to nie było nie­le­gal­ne. Doj­rza­ła, stra­ci­ła złu­dze­nia, ale cały czas miała prze­ko­na­nie, że „wro­go­wie” nie mogą być gorsi, niż „nasi”. Nie umiała zapomnieć ani wybaczyć jak kiedyś została potraktowana „w imie­niu ich kró­lew­skich mości”.

***

W swoim domku, ra­czej ko­mór­ce, nie miała kuch­ni, tylko sy­pial­nię, umy­wal­kę i ubi­ka­cję, wszyst­ko w jed­nym po­ko­ju. Od kiedy wpro­wa­dził się sztab pułku, ku­char­ka prze­sta­ła się po­ja­wiać w pracy.

Do­sta­wy żyw­no­ści nie za­wsze do­cho­dzi­ły, a wła­ści­wie nie do­la­ty­wa­ły. Ju­dy­ta teraz mu­sia­ła pła­cić – zgod­nie z woj­sko­wym ta­ry­fi­ka­to­rem – za je­dze­nie ze swo­jej wła­snej kuch­ni.

– Dla­cze­go nie dacie na­szej go­spo­dy­ni jeść bez ko­lej­ki? – spy­tał po­iry­to­wa­ny puł­kow­nik w wy­mię­tym mun­du­rze de­san­tu kró­lew­skiej floty. – Niech bie­rze żar­cie i się nie kręci. Jak ktoś jej bę­dzie po­trze­bo­wał, to za­wo­ła.

Po­pa­trzył uważ­nie na to, ile wzię­ła.

„Jak się tyle je­dze­nia mie­ści w ta­kiej chu­dzi­nie?”, za­sta­na­wiał się do­wód­ca pułku. „To jed­nak musi być cięż­ka fi­zycz­na praca”.

Jego mina zdra­dza­ła, o czym po­my­ślał, pa­trząc na opię­te su­kien­ką ciało, zni­ka­ją­ce w drzwiach.

***

– Po­bud­ka – Ju­dy­ta trą­ci­ła Hek­to­ra, śpią­ce­go w jej łóżku. Po­zo­sta­li dwaj le­że­li jak po­rż­nię­ci na pod­ło­dze, jakby już do­padł ich jeden ze zbi­rów z de­san­tu kró­lew­skiej floty.

Przy­po­mnia­ła sobie re­kla­mę, która przy­szła na jej ko­mu­ni­ka­tor, jesz­cze zanim po­ja­wił się tu sztab. Do­bra­na in­dy­wi­du­al­nie:

„I ty się mo­żesz przy­słu­żyć Kró­lo­wi. Za każ­de­go za­bi­te­go żoł­nie­rza wroga, do­sta­niesz order i do­da­tek do eme­ry­tu­ry”.

Na ob­raz­ku był ofi­cer, przy­pi­na­ją­cy srebr­ne kółko do pod­sta­rza­łej ta­kiej jed­nej w czer­wo­nej su­kien­ce.

Ju­dy­ta po­pa­trzy­ła na żoł­nie­rzy Re­pu­bli­ki. Po­my­śla­ła, że by­ło­by trzech. Nie, Hek­tor już nie spał.

– Bierz­cie żar­cie i na górę – po­le­ci­ła. – Po­ka­żę wam, jak się roz­kła­da pod­su­fit­kę. Tam po­win­na być izo­la­cja ter­micz­na, ale jesz­cze nie za­ro­bi­łam…

Hek­tor pró­bo­wał trzy­mać fason. Ro­dzi­ce ka­za­li mu kie­dyś prze­czy­tać coś o an­giel­skich dżen­tel­me­nach z za­mierz­chłej prze­szło­ści i ich nie­na­gan­nych ma­nie­rach wobec dam. Hek­tor całym wy­sił­kiem umy­sło­wym sta­rał się przy­po­mnieć sobie, co na temat pro­wa­dze­nia z klasą luź­nej roz­mo­wy usi­ło­wa­li wpoić mu w domu.

– Kró­lo­wa nosi czer­wo­ną su­kien­kę. Ty też. Skąd wie­cie, która jest która? – Hek­to­ro­wi się wzię­ło chyba na dow­cip.

Ju­dy­ta nie miała ocho­ty na flirt.

– Moja jest w ko­lo­rze cy­no­bru, a kró­lo­wej kar­ma­zy­nu, są zu­peł­nie różne. Nie da się po­my­lić – wy­ja­śni­ła po­waż­nie tonem, jakim się mówi o rze­czach oczy­wi­stych.

– Do­brze, kró­lo­wo – wtrą­cił się zwia­dow­ca z in­ży­nier­skim za­cię­ciem, który już koń­czył roz­kła­dać pod­su­fit­kę na tyle, żeby mogli tam się wci­snąć.

Hek­tor nie mógł za­snąć. Wy­da­wa­ło mu się, że sły­szy tych, któ­rzy prze­trzą­sa­ją ogród w oko­li­cy pen­sjo­na­tu w po­szu­ki­wa­niu zwia­dow­ców Re­pu­bli­ki. Szu­ka­ją ich! Jego pod­ko­mend­ni spali głę­bo­ko. On czuł za­pach per­fum Ju­dy­ty, zmie­sza­nych z czymś jesz­cze. Gdyby miał pie­nią­dze, to ku­pił­by z nią noc. Po­znał­by kunszt kur­ty­zan ze Zjed­no­czo­ne­go Kró­le­stwa, o któ­rym tyle mó­wi­li chłop­cy w Re­pu­bli­ce. Przy­po­mniał sobie, że ko­bie­ty skrzyw­dzo­ne pro­sty­tu­cją nie­na­wi­dzą seksu. Tak go uczo­no w szko­le. Nie chciał w to wie­rzyć. Miał wtedy pięt­na­ście lat. Ale może po­wi­nien? Mu­sia­ła mieć jakiś powód, żeby im po­ma­gać. Cie­ka­we, czy była wy­ste­ry­li­zo­wa­na? Po­dob­no im to czę­sto robią. Ale mie­li­by ślicz­ne dzie­ci, jeśli nie…

Kiedy Hek­tor wresz­cie za­padł w sen, śnił, że w po­dzię­ce za ura­to­wa­nie życia robi jej mi­ne­tę, a ona jęczy z roz­ko­szy. Spał głę­bo­ko, do­brze cho­ciaż, że nie chra­pał. Obu­dził go pod­ko­mend­ny szturch­nię­ciem i ge­stem za­su­ge­ro­wał ciszę. Słoń­ce jesz­cze nie wsta­ło, ale przez szcze­li­ny wpa­da­ło włą­czo­ne świa­tło.

Ju­dy­tę obu­dzi­li żoł­nie­rze, nie wa­le­niem w drzwi, tylko po pro­stu wy­cią­gnę­li ją nagą z łóżka. Po­rwa­ła szla­fro­czek i po­spie­sze­nie okry­ła nim ciało. Było trzech typów z Obro­ny Te­ry­to­rial­nej. Jeden miał w ręku czuj­nik. W ogro­dzie stało ko­lej­nych dwóch i jesz­cze czte­rech z de­san­tu, z ochro­ny szta­bu, pa­mię­ta­ła ich, niby swoi.

– Śmier­dzi tu męż­czy­zna­mi – po­ka­zał jej ekra­nik. – Wy­kry­wa trzech do pię­ciu!

– Jak­bym była ry­bacz­ką, to pew­nie śmier­dzia­ło­by ry­ba­mi…

– Znaj­dzie­my ich! – Nie roz­śmie­szy­ła go.

Za to de­san­tow­cy re­cho­ta­li, pa­trząc, jak te­ry­to­rial­si pró­bo­wa­li szu­kać trzech męż­czyzn w ta­kiej ko­mór­ce. No nie ma! Niech jesz­cze pod pod­ło­gę zaj­rzą. Trzech do pię­ciu! Ten elek­tro­nos jest zbyt czuły i tyle.

Wresz­cie sobie po­szli, de­san­tow­cy wciąż mieli ubaw, że niby te­ry­to­rial­si myślą, że w Re­pu­bli­ce wy­ho­do­wa­no kra­sno­lud­ki i pię­ciu się mie­ści w dam­skiej to­reb­ce. Technologia projektowania ludzkich klonów jeszcze tak daleko nie poszła.

***

– Czy ty za­wsze? – spy­tał od­waż­nie ten zwia­dow­ca z in­ży­nier­skim za­cię­ciem.

Pierw­szy zszedł z kry­jów­ki na pod­su­fit­ce. Było już rano.

– Nie, stu­dio­wa­łam me­dy­cy­nę, a w ogóle to „dzień dobry” – od­po­wie­dzia­ła Ju­dy­ta, nie po­zwo­li­ła mu do­koń­czyć, zro­zu­mia­ła. Wszy­scy o to py­ta­li rano.

– Dzień dobry, wiel­moż­nej pani. – Skło­nił się.

– Potem ro­dzi­ce zgi­nę­li, zostali aresztowani – wy­ja­śni­ła, nie chcia­ła wcho­dzić w szcze­gó­ły – i mu­sia­łam sobie ra­dzić. Byłam też uka­ra­na chło­stą…

– Za co?

– Za nie­rząd – od­po­wie­dzia­ła szyb­ko, ale zo­ba­czy­ła, że żoł­nierz nie ro­zu­mie. – Za pro­sty­tu­cję bez li­cen­cji.

– Na go­la­sa? – do­py­tał się, Ju­dy­ta tylko prze­wró­ci­ła ocza­mi.

– W Re­pu­bli­ce – obie­cał Hek­tor – zo­sta­niesz uzna­na za ofia­rę prze­śla­do­wań, bę­dziesz miała psy­cho­te­ra­pię i rentę, pew­nie do­ży­wot­nią. Nikt nie uwie­rzy, że mo­głaś robić to, co ro­bisz, do­bro­wol­nie.

„A jak?”, po­my­śla­ła, ale od­po­wie­dzia­ła:

– Żeby nie umrzeć z głodu.

– No wła­śnie, pod groź­bą śmier­ci – po­twier­dził Hek­tor i po­czuł się przez chwi­lę wy­baw­cą. – U nas w Re­pu­bli­ce trosz­czy­my się o ludzi.

Ju­dy­ta po­my­śla­ła, że jeśli nie bę­dzie mu­sia­ła za­spa­ka­jać ni­czy­ich po­trzeb, ale ktoś bę­dzie za­spa­ka­jał jej, to tylko le­piej. Jed­nak po­trak­to­wa­ła to jako oszu­stwo, w które tylko bar­dzo chcia­ła uwie­rzyć, ale jakoś nie mogła. W życiu nie ma i nie może być nic za darmo.

Na razie po­szła do pen­sjo­na­tu zo­ba­czyć, czy znowu cze­goś nie znisz­czy­li. Miała obie­ca­ne, że za każdą rysę na pod­ło­dze do­sta­nie od­szko­do­wa­nie.

Zjed­no­czo­ne Kró­le­stwo coraz rza­dziej było w sta­nie wy­wal­czyć pa­no­wa­nie w po­wie­trzu, żeby do­star­czyć za­opa­trze­nie. Już nie­dłu­go, a będą mu­sie­li jeść suchy pro­wiant, wy­łącz­nie. Tfu!

– Mó­wisz, że tu jest sztab? – spy­tał Hek­tor, gdy Ju­dy­ta już wró­ci­ła ze śnia­da­niem.

– Tak – od­po­wie­dzia­ła. – Tak mówią, puł­kow­nik…

– A da się stąd jakoś wyjść? Nadać ko­mu­ni­kat?

– Nada­wać nie radzę. Mają coś ta­kie­go, że będą wie­dzieć. W ogro­dzie bli­żej plaży mają rurę. Da się wejść i wyjść w morzu, za rafą – wy­ja­śni­ła Ju­dy­ta. – Mo­że­cie uciec. Tam wsia­da­ją do łódki pod­wod­nej…

– Orka? – fa­cho­wo spy­tał drugi.

– Mówią, że wie­lo­ryb…

– No to Orka – zgo­dził się Hek­tor. – A skąd wiesz, że tam nie ma żad­nych pu­ła­pek, zam­ków, drzwi na kod …

– Nie wiem – żach­nę­ła się Ju­dy­ta. – Kie­dyś były, ale to prze­szka­dza­ło i zdję­li, tak mó­wi­li.

Ju­dy­ta na­słu­cha­ła się ostat­nio żoł­nier­skich opo­wie­ści. Miała pła­co­ne za go­dzi­nę, tak samo, jak psy­cho­te­ra­peu­ta, a nie za „dzie­ło”. Cza­sa­mi i za noc, nie­za­leż­nie od na­kła­du pracy, ale za­wsze było przy tym dużo ga­da­nia. Na­uczy­ła się od­róż­niać praw­dę od opo­wie­ści, przy­naj­mniej u żoł­nie­rzy kró­lew­skich. Ci tutaj z Re­pu­bli­ki mó­wi­li takie rze­czy, że się nie mie­ści­ło w gło­wie.

– Jak się za­cznie, to po­wieś na bra­mie ten czer­wo­ny sznur – Hek­tor wska­zał na jej pasek do su­kien­ki. – Nasi żoł­nie­rze będą wie­dzie­li, żeby omi­jać ten dom.

– Do­brze.

– Skąd wiesz, że to nie pu­łap­ka? – spy­tał drugi żoł­nierz, tak gło­śno, jakby jej nie było.

– A mamy inne wyj­ście? – Hek­tor wska­zał na Ju­dy­tę. – Jej do­brze z oczu pa­trzy.

– Ale się nie zna, oby­wa­te­lu po­rucz­ni­ku!

Nim na dobre znik­nę­li w rurze, Hek­tor od­wró­cił się przez ramię, by jesz­cze raz spoj­rzeć na Ju­dy­tę. Z ja­kie­goś po­wo­du chciał za­trzy­mać jej obraz w gło­wie. Obraz dziew­czy­ny w czer­wo­nej su­kien­ce, co chcia­ła im pomóc. Dla­cze­go? Z ze­msty, z przy­jaź­ni, z do­bre­go serca?

– Na­praw­dę się na­zy­wasz Ju­dy­ta? – spy­tał jesz­cze Hek­tor.

– Nie, Rahab! – od­po­wie­dzia­ła.

Ju­dy­ta pa­trzy­ła w mil­cze­niu za zni­ka­ją­cy­mi żoł­nie­rza­mi pie­cho­ty mor­skiej Re­pu­bli­ki. W chwi­lę potem roz­wią­za­ła pas. Obok czaj­ni­ka, na bra­mie, za­wie­si­ła czer­wo­ny sznur. Przez mo­ment po­dzi­wia­ła swoje dzie­ło.

– Co jest? – spy­tał jeden war­tow­nik.

– Pas mnie ci­śnie – po­wie­dzia­ła o sznu­rze. – To moja brama.

– Gdzie le­ziesz? – za­czął drugi. – Od­mel­do­wać się trze­ba i prze­pust­ka…

– A ja nie w woj­sku. – Wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. – Tu usią­dę. – Wska­za­ła ławkę na placu przed bramą.

Wie­dzia­ła, że jak się taki uprze, to nie warto gadać. Nie mi­nę­ło pół go­dzi­ny i się za­czę­ło.

Na sztab, czyli na pen­sjo­nat, spa­dło kilka po­ci­sków. Przez chwi­lę my­śla­ła, że stra­ci­ła słuch. Żoł­nie­rze wy­ska­ki­wa­li nawet przez okna, kto tylko mógł. Szczę­śli­wie po chwi­li prze­sta­ło jej dzwo­nić w uszach.

– Nie utrzy­ma­my się! – Pod­słu­cha­ła puł­kow­ni­ka, który wy­biegł przed bramę z kil­ko­ma żoł­nie­rza­mi. – Roz­każ fre­ga­cie, żeby ostrze­la­ła naszą po­zy­cję. Za pół go­dzi­ny! – Pod­kre­ślił. – Wy­co­fu­je­my się na sta­no­wi­sko za­pa­so­we.

– Ka­pi­tan od­ma­wia, żąda po­twier­dze­nia…

– Dawaj mi go – roz­ka­zał puł­kow­nik, bio­rąc słu­chaw­kę, a drugą ręką wska­zał pal­cem na Ju­dy­tę. – A ty idź stąd i nie pod­słu­chuj.

Po­szła w kie­run­ku plaży, swoje dro­go­cen­ne buty na szpil­kach nio­sła w rę­kach. Mi­ja­ła rzad­ki za­gaj­nik palm ko­ko­so­wych, tu już nie rosły krza­ki ani uboga ro­ślin­ność wyspy. Prze­sta­ły fru­wać małe czar­ne ptaki, jakby coś już wie­dzia­ły.

Zaraz na jej wła­sny pen­sjo­nat spad­nie znowu ostrzał dział okrę­to­wych, teraz kró­lew­skiej floty. Gdyby zo­sta­ła w drew­nia­nym domku, już by nie żyła.

„Nawet mnie się nie da zabić dwa razy”, po­my­śla­ła z uśmie­chem. „Udało mi się prze­sko­czyć na zwy­cię­ską stro­nę”.

Nie do­tar­ła do plaży, zo­ba­czy­ła lą­du­ją­ce he­li­kop­te­ry, barki de­san­to­we, żoł­nie­rzy pie­cho­ty mor­skiej Re­pu­bli­ki w ta­kich mun­du­rach, jakie miał na sobie Hek­tor i jego ko­le­dzy: takie mniej pstro­ka­te. Przez chwi­lę czuła się nie­wi­dzial­na na tyle, żeby za­wró­cić do pen­sjo­na­tu. Bez po­śpie­chu! Spoj­rza­ła na ze­ga­rek w ko­mu­ni­ka­to­rze – pół go­dzi­ny, to pół go­dzi­ny, jesz­cze trzy­na­ście minut do ostrza­łu. Obok niej prze­je­chał bez­za­ło­go­wy po­jazd na ośmiu ko­łach z wie­życz­ką z dział­kiem. Wy­glą­dał, jakby mełł pia­sek opo­na­mi. Za nim bie­gło kil­ku­na­stu żoł­nie­rzy, żaden nawet nie spoj­rzał. Mu­sia­ła tylko zejść z drogi, bo by ją roz­dep­ta­li i roz­je­cha­li. Je­dy­nie czuj­nik na wie­życz­ce upar­cie śle­dził po­ło­że­nie Ju­dy­ty, ale nie za­słu­ży­ła na skie­ro­wa­nie broni.

„Pew­nie al­go­rytm oszczę­dza­nia amu­ni­cji za­bro­nił”, po­my­śla­ła, wiel­ko­krot­nie sły­sza­ła o ta­kich roz­ka­zach. Żoł­nie­rze opo­wia­da­li. Nie­trud­no za­pa­mię­tać in­for­ma­cje o tym, co może zabić. „Wi­docz­nie u re­pu­bli­kań­skich jest po­dob­nie”.

 

Brama

 

Po­śród gru­zów ze świe­żo zruj­no­wa­ne­go bu­dyn­ku obok pen­sjo­na­tu le­ża­ło coś, co nie po­win­no było się tam znaj­do­wać. Coś, co ko­lo­rem i fak­tu­rą od­ci­na­ło się od roz­pru­tych murów i zmiaż­dżo­nych ce­gieł. Coś, co nie przy­po­mi­na­ło tyn­ko­we­go pudru, choć było nim ob­fi­cie uma­za­ne. Ju­dy­ta po chwi­li roz­po­zna­ła mun­dur. A kon­kret­nie – rękaw mun­du­ru z ręką w środ­ku. W gru­zo­wi­sku leżał puł­kow­nik. Gdyby nie ozna­cze­nia stop­nia, nie roz­po­zna­ła­by w tym kon­kret­ne­go czło­wie­ka. Czte­rech jego pod­wład­nych wy­bu­chy roz­rzu­ci­ły w pro­mie­niu kil­ku­na­stu me­trów. Po­czu­ła żal. Po­zna­ła ich le­piej niż ro­dzo­ne matki.

„Szko­da chło­pa­ków”, po­my­śla­ła. „Leżą teraz roz­cią­gnię­ci na po­ora­nym przez po­ci­ski bruku, bez­wład­ni ni­czym me­du­zy wy­rzu­co­ne na brzeg morza.”

Obok do­strze­gła pro­po­rzec z na­pi­sem: któ­ryś tam pułk de­san­tu mor­skie­go floty ich kró­lew­skich mości, ozdo­bio­ny obo­wiąz­ko­wą ko­ro­ną, ko­twi­ca­mi, pi­ka­mi i nie wia­do­mo czym jesz­cze. Był po­dar­ty, jego tycz­ka z włók­na wę­glo­we­go – zła­ma­na i jakby nad­pa­lo­na, cały w kurzu.

„To ro­bo­ta tych, co mnie mi­nę­li na dro­dze z plaży?” po­my­śla­ła. „Byłam krok od śmier­ci!”

Ju­dy­ta już zna­la­zła się na tyle bli­sko, żeby zo­ba­czyć ko­lej­ne po­ci­ski le­cą­ce na pen­sjo­nat, ogród i nawet przed bramę. Tym razem kró­lew­ska flota ob­ra­ca w perzy­nę jej cały do­by­tek. A gdyby nie pod­słu­cha­ła puł­kow­ni­ka, by­ła­by w środ­ku i le­ża­ła­by już pew­nie pod gru­za­mi, mar­twa jak on teraz.

Nawet jej bar­dzo nie spo­nie­wie­ra­ło, kiedy po­dmuch ją prze­wró­cił. Potem wma­wia­no jej, że nie miała prawa wi­dzieć po­ci­sków, tylko wy­bu­chy, ale aku­rat tego była naj­zu­peł­niej pewna. Kiedy opadł kurz, wszę­dzie le­ża­ły trupy.

„Do­brze im tak wszyst­kim”, po­my­śla­ła, strze­pu­jąc pył z wło­sów. „Wan­da­le! Żeby wie­dzie­li, ile taka jedna cegła kosz­tu­je, a deski na pod­ło­gę? To trze­ba spro­wa­dzać.”

Dla nad­bie­ga­ją­ce­go sier­żan­ta pie­cho­ty mor­skiej Re­pu­bli­ki nie była to pierw­sza wyspa w tym ar­chi­pe­la­gu. Ta­kiej ma­sa­kry jesz­cze nie wi­dział. Cały od­dział, który zdo­był sztab tych, tfu, kró­lew­skich, zo­stał zma­sa­kro­wa­ny wy­bu­cha­mi pre­cy­zyj­nie na­kie­ro­wa­nych po­ci­sków ar­ty­le­rii okrę­to­wej.

Takie jak Ju­dy­ta też wi­dział nie raz. Wy­da­wa­ły się nie­groź­ne i nawet miłe, ale po­tra­fi­ły za­kłuć, otruć i udu­sić śpią­cych chło­pa­ków go­ły­mi rę­ka­mi czy no­ga­mi, wszyst­ko jedno. Ta na przy­kład miała dłu­gie na trzy­dzie­ści cen­ty­me­trów szpi­le we wło­sach, wia­do­mo po co, po­pa­trzył uważ­nie. Dziw­ka kró­lew­skich, ona prze­cież spro­wa­dzi­ła tu ostrzał, to oczy­wi­ste. Nie przy­pa­dek, w ide­al­nym mo­men­cie, kiedy się tylko po­ja­wi­ła…

– Brać ją – roz­ka­zał sier­żant.

– Za­strze­lić?

– Jest roz­kaz oszczę­dza­nia amu­ni­cji de­bi­lu! – wy­darł się na mło­ko­sa, który wy­krę­cał Ju­dy­cie rękę. – Na po­wróz.

Sier­żant jesz­cze dla for­mal­no­ści zaj­rzał do to­reb­ki i po­ka­zał trium­fal­nie. Miała motyw – Re­pu­bli­ka znisz­czy­ła jej pen­sjo­nat (a przy­naj­mniej roz­po­czę­ła to dzie­ło, żeby być pre­cy­zyj­nym, a sier­żant pre­cy­zyj­ny nie był) i spo­sob­ność – dzia­ła­ją­cy ko­mu­ni­ka­tor.

„Mogła dać na­miar kró­lew­skiej flo­cie, to i dała”, upew­nił się w my­ślach. „Żoł­nie­rzem nie jest, to na po­wróz”.

Sier­żant czuł się uspra­wie­dli­wio­ny i prze­ko­na­ny o do­brym wy­peł­nia­niu swo­ich obo­wiąz­ków. Ka­pral zdjął czer­wo­ny sznur z bramy, po­trak­to­wał to jak pre­zent od losu. Za­wią­zał z wpra­wą pętlę i za­ło­żył Ju­dy­cie na szyję. Przy­zwał jesz­cze dwóch do po­mo­cy. Chcia­ła­by po­wie­dzieć, że się bro­ni­ła, ale tego nawet nie za­uwa­ży­li. Teraz wi­sia­ła w swo­jej wła­snej bra­mie jak na szu­bie­ni­cy, roz­pacz­li­wie pró­bo­wa­ła zna­leźć ja­kieś opar­cie no­ga­mi, co oczy­wi­ście nie było moż­li­we. Nie miała nic wię­cej do ro­bo­ty niż trzy­mać się sznu­ra, zanim się nie udusi, bo żoł­nie­rze Re­pu­bli­ki nie zwią­za­li jej rąk, tylko na chwi­lę przy­trzy­ma­li.

Przy­glą­da­li się, jak umie­ra, ale zwra­ca­li bacz­ną uwagę na oto­cze­nie. Mieli na­dzie­ję, że ktoś się po­ja­wi, żeby jej pomóc. Była przy­nę­tą.

Brak po­wie­trza po­wo­du­je ha­lu­cy­na­cje. Ju­dy­ta wie­dzia­ła, bo stu­dio­wa­ła me­dy­cy­nę. Kie­dyś, w daw­nych cza­sach, w innym życiu, tak to czuła teraz. Zda­wa­ło jej się, że jeden z tru­pów, tych z ochro­ny szta­bu, pod­no­si się na łok­ciu, wyj­mu­je nóż i rzuca w jej stro­nę. Spa­da­ją­cy na beton wie­rzy, że sta­nie się mięk­ki, zanim do­le­ci. Nóż prze­ciął sznur. Nim do­tknę­ła ziemi i po­czu­ła ból, usły­sza­ła strza­ły jo­no­we. Żoł­nie­rze Re­pu­bli­ki padli do­oko­ła niej. Chyba mar­twi – nie miała czasu im się przy­glą­dać. Pró­bo­wa­ła od­dy­chać. Szyja przy­du­szo­na pętlą pie­kła nie­zno­śnie. Żeby móc kaszl­nąć…

***

Wsta­ła. Zna­la­zła swoją to­reb­kę. Obok leżał roz­bi­ty ko­mu­ni­ka­tor. Tak wła­śnie ofi­cjal­nie stra­ci­ła kon­takt ze swo­imi pie­niędz­mi, do­ku­men­ta­mi, toż­sa­mo­ścią i wszyst­kim.

Nie po­tra­fi­ła okre­ślić, ile czasu mi­nę­ło, zanim po­de­szła do swego wy­baw­cy, teraz był on osta­tecz­nie mar­twy z punk­tu wi­dze­nia całej wie­dzy me­dycz­nej. Miał ma­nier­kę z wodą. Od­da­li­ła się w kie­run­ku ruin, byle dalej od wy­brze­ża, od bramy i od pen­sjo­na­tu. Ha­lu­cy­na­cji ciąg dal­szy – kawał gruzu uniósł się i wstał. Osu­nął się z niego pył i tam w środ­ku ktoś był.

– Cze­ka­łem na cie­bie. Scho­waj­my się tam, mu­sisz się prze­brać – po­wie­dział.

„No tak, na tle sza­rych ruin, rzu­cam się tro­chę w oczy ubra­na na czer­wo­no”, po­my­śla­ła, ale jesz­cze nie po­tra­fi­ła z sie­bie wy­krztu­sić ani słowa, za­char­cza­ła. „Jego tu nie ma, mnie tu nie ma, prze­cież nie żyję! Po­wie­si­li mnie, to ciało ete­rycz­ne, astral­ne, czy jak mu tam…”.

Re­li­gia jest za­ka­za­na, przy­po­mnia­ła sobie. Jed­nak szła za nim, może on też nie żyje. Żoł­nierz Obro­ny Te­ry­to­rial­nej w sza­rej pa­łat­ce miał pod spodem nor­mal­nie pstro­ka­ty kom­bi­ne­zon, ple­cak, strzel­bę, a na gło­wie gro­te­sko­wy hełm. Scho­wa­li się w ja­kichś ru­inach, w samą porę, nad gru­za­mi prze­la­ty­wał dron. Ktoś strze­lił z da­le­ka. Ju­dy­ta przy­glą­da­ła się temu obo­jęt­nie, cały czas wal­czy­ła o po­wie­trze. Dron obe­rwał i spadł. Po­dob­no nawet gdy ła­du­nek jo­no­wy prze­le­ci od­po­wied­nio bli­sko, to mu wy­sma­ży elek­tro­ni­kę, ale tu tra­fie­nie było bez­po­śred­nie. Ro­zej­rza­ła się, ale nie po­tra­fi­ła zgad­nąć, kto strze­lał.

– Na­zy­wasz się jakoś? – wy­krztu­si­ła w końcu do żoł­nie­rza.

– Od­zy­waj się kul­tu­ral­nie, dziw­ko!

„A więc żyję”, po­my­śla­ła z ra­do­ścią. Po­zna­ła go. Był klien­tem, z tych ra­czej nie­przy­jem­nych. Dziew­czy­ny nie chcia­ły z nim pra­co­wać. Jedna po­wie­dzia­ła, że ta­kich gno­jów zie­mia nosić nie po­win­na. Ju­dy­ta go też pa­mię­ta­ła, cho­ciaż wo­la­ła­by nie. Nie po­tra­fił usza­no­wać żad­nych reguł, nawet tej, że miało być bez ca­ło­wa­nia. Hek­tor mówił, że w Kró­le­stwie dwie skrzy­żo­wa­ne pałki jak X, to sier­żant. Po­win­na wie­dzieć, jak on się na­zy­wa, przed­sta­wiał się wiele razy.

– Je­stem Ju­dy­ta, czy pan sier­żant byłby ła­skaw wy­ja­wić mi swoje imię? – Po­sta­no­wi­ła ode­zwać się jak na kiep­skim fil­mie, nie za­uwa­żył iro­nii.

– Amos. – Wyjął z ple­ca­ka zmię­ty kom­bi­ne­zon i rzu­cił w jej stro­nę, cały czas uważ­nie ob­ser­wu­jąc oko­li­cę. – Twój roz­miar.

Uda­wał, że nie pod­glą­da Ju­dy­ty, kiedy się prze­bie­ra.

– Nie masz bie­li­zny? – za­uwa­żył.

– Do pracy nie noszę, a wojna mnie za­sta­ła w stro­ju ro­bo­czym – za­żar­to­wa­ła, nie za­śmiał się.

Ju­dy­ta wciąż kur­czo­wo ści­ska­ła w dłoni pętlę. Pręga na szyi tęt­ni­ła prze­szy­wa­ją­cym bólem.

Zmie­nił jej się tembr głosu, a lu­bi­ła ten po­przed­ni. Przy­naj­mniej żyje, jesz­cze nie zdą­ży­ła się ucie­szyć. Scho­wa­ła do kie­sze­ni ten ka­wa­łek czer­wo­ne­go sznu­ra, na pa­miąt­kę. Tylko czego?

Na lewej pier­si kom­bi­ne­zo­nu miała napis „Verde”, tak samo, jak sier­żant Amos. Poza tym jej mun­dur nie miał żad­nych in­nych ozna­czeń. Hek­tor mówił, że to nazwa miej­sco­wej bry­ga­dy Obro­ny Te­ry­to­rial­nej Zjed­no­czo­ne­go Kró­le­stwa. Wie­dzia­ła to już wcze­śniej, ale nie miało to dla niej żad­ne­go zna­cze­nia.

 

Po­szu­ki­wa­nia

 

Po­rucz­nik Hek­tor przy­le­ciał na wyspę jak naj­szyb­ciej mógł. Nawet wziął w tym celu urlop pod pre­tek­stem prze­ży­te­go stre­su pola walki. Nikt mu nie mógł od­mó­wić.

Po wy­lą­do­wa­niu żoł­nie­rze za­czę­li w pa­ni­ce ma­sko­wać he­li­kop­ter, bo oka­za­ło się, że wróg znowu ma prze­wa­gę w po­wie­trzu. W pen­sjo­na­cie, gdzie kie­dyś był sztab kró­lew­skich, ko­pa­no w ogro­dzie groby. Hek­tor od razu do­strzegł czer­wo­ny sznur na bra­mie, prze­cię­ty ra­czej nożem.

– Nie mogła znieść klę­ski i po­wie­si­ła się, bo bała się gwał­tu – wy­ja­śnił jakiś ka­pral. – A tam w gru­zach, zna­leź­li­śmy su­kien­kę. Ktoś ukradł ciało, oby­wa­te­lu po­rucz­ni­ku. Wojna wy­zwa­la naj­gor­sze in­stynk­ty…

– Dzię­ku­ję – od­po­wie­dział Hek­tor i po­my­ślał, pa­trząc na ślady tam, gdzie nie były za­dep­ta­ne. „Trupy są nie­sio­ne albo wle­czo­ne, ale ra­czej nie cho­dzą”.

– Pro­szę uwa­żać na snaj­pe­rów – po­ra­dził mu jesz­cze ka­pral – oby­wa­te­lu po­rucz­ni­ku.

– A macie w ogóle tę su­kien­kę?

– Gdzieś zgi­nę­ła, oby­wa­te­lu po­rucz­ni­ku – po­wie­dział ka­pral tonem, jakby nie po­tra­fił ukryć zdzi­wie­nia bzdur­nym py­ta­niem.

Hek­tor za­uwa­żył, że w od­le­głych czę­ściach wyspy bez­za­ło­go­we trans­por­tow­ce wroga do­star­cza­ły za­opa­trze­nie bez żad­nych prze­szkód ze stro­ny lot­nic­twa Re­pu­bli­ki. Kie­dyś lu­dzie mieli honor, wy­star­czy­ło mia­sto zdo­być, spa­lić i już, jak Troję. Tu walka się nigdy nie koń­czy.

Po­sta­no­wił roz­po­cząć po­szu­ki­wa­nia od nad­mor­skie­go bul­wa­ru. Gdzie miał­by Ju­dy­tę zna­leźć, jeśli nie tam, gdzie są lu­dzie? Po­dob­no wy­da­wa­no żyw­ność dla miej­sco­wych. Nie wy­glą­da­ła na taką, która bę­dzie się cho­wać, nie ona. Zo­ba­czył dwóch mło­dych żoł­nie­rzy, sie­dzą­cych przy ścia­nie, na opar­ciu ławki. Po­my­ślał, że mogli ją wi­dzieć i nawet za­pa­mię­tać, jeśli ubra­ła się tak, jak zwy­kle.

***

Ju­dy­ta trzy­ma­ła strzel­bę, obok klę­czał sier­żant Amos i ob­ser­wo­wał teren przez lor­net­kę. Pa­trzy­ło się dwoma ocza­mi, ale miała wiele obiek­ty­wów. Dlatego w myślach nazwała to lornetką. Spo­dzie­wa­ła się, że tak zło­żo­ne urzą­dze­nie bę­dzie war­czeć i pisz­czeć. Było jed­nak zu­peł­nie bez­gło­śne. Wy­glą­da­ła z dru­giej stro­ny tro­chę jak oczy pa­ją­ka. Pa­mię­ta­ła z bio­lo­gii, bo były od­ra­ża­ją­ce.

– Za­ła­du­ję ci gwoź­dzia. – Amos wsu­nął po­cisk do ko­mo­ry na­bo­jo­wej strzel­by.

– Pusz­czaj – po­wie­dzia­ła cicho bła­gal­nym tonem, bo zła­pał za włosy, mocno.

– Nie po­uczaj mnie, dziw­ko! – Za­mach­nął się, ale nie ude­rzył, sku­li­ła się. Skie­ro­wał głowę Ju­dy­ty. – Wi­dzisz tego tam?

Osob­nik wska­za­ny jako cel przy­po­mi­nał tro­chę Hek­to­ra, ale wszy­scy w mun­du­rach Pie­cho­ty Mor­skiej Re­pu­bli­ki wy­glą­da­li po­dob­nie. Tamci przy­naj­mniej nie mó­wi­li do niej „dziw­ko”, ale „kró­lo­wo”, może nie on, ale jego to­wa­rzysz. Też się liczy.

– Tak – od­po­wie­dzia­ła.

– No to ognia! – Z lufy wy­le­ciał po­cisk, nie szarp­nę­ło. – Trzy­maj cel, ru­szył się, trzy­maj. Nie na gło­wie, tak nie tra­fisz, tułów, głu­pia…

Uzmy­sło­wi­ła sobie, że on po pro­stu widzi to samo, co ona w wi­zje­rze strzel­by. Nie da się niby „przy­pad­kiem” chy­bić, a bar­dzo chcia­ła. Amos nie do­koń­czył zda­nia, też zo­ba­czył, że tra­fi­ła.

– W celu – po­twier­dził ura­do­wa­ny. – To twój pierw­szy?

– Tak. – Przy­tak­nę­ła i spy­ta­ła: – Do­sta­nę medal?

– Ciesz się, twoja pierw­sza pe­ne­tra­cja, stra­ci­łaś dzie­wic­two. – Sier­żant za­śmiał się zu­peł­nie bez ra­do­ści. – Medal się do­sta­je za akcję pry­wat­ną, albo za coś po­waż­niej­sze­go.

***

Hek­tor szedł nad­mor­skim bul­wa­rem. Nagle po­czuł coś dziw­ne­go jakby wy­buch. W zu­peł­nej ciszy upadł na plecy, na beton bul­wa­ru. Nie bo­la­ło. Spoj­rzał na sie­bie. Na przo­dzie mun­du­ru szyb­ko rosła plama krwi. Swo­je­go rzę­że­nia nie sły­szał, ale roz­mo­wę żoł­nie­rzy – tak. Byli kilka kro­ków od niego, nie ru­szy­li się, tylko się przy­glą­da­li.

– Już po nim – po­wie­dział pierw­szy.

– Snaj­per strze­lał jak baba – rzu­cił drugi.

– Oni tak spe­cjal­nie, chcą zmu­sić nas do udzie­le­nia po­mo­cy ofi­ce­ro­wi.

– No, a i tak już po nim. My ży­je­my.

***

Sier­żant Amos dał Ju­dy­cie do ręki ce­ra­micz­ny po­cisk.

– Teraz sama za­ła­duj gra­nat, mó­wi­my na to „bu­tel­ka”. Tam za murem sie­dzi dwóch, może któ­re­goś za­wa­dzi­my. Wi­dzia­łem cie­nie. Patrz na cel. Ognia! Teraz lekko w lewo.

Zro­zu­mia­ła wła­śnie, że strzel­ba kie­ru­je le­cą­cym po­ci­skiem, zanim do­trze do celu. W ostat­niej chwi­li trą­cił lufę. Po­cisk roz­sta­wił lotki, zło­żył jedną, skrę­cił gwał­tow­nie. Zo­ba­czy­ła to wy­raź­nie! Ude­rzył w beton bul­wa­ru, prze­ko­zioł­ko­wał, błysk, kurz, ciało cięż­ko ran­ne­go się po­tur­la­ło dalej. Nigdy się nie do­wie­dzia­ła, czy „za­wa­dzi­ła” tych za ro­giem, czy nie.

– Do­brze, ale dwa strza­ły z jed­ne­go miej­sca. Zmie­nia­my po­zy­cję, pa­nien­ko. Bie­giem!

Awan­so­wa­ła z „dziw­ki” na „pa­nien­kę”, pew­nie chwi­lo­wo. Ru­szy­ła za nim, nio­sąc na ra­mie­niu strzel­bę, która miała ze sto osiem­dzie­siąt cen­ty­me­trów dłu­go­ści, czyli wię­cej niż jej wzrost. Na szczę­ście nie była cięż­ka. Za­sta­na­wia­ła się, czy w tym ple­ca­ku sier­żant ma ja­kieś żar­cie, czy tylko same ła­dun­ki?

„Zaraz, kogo ja tam za­bi­łam?”, po­my­śla­ła, nie zwal­nia­jąc biegu.

Po­czu­ła w sercu ukłu­cie, miała wrażęnie, że to Hek­tor, choć prze­cież go nie ko­cha­ła. Ni­ko­go nigdy nie ko­cha­ła, nawet sie­bie.

Przy­sta­nę­ła, po­pa­trzy­ła przez ce­low­nik, za da­le­ko. Się­gnę­ła po lor­net­kę sier­żan­ta, wi­szą­cą mu na szyi, jakby była jej. Ude­rzył ją znowu w twarz, zła­pał za włosy i jesz­cze kop­nął. Gdy le­cia­ła na ka­mie­nie, przy­trzy­mał strzel­bę, żeby się nie po­tłu­kła.

– Jak pa­nien­ka jesz­cze po­trze­bu­je obe­rwać, je­stem do usług – po­wie­dział. – A jak bę­dziesz bez­u­ży­tecz­na, za­strze­lę. Wi­ta­my w Obro­nie Te­ry­to­rial­nej, zo­sta­łaś zre­kru­to­wa­na w try­bie wo­jen­nym. Na razie się przy­dasz.

Po­cisk ar­ty­le­ryj­ski upadł pre­cy­zyj­nie w to miej­sce, skąd strze­la­li. Wy­buch roz­rzu­cił ka­mie­nie, ale znaj­do­wa­li się wy­star­cza­ją­co da­le­ko. Po­czu­li je­dy­nie po­dmuch, po któ­rym syp­nę­ło pia­chem i ku­rzem.

Wśród gru­zów leżał hełm Obro­ny Te­ry­to­rial­nej, tak samo gro­te­sko­wy, jak ten Amosa. Spy­ta­ła ge­stem, czy może go wziąć. Śmier­dział potem, stra­chem i śmier­cią.

– Jeden roz­miar, pa­su­je wszyst­kim… – po­twier­dził sier­żant.

Wy­ję­ła szpi­le, które przy­trzy­my­wa­ły tre­skę. Nie­któ­rzy klien­ci lu­bi­li dłuż­sze włosy niż była w sta­nie wy­ho­do­wać, inni orien­tal­ne fry­zu­ry. Tre­ska na szpi­le za­spa­ka­ja­ła te oba fe­ty­sze. Po ostat­nich przy­go­dach cała ta mi­ster­na kon­struk­cja się roz­pa­dła.

– A po co ja panu? – Od­wa­ży­ła się wresz­cie spy­tać, za­pi­na­jąc pasek hełmu.

– Masz dobrą rękę. Mi drży, za stary je­stem, za dużo wódy i dzi­wek. Lecz się tym, co ci za­szko­dzi­ło. – I zdo­był się na szcze­rość. – Stra­ci­łem cały od­dział.

Ju­dy­ta nie zro­zu­mia­ła, jak nad­miar dzi­wek, czyli seksu, bo o to chyba cho­dzi, może ob­ni­żać pew­ność ręki. Nie upie­ra­ła się, że aku­rat teraz po­win­na się do­wie­dzieć.

„Ide­al­ny do­wód­ca”, po­my­śla­ła z obawą po­łą­czo­ną z od­ra­zą. „Cały od­dział…”

 

Nowy po­czą­tek

 

– Gdzie Ju­dy­ta? – spy­tał Amosa po­rucz­nik Obro­ny Te­ry­to­rial­nej, do­wód­ca ich plu­to­nu.

– Śpi, całą noc pra­co­wa­ła, ustrze­li­ła dwóch i jed­ne­go pra­wie…

– To ją obudź! Dam wam wspar­cie z de­san­tu i pój­dzie­cie czy­ścić po­łu­dnio­wy za­chód. Chcą nam od­ciąć po­dej­ście do lą­do­wi­ska, a to nasze je­dy­ne za­opa­trze­nie i droga ewa­ku­acji ran­nych.

– W dzień? – zdzi­wił się Amos. – Wy­pa­trzą nas, panie po­rucz­ni­ku. Te ich drony bzy­czą jak…

– Dla­te­go do­sta­niesz pod ko­men­dę dwóch za­wo­dow­ców, fi­zy­lie­ra i gre­na­die­ra. Wie­czo­rem może bę­dzie­my mieć już łącz­ność i ar­ty­le­rię… – Po­rucz­nik znowu się roz­ga­dał, w cy­wi­lu był na­uczy­cie­lem. – Ochra­niać strzel­ca, to nasz naj­lep­szy…

– Bo to pre­cy­zja jak przy ce­ro­wa­niu, choć Ju­dy­ta była znana zu­peł­nie z czego in­ne­go, panie po­rucz­ni­ku. – Za­re­cho­tał Amos.

– Ten dow­cip mi się nudzi. Pro­sty­tu­cja jest le­gal­na i sta­no­wi ważną dzie­dzi­nę sek­to­ra usług na na­szej wy­spie. Skąd u pana takie prze­są­dy rodem z Re­pu­bli­ki, jak od wroga? – po­wie­dział po­rucz­nik, zro­bił te­atral­ną pauzę, ale nie ocze­ki­wał od­po­wie­dzi. – Wy­ko­nać, sier­żan­cie.

Ju­dy­ta już nie spała. Nie­za­leż­nie od tego, jak bar­dzo była wy­koń­czo­na, nie opusz­cza­ła po­sił­ków. Sucha karma dla żoł­nie­rzy nie­wie­le się róż­ni­ła od tej dla nie­wol­ni­ków, a sma­ko­wa­ła nawet go­rzej.

Nie była je­dy­ną babą w plu­to­nie. Na­prze­ciw­ko sie­dzia­ła Kwia­tek. Jej były chło­pak, na­rze­czo­ny, a w każ­dym razie facet w dniu in­wa­zji do­stał odłam­kiem w głowę. Ewa­ku­owa­li go na kon­ty­nent, ale jako że kraj ogar­nię­ty wojną nie po­trze­bu­je we­te­ra­nów w sta­nie we­ge­ta­cji, to szyb­ko pod­da­no go eu­ta­na­zji. Od tego dnia Kwia­tek po­sił­ki jadła za­wsze z heł­mem na gło­wie. Umia­ła na gru­zo­wi­sku znaj­do­wać czy­stą bie­li­znę. Jako je­dy­na w plu­to­nie nie no­si­ła mun­du­ru, ale su­kien­kę w kwiat­ki wła­śnie i to ku­pio­ną gdzieś w Re­pu­bli­ce. Jak pra­wie wszy­scy z de­san­tu po­cho­dzi­ła z ho­dow­li, ale wy­sy­ła­no ją cią­gle za gra­ni­cę. Mó­wi­ła z wy­raź­nym ak­cen­tem, tak jak po­wszech­nie wy­sła­wia­ją się miesz­kań­cy Re­pu­bli­ki, ale umia­ła też uda­wać sto­łecz­ny. Wy­ko­rzy­sty­wa­ła tę umie­jęt­ność, by prze­drzeź­niać Ju­dy­tę. Miała nie­win­ną buzię. Spra­wia­ła wra­że­nie, że jest brud­nym dziec­kiem, co to się zgu­bi­ło ro­dzi­com. W tych wa­run­kach cięż­ko by jej było uda­wać czy­ste…

Kwia­tek uwiel­bia­ła wszyst­ko, co zwią­za­ne z Re­pu­bli­ką. Szcze­gól­nie roz­sma­ko­wa­ła się w za­bi­ja­niu w walce wręcz, jakby chcia­ła po­mścić swo­je­go chło­pa­ka. Wy­szko­lo­no ją w kie­ro­wa­niu ogniem ar­ty­le­rii okrę­to­wej i jako je­dy­na w od­dzia­le umia­ła współ­dzia­łać z lot­nic­twem. Miała sto­pień cho­rą­że­go i funk­cję za­stęp­cy do­wód­cy plu­to­nu.

Z punk­tu wi­dze­nia Ju­dy­ty, Kwia­tek cią­gle opo­wia­da­ła nie­stwo­rzo­ne rze­czy – na przy­kład, że raz ka­za­no jej się dać aresz­to­wać w Re­pu­bli­ce za po­sia­da­nie nar­ko­ty­ków.

– Ściem­niasz! – Ju­dy­ta nie wy­trzy­ma­ła, gdy ko­lej­ny raz usły­sza­ła tę hi­sto­rię. – Jak można kogoś aresz­to­wać za po­sia­da­nie? Ro­zu­miem, że nie wolno brać. U nas oby­wa­te­lom pierw­szej i dru­giej ka­te­go­rii też nie wolno palić zioła, ale po­sia­dać? Na przy­kład, żeby sprze­dać?

– Wi­dzisz, jaki to cie­ka­wy kraj? – Kwia­tek się uśmiech­nę­ła, tylko usta­mi, oczy po­zo­sta­ły po­nu­re.

– Ale le­czyć od po­sia­da­nia? – Ju­dy­ta nie od­pusz­cza­ła. – Da się komuś coś za­brać, uka­rać za po­sia­da­nie, po­wiedz­my. Ale le­czyć?

Kwia­tek przy­tak­nę­ła. Nie wy­ma­ga­ła mó­wie­nia do sie­bie „pani cho­rą­ży”, nigdy.

– Chcesz też po­wie­dzieć, że wol­nym oby­wa­te­lom Re­pu­bli­ki nie wolno nosić broni? Nawet pi­sto­le­ci­ku, ta­kie­go, jaki masz w to­reb­ce? – W ten spo­sób Ju­dy­ta czuła, że już cał­kiem zde­ma­sko­wa­ła chore fan­ta­zje Kwiat­ka.

„Naj­wy­raź­niej ho­dow­la źle wpły­wa na psy­chi­kę”, po­my­śla­ła o pani cho­rą­ży. „Każdy po­trze­bu­je praw­dzi­wej matki. Bie­dac­two nie wy­szło z etapu dzie­cię­ce­go fan­ta­zjo­wa­nia”.

– A jakby się nie­wol­ni­cy zbun­to­wa­li? – zwró­ci­ła uwagę Ju­dy­ta

– W Re­pu­bli­ce nie ma nie­wol­ni­ków!

– To kto wy­ko­nu­je prace nie­wol­ni­ków?

– Emi­gran­ci ze Zjed­no­czo­ne­go Kró­le­stwa… – Kwia­tek nie zdążyła dokończyć.

– A od nas ucie­ka­ją naj­czę­ściej nie­wol­ni­cy! Czyli ucie­ka­ją stąd, żeby to samo robić tam! – Ju­dy­cie wy­da­wa­ło się, że to ko­lej­na oczy­wi­sta ście­ma pani cho­rą­ży.

Sama wie­lo­krot­nie była w Re­pu­bli­ce, na przy­kład na są­sied­niej wy­spie. Spo­ty­ka­ła się tam z klien­ta­mi, ko­rzy­sta­ła z agen­cji re­kla­mo­wych. Jed­nak tego, co tamta opo­wia­da­ła, nie mogła sobie nawet wy­obra­zić.

Na widok Kwiat­ka żoł­nierz Re­pu­bli­ki się wahał. Nie był pe­wien co robić, szcze­gól­nie, kiedy się ode­zwa­ła. To da­wa­ło wy­star­cza­ją­co dużo czasu, żeby Kwia­tek mogła zabić. Po­przed­nio słu­ży­ła w plu­to­nie zwia­du pułku de­san­tu. No­si­ła małą to­reb­kę, gdzie cudem mie­ścił jej się ko­mu­ni­ka­tor i pi­sto­le­cik. Na­praw­dę na­zy­wa­ła się Flora, ale przed­sta­wia­ła się jako Kwia­tek. Sy­pia­ła ze strzel­cem wy­bo­ro­wym z dru­ży­ny A, też z de­san­tu. W dniu in­wa­zji zo­stał lekko ranny i od tam­tej pory się za­ła­mał. Dalej wy­ko­ny­wał za­da­nia, po­wie­rza­no mu naj­trud­niej­sze strza­ły, ale bał się ska­le­czyć. Ju­dy­ta ro­zu­mia­ła, że każda rana w tych wa­run­kach mogła zabić, zatem nie uwa­ża­ła go za tchó­rza. Chło­pak cho­rą­ży Kwia­tek był ko­pal­nią snaj­per­skich sztu­czek. Sam już z nich nie ko­rzy­stał, ale chęt­nie się nimi dzie­lił.

Była też Ma­ryś­ka, miej­sco­wa. Jakby się nie przed­sta­wi­ła, też by było wia­do­mo, że Ma­ryś­ka. Stra­ci­ła męża, całą ro­dzi­nę i dom, i to już pierw­sze­go dnia in­wa­zji, kiedy sama wy­szła z domu po bułki. Wie­rzy­ła, że ro­dzi­nę za­bra­ła jej ar­ty­le­ria Re­pu­bli­ki i nie­na­wi­dzi­ła szcze­rze wroga. Ju­dy­ta wi­dzia­ła, że po­cisk z fre­ga­ty po­tra­fił prze­bić bu­dy­nek miesz­kal­ny od dachu do piw­ni­cy jesz­cze zanim wy­buch­nie, a na przy­kład Kwiat­ko­wi mógł się po­my­lić plus z mi­nu­sem przy po­da­wa­niu na­mia­ru. Ma­ryś­ka miała dwie ob­se­sje.

– Ru­cha­łaś się z tymi z Re­pu­bli­ki? – Znowu zwró­ci­ła się na­pa­stli­wie do Ju­dy­ty.

– Tak, kiedy był pokój, mia­łam klien­tów zza gra­ni­cy. Nie tylko ja, dziew­czy­ny też. Naszą wyspę od­wie­dza­ją tu­ry­ści, z tego ży­li­śmy. Co się cze­piasz? Ryby też oni głów­nie ku­po­wa­li…

– Od­wie­dzał cię mój mąż? – do­py­ty­wa­ła się Ma­ryś­ka upo­rczy­wie, to była jej druga ob­se­sja.

Ju­dy­ta nie wie­dzia­ła, kim on był, pew­nie ry­ba­kiem. Obo­wią­zy­wa­ła ta­jem­ni­ca za­wo­do­wa, a poza tym kim­kol­wiek mąż Ma­ryś­ki był, już nie żył. Ma­ryś­ka za­uwa­ży­ła rów­nież, że Ju­dy­ta nie­wy­star­cza­ją­co nie­na­wi­dzi wroga i cią­gle wszyst­kim o tym do­no­si­ła. A Kwia­tek Re­pu­bli­kę wręcz ko­cha­ła, tylko że pa­to­lo­gicz­nie. To Ma­ry­ś­ce już nie prze­szka­dza­ło.

– Szko­da, że je­ste­śmy po tej samej stro­nie. – Zda­rzy­ło się jej kilka razy po­wie­dzieć do Ju­dy­ty, która tylko wzru­sza­ła ra­mio­na­mi.

Ma­ryś­ka miała na wy­po­sa­że­niu ka­ra­bi­nek sztur­mo­wy i na roz­kaz, a czę­ściej bez, wpa­da­ła na żoł­nie­rzy wroga i wy­wa­la­ła cały ma­ga­zy­nek, jeden po dru­gim. Koń­czy­ła, gdy się za­ciął albo za­bra­kło amu­ni­cji. Po­win­na zgi­nąć przy pierw­szym takim nu­me­rze, a wy­cho­dzi­ła nie­dra­śnię­ta, cza­sem lekko kon­tu­zjo­wa­na, jeśli się po­tknę­ła. Mó­wi­li też, że raz zła­pa­ła gra­nat w po­wie­trzu i od­rzu­ci­ła, ale za­zwy­czaj nie uda­wa­ło jej się ska­le­czyć żad­ne­go żoł­nie­rza wroga. Po­wo­do­wa­ła jed­nak taki chaos, że resz­ta od­dzia­łu nienie­po­ko­jo­na mogła wy­ko­ny­wać swoją pracę, więc też była po­moc­na.

Ma­ryś­ka sy­pia­ła z Amo­sem, co dla Ju­dy­ty było szo­ku­ją­cym od­kry­ciem. Sier­żant był bru­tal­ny z na­tu­ry i nie­przy­jem­ny w obej­ściu. Oczy­wi­ście w star­ciu z taką Kwia­tek nie miał­by żad­nych szans w walce wręcz, ale bar­dziej cho­dzi­ło o jego na­sta­wie­nie do ludzi. Chyba do­brze, że Ma­ryś­ka nie wie­dzia­ła o wi­zy­tach Amosa przed wojną w pen­sjo­na­cie. Miał nawet zniż­kę dla sta­łych klien­tów i naj­czę­ściej bawił się z klo­nem. Dziew­czy­ny mó­wi­ły, że prę­dzej się za­bi­ją niż znowu z Amo­sem. Może dla Ma­ryś­ki był inny.

Po­rucz­nik, do­wód­ca plu­to­nu, jako na­uczy­ciel lubił wszyst­ko długo tłu­ma­czyć. Nie był re­we­la­cyj­nym ko­chan­kiem, ale lep­szy taki niż żaden. Tak przy­naj­mniej uwa­ża­ła Ju­dy­ta. Miał żonę, ale nie był tego pewny, bo nie wi­dział jej od in­wa­zji. Ju­dy­ta czuła, że po­rucz­nik o nią zadba, za­opie­ku­je się i na­kar­mi w razie czego. Prze­my­ka­jąc przej­ścia­mi wśród gru­zów i ka­na­łów, na­po­ty­ka­ła ukry­wa­ją­ce się ro­dzi­ny, które nic nie jadły od ty­go­dni. Kie­dyś by tego nie ro­bi­ła, teraz dzie­li­ła się swo­imi za­pa­sa­mi, jeśli co­kol­wiek miała w ple­ca­ku.

Ju­dy­ta lu­bi­ła cie­pło, spać w mięk­kim łóżku i być na­je­dzo­ną. Kie­dyś uwiel­bia­ła drin­ki z pa­lem­ką. Przy­po­mi­na­ły jej dobre czasy jesz­cze bar­dziej niż zmro­żo­ne pro­sec­co z Re­pu­bli­ki, pite na stu­denc­kich im­pre­zach z młodą elitą Kró­le­stwa. Teraz woda, jeśli nie ta fil­tro­wa­na z ka­łu­ży, była świet­na. A i taka lep­sza niż żadna.

„Nie tak miało być”, my­śla­ła, gdy wspo­mi­na­ła chwi­le z prze­szło­ści.

Za­wsze przed akcją Ju­dy­ta czy­ści­ła lufę strzel­by czer­wo­nym sznu­rem, który no­si­ła w kie­sze­ni. Trud­no było zna­leźć lep­szy ka­wa­łek ma­te­ria­łu, a brak „sadzy” po­wo­do­wał, że strzał jo­no­wy miał pełną moc od pierw­sze­go razu i błysk spa­la­ją­cych się „śmie­ci” nie zdra­dzał po­zy­cji. Sier­żant Amos wy­dzie­rał się za słowo „sadza”, bo to niby po­piół, ale co za róż­ni­ca?

***

Hek­tor ock­nął się w szpi­ta­lu po­lo­wym. Le­karz ucie­szył się, że udało się go na tyle za­ce­ro­wać, iż na­da­je się do trans­por­tu. O Ju­dy­cie czy roz­ka­zie do­ty­czą­cym czer­wo­ne­go sznu­ra nie miał po­ję­cia.

– Ona nas oca­li­ła! Muszę wie­dzieć, co się z nią stało – po­wie­dział Hek­tor z ogrom­nym wy­sił­kiem.

– Po­rucz­ni­ku, je­ste­ście po­waż­nie ranni. Spo­kój! – po­wta­rzał le­karz. – Walka o życie się jesz­cze nie skoń­czy­ła.

 

Po­wro­ty i uciecz­ki

 

Z mgły wy­ło­nił się nisz­czy­ciel Zjed­no­czo­ne­go Kró­le­stwa. Za­le­tą po­sia­da­nia pa­no­wa­nia w po­wie­trzu jest moż­li­wość utrzy­ma­nia za­sło­ny przed wścib­ski­mi ra­da­ra­mi i sa­te­li­ta­mi, ale żeby pa­trzeć, trze­ba sa­me­mu otwo­rzyć oczy.

– Nie za wcze­śnie, panie ko­man­do­rze? – Do sa­lo­nu do­wo­dze­nia wbiegł męż­czy­zna w sur­du­cie. – Wczo­raj stra­cił pan fre­ga­tę!

– Ja panu nie wy­po­mi­nam, co i kiedy pan stra­cił, panie hra­bio. Fre­ga­tę mam jesz­cze jedną. Pro­szę o po­zo­sta­wie­nie za­bi­ja­nia spe­cja­li­stom, panie hra­bio. Pań­ska bry­ga­da Verde trzy­ma się do­brze, ale wróg już ma dzie­się­cio­krot­ną prze­wa­gę. Nie nad­we­rę­żaj­my ludz­kiej wy­trzy­ma­ło­ści. To tylko dziad­ki, co prze­wra­ca­ją się o swoje strzel­by. Le­piej nie bę­dzie! Nie prze­ko­na­my już wroga do spro­wa­dze­nia więk­szych sił ani na tę wyspę, ani w oko­li­cę.

– Dwa ba­ta­lio­ny de­san­tu i ja­kieś nie­do­bit­ki? To bę­dzie naj­więk­sza nasza klę­ska od…

– Ośli­zgła i Obrzy­dli­wa na po­zy­cjach – za­mel­do­wał ad­iu­tant znad ekra­nu, wtrą­ca­jąc się do roz­mo­wy.

– Po­wiedz­cie zatem panom pan­cer­nym, że mogą za­czy­nać – roz­ka­zał ko­man­dor, ad­iu­tant do­tknął kilku sym­bo­li na ekra­nie.

– Tak jest.

Wrota okrę­tów de­san­to­wych otwo­rzy­ły się i po ram­pie czoł­gi wje­cha­ły do wody. Naj­pierw na­peł­ni­ły zbior­ni­ki ba­la­sto­we, potem włą­czy­ły na­pę­dy stru­go­we. Nad po­wierzch­nię wy­sta­wa­ły tylko wie­życz­ki z czuj­ni­ka­mi i dzia­ła­mi. Z przo­du wy­glą­da­ł tro­chę jak żaba pły­ną­ca po je­zio­rze. Star­to­wa­ły la­ta­dła z dru­ży­na­mi de­san­tu. Po po­wierzch­ni mknę­ły ło­dzie sztur­mo­we. Ode­rwa­li oczy od ekra­nów, po­ka­zu­ją­cych obraz z Ośli­zgłej i Obrzy­dli­wej, ale już się nie dało spoj­rzeć przez okna na morze. Ża­lu­zje się za­mknę­ły.

– Uwaga! Start Al­ba­tro­sa, start Al­ba­tro­sa – za­brzmia­ło ostrze­że­nie z gło­śni­ków.

Hra­bia uniósł fi­li­żan­kę ze sto­li­ka, żeby nie wy­la­ła się po­ran­na kawa. Start cięż­kich ra­kiet spod po­kła­du po­wo­do­wał wi­bra­cje, zwłasz­cza kiedy szli całą na­przód. A naj­go­rzej to zgi­nąć po­pa­rzo­nym wła­sną kawą. Za­uwa­żył, że cała za­ło­ga niby dys­kret­nie przy­go­to­wu­je się do sy­tu­acji, że mogą się zaraz zna­leźć za burtą. Lokaj jemu też przy­niósł ka­mi­zel­kę ra­tun­ko­wą i od­por­ny na mor­ską wodę re­wol­wer.

Zanim się po­ja­wią my­śliw­ce, nisz­czy­ciel miał za za­da­nie oczy­ścić niebo ze wszyst­kie­go, co lata i jest duże.

***

Po­rucz­nik Hek­tor zna­lazł się w opusz­cza­ją­cym wyspę ostat­nim sa­mo­lo­cie Re­pu­bli­ki, który był celem pierw­sze­go strza­łu z nisz­czy­cie­la. Ktoś miał na­dzie­ję, że dobrze oznaczony transport me­dycz­ny oszczę­dzą.

„Chyba rze­czy­wi­ście nasi wy­gry­wa­ją”, pomyślała Ju­dy­ta, pa­trząc na opa­da­ją­ce szcząt­ki ro­ze­rwa­ne­go w po­wie­trzu ka­dłu­ba.

Za­sta­na­wia­ła się, czy na­praw­dę dadzą jej tyle pie­nię­dzy, żeby mogła od­bu­do­wać pen­sjo­nat i wrócić do poprzedniego życia.

– Nie gap się w niebo, masz klien­tów. – Amos pac­nął Ju­dy­tę w hełm i wska­zał trzech żoł­nie­rzy wroga.

Dwóch nio­sło skrzy­nię, pew­nie z dro­nem. Tym razem sier­żant nie zła­pał jej za włosy, miała je prze­zor­nie upię­te tak, że nic spod hełmu nie wy­sta­wa­ło.

– Io­niak? To bli­sko! – szep­nę­ła i po­my­śla­ła: „Jesz­cze raz mnie pac­niesz, to się bę­dziesz łok­ciem pod­cie­rać”.

Z wpra­wą roz­ła­do­wa­ła strzel­bę z ra­kie­ty ze sta­lo­wym gro­tem, którą na­zy­wa­no „gwóźdź”.

– Tak – po­twier­dził sier­żant. – Za­cznij od tego, co nie nie­sie. Tamci dwaj po­win­ni na chwi­lę znie­ru­cho­mieć, zdą­żysz?

„Byle tylko strzel­ba zdo­ła­ła się prze­ła­do­wać”, rzu­ci­ła okiem na stan ba­te­rii, od­le­głość i au­to­ma­tycz­nie usta­wio­ną moc strza­łu.

Zde­cy­do­wa­ła, że tro­chę zmniej­szy. Po­ło­ży­ła palec na spu­ście, wstrzy­ma­ła od­dech. Do­sto­so­wa­ła się do swo­je­go rytmu serca: raz, dwa i trzy. Strzel­ba zdą­ży­ła się prze­ła­do­wać mię­dzy ścią­gnię­cia­mi spu­stu. Strza­ły jo­no­we padły mię­dzy ude­rze­nia­mi serca.

– No to mam medal! – od­po­wie­dzia­ła tro­chę zbyt gło­śno, pa­trząc na dy­mią­ce zwło­ki. – Trzech na raz.

– Nie da się ukryć, Trója! – po­twier­dził Amos.

Medal miał po­stać trzech skrzy­żo­wa­nych strzelb. Wy­ko­na­no go z mie­dzi, ale dawał pięt­na­ście pro­cent wię­cej do eme­ry­tu­ry. Za „trut­kę ze szty­le­tem” do­sta­wa­ło się 20% i ten medal był ze złota i sre­bra. Ju­dy­ta wes­tchnę­ła, gdy sobie o tym przy­po­mnia­ła.

„Czy tu w ogóle będą jacyś tu­ry­ści kie­dy­kol­wiek znowu? A może się wy­nieść, wró­cić do imie­nia Rahab i zmie­nić zawód? Medal za tych trzech wy­star­czy na do­da­tek do eme­ry­tu­ry, ale trze­ba jesz­cze prze­żyć do tego czasu. Fun­du­szy za pen­sjo­nat na to nie wy­star­czy, prze­kleń­stwo mło­do­ści. Naj­le­piej wy­je­chać do Re­pu­bli­ki, bo kiedy się kró­lew­scy do­wie­dzą, co zro­bi­ła, wi­do­ków na sta­rość nie na­le­ży się spo­dzie­wać. A taki Hek­tor mógł na­pi­sać ja­kieś ra­por­ty i wy­wiad jesz­cze je znaj­dzie”, my­śla­ła go­rącz­ko­wo, w kółko to samo. „Wy­da­wał się do­brym ma­te­ria­łem na męża albo na ko­chan­ka. W rentę dla skrzyw­dzo­nych i strau­ma­ty­zo­wa­nych dzi­wek nie wie­rzy­ła, nawet w Re­pu­bli­ce. Ot ko­lej­na żoł­nier­ska fan­ta­zja. Cie­ka­we czy Hek­tor żyje?”

– Zmie­nia­my po­zy­cję? – za­py­ta­ła na głos.

– Tak! – Amos ru­szył pierw­szy, ona za nim i tych dwóch żoł­nie­rzy na końcu, w więk­szej od­le­gło­ści.

Stra­ci­li tro­chę czasu na ob­szu­ki­wa­nie za­bi­tych. Wy­buch gra­na­tu ro­ze­rwał skrzy­nię z dro­nem, kiedy byli już da­le­ko.

– Mamy ar­ty­le­rię, panie sier­żan­cie. – Fi­zy­lier pod­biegł i po­ka­zał wskaź­nik celu pod lufą ka­ra­bin­ka. – Jest łącz­ność.

Obaj za­wo­do­wi żoł­nie­rze nie lu­bi­li Ju­dy­ty. Wy­da­wa­ło im się, że ma pasję do od­per­so­na­li­zo­wa­ne­go spo­so­bu za­bi­ja­nia, jakby nie od­róż­nia­ła ro­bo­ta, la­ta­ją­ce­go drona od czło­wie­ka. Sami wo­le­li szla­chet­ną i oso­bi­stą re­la­cję z wro­giem, żeby wi­dział i czuł nad­cho­dzą­cą śmierć. To hu­ma­ni­stycz­ne, wręcz ludz­kie. W ogóle wszy­scy te­ry­to­rial­si wy­da­wa­li im się dziw­ni. Na przy­kład Ju­dy­ta no­si­ła w kie­sze­ni ka­wa­łek brud­ne­go sznur­ka i ma­nia­kal­nie nim czy­ści­ła strzel­bę, jakby nie wie­dzia­ła, że wy­star­czy raz wy­strze­lić jo­no­wo i tor lufy czy­sty.

Sły­sze­li, że to była pro­sty­tut­ka. Kie­dyś mu­sia­ła lu­dziom dawać ra­dość. Wy­da­wa­ło im się to nie­moż­li­we. Tak mówił sier­żant, że ona roz­ryw­ko­wa, ale ra­czej żar­to­wał. Jesz­cze bar­dziej idio­tycz­nie brzmia­ły plot­ki, że niby współ­pra­co­wa­ła z żoł­nie­rza­mi Re­pu­bli­ki. Żan­dar­mi za­wsze mieli fan­ta­zję, aku­rat nie prze­ży­li, bo wszy­scy, co do jed­ne­go, byli owego dnia w szta­bie.

***

Zwy­cię­stwo! Tak przy­naj­mniej ogło­sił po­rucz­nik, zbie­ra­jąc cały od­dział w jed­nym miej­scu.

– Pan hra­bia przy­jął pannę Ju­dy­tę ofi­cjal­nie do Obro­ny Te­ry­to­rial­nej, bry­ga­da „Verde”. Nadał sto­pień star­sze­go strzel­ca ze star­szeń­stwem od mie­sią­ca i oczy­wi­ście przy­zna­je order Trzech Tra­fień, brą­zo­wy. – Po­rucz­nik li­czył w pa­mię­ci.

„Zaraz, ja wcale się nie za­pi­sy­wa­łam, da­wa­li jeść, to z nimi cho­dzi­łam. A w ogóle to mnie zre­kru­to­wa­li na siłę”, po­my­śla­ła, ale od­po­wie­dzia­ła:

– Ku chwa­le Jego Kró­lew­skiej Mości…

– … i ca­łe­go Zjed­no­czo­ne­go Kró­le­stwa – wy­krzy­cza­ła dziar­sko resz­ta od­dzia­łu.

– Gra­tu­lu­ję pani star­szy strze­lec – podał jej rękę sier­żant Amos, chyba pierw­szy raz.

– Panna – po­pra­wi­ła go, bo „pani star­sza” jej nie naj­le­piej brzmia­ło.

– W cy­wi­lu jest panna, a w woj­sku za­wsze pani – wy­ja­śnił po­rucz­nik i prze­szedł dalej. – Pani Ma­rian­na, zna­czy Ma­ryś­ka, nie zo­sta­je przy­ję­ta do Obro­ny Te­ry­to­rial­nej w cza­sie po­ko­ju, ze wzglę­du na nie­wy­star­cza­ją­ce wy­ni­ki spraw­no­ścio­we. Nie ro­bisz mi­ni­mów.

Ju­dy­ta do­sta­ła ko­mu­ni­ka­tor woj­sko­wy, od razu zna­la­zła na nim swoje oszczęd­no­ści i żołd za mie­siąc służ­by w cza­sie wojny. Zo­ba­czy­ła pierw­szy raz panią cho­rą­ży Florę „Kwia­tek” umytą, w od­pra­so­wa­nym mun­du­rze i z od­zna­cze­nia­mi. Ani tro­chę nie wy­glą­da­ła jak dziec­ko. Tro­chę za bar­dzo na oczy na­su­nię­ta czap­ka, była ozna­czo­na em­ble­ma­tem z uko­ro­no­wa­ną ko­twi­cą i dwie­ma skrzy­żo­wa­ny­mi pi­ka­mi pod spodem. Ju­dy­ta przy­po­mnia­ła sobie ten sym­bol, wi­dzia­ła taki na pro­por­cu le­żą­cym w gru­zach. Spin­ka na ku­cy­ku pani cho­rą­ży była ozdo­bio­na tru­pią czasz­ką, jakby za mało było śmier­ci wokół.

– Dzi­siaj że­gna­my na­szych ko­le­gów z de­san­tu – wy­ja­śnił po­rucz­nik. – Z wy­du­sze­niem po­zo­sta­łych żoł­nie­rzy Re­pu­bli­ki po­ra­dzi­my sobie sami jak z wsza­mi.

Do portu wszedł „Nie­zwy­cię­żo­ny”, okręt lo­gi­stycz­ny floty. Przy­wiózł za­opa­trze­nie, nie­zbęd­ne do zor­ga­ni­zo­wa­nia uczty i balu, a potem miał za­brać cięż­ki sprzęt. W nie­któ­rych miej­scach wyspy, szcze­gól­nie w oko­li­cy portu i placu przed pa­ła­cem gu­ber­na­to­ra, usta­wio­no wieże straż­ni­cze.

Pech chciał, że po­rucz­nik Ju­dy­tę wy­zna­czył do war­to­wa­nia, zresz­tą razem z całą dru­ży­ną Amosa. Sie­dzia­ła na wieży i ob­ser­wo­wa­ła oto­cze­nie przez ce­low­nik strzel­by. Sły­sza­ła wy­raź­nie mu­zy­kę i w słu­chaw­kach mel­dun­ki po­ste­run­ków „u nas wszyst­ko w po­rząd­ku”. Ma­ryś­ka chra­pa­ła na pod­ło­dze wieży. Jej za­da­niem było obu­dzić strzel­ca, gdyby usnął, więc na razie nie miała nic do ro­bo­ty. Zresz­tą z Obro­ny Te­ry­to­rial­nej już Ma­ryś­ki tak szyb­ko nie wy­rzu­cą, zo­sta­ła uzna­na za nie­zdol­ną w cza­sie po­ko­ju prze­cież, a jesz­cze wojna.

Ju­dy­ta zo­ba­czy­ła, że na im­pre­zie Kwia­tek tań­czy na stole, nie zwró­ci­ła uwagi z kim czy przed kim. Przy­po­mnia­ło jej się, kiedy pani cho­rą­ży opo­wia­da­ła, że tylko zwia­dow­ca de­san­tu ma przy­go­to­wa­nie fi­zycz­ne wy­star­cza­ją­ce, żeby „jakoś to wy­glą­da­ło”, a wszy­scy ma­ry­na­rze to po­kra­ki.

Walki na wy­spie trwa­ły nawet w nocy, wła­śnie padły gdzieś w od­da­li po­ci­ski ar­ty­le­ryj­skie. Ju­dy­ta miała nie­od­par­te wra­że­nie, że za każ­dym razem z coraz więk­szej od­le­gło­ści. Wła­śnie, a gdzie są czoł­gi? Ce­low­nik strzel­by nie po­zwa­lał po­szu­kać na morzu okrę­tów, zbyt da­le­ko w sto­sun­ku do za­się­gu sku­tecz­ne­go strza­łu. Ma­ryś­ka miała na szyi lor­net­kę sier­żan­ta. Ju­dy­ta ją obu­dzi­ła, ko­piąc w po­de­szwę buta.

– Po­szu­kaj okrę­tów albo cho­ciaż ja­kie­goś na­sze­go czoł­gu…

– Co mnie bu­dzisz? – mruk­nę­ła Ma­ryś­ka. – Muszę być świe­ża, gdy bę­dziesz przy­sy­piać…

– To roz­kaz! – po­wie­dzia­ła z na­ci­skiem Ju­dy­ta, w końcu star­szy strze­lec.

– O! – Ma­ryś­ka wska­za­ła na port. – Tu jest Nie­zwy­cię­żo­ny i dwa kutry.

Wtedy zga­sły świa­tła na na­brze­żach i przy­cu­mo­wa­nych okrę­tach. Bal i uczta trwa­ły w naj­lep­sze. „Nie­zwy­cię­żo­ny” wy­szedł w morze w zu­peł­nej ciem­no­ści. Ju­dy­ta wy­rwa­ła lor­net­kę Ma­ry­ś­ce i na­ma­ca­ła przy­cisk ko­mu­ni­ka­to­ra przy heł­mie. Ode­zwał się Amos.

– Panie sier­żan­cie, w por­cie zga­sły świa­tła, okręt lo­gi­stycz­ny wy­szedł w morze – za­mel­do­wa­ła. – Je­ste­śmy ata­ko­wa­ni?

– Piłaś coś? Bra­łaś? Na war­cie? – spy­tał Amos przez ko­mu­ni­ka­tor. – Ma­ryś­ka?

– Nie brała! Nie spała – włą­czy­ła się do roz­mo­wy.

– U nas czy­sto! – za­mel­do­wał ktoś z in­ne­go po­ste­run­ku.

– W po­rząd­ku, tylko sły­chać im­prez­kę. W por­cie świa­tła zga­sły. Może awa­ria?

***

Nisz­czy­ciel Zjed­no­czo­ne­go Kró­le­stwa po­ru­szał się na po­łu­dnio­wy wschód. Ko­man­dor jesz­cze koń­czył ko­la­cję. Do sa­lo­nu do­wo­dze­nia wszedł hra­bia,

– To wy­glą­da na pa­nicz­ną uciecz­kę. – Wska­zał na ekran sy­tu­acyj­ny.

– U nas się mówi pla­no­wy i sko­or­dy­no­wa­ny od­wrót – wy­ja­śnił ko­man­dor. – Mu­si­my wyjść spod ude­rze­nia grupy lot­ni­skow­co­wej Re­pu­bli­ki. Pły­nie­my pod pa­ra­sol na­sze­go lot­nic­twa, bo te kilka sa­mo­lo­tów nie da rady. Mogę pana hra­bie­go od­sta­wić na któ­rąś z pań­skich wysp, panie hra­bio.

– Nie re­flek­tu­ję…

– Na­le­gam, panie hra­bio.

– Jed­nak nie. – Zmie­nił temat. – Król mówił, że flota tym razem po­ra­dzi sobie z lot­ni­skow­cem…

– Ad­mi­rał Wang po­wie­rzył honor za­to­pie­nia lot­ni­skow­ca flo­cie pod­wod­nej, panie hra­bio. Chciał­bym pana po­że­gnać…

Hra­bia wy­szedł, ko­man­dor we­zwał bos­ma­na. Odło­żył na chwi­lę sztuć­ce, wy­tarł palce.

– Pro­szę wy­rzu­cić pana hra­bie­go za burtę – roz­ka­zał ko­man­dor, bos­man stał nie­ru­cho­mo, jakby nie ro­zu­miał, co się do niego mówi. – Nie wy­glą­da na bar­dzo spryt­ne­go, ale może pan bos­man sobie wziąć dwóch ma­ry­na­rzy do po­mo­cy.

– A lokaj?

– A lo­ka­ja nie, czy ja mówię z ja­kimś złym ak­cen­tem? – Ko­man­dor nie prze­pa­dał, gdy pod­ofi­ce­ro­wie do­py­tu­ją się w spra­wie oczy­wi­stych zadań.

Bos­man nie od­wa­żył się po­wie­dzieć, że tak, ab­so­lut­nie z fa­tal­nym, ale cią­gle zro­zu­mia­łym. Ko­man­dor ge­stem kazał mu po­dejść bli­żej i bez słowa po­ka­zał na ekra­nie roz­kaz z Mi­ni­ster­stwa Wojny:

„Jego Kró­lew­ska Mość roz­wią­zu­je Mar­chię Wysp Za­chod­nich Przy­ląd­ko­wych i zatem au­to­ma­tycz­nie Bry­ga­dę Obro­ny Te­ry­to­rial­nej „Verde”.

Wiel­moż­ny Pan Hra­bia nie bę­dzie już po­trzeb­ny. W przy­pad­ku po­wo­dze­nia ope­ra­cji wpro­wa­dzo­na zo­sta­nie ad­mi­ni­stra­cja woj­sko­wa”.

***

Ju­dy­ta pierw­szy raz od mie­sią­ca obu­dzi­ła się w łóżku, a nie w pro­wi­zo­rycz­nie zbu­do­wa­nym le­go­wi­sku w gru­zo­wi­sku. Dom po­rucz­ni­ka, do­wód­cy jej plu­to­nu, miej­sco­we­go na­uczy­cie­la pra­wie oca­lał: zo­sta­ła kuch­nia, jedna sy­pial­nia i ka­wa­łek scho­dów. Kon­struk­cja z drew­na pal­mo­we­go była już nie­źle prze­żar­ta przez ro­ba­ki, zanim po­cisk tra­fił w bu­dy­nek.

Za­czę­ła się ubie­rać. Zlew w kuch­ni był nie­mal ide­al­ny do wzię­cia ką­pie­li. Bie­żą­ca woda już była, co z tego, że zimna.

– Wy­cho­dzisz? Zo­sta­niesz na noc?

– Ale jest rano – po­wie­dzia­ła, przy­po­mnia­ła sobie tekst jed­nej z dziew­czyn, która u niej pra­co­wa­ła: „Nie pła­cisz, nie idę z tobą do łóżka”.

Nie po­wie­dzia­ła tego na głos, jesz­cze nie. Pierw­szy raz od bar­dzo dawna nie wie­dzia­ła, co robić. Po­przed­nio miała roz­ka­zy.

– Wra­casz do za­wo­du? – do­py­ty­wał się po­rucz­nik.

„Tyle pytań, a tak mało od­po­wie­dzi”, po­my­śla­ła. „Mam nie­ak­tu­al­ne ba­da­nia”, Ju­dy­ta skrzy­wi­ła się i po­wie­dzia­ła. – A w ogóle, to ja nie je­stem pro­sty­tut­ką, przy­naj­mniej nie tylko, ale przed­się­bior­cą. Ważny sek­tor usług na wy­spie.

Wzię­ła strzel­bę na ramię i po­szła. Ka­wa­łek sznu­ra dała radę uprać wie­czo­rem na tyle, że teraz znów był czer­wo­ny i suchy. Zwią­za­ła nim włosy, bo hełmu za­kła­dać nie chcia­ła. Śmier­dział.

Czas za­ła­twić wła­sne po­ra­chun­ki. Ma­ryś­ka po­wie­dzia­ła wy­star­cza­ją­co dużo. Wie­dzia­ła, gdzie miesz­ka Amos, już nie sier­żant, a na pewno nie do­wód­ca.

Koniec

Komentarze

Bardzo lubię ten wdzięk w konstruowaniu zabawnych dialogów. Wiele razy się uśmiechałem, a zaśmiałem kilka, szczególnie na:

 

– Wszystkim ma się wydawać, że tam jest dalej burdel, tylko tym razem wojskowy…

– Nikt nie zauważy różnicy! – stwierdził hrabia. – U panny Judyty jest wzorowy porządek. Gdy widziałem wasz sztab…

Trochę brakuje mi głębi w przedstawieniu zaszczutych żołnierzy, ukrytych dosłownie nad sztabem wroga. Po dialogach mam wrażenie, że są na rybach.

 

Czasami mam wrażenie, że próbujesz w krótkim ustępie, prostymi zdaniami zawrzeć zbyt dużo informacji, np.

 

Słyszeli, że to była prostytutka. Kiedyś musiała ludziom dawać radość. Wydawało im się to niemożliwe. Tak mówił sierżant, że ona rozrywkowa, ale raczej żartował. Jeszcze bardziej idiotycznie brzmiały plotki, że niby współpracowała z żołnierzami Republiki. Żandarmi zawsze mieli fantazję, akurat nie przeżyli, bo wszyscy, co do jednego, byli owego dnia w sztabie.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Bardzo dziękuję za przeczytanie, komentarz i oczywiście klik :-)

Trochę brakuje mi głębi w przedstawieniu zaszczutych żołnierzy, ukrytych dosłownie nad sztabem wroga. Po dialogach mam wrażenie, że są na rybach.

To ma psychologiczne uzasadnienie, bo w rozpoznaniu muszą być osobnicy tzw. nisko reaktywni, czyli oni boją się, ale jeszcze nie czują się zaszczuci. Pomijam nawet szkolenie, takich trzeba dobierać.

Hektor stracił 80-90% stanu i dalej wykonuje zadanie.

 

róbujesz w krótkim ustępie, prostymi zdaniami zawrzeć zbyt dużo informacji,

Masz rację, ale dla czytelnika to jest powtórzenie. Chciałem w tym akapicie pokazać, jakie plotki/przemyślenia krążyły o Judycie wśród zawodowców. Trochę przemycam ideę, że każdy ma kilka twarzy i jeszcze bohaterka przeżyła przemianę.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Miło spotkać w nowym opowiadaniu starą dobrą Kwiatek, poprzednio nie zauważyłem że była hodowlana.

Widział czterech bandytów z Desantu Floty Zjednoczonego Królestwa. Z kabur przytroczonych do uda zwisały im miotacze jonowe. Hektor nie znał tej broni. W Republice nie było miotaczy jonowych nawet na strzelnicy. Uważano tę broń za niepraktyczne dziwactwo. Hektora uczono pogardy do tej broni, ale żywił do niej zawodowe zainteresowanie (brakuje kropki)

Każdy z desantu miał przytroczony do pasa nóż

 

Żaden z żołnierzy Hektora nich się nie odezwał.

 

Judyta już wymyśliła kąśliwą odpowiedź, ale nie zdążyła.

Zdaje mi się, że brakuje dopowiedzenia czego nie zdążyła.

 

– Królowa nosi czerwoną sukienkę. Ty też. Skąd wiecie, która jest która? – Hektorowi się wzięło chyba na dowcip.

xDDD

Subtelny komplement.

 

może zabić. „Widocznie u republikańskich jest podobnie”.

(formatowanie, jeden wolny wiersz – we wcześniejszych częściach zabrakło)

Brama

O tyle można tak na to powiedzieć, że patrzyło się w dwoma oczami, ale samo miało wiele obiektywów.

Rozumiem o co chodzi, ale…

 

Judyta nie zrozumiała, jak nadmiar dziwek, czyli seksu, bo o co chyba chodzi, może obniżać pewność ręki.

 

– Bo to precyzja jak przy cerowaniu, choć Judyta była znana zupełnie z czego innego, panie poruczniku. – Zarechotał Amos.

– Ten dowcip mi się nudzi. Prostytucja jest legalna i stanowi ważną dziedzinę sektora usług na naszej wyspie. Skąd u pana takie przesądy rodem z Republiki, jak od wroga? – powiedział porucznik, zrobił teatralną pauzę, ale nie oczekiwał odpowiedzi. – Wykonać, sierżancie.

Tu widzę trochę brak konsekwencji. Wydawało mi się, że to Królestwo gardzi prostytutkami, bo Hektor ją lepiej traktował i obiecywał, że w Republice dostanie to i owo. Ogólnie, Republika, jako ustrój bardziej postępowy, powinna lepiej traktować prostytutki, a o przesądy (w szczególności o pruderię, surową obyczajność itp.) raczej republiki zwykły oskarżać królestwa.

 

– To, kto wykonuje prace niewolników?

Zdaje mi się, że nie potrzeba przecinka.

 

„Najwyraźniej hodowla źle wpływa na psychikę”, pomyślała o pani chorąży. „Każdy potrzebuje prawdziwej matki. Biedactwo nie wyszło z etapu dziecięcego fantazjowania”.

– A jakby się niewolnicy zbuntowali? – zwróciła uwagę Judyta

– W Republice nie ma niewolników!

– To, kto wykonuje prace niewolników?

– Emigranci ze Zjednoczonego Królestwa… – Kwiatek zaczęła odpowiadać.

– A od nas uciekają najczęściej niewolnicy! Czyli uciekają stąd, żeby to samo robić tam! – Judycie wydawało się, że to kolejna oczywista ściema pani chorąży.

Podoba mi się ten dialog (podaję go jako przykład, bo podobne dialogi są w wielu miejscach), bo pokazuje różnicę między ustrojami w taki “antyinfodumpowy”, humorystyczny sposób.

 

– Odwiedzał cię mój mąż? – dopytywała się Maryśka uporczywie, to była jej druga obsesja.

xD

 

Mówili też, że raz złapała granat w powietrzu i odrzuciła

xD

 

Zanim się pojawią myśliwce, niszczyciel miał za zadanie oczyścić niebo ze wszystkiego, co lata i jest duże.

Nie rozumiem wobec tego po co te myśliwce, skoro niebo będzie czyste.

 

Porucznik Hektor znalazł się w opuszczającym wyspę ostatnim samolocie Republiki, który był celem pierwszego strzału z niszczyciela. Ktoś miał nadzieję, że do medyczny oszczędzą.

 

Judyta dostała komunikator, wojskowy, od razu znalazła na nim swoje oszczędności i żołd za miesiąc służby w czasie wojny. Zobaczyła pierwszy raz panią chorąży Florę „Kwiatek” umytą, w odprasowanym mundurze i z odznaczeniami. Ani trochę nie wyglądała jak dziecko. Trochę za bardzo na oczy nasunięta czapka, była oznaczona emblematem z ukoronowaną kotwicą i dwiema skrzyżowanymi pikami pod spodem. Judyta przypomniała sobie ten symbol, widziała taki na proporcu leżącym w gruzach. Spinka na kucyku pani chorąży była ozdobiona trupią czaszką, jakby za mało było śmierci wokół.

Czemu bold? Po komunikator przecinek niepotrzebny.

 

Maryśka chrapała na podłodze wieży. Jej zadaniem było obudzić strzelca, gdyby usnął, więc na razie nie miała nic do roboty.

xD

 

 

Dobre, trafiasz swoim stylem w mój gust. Lekkie, z humorem, ale niebanalne i fabuła się spina (tzn. w ramach mocno pojechanej rzeczywistości, którą kreujesz i która ma swoją specyficzną logikę). W porównaniu z poprzednimi Twoimi tekstami, które miałem okazję przeczytać, ten jest prowadzony w nieco wolniejszym tempie, co sprawia, że treść jest lepiej przyswajalna. Ale i tak gęsto się dzieje. Właściwie pod koniec było trochę za szybko i musiałem się mocniej skupić, żeby załapać co się dzieje i kim kierują jakie motywy.

Świat zarysowujesz przy okazji akcji, przeciwnie do infodumpów, czyli tak, jak powinno się robić, co jako czytelnik przyjmuję z wdzięcznością. Przyjemnie się czytało!

@Za horyzontem:

A wydawało mi się, że nikt pani chorąży Kwiatek nie lubi :-)

Dziękuję!

 

@kronos.maximus:

Dziękuję za przeczytanie i błędy oczywiste poprawiłem.

Każdy z desantu miał przytroczony do pasa nóż

Poprawiłem na “u pasa”. Aż nie wiem jak mi do głowy przyszło to “troczenie”.

 

Lornetka i

Rozumiem o co chodzi, ale…

przerobiłem na myśl. Pewnie takie urządzenie będzie się nazywało “Stereoskopowy optyczny wielopasmowy stabilizowany żyroskopowo przyrząd obserwacyjny” czyli SOWSŻPO :-)

Tu widzę trochę brak konsekwencji. Wydawało mi się, że to Królestwo gardzi prostytutkami, bo Hektor ją lepiej traktował i obiecywał, że w Republice dostanie to i owo. Ogólnie, Republika, jako ustrój bardziej postępowy, powinna lepiej traktować prostytutki, a o przesądy (w szczególności o pruderię, surową obyczajność itp.) raczej republiki zwykły oskarżać królestwa.

Najpierw dygresja historyczna: w Krakowie najbardziej znany burdel Królestwa Polskiego był w Smoczej Jamie (karczma), czyli pod bokiem króla i poza murami miasta. Kraków rządził się prawem magdeburskim (chyba do samych rozbiorów), czyli można go uznać taką trochę republiką, a na pewno samorządem cechowym. Historia podejścia tego miasta do burdeli i prostytutek na terenie, czyli wewnątrz murów, przekracza moje umiejętności pojmowania, bo to się zmieniało dynamicznie.

Teraz o mojej konstrukcji świata przez ekstrapolację: Republika (Euroazjatycka) została zbudowana jako produkt ewolucji tych procesów, jakie widzimy w Polsce, w Unii Europejskiej, w USA i w Kanadzie. Występuje tendencja do penalizowania klientów prostytutek i (przymusowego) leczenia usługodawców (różnych płci) jako ofiar traumy (przestępstwa) albo choroby psychicznej. Jednym z argumentów za sensownością dochodu podstawowego (bezwzględnego) było (w Kanadzie) wyeliminowanie prostytucji “ekonomicznej”. Nie twierdzę, że nie ma w tym sensu.

Królestwo, dla podkreślenia ekspansywnego charakteru nazwane Zjednoczonym, zostało skonstruowane jako zaprzeczenie zasad powyższych (Republiki). Czyli mamy ścisłą hierarchię i (prawie) żadnej demokracji. Podejście do prostytucji (jak do wszystkich innych usług) jest praktyczne: ma się zarejestrować, badać i płacić podatki. Obowiązkowe stroje “robocze” dla prostytutek były w Niemczech i w Republice Weneckiej (średniowiecznej), a “różowe książeczki” – m. in. w Rosji i w Nevadzie (USA) w XIX wieku. Pomyślałem, że w takim królestwie też by tak chcieli dla porządku i higieny.

W pewnym sensie istotą Zjednoczonego Królestwa jest to, że jest amoralne tzn. posługuje się jedynie zestawem zasad “praktycznych” (utylitarnych).

Nie rozumiem wobec tego po co te myśliwce, skoro niebo będzie czyste.

To najpierw cytat:

“oczyścić niebo ze wszystkiego, co lata i jest duże.” :-)

Pozostaje to, w co nie opłaca się walić rakietą dalekiego zasięgu, bo jest mniejsze. Myśliwiec ma jakąś broń do zwalczania rzeczy małych (drony!) np. działko, laser czy choćby źródło mikrofal (radar).

Zostaje jeszcze kwestia zasięgów w połączeniu z tzw. energią przechwycenia. Odległy (w kontekście zasięgu rakiety) i bardzo manewrujący cel, będzie musiał być “ganiany” przez myśliwiec albo drona. Jeśli interesuje, mogę się rozpisać.

 

Bardzo Ci dziękuję za dobre słowa i cieszę się, że się podobało. Popracuję nad wolniejszym tempem. Zdecydowanie!

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Hej Radek!

Dzięki za wyjaśnienia! Szczególnie dużo dało wyłuszczenie szczegółów świata “Królestwo kontra Republika”, bo teraz lepiej rozumiem co miałeś na myśli i jak to rzutuje na postrzeganie świata przez bohaterów. Ja myśląc o republikach (w kontrze do królestwa) miałem na myśli idee rewolucji francuskiej czy potem bolszewickiej, i związane z nimi idee postępowe, ale to chyba zbytnie uproszczenie.

Co do słowa “przytroczony” – nie mam nic przeciw, chodziło mi o powtórzenie w krótkim fragmencie tekstu.

Miłego dnia!

Na Rewolucji Francuskiej znam się słabo, ale już kodeks karny Rosji Radzieckiej z 1922 roku, uznawał prostytucję za przestępstwo kryminalne (3 lata łagru + konfiskata mienia, jeśli nie dołożyli szpiegostwa na rzecz imperialistycznych wywiadów lub moralnego rozkładu społeczeństwa).

 

Dzięki jeszcze raz i miłego dnia!

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Zabawne. Dobrze się czyta. 

Dziękuję, bardzo mi zależy na Twojej opinii.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Hmmm. Dla mnie wyszło za bardzo chaotycznie.

Odniosłam wrażenie, że bohaterkę ciągle ktoś zmusza do walki po swojej stronie, obiecując liczne profity (albo i to nie). Jeszcze najmniej obcesowy był Hektor. Podejrzewam, że Ty masz to wszystko nieźle przemyślane i opracowane, ale dla mnie “porucznik” to tyle co “jakiś oficer”. Nie różni się niczym od kapitana. Ogólnie, faceci w mundurach zlewają mi się w jednolitą masę i trudno odgadnąć, kto jest tym dobrym i komu powinnam kibicować. Chorąży Kwiatek mętnie, ale kojarzyłam.

Babska logika rządzi!

Wreszcie dotarłam, gdy zobaczyłam, że wstawiłeś dc o Kwiatek, chciałam przeczytać. ;-)

 

Na początku jest ciut zabawnie choć przydługo, a potem niestety mnie zmęczyło. Nawet nie to, że silnie budujesz na stereotypie szpilki i czerwieni, bo lubię Czerwonego Kapturka, lecz taki eksploatowany motyw może być bardzo ryzykowny, jeśli Autor eksploatuje go jako pojedynczy i tylko na nim nie kupią, ponieważ czytelnik oczekuje jego rozwinięcia i zderzenia z rzeczywistością

Trudno mi się czytało, bo dla jakby nie było fabuły. Jest pewien czas, w nim Judyta, żołnierze i dość złożona sytuacja wewnętrzna. jeden fragment, drugi i nic się nie dzieje. Nie ma "skoku" z jednej sceny do drugiej. W każdym fragmencie jest naprawdę sporo informacji, niektóre ciekawe, lecztrudno rozeznać, które są ważne dla akcji, a które nie.

W zasadzie dużą część narracji stanowią dygresje wyjaśniające świat albo opowiadające wcześniejsze dzieje Judyty i jej koleżanki oraz tłumaczenia Autora niezbyt silnie wiążące się z przebiegiem zdarzeń, tak jakbym czytała notatki Autora na marginesach tekstu czy fiszki  z dodatkowymi informacjami, które sporządził podczas pisania.

Są dialogi, bohaterowie ale nie ma napięcia i celu, przynajmniej ja go nie widzę, jakiejś wyraźnej osi, która poprowadziłaby mnie jako czytelnika, kazała trzymać kciuki za jedną stronę lub drugą, bawiła, smuciła. Sprawiała, że czytam z wypiekami na twarzy i chcę się dowiedzieć co będzie dalej i jak się skończy.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Bardzo dziękuję za przeczytanie i celne uwagi.

 

@Finkla:

Dla mnie wyszło za bardzo chaotycznie.

Szkoda, bo wprawdzie trochę chaosu miało być, ale oczywiście nie “za bardzo”.

Odniosłam wrażenie, że bohaterkę ciągle ktoś zmusza do walki po swojej stronie, obiecując liczne profity (albo i to nie).

Właściwie do jednej strony ona chce się przyłączyć, bo typuje zwycięstwo, a druga ją zmusza w sposób dość bezpośredni. Ta pierwsza rzeczywiście mami profitami, ale ona w nie nie bardzo wierzy.

 

@Asylum:

Na początku jest ciut zabawnie choć przydługo, a potem niestety mnie zmęczyło.

Prolog jest rzeczywiście “z innej bajki”, ale jak męczy, to dyskwalifikacja! Szkoda, bo fabuła została wymyślona, znaczy źle napisana.

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Szkoda, bo fabuła została wymyślona, znaczy źle napisana.

Niewątpliwie o coś Ci chodziło, nie przeczę, lecz rozmywa się w liczbie znaków i sytuacji. Tekst meandruje jak rzeka jakby ciągle zatrzymując się w rozlanym zakolu. 

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Jeszcze niesłusznie pominąłem w odpowiedzi:

Nawet nie to, że silnie budujesz na stereotypie szpilki i czerwieni, bo lubię Czerwonego Kapturka, lecz taki eksploatowany motyw może być bardzo ryzykowny, jeśli Autor eksploatuje go jako pojedynczy i tylko na nim nie kupią, ponieważ czytelnik oczekuje jego rozwinięcia i zderzenia z rzeczywistością

Potraktowałem ten stereotypowy strój jak mundur, może nie polowy, ale uniform roboczy (prawem wymagany do pracy). Nie zastanawiałem się nad “słusznością”. W scenie na gruzowisku, gdzie Judyta zmienia czerwoną sukienkę na “rzucony” kombinezon z maskującym wzorkiem, chciałem pokazać może jeszcze nie przemianę, ale już “włączenie w szeregi”.

 Nie chciałem ani trochę stygmatyzować ani tego stroju, ani żadnego innego. W średniowiecznych Niemczech oznaczeniem zawodowym były żółte wstążki, ale jest to tak dalekie od skojarzeń współczesnych ludzi, że się nie odważyłem.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

 Nie chciałem ani trochę stygmatyzować ani tego stroju, ani żadnego innego.

Wiem. <:3 Uh, ta moja niezrozumiałość zaczyna mnie poważnie niepokoić. ;p

Chodziło mi o zbudowanie postaci  i fabuły “Kapturka” w oparciu o motyw “kobiety w czerwieni” i granie tylko nim w reakcjach z żołnierzami. Właściwie jedynie ten motyw wybija się z tekstu, spychając w tło starcia i walki, sytuację społeczno-polityczną i “gry” prowadzone na zapleczu.

Dla mnie Judyta jest jednostajna, właściwie obojętna w stosunku do zdarzeń, w których uczestniczy, “ani ją to grzeje ani ziębi” podobnie zresztą jak żołnierze (oficerowie i podwładni). To zastanawia, sprawiając że zadaję sobie pytania, o co tu chodzi, czy wszyscy mają “wylane”, bo zachowują się jak zombi.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

@Asylum:

Teraz rozumiem zarzut i się z nim nie zgadzam :-)

 

Zacznijmy od głównej bohaterki. Judyta jest dosyć bezrefleksyjna z charakteru, pełna poczucia pretensji do świata, bo “nie tak miało być”. Z drugiej strony sobie radzi, ale wojna stopniowo odbiera jej wszystko. Ma poczucie, że jej ojczyzna (do której ma tylko pretensje) przegrywa i nie ma oporów, żeby jakoś przeskoczyć do obozu wroga (bo dla niej nie jest wrogiem).

Znajdując się w ogniu walk prawie ginie, co uruchamia w niej strach przed śmiercią na najbardziej podstawowym poziomie. Jednak cały czas jest normalna, tzn. nie ma ochoty nikogo zabijać. Wbrew pozorom sierżant Amos postępuje racjonalnie, starając się wyprowadzić bohaterkę z równowagi i grożąc zastrzeleniem.

Bohaterka przechodzi dwie przemiany (na upartego 3, ale to w retrospekcji, więc się nie liczy): z przedsiębiorcy w żołnierza (przez bezpośrednie zagrożenie życia) i z żołnierza w mordercę. Podkreślam, że “zdrada ojczyzny” dla niej przemianą nie była.

Jako żołnierz, znalazła się po innej stronie, niż sobie wybrała, więc znowu “nie tak miało być”.

Amos – emerytowany podoficer, kiedyś nieźle wyszkolony, ale już nie może. To, co on składa na “wódę i dziwki” się nazywa starością. Właściwie walczy bardziej z własnym ciałem niż z wrogiem, a jeszcze ma drużynę “zbieraniny”, bo poprzednich mu wybili.

Lubił się przed wojną zabawić, Judyta mu się kojarzy z zabawką, a nienawidzi jej za młodość i sprawność (umysłu). Nie chciałem jechać po bandzie i nie dałem mu żadnej przypadłości fizycznej, nie kuleje, bo pewnie by nie żył. Czy walczy za ojczyznę? Raczej nie. Wykonuje dawny zawód, gorzej niż pamięta, że umiał. Chyba nie przeszkadzałoby mu bardzo, gdyby zginął, ale “nie było rozkazu”.

Hektorowi dałem trochę ludzkich cech, choć jest osobnikiem (jak to się odnotowuje w tekstach wojskowych) nisko reaktywnym. Potrzebuje silnego pobudzenia, żeby coś poczuć, co czyni go dobrym zwiadowcą. Poznajemy go jako osobnika realizującego zadanie, mimo utraty większości oddziału.

Jest zafascynowany Judytą (być może bardziej egzotyką Czerwonego Kapturka ;-) niż feromonami) i stara się być lojalny. Ma świadomość, że uratowała mu życie, choć zabija go właśnie wdzięczność i wyjście poza schemat działania. Jego żołnierze tej przypadłości nie mieli.

Kwiatek jest w pracy. Do tego ją szkolono, nic innego nie umie. Lepiej zna miasta i kulturę wroga niż swoją. Pewnie jeszcze nie była w Stolicy, skąd pochodzi Judyta. Choć do Kwiatek już dotarło, że w tej pracy można umrzeć, to nie załamała się tak jak jej nowy chłopak.

Poprzedni (ten ze Zwyczajnego desantu) zginął, co zostawiło w pani chorąży pierwsze natręctwa, czy jak kto woli, rytuały.

Maryśka to żona i gospodyni domowa. Widząc krater po wybuchu w miejscu domu z rodziną, mogła usiąść i umrzeć. Zdecydowała, że będzie zabijać wrogów, aż zemsta się wypełni, ale nie bardzo umie i warunki też nie te. W związku z tym, że nie mieści się w żadnym schemacie, jeszcze żyje. “Nie, to niemożliwe, to co widzę, się nie dzieje”, chórem myśli wróg i swoi.

Żyje przeszłością, jej tu i teraz nie ma za bardzo.

Porucznik-nauczyciel w czasie pokoju dorabiał do pensji na kursach oficerskich Obrony Terytorialnej, a teraz taka jatka. Szyje jak umie i czym umie.

Ma ludzi “podniesionych z ziemi” jak Judyta, emerytów i superzawodowców. Pewnie chciałby usiąść w kącie i płakać, ale wtedy rozstrzelają. Podejrzewałbym trapiące go przeczucie, że osobiście Kwiatek mu strzeli w głowę, jeśli znajdzie formalny powód przejęcia dowodzenia.

Nawet nie chciało mi się pisać, z jaką łatwością główna bohaterka poderwała porucznika.

Komandor (dowódca zespołu uderzeniowego, w tym flotylli) jest tak przygnieciony odpowiedzialnością za wynik, za wykonywanie rozkazów i za ludzi, że pewnie dosypywałby sobie proszek zombi do każdej kawy. Do tego ma jeszcze na łbie “lokalną władzę” w postaci pana hrabiego.

Pewnie nawet żywiłby jakieś uczucia wobec ojczyzny, gdyby nie ten lotniskowiec, a na razie ma większe problemy.

 

Który z nich jest zombie? – pytam się uprzejmie :-)

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Radku, a widzisz, masz to przemyślane i wymyślone! Po cichu podejrzewałam, że tak jest, gdyż nie pisze się 60k znaków, ot tak, po prostu musiałeś mieć wyobrażone postaci. :-) Poza tym polubiłam Kwiatek i jej mały oddział z poprzedniego tekstu oraz Baby Jagę z innej opowieści.

 

Kłopot polega na tym, że tych osób tekście nie ma, tj. nie ujawniają się, aby pokazać kim są/byli, nie wchodzą w relacje podług swoich charakterystyk. Powiesz/napiszesz wojna wszystko zmienia i wyrównuje. No, to wyrównałeś, dla mnie, dodam. Oni nie są zombi, ale pokazałeś ich w statyczny sposób, zabierając posiadany potencjał. 

 

Widziałeś może film „Stowarzyszenie miłośników literatury i wielbicieli placka kartoflanego” (wyspa Guernsey, II WŚ). Podstawą scenariusza była książka, ktora jest rodzajem literatury epistolarnej i jej nie czytałam, bo rodzaj melodramatu, film trochę też, ale ja nie o tym chciałam napisać, lecz o postaciach – głównych i tych z drugiego planu. Są kapitalnie przedstawione (też zagrane) w scenkach, dialogach, które pomagają ich poznać, a jednocześnie rozwijają poszczególne wątki. W książce ponoć tych pysznych postaci jest więcej. Jednak wracajmy do sprawy.

W filmie pojawiają się zwykli ludzie w obliczu wojny, ze wszystkim swoimi przywarami, talentami, wiedzą i umiejętnościami. I, pewnie, wojna nie taka, ani nawet podobna do tej opisywanej przez Ciebie, główny wątek inny, ale też ludzie, wyspa i chęć przetrwania, walka z sobą i zaliczanie próby człowieczeństwa. 

 

Który z nich jest zombie? – pytam się uprzejmie :-)

Żaden i żadna z Twojej charakterystyki – odpowiadam. :-) Żebym ci ja nabyła taką wiedzę w trakcie czytania tekstu, a po zakończeniu miala choć jej ułamek!

Zapytasz, ale co? Dla mnie, acz marna ze mnie wyrocznia i znawca, a dobrymi radami, podobnie jak chęciami piekło jest wybrukowane, główna oś, sekwencja zdrzeń (też, pokazanie tych, a nie innych), dialogi i trochę słownej waty. 

Język jest ładny, treści okołowojenne logiczne, interpunkcja w porządku, lecz nie słychać opowieści. Chciałabym, abyś nie zarzucił tego uniwersum, bo interesujące i potencjalnie stwarza wiele możliwości. 

 

pzd srd

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dziękuję (w sumie) za dobre słowa na temat tego tekstu, który zresztą był napisany jako pierwszy z myślą o publikacji. Potem podlegał redakcjom i szlifowaniu, co mu nie wyszło wyraźnie na dobre.

Najśmieszniejsze (choć może najponursze) jest to, że opowiadanie te charakterystyki postaci zawiera, ale i tak nie widać tzn. nie są czytelne. Kwiatek (tak samo jak Maryśka) została stworzona do tego opowiadania, jako tło dla Judyty dla uniknięcia “efektu Smerfetki” (ona jedna i same chłopy). Wydaje mi się, że pani chorąży mi najlepiej się udała w “Robinson i Kwiatek”, ale tego opowiadania naprawdę nikt nie lubi.

Jeszcze raz dziękuję za przeczytanie i uwagi. Cieszę się, że na tym portalu nie zacząłem od tego opowiadania, czyli pierwszego napisanego z myślą, żeby poszło “do ludzi”.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Cholipciuś, postaci same w sobie są dobre, bo charakterystyczne. Latadła, szczegóły techniczne, walka jak najbardziej, ale to już wiesz, bo kiedyś o tym napisałam; kontekst i zdarzenia w ogólnym zarysie – również, choć tu już pewnie można byłoby coś pokombinować.

Przeczytam „Robinson i Kwiatek” i się odezwę. ;-)

 

Edytka: Uzupełniam, bo mi się przypomniało, że chciałam o tym Ci napisać. Wczoraj na dobranoc czytałam wywiad z Radkiem Rakiem o tym, jak powstawała jego najnowsza powieść i o kłopotach z bohaterką. O tym jak była niesforna, nieusłuchana i chodziła kedy chciała. Ona, a nie on, czyli Autor. ;-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Cześć!

 

Jestem już trochę przyzwyczajona do stylu, jakim piszesz i po przeczytaniu kilku Twoich opowiadań wiem, że wymagają bardzo dużej uwagi, bo niczego nie mówisz wprost. Z jednej strony podoba mi się to, ale czasami może zmęczyć, bo sekunda nieuwagi, może sprawić, że umknie coś ważnego. Myślę, że jednak przydałoby się trochę więcej informacji podanych wprost.

Ja się zgubiłam w jednym miejscu, a mianowicie w momencie bombardowania pensjonatu. Naprawdę nie wiem, kto i dlaczego zaczął strzelać i jaką ostatecznie rolę odegrał w tym czerwony sznurek. Judyta zdaje się siedzieć w samym centrum tego wszystkiego, ale nie odnosi obrażeń.

Masz też bardzo dużo postaci, często określonych tylko stopniem wojskowym i w pewnym momencie już nie bardzo wiedziałam kto jest kim.

I choć początek niezbyt mnie wciągnął, to od zwerbowania Judyty czytałam już jednym tchem. Jest coś niesamowicie przejmującego w takim surowym opisie wojny i zachowania bohaterów. Do tego jeszcze mieszasz to wszystko z dość ironicznym humorem. 

Opis kobiet walczących w Obronie Terytorialnej trochę mi się dłużył, ale przemyciłeś tam sporo informacji o Republice i Królestwie, co samo w sobie jest ciekawe. Obecność Kwiatek oczywiście na plus, bo znam już tę postać. 

Tekst ma trochę wad, ale za ten niebanalny styl i całkiem wciągającą opowieść, moim zdaniem zasługuje na bibliotekę.

Była też Maryśka, miejscowa. Jakby się nie przedstawiła, też by było wiadomo, że Maryśka.

To mi się bardzo podoba. Jest to świetny opis postaci, choć ryzykowny, bo nie wiadomo jak się czytelnikowi Maryśka dokładnie skojarzy. 

 

Masz trochę błędów interpunkcyjnych, ale niestety Windows w najmniej odpowiednim momencie postanowił się zaktualizować i łapanka przepadła. Z tego co pamiętam, często zapominasz kropki po cudzysłowie albo wstawiasz ją przed.

Porucznik zmiął przekleństwa w ustach, całą wiązankę. Hrabia zrobił się czerwony na twarzy.

zmełł

Cześć! Bardzo Ci dziękuję za przeczytanie i uwagi.

Poprawiłem oczywiście “zmełł”.

 

Do tej historii byłem kiedyś bardzo przywiązany i żaden z moich tekstów nie odcierpiał tylu poprawek i redakcji, co ten, ale i tak mu nie pomogło. Jak widać.

Ja się zgubiłam w jednym miejscu, a mianowicie w momencie bombardowania pensjonatu. Naprawdę nie wiem, kto i dlaczego zaczął strzelać i jaką ostatecznie rolę odegrał w tym czerwony sznurek.

Zacznijmy od czerwonego sznurka, miał być oznaczeniem, że to jest miejsce “bezpieczne”. Czyli po rozwaleniu sztabu “cywile” nie są nękani, bo nasi.

O kolejności ostrzału pensjonatu napisałem dwa razy, raz po kolei, drugi raz w podsumowaniu, ale wyraźnie na tyle bełkotliwie, że nie pomogło. Na swoje usprawiedliwienie rzucę, że to pierwszy mój tekst beletrystyczny, który w założeniu miał być publikowany.

Jest to świetny opis postaci, choć ryzykowny, bo nie wiadomo jak się czytelnikowi Maryśka dokładnie skojarzy. 

Fakt, staram się trochę igrać z czytelnikiem. Tzn. nie wymagam, żeby każdemu się skojarzyła tak samo.

Tekst ma trochę wad, ale za ten niebanalny styl i całkiem wciągającą opowieść, moim zdaniem zasługuje na bibliotekę.

Za to też bardzo dziękuję :-)

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Cześć!

 

Przeczytałem już jakiś czas temu (jakoś po spotkaniu w Warszawie), ale zapomniałem skomentować. Wcześniej nie miałem jakoś ochoty czytać tekstów “wojennych”, dopiero później się przemogłem.

Przyjemnie, tak nieco na luzie napisane, na lekko. Trochę zabrakło taga humor, bo tego w tekście nie brakuje i jest on jedną z mocniejszych stron opowiadania. Kilka razy szeroko się uśmiechnąłem, potrafiłeś ożywić dialogi i nadać im koloru. Jako jedno z serii wypada dobrze, jako samodzielne też, choć niektóre motywy zdecydowanie domagają się rozwinięcia. Przykładowo: widzimy, ze hrabia pod koniec idzie do rekinów, ale nieco zbyt mało wprowadziłeś czytelnika w panujące realia, by był na to przygotowany i wyciągnął z tego więcej niż humor sytuacyjny. Motyw przedni – wzbudza ciekawość, ale trochę oderwany od reszty.

Najlepszym punktem programu jest imho bohaterka, nieco tragikomiczna, ale z charakterem i żyłką do interesów. Z zainteresowaniem śledziłem jej przygody, zastanawiając się, co z tego wszystkiego wyniknie. Dobrze pokazałeś osobę między młotem a kowadłem, która zesłana na pogranicze walczy o jak najlepszy byt i nie pokłada nadzieję we własnej zaradności (rozbrajające były teksty Hektora o rentach ;-) ) Poprzez jej interakcje dobrze pokazujesz świat, który z początku wydaje się tylko lekko althistoryczny, ale szybko widzimy, że tutaj przemiany dziejowe potoczyły się inaczej niż u nas. SF z ancien regime. Nie zbaczasz też w stronę steampunka, co bardzo mi się podoba. Takie trochę gwiezdne wojny rewolucji francuskiej.

W końcówce trochę zbyt dużo miejsca poświęciłeś przedstawieniu postaci, które w tym tekście nie grają znaczącej roli (Kwiatek). Znowu, z perspektywy zbioru ok, ale z punktu widzenia czytelnika tego konkretnego tekstu trochę wybija z rytmu. Bo już niby zakończenie się zbliża, a tu kolejne figury na planszy. Za to informacje, kto z kim i dlaczego sypia bardzo dobrze – imho – pasują do wojennych realiów, kiedy ludzie ze względów oczywistych starają się mocniej chwytać dzień. Podobnie wzmianka o wodzie robi tu robotę.

Jeżeli czegoś zabrakło, to jakiegoś wyraźnego zakończenia, punktu kulminacyjnego lub chociaż klamry. Niby mamy koniec wojny, ale dalej strzelają a polityka obiera kolejne zakręty. Umiejętnie pokazałeś perypetie Judyty, ale jestem zwyczajnie ciekaw, co był (będzie) dalej.

Przyjemny tekst, zdecydowanie biblioteczny imho.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Dziękuję Ci za przeczytanie, komentarz i bardzo się cieszę, że się podobało. Na tym mi najbardziej zależy.

Z pisaniem tekstów wojennych jest zawsze taki problem, że mamy wielu bohaterów (jak książka telelefoniczna – wprawdzie nie ma akcji, ale ilu bohaterów) i pojawiają się, kiedy akcja przetacza się z cywila do oddziału jakby partyzanckiego. Postaci nowe (Kwiatek i Maryśka) miały być kontrastem dla Judyty, która nie jest ani jedną, ani drugą i nie będzie, ale nie uprzedzajmy.

Humor, jeśli jest, to trochę czarny, bo staram się trzymać czytelnika z dystansem od okropieństw.

Co do zakończenia, to wydało mi się oczywiste – zastrzeli dziada!

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Co do zakończenia, to wydało mi się oczywiste – zastrzeli dziada!

Zgadzam się, ale kilku innych rzeczy nie domknąłeś (jestem zwyczajnie ciekaw ;-) ). Czy Hektor drugi raz oszukał śmierć? Czy wojna zakończy się czy tez będzie trwała gdzieś indziej? Zakładam, że jeszcze trochę się podzieje, skoro wprowadziłeś Kwiatek i Maryśkę.

Chyba czas rzucić okiem do kolejnych tekstów by zaspokoić ciekawość ;-)

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć!

Przeczytałam :)

Początek był dla mnie rewelacyjny, potem było też dobrze, ale im dalej tym coraz ciężej. Tekst rzeczywiście nie jest łatwy, ale czy chaotyczny? Na pewno w Twojej głowie jest to wszystko dobrze poukładane i wydaje mi się, że też zrozumiałam, co się działo, ale przyznaję, że musiałam się sporo skupiać, a niektóre akapity czytać ponownie. Militarne opisy są fajne, ale kiedy jest ich zbyt dużo, coraz ciężej z koncentracją, żeby wyłowić najważniejsze rzeczy. Mam wrażenie, że czasem brakuje równowagi w dawkowaniu opisów, tzn. czasem za mało opisujesz i nie wiadomo, dlaczego tak jest (np. wspomniana sytuacja z hrabią na niszczycielu), a czasem przeciwnie, za dużo (opisy innych babek w oddziale). Oczywiście wszystko zależy do jakiego odbiorcy celujesz ze swoim tekstem, niektórym wystarczą i same opisy, jeśli trafiają w ich hobby.

Podobała mi się scena z powieszeniem i halucynacjami, wprowadziła taką senną atmosferę, myślałam, że to jest ten moment, kiedy tekst się pogubi, ale sądzę, że wszystko ładnie poszło dalej i wróciło do rzeczywistości. Dobre przejście między scenami (powieszenie, a potem ‘wstała…’).

Dobry pomysł, żeby oprócz Judyty znalazły się też inne babeczki, ale wydaje mi się, że powinny mieć większy udział w fabule, a nie być dla samego bycia tak jak netflix wymaga mniejszości w filmach ;) Zabierają sporo miejsca w tekście, ale tekst skupia się głównie na ich opisach, a nie czynach.

W tekście jest trochę bałaganu, jeśli chodzi o to, co się dzieje i po co (albo może: trzeba się bardzo skupić, żeby się zorientować), ale z drugiej strony sądzę, że dobrze to pokazuje wojnę, na której często przecież jest burdel (a tekst odbieram raczej z punktu widzenia cywila, pomimo scen z punktu dowodzenia opisywanych przez wszechwiedzącego narratora).

Zgadzam się częściowo z Asylum, że w tekście trochę brakowało celu. Ułatwiłby przedzieranie się przez wojnę, która z czasem niestety (a może i co straszne) troszkę zaczęła mnie męczyć (nudzić?). Mimo wszystko ciekawa byłam, jak potoczą się losy Judyty, choć trudniej mi się czytało (sama Judyta bardzo fajnie zarysowana postać!). Ciekawiła mnie też sytuacja z Hektorem i to chyba był jedyny zalążek celu – czy nastąpi ponowne spotkanie i co się będzie działo potem. Jednak opowiadanie nie poszło w tym kierunku.

Bardzo podobał mi się humor i lekkość dialogów. Tym bardziej ubolewam, że nie dałeś swoim bohaterom (których z tego, co widzę bardzo dobrze przemyślałeś) więcej miejsca w wydarzeniach/konfliktach. Fajnie łączysz sceny między sobą. Są krótkie, ale wystarczające. No i oczywiście bardzo ładny język.

Pozdrawiam :)

Bardzo dziękuję za przeczytanie i komentarz, który okazał się dla mnie zarówno klarowny, jak i pouczający.

Sytuacja z hrabią na niszczycielu (dlaczego wyrzucili go za burtę) wydaje mi się ciągle wystarczająco wyjaśniona dialogiem. Arystokrata odmówił pozostania na “swoich” wyspach i przykładnego oddania życia na polu chwały. Więc stał się jeszcze bardziej niepotrzebny – marynarze załatwili sprawę prosto.

W “Czerwonym sznurze” opisy militarne (sytuacji operacyjnej) są pretekstowe, choć wydawały mi się pełne tzn. bez dziur. Oczywiście plany obu stron zmieniają się dynamicznie, co potęguje chaos na polu walki, ale nie powinno w tekście. Wojna musi męczyć!

Masz rację, że Maryśka i Kwiatek znalazły się w fabule w wyniku hm. interwencji redakcji, że mam “efekt Smerfetki” (ona jedna i same samce). Jednak nie chciałem przedłużać opowiadania, wprowadzając scenę (bojową) z Kwiatkiem ani z Maryśką. Wrzuciłem po zdaniu opisowym. Jednak Judyta jest główną bohaterką, a one miały być tłem w jej głowie. Jakkolwiek rzeczywiście może to jeszcze poprawię. Po roku przestałem mieć tego opowiadania dość.

Zgadzam się częściowo z Asylum, że w tekście trochę brakowało celu.

To jest trochę główny motyw opowiadania oprócz “mgieł wojny”. Celem jest przeżycie dnia. Stąd Judyta bardziej podziwia panią chorąży Kwiatek za umiejętność uszabrowania czystej bielizny niż (potencjalnie) złamania ręki sierżantowi Amosowi. Osiąganie czegokolwiek innego staje się niemożliwe. Judycie zajmuje trochę czasu, zanim do tego dochodzi.

Jeszcze raz dziękuję za przeczytanie i celne, rozwijające uwagi.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Sytuacja z hrabią na niszczycielu (dlaczego wyrzucili go za burtę) wydaje mi się ciągle wystarczająco wyjaśniona dialogiem. Arystokrata odmówił pozostania na “swoich” wyspach i przykładnego oddania życia na polu chwały. Więc stał się jeszcze bardziej niepotrzebny – marynarze załatwili sprawę prosto.

W całej scenie byłam zagubiona, aż do informacji o rozwiązaniu brygady obrony terytorialnej, wtedy sobie pomyślałam – no tak, rozwiązali jego brygadę, to nie był już potrzebny, dlatego się go pozbyli. Zaproponowali ratunek w formie zostawienia go na wyspie, ale odmówił, więc go po prostu wyrzucili. Takie miałam rozumowanie. Scena była dla mnie średnio zrozumiała, no ale chociaż zabawna :).

Ogólnie wydaje mi się, że problem w zrozumieniu niektórych rzeczy może wynikać stąd, że nie znam realiów tego świata. W trakcie czytania starałam się chłonąć informacje, żeby w mojej głowie pojawił się klarowniejszy obraz różnic między królestwem a republiką, ale różnice trochę się rozmywają, może dlatego bo oczekiwałam ‘złe królestwo – dobra republika’, a w życiu tak często nie jest, co tutaj akurat jest na plus, że świat jest bardziej szary. Tak czy siak, to wchłanianie informacji o świecie i orientowanie się w militarnych zasadach (których bardzo dobrze nie znam) bardzo mnie zmęczyło i to było też przyczyną, dlaczego pod koniec ciężej mi się czytało.

To jest trochę główny motyw opowiadania oprócz “mgieł wojny”. Celem jest przeżycie dnia.

W porządku, tak rzeczywiście na początku/w środku jest i przez ten czas tekst jest ciekawy. Ale potem ten dzień mija, pojawiają się inne dni, pojawia się pełno postaci, które nie są ważne dla fabuły, Hektor się rozmywa, ogólnie akcja trochę siada, oddalamy się i śledzimy strategię wojny, która nie jest równie interesująca, jak personalne problemy, zwłaszcza jeśli wojna ma miejsce w świecie, którego wszystkich zasad nie znamy. Dlatego zrobiło się ciężej, przynajmniej mi.

Jakkolwiek rzeczywiście może to jeszcze poprawię. Po roku przestałem mieć tego opowiadania dość.

Fajnie, wtedy tekst może być naprawdę super :) W obecnej formie też sądzę, że jest dobry i jak najbardziej zasługuje na bibliotekę, jestem zadziwiona, że tam nie trafił. Tak czy siak, powodzenia!

Hej Radek!

 

Wpadam przed komentarzem w wątku wyzwaniowym. Początek bardzo przyjemny, zarówno wprowadzenie świata, wojny, jak i postaci. Akcja też radziła sobie sobie całkiem nieźle, Judyta dająca schronienie żołnierzom fajnie wszystko zawiązała. Aż do powieszenia Judyty czytało się bardzo przyjemnie, potem akcja zaczęła zwalniać. Punktem kulminacyjnym tego zwolnienia był przydługi opis postaci służących Imperium.

Oprócz tego brakowało mi jakiegoś wątku przewodniego. Wprawdzie mamy wojnę między dwoma frakcjami i to na tej osi odbywają się ruchy-przód tył budujące napięcie, ale przez cały czas nie wiedziałem, dokąd całość zmierza. Kolejność wydarzeń była w pełni logiczna i realistyczna, ale z perspektywy powiązań fabularnych mamy tu raczej zbiór losowych sytuacji, w których znalazła się główna bohaterka. Do tego na większość z nich zareagowała równie niemrawo. Rozumiem, że Judyta fizycznie nie była w stanie wpływać na swój los, ale historii na pewno to nie pomaga.

Z uwag technicznych, na początku było dużo skakania perspektywy z Judyty na Hektora. Niżej jeszcze mała łapanka:

Rybacy nie codziennie odważali się wypływać na połów, a tu nic nie rosło jadalnego oprócz palm kokosowych, ale było po sezonie.

a tu nie rosło nic jadalnego (nie wypisywałem wszystkiego, ale sporo razy podczas czytania miałem wrażenie, że ze składnią jest coś nie tak)

Technologia stosowana w Zjednoczonym Królestwie była po prostu na tyle inna niż ta w Republice, że dało się zrobić detektor.

Sam fakt, że technologia była “inna” jak dla mnie nie powoduje jeszcze, że ma na podorędziu detektor systemów komunikacji wroga. Rozumiem, o co chodzi, ale w ciągu przyczynowo skutkowym brakuje mi ogniwa.

Nie potrafiła określić, ile czasu minęło, zanim podeszła do swego wybawcy, ale on był ostatecznie martwy z punktu widzenia całej wiedzy medycznej.

Między tym, że nie potrafiła określić czasu przejście, a faktem, że jej wybawca był martwy, nie ma sprzeczności, więc spójnik “ale” jest nie na miejscu. Spróbowałbym połączyć inaczej lub nawet rozbić na osobne zdania.

Judyta trzymała strzelbę, obok klęczał sierżant Amos i obserwował teren przez lornetkę. Patrzyło się dwoma oczami, ale samo miało wiele obiektywów.

Jeśli chodziło o lornetkę, raczej “sama”.

– Oni tak specjalnie, chcą zmusić nas, do udzielenia pomocy oficerowi.

Wydaje mi się, że zbędny przecinek.

Poczuła w sercu ukłucie, że to Hektor, [+choć+] przecież go nie kochała. Nikogo nigdy nie kochała, nawet siebie.

Na pewno można “poczuć, że”, ale nie wiem, czy można “poczuć ukłucie, że”.

Brakujące “choć”.

– Ten dowcip mi się nudzi. Prostytucja jest legalna i stanowi ważną dziedzinę sektora usług na naszej wyspie. Skąd u pana takie przesądy rodem z Republiki, jak od wroga?

Zbędna informacja. Wiadomo, że Republika jest wrogiem.

– To kto wykonuje prace niewolników?

– Emigranci ze Zjednoczonego Królestwa… – Kwiatek zaczęła odpowiadać.

Odpowiadała już przecież dłuższą chwilę.

Naprzeciwko siedziała Kwiatek. Jej chłopak, narzeczony, a w każdym razie facet w dniu inwazji dostał odłamkiem w głowę.

Sypiała ze strzelcem wyborowym z drużyny A, też z desantu. W dniu inwazji został lekko ranny i od tamtej pory się załamał. […] Chłopak chorąży Kwiatek był kopalnią snajperskich sztuczek. Sam już z nich nie korzystał, ale chętnie się nimi dzielił.

Czy Kwiatek w dniu inwazji miała dwóch facetów jednocześnie? Jeśli tak, warto wspomnieć o tym w opisie, bo wygląda to na dwa niespójne przedstawienia tej samej osoby.

Chyba dobrze, że Maryśka nie wiedziała, o wizytach Amosa przed wojną w pensjonacie.

Zbędny przecinek.

Lekarz ucieszył się, że udało się go na tyle zacerować, iż nadaje się do transportu. […]

– Poruczniku, jesteście poważnie ranni. Spokój! – powtarzał lekarz. – Walka o życie się jeszcze nie skończyła.

Jeśli pacjent nadawał się do transportu, to walka o życie jest chyba za mocnym określeniem, w szczególności w ustach lekarza. Prawdopodobnie np. “jeszcze nie doszedł do siebie”.

Sami woleli szlachetną i osobistą relację z wrogiem, żeby widział i czuł nadchodzącą śmierć, to humanistyczne, wręcz ludzkie.

Może kropka?

Z wyduszeniem pozostałych żołnierzy Republiki poradzimy sobie sami jak z wszami.

Brzmi, jakby porównanie z wszami nie odnosiło się do wroga, tylko radzenia sobie samemu.

 

Pozdrawiam :)

It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead

Bardzo Ci dziękuję za przeczytanie i wnikliwy komentarz.

Zacznę od fabuły:

Rozumiem, że Judyta fizycznie nie była w stanie wpływać na swój los, ale historii na pewno to nie pomaga.

Bohaterka jako jedyna próbuje coś zmienić. Przejść ze strony przegrywającej (Królestwo – w swoim rozeznaniu w danej chwili) do wygrywającej. To, że się nie udaje, to inna sprawa.

Chciałbym zauważyć, że wszyscy inni bohaterowie “walczą” w narzuconych im z góry rolach.

Oprócz tego brakowało mi jakiegoś wątku przewodniego.

Pewnie masz rację, chociaż dla mnie był dosyć czytelny. Chciałem po prostu spróbować udzielić odpowiedzi na pytanie dlaczego biblijna Rachab mogła chcieć udzielić pomocy wrogowi i co mogło być dalej.

Przypomnę, że Jozue wziął Jerycho cudem, a w opowiadaniu cudów nie ma. Są fortele, pułapki i zasadzki.

 

W pewnym sensie wątkiem przewodnim jest przemiana bohaterki (dwukrotna) ze studentki medycyny w prostytutkę (ledwo zaznaczona w retrospekcji) i z prostytutki w żołnierza. Potem jest wskazanie możliwości przemiany z żołnierza w mordercę.

 

Technikalia:

Z uwag technicznych, na początku było dużo skakania perspektywy z Judyty na Hektora.

Było i nawet nie mam świadomości, że to źle. Miało być jak w romansidle.

Punktem kulminacyjnym tego zwolnienia był przydługi opis postaci służących Imperium.

Przyznam się, że to jest mój ogólny ciężki problem, którego nie umiem rozwiązać. W plutonie jest (powiedzmy) 33 żołnierzy. Oczywiście nie wszyscy są ważni dla akcji. W opowiadaniu wybrałem klucz w/g płci i opisałem “kobiety w oddziale”, bo Judyta raczej by się z nimi trzymała.

Wprowadzenie scenek, które by zastąpiły opis, niepotrzebnie rozbuchałoby opowiadanie, a i tak jest przydługie. Potrzebuję rady mądrzejszych (bez ironii, naprawdę z nadzieją), co robić.

Sama scenka charakteryzująca Kwiatek jest w Zwyczajnym desancie i moim zdaniem – nie.

 

Składnia – po polsku jest dosyć swobodna (podobno) i większość zdań była wykręcana i prostowana z różnych powodów np. akcentu zdaniowego, ale każdą uwagę cenię. Czasami szyk nieco zmienia znaczenie.

np. a tu nic nie rosło jadalnego (akcent na nic)

znaczy nieco co innego niż a tu nie rosło nic jadalnego (normalnie na orzeczenie – nie rosło)

chociaż to drugie mi się bardziej podoba i poprawiłem.

Sam fakt, że technologia była “inna” jak dla mnie nie powoduje jeszcze, że ma na podorędziu detektor systemów komunikacji wroga. Rozumiem, o co chodzi, ale w ciągu przyczynowo skutkowym brakuje mi ogniwa.

Fakt, ale Hektor po utracie większości oddziału to zaczął podejrzewać. Miejscowa Obrona Terytorialna też nie miała na stanie psa tropiącego, ale sobie wytresowali kundelka. Oczywiście wytresowali sobie dla zabawy w czasie pokoju, ale się przydał.

 

“– Skąd u pana takie przesądy rodem z Republiki, jak od wroga?”

Zbędna informacja. Wiadomo, że Republika jest wrogiem.

Tak, ale to dialog. Porucznik dodał to “na dobicie”. Szerzenie republikańskiej propagandy, a wrogiej ma inne znaczenie formalne.

 

“– Emigranci ze Zjednoczonego Królestwa… – Kwiatek zaczęła odpowiadać.”

Odpowiadała już przecież dłuższą chwilę.

Tak i nie. W poprzednich linijkach dialogu zdążyła, a tu tylko zaczęła odpowiadać, potem jej przerwano. Przegadywały się, taka zabawa.

Tutaj odpowiadać jest użyte w innym znaczeniu niż “odpowiadać przed Komisją”.

Jeśli pacjent nadawał się do transportu, to walka o życie jest chyba za mocnym określeniem, w szczególności w ustach lekarza. Prawdopodobnie np. “jeszcze nie doszedł do siebie”.

Zwróć uwagę, że mamy tu do czynienia z medycyną wojskową, czyli zaszyć i na tyły. Udało się zaszyć. “Doszedł do siebie” oznacza odzyskanie zdolności bojowej.

Wyspa cały czas jest obszarem walk.

 

“Sami woleli szlachetną i osobistą relację z wrogiem, żeby widział i czuł nadchodzącą śmierć, to humanistyczne, wręcz ludzkie.”

Może kropka?

A gdzie? Bo to taka sieczka, która ma oddać, jak ludzie myślą.

 

“– Z wyduszeniem pozostałych żołnierzy Republiki poradzimy sobie sami jak z wszami.”

Brzmi, jakby porównanie z wszami nie odnosiło się do wroga, tylko radzenia sobie samemu.

Wydawało mi się to dosyć naturalne dialogowo. Oba porównania są uprawnione. Ludzie nie mówią elaboratami, ale najczęściej obrazowo.

 

Bardzo Ci dziękuję za uwagi, oprócz tych kilku, wszystkie poprawki naniosłem.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Było i nawet nie mam świadomości, że to źle. Miało być jak w romansidle.

Typowych romansideł nigdy nie czytałem, więc może tylko narzekam ;) chociaż mi parę razy zwrócono uwagę, żeby tak nie robić i w sumie zgadzam się, że trzymanie się jednego bohatera większości historii pomaga.

Bohaterka jako jedyna próbuje coś zmienić. Przejść ze strony przegrywającej (Królestwo – w swoim rozeznaniu w danej chwili) do wygrywającej. To, że się nie udaje, to inna sprawa.

W całej historii zauważyłem tylko dwa momenty, gdzie Judyta podejmuje inicjatywę: pomoc wrogom na początku i odwet w zakończeniu. Poza tym wykonuje rozkazy albo inni nią pomiatają. Tak jak mówiłem, z perspektywy świata i realizmu to, że nigdzie indziej nie mogła nic zmienić, ma sens, ale nie zmienia to faktu, że historia na tym traci.

Pewnie masz rację, chociaż dla mnie był dosyć czytelny. Chciałem po prostu spróbować udzielić odpowiedzi na pytanie dlaczego biblijna Rachab mogła chcieć udzielić pomocy wrogowi i co mogło być dalej.

Przypomnę, że Jozue wziął Jerycho cudem, a w opowiadaniu cudów nie ma. Są fortele, pułapki i zasadzki.

Tutaj najwidoczniej zawiodła moja wiedza, bo o ile samą postać znam, to czerwony sznur zupełnie mi umknął. W każdym razie nie do końca o to mi chodziło. Powiązanie tekstu z Rachab wyjaśnia, jakie jest jego przesłanie, ale nie powoduje, że w strukturze opowiadania pojawia się wątek przewodni. Przez wątek przewodni mam na myśli, że jakiś bohater/stronnictwo chce, żeby coś się stało i wytrwale dąży do realizacji tego celu, np. w Hobbicie grupa krasnoludów chce zabić smoka. Czy książka jest o zabijaniu smoków? Nie: w treści widzimy raczej Hobbita pokonującego swoje słabości. Nie zmienia to faktu, że większość napięcia i poczucia postępu w historii wynika z tego, że Samotna Góra jest coraz bliżej i zaraz uda się odzyskać skarb.

Oczywiście nie każde opowiadanie musi mieć na celu zaangażowanie czytelnika. Czasem to, co chcemy powiedzieć, jest ważniejsze od sposobu, w jaki to się stanie. Brandon Sanderson ma serię wykładów skupiających się właściwie tylko na budowaniu historii, które osobiście bardzo polecam. Całość jest długa (chociaż treściwa i lekka w odbiorze), ale w tym przypadku najważniejsze są części dotyczące historii i postaci.

Przyznam się, że to jest mój ogólny ciężki problem, którego nie umiem rozwiązać. W plutonie jest (powiedzmy) 33 żołnierzy. Oczywiście nie wszyscy są ważni dla akcji. W opowiadaniu wybrałem klucz w/g płci i opisałem “kobiety w oddziale”, bo Judyta raczej by się z nimi trzymała.

Wprowadzenie scenek, które by zastąpiły opis, niepotrzebnie rozbuchałoby opowiadanie, a i tak jest przydługie. Potrzebuję rady mądrzejszych (bez ironii, naprawdę z nadzieją), co robić.

Sama scenka charakteryzująca Kwiatek jest w Zwyczajnym desancie i moim zdaniem – nie.

Obawiam się, że nie ma mnie w grupie osób szczególnie mądrych, więc mogę bazować głównie na swoich odczuciach. W tym przypadku problem jest nie tyle z samym opisem, co z tym, że wprowadzone w opisie postacie nie są do niczego wykorzystywane. Rozwiązania są dwa: albo napisać historię, w której bohaterzy by się do czegoś przyczynili (wracamy do braku wątku przewodniego), albo wyciąć opisy, skoro i tak do niczego nie prowadzą.

Składnia – po polsku jest dosyć swobodna (podobno) i większość zdań była wykręcana i prostowana z różnych powodów np. akcentu zdaniowego, ale każdą uwagę cenię. Czasami szyk nieco zmienia znaczenie.

Składnia w języku polskim mnie regularnie pokonuje, więc znowu piszę o swoich odczuciach, ale łatwiej jest mi zrozumieć zdania ułożone w bardziej standardowy sposób. Może bardziej wytrawnym czytelnikom mniej to przeszkadza :)

Fakt, ale Hektor po utracie większości oddziału to zaczął podejrzewać.

Zakładam, że to ten sam dylemat, co bohaterowie używający niepoprawnego języka. Niby ma sens, ale czytelnikom nie zawsze się podoba :P

Tak, ale to dialog. Porucznik dodał to “na dobicie”. Szerzenie republikańskiej propagandy, a wrogiej ma inne znaczenie formalne.

Tutaj akurat wydaje mi się, że w szczególności w dialogu zabrzmiałoby to sztucznie. Dla ludzi w tamtej sytuacji “Republika” i “wróg” były już prawdopodobnie całkowitymi synonimami i nie mogło chodzić o nic innego. Gdyby chciał coś dodać “na dobicie” prawdopodobnie użyłby nieco mocniejszych słów.

Tak i nie. W poprzednich linijkach dialogu zdążyła, a tu tylko zaczęła odpowiadać, potem jej przerwano. Przegadywały się, taka zabawa.

Tutaj odpowiadać jest użyte w innym znaczeniu niż “odpowiadać przed Komisją”.

Zrozumiałem. Chociaż może w takim razie lepiej napisać, że “nie zdążyła dokończyć”.

Zwróć uwagę, że mamy tu do czynienia z medycyną wojskową, czyli zaszyć i na tyły. Udało się zaszyć. “Doszedł do siebie” oznacza odzyskanie zdolności bojowej.

Wyspa cały czas jest obszarem walk.

Może faktycznie to moje cywilne zakrzywienie.

A gdzie? Bo to taka sieczka, która ma oddać, jak ludzie myślą.

Sami woleli szlachetną i osobistą relację z wrogiem, żeby widział i czuł nadchodzącą śmierć[>>,<<] to humanistyczne, wręcz ludzkie.

Niby tu :) Ciąg dalszy nie ma już gramatycznego powiązania (oprócz znaczenia “to”) z poprzednim zdaniem, więc mi bardziej pasowałaby kropka, ale argument z sieczką też rozumiem.

Wydawało mi się to dosyć naturalne dialogowo. Oba porównania są uprawnione. Ludzie nie mówią elaboratami, ale najczęściej obrazowo.

To mi zabrzmiało trochę, jakby ktoś chciał coś powiedzieć, ale nie trafił. Skoro taki był zamysł, nie mam zastrzeżeń.

 

Pozdrawiam :)

It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead

Typowych romansideł nigdy nie czytałem, więc może tylko narzekam ;) chociaż mi parę razy zwrócono uwagę, żeby tak nie robić i w sumie zgadzam się, że trzymanie się jednego bohatera większości historii pomaga.

Weźmy Romeo i Julię. Najpierw mamy perspektywę Romea (chilluje z kolegami, robią sobie jaja z puszczalskich kobiet i niechcianych ciąż, potem wbijają na imprezkę…), potem Julii.

W Harlequinach chyba rzeczywiście zazwyczaj jest utrzymana od początku do końca perspektywa kobiety. Czytałem dwa, jeden składałem – dawno.

Natomiast w Ataku klonów (romansidło jak się patrzy) mamy głównie perspektywę Anakina. Widz nie ma prawa wiedzieć, co pani senator sobie myślała, biorąc potajemny ślub.

Czyli wydawałoby się, że mamy trend, jak piszesz.

W całej historii zauważyłem tylko dwa momenty, gdzie Judyta podejmuje inicjatywę: pomoc wrogom na początku i odwet w zakończeniu.

Zgadza się, to i tak sporo :-)

Powiązanie tekstu z Rachab wyjaśnia, jakie jest jego przesłanie, ale nie powoduje, że w strukturze opowiadania pojawia się wątek przewodni. Przez wątek przewodni mam na myśli, że jakiś bohater/stronnictwo chce, żeby coś się stało i wytrwale dąży do realizacji tego celu, np. w Hobbicie grupa krasnoludów chce zabić smoka. Czy książka jest o zabijaniu smoków? Nie: w treści widzimy raczej Hobbita pokonującego swoje słabości.

Rozumiem teraz :-)

Zarówno Hobbit, jak i Władca Pierścieni są questem, czyli bohaterowie z założenia mają cel, do którego dążą.

“Czerwony sznur” jest opowieścią wojenną, główna bohaterka chce przeżyć i nie zbiednieć za bardzo. Chciałem pokazać zwykłą strukturę tego rodzaju: bohater próbuje coś i nie wychodzi, potem co innego i wychodzi, ale inaczej.

Niby ma sens, ale czytelnikom nie zawsze się podoba :P

I nad tym muszę pracować. Jako człowiek z natury uparty – dla upodobania sensu nie poświęcę.

Rozwiązania są dwa: albo napisać historię, w której bohaterzy by się do czegoś przyczynili (wracamy do braku wątku przewodniego), albo wyciąć opisy, skoro i tak do niczego nie prowadzą.

Rzeczywiście mogłaby być scena, w której Judyta przychodzi do oddziału, zapoznaje się z innymi…

Potem druga, gdzie jest pierwsza wspólna akcja.

Jednak wycięcie opisów (oryginalnie ich nie było) powodowałoby, że bohaterka znalazłaby się w pewnej próżni. Zależało mi na umieszczeniu jej w kontekście, w otoczeniu. Poza tym chciałem pokazać brak wzajemnego zrozumienia. Judyta, Kwiatek i Maryśka są bardzo różne, ale bohaterkę chciałem zaprezentować na tle.

Pewnie Cię zaskoczę, ale akurat redakcji ten fragment się podobał, bo był odpowiednio odrażający. W powietrzu wisiała atmosfera strzelania sobie nawzajem w plecy.

 

Chociaż może w takim razie lepiej napisać, że “nie zdążyła dokończyć”.

I masz rację!

Poprawiłem, dziękuję.

 

Sandersona wysłuchałem (chyba nie całego, ale jednak). Bardzo podobają mi się Twoje uwagi, pomagają mi przemyśleć. Kropkę w sieczkę też wstawiłem.

Może te dwie scenki zamiast opisu byłyby lepsze? W sumie trzy, bo oczyściłaby się scena przy ognisku.

Dziękuję!

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Nowa Fantastyka