Jedyne Dzieci jak co rano wspięły się na zielone wzgórze ponad ruinami miasta. Dzięki zachmurzonemu niebu nie doskwierał im żar, a lekki wiatr przyjemnie orzeźwiał. Płowowłosy Aron wszedł na barierkę tarasu widokowego i zamarł, jak drapieżny ptak nad terytorium łowów. Prześlizgując się wzrokiem po popękanych ulicach, zagraconych przez rdzewiejące pojazdy, ustalał dzisiejszą trasę. Towarzysząca mu czwórka przyjaciół usiadła w cieniu spękanego, upstrzonego ptasimi odchodami posągu olbrzymiego androida i zwiesiła głowy. Jak na razie jedynym równie jak Aron podekscytowanym uczestnikiem wyprawy zdawał się Orson, stary owczarek niemiecki. Oparł przednie łapy o balustradę i radosnym szczeknięciem przywitał widok opustoszałego Rio de Janeiro.
– Idziemy do fabryki – zawyrokował chłopiec.
– Fabryki maszyn? – spytała z niedowierzaniem Aleksja, patrząc na przywódcę spode łba. – Dandroidy zabroniły nam…
– Kogo obchodzi, co nam zabroniły? Cioteczka Fudżi, ostatni sprawny dandroid, od dzisiejszego poranka jest już tylko nieaktywnym złomem. Możemy robić, co nam się podoba!
Lex załkał żałośnie. Miranda ukryła twarz w dłoniach i recytowała bajkę “Królowa Botów”. Robiła tak zawsze, gdy się denerwowała.
Za górami, za lasami
leży miasto z marzeń twych,
gdzie maszyny razem z ludźmi
śnią te same, wieczne sny.
Aron poczuł zniecierpliwienie, ale wiedział, że lepiej dodać pozostałym otuchy, niż ganić za smutek. Był przekonany, że już niedługo wszyscy poczują ten sam zew wolności, który rozpierał mu pierś i udzielał się psu.
– Ciocia nawet nic nie poczuła! Dobrze wiecie, że tryb autodestrukcji spala od razu głównego procka. Teraz sami musimy o siebie zadbać. Może w fabryce nie było już niczego przydatnego robotom, ale kto powiedział, że nie znajdziemy tam czegoś dla nas?
– Dobra, ale po drodze adoptujemy! – uparła się Aleksja. Wstała i związała długie rude włosy w niedbały kok. Aron przewrócił oczami.
– Mamy tak liczną rodzinę, że moglibyśmy wytapetować nią wieżowiec. Chodźmy!
Przygnębiona grupka ruszyła powoli w stronę opuszczonego miasta, w miarę zbliżania się do niszczejących budynków przyspieszając kroku. Jedyne Dzieci nieustannie wysłuchiwały zaleceń dandroidów, by bawić się wśród drzew i na łąkach, zamiast włóczyć po grożących zawaleniem budowlach. One jednak z niezmiennym uporem eksplorowały ruiny, najpierw w poszukiwaniu zabawek i książek, później złudnego towarzystwa innych ludzi. Sztuczna inteligencja ganiła je za nieposłuszeństwo, lecz nie mogła zabić w podopiecznych tęsknoty za własną cywilizacją.
Gdy dzieciaki zanurzyły się w martwą aglomerację, żaden z nich nie umiał powstrzymać uśmiechu. Szczątki Rio de Janeiro stanowiły ich raj, a tego dnia po raz pierwszy raj ów nie był obwarowany zakazami. Jedyne Dzieci poczuły się wreszcie naprawdę same na świecie. Doznanie to przyprawiało o dreszcz strachu i podniecenia jednocześnie. Przebiegły przez dziesiątki doskonale znanych ulic, płosząc stada ptaków, jeleni i gryzoni, za którymi jak szczeniak uganiał się Orson. W końcu trafiły do przemysłowej dzielnicy miasta, gdzie rzadko dotąd bywały. Wielkie bloki mieszkalne i długie fabryki ciągnęły się aż do doków przy wschodniej plaży. Mirandę i Aleksję zachwycił koślawy, szklany dom wielorodzinny, stojący przy ulicy pełnej białych, surowych budynków. Dzieci weszły do środka i zaczęły działać według standardowej procedury – Lex przetrząsał kuchnię, Blanche buszował w salonie oraz przedpokoju, Miranda w łazience, a Aron i Aleksja przeglądali rzeczy w sypialni. Mieszkania posiadały mnóstwo elementów wykonanych z kolorowego szkła – ścian, blatów, półek, lamp, ozdób i urządzeń. Dziewczynki podziwiały wszechobecne refleksy światła, chłopcy śmiali się z kryształowej toalety. W apartamentach nie było wiele zdjęć mieszkańców – kasta robotnicza zarabiała krocie, musiała jednak koncentrować się na pracy, nie życiu rodzinnym. Jedyne Dzieci natrafiły za to na stosy dokumentów: zezwoleń, badań lekarskich, ponagleń od wierzycieli, rozpisek i instruktaży.
– Harriet Chapman. Czarna. Z nadwagą, ale niezła szprycha. Mam jedną fotkę. – Blanche przeglądał teczki z biurka przy telewizorze. – Inżynier chemii.
– Dostała odznaczenie za wynalezienie płynu chłodniczego do modelu CT – mruknęła Aleksja, oglądając zakurzone dyplomy na komodzie przy łóżku. – Może spowolniłby eksploatację cioteczki? Że też Fudżi uparcie nie pozwalała nam…
– To już nieważne – skwitował Aron, ze zmarszczonymi brwiami przebierając ubrania w szafie. – Twarzowe ciuszki! – Zachichotał, ciskając w przyjaciółkę czerwonym, sznurowanym gorsetem. Aleksja odskoczyła, jakby próbował obrzucić ją szlamem.
– Ueeee, weź się! Ja na pewno nie biorę tej baby.
– Ja ją wezmę! – zawołała Miranda. – Blanche, masz jej tożsamościówkę?
– Ta.
Eksploratorzy przetrząsnęli wszystkie mieszkania w szklanym budynku, adoptując czterdzieści dwie osoby. Każdy poszukiwacz znalazł obywatela kasty robotniczej, który wyjątkowo przypadł mu do gustu. Aron zgarnął sześcioletnie bliźniaczki, które urodziły się zrośnięte pupami. Gdy wyszli na ulicę, Lex znowu płakał, tym razem ze śmiechu, oglądając bez końca zdjęcia sprzed operacji małej Kate i Bradley. Blanche ze skonsternowaną miną patrzył na fotografie przedstawiające myśloprocesory. Urządzenia te od połowy XXI wieku wszczepiano wszystkim noworodkom, dzięki czemu stopniowo włączano dzieci do globalnej sieci świata ludzi i maszyn. Blanche dotknął swojej czaszki za lewym uchem, tam, gdzie powinno znajdować się urządzenie.
– Ciekawe, jakie to było uczucie, mieć płytkę w głowie i dostęp do sieci, w której buszowały żywe umysły razem z SI.
– Mnie to w ogóle nie ciekawi – stwierdziła Miranda, krzywiąc z odrazą krągłą twarz. – Pomyśl, miałbyś dostęp do sztucznych umysłów, a one do twojego. Aż mam gęsią skórkę, zobacz! Wolę kontakt ze zwierzakami, niż z maszynami. – Poklepała Orsona po głowie, a ten polizał ją po wierzchu dłoni.
Jedyne Dzieci przetrząsnęły jeszcze pięć apartamentowców, nim dotarły do monstrualnej fabryki Android Company. Stanęły przed rozchylonymi drzwiami głównej hali, czując podniecenie i zdenerwowanie. Orson zamarł niepewnie w progu i spoglądał to do środka, to na swoich towarzyszy. Dookoła słychać było tylko szum morza i wysokie trele skrytego w nadbrzeżnych krzewach ptactwa. Żaden z ostatnich ludzi przez kilka minut nie potrafił wypowiedzieć hasła. Łamanie zakazów opiekunów zawsze wiązało się z radosnym sięganiem ku swobodzie i przygodom. Tym razem dzieciaki zdawały sobie sprawę, że mogą odkryć coś, co skomplikuje ich życie dużo bardziej, niż dezaktywacja ostatniej, rozumnej istoty poza nimi. W końcu Aron przemógł się i postąpił do przodu.
– Jaka piękna tajemnica – orzekł. Słowa stanowiły ustalony przez dzieciaki szyfr: jeśli tajemnica miała być “piękna”, unikali wstydliwych, traumatycznych znalezisk. Jeżeli “straszna” – właśnie takich szukali. Przywódca Jedynych Dzieci chciał, żeby ten pierwszy dzień wolności był wspaniałą przygodą. Sam zamierzał wrócić do fabryki w nocy i sprawdzić te nieprzyjemne sekrety, przed którymi próbowały chronić ich dandroidy.
Poszukiwacze przygód zagłębili się w pogrążone w półmroku hale produkcyjne, laboratoria i magazyny. Pomiędzy wielkimi maszynami poczuli się mali i słabi. Niektóre pomieszczenia nosiły na sobie znamiona złupienia przez ich opiekunów. Dandroidy próbowały naprawić swoje uszkodzenia po pierwszej fali promieniowania, związanej z wybuchami na Słońcu. W większości hal znajdowały się standardowe androidy i animatroniki, ale w jednej eksploratorzy natknęli się na roboty – dzieci. Małe, kolorowe maszyny wymalowane miały na nieaktywnych twarzach przesadnie rozradowane uśmiechy.
– Jak na to patrzę, cieszę się, że nie przetrwało żadne źródło energii. – Aleksja wędrowała opuszkami palców po policzkach i ustach jednego ze sztucznych małolatów. – Dandroidy prezentowały się lepiej. Tym, którzy je stworzyli, nie zależało na podobieństwie do ludzi.
– To prawda. Wujek Levi wyglądał dokładnie tak, jak wyobrażam sobie Marsjan. A Fudżi miała w sobie coś z ośmiornicy. – Miranda spłaszczyła palcami nos i wydęła usta. Orson przekrzywił głowę i zaskomlał, zupełnie jak wtedy, gdy ciotka wydawała mu polecenia, których nie pojmował. Sala rozbrzmiała salwami śmiechu.
– Spróbujmy dowiedzieć się więcej – wykrztusił Lex, przyglądając się spisowi pomieszczeń na ścianie. – Archiwum jest niedaleko.
Dzieci pokiwały głowami i ruszyły we wskazanym kierunku. Aron miał ochotę się sprzeciwić – nie wiedział, na jakie tajemnice starej fabryki mogą się natknąć. Stwierdził jednak, że dowiedzenie się jak najwięcej o dandroidach może pomóc przyjaciołom poradzić sobie ze stratą istot, które nieudolnie, lecz najlepiej, jak umiały, pełniły rolę ich rodziców.
Archiwum podzielone było na dwie części – danych przechowywanych na papierze i tych upchanych w komputerach. Z westchnieniami żalu minęli szeregi bezużytecznych stanowisk przy płaskich ekranach i przeszli tam, gdzie półki z katalogami piętrzyły się do sufitu. Co kilka metrów stały elektroniczne drabiny, z których nie byli w stanie skorzystać.
– Znajdźmy odpowiedni dział, a ja się wespnę – zakomenderował Aron.
Rozpierzchli się pomiędzy regałami. Po kilku minutach zawołał ich Blanche, który znalazł ostatnie sprawozdania z produkcji, datowane na rok dwa tysiące sto dwudziesty. Katalogi znajdowały się jakieś pięć metrów nad ziemią. Blanche poklepał przywódcę po ramieniu.
– Złapię cię, jakby co.
– Ehe, tak jak ostatnio? – zakpił Aron.
– Ej, ostatnio goniły nas dzikie psy, musiałem trzymać Orsona! Złapię, obiecuję.
Chłopak zaczął wspinać się po półkach, wyobrażając sobie, że to drzewo, a na dole czeka miękka trawa, nie twardy beton. Gdy sięgnął po czerwone segregatory i strącił je na dół, z pustego regału zerwało się stado nietoperzy. Zaskoczony Aron puścił metalową konstrukcję i spadł.
A Blanche go nie złapał.
Chłopak ocknął się na pulpicie pod ścianą, z opatrunkiem na potylicy. Czuł cuchnącą maść Mirandy, co oznaczało, że nie rozciął skóry, nabił tylko solidnego guza. Usłyszał śmiechy i podniecone głosy przyjaciół. Co odkryli jego towarzysze? Podniósł się do pozycji siedzącej, ale natychmiast poczuł zawroty głowy. Zrezygnowany opadł z powrotem na blat. Orson trzymał łeb przy jego ramieniu i przyglądał mu się z troską.
– Profesorze Aronie McGregorze, proszę leżeć. Podamy panu informacje na tacy. – Aleksja podeszła do przywódcy z podkładką do notowania. Ukłoniła się teatralnie i wyciągnęła ku przyjacielowi trzymany przedmiot, na którym leżała tożsamościówka i plik dokumentów.
– Co jest grane? – spytał zdezorientowany chłopak, biorąc od dziewczyny papiery. Spojrzał na dokument tożsamości i wycharczał coś niezrozumiałego ze ściśniętego gardła. Przyjaciele ryknęli śmiechem.
– Pan profesor taki elokwentny! – zachichotała Miranda.
– Bioneurolog ze zwiechą mózgu… – Lex po raz trzeci tego dnia zalał się łzami.
Przywódca Jedynych Dzieci wpatrywał się w zdjęcie profesora bioneurologii, zatrudnionego w Android Company ponad sto lat temu.
– Czy to mój ojciec?
– Nie, stary. To ty! – Aleksja dźgnęła palcem pozostałe papiery. – Aron McGregor, Aleksja Kindle, Lex Hołkow i Miranda Tong to twórcy dandroidów. Zostawiliśmy swoje rozpaćkane DNA i eksperymentalną maszynę do klonowania, gdyby nas zabrakło, a roboty miały awarię.
Aron nie był pewny, czy oszołomienie to wynik upadku, czy dostarczonych rewelacji. Usiadł ostrożnie i przejrzał papiery.
– Wiedzieliśmy o Klonexie – mruknął. – Tej rozklekotanej maszynie, z której Fudżi i Levi nas wyciągnęli, po czym się rozpadła. Zużyli na jej włączenie drogocenną resztkę energii. Ale mówili…
– Że długo szukali nośników DNA – dokończył Lex. – Kłamstwo, były tutaj przez cały czas. Przez ponad sto lat maszyny nie chciały nas odtworzyć, mimo że niszczyło je Słońce. Zrobiły to dopiero, gdy było już za późno. Nie zdążyliśmy dorosnąć, żeby je naprawić.
– Blanche’a nie ma w ekipie konstruktorskiej – zauważył Aron.
– Ano nie. Nazywa się Blanche Pevox. Elektryk – geniusz.
– Raczej kretyn, który znowu mnie nie złapał – mruknął przywódca. – Gdzie on jest?
– Grzebie w rozdzielni przy głównej ha…
Przeciągły zgrzyt i łomot zatrzęsły fabryką. Orson stulił uszy, ale postąpił przed eksploratorów i posłał w przestrzeń ostrzegawcze warczenie. Stuletnie lampy nad głowami Jedynych Dzieci migotały przez kilka chwil, po czym jasnym światłem zapłonęła połowa z nich. Ekrany komputerów zrobiły się niebieskie. Gdy szok związany z pierwszym kontaktem z elektrycznością minął i udało się uspokoić psa, Lex obejrzał kilka najbliższych urządzeń.
– Nie ma dysków. Te pudła są bezużyteczne.
Czekając, aż dołączy do nich Blanche, spoglądali z niedowierzaniem na sztuczne światło żarówek. Przyszły elektryk wrócił do archiwum ze sprawnym animatronikiem. Upiorny zajączek bez przerwy kręcił głową i skakał jak szalony, wzbijając się niemal ponad ich głowy. Orson kłapał szczękami za każdym razem, gdy robot wyskakiwał w górę.
– Znalazłem zapasowy obieg energii – oznajmił Blanche. – Był sprytnie schowany, ale dałem radę. Chyba sam go ukryłem. Zając potrzebuje tylko kilkusekundowego ładowania na najniższym napięciu, więc pomyślałem, że…
– Wyłącz go, głupku! – syknęła Miranda. – Lepszy żywy zając, niż to coś. To obraża zwierzęta.
Blanche z ciężkim westchnieniem unieruchomił animatronika. Aron spojrzał na stosy papierów, porozkładanych na najbliższych pulpitach. Jego ekipa najwyraźniej buszowała tutaj przez kilka godzin, nim odzyskał świadomość. Skrzywił się na myśl o tym, co mogła znaleźć. To miał być dobry dzień…
– Powinienem zmienić hasło, zanim zapytam, jakimi jeszcze kłamstwami karmiły nas dandroidy?
– Niekoniecznie – odparła Aleksja. – Nie znajdziemy tutaj powodów, dla których maszyny olały nas na sto lat. Za to spisaliśmy wszystkie swoje intencje, dotyczące ich stworzenia. I możliwych konsekwencji podpięcia ich do sieci.
– Chyba ludzie skończyli równie bezboleśnie, jak cioteczka – stwierdziła ostrożnie Miranda. – To nie była zaraza, o której napomykały dandroidy. Raczej… wielkie zwarcie.
– Pokażcie mi to!
Aron aż do późnego popołudnia studiował zbiory archiwum fabryki. Dowiedział się, że dandroidy miały być nowym rodzajem SI, obdarzonym “duszą”, czyli sztuczną moralnością i współodczuwaniem. Wysoka inteligencja nie była priorytetem projektu, co tłumaczyło częściową nieporadność cioteczki Fudżi i pozostałych opiekunów Jedynych Dzieci. Lex jako główny programista wynalazł kod aktywacyjny, Aron i Miranda, specjaliści od ludzkiego mózgu, wraz ze swoimi pomocnikami opracowali schemat, a inżynier Aleksja sprawowała pieczę nad urzeczywistnieniem go przez zespół konstruktorów. W dokumentach brakowało planów, według których udało się stworzyć dandroidy. Podobnie rzecz miała się z budową myśloprocesora i sposobem utworzenia wspólnej sieci ludzkich umysłów i SI. Jedyne Dzieci znalazły za to własne ostrzeżenia, że istnieje jedna milionowa procenta szansy, iż podpięcie nowych maszyn do systemu spowoduje globalne zwarcie. Powód podał Lex. Przyznał w papierach, że oszukiwał, tworząc sztuczną duszę. Spróbował zakodować ludzkie sposoby zachowania za pomocą zwykłej metody zero jedynkowej: prawda – fałsz. Uprościł w ten sposób ludzką psychikę i sprowadził świat do czarno-białych barw. Kod nadspodziewanie bezbłędnie działał, ale istniało znikome prawdopodobieństwo, że skomplikowany, ludzki umysł odrzuci kontakt z tak prostą duszą. Nikt z naukowców nie wziął na poważnie jednej milionowej procenta, sugerującej niebezpieczeństwo awarii systemu i spalenia nośników danych – myśloprocesorów, które miał w głowie każdy człowiek na Ziemi.
Aron zamknął grubą książkę “Dandroid – android z duszą”, opisującą nadzieje, związane z nową technologią, które sam po części spisał. Było to dla niego niezwykłe doznanie: własne słowa, umieszczone na niezliczonych stronach, zdawały się jednocześnie znajome i odległe, zrozumiałe i zupełnie nieprzystępne.
– Jako dorośli byliśmy potwornymi nudziarzami – stwierdził, ziewając.
– I marzycielami – dodała Aleksja, oglądając albumy, w których wycięto wiele zdjęć, mających ukazywać poszczególne elementy dandroidów. – Nasze fantazje wybiły ludzi.
– Moje czitowanie ich wybiło – mruknął Lex, który bardzo przeżywał całą sytuację.
– Daj spokój, stary. – Przywódca skrzywił się, rozglądając po sali. – Płytki w głowach, dusze w maszynach… To nie nasza wina, że patrzyliśmy w tę samą stronę, co wszyscy. Chcieliśmy się złączyć z maszynami, a odciąć od natury. Idiotyzm.
– Jak myślicie, kto to zrobił? – Aleksja uniosła jeden z albumów, prezentując pocięte kartki.
– Maszyny – mruknął Blanche, który od godziny chodził w tę i z powrotem wzdłuż półek, myśląc intensywnie. – Mam dwie teorie na temat tego, dlaczego dandroidy zwlekały ze sklonowaniem nas. Albo stwierdziły, że to my jesteśmy zbędni, albo, że one. Stawiam na to drugie. Sami pomyślcie. Niemal wszystkie dandroidy się zużyły, zanim odtworzyły człowieka. Gdy to wreszcie uczyniły, od razu spaliły Klonex: sztucznego twórcę. Nie zaprzęgły nas od razu do roboty – naprawiania ich – tylko pozwalały na zabawę i naukę tego, co chcemy. Pchały ku kontaktowi z naturą, ganiły za ślęczenie w Rio. Przed śmiercią wszystkie zdecydowały się na autodestrukcję, niszcząc dyski i wewnętrzną instalację. Dokumenty na temat ich skonstruowania są wybrakowane, w komputerach brakuje nośników danych. Sądzę, że dandroidy uznały siebie za gówniany pomysł. Siebie i wszystko, co produkował Android Company.
– Oddały nam planetę – szepnął Lex. – Niezłe jaja. Jesteśmy rozpieszczonymi dziećmi maszyn – samobójców.
– No. Roboty zniszczyły własną rasę i odcięły od prądu im podobne – dodał Blanche. – Źródło energii, do którego podłączony jest główny obieg, zostało podziurawione i opróżnione.
– Lex – mruknęła Aleksja po długiej chwili ciszy. – Jeśli to prawda, stworzyłeś prawdziwy kod na duszę. Serio. Dandroidy były… dobre.
Jedyne Dzieci patrzyły po sobie rozszerzonymi źrenicami. Takiej przygody nawet Aron się nie spodziewał. Miranda objęła swoją twarz dłońmi i znów wyrecytowała fragment bajki.
Ja – maszyna – ciebie kocham
a czy ty mnie umiłujesz?
myślę, czuję, choć nie szlocham
nie płacz – ja cię uratuję
Eksploratorzy usłyszeli zbliżające się kroki w korytarzu i odgłosy obijania o ściany. Popatrzyli zdezorientowani na Blanche’a.
– Ach, tak. Sam się włączył, jest na stałe podpięty do gniazdka z prądem. I okropnie irytujący.
Do archiwum wszedł wysoki android. Z daleka widać było, że ma gładkie, idealne rysy twarzy o bezmyślnym wyrazie. Ubrany w cukierkowo różowy podkoszulek z napisem BEST FRIEND wyciągał przed siebie ręce, jakby szukał kogoś do przytulenia.
– W czym mogę pomóc? Kocham cię! W czym mogę pomóc? Kocham cię! W czym mogę… – powtarzał zgrzytliwym głosem, obijając się o pulpity. Ciągnął za sobą przewód, który co jakiś czas się blokował, a android dreptał komicznie w miejscu.
– Upiorne – stwierdziła Miranda. – Ten stwór w niczym nie przypomina naszych dandroidów. Jest jawnym prześmiewstwem z nas samych.
Lex podszedł do robota, który zaklinował się między biurkami i obejrzał panel na jego plecach.
– Ktoś uszkodził moduł zachowania i komunikacji – stwierdził. – To bezmyślny, zepsuty automat. – Spojrzał z konsternacją na przyjaciół. – Po co nam były te wszystkie maszyny? Czemu chcieliśmy się komunikować z kawałkiem złomu, kiedy mogliśmy rozmawiać ze sobą?
– Kaście robotników nie wolno było za wiele gadać. – Miranda pomachała tożsamościówką Harriet Chapman.
– A artyści to niby mogli? – rzucił z przekąsem Aron. – Albo rządzący? Wszyscy mieli ciągle pracować. Nawet dzieciom nie pozwalano żyć tak, jak nam. Od czwartego roku życia siedziały od rana do wieczora w szkole.
– Może baliśmy się samych siebie? – spytała Aleksja. – Fudżi mawiała przecież, że jesteśmy nieprzewidywalni jak nasza matka – natura.
– Olejmy to. – Przyszły programista wyglądał, jakby wyczerpał się jego zasób cierpliwości dla fanaberii własnej rasy. Podbiegł do pudła czystych arkuszy papieru, po czym położył przed Aronem pusty notatnik i długopis. Jego oczy błyszczały w półmroku. – Jesteśmy wolni. Zaczynamy człowieka od nowa. Nasz rozdział historii. Jak go nazwiemy?
Aron zmarszczył brwi i długą chwilę wpatrywał się w szczebioczącego bezmyślnie androida i obszczekującego go Orsona. Nagle chłopak roześmiał się i klasnął w dłonie.
– Niech będzie po myśli cioteczki Fudżi i reszty dandroidów. Zrobimy człowieka na odwrót. Jego przodkami zostaną maszyny. Wyjdzie z technologii, czegoś prymitywnego, ku mądrej naturze.
Jedyne Dzieci uśmiechnęły się i okrążyły przywódcę. Ten sięgnął po przyrządy do pisania i nakreślił na pierwszej stronie zeszytu: Dzieci maszyn.