Po śniadaniu poszli do strefy wellness. Całą piątką. Mike, mimo osiemdziesięciu kilogramów nadwagi, odważył się rozebrać do samych slipek. Poczłapał w kąt basenu, aby jak najmniej rzucać się w oczy. Paul, dla odmiany, próbował skupić na sobie uwagę wszystkich; w czepku i czarnych goglach przepływał basen w tę i z powrotem. Jego styl był jakąś dziwną wariacją żabki i delfina. Tak przynajmniej ocenił to Max, który postanowił towarzyszyć Mike’owi. We dwóch obserwowali starszego kolegę.
– Pół-człowiek, pół-ryba, pół-emeryt – rzucił Max, na co Mike uśmiechnął się półgębkiem. Powinien chyba poczuć ulgę, wynikającą z faktu, że to nie on stanowi obiekt kpin. Zamiast tego pomyślał sobie, że skoro dbający o siebie, przystojny facet jest po cichu wyśmiewany, to z niego musiano szydzić bez opamiętania.
Mike spojrzał ukradkiem na Sandrę i Monikę, które snuły pogawędkę w jacuzzi. To ich obecność, oczywiście, krępowała go najbardziej. Ale co tam, miał powód, żeby chodzić z podniesionym czołem (choćby w samych gaciach); był drugim najlepszym sprzedawcą w firmie. Tuż za Moniką, która, gratulując mu drugiego miejsca, pocałowała go w policzek.
,,Nieważne, czy o mnie plotkują” – pomyślał, śledząc popisy Paula. ,,Żadne z nich nie potrafi tego, co ja. Gdybym miał wygląd Moniki, pewnie osiągnąłbym wynik o dwadzieścia procent lepszy od niej…”.
Sandra, ustępująca Monice pod względem urody i intelektu, była piąta. Max czwarty, Paul trzeci – ci dwaj szli łeb w łeb do samego końca. Młodzik został wypchnięty z podium na ostatniej prostej i brązowy medal przypadł dwukrotnie starszemu weteranowi.
W dowód uznania firma zafundowała ,,wyborowej piątce” weekend w Spa. W mailu od działu HR napisano, że powinni się tutaj ,,zrelaksować i zacisnąć łączące ich więzi”. Wszystkich (z wyjątkiem Sandry) uderzyła skryta w tym zaleceniu ironia; każdy sprzedawca wiedział, że może polegać wyłącznie na sobie. Choć praktyki polegające na cichym podkradaniu klientów nie wchodziły w grę na tak wysokim szczeblu – tym parały się pomniejsze szczurki – żaden z ,,wyborowych” nie zawahałby się przed sięgnięciem po sztylet, gdyby okoliczności do popełnienia skrytobójstwa były sprzyjające.
Tak czy siak, nikt z pierwszej piątki nie patrzył darowanemu koniowi w zęby. W końcu było to jedno z najlepszych Spa w kraju. Obawę budziła tylko zapowiedź ,,gry integracyjnej”, w której mieli brać udział dzisiejszego popołudnia. Monika próbowała dowiedzieć się czegoś na recepcji, ale usłyszała jedynie, że wspomniana atrakcja ma być ,,niespodzianką” i że ,,na pewno nie będą zawiedzeni”.
Kiedy już nacieszyli się wodą, poszli do swoich pokoi, by nieco odpocząć przed obiadem. Mike zaległ na łóżku i po raz kolejny obiecał sobie, że od poniedziałku wchodzi na dietę olejkową doktora Brokedicka. Max, przeklinając głupiego dziada, który zgarnął mu laury sprzed nosa, kopał poduszkę w różne kąty pokoju, aż w końcu stłukł lampę. Paul robił pompki, aż pociemniało mu w oczach, Sandra nakładała staranny makijaż, a Monika zasiadła przed komputerem, aby dopiąć dwa zamówienia.
W pół do drugiej spotkali się na korytarzu wiodącym do restauracji. Po wykwintnym śniadaniu, które spożyli na tarasie, mieli wysokie oczekiwania.
Stoły uginały się od jedzenia. Okazało się, że zaserwowano rozmaite dania z wołowiny: kotlety, sznycle, potrawki, gulasze. Na ścianie zawieszono tablicę z szarym konturem byka. Czarne kreski rozdzielały go na poszczególne, jadalne partie, które to partie opisano pochyłą czcionką z wymyślnymi zawijasami: Rostbef, goleń, szponder…
– Przepraszam! – Monika zwróciła się do kelnera. – Czy serwujecie państwo dania wegetariańskie?
Mężczyzna z przylizanymi włosami położył dłoń w białej rękawiczce na piersi, ukłonił się i rzekł:
– Absolutnie nie.
Kobieta otwarła usta, aby zaprotestować, ale koniec końców nie powiedziała nic. Wrzuciła na talerz kilka opiekanych ziemniaków, dołożyła bukiet surówek i z naburmuszoną miną zasiadła za dużym, okrągłym stołem. Reszta ekipy rzuciła się na mięsne specjały.
– Ech, Mona, nie wiesz, co tracisz – powiedział chwilę później Max, nabijając na widelec smażoną polędwiczkę. Koleżanka spiorunowała go wzrokiem.
Do obiadu podano kilka rodzajów wina. Czym prędzej przystąpili do degustacji – prędko osuszyli dwie butelki czerwonego trunku, który świetnie komponował się z mięsem.
Towarzystwo jadło, piło i gadało o pierdołach, przekrzykując się i chichocząc. Przy trzecim kieliszku nawet wściekła wegetarianka poczuła się dobrze. Nagle zjawił się kelner z przylizanymi włosami.
– Przepraszam – rzekł – ale muszę państwa prosić o przerwanie posiłku.
– Dlaczego?! – obruszył się Mike.
– Bardzo proszę. Pójdą państwo za mną.
Z wyraźnym ociąganiem, wszyscy podnieśli się z krzeseł.
– Gra integracyjna – rzucił Paul, na co reszta jęknęła.
Myśleli, że kelner zaprowadzi ich do windy, ale nie – skręcił na klatkę schodową. Mike modlił się w duchu, aby nie musieli wchodzić zbyt wysoko.
Wspięli się o piętro wyżej i ruszyli długim korytarzem. Przewodnik stanął przed wejściem do jednego z pomieszczeń i wykonał zapraszający gest.
Znaleźli się w niewielkim, pustym pokoju. Pozbawiony mebli i okien, przypominał opróżniony składzik. Uwagę wszystkich przykuła wystająca z sufitu rura o sporej, półmetrowej średnicy.
– Życzę dobrej zabawy. – Kelner ukłonił się i zamknął drzwi. Uwadze wszystkich nie umknął fakt, że były one zaskakująco masywne.
Paul szarpnął klamkę.
– Zamknięte – rzekł zrezygnowany.
Sprzedawcy wydali z siebie wystudiowany jęk, mówiąc: ,,O Boże, na co komu ta błazenada, nie możemy spędzić czasu jak dorośli, szanujący swój czas, ludzie?!”.
Wszyscy podskoczyli, kiedy rozległ się opętańczy śmiech. Musiał dochodzić z niewidocznych głośników, a brzmiał tak, jakby ktoś umierał z radości na dnie suchej studni.
– Witajcie! – powitał ich gruby, przetworzony komputerowo głos. – Pora zacząć zabawę!
Mężczyźni wymienili spojrzenia, mówiące: ,,serio?”, Monika wyraziła zażenowanie, przykładając dłoń do oczu, zaś Sandra wyglądała na przestraszoną.
– Jestem Kowboj! – kontynuował niewidzialny gospodarz – i zadam wam pierwsze pytanko na rozgrzewkę! Uwaga! Niech każde z was się zastanowi i powie, ile razy skłamało w zeszłym tygodniu.
Sandra wystraszyła się jeszcze bardziej, z kolei pozostała czwórka wyglądała teraz na wkurzoną.
– Co to ma być?! – krzyknął Paul. – Jakieś pseudo-psychologiczne fiu-bździu, mające nas niby integrować? Przecież to jakaś żenada!
Reszta chóralnie zgodziła się z jego słowami.
– Daję wam jeszcze piętnaście sekund – ogłosił nieznajomy, który przedstawił się jako Kowboj.
– Bo co?! – krzyknął Max, rozglądając się dokoła, usiłując dostrzec kamerę. Nie było wątpliwości, że są podglądani.
– Bo stanie się coś niemiłego – odpowiedział Kowboj.
– Coś niemiłego stanie się tobie, kiedy stąd wyjdziemy! – krzyknęła Monika. – Co to za kretyńska farsa? Ja sobie nie życzę brać w tym udziału! Proszę nas stąd wypuścić!
Zapadła cisza, którą szybko przerwało odległe buczenie.
– Agregat? – zastanawiał się głośno Mike.
– Tak – przyznał Paul. – Albo jakiś silnik…
Buczenie narastało, aż w końcu utonęło w koszmarnym chlupocie.
Z rury rzygnęła gęsta, brązowa ciecz. Odór, który błyskawicznie wypełnił pomieszczenie, nie pozostawiał wątpliwości, że pokój zalewa płynne gówno. Kaskady łajna uderzały o posadzkę, rozchlapując je po całym pomieszczeniu. Piątka przerażonych więźniów odsunęła się pod ścianę, jednak na marne – wszyscy zostali opryskani.
Obrzydliwy potok ustał po kilkunastu sekundach. Monika i Paul wymiotowali, Sandra szarpała klamkę, wrzeszcząc, Mike usiadł na mokrej posadzce, trzymając się za serce, a Max stał jak wryty, nie wierząc w to, co właśnie się stało. Znów rozległ się opętańczy rechot.
– Nie żartuję! – krzyknął Kowboj. – Macie odpowiadać na moje pytania!
– Kim jesteś?! – odkrzyknął Paul, ocierając usta. – Czego od nas chcesz?!
– Kim jestem? Jestem kimś, kto ma do was parę pytań i chce poznać odpowiedzi. Pamiętajcie o dwóch rzeczach: po pierwsze, będę wiedział, kiedy skłamiecie. Po drugie: jeśli skłamiecie zbyt wiele razy, utopicie się w byczmy gównie. Rozumiemy się?
– To jakiś koszmar! – załkała Sandra.
Paul pochylił się nad Mikiem, który uspokoił go, że to nic poważnego – tak reaguje na silny stres.
– No dobra! – Monika chwyciła się pod boki. – Zadasz nam pytania, my odpowiemy zgodnie z prawdą. Wtedy nas wypuścisz? Czy jesteś świrem, który i tak zamierza nas pozabijać?
– Jak śmiesz! – obruszył się Kowboj. – Umowa to umowa! Ja, w przeciwieństwie do was, szanuję prawdę!
– Jak to? – zdziwił się Max.
– Dość tego! – Wrzask sprawił, że niewidzialne głośniki aż zatrzeszczały. – Macie robić, co każę! Zapytam po raz kolejny: ile razy skłamaliście w zeszłym tygodniu?
– Ja dwa razy – przyznał Paul.
– Ja też – powtórzył Max.
– Ja musiałam… – Monika westchnęła, przymykając powiek. – Ja… myślę, że osiemnaście razy. Tak, osiemnaście.
Pozostali, nawet dyszący na podłodze Mike, zrobili na te słowa wielkie oczy.
– Ja ani razu! – załkała Sandra. – Ja nie kłamię!
Teraz pozostała czwórka przewróciła oczami.
– Trzy razy – sapnął Mike.
Zapanowała cisza. Nie na długo: przerwał ją ostry, pulsujący dźwięk, przywodzące na myśl syrenę alarmową. Kowboj skandował do rytmu:
– Bull-shit! Bull-shit! Bull-shit…!
W tym hałasie nawet nie usłyszeli szumu agregatu. Z rury znów trysnęło gówno.
Potok płynął przez dobre pół minuty. Kiedy już każdy z pięciu sprzedawców zwymiotował wszystko, co miał do zwymiotowania, z głośników wydobyła się przestroga:
– Nie radzę kłamać.
– Moment! – krzyknął Max. – Skąd niby wiesz, że kłamaliśmy? Siedzisz nam w głowach, czy jak?
– Mniej więcej – odpowiedział Kowboj. – Pora na drugie pytanie. Lepiej dobrze się zastanówcie, bo jesteście już umoczeni po łydki. Nie możecie sobie pozwolić na ściemnianie. Pytanie brzmi: kto z waszej piątki myślał o miętoszeniu czyich cycuszków?
Sprzedawcy spojrzeli po sobie.
– Że co? – zapytał Mike.
– Nie rozumiem! – krzyknęła Sandra.
– Wiecie, o co mi chodzi! – Zdenerwował się Kowboj. Monika uniosła dłonie w uspokajającym geście i powiedziała:
– Chodzi o specyficzną, skupioną na piersiach, fantazję erotyczną, tak? Z tego mamy się wyspowiadać?
Brak komentarza potwierdzał jej przypuszczenie. Max chrząknął, wbił spojrzenie w podłogę i rzekł:
– To nie tak, że to była fantazja… Absolutnie nie! Ale tak się zastanawiałem kiedyś, tak hipotetycznie, dla porównania z kobiecymi… jakie są w dotyku cycki Mike’a.
– Że jak? – zapytał Paul. Tylko on był w stanie cokolwiek z siebie wydusić.
– To tylko ciekawość! Taka ciekawość! – Max wodził spojrzeniem od jednej osoby do drugiej, szukając oznak wiary w swoje zapewnienia. Na marne.
– Brawa za szczerość! – odezwał się Kowboj. – Widzicie? Opłaca się mówić prawdę!
– À propos! – krzyknęła Monika. – Powiesz nam w końcu, kim jesteś i dlaczego nas torturujesz?
– Nie muszę tego robić – padła odpowiedź. – Ale powiem, czemu nie. Jestem hodowcą bydła i biznesmenem. Tak się składa, że ten hotel należy do mnie. Czystym przypadkiem dowiedziałem się, że Zawiasex International urządza wypad integracyjny dla piątki swoich najlepszych sprzedawców. Kolejny przypadek: od dawna mam z wami, skurczybyki, na pieńku!
– Jak to? – zapytał Mike.
– A tak to! Kiedyś zamówiłem u was kilkaset zawiasów do bram. Wiecie, standardowa renowacja zagród na farmach. Daliście mi gwarancję na dwadzieścia cztery miesiące. Co stało się dwudziestego piątego miesiąca? Pieprzone zawiasy się rozpadły!
– Ależ proszę pana! – zapiszczała Sandra. – Proszę zwrócić uwagę, że Zawiasex International jako jedyna firma oferuje tak długi okres…
– Cicho! – Krzyk przerwał rutynową formułkę. – Wcisnęliście mi gówno i teraz mam okazję odpłacić wam się tym samym.
– MY wcisnęliśmy? – wściekła się Monika. – Nie sądzę, aby to któreś z nas…
– Bez dyskusji! – Kowboj nie miał zamiaru słuchać usprawiedliwień. – Następne pytanie! Uwaga: które z was marzyło o fiku-miku z pigmejem!?
– Och! – Monika załamała ręce i zgięła się w pół. Szlochała dobrą chwilę, a potem podniosła twarz mokrą od łez i wykrzyczała: – To ja! Miewam tę fantazję regularnie, to silniejsze ode mnie! Wiem, że jestem zboczona, ale cóż na to poradzę?!
Pochlipała jeszcze chwilkę, po czym, ku powszechnemu zdziwieniu, uśmiechnęła się.
– Widzicie!? – krzyknęła. – Ten palant ściemnia! W żaden sposób nie podgląda naszych myśli! Przecież to oczywiste!
– No właśnie! – pochwycił Max. – Ja od początku wiedziałem. No i sami widzicie, że… e… z tymi cycami Mike’a to nieprawda!
– Panie Kowboju! – kontynuowała Monika, rozglądając się dokoła. – Skończ te kretyńskie gierki i natychmiast nas wypuść! Kto wie, może nawet nie złożymy skargi, jeśli jakoś nam to pan wynagrodzi. A tak poza tym, to co jest z tobą, gościu, nie tak? Miętoszenie cyców i fikoły z pigmejem? Co ty? Zatrzymałeś się w rozwoju na etapie gimnazjum?!
Ta uwaga dotknęła Kowboja.
– Gimnazjum?! – krzyknął. – Taaaak?! Ciekawe, jak wybrniecie z tego, zakichane wykształciuchy! Kolejne pytanie, z innej beczki: kto rano chodzi na dwóch nogach, potem na czterech, a potem… trzech nogach…
– To nie tak! – jęknął Paul.
– Aleś błysnął! – zarechotał Mike.
– No nie wiem… – Monika przyłożyła palec wskazujący do brody, udając, że się nad czymś zastanawia. – Jakiś pojebany zwierz, któremu odpadają nogi?
– Dość tego! – Ton głosu wskazywał na to, że Kowboj wpadł w histerię. – Nie będziecie mnie obrażać!
Szum agregatu mógł oznaczać tylko jedno. Ku rozpaczy więźniów, z rury chlusnęło gówno. Tym razem lało się długo. Obrzydliwa ciecz w końcu sięgnęła wszystkim, mniej więcej, do pasa
– Ty pieprzony świrze! Wypuść nas!
– Przestań!
– Pójdziesz siedzieć!
Głośne skargi nie wywołały żadnej reakcji. Ta pojawiła się po dłuższej chwili:
– No i co ja mam z wami zrobić? – Monika zauważyła, że nie było to pytanie retoryczne. W tamtej chwili dotarło do niej, że nie mają wielkich szans na przeżycie.
– Drogi panie Kowboju – rzekła przymilnym tonem. – Myślę, że to zaszło trochę za daleko. Ale wciąż nie jest za późno, żeby się wycofać. Jesteśmy sprzedawcami, proszę mi wierzyć, że niejedno w życiu widzieliśmy. Proszę nas wypuścić, a obiecuję, że wszyscy zapomnimy o tej przykrej sprawie…
– Mów za siebie! – załkała Sandra. – Ja tego nigdy nie zapomnę! Nigdy!
– Przymknij się, idiotko! – zganiła ją szeptem koleżanka.
Znów zaszumiał agregat.
– Dlaczego?! – krzyknął Mike.
– To nie ja! To samo! Ja nic… – Dało się słyszeć, że Kowboj wali ręką w jakieś przyciski. Piątka sprzedawców, bez większego sensu, zaczęła wzywać pomocy.
Kiedy gówno sięgnęło Sandrze po talię, ujęła Monikę za rękę i wykrzyczała:
– Nigdy cię nie lubiłam! Jesteś podstępną szmatą!
– Nawzajem! – Padła riposta. – Ty nie jesteś podstępna, za to głupia jak but i prymitywna jak skurwysyn!
– A ty zboczona! – pisnęła Sandra! – Widzisz? Ten twój pigmej już by się tu utopił!
– Mój pigmej?!
W międzyczasie Mike próbował odepchnąć od siebie Maksa, który chwycił go oburącz za obwisłe piersi.
– Tak jak myślałem! Mięciutkie jak puch!
– Ja też zawsze o tym marzyłem – przyznał Paul.
Gówno lało się i lało. Jeszcze minuta, góra dwie, i nastąpi koniec…
– Ratunku!
Fernando wyrwał się ze snu, krzycząc. Wierzgnął, zrzucając kołdrę z siebie i z Matyldy.
– Fern! Co jest?! – Żona położyła mu łapę na ramieniu.
– Koszmar! Straszny koszmar, dobry Boże…
– Ciii, spokojnie. Co ci się śniło?!
Fernando usiadł na łóżku i wbił spojrzenie w ścianę.
– To było tak abstrakcyjne i popieprzone, że nawet nie wiem, od czego zacząć. Muszę to chyba spisać. Chodziło o to, że ludzie… którzy sprzedawali zawiasy… zostali gdzieś uwięzieni i zalewało ich gówno. Ja pierniczę, nie do wiary.
– Ludzie? Ludzie sprzedawali zawiasy? – dopytywała Matylda.
-Tak!
Samiec wstał z łóżka i zaczął się ubierać.
– Jesteś przemęczony – zawyrokowała żona.
– Tak, pewnie tak. – Mąż posłał jej całusa i wyszedł z sypialni. Koszmar obudził go kwadrans przed budzikiem.
Po zakończeniu porannej toalety zrobił sobie kanapki i wyciągnął z lodówki butelkę mleka. Wyjrzał przez okno – pogoda była cudowna. Słonko grzało, ani jednej chmurki na niebie. Postanowił zjeść śniadanie w drodze do pracy. Pogwizdując wesoło, wyszedł z domu i ruszył chodnikiem w stronę fabryki.
Kiedy wgryzł się w kanapkę, powróciło do niego wspomnienie koszmaru. Z odrazą spojrzał na kromki chleba, pośród których ułożył ser i ludziowinę.
Odłożył nadgryzioną kanapkę do teczki i pociągnął łyk mleka. Smakowało cudownie, Matylda udoiła je wczoraj wieczorem. Ech, gdzie te lubieżne czasy, kiedy żona wrzucała koronkowe ciuchy i kazała mu się ,,wypompować do cna”? Musieli potem wycierać ściany…
Fernando Torro, powszechnie szanowany byk, minął bramę zakładu przetwórstwa mięsnego, w którym piastował funkcję dyrektora do spraw jakości.
,,To by było czyste szaleństwo, gdybym to właśnie ja przeszedł na wegetarianizm” – pomyślał.
Ale nie takie szaleństwa widział już ten świat.