- Opowiadanie: P.J.Otter - SZKARŁATNA CELA (1)

SZKARŁATNA CELA (1)

Jest to wstęp do dłuższej historii w klimatach dark fantasy. Zdecydowałam się na publikację (umownego) rozdziału pierwszego. Tekst co prawda nie jest długi, ale wynika to z wielowątkowości całej opowieści, gdzie na każdy rozdział przypada wątek jakiejś postaci (są więc rozdziały dłuższe i krótsze). Zdaję sobie sprawę, że pracy tej daleko do doskonałości. Mam nadzieję, że publikacja, pozwoli mi pójść z tymże tworem w dobrym kierunku.

Oceny

SZKARŁATNA CELA (1)

 Roz­grza­na sło­necz­na tar­cza opa­da­ła wolno za ho­ry­zont, wtu­la­jąc się w pu­szy­ste kłęby bia­łych ob­ło­ków. Dłu­gie cie­nie kła­dły się prze­róż­ny­mi kształ­ta­mi na skutą lodem zie­mię, by w pew­nym mo­men­cie złą­czyć się w jedną ciem­ną masę. Wraz z na­sta­niem nocy wszel­kie ha­ła­sy za­mie­ra­ły. Za­stę­po­wa­ła je ko­ją­ca cisza, prze­ry­wa­na od czasu do czasu po­hu­ki­wa­niem sowy, czy dźwię­kiem ocho­czo roz­gry­za­nych zia­ren, które to myszy wy­kra­da­ły z piw­nic i spi­chle­rzy. O tej porze roku, gdy na drze­wach bra­ko­wa­ło liści, a źdźbła traw usy­cha­ły i zni­ka­ły pod grubą war­stwą śnie­gu, od­gło­sy te zda­wa­ły się być wy­jąt­ko­wo gło­śne.

 

Nie­wiel­kie okien­ka, osa­dzo­ne w drew­nia­nych, nad­próch­nia­łych fra­mu­gach po­krył szron, zdo­biąc je kru­chy­mi, mi­ster­ny­mi wzo­ra­mi. Za tymi nie­trwa­ły­mi zi­mo­wy­mi wi­tra­ża­mi, w bla­dym bla­sku lampy naf­to­wej prze­cha­dza­ła się młoda, ciem­no­wło­sa ko­bie­ta, odzia­na je­dy­nie w zwiew­ną halkę. Ukry­ty za wy­so­ki­mi ci­sa­mi męż­czy­zna, śle­dził każdy jej ruch lu­bież­nym, chci­wym wzro­kiem.

 

Pięk­na córka są­sia­dów od wielu lat sta­no­wi­ła obiekt jego wes­tchnień. Z po­cząt­ku był nią je­dy­nie za­uro­czo­ny. On, młody wów­czas chło­pak z nie­wy­raź­ną szcze­ci­ną pod nosem. Ona, uro­cza na­sto­lat­ka, która do­pie­ro prze­obra­ża­ła się w ko­bie­tę. Tak ślicz­na, że nie­je­den na jej widok przy­sta­wał, aby le­piej się jej przyj­rzeć i na­cie­szyć oczy. Nikt jed­nak nigdy nie da­rzył dziew­czy­ny rów­nie wiel­kim uczu­ciem, co Ru­pert. Przez lata sta­ran­nie je pie­lę­gno­wał, a wszyst­ko to na próż­no. Fru­stra­cja i po­czu­cie od­rzu­ce­nia prze­obra­zi­ły je w końcu w puste żądze. Je­dy­ne co teraz czuł, to po­żą­da­nie. Z lu­bo­ścią przy­glą­dał się ry­su­ją­cym się pod cien­kim ma­te­ria­łem krą­głym bio­drom. Z na­ra­sta­ją­cą eu­fo­rią ob­ser­wo­wał, jak jej ob­fi­te, jędr­ne pier­si pod­ska­ku­ją cięż­ko przy każ­dym po­sta­wio­nym kroku. Gdyby tylko był pe­wien, że ko­bie­ta jest w domu sama, wtar­gnął­by do środ­ka i zdarł­szy z niej odzie­nie, wziął­by ją, nie ba­cząc na la­men­ty i pro­te­sty.

 

Oparł się tym­cza­sem o od­sło­nię­ty pień drze­wa. Opu­ścił drżą­cą rękę w kie­run­ku kro­cza i spró­bo­wał roz­su­płać pod­trzy­mu­ją­cy spodnie węzeł.

 

– Mam na­dzie­ję, że chcia­łeś się tylko wy­si­kać – usły­szał zza ple­ców.

 

W ułam­ku se­kun­dy za­po­mniał o nie­ustę­pli­wym suple. Z ser­cem pod­cho­dzą­cym do gar­dła, ob­ró­cił się w kie­run­ku nie­ocze­ki­wa­ne­go go­ścia. Na widok ro­słe­go chło­pa­ka, nogi zmię­kły mu, zmie­nia­jąc się w dwa bez­u­ży­tecz­ne ka­wał­ki ga­la­re­ty. Za­chły­snął się po­wie­trzem. Miał wra­że­nie, że zaraz ze­mdle­je. Chciał się jakoś wy­tłu­ma­czyć. Roz­pacz­li­wie szu­kał od­po­wied­nich słów. Nim ja­kie­kol­wiek sen­sow­ne wy­ja­śnie­nie przy­szło mu do głowy, zo­ba­czył wiel­ką, za­ci­śnię­tą pięść nie­uchron­nie zbli­ża­ją­cą się ku jego zbla­dłej twa­rzy. Usły­szał chrzęst ła­ma­ne­go nosa i po­czuł pro­mie­niu­ją­cy od niego ból. Usta i po­licz­ki za­la­ła mu cie­pła, gęsta ciecz. Nie zdą­żył do końca za­no­to­wać pierw­sze­go ciosu, bo zaraz po­ja­wił się ko­lej­ny, apo­tem na­stęp­ny i na­stęp­ny. Uko­je­nie przy­nio­sła do­pie­ro utra­ta przy­tom­no­ści.

 

 Męż­czy­zna, który na­krył zbo­czeń­ca na go­rą­cym uczyn­ku, z nie­skry­wa­ną od­ra­zą wy­tarł dło­nie w lnia­ne no­gaw­ki i na od­chod­ne splu­nął na nie­przy­tom­ne ciało. Domostwo kryte grubą pierzyną strzechy, dociskającej swoim ciężarem ściany z niedoszlifowanych bali, do wyłożonego paloną cegłą podłoża, rzucało całun cienia na pokryty plamami krwi, biały puch. Młodzian wszedł na żwi­ro­wą ścież­kę. Zer­ka­jąc na ko­bie­tę, krę­cą­cą się nie­spo­koj­nie za oknem, skie­ro­wał się ku sta­rym, sę­ka­tym drzwiom, przezornie uszczelnionym owczą wełną. Wyszczerbiony próg zatrzeszczał z pretensją pod jego stopami, przypominając mu, że już dawno powinien go wymienić. O ile dobrze pamiętał… Ostatnio myślał o naprawie tej części futryny w zeszłym tygodniu. Choć obiecywał to sobie również i miesiąc i dwa miesiące wstecz. Aby usprawiedliwić nieco swoją opieszałość w tejże kwestii, czubkiem podeszwy nacisnął na wytartą deskę. Odpowiedziało mu przeciągłe skrzypnięcie, wyrażające pełną złości skargę. Nic jednak nie odpadło. W zasadzie cały dom ledwo trzymał się kupy, toteż jeden zniszczony, ale przyzwoicie osadzony w ziemi próg, nie robił większej różnicy. Wytłumaczywszy się przed samym sobą, wzruszył ramionami i wszedł do sieni, zrzucając z siebie ciężki płaszcz. Odwiesił go na prowizoryczny, sklecony z kawałka drewna i powbijanych weń gwoździ, wieszak. Ściągnął wilgotne, wiązane buty. Otrzepał je ze śniegu, po czym przyjrzał się im uważnie. Dziura w cholewce, niezbyt subtelnie sugerowała rychłą wyprawę do szewca. Ustawił buty pod jedną ze ścian. Zaczął przyglądać się wolnym miejscom na wieszaku. Wyraźnie ociągał się z wejściem do głównej izby. Nie mógł jednak wiecznie stać w chłodnej sieni. Wziął głęboki wdech i właśnie miał zamiar nacisnąć na klamkę, gdy drzwi same się przed nim otworzyły. Zastygł zaskoczony, z wyciągniętą przed siebie ręką. Po przeciwnej stronie, z założonymi pod biustem rękoma, stała jego siostra.

 

 – Masz pojęcie, jak się martwiłam? – zaczęła, siląc się na zaciętą minę. –Miałeś wrócić przed zmierzchem.

 

Próbując ukryć zakłopotanie, uśmiechnął się trochę nazbyt szeroko. Doskonale wiedział, że słyszała jak wszedł do domu. Nie widząc jak w tym momencie wytłumaczyć się z późnego powrotu ani z przydługiego pobytu w sieni, wyminął ją zwinnie, kierując się ku jadalnianej części izby.

 

 – Klemens! – zawołała za nim z wyrzutem, doganiając go sekundę później.

Właśnie nalewał sobie zsiadłego mleka, gdy ta delikatnie acz stanowczo, chwyciła jedną z jego dłoni. Widział, jak jej oczy robią się większe, a twarz układa się w grymas przestrachu.

 

– Skąd ta krew? – zapytała z troską. – Biłeś się?

Ostrożnie wyswobodził rękę.

 

 – Można tak powiedzieć. – Pociągnął łyk mleka, interesując się nagle rozmieszczeniem kuchennych szafek. Wbił wzrok w ich fronty, dodając – Nie martw się. To nie jest moja krew.

 

Westchnęła z niezadowoleniem. Po krótkim namyśle wyrwała bratu pusty już kubek. Odstawiła go na blacie stołu, a jego pociągnęła do napełnionej wodą miski. Sięgnęła po jakąś szmatkę i bez słowa, poczęła ścierać mu z palców zaschniętą krew.

 

 – Zasłużył sobie – burknął przepraszającym, łagodnym tonem, na co ta tylko skinęła głową.

Aby zagospodarować sobie jakoś czas, nie wgłębiając się przy tym w niepotrzebne szczegóły niedawnego zajścia, postanowił przyjrzeć się siostrze. Chciał przekonać się w jakim była nastroju. Sądził, że będzie na niego zła. Ona jednak wyglądała na smutną. Przestraszył się, że to on jest temu winien, ale jego uwagę przykuł zaraz ślad na lewym ramieniu kobiety.

 

– Skąd masz tego siniaka?

 

Odruchowo złapała się za miejsce, na które patrzył, zakrywając fioletowe stłuczenie.

Klemens zacisnął dopiero co umytą dłoń.

 

– Ojciec znowu cię uderzył? – zapytał, czując narastającą złość. – Gdzie on jest?

 

Nie odrywając się od narzuconej sobie pracy, wzruszyła ramionami. Nie spojrzała na brata, dopóki nie zmyła resztek krwi z jego drugiej dłoni. Wykręconą szmatkę odwiesiła na haczyk, zamocowany u boku rozgrzanego pieca. Sama oparła się o gorące kafle, wpatrując się w swoje bose stopy.

 

– Imi – zachęcił ją.

 

 – A gdzie może być? – spytała retorycznie. – W karczmie. Wróci pewnie nad ranem i zaraz pójdzie spać, a później znowu będzie bredził o swoich pijackich halucynacjach. O obłoku w kształcie kota, unoszącym się w jego sypialni, o motylach fruwających po domu i rybach pływających w powietrzu. – Wywróciła oczami, kiwając głową zdegustowana samą myślą o tych opowieściach.

 

Klemens w uczuciu bezsilności przywalił pięścią w szafkę. Z ustawionej na niej miski, wylało się trochę brudnej wody. Miał nadzieję, że po ostatniej, wyjątkowo stanowczej rozmowie z ojcem, ten zostawi córkę w spokoju. Ojciec gnębił ją odkąd zmarła ich matka. Czyli od jedenastu lat. Traktował ją jak swoją służącą, tłumacząc, że kobieta jest od tego, by zajmować się domem i jego mieszkańcami, a kiedy sobie nie radziła, albo się na nią wydzierał, albo bił. Sytuacja uległa pogorszeniu, gdy przed siedmioma laty zaczął pić. Mimo upojenia potrafił być na tyle przytomnym, by karcić córkę tylko wtedy, gdy jej brata nie było w pobliżu. Bał się Klemensa, bo w przeciwieństwie do niego, niskiego mężczyzny o wątłej budowie, Klemens odznaczał się pokaźnym wzrostem i docenioną nawet przez delegatów królewskiej armii, sprawnością fizyczną. Za każdy cios wymierzony Imi, ojciec otrzymywał dwa… o wiele mocniejsze. Ostatnio, gdy po kolejnej nieprzyjemnej awanturze, w przypływie gniewu złamał ojcu żebro, ten obiecał mu, że już więcej nie uderzy dziewczyny. Oczywiście skłamał, a teraz chłopak był w kropce. Sądził, że udało mu się wszystko załagodzić. Mylił się. Nie można od tak zmienić człowieka. A już na pewno nie ich ojca. Jak miał teraz przekazać siostrze to, z czym wrócił dziś do domu? I tak było mu ciężko, a w tej sytuacji zaczął zastanawiać się, czy aby nie zapomnieć o przyrzeczeniu, które złożył tego dnia pewnemu mężczyźnie.

 

Młoda kobieta czekała, aż jej starszy brat upora się z myślami. Nie podobał się jej wyraz jego twarzy. Zwykle, gdy dowiadywał się o kolejnych siniakach szpecących jej ciało, cały aż wrzał ze wzburzenia. W tej chwili nie potrafiła jednak opisać maski, jaką przywdział. Był wściekły, przygnębiony i jakoś tak… rozdarty.

 

 – Co przede mną ukrywasz? – zaczęła w końcu, nie mogąc dłużej znieść milczenia. – Co powiedział ci człowiek, z którym miałeś się dziś spotkać?

 

Klemens przeszedł przez izbę i opadł ciężko na fotel. Imi nie była głupia. Wyjątkowo szybko kojarzyła wszystkie fakty i bezbłędnie potrafiła go odczytać. Nie miał wyboru – musiał jej powiedzieć.

 

 – Dostałem się do gwardii królewskiej – odparł ponuro, choć taka wiadomość dla każdej innej osoby powinna być czymś niezwykle radosnym. – Może niezupełnie królewskiej – uściślił. – Wraz z trzema innymi gwardzistami, mam stać na straży księcia, póki ten nie osiągnie pełnoletności. To znaczy, przez trzy następne lata. – Zamilkł, czekając na jej reakcję.

 

Uśmiechnęła się.

 

 – To wspaniale! Od dziecka o tym marzyłeś. Zostawić na jakiś czas Erberoon. Wyjechać do stolicy i zarobić tam tyle, aby spokojnie starczyło nam na remont domu… Dostanie się do gwardii, było tym, czego najbardziej pragnąłeś. – Wyprostowała się rozentuzjazmowana, machając rękoma, niemal tańcząc wokół stołu.

 

– Jak możesz być taka radosna? – Nie rozumiał. – Co będzie z tobą? Kto cię obroni? Przecież…

 

 – Dam sobie radę – przerwała mu stanowczo. – Trzy lata, to nie tak znowu długo. Poza tym mam przecież przyjaciół, którzy będą mnie wspierać.

Skrzywił się.

 

 – Uważasz, że Liliana i Hugon będą w stanie ci pomóc? – Nie był przekonany co do tego pomysłu.

 

Liliana była jedynie drobną kwiaciarką. Hugon co prawda pracował jako kowal i miał krzepę, ale nie należał do osób szczególnie rozgarniętych.

 

– Proszę cię. Nie zaczynaj. Wiem, że wraz z nimi dam sobie radę.

 

Zamyślił się, zapadając się głębiej w fotel. Czy powinien zaufać siostrze i jej przyjaciołom? Raz jeszcze zerknął na jej uśmiechniętą twarz. Najwyraźniej podjęła decyzję za niego.

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Jak na razie jest to obyczajówka w realiach umownego quasi-dziewiętnastego wieku. Elementy fantastyczne, jak rozumiem, pojawi się później, w dalszych rozdziałach? Może warto byłoby ją zasugerować już tutaj, niekoniecznie rozwijając wątki, a tylko je sygnalizując (bo ja wiem, jakąś ideą typu nadworny czarodziej / chatka wiejskiej wiedźmy / wzmianka o magicznych istotach?) Bo na razie czyta się to jak kawałek prozy udającej historyczną. 

Wykonanie mocno do poprawy: błędy interpunkcyjne/literówki (np. brak spacji po znaku przestankowym), zły zapis dialogów, styl też chwilami prosi o korekty – ale to wszystko są rzeczy do poprawki, nauczysz się szybko, jak się takie rzeczy robi poprawnie. 

Większym problemem są realia, fabuła i postacie. W tej chwili mamy do czynienia z bardzo stereotypowym współczesnym światem ubranym w quasi-historyczny kostium, dziurawy niestety i skombinowany z różnych kawałków nie pasujących do siebie elementów :D. Jeżeli jest lodowata zima i wszystko skute lodem, to w tych realiach bohaterka nawet w chacie nie będzie chodzić w cieniutkiej, eksponującej wdzięki zwiewnej halce. Zwłaszcza przy nadpróchniałych framugach. Choćby nie wiem co, tam będzie zimno i Twoja bohaterka dawno już dorobiłaby się suchot dzięki takim ciuszkom. Musisz się też sporo nagimnastykować, żeby ujednolicić realia swojego świata. Ja całkowicie rozumiem, że to świat fantasy, ale biorąc pod uwagę tylko ten pozbawiony fantastyki rozdział, masz akcję po roku 1853, roku wynalezienia lampy naftowej. Może warto albo od razu zasygnalizować, że to odrębny świat, albo minimalnie zmienić realia? Niekoniecznie mieć przezroczyste szyby i cieniutką haleczkę w ubogiej wiejskiej chacie, może świece albo jakiś fantasy wynalazek zamiast tej lampy naftowej? No i co ma do roboty na wsi, w tamtych czasach, kwiaciarka? Jeżeli koniecznie chcesz, żeby nią była, daj jej jakieś fantastyczne uzasadnienie tej profesji al bo zaznacz, że dzień w dzień chodzi do sąsiedniego miasta, sprzedawać kwiaty zamożnym ludziom, którzy mogą i chcą (w odróżnieniu od ludzi na wsi w takich realiach…) je kupić.

Kolejny problem to bohaterowie: oni w zasadzie nie mają charakterów. Klemens jest stereotypowym szlachetnym wojownikiem, obrońcą kobiet, który najpierw bije, a potem myśli. Imi też jest chodzącym stereotypem, panną w kłopotach, piękną, seksowną i nieszczęśliwą. Sąsiad-zboczeniec również naszkicowany jest grubą krechą, tyle że czarną. Podkręć te postacie. Daj im jakieś nietypowe cechy, coś ciekawego w historii (przy czym ciekawego nie znaczy tragicznego!). Nie łudź się, że zrobisz to w następnych rozdziałach, bo może się okazać, że czytelnikowi nie będzie się chciało do nich docierać. 

 

Nie mówię tego absolutnie, żeby cię przygnębić ani dokopać. Nad tym tekstem (i pewnie jego dalszymi częściami) można i trzeba pracować, żeby go poprawiać, a czytelnik widzi czasami rzeczy, których nie dostrzega autor.

ninedin.home.blog

Jak na razie jest to obyczajówka w realiach umownego quasi-dziewiętnastego wieku. Elementy fantastyczne, jak rozumiem, pojawi się później, w dalszych rozdziałach?

Zdaję sobie z tego sprawę. Jest dokładnie tak, jak napisałaś. Pewne elementy fantastyczne pojawiają się nieco później.

 

Wykonanie mocno do poprawy: błędy interpunkcyjne/literówki (np. brak spacji po znaku przestankowym), zły zapis dialogów, styl też chwilami prosi o korekty – ale to wszystko są rzeczy do poprawki, nauczysz się szybko, jak się takie rzeczy robi poprawnie. 

Z interpunkcją od zawsze mam problemy. Staram się z tym walczyć. Zazwyczaj znajduję kogoś, kto w wolnej chwili mi to poprawia. Zwykle zamiast skupiać się na stronie interpunkcyjnej, kończę na ogólnym brzmieniu zdań (ale też nie zawsze jestem z nich zadowolona). Cierpię na tak zwaną ślepotę własnych błędów. Jeśli mowa o spacjach: Nie mam pojęcia, co się z nimi stało. W oryginalnym pliku wyglądają normalnie. Tekst przeklejałam z treści maila i nie zauważyłam, że część znaków się posklejała. W wolnej chwili to skoryguję. 

 

Świat przedstawiony trudno umiejscowić w jakichś ramach czasowych. Zakładałam wepchnięcie doń kilku niepasujących do siebie elementów i tutaj akurat byłam gotowa na to, że praktycznie każdy zwróci mi uwagę. 

 

Co do temperatury. Drewniana, prosta chata z kaflowym piecem i małymi okienkami kojarzy mi się z bardzo ciepłym, dusznym miejscem. Może powinnam jakoś zaznaczyć to w tekście. Dać wzmiankę o dachu krytym strzechą (Choć gdzieś dalej o nim wpsominałam. Może zbyt późno), wysokiej temperaturze panującej w środku… Wydaje mi się, że w tym przypadku nie chciałam przedobrzyć z opisem miejsca, ale widać, był to błąd.

 

No i co ma do roboty na wsi, w tamtych czasach, kwiaciarka?

Erberoon to miasteczko. Rozumiem, że z tego fragmentu to nie wynika. Jest to zaznaczone później. Właściwie kawałeczek dalej w obrębie tego wątku. Pod pojęciem kwiaciarka kryje się też nieco inna profesja, niż ta, którą powinniśmy sobie wyobrażać. 

 

Daj im jakieś nietypowe cechy, coś ciekawego w historii (przy czym ciekawego nie znaczy tragicznego!). Nie łudź się, że zrobisz to w następnych rozdziałach, bo może się okazać, że czytelnikowi nie będzie się chciało do nich docierać. 

Tutaj problem leży po stronie tylko i wyłącznie moich preferencji. Ja lubię dość powolne wprowadzenie postaci. Pierwszy rzut, w którym zarysowuję je dość ogólnie i dalej, gdzie dopiero wskazuje na kolejne ich cechy. Co prawda nie rozciągam tego na wiele rozdziałów i nie chcę upychać wszystkiego na samym wstępie, ale lubię dać im czas. 

 

Niemniej jednak dałaś mi kilka dobrych wskazówek i nakierunkowałaś na rzeczy, na które powinnam zwrócić uwagę. Poza oczywistą korektą błędów postaram się znaleźć dla nich jakieś rozwiązania. Z tym że muszę wziąć pod uwagę dużo większy fragment, bo jak zacznę sobie tutaj wszystko dopisywać i przerabiać, to może się okazać, że w dalszej części tekstu już o tym wspominałam. Ogólny zarys problematyki już mam, to zawsze jakiś początek. 

 

Nie mówię tego absolutnie, żeby cię przygnębić ani dokopać. Nad tym tekstem (i pewnie jego dalszymi częściami) można i trzeba pracować, żeby go poprawiać, a czytelnik widzi czasami rzeczy, których nie dostrzega autor.

Napisałam, że daleko mu do doskonałości. Dlatego też jestem wdzięczna za wytknięcie błędów i niejasności. Tu nie ma powodów do przygnębienia. Trzeba się cieszyć, że ktoś poświęcił czas i stara się pomóc.

 

Dziękuję bardzo. 

Co do temperatury. Drewniana, prosta chata z kaflowym piecem i małymi okienkami kojarzy mi się z bardzo ciepłym, dusznym miejscem. Może powinnam jakoś zaznaczyć to w tekście. Dać wzmiankę o dachu krytym strzechą (Choć gdzieś dalej o nim wpsominałam. Może zbyt późno), wysokiej temperaturze panującej w środku… Wydaje mi się, że w tym przypadku nie chciałam przedobrzyć z opisem miejsca, ale widać, był to błąd.

Mało możliwe, żeby taka chatka była ciepła. W tamtych czasach właściwie nie znano skutecznych metod ocieplania budynków. W dodatku chaty chłopskie często nie posiadały podłogi, a jedynie klepisko. Jeśli już były podpiwniczone, wtedy stosowano podłogę z desek na legarach bez żadnej izolacji termicznej, a obecność drewna wymuszała wentylację pod podłogą (żeby nie dochodziło do rozwoju pleśni), co sprawiało, że ziąb łatwo przenikał do części mieszkalnej, przez co grube ubrania były wręcz koniecznością. Właściwie ciepło było jedynie przy piecu, dlatego w zimie często spano np. na specjalnych półkach nad kuchnią węglową.

Bilmemek değil, öğrenmemek ayıptır

Zgadzam się z tym, co napisała Ninedin, ale uważam, że jesteś na dobrej drodze. Tekst nieźle się czyta, nie nudzisz czytelników, akcja jest dynamiczna, rozpoczęta od sytuacji pokazującej charakter bohatera. Po wprowadzeniu zmian to może być ciekawa historia.

Zazgrzytał sam początek. Rozpoczynanie powieści od opisu to nie najlepszy pomysł. Pierwsze zdanie powinno przykuć uwagę czytelnika czymś interesującym, zachęcić do przeczytania dalszej części. Zobacz, jak zaczynają się książki, które lubisz.

Dziękuję za opinię ANDO. Postaram się zrobić coś z tym początkiem. Ciężko będzie co prawda rozpocząć tę konkretną scenę inaczej, ale być może na samym początku dam jakąś migawkę tyczącą się wspominanej w tekście rozmowy z napomkniętym w niej mężczyzną. Zawsze to jakieś rozwiązanie. To, czy będzie dobre, okaże się w praniu.

 

Część błędów pobieżnie poprawiłam.

Krótki to fragment, ale zdążyłaś zasygnalizować kilka spraw, które, jak mniemam, znajdą rozwinięcie w dalszym ciągu opowieści.

Zgadzam się z uwagami wcześniej komentujących i od siebie dołączam łapankę, jako że wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

bla­dym bla­sku lampy naf­to­wej… ―> …w bla­dym świetle lampy naf­to­wej

Blask jest mocny i jaskrawy z definicji.

 

On, młody wów­czas chło­pak z nie­wy­raź­ną szcze­ci­ną pod nosem. ―> On, wów­czas chło­pak z nie­wy­raź­nym młodzieńczy puszkiem pod nosem.

Za SJP PWN: szczecina  2. «o sztywnym i gęstym zaroście lub krótko ostrzyżonych i sztywno sterczących włosach»

 

Ona, uro­cza na­sto­lat­ka, która do­pie­ro prze­obra­ża­ła się w ko­bie­tę. ―> Słowo nastolatka nie ma racji bytu w tym opowiadaniu, powstało bowiem dopiero w połowie XX wieku.

 

po­ja­wił się ko­lej­ny, apo­tem na­stęp­ny… ―> …po­ja­wił się ko­lej­ny, a po­tem na­stęp­ny

 

i na od­chod­ne splu­nął na nie­przy­tom­ne ciało. ―> Nieprzytomny może być człowiek, ale chyba nie ciało.

Proponuję: …i na od­chod­ne splu­nął na nie­przy­tom­nego Ruperta.

 

za­trzesz­czał z pre­ten­sją pod jego sto­pa­mi, przy­po­mi­na­jąc mu, że już dawno po­wi­nien go wy­mie­nić. ―> Czy wszystkie zaimki są konieczne?

Miejscami nadużywasz zaimków.

 

Wy­tłu­ma­czyw­szy się przed samym sobą, wzru­szył ra­mio­na­mi i wszedł do sieni, zrzu­ca­jąc z sie­bie cięż­ki płaszcz. ―> Czy ostatni zaimek jest konieczny ― czy mógł zrzucić płaszcz z kogoś innego?

 

–Mia­łeś wró­cić przed zmierz­chem. ―> Brak spacji po półpauzie.

 

za­wo­ła­ła za nim z wy­rzu­tem, do­ga­nia­jąc go se­kun­dę póź­niej. ―> Czy oba zaimki są konieczne?

 

– Można tak po­wie­dzieć. – Po­cią­gnął łyk mleka in­te­re­su­jąc się nagle roz­miesz­cze­niem ku­chen­nych sza­fek. Wbił wzrok w ich fron­ty, do­da­jąc – Nie martw się. To nie jest moja krew. ―>

– Można tak po­wie­dzieć.  

Po­cią­gnął łyk mleka, in­te­re­su­jąc się nagle roz­miesz­cze­niem ku­chen­nych sza­fek. Wbił wzrok w ich fron­ty, do­da­jąc:

– Nie martw się. To nie jest moja krew.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow

 

Od­sta­wi­ła go na bla­cie stołu… ―> Posta­wi­ła go na bla­cie stołu… Lub: Od­sta­wi­ła go na bla­t stołu

 

Wy­wró­ci­ła ocza­mi, ki­wa­jąc głową… ―> Prze­wró­ci­ła ocza­mi, ki­wa­jąc głową

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka