Profil użytkownika


komentarze: 30, w dziale opowiadań: 28, opowiadania: 20

Ostatnie sto komentarzy

Czerwona tęcza to zjawisko, które można zaobserwować o wschodzie i zachodzie słońca. Nie jest co prawda zbyt częste, ale za to bardzo ładne. :) 

Staruch, NoWhereMan, Anet: Przede wszystkim dziękuję za przeczytanie i ocenę. :)

Wiem, że tekst może sprawiać wrażenie fragmentu, ale taki był plan na tę historyjkę, nic mniej, nic więcej.

 

Staruch: Dziękuję za wyłapanie błędów. Większość poprawiłam. “Całym sobą” zostawiam jak jest. Równie dobrze mógł upaść na kolana, na bok… Zdanie podkreśla, że padł całym ciałem na ziemię. Zostawiłam też “nieraz posłuchać”. Nieraz w znaczeniu – niekiedy/czasem/od czasu do czasu. “Czerwona tęcza” również zostaje. “Tęcza” sugerować ma bardziej kształt, aniżeli barwę (Choć sama czerwona tęcza jest jak najbardziej realnym zjawiskiem).

 

Bardzo dobrze, że nie zorientowałeś się o co chodzi na samym początku. Taki był zamysł. :)

 

 

fragment w zamyśle miał być nie tyle dosłownym zapytaniem (bo odpowiedź rzeczywiście jest oczywista), a raczej myślą filozoficzną:

Wiem o tym. Mimo wszystko wygląda to tak, jakby zadając sobie pytanie, natychmiast na nie odpowiadał.

 

Tagów nie czytałam. Nigdy nie zwracam na nie uwagi. Patrzę tylko na gatunek.

Myślę, że specyfika tekstu sama wskazuje na to, o czym ów tekst tak właściwie jest. Ta powtarzalność, charakter narratora i przede wszystkim opis świata przedstawionego. Nietrudno zgadnąć o co chodzi. :)

 

Nie odgadłam jedynie znaczenia kawy. Nie mam pojęcia czym tak naprawdę była. Czy w ogóle jest to istotne dla tego opowiadania…

Czasem sam się zastanawiam, co ja tu w ogóle robię, ale pracować trzeba. Więc pracuję.

Może zamiast tego fragmantu dasz: “zastanawiam się, jak się tutaj znalazłem”, albo coś w ten deseń. Pada zapytanie: “Co tutaj robię?”, a odpowiedź dajesz praktycznie natychmiast: “pracuję”. W tym samym akapicie, masz nawet dokładnie wytłumaczone co ów bohater robi w swojej pracy.

 

Opowiadanie bardzo mi się podobało. Relatywnie szybko odgadłam o co w nim chodziło, a mimo to czytałam całość z przyjemnością i w skupieniu. Akcja z pozoru statyczna, narrator opowiada wszystko spokojnym rytmem. Taka trochę hipnoza słowem (no troszkę wypada się z owego rytmu przy okazji opisu tego, co za halą). Pomimo tej statyczności, czuć fabularną wartkość. Wydarzenia brną do przodu odpowiedni tempem.

 

Jeśli to twoje pierwsze opowiadanie, to moje gratulacje i czekam na kolejne.

Po pierwsze: Prezentując fragment opowiadania, warto napisać czy jest to początek, koniec, scena ze środka, może jakieś konkretne wydarzenie… To ułatwia interpretację wydarzeń i pozwala skupić się na tym, co dzięki temu fragmentowi powinno być dla odbiorcy oczywiste, na czym powinien się skupić, a czym nie warto zawracać sobie głowy, bo zostało wyjaśnione wcześniej, bądź zostanie ujęte w dalszym tekście.

 

Po drugie: Chaos. Gdy już od samego początku gubię się w słowach, to znaczy, że nie jest dobrze.

Prawdę powiedziawszy, nie bardzo wiem o czym ów tekst był. Właśnie przez to poplątanie i brak jakiejś konkretnej linii fabularnej, jakiegoś zapytania nad którym czytelnik będzie rozmyślał, tekst wydaje się nudny i ciężko przez niego przebrnąć. Chciałaś zapewne, aby to most stanowił to “zapytanie”, ale nie bardzo mnie on interesował, gdy męczyłam się czytając o poczynaniach dziewczynki i chłopca.

 

Tekst powinien być jaśniejszy dla odbiorcy, równoważyć dialog, akcję, rozmyślenia bohaterów i spostrzeżenia narratora (i nie ma tu znaczenia, czy to fragment, czy całość). Jedno z drugim powinno się zgrabnie przeplatać.

Jako autor, powinnaś postawić się w roli czytelnika, zadać sobie pytania, które czytelnik mógłby zadać i sprawdzić, czy odpowiedziałaś na nie w tekście, czy nie ma tam niedomówień, czy wszystko jest jasne. Nie mówię, że masz podawać wszystko na tacy, po prostu postaraj się wyklarować pewne rzeczy. Odpowiedzi powinny być w tekście, nawet fajniej jeśli będą troszkę ukryte, jeśli czytelnik będzie musiał trochę pogłówkować aby do nich dojść, ale jednak muszą tam być, a odbiorca musi chcieć je poznać, musi dostrzec te pytania. Wszystko powinno dziać się z jakiegoś powodu w jakiejś oprawie, a nie tylko dziać się… miałko.

Żywiła jednak cichą nadzieję na zmiany; przecież wszystko może się jeszcze zdarzyć… oby tylko na lepsze.

Coś może się zmienić na lepsze, nie zdarzyć.

Na samym początku piszesz o zmianach, ok, ale nijak ma się to do fragmentu po wielokropku, gdy w międzyczasie mowa jest o tym, że wszystko się może zdarzyć.

 

Zerknęła na glinianego słonia, którego dostała w prezencie od siostry, gdy ta wróciła z Indii. Rzeźba była porządnie wykonana, choć Ada tęskniła za czasami, w których zamiast figurki stało jej rodzinne zdjęcie z mężem i synem.

Gdzie stał słoń/zdjęcie? Brakuje mi tutaj tej informacji. Zastępujesz jeden przedmiot, drugim, przy czym czytelnik nie potrafi sobie wyobrazić tej sceny (przynajmniej ja) bo jest ona niesprecyzowana. Może to drobny szczegół, ale razi.

 

Włożyła dłoń pod strumień, którego szum zawsze ją uspokajał

Strumień w wannie sam w sobie nie szumi. Dźwięk dobywa się z wody tuż pod nim. Można mówić o szumie wodospadu, strumienia płynącego korytem, bo faktycznie jako całość szumią.

 

 

usta, niegdyś skore do śmiechu, teraz miała ściągnięte. Trudno było uwierzyć, jak zmarniała na przestrzeni ostatnich lat.

Rozmyślała jak wyglądałoby teraz jej życie zawodowe,

Powtórzenie.

 

Odrzwia rozwierały się ze szczękiem

Źle dopasowany dźwięk. Szczęk, to odgłos uderzania o siebie np. metalu. Może być więc szczęk kluczy niesionych w pęku, albo zapadek w zamku.

 

wyjęła figurkę słonia i postawiła w to samo miejsce co przedtem – koło telewizora, który teraz grał bez przerwy, nawet nocą.

O, to jest to, czego brakuje na początku.

 

 

Przyjdź. Proszę.

Skrzywiła się. Kochała siostrę i wiedziała, że gdy rozpadło się jej małżeństwo potrzebowała wiele wsparcia, ale czasem czuła się jak służąca. Owszem, jest w ciąży i nie pracuje teraz zawodowo, ale czy to znaczy, że nic nie robi?

Zabrzęczał dzwonek do drzwi. Ewa szybko zapomniała o Adzie.

Kompletnie mnie to nie przekonuje. Każda normalna osoba oddzwoniłaby, żeby sprawdzić o co chodzi. Tym bardziej, że wiadomość pochodziła od siostry. Nie wyobrażam sobie nawet nie oddzwonić do własnej siostry w takiej sytuacji… mało tego. Zapomnieć, że w ogóle jakiś SMS od niej przyszedł. Dzięki tej jednej scenie wyklarował mi się obraz całkowicie dysfunkcyjnej rodziny.

 

Siostra siedziała na łóżku ze skrzyżowanymi nogami, ręce leżały wzdłuż ciała. Twarz miała białą jak kreda. Ciemne worki pod oczami, spierzchnięte wargi. Głowa lekko przechylona… jednak przekrwione oczy, zwrócone ku niej, pilnie ją obserwowały.

– Ewo… – zaczęła. Chciała dodać, że się boi, że nie jest sama, ale nie była w stanie. Została brutalnie zepchnięta w głąb siebie, zostając jedynie widzem wypowiedzi i działań swego ciała.

– To z przepracowania, nie spałam ostatnie trzy dni. – Uśmiechnęła się kącikami ust. – Zawroty też dokuczają.

Ewa zaparzyła herbatę, wywietrzyła mieszkanie i poodsłaniała okna. Zerkała ukradkiem na siostrę, ale nic dziwnego nie zauważyła. Usiadły w pokoju, porozmawiały. Atmosfera wyraźnie się rozluźniła.

„Ewa! Pomocy!!!”

Jednak, żaden krzyk nie wydobywał się z ust. Wszystko słyszała i widziała, choć nie mogła nawet mrugnąć. Naraz to ona stała się obca we własnym ciele. Nie mogłaby nawet odebrać sobie życia. Czy w ogóle jeszcze je miała?

Ada w tym opisie wygląda jak ktoś, kto wymaga natychmiastowej pomocy medycznej. Byłam święcie przekonana, że podcięła sobie żyły czy coś i lada moment wykorkuje. Pogubiłam się tez w dialogach. Kto mówi – To z przepracowania…? Ewa czy Ada? Nielogiczne jest też to, że kobieta wygląda tak tragicznie, a siostra jak dyby nigdy nic robi herbatę i uznaje, że nic dziwnego się nie dzieje. takie trochę pomieszanie z poplątaniem w tym fragmencie.

 

Ada drgnęła, ale siostra nic zauważyła.

Brakuje (nie)

 

Obie uwielbiały Kaszuby, na których czas płynął zupełnie inaczej niż w mieście.

Świergot ptaków, bory pełne jagód, rozległe jezioro, kiełbaski z ogniska.

Jezioro w liczbie mnogiej. Na Kaszubach jest więcej niż jedno jezioro.

 

 

 

Opowiadanie średnie. Prosty pomysł, wałkowany chyba w każdą możliwą stronę. Historia, choć nieskomplikowana i pozbawiona szybszej akcji, raczej nie nuży. Chwilami można się troszkę pogubić, wkradają się niedopowiedzenia, jakieś nielogiczności. Ten demon, który pojawił się podczas modlitwy, jakoś mnie nie przekonał. Wyskoczył sobie tak nagle. Zachowanie Ady przypominało raczej, rozwijające się nad wyraz szybko, załamanie nerwowe, może początki schizofrenii… ale opętanie? Do tego ta stereotypowa dziewczynka w czerni… No nie wiem.

 

Myślę, że dodatkowo, wszystko psuje zakończenie. “Zamorduję całą rodzinę… Bo tak.”

Całość tej historii bardziej przypomina dążenie do autodestrukcji, ale to nagłe wyeliminowanie rodziny? Ni z gruszki ni z pietruszki. Dlaczego?

 

Według mnie, fabularnie historia mocno do dopracowania. Zabrakło tez jakiegoś świeżego pomysłu na tę tematykę. Tak raczej polecone po najprostszym schemacie. Bez morału, czy plot twistu.

Po dopłynięciu do Topielicy sprawnie podjęto ją na pokład, a następnie równie fachowo dotransportowana na brzeg i umieszczona na noszach.

Coś tutaj się chyba nie zgadza.

 

Czemu Topielica piszesz wielką literą? To jakieś imię, nazwisko…? Gdy czytam “Po dopłynięciu do Topielicy”, odbieram to jak dopłynięcie do jakiejś miejscowości.

 

Samo opowiadanie jakoś do mnie nie przemawia. Za dużo w nim nieistotnych informacji, co w połączeniu z brakiem żwawszej akcji, okrutnie nuży. Rozumiem fajnie jest wplatać do tekstu opisy, czy jakieś poboczne informacje o świecie przedstawionym lub bohaterach, ale niech w międzyczasie coś się dzieje. Coś, co utrzyma moją uwagę. U ciebie wszystko jest jakieś takie statyczne. Forma humoru również nie w moim guście.

regulatorzy: To ja mam podobnie z wampirami i wilkołakami. :)

Nie znoszę do tego stopnia, że nawet nie zerkam na tego typu teksty.

 

Póki co, na portalu czytałam niewiele, ale mam nadzieję, że znajdę czas, aby zapoznać się chociaż z ułamkiem tutejszych publikacji. :)

 

regulatorzy:

Dziękuje za wskazanie błędów. Poprawiłam na szybko tekst. Część wynikała z charakteru, jaki chciałam nadać narratorowi, ale skoro aż tak raziły, usunęłam je.

 

Dla mnie każde krótkie opowiadanie jest fragmentem większej historii. :) Tutaj, myślę, przekazałam ile chciałam.

 

regulatorzy, Irka_Luz:

Ja temat żywych trupów raczej lubię, choć nigdy nie miałam okazji o nich czytać. Swoje pierwsze opowiadania o zombie zaczęłam pisać na długo przed nagłym boomem na zombiaki i nieraz sobie wracam do tej sympatycznej tematyki.

Czemu akurat zombie? Bo jako jedyne pasowały mi do koncepcji tej historyjki. Zombie wydały mi się mało oczywistym wyborem do tematu o środkach lokomocji. :)

 

Bardzo wszystkim dziękuję za przebrnięcie przez tekst, opinie i wszelkie spostrzeżenia.

Niemal miesiąc temu władowałam się tutaj z buciorami i nawet się nie przywitałam. Jakoś umknął mi ten sympatyczny temat. Choć nie powinnam się dziwić, bo zawsze dość wolno oswajam się z nowymi (dla mnie) portalami i nim całkiem się na nich odnajdę, musi minąć trochę czasu.

 

Wydaje mi się, że kiedyś (dawno temu) już tutaj zaglądałam, tak z czystej ciekawości. Już wtedy pisałam teksty do szuflady (a kiedy ja nie pisałam tekstów do szuflady…), ale mój warsztat był na tak zatrważająco niskim poziomie, że jakakolwiek próba publikacji, skończyłaby się, w najlepszym przypadku, śmiercią serwera. Obecnie moja pisanina również nie jest najwyższych lotów, ale na pewno jest lepiej, niż lata temu. Na tyle lepiej, że (aż tak bardzo) nie krępuję się tego upubliczniać. Nadal potrzebna mi pomoc, jakieś podpowiedzi, wskazówki, wytknięcie błędów. Trzeba się przecież rozwijać, cały czas uczyć, jeśli chce się pisać w sposób choćby przyzwoity.

 

Będę również czytać i komentować, bo jedno wynika z drugiego. Mogę być czepialska, mogę też pochwalić, jeśli coś naprawdę mi się spodoba.

 

I to tyle słowem wstępu.

 

Oficjalnie – Witam wszystkich serdecznie. smiley

Poprawiłam wskazane błędy (przecinek i literówkę). Stwierdziłam, że Forda zostawię tak, jak jest, bo wskazuję tu na konkretną markę/model. Volkswagena natomiast dałam małą literą, choć trochę mi się to teraz gryzie przez brak konsekwencji? 

 

Nikolzollern: Pomysł raczej na podstawie mojego starego tekstu, który zaczęłam pisać na długo przed TWD. Z samym serialem pożegnałam się dawno temu. Irytowało mnie powielanie scenariusza. Taki brak pomysłu na kolejne sezony. Nie wiem nawet, na którym sezonie poprzestali… Choć może serial nadal trwa? Tak mi się wydaje.

Jedno mnie nie przekonuje: w świecie zombie, spaślak nie leniuchowałby w samochodzie?

Owszem, prawda. Bierność Zwolskiego nie wynikała jednak z lenistwa/ignorancji. Działo się z nim coś niedobrego i bardzo, ale to bardzo subtelnie wskazywałam na to od samego początku. Z jednej strony chciałam, żeby odebrany został właśnie jako leniwy ignorant, z drugiej, w tekście znajduje się wytłumaczenie na zachowanie mężczyzny. 

 

Facies_Hippocratica: Pisząc “szufladka” miałam na myśli właśnie taki schowek obok skrzyni biegów (przed lub za nią). W Starym Golfie mieliśmy taki przed dźwignią i mówiliśmy na to szufladka (choć nie miała zamknięcia). Mówimy tak na wszystko pomiędzy siedzeniami, do czego w aucie wrzuca się różne duperele. Schowek to dla mnie przestrzeń przed nogami pasażera. Wydawało mi się to naturalne. :)

 

Rozumiem, że ojciec teraz jest w hospicjum, a w czasie, gdy dzieje się opowiadana historia, był jeszcze pod opieką Zwolskiego

Chodzi o ojca Sławka. W tekście zaznaczyłam, że ojciec był u schyłku życia, gdy zapominał imion i ogólnie jego stan był zły. Tak więc wynika z tego, że ojciec już nie żyje. W tym fragmencie nie chodziło z resztą o kreślenie tego, czy ojciec żyje, czy nie. Chciałam wskazać na dodatkowe rozterki/problemy bohaterów (w tym przypadku Sławka), żeby nie byli takimi wydmuszkami, mieli choćby szczątkową historię i rozterki/wątpliwości (Zwolski dostał fragment o swoim charakterze/sposobie bycia). Sławek, choć przyszło mu żyć w czasach zombiaków, nadal, gdzies tam z tyłu głowy obawiał się choroby. Z drugiej strony, do głosu dochodziły też obawy o to, że zamieni się w jedną z takich kreatur. I co byłoby gorsze? Co ważniejsze? Oj nie łatwo zmieścić taki zamysł w paru zdaniach i zdaję sobie z tego sprawę. Fragment ten miał też powoli wskazywać na tematykę opowiadania. Nie wiem, czy od początku była dla niektórych jasna, ale w zamyśle, osadzenie akcji w świecie opanowanym przez zombie, miało być stopniowo wskazywane. 

 

Ciekawość mnie żre, co to był za skok w wykonaniu informatyka, byłego księgowego i grzecznego Franka, ale rozumiem, że to nie jest istotne.

Skok po zapasy. Na samym końcu dzieciak zabiera ich część ze sobą. :) 

 

 

Dziękuję wszystkim za chwilę uwagi dla mojego tekstu i komentarze. Bardzo pomocne przy tym, jak i mam nadzieję kolejnych opowiadaniach. :) 

ninedin: Mam właśnie świadomość, że językowo jest mocno średnio. Będzie z tym jeszcze cała masa zabawy. Fragment, który wskazałaś, faktycznie wygląda niedorzecznie. Sama aż się zaśmiałam, gdy przeczytałam go w formie przez ciebie przytoczonej. :) Dobrze jednak, że ogólny odbiór tekstu nie jest aż tak tragicznie zły, jak wcześniej (gdzieś tam w swojej głowie) przypuszczałam. Będę nad wszystkim pracować i poprawiać.

 

ANDO: Tutaj akurat chciałam zrobić kilka oddzielnych wątków, które w pewnym momencie się połączą. Mniej więcej rozpisałam sobie wszystko na linii czasowej i na tę chwilę wygląda to logicznie. Jak wyjdzie finalnie, zobaczymy.

 

Bohater powinien po drodze przejść jakąś przemianę, a w punkcie kulminacyjnym dokonać wyboru.

Wzięłam to pod uwagę już przy formowaniu samego pomysłu na tę historię. :)

 

Dziękuję za opinię ANDO. Postaram się zrobić coś z tym początkiem. Ciężko będzie co prawda rozpocząć tę konkretną scenę inaczej, ale być może na samym początku dam jakąś migawkę tyczącą się wspominanej w tekście rozmowy z napomkniętym w niej mężczyzną. Zawsze to jakieś rozwiązanie. To, czy będzie dobre, okaże się w praniu.

 

Część błędów pobieżnie poprawiłam.

Jak na razie jest to obyczajówka w realiach umownego quasi-dziewiętnastego wieku. Elementy fantastyczne, jak rozumiem, pojawi się później, w dalszych rozdziałach?

Zdaję sobie z tego sprawę. Jest dokładnie tak, jak napisałaś. Pewne elementy fantastyczne pojawiają się nieco później.

 

Wykonanie mocno do poprawy: błędy interpunkcyjne/literówki (np. brak spacji po znaku przestankowym), zły zapis dialogów, styl też chwilami prosi o korekty – ale to wszystko są rzeczy do poprawki, nauczysz się szybko, jak się takie rzeczy robi poprawnie. 

Z interpunkcją od zawsze mam problemy. Staram się z tym walczyć. Zazwyczaj znajduję kogoś, kto w wolnej chwili mi to poprawia. Zwykle zamiast skupiać się na stronie interpunkcyjnej, kończę na ogólnym brzmieniu zdań (ale też nie zawsze jestem z nich zadowolona). Cierpię na tak zwaną ślepotę własnych błędów. Jeśli mowa o spacjach: Nie mam pojęcia, co się z nimi stało. W oryginalnym pliku wyglądają normalnie. Tekst przeklejałam z treści maila i nie zauważyłam, że część znaków się posklejała. W wolnej chwili to skoryguję. 

 

Świat przedstawiony trudno umiejscowić w jakichś ramach czasowych. Zakładałam wepchnięcie doń kilku niepasujących do siebie elementów i tutaj akurat byłam gotowa na to, że praktycznie każdy zwróci mi uwagę. 

 

Co do temperatury. Drewniana, prosta chata z kaflowym piecem i małymi okienkami kojarzy mi się z bardzo ciepłym, dusznym miejscem. Może powinnam jakoś zaznaczyć to w tekście. Dać wzmiankę o dachu krytym strzechą (Choć gdzieś dalej o nim wpsominałam. Może zbyt późno), wysokiej temperaturze panującej w środku… Wydaje mi się, że w tym przypadku nie chciałam przedobrzyć z opisem miejsca, ale widać, był to błąd.

 

No i co ma do roboty na wsi, w tamtych czasach, kwiaciarka?

Erberoon to miasteczko. Rozumiem, że z tego fragmentu to nie wynika. Jest to zaznaczone później. Właściwie kawałeczek dalej w obrębie tego wątku. Pod pojęciem kwiaciarka kryje się też nieco inna profesja, niż ta, którą powinniśmy sobie wyobrażać. 

 

Daj im jakieś nietypowe cechy, coś ciekawego w historii (przy czym ciekawego nie znaczy tragicznego!). Nie łudź się, że zrobisz to w następnych rozdziałach, bo może się okazać, że czytelnikowi nie będzie się chciało do nich docierać. 

Tutaj problem leży po stronie tylko i wyłącznie moich preferencji. Ja lubię dość powolne wprowadzenie postaci. Pierwszy rzut, w którym zarysowuję je dość ogólnie i dalej, gdzie dopiero wskazuje na kolejne ich cechy. Co prawda nie rozciągam tego na wiele rozdziałów i nie chcę upychać wszystkiego na samym wstępie, ale lubię dać im czas. 

 

Niemniej jednak dałaś mi kilka dobrych wskazówek i nakierunkowałaś na rzeczy, na które powinnam zwrócić uwagę. Poza oczywistą korektą błędów postaram się znaleźć dla nich jakieś rozwiązania. Z tym że muszę wziąć pod uwagę dużo większy fragment, bo jak zacznę sobie tutaj wszystko dopisywać i przerabiać, to może się okazać, że w dalszej części tekstu już o tym wspominałam. Ogólny zarys problematyki już mam, to zawsze jakiś początek. 

 

Nie mówię tego absolutnie, żeby cię przygnębić ani dokopać. Nad tym tekstem (i pewnie jego dalszymi częściami) można i trzeba pracować, żeby go poprawiać, a czytelnik widzi czasami rzeczy, których nie dostrzega autor.

Napisałam, że daleko mu do doskonałości. Dlatego też jestem wdzięczna za wytknięcie błędów i niejasności. Tu nie ma powodów do przygnębienia. Trzeba się cieszyć, że ktoś poświęcił czas i stara się pomóc.

 

Dziękuję bardzo. 

Terminologia mnie pokonała, ale też nakierunkowała myślę (nie wiem czy trafnie) na to, że tekst ów obrazować ma to, co dzieje się w trzewiach systemów komputerowych/informatycznych. Tak jakbyś przedstawił dwie strony zapory Windowsa, za środek do tego, biorąc sobie batalię magów wyjętych wprost z kart opowieści gatunku fantasy, chroniących fikcyjny świat, przez tajemniczym najazdem. Jeśli taki był zamysł, to mnie tym kupiłeś. Kompletnie (tak jak pisałam) nie rozumiem haseł, które padają w tekście, dla mnie, to informatyczny bełkot, ale nie przeszkadza mi to w odbiorze tekstu. Przyrównuję to sobie do autorskich zaklęć i nazw własnych, które padają, żeby nakręcić całą akcję. Wiem czemu mają służyć, ale ich sens, jest na dobrą sprawę zagadką i nie ma większego znaczenia, dla samej fabuły.

No, muszę napisać, że jest w tym tekście trochę irracjonalności, niedopowiedzeń i baboli… Z drugiej jednak strony… Czy powinnam zwracać na to aż taką uwagę, poddając pod ocenę opowiadanie o przerzucaniu kupy?

 

O ile samo przejęcie tronu całkiem zgrabnie uargumentowałaś, o tyle (niedoszłe) zamążpójście księżniczki z nowym królem już nie. To chyba największy mankament, tego prześmiewczego tekstu.

 

Straszliwe prawo elfów mówiło, że nawet zerknięcie w stronę fekalnika zatrzęsie całym królestwem! Gdyż kto na przerzucającego kał wzrok skieruje, zamieni się z nim pozycją społeczną.

Pozycja społeczną, a więc twój bohater staje się królem, owszem, natomiast nie czyni go to ojcem księżniczki.

 

Twoja historia jest całkiem zabawna, a przede wszystkim oryginalna (o fekalnikach jeszcze nie czytałam) i choć ma to być tekst humorystyczny, nadal trzeba pamiętać o logice.

Od strony technicznej bardzo fajny. Wchodzi gładko, jak nóż w masło. Przejrzysty, klarowny, prosto wyłożony, ale… mimo wszystko nieprzekonujący.

 

Zestawiając zagadnienie z tekstu i współczesnych użytkowników internetu, skończyłoby się to najpewniej jednym wielkim hejtem, a nikt nawet nie wpadłby, aby powiązać taką sytuację religijnością.

 

Nie do końca też rozumiem intencji Hermesa i środka, jaki obrał sobie do uzyskania celu(?). Tak jakby realizował pomysł, nie mając koncepcji jak to robić. Wyładowywał swoją frustrację, tłumacząc się mętnie nietrzymającą się kupy motywacją.

Co prawda nic nowego i nie porywa, ale nie jest też źle. Taki trochę nijaki tekst. Pomysł raczej do rozpisania na dłuższe opowiadanie.

Rozumiem wstęp i zakończenie. W zasadzie bez rozwinięcia, w którym całkiem się zagubiłam, tekst mógłby się obejść. Mam wrażenie, jakby przez jakieś niedopowiedzenia, środek tej historii był niepełny.

 

Tu coś nagle zaczyna się dziać, tu znowu dajesz jakiś dialog, tam mail… Ale jedno z drugiego w zasadzie nie wynika. Ciężko jest znaleźć pomiędzy tym wszystkim powiązania. Może niektórzy to zrozumieją. Ja się w tym gubię. Rozumiem ogólny koncept. Tak jak wspominałam: Początek i zakończenie streszczają wszystko. Za dużo tu jednak niewiadomych.

Mam wrażenie jakiejś chaotyczności. Nie wiem czy to z powodu faktycznego zamętu w tekście, czy zbitych w jedną masę akapitów. Nie bardzo rozumiałam o czym czytam. Czytałam, a nie przyswajałam informacji.

Wstęp na pewno byłby bardziej chwytliwy, gdybyś opis zakończył na trzecim akapicie(?). Lubię, gdy na samym początku autor oprowadza czytelnika po scenografii, w którą zaraz wrzucony zostanie bohater… ale idący zaraz za tym pełen opis bohatera, to już przesada. Jeśli chcesz opisywać bohatera i kolejne lokacje, to wplataj te informacje w wydarzenia. Niech w międzyczasie coś się dzieje. Dodatkowo, tak jak pisałam, nie rozumiem tych opisów. Wszystko jest takie ściśnięte, brak w tym płynności. Masz bogate słownictwo, a to dałoby się wykorzystać.

 

Przyznam, że nie doczytałam do końca. Nie było sensu, skoro nic z tego nie rozumiałam.

Fajnie by było, jakbyś poprawił te akapity. Wtenczas mogłabym przysiąść do twojego tekstu jeszcze raz i skupić się na fabule.

 

Dowódca uważnie przyglądał się ciężkim maszynom walczącym u podnóża wzgórza, na którym stacjonowała jego zrobotyzowana jednostka,

Ja bym tam dała podnóża wzniesienia. Ten rym wygląda średnio.

 

To wielka rzecz, nad czym pracują.

To, nad czym pracują, to wielka rzecz…

 

Kowalski został trafiony błądzącym pociskiem.

zbłąkanym

 

Ogólnie masz tam trochę zdań, które ja na przykład zapisałabym nieco inaczej. W niektórych miejscach to przez faktyczne babolki, ale w większości raczej moje preferencje.

 

Sam pomysł mi się podoba. Choć teksty o androidach są dość powszechne, to tutaj wszystko wyszło całkiem fajnie. Jedyny zgrzyt w tej kwestii, jest tutaj:

 

Musiał umrzeć, by dokonała się przemiana. Nie mogli mu o tym powiedzieć, bo zmiana nastroju doprowadziłaby do niekorzystnego poziomu hormonów, który uniemożliwiłby transformację.

Troszkę to jednak naciągane/przedobrzone.

 

Choć sytuacja jaką opisujesz odbywa się w obrębie jednej, dłużej sceny (z małym przeskokiem w czasie), to potrafisz utrzymać uwagę czytelnika. Wiadomo kto jest kim. Wiadomo co się dzieje i w miarę przejrzyście można sobie to zobrazować.

 

 

Bardzo pomysłowy i lekki tekst.

 

Troszkę zazgrzytał mi tylko wstęp.

 

Alojz obudził się i poczuł, że coś nie gra. Codzienna droga do biura pozwoliła mu uniknąć natrętnych myśli, ale kiedy tylko przekroczył próg pokoju, niepokój powrócił. 

Codzienna brzmi jak czynność powtarzalna, a tutaj opisujesz ciąg jakichś konkretnych zdarzeń, umiejscowionych w czasie “tu i teraz”, zaczynających się od pobudki, na dotarciu do pracy kończąc. W mojej opinii nie ma tu miejsca dla określenia codzienna.

 

Nie pasuje mi też słowo pokój. Przywodzi na myśl pomieszczenie w domu, więc trochę zbiło mnie to z tropu. W firmach są biura/gabinety. Nikt nie powie: Idę do swojego pokoju. Mówi się raczej: Idę do swojego biura. 

Nowa Fantastyka