Profil użytkownika


komentarze: 41, w dziale opowiadań: 25, opowiadania: 17

Ostatnie sto komentarzy

Się podoba. Szczególnie pierwsza część. Ordynarnie, a jednak dobrze i zgrabnie - czyli w parze z wizerunkiem głównej bohaterki. Takie kobiety się lubi, albo się ich boi. Ja lubię. W wyborach parlamentarnych macie mój głos. Powodzenia.

Delikatnie i poetycko, a przez to spójnie z treścią. Udało Ci się uchwycić specyficzny styl orientalnej estetyki - chwile bezruchu punktowane gwałtownym patosem. Miałem przed oczami scenki rodem z anime. Ładny obraz, nawet jeśli tematyka nie moja.

@Finkla

Deliria jest królestwem absurdu, co stanie się bardziej jasne po dalszych kawałkach (w jednej ze scen królewski zamek zostaje skutecznie przeszturmowany [sic!] przez jedną osobę). Z tego też względu, powyższe kwestie można tłumaczyć delirycznością świata, i tak:

– Deliria jest jednym, wielkim zamkiem, otoczonym murami, otoczonymi wioskami, otoczonymi wodą. Innymi słowy – bardzo niewielkie królestwo.

– Król Marek nie ma przybocznych magów, albowiem ta garstka, która mogłaby nimi być to banda starych pierdzieli siedząca w wieży z kości słoniowej i niedopuszczająca nikogo do arkanów tajemnej wiedzy. Pozostali to nekromanci albo inne szumowiny, a tych Król Marek musiał nie tak dawno wyjąć spod prawa (przyczyna w dalszej części). Z tego też względu jakakolwiek sensowna współpraca z kastą magów nie wchodzi w grę. Jedynym zaufanym magiszonem wśród całej tej czeredy jest właśnie Wiewiórczy Pysk, no a ten ciągle w rozjazdach.

– Jeśli chodzi o małżeństwo, to te zostało zawarte potajemnie – poza kilkoma zaufanymi przybocznymi Marka, nikt o tym nie wiedział. Pochodzenie Estelki tłumaczy zaś fortel, w którym onegdaj pomógł Markowi właśnie Wiewiórczy Pysk – księżniczka jest rzekomo córą zamorskiej księżniczki wywodzącej się z Leśnego Ludu (ale o tym kiedy indziej).

– A brama jest faktycznie gigantyczna i do tego się nie zamyka :)

Pozdrawiam

Szachraj

Ależ oczywiście, że słowa Wittgensteina traktują o naszym ograniczeniu i nie powinny być wypowiadane z dumą. Przytoczony cytat jest jakby zasygnalizowaniem, do czego dochodzę dopiero w konkluzji artykułu - a mianowicie, że wyobraźnia nie jest wcale tak wielkim obszarem.
Natomiast powszechne (i nie mające nic wspólnego z Wittgensteinem) powiedzenie: JEDYNĄ granicą jest nasza wyobraźnia, jest tym, do czego odnoszę się w otwierającym zdaniu (i to właśnie je miałaś sobie wyguglować, dopuszczałem bowiem możliwość, że nigdy nie spotkałaś się z tym, jak to właśnie ludzie mówią coś w stylu: "Dasz radę coś wymyślić. Jedyną granicą jest twoja wyobraźnia").

W kontekście o którym piszę (wypowiadanym z dumą) powyższe powiedzenie mogłoby zawierać w sobie jeszcze domyślny wyraz TYLKO bądź JEDYNIE/JEDYNĄ, w związku z czym brzmiałoby  następująco: "Granicą jest TYLKO nasza wyobraźnia", ewentualnie "JEDYNĄ granicą jest nasza wyobraźnia". Myślę, że teraz powinnaś być w stanie wymyślić odpowiedni kontekst sytuacji, w której wypowiedziano by rzeczone powiedzenie z dumą. Jeśłi nie, pisz, ewentualnie wygogluj.

Dane wysłałem. Czy teraz mogę już liczyć na odpowiedź, co z nagrodą główną, czyli zaproszeniem do napisania artykuły na łamy papierowej NF?
Pozdrawiam

A że tak nieuprzejmie, bo na forum, spytam - co z główną nagrodą, czyli możliwością napisania tekstu do papierowej NF?

niezgoda.b - Naprawdę miło mi czytać Twe słowa, jednak słowo się rzekło. Straciłbym szacunek do siebie gdybym, pomimo wcześniejszych deklaracji (o zaledwie 5 głosach na którąś z opcji), zamieszczał tu dalsze części przygód Ciury. Obiecuję jednak, że jak tylko powstanie dalsza część (teraz jest sezon ogórkowy) wszystkim zainteresowanym prześlę ją jakimś prywatnym kanałem.
Pozdrawiam i dziękuję za zainteresowanie

Czaaad.Takie szorty to ja rozumiem. Znaczy, takie stringi...

Aaaaaa! Mieliśmy napisać: kto, co i gdzie. Tom napisał: Han Solo? W barze. Z nieczłowiekiem.
Dyć ja wiedział, że to Gwiezdne Wojny są. Przecież, że nie Indiana Jones.
No, Sir Jajko. Jeszcze punkcik. Malutki.

Absolutnie nie uważam, żeby dialogi były Twoją piętą Achillesową. Wręcz przeciwnie - jak napisał mój poprzednik, są niezwykle lekkie, a przez to "poczytne". Chodzi jedynie o to, do czego sam doszedłeś, a mianowicie o ich ilość. Wiem, że żal wycinać rzeczy, które się napisało, bo zawsze przez pomyłkę można usunąć coś dobrego, ale myślę, że to rzecz konieczna - nigdy "z ręki" nie napiszesz stuprocentowego dzieła.

Wessało mnie na "dzień dobry", a to głównie ze względu na bardzo sympatyczny język. Jakoś tak człowiek szybko identyfikuje się ze Staszkiem i leci przez opowiadanie choćby po to, by bawić się staszkowym strumieniem świadomości, który serwujesz w narracji. Niestety, jak dla mnie jest jedno "ale" i to na tyle poważne, że nie doczytałem do końca. Tym "ale" są dialogi.
Zdaję sobie sprawę, że książkowe dialogi, ze względu na swoją objętość są często nierzeczywiste - wszak na codzień nie tworzymy wielozdaniowych tworów objaśniających rozmówcy co dokłądnie w danej chwili myślimy. Z reguły mówimy krótko, zwięźle, przerywamy sobie, a większość informacji jest niekompletna. I Ty oddałeś ten realizm naszej mowy - zabieg, który na początku również mnie ujął i wpasował się w konwencję, którą obrałeś. Niestety, na dłuższą metę coś takiego nuży - przynajmniej mnie. Ot, stoją i gadają, a niewiele z tego wynika. Gdyby jeszcze były to krótkie dialogi, wspomagające akcję - tu niestety (dla mnie) dialog (mam na myśli ten pierwszy) staje się akcją samą w sobie - taką troche sztuką dla sztuki, która niewiele wnosi.
Być może odpowiedzialny jest za to fakt, że w dialogach jest za mało wtrąceń typu "powiedział Staszek", "zakrzyknął Peszek". Sam lubię i często stosuję ten zabieg, jeśli jednak jest dużo krótkich, rwanych zdań (jak to ma miejsce w Twoim opowiadaniu), a czytający nie zna jeszcze tak dobrze rozmówców, prędzej czy później pogubi się w tym, kto co powiedział.
Kiedy piszę "czytający", mam na myśli siebie. Być może jestem jedynym, który odniósł takie wrażenie także nie zrażaj się i pisz dalej, bo w narracji jest przefajnie.
Pozdrawiam

Doskonale rozumiem, o co Ci chodzi. Czasem miałbym ochotę utrzeć nosa paru domorosłym krytykom, podsuwając im wielbione przez mnie Sklepy Cynamonowe Schulza jako swoje dzieło - a najchętniej wysłałbym to do "Galerii..." Kresa i zaczytywał potem jak ten mnie lży i wyzywa od grafomanów.
Masz oczywiście rację, że STATUS by mnie przed tym uchronił, ale jeśli to tak ma wyglądać, że dopiero rycerze Jedi mogą sobie pozwolić na zabawę interpunkcją, stylem, etc. to chyba nie powinniśmy życzyć sobie STATUSU, jeno kompetentnych krytyków (o ile nie jest to oksymoron w dzisiejszych czasach).
A do "Miasta Ślepców" nie podejdę, póki nie wymażę z pamięci koszmarnego filmu o tymże tytule. Poczytam Twoją twórczość, jakżeby inaczej, ale to jeszcze chwila - pracuję nad pewną rzeczą, która lada moment ujrzy światło dzienne.
A argument o interpunkcji cofam - tyś reżyserem, tyś demiurgiem. Jeśli tak ma to wyglądać, niech tak to wygląda. Wszak bez eksperymentów, nie miałbym "Sklepów...".
Bywaj

Teraz - być może - widzisz, jak ambitny cel sobie obrałeś.

Skłonienie minimalnie pięciu a maksymalnie trzynastu użytkowników do przeczytania dwóch stron normalizowanego tekstu i wystawienia komentarza o treści "1", "2" bądź "3" nie jest znowu tak ambitnym celem. Chyba, że miałeś na myśli ludzką naturę, mości Ravenfield.

Aby Ci jakoś osłodzić to oczekiwanie...


To odbiorca powinien wyczekiwać dzieła, także absolutnie na nic nie czekam.

...dam Ci piątkę za tego "Potwora z glinianek".


Potwór [sic!] z glinianek serdecznie dziękuje, a ja dołączam się do podziękowań.

Pozdrawiam serdecznie
Patryk Szachraj

P.S. Pytanie do sekretnego "jedynkowicza": czy powinienem tę ocenę traktować jako głos na opcję numer jeden?

A mnie wstęp nie znudził, wręcz przeciwnie - ujął i zachęcił do dalszego czytania (może też dlatego, że jestem lekko skrzywiony w kierunku narracji pierwszoosobowej i czasów studenckich). Co jednak ważniejsze, uważam, że początek charakteryzuje bardzo dobrze głównego bohatera - a mianowicie, przez pryzmat postrzegania czegoś tak ważnego jak kwestia miłości. Herbertowi w Diunie przez kilkaset stron nie udało się wejść na taki stopień głębi psychologicznej u żadnego ze swych bohaterów, a wystarczyłoby takich właśnie kilka linijek na temat odczuć któregoś z nich (wybaczyć proszę dygresję, ale jestem świeżo po lekturze). Poza tym, dosyć mocno odczułem jak droga jest Few dla głównego bohatera i tym bardziej dotknęła mnie [SPOJLER WARNING!!! SPOJLER WARNING!!!] jego strata. Ale, jak zapewne wiesz, Jakbuie, co człek, to opinia.
A co do reszty - czuję się zachęcony i zaintrygowany. Na pewno przeczytam część drugą. Czytałem już zresztą kilka Twych tekstów, Sir Ravenfield, i wyłączając bardzo dobrego Kota i niewiele ustępującą mu Najwyższą Rację stanu, stwierdzam, że wolę Waszmości właśnie w pierwszoosobowym typie narracji. Opowiadania zdają się być bardziej czytelne i uporządkowane - choć domyślam się, że takie rzeczy jak Schizo mają celowo wywoływać poczucie zdezorientowania. Obawiam się jednak, że dla wielu może to być zniechęcające.
I na koniec dwie małe rzeczy - byłbym konsekwentny w nadawaniu bohaterom polskich ksywek i imion. Chodzi mi o kwestię identyfikacji i umiejscowienia akcji. Czytając ksywkę Few, czy Given (przewijający się w innych opowiadaniach), od razu wchodzi mi klisza amerykańskich filmów, a tym samym, amerykańskich realiów. Czyli pojawiający się policjant nie jest już naszym, zakompleksionym mundurowym z wielką pałą, jeno amerykańskim Rangerem w kapeluszu i gnatem na podorędziu.
A druga, i ostatnia, kwestia brzmi - absolutnie nie narzuciło mi się, żeby to Zdenek był wszystkiemu winny. Jeśli tak faktycznie jest, to szacunek za przenikliwość dla wszystkich, którzy to odkryli po pierwszej części.
Czuwaj!

Ja też bym coś więcej zobaczył, szczególnie, że zgrabniutki ten dialog. I na dodatek potencjalny, znaczy z potencjałem. Czekam na więcej (bo inaczej foch:)).

Historyjka stara jak świat a jednak chce się wiedzieć co będzie dalej. Skłania ku temu język, który jest lekki, przyjemny i pozbawiony zgrzytów. Całość niezwykle spójna - wszystko do siebie pasuje. Bardzo mi się podobało.
P.S. Czemu, do diabła, nikt nigdy nie życzy sobie setki kolejnych życzeń?

Jednym (a w zasadzie dwoma) słowem: głosowanie zamknięte. Wielkie serca przeważyły, wygrał wariant altruistyczny - Ciura ma pomóc białogłowie. Niech i tak się stanie. Część dalsza już niebawem.

Oj, Sir Ravenfield. Wybornie Sir piszesz, ale liczenie to pozostaw innym:)

Wariant 1 (pomóc białogłowie) - 4 głosy

Wariant 2 (przegnać białogłowę) - 0 głosów

Wariany 3 (siedzieć cicho i nic nie robić) - 1 głos

Pozdrawiam

Lekkie pióro. Dobre dialogi. Poczucie humoru, które wyjątkowo do mnie przemawia. Lubię czytać o świecie  przepuszczonym przez ten typ obserwatora - skoro rzeczywistość kąsa, pokąsajmy ją trochę w rewanżu.
A jeśli mogę na coś zwrócić uwagę, to jakoś nie pasuje mi ten zabieg stawiania myślnika po "i" np.
A z przeciwka nadjeżdżała ciężarówka. Wielka. Ciężka. Grubaaaśna. I - strasznie szybko.
A ten... Kot się w sobie zwarł, skłębił, odwinął ... I - wpił się wszystkimi swoimi zębami, pazurami - wszystkim, co tam miał - w klepiącą go rękę. (tutaj w ogóle zaszalałeś z interpunkcją:))
A żeby nie kończyć zbyt kwaśno, to dodam, że przestałem zwracać uwagę na błędy po kilkunastu linijkach - tak mnie wciągnęło.
Pozdrawiam

Czytałem wszystko z uśmiechem na ustach. Inaczej się nie dało. Tak na mnie działa ten rodzaj prozy. Jak słusznie zauważył Jakub - bezpretensjonalność w dobrym wydaniu.

Poza tym, jesteś bardzo sugestywny w opisach, mimo, że nie silisz się na artyzm. Operujesz na schematach, które jednak zaskakująco dobrze wpasowują się w to, co robisz. Wszystko jest spójne i nawet fabuła, którą normalnie oskarżyłbym o bycie banalną, pasuje do całości.

Gdzieś pisałeś o swoich problemach z opisywaniem walki. Nie odczułem nic takiego w powyższym opowiadaniu. Jest szybko, sprawnie i obrazowo.

Zwyczajem allegro: polecam.

Dobra rada.

Polecę pierwszy wariant, który otrzyma 5 głosów.

Nowa Fantastyka