- Opowiadanie: PanP - Wakacje

Wakacje

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Wakacje

Ciało unosiło się plecami do góry, przypominając jako żywo głodnego krokodyla oczekującego w mętnej wodzie na nieuważną antylopę. Kończyny i głowa były zanurzone. Któraś noga zaplątała się najwidoczniej w kłusowniczą rzutkę, na której drugim końcu uczepiona musiała być spora ryba, bo ciało powoli dryfowało pod wiatr, nagim tyłkiem klaszcząc o leniwe fale.

Wyłowienie zwłok jak zwykle powierzono Ochotniczej Straży Pożarnej z Niechujówka. Po dojechaniu na miejsce, jej funkcjonariusze odsunęli tłumek wędkarzy na pewną odległość, zwodowali nową, motorową łódź ratowniczą, zakupioną w całości ze środków Unii Europejskiej i powiosłowali w stronę Topielicy. Wiosłowanie było tu bardzo istotne, gdyż akcji przyglądał się, lekko tylko pijany, dowódca plutonu, który zakazał używania silnika. Było to rzekomo podyktowane bezpieczeństwem ratowników i oszczędnością paliwa. Wszyscy we wsi wiedzieli jednak, że motorówka ma być jak nowa, gdyż z upływem czasu, który jest wymagany przez Unię, sprzęt zostanie odkupiony przez rzeczonego dowódcę za symboliczną złotówkę, jako totalnie wyeksploatowany i nienadający się do remontu.

Po dopłynięciu do Topielicy sprawnie podjęto ją na pokład, a następnie równie fachowo dotransportowana na brzeg i umieszczona na noszach. Po tak udanej akcji prawie cała załoga udała się na zasłużonego papierosa. Prawie cała, gdyż strażak Kulasa, pragnący od dzieciństwa zostać najlepszym strażakiem powiatu, zgodnie z wytycznymi kursu ratownictwa medycznego, zbadał „pacjentce” puls na cartois communis umiejscowionej pod cienką skórą szyi. Wyczuwszy niewielkie pulsacje ułożył trzy palce na arteria radialis w pobliżu lewej dłoni. Słaby i powolny, acz wyraźny puls upewnił go, że oto nadeszła długo oczekiwana okazja na wykazanie się w akcji. Reszta zespołu nawet nie pomyślała o sprawdzeniu czynności życiowych, tylko on, przyszły bohater, wykazał się czujnością i profesjonalizmem. Przed oczami wyobraźni stanął my dzień swojego tryumfu, gdy sam komendant gminny wpina jemu, już dowódcy sekcji, odznakę „Strażak Wzorowy”. A zazdrośni koledzy z pełną czcią wpatrują się w jego przystojne oblicze.

Strażak Kulawiec przystąpił z pełnym zaangażowaniem do akcji reanimacyjnej, jakby chodziło tu o jego własną siostrę, której de facto nie miał. Jako, że puls był, zastosował resuscytację metodą usta-usta. Miał pewne problemy z braniem kolejnych wdechów z powodu przyklejania się ust do śluzu Topielicy. Był tak pochłonięty swoimi działaniami, że nie zwrócił uwagi na poruszenie jakie zapanowało wśród zebranych pod wozem ratowniczym i siedzących na burcie, wciągniętej już na przyczepę, łodzi strażaków. Dwóch, ze słabszymi żołądkami wymiotowało wprost na buty kolegów. Kilku przytomniejszych wyciągnęło telefony i zaczęło nagrywanie strażaka pompującego powietrze w zielonego stwora leżącego na noszach. Nagrania te miały przejść do klasyki kina knajpianego i remizowego w całym powiecie.

Dzielny strażak kontynuował akcję ratowniczą przez ponad dwie minuty. Jego przerzedzone blond włosy przykleiły się do spoconej czaszki, a oczy powoli zaczęły wychodzić z oczodołów. Mimo dobrej kondycji biedak ledwo stał na nogach, śluz topielców wszak jest dość toksyczny. Wiatr zaczął szarpać korony drzew , z ciemno sinych chmur oderwały się pierwsze, ciężkie krople deszczu, które oprzytomniły dowódcę plutonu przyglądającego się dotąd wszystkiemu z rozdziawionymi ustami. Rozejrzał się nerwowo dookoła i jak na najważniejszą tu osobę przystało ryknął:

-Kulawiec, debilu, co ty kurwa odpierdalasz!! Całujesz topielca?

Strażak Kulawiec jak rażony piorunem, który akurat łupnął nieopodal, przyjął postawę zasadniczą :

-Wujku, wyczułem puls!

-Na służbie masz do mnie mówić Panie Dowódco, kretynie jeden! Przecież ona jest już zielona!! Zabierzcie tego niedorozwoja do wozu – zwrócił się do dwóch stojących najbliżej.

Kulawiec jeszcze chwilę stawiał opór i wśród narastającej ulewy próbował tłumaczyć kolegom, że powinni kontynuować ratowanie. Polną drogą wtoczyła się właśnie czarna wołga kombi, służbowy wóz właściciela zakładu pogrzebowego „Promyczek”. Na fotelu pasażera siedział tutejszy felczer, którego zadaniem było stwierdzenie zgonu. Dowódca przygarbiony, z postawionym kołnierzem podbiegł do auta, którego boczna szyba zjeżdżała w dół. Przez chwilę w powietrzu rozbrzmiewały dźwięki Requiem d-moll Mozarta, ale kierowca szybko ściszył radio.

-Chcesz ją oglądnąć, czy pakujemy? – spytał felczera dowódca.

-Zimna?

-Jak wódka z mojej zamrażarki!

Obaj lekko się uśmiechnęli, przy czym felczer pokazał braki w swoim brązowawym uzębieniu. Wyciągnął z teczki kartę zgonu:

-Utonięcie?

-Golusia, nietutejsza, musi turystka.

W tym czasie dwóch strażaków, na machnięcie ręki dowódcy, zapakowało zwłoki do czarnego worka, a worek do karawanu.

-Potrzebny będzie prokurator – felczer wymamrotał pod nosem, wypełniając na kolanie dokumenty.

– No to do zakładu Leona

-Innej rady nie ma.

Panowie uścisnęli sobie ręce, szyba podjechała do góry. Dało się jeszcze usłyszeć stłumione dźwięki dalszej części ostatniej niedokończonej kompozycji geniusza.

Szeregowy Kulasa jeszcze przez dwa miesiące po akcji był regularnie prześladowany przez społeczność gminną i psychologa. Obu stronom próbował wyjaśnić ,że puls był, a na dodatek wyczuwał wyraźny zapach przetrawionego alkoholu i cebuli, których to nie powinno być u starego utopiucha. Po dwóch miesiącach lekarz, za sowitym wynagrodzeniem od rodziny Kulawców, wniósł o odizolowanie pacjenta w zakładzie dla psychicznie niestabilnych.

W zakładzie pogrzebowym pan Leona Łopatka, właściciel, wypakował Topielicę z czarnego worka na zwłoki w celu zwrócenia go strażakom. Przed owinięciem ciała w worek zastępczy– folię stretch– przejechał lewą dłonią po prawej piersi denatki, a prawą chlasnął się zdrowo po gębie:

-Nie myśl nawet o tym stary capie! – zbeształ się na głos.

Topielica spoczęła w ciemnej i wilgotnej chłodni obok zmarłej dwa dni wcześniej, 116 letniej pani Wietrzyckiej i ze zmarłym z przepicia 3 lata temu 32 letnim Cezarym W. Rodzina Cezarego W. nie miała na pogrzeb więc leżał tak biedaczek 3 tygodnie w chłodni, owinięty folią z rolki i czekał na lepszą koniunkturę. Aż pewnego dżdżystego jesiennego wieczora, autobus PKS z 44 pasażerami na pokładzie jechał stałą trasą z Jurnych Bagien do Niechujówka. Kierowca miał właśnie ostatni kurs. Jego żona wyjechała na tydzień do teściowej, a kolega wrócił z wycieczki do dużego miasta i przywiózł niespotykane specjały, więc prędkość z jaką jechali, wyższą z przyczyn konstrukcji i stanu technicznego pojazdu, być nie mogła. Na wjeździe do wsi stoi betonowy wiadukt poniemiecki. To na tym wiadukcie zakończył się tamten kurs. Wszyscy pasażerowie zginęli, w tym 37 na miejscu. Kierowca wyszedł z wypadku bez szwanku. 37 ciał zostało przewiezionych do chłodni domu pogrzebowego „Promyczek”. Miejsc „leżących” było tam tylko 12. Więc zwłoki upychano jedne na drugich. Ciało Cezarego W. Które leżało już 3 tygodnie przedsiębiorczy przedsiębiorca pogrzebowy „tymczasowo” wsunął pod agregat chłodniczy, którego instalacje zajmowały jedną ścianę pomieszczenia. Wpasował go tam tak dobrze, że po 2 tygodniach, kiedy to odbyły się wszystkie oględziny prokuratorskie i pogrzeby ofiar wypadku, o Cezarym zapomniano. I o ile agregat będzie działał dalej bez awarii, a działa już tak od 42 roku, kiedy to Armia Czerwona wybudowała na miejscu „Promyczka” chłodnię na trasie transportu tusz wieprzowych na front zachodni, to nikt sobie o nim nie przypomni.

Topielce, ze względu na zimnokrwistość, mają bardzo powolny metabolizm przy niskiej temperaturze otoczenia. Więc Agata spokojnie odsypiała popijawę. Śniło się jej, że jest zima a całe jezioro skuwa gruby lód. Po lodzie nieprzerwanie krąży motorówka, zatacza pętle kładąc się głęboko na burtę, mimo to tafla lodu pozostaje gładka. Motorówka warczy…. sześćdziesięcioletnie agregaty chłodnicze potrafią bardzo hałasować…

Zenon obudził się w nieswoim łóżku, nieswoim kocu, nieswoim pokoju. 20 sekund wystarczyło, żeby przypomniał sobie o wakacjach w gospodarstwie rolno-turystycznym. Jako, że popijawa z Agatą była ostra, posiłki które po niej spożywał opuszczały jego ciało drogą, którą się w nim znalazły i lądowały na trawniku pod oknem wynajętego pokoiku. Ale dziś, po dwóch dniach poczuł pełnię sił. Postanowił przyrządzić sobie pełnowartościowe śniadanie i skonsumować je na ganku. Wziął więc 6 kromek, z bochenka który zapakowany szczelnie w folię przyjechał z nim jeszcze z domu, 2 puszki paprykarza z samego dna tekturowej walizki i puszkę najtańszego energetyka. Wyszedł na korytarz i skierował się, skrzypiącą podłogą pokrytą sraczkowatą olejnicą, w kierunku drzwi wyjściowych. Po drodze mijał komodę, na której piętrzyły się niezapłacone rachunki i inne papiery. Dwoma wolnymi palcami chwycił największy z nich – Niech-Zeitung, jednokartkowy tygodnik lokalny. Z ciężkim wydechem zwalił się na ławkę spawaną z płaskowników 60x6 i pokrytą stęchłymi poduszkami. Położył gumofilce na stoliku stojącym przed nim i omiótł podwórko wzrokiem. Młode kurczaki biegały za starymi kurami po wyskubanej do ostatniego źdźbła glebie. Niesprawna lodówka położona drzwiami do góry i wypełniona deszczówką stanowiła sadzawkę, w której kąpały się wróble i z której piły wszystkie zwierzęta wałęsające się po zagrodzie. Najbliższy sąsiad już trzecią godzinę ciął gałęziówkę na starej krajzedze. Kilka metrów od chaty stała przechylona w lewo stodoła bez drzwi i trzeciej części dachu. W zadaszonej części stodoły stała uniwersalna maszyna rolniczo-transportowa. Składały się na nią prawie cała WFM-ka 150, tylko bez tylnego koła, które to zastąpione zostało połową drewnianej furmanki . Pan Zdzich, jako tradycjonalista wolał siedzieć na koźle niż na siodełku motocykla, więc linki od gazu i sprzęgła były wyciągnięte pod jego nogi i zaprzęgnięte do pedałów z malucha. Dźwignia zmiany biegów, za pośrednictwem pręta żebrowanego fi 12 łączyła się z długą wajchą sterczącą po jego prawicy. Oba końce kierownicy uwiązane były do lejców, co pozwalało na bardzo miękkie prowadzenie tej maszynerii.

Jako duma gospodarza sprzęt był rok-rocznie malowany nową warstwą farby nitro, rok –rocznie był to nowy kolor i nigdy poprzednie warstwy nie były usuwane. Musiał też być zawsze na chodzie, olej był wymieniany, koła dopompowywane. Akumulator w czasie postoju ładowany był z prostownika, bo sześciowoltowa prądnica nie mogła napędzić dwunastowoltowej bogatej instalacji, w skład której wchodziło światło od Zetora, kierunkowskazy od Żuka i radio z Wołgi.

Zenon wziął lewą ręką jedną z kanapek, zaczerpnął nią obficie paprykarza z puszki a prawicą strzepnął gazetę tak, ażeby się całkowicie otworzyła i żeby mógł jej narożnik wsunąć sobie za kołnierz. Ugryzł spory kęs swojego śniadania mistrzów i zbliżył płachtę do brzucha, gdy jego bystry wzrok natrafił na fotografię znajomej postaci w niezwykłej scenerii. Już samo to, że ktoś, kogo znał był uwieczniony na łamach gazety wystarczyłoby, aby podjął trud odszyfrowania tekstu wokół owej fotografii. Ale zdjęcie przedstawiało jego oliwkowoskórą znajomą na szpitalnych noszach w towarzystwie strażaka. Z uchylonych ust Zenona wyciekała pomarańczowa stróżka śliny o silnej woni paprykarza i urozmaiciła wzorek bahama na jego wakacyjnej koszuli z Pewexu.

Zenon cierpliwie składał pojedyncze litery w wyrazy, wyrazy w zdania, a zdania próbował dopasować do tego, co zobaczył na zdjęciu. „Ciało zostało przewiezione do kostnicy przy ulicy Ciemnej, gdzie czeka na przyjazd prokuratora”. Słowo prokurator otworzyło dawno zapomnianą szufladę w jego głowie. Był przeddzień jego 14 urodzin. Postanowił przygotować, jak jego ojczym, przyjęcie dla kolegów. W tym celu „pożyczył” ojczymową beczkę, zacier i resztę sprzętu. Rozpalił w ogrodzie ognisko i postawił na nim beczkę. Wybuch ściągnął do ich wsi pluton saperski z pobliskiego poligonu a na niego dozór w osobie prokuratora Lebiediewa. Miał on na swoim koncie 140 wykonanych wyroków śmierci. W sprawie Zenona także wniósł o najwyższy wymiar kary, motywując to aktem dywersji na wspomniany już poligon, będący pod jurysdykcją radziecką. Sąd na szczęście, wziął pod uwagę młody wiek i tępy wyraz twarzy pozwanego. 4000 godzin prac społecznych później Zenon był wolnym, notowanym obywatelem.

Tak, prokurator musiał zwiastować coś złego. Należało się spieszyć. Nadgryziona kromka, która dotąd tkwiła w dłoni Zenona na wysokości ust, wylądowała na ziemi, wywołując lokalną wojnę domową wśród drobiu. Nagłe zerwanie się Zenona na nogi i tumult wśród ptactwa doprowadziły związanego łańcuchem kundla, leżącego dotąd spokojnie przed budą, na skraj wściekłości. Ujadając próbował wyrwać łańcuch z wielkiego haka wbitego w usychającą gruszę.

Zenon skierował się do swojego pokoju, rzucił walizkę na łóżko, wyrzucił z niej wszystkie ubrania i po sekundzie namysłu odbił deszczułkę z fałszywego dna. W skrytce leżała plastikowa butelka o pojemności około 2 litrów. Była pełna brązowawego bimbru o mocy przeszło 60%. Skład chemiczny cieczy spowodował zmętnienie bezbarwnego pierwotnie tworzywa. Zenon przeżegnał się i odkręcił nakrętkę. Delikatna stróżka siwej mgiełki wypełzła z szyjki, którą przyłożył do ust i pociągnął srogiego łyka. Przez chwilę stał oniemiały z oczami zaszłymi bielmem. Następnie zakręcił butelkę, zatknął za pasek, przykrył koszulą i wybiegł do stodoły. Przesunął suwak kranika, zatopił pływak, aż paliwo zalało pół silnika, włączył zapłon i energicznie nacisnął na starter. Wskoczył na kozioł, chwycił lejce w dłoń wcisnął sprzęgło, wajcha w przód, gaz w opór, sprzęgło wajcha w tył, gaz, sprzęgło wajcha w tył, gaz. Gnał już przeszło 30km/godz. Włączył radio i przekręcił potencjometr do oporu. Niektórzy rodzą się przegrani, inni zawsze mają z górki. Born tu bi łaaajld rozniosło się wokół wehikułu razem w pierdzeniem dwusuwa na wysokich obrotach. Zenon poczuł, że jest we właściwym miejscu. Kiedyś już tu był, to było jego prawdziwe życie. Jeszcze o tym pomyśli, ale teraz ma misję do wykonania. Po 12 minutach i dodatkowo odsłuchanym kawałku „Riders on the storm” zatrzymał się na ulicy Ciemnej przed firmą Promyczek. Nacisnął na klamkę i znalazł się w pomieszczeniu wypełnionym trumnami, plastikowymi wieńcami, czarnymi świecami i innymi dekoracjami z taniego horroru. Z zaplecza wysunęła się blada i znudzona postać właściciela zakładu. Chudy i wysoki jegomość ubrany był jak jego własny, zimny klient.

-Szanowny pan życzy?

Zenon wyciągnął przed siebie zmiętą gazetę i wycelował fotografią w pytającego.

-Rodzina?– spytał przedsiębiorca.

-Znajoma-nieśmiało wybąkał Zenon.

-Szanowny pan wybaczy, ale mogę wpuścić tylko z nakazem prokuratora.

Zenon sięgnął drugą ręką za pasek, wyszarpnął butelkę, i także nią wycelował w twarz rozmówcy. Stał tak chwilę z obiema rękami wyciągniętymi prosto przed siebie.

-Chodź pan na zaplecze-nie wytrzymał ciśnienia przedsiębiorca.

Zaplecze stanowił pokoik 3 na 1,5m wyłożony wydeptanym na wylot dywanem, ciemnobrązowe biurko, 2 krzesła i kubeł na śmieci. Z sufitu wisiała goła, 25 watowa żarówka. Zenon klapnął na jednym z krzeseł, w tym czasie gospodarz wysunął z biurka szufladę, i wyciągnął z niej dwa wyszczerbione emaliowane kubki i długie zawiniątko z gazety. Powietrze zapachniało kiełbasą. Za chwilę woń uległa odmianie, bo Zenon odkręcił butelkę.

2 godziny później samoświadomość biesiadników była wprost proporcjonalna do zawartości samogonu w butelce, czyli osiągnęła dno. Zenon uniósł się z krzesła i ratując osiągniętą pozycję ścianami korytarza ruszył w stronę stalowych drzwi chłodni.

– Ylcho nie ostaf na niej śladuff! – wycharczał przedsiębiorca i trzepnąwszy głową o blat biurka przeszedł do rzeczywistości równoległej.

Zenon otworzył drzwi. Nagły wiew zimnego powierza otrzeźwił go na tyle, że był w stanie wziąć z korytarza stare łóżko szpitalne na kółkach i wepchnąć je do wilgotnego pomieszczenia. Dźwignął z blaszanego stołu ciało i położył na łóżku. Wyjechał na korytarz. Tam w świetle migocącej jarzeniówki zauważył, że Agata strasznie się zmieniła. Była o połowę niższa i miała strasznie pomarszczoną twarz. Otworzył raz jeszcze ciężkie stalowe drzwi, tym razem szerzej, ażeby więcej światła dostało się do środka. Agata leżała w głębi, na innym stole. Jeszcze raz wepchnął łóżko do wnętrza chłodni, jeszcze raz otrzeźwiał nieco. Dokonał wymiany ciał i popchnął łóżko na zewnątrz budynku. Tam położył je na furze, odpalił silnik, a po osiągnięciu prędkości maksymalnej włączył radio. Wybiła właśnie godzina 12.00 więc nadawane były wiadomości. Po pierwszych słowach zaproszonego do studia polityka Zenon wyłączył radio. Resztę trasy starał się nie stracić przytomności, co było niezwykle trudne, zważywszy bezchmurne niebo i temperaturę przekraczającą 28 stopni. Ostatnie, co udało mu się zrobić było rozwinięcie Topielicy z folii i wrzucenie jej do studni stojącej na obrzeżach gospodarstwa, w którym był się zatrzymał na turnus. Przy tej to studni, próbując jeszcze zaprowadzić pojazd do szopy, stracił kontakt ze światem żywych, odchylił się do tyłu na koźle i spadł na pakę furmanki.

Słońce było jeszcze za horyzontem, ale było jasno. Obudziły go mgła i chłód poranka. Ból głowy mógł pochodzić od potężnego ciosu obuchem siekiery. Miał nadzieję, że cios był śmiertelny i zaraz umrze. Do tego dochodziło straszliwe pragnienie.

– Czy to normalne w chwili agonii?-cichy szept odezwał się w jego uchu.

Otworzył jedno oko. Okazało się, że jest to oko bliższe ziemi na której leżał. Przed sobą zobaczył kurę giganta, zajmowała cały świat. Wielkim okiem przypatrywała się jedynej ruchomej rzeczy w okolicy – powiece Zenona. Nagłe dziobnięcie zmusiło go do podjęcia walki o uciekające życie. Otworzył drugie oko i machnięciem ręki odgonił pierzastego wroga. Leżał przy studni. Uniósł się na rękach do pozycji siedzącej, następnie chwyciwszy krawędzi studni zajrzał w jej czeluść.

-Agata! –szept, który w zamyśle miał być krzykiem wyszeleścił z ust Zenona –Agato, jesteś tam?

Zenon widział dno studni, woda była krystalicznie czysta. Agaty z pewnością tam nie było. Powlókł się nad jezioro. Czekał tam do południa, aż zgłodniał. Wrócił na kwaterę, przekąsił kacowe śniadanie i wrócił nad jezioro. Wieczorem wrócił znowu na kwaterę, odespał libację, rano nad jezioro. Agata zniknęła.

Jeszcze przez długie miesiące swojego życia Zenon zastanawiał się, jaki los spotkał jego wakacyjną przyjaciółkę. Nigdy nie dowiedział się prawdy…

Dwa tygodnie przed całą przygodą ksiądz Antoni Pokuta, czuły opiekun wszystkich młodych ministrantów, odwiedził wszystkie podwórka we wsi. Głos w jego głowie kazał mu wziąć kropidło i poświęcić wszystkie ujęcia wody. Nigdy tego nie robił, ale głos naciskał od kilku dni i nawet mszalne wino nie mogło go stłumić. Więc poświęcił wszystko, włącznie z poidłami dla kur. Wtedy pod jego czaszką znów zapanował błogi spokój.

Studnia u Zenonowego gospodarza, po zabiegach księdza, pełna była świętej wody. Topielice, jako siły nieczyste, są nieodporne na jej działanie. Zenon, wrzucając Agatę do studni, zapewnił jej przejście do innego, gorszego świata…

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Turpistyczne opko, które w drugiej części trochę nużyło.

Koniec zbyt raptowny.

Proponuję przejrzeć jeszcze raz: to w końcu Kulasa, czy Kulawiec?

Literówki: cartois – carotis, nawiasem mówiąc nie rozumiem tutaj potrzeby stosowania łaciny (chyba że chcesz nawiązać do Niechujówka?). A skoro już piszesz o a. carotis communis, to nie trzeba dodawać, gdzie umiejscowiona. 

Tętnica promieniowa “w pobliżu” lewej dłoni? Czyli leżała gdzieś obok?

“Strużka”, a nie “stróżka”, bo to mała struga.

I czemu topielica wielką literą?

Ogólnie, lubię takie dekadencko-obleśne klimaty, nie razi mnie Niechujówek (chociaż średnio to śmieszne), Jurne Błota spoko, ale miejscami wiało nudą i przelatywałam tekst, żeby wreszcie dowiedzieć się, jaki finał (ten, jak wspomniałam, nieco rozczarował). A chyba założeniem takich tekstów jest, żeby się opisem tego spsiałego świata delektować? 

Dużo trzeba poprawić (wyciąć, wyciąć!), przecinki wstawić, cyfry zastąpić słowami itd. itp., ale gadka jest! Wydaje mi się, że trzeba to tylko utemperować.

Pozdrawiam smiley

 

 

Po dopłynięciu do Topielicy sprawnie podjęto ją na pokład, a następnie równie fachowo dotransportowana na brzeg i umieszczona na noszach.

Coś tutaj się chyba nie zgadza.

 

Czemu Topielica piszesz wielką literą? To jakieś imię, nazwisko…? Gdy czytam “Po dopłynięciu do Topielicy”, odbieram to jak dopłynięcie do jakiejś miejscowości.

 

Samo opowiadanie jakoś do mnie nie przemawia. Za dużo w nim nieistotnych informacji, co w połączeniu z brakiem żwawszej akcji, okrutnie nuży. Rozumiem fajnie jest wplatać do tekstu opisy, czy jakieś poboczne informacje o świecie przedstawionym lub bohaterach, ale niech w międzyczasie coś się dzieje. Coś, co utrzyma moją uwagę. U ciebie wszystko jest jakieś takie statyczne. Forma humoru również nie w moim guście.

Też niestety odbiłam się od tego opowiadania. Nie porwał mnie ani humor, ani fabuła. Widywałam teksty gorsze, ale temu bardzo, ale to bardzo dużo brakuje do tej wystawionej szóstki. Skądinąd na te oceny nikt realnie nie zwraca uwagi (nie pozycjonują też one tekstu, w ogóle są dość niepotrzebne), dopóki nie rzucą się w oczy jako coś dziwnego. [Edyta: źle mi wyświetliło tego drugiego użytkownika, więc początkowo podejrzewałam multikonto, póki co wykreślam tamte uwagi]

 

A usterek jest tu sporo, od zapisu dialogów i interpunkcji poczynając. Po dość liczne kiksy fabularne, narracyjne, logiczne, część z nich została już wspomniana.

 

zbadał „pacjentce” puls na cartois communis umiejscowionej pod cienką skórą szyi. Wyczuwszy niewielkie pulsacje ułożył trzy palce na arteria radialis w pobliżu lewej dłoni.

Też nie bardzo rozumiem powód używania nazw łacińskich (plus złu zapis!) – te tętnice mają również nazwy polskie, a łacińskich będzie używał głównie student medycyny na egzaminie oraz lekarz w pisemnej diagnozie, a i to chyba nie zawsze. Ewentualnie, gdybyś wspomniał, że Twój bohater bardzo chciałby być lekarzem (a nie po prostu wzorowym strażakiem), wkuwa anatomię po łacinie itd. Tak – wygląda pretensjonalnie. W sumie wystarczyłaby informacja, że w ramach strażackich ambicji zakuwa tę anatomię, choć tego typu działania to raczej ratownicy medyczni.

 

poruszenie jakie zapanowało wśród zebranych pod wozem ratowniczym

Wiesz, naprawdę myślałam przez moment, że pod wozem coś się pojawiło…

 

116 letniej pani Wietrzyckiej i ze zmarłym z przepicia 3 lata temu 32 letnim Cezarym W.

Sorry, ale liczebniki w tekstach literackich zapisuje się słownie

 

Można by takie uwagi mnożyć.

http://altronapoleone.home.blog

Przykro mi to mówić, ale w opowiadaniu nie znalazłam nic, co by mnie choć trochę zainteresowało. Cała historia zdała się szalenie chaotyczna, nieciekawa, mocno rozwlekła i przegadana, w dodatku zupełnie pozbawiona fantastyki. Całości nie najlepszego wrażenia dopełnia bardzo złe wykonanie.

PanieP, masz przed sobą sporo pracy, ale jeśli zdołasz poprawić warsztat, może i lektura Twoich opowiadań będzie przyjemniejsza.

 

ciało po­wo­li dry­fo­wa­ło pod wiatr, nagim tył­kiem klasz­cząc o le­ni­we fale. ―> Moim zdaniem to raczej fale uderzały o martwy tyłek.

 

Przed ocza­mi wy­obraź­ni sta­nął my dzień swo­je­go try­um­fu, gdy sam ko­men­dant gmin­ny wpina jemu… ―> Przed ocza­mi wy­obraź­ni zobaczył dzień własnego try­um­fu, gdy sam ko­men­dant gmin­ny wpina mu

 

Wiatr za­czął szar­pać ko­ro­ny drzew , z… ―> Zbędna spacja przed przecinkiem.

 

ciem­no si­nych chmur ode­rwa­ły się… ―> …ciem­nosi­nych chmur ode­rwa­ły się

 

-Ku­la­wiec, de­bi­lu, co ty kurwa od­pier­da­lasz!! ―> Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza. Ten błąd pojawia się w całym opowiadaniu.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow

 

przy­jął po­sta­wę za­sad­ni­czą : ―> Zbędna spacja przed dwukropkiem, zamiast którego powinna być kropka.

 

-Na służ­bie masz do mnie mówić Panie Do­wód­co, kre­ty­nie jeden! ―> Na służ­bie masz do mnie mówić panie do­wód­co, kre­ty­nie jeden!

Formy grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

pod­biegł do auta, któ­re­go bocz­na szyba zjeż­dża­ła w dół. ―> Masło maślane – czy szyba mogła zjeżdżać w górę?

 

Obu stro­nom pró­bo­wał wy­ja­śnić ,że… ―> Zbędna spacja przed przecinkiem, brak spacji po przecinku.

 

w worek za­stęp­czy– folię stretch– prze­je­chał… ―> Brak spacji przed półpauzami.

 

zmar­łej dwa dni wcze­śniej, 116 let­niej pani Wie­trzyc­kiej… ―> …zmar­łej dwa dni wcze­śniej, stuszesnastoletniej pani Wie­trzyc­kiej

Liczebniki zapisujemy słownie. Ten błąd pojawia się wielokrotnie w całym opowiadaniu.

 

Mo­to­rów­ka war­czy…. ―> Wielokropek ma o jedną kropkę za dużo. Wielokropek ma zawsze trzy kropki!

 

Młode kur­cza­ki bie­ga­ły za sta­ry­mi ku­ra­mi… ―> Masło maślane. Kurczaki są młode z definicji.

 

po­ło­wą drew­nia­nej fur­man­ki . ―> Zbędna spacja przed kropką.

 

był rok-rocz­nie ma­lo­wa­ny nową war­stwą farby nitro, rok –rocz­nie był… ―> …był rokrocz­nie ma­lo­wa­ny nową war­stwą farby nitro, rokrocz­nie był

 

był to nowy kolor i nigdy po­przed­nie war­stwy nie były usu­wa­ne. Mu­siał też być za­wsze na cho­dzie, olej był wy­mie­nia­ny, koła do­pom­po­wy­wa­ne. Aku­mu­la­tor w cza­sie po­sto­ju ła­do­wa­ny był z pro­stow­ni­ka… ―> Byłoza.

 

w skład któ­rej wcho­dzi­ło świa­tło od Ze­to­ra, kie­run­kow­ska­zy od Żuka i radio z Wołgi. ―> …w skład któ­rej wcho­dzi­ło świa­tło od ze­to­ra, kie­run­kow­ska­zy od żuka i radio z wołgi.

Nazwy pojazdów piszemy małymi literami.

 

Zenon wziął lewą ręką jedną z ka­na­pek, za­czerp­nął nią ob­fi­cie pa­pry­ka­rza z pusz­ki… ―> Zenon wziął lewą ręką jedną z kromek, za­czerp­nął nią ob­fi­cie pa­pry­ka­rza z pusz­ki

Zenon nie zrobił kanapek.

 

strzep­nął ga­ze­tę tak, ażeby się cał­ko­wi­cie otwo­rzy­ła i żeby mógł jej na­roż­nik wsu­nąć sobie za koł­nierz. ―> Gazety nie mają narożników.

 

Z uchy­lo­nych ust Ze­no­na wy­cie­ka­ła po­ma­rań­czo­wa stróż­ka śliny… ―> Dlaczego z ust Zenona wyciekała kobieta pilnująca śliny?

Poznaj znaczenie słów stróżkastrużka.

 

De­li­kat­na stróż­ka siwej mgieł­ki wy­peł­zła z szyj­ki… ―> Dlaczego z szyjki wypełzła kobieta pilnująca siwej mgiełki?

 

i po­cią­gnął sro­gie­go łyka. ―> …i po­cią­gnął sro­gi łyk.

 

Gnał już prze­szło 30km/godz. ―> Gnał już prze­szło trzydzieści kilometrów na godzinę.

Liczebniki zapisujemy słownie, nie używamy symboli i skrótów.

 

Na­ci­snął na klam­kę i zna­lazł się… ―> Na­ci­snął klam­kę i zna­lazł się

 

Resz­tę trasy sta­rał się nie stra­cić przy­tom­no­ści… ―> Przez resz­tę trasy sta­rał się nie stra­cić przy­tom­no­ści

 

chwy­ciw­szy kra­wę­dzi stud­ni zaj­rzał w jej cze­luść. ―> chwy­ciw­szy kra­wę­dź stud­ni, zaj­rzał w jej cze­luść.

 

opie­kun wszyst­kich mło­dych mi­ni­stran­tów, od­wie­dził wszyst­kie po­dwór­ka we wsi. Głos w jego gło­wie kazał mu wziąć kro­pi­dło i po­świę­cić wszyst­kie uję­cia wody. Nigdy tego nie robił, ale głos na­ci­skał od kilku dni i nawet mszal­ne wino nie mogło go stłu­mić. Więc po­świę­cił wszyst­ko… ―> Czy to celowe powtórzenia?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przyjemne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka