- Opowiadanie: Szachraj - Póki śmierć ich nie rozłączy cz 4...

Póki śmierć ich nie rozłączy cz 4...

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Póki śmierć ich nie rozłączy cz 4...

…w której zwłoki Wiewiórczego Pyska wyruszają w morską podróż.

 

W POPRZEDNIM ODCINKU:

 

– król Marek eutanazjuje najlepszego przyjaciela.

 

***

 

Pożegnalna parada Wiewiórczego Pyska nie mogła się równać ze swoją powitalną siostrą. Odbyła się bowiem pod osłoną nocy, we wnętrzu drewnianej skrzyni, w towarzystwie orszaku składającego się zaledwie z króla i jego kilku najbardziej zaufanych ludzi. Jedni targali „trumnę”, inni ciężkie, bo obite w najprawdziwsze srebro, kufry. Poza królem, nikt nie uwierzył w piracki statek, który czekał zaokrętowany w porcie. Była to ewidentna atrapa, każdy bowiem wiedział, że straże przybrzeżne przegoniłyby go, nim ten zdołałaby choćby zbliżyć się do linii horyzontu.

 

Toporni mężczyźni w postrzępionych łachach uwijali się na nabrzeżu, pakując dobytek maga na pokład. Gdy mieli zabrać najskromniej wyglądające pudło, kobiecy rozkaz polecił im je otworzyć. Usłuchali, po czym posłusznie się oddalili. Mirabella i król stanęli po przeciwnych stronach skrzyni i z pochylonymi głowami przyglądali się trupiobladej zawartości. Piratka dobyła szpady.

 

– Wielmoża sam skończy przedstawienie i obudzi koleżkę czy ja mam to zrobić? Dla dobra Pyskacza radzę się zgodzić, bo jak ja go kolnę…

 

– Panienka… piratka, znaczy, odłoży to ostrze. Małżonek nie żyje i nic tego nie zmieni.

 

– No to czego się wielmoża gorączkuje? Jak nie żyje to kolejna dziura w Pysku różnicy mu nie zrobi. Zresztą, że co? Męża mi kłuć nie wolno? Mógł wielmoża, to i ja sobie poużywam.

 

– Ja naprawdę! Proszę, nie! Nie przy mnie! Na statku będzie pa… piratka robiła sobie, co tylko dusza zapragnie. Ale tu, doprawdy, nie trzeba. Błagam. Mam słaby żołądek.

 

– Dobra, już dobra. Widzieli go. Paniczyk się znalazł. A z tą bladością na Pysku toście przesadzili. Głupi by się poznał, że nie trup. Toż nawet trupy mają więcej kolorów…

 

– Wiem, że trudno przyjąć do wiadomości…

 

– …a takie utopielce, to ci dopiero kolorowe. Jak te wiatraczki, co je na jarmarkach przekupnie sprzedają. Najpierw żółtawy, potem zielony, potem jeszcze…

 

– Czy rzeczywiście musimy?

 

– No nie da człowiekowi powspominać. Niech będzie. Chłopaki! Chwytać skrzynię i do ładowni z nią.

 

– Chcę zobaczyć moją córkę.

 

– Wielmoża będzie musiał zaczekać. Panienkę odeślemy w łódce, jak już będziemy dostatecznie daleko.

 

– Co takiego? Wykluczone.

 

– Nic nie jest wykluczone, dopóki ładna buzia jest na pokładzie.

 

– Proszę cię jako ojciec. Wydaj mi córkę teraz. Nic ci z naszej strony nie grozi.

 

– A to zdążyłam zauważyć w chwili, gdy po raz pierwszy tu zaokrętowałam.

 

– Ona nie umie pływać. Czego chcesz? Żebym błagał cię na kolanach?

 

– Może sobie mnie błagać wielmoża, choćby i stojąc na głowie. Swoje powiedziałam. Estelka dostanie ładną małą łódeczkę, do niej ładniutkie wiosełka i jeśli będzie dzielną dziewczynką, jak przystało na przyszłą królową, poradzi sobie. Wujaszek Wiewiórczy Pysk potrafił trajkotać o niej jak najęty, także wiem, co z niej za rekinek. A jakby zdarzyło się, że te wszystkie pochwały były czcze i utonęła, cóż, pozbędzie się król niezguły. W obu sytuacjach waszmość skorzysta.

 

– Nie sprawimy ci trudności. Proś, o co chcesz.

 

– Mam, co chcę. A mała Estelka będzie moją gwarancją jeszcze przez krótką chwilę. Tak, bym zdążyła przetrząsnąć kufry i upewnić się, że Waszej Wysokości nie zapomniało się tam czegoś włożyć. Nie chciałoby mi się po to wracać, a mała królewna byłaby wówczas choć częściową rekompensatą. Na zamorskich targach blondynki są w cenie.

 

– Poczekaj!

 

– Co tam znowu?

 

– Bym zapomniał. Ostatnia rzecz. Tym go zabiłem. Masz.

 

– No proszę, proszę. Mmmm… a więc tak to sobie umyślił Pyskacz obmierzły. Dziękuję i żegnam.

 

Król przyglądał się z przejęciem jak Mirabella odebrawszy sztylet wciska go za pas, a następnie z trójką kamratów wciąga skrzynię po trapie na pokład. Dopiero teraz dostrzegł świeżo odmalowany, krwawoczerwony napis „Rudowłosa” biegnący wzdłuż kadłuba. Na tle granatowego nieba masywny galeas wyglądał niczym wielkie ptaszysko, które rozpostarło nad portem poszarpane skrzydła na moment przed odlotem. Markowi jak dotąd nie zdarzyło się być świadkiem, by okręt odcumowywał w takiej ciszy – piracka załoga uwijała się przy żaglach i olinowaniu nie wydając żadnych zbędnych dźwięków, statek natomiast, ograniczył postękiwania do absolutnego minimum.

 

***

 

Miasto powoli wybudzało się z dwudniowej libacji. Obolałe powieki unosiły się ociężale, odsłaniając obraz pogorzeliska, które ktoś musiał teraz posprzątać. Jedni, zaciskali zęby i bez słowa brali się do roboty, inni złorzeczyli na „cholernego maga” i ciskali weń mięsem, ale w końcu też zakasywali rękawy. Była jeszcze trzecia grupa, najbardziej zatwardziała, szykująca się z petycją do samego króla. Ci domagali się, coby Wiewiórczy Pysk pstryknął palcami i posprzątał wszystko jak leci – tyle że tym razem, nie miał kto im tej petycji napisać.

 

Jak co roku Wiewiórczy Pysk znikł niespodziewanie, a ludziska powoli zapominali o niedawnej wizycie. Naraz wszystkie dziwactwa ustały jak ręką odjął, a niesamowite opowieści nie budziły już takiego dreszczu jak jeszcze kilka dni temu; nawet wówczas, kiedy okazywały się prawdziwsze, niż najprawdziwsza prawda.

 

– Chłopy, mówię wam, w koszarach dzieje się coś niedobrego.

 

– Ech głupiś, Psiarczyk. Głupiś jak twój stary i jak stary jego starego. Będzie tydzień jak Wiewiórczy Pysk wyjechał, a jego dziwolągi razem z nim.

 

– A właśnie, że nie wyjechały. Wczoraj jak jedna bestyja mnie zaatakowała, to żem myślał, że skonam z przestrachu. A straszliwa była, że hej. Jak młoda Kopciowa albo i straszniejsza.

 

– Uhu, jak młoda Kopciowa. Teraz to nawet ja ci, Psiarczyk, wiary nie dam.

 

– Klnę się na matulę, niech jej ziemia lekką będzie. Bestyja straszliwa, nad ziemią lewatywowała, o będzie z tyle, o tyle…

 

– Zostawcie go. Sam żem widział jak wczoraj wydudlał dzban samogonu. Też by mi się potwory pokazywały po takiej zaprawie.

 

– …i tylko łeb miała. Nic więcej. Wielki, zielony, latający. Z jednym ślipiem pośrodku. Takim dużym. A dookoła… dookoła, na wypustkach takich… o takich, krocie małych oczek. I te oczka mrugały każde sobie, a jak…

 

– He, he. To ja bym jednak brał Kopciową. A wicie czemu, nu wicie? Nie wicie? Bo jak Kopciowej worek na łeb zarzucić, to przynajmniej jeszcze reszta się ostanie. Ehehehe.

 

– …i ja już miał uciekać, ale te oczka tak mrugały i mrugały i mówią do mnie: Psiarczyk, Psiarczyk…

 

– Widzieli go. Oczka mówią. Toż to osesek nawet wie, że oczka nie mówią. Oczka patrzają, ty pało gupia.

 

– W głowie… w głowie mi mówią. A ja nie mogę gał oderwać, tylko słucham: Psiarczyk, Psiarczyk, stara w domu ci się z mleczarzem puszcza. Biegnij Psiarczyk. Jak się pospieszysz, to jeszcze ich złapiesz. W stodole masz widły. Biegnij, byle szybko. I ja pobiegłem. I wiecie co?

 

– Wiemy, Psiarczyk. Wiemy. Tyle, że to żaden latający czerep nie był, jeno stara mleczarza.

 

***

 

„Rudowłosa” kołysała się na falach, od paru dni bezskutecznie próbując złapać wiatr. Pomyślałby kto, że te przymusowe wakacje wyjdą wszystkim na dobre – wypucowany pokład lśnił czystością, żagli nie powstydziłaby się załoga szwaczek, w armatach natomiast można było się przeglądać. Cóż jednak komu po takich armatach, skoro kapitana – posiadaczka jedynej twarzy godnej odbicia – od tygodnia nie opuściła swojej kajuty? Pozostawieni samym sobie posępni piraci, snuli się po pokładzie, przywodząc na myśl załogę widmowego okrętu.

 

W kapitańskiej kajucie nastroje również nie dopisywały. Papug już trzykrotnie wyczerpał repertuar wszystkich znanych przekleństw, a że kreatywność nigdy nie była jego mocną stroną, siedział teraz na drążku i przyglądał się czujnie zakopanej w pościeli pani. A musiał być czujny, albowiem pani wygrzebywała się na powierzchnię w najmniej oczekiwanych momentach i to tylko po to, by cisnąć w biednego nielota kolejną opróżnioną flaszką.

 

Jedynie pod pokładem dopisywał nastrój. I to nie tylko wśród szczurów, którym pierwszy raz od dawna uchodziły na sucho wszelkie harce, ale też w jednej z baryłek rumu – całkiem sporej beczułce, wciśniętej w najciemniejszy kąt ładowni, gdzie z dala od zmartwień tego świata i z wyrazem błogości na sinych ustach pływały doskonale zakonserwowane zwłoki Wiewiórczego Pyska.

 

***

 

– Tatku? A kiedy on się w końcu wykluje?

 

– Nie wiem, księżniczko. Uwierz mi, że nie wiem.

 

– A co, jak to będzie ona?

 

– No to wówczas będziesz miała małą smoczycę, a nie smoka.

 

– A ciocia Mirabella powiedziała, że będę musiała mocno się o niego troszczyć i raz na jakiś czas dawać mu do pożarcia jakąś księżniczkę.

 

– Tak mówiła?

 

– Tak. Ale skąd ja wezmę tyle księżniczek?

 

– Musisz przywyknąć, że ciocia Mirabella lubi sobie czasem pożartować.

 

– Nie będę musiała dawać mu księżniczek?

 

– Miejmy nadzieję, że zadowoli się mlekiem i jagnięciem raz na jakiś czas.

 

– Tatku, a ja już się nie gniewam na ciocię Mirabellę.

 

– To bardzo ładnie, księżniczko. Dobry władca musi umieć nie tylko karać, ale też wybaczać.

 

– Ale ja już postanowiłam. Nie chcę być władcą. Zostanę piratką, tak jak ciocia Mirabella.

 

– Dobrze księżniczko. Jeszcze o tym porozmawiamy.

 

– A ty? Bardzo się gniewasz?

 

– Nigdy się na ciebie nie gniewam, księżniczko.

 

– Nie na mnie, tylko na ciocię Mirabellę.

 

– Za co miałbym się gniewać?

 

– No, że przepłynęła mnie statkiem i zabrała wujaszka.

 

– Nie, księżniczko. Nie gniewam się ani trochę.

 

– Czyli za rok wujaszek Wiewiórczy Pysk przypłynie do Delirii razem z ciocią Mirbellą?

 

– Mam nadzieję, że szybciej, księżniczko. Mam taką szczerą nadzieję.

 

– Tatku.

 

– Tak?

 

– Jesteś najlepszym tatkiem na całym świecie.

 

– Też cię kocham, córeczko.

 

***

 

Pirat prostym człowiekiem jest. Obce mu są troski możnych tego świata, a większość dylematów ogranicza się do tego, w którą nerkę dziabnąć rywala. Toteż kiedy na statku pojawiła się przeklęta beczka z umrzykiem, za sprawą której kapitana straciła wolę do życia, nikt z załogi nie miał wątpliwości, że gdy tylko beczka zniknie, wróci wola do życia. A choć pirat prostym człowiekiem jest, pomysłowością potrafi czasem zaskoczyć nawet najtęższe głowy tego świata.

 

I tak, na ten przykład, kanonier Makarty nie miał wątpliwości, że beczułkę należy wypalić z armaty w najpierwszy przepływający statek, łącząc w ten sposób przyjemne z pożytecznym. Nie miał jeno pomysłu, jak zabrać się do przebudowy działa, by te nadało się do tego zadania. Święty Zejman skomplikował nieco cały proces, oznajmiając, że beczułkę należy najsampierw wyegzorcyzmować, a dopiero potem wypalić z armaty; a najlepiej jakby wyegzorcyzmować również samą armatę, a nawet kanoniera. I kiedy na to wszystko Ochlej zupełnie niewinnie spytał, czy dałoby się znaleźć jakiś sposób, by wycisnąć z umrzyka trunek, który chcąc nie chcąc musiał weń wsiąknąć, rozmowy na dobre utkwiły na mieliźnie.

 

Wszystkich jak zwykle pogodził Szkorbut, dowodząc, że nie przypadkowo został bosmanem. Beczkę należało wyrzucić za burtę. Geniusz pomysłu ujął wszystkich do tego stopnia, że nie czekali ani chwili z jego realizacją – tłumnie pobiegli do ładowni, wywlekli baryłkę na pokład, a następnie na „raz, dwa, hej” wyrzucili przeklęty ładunek do morza.

 

Gdy następnego ranka, kapitana wpadła do mesy i na przemian z Papugiem jęła rzucać na prawo i lewo najpaskudniejszymi znanymi obelgami, nikt nie miał wątpliwości, że plan Szkorbuta był nie tylko doskonały, ale także przyniósł pożądany efekt.

 

– Wy parszywe mordy! Wy knury niemyte. Wy… wy…

 

– Mohhhhdy pahhhszywe! Knuhhhy! Papug!

 

– Wy stado wyrzuconych na brzeg, podgniłych flądr!

 

– Flądehhhh! Flądehhhhh!

 

– Ale pani kapitan…

 

– Morda! Ty mi tu Szkorbut nie będziesz kapitolił! I posadź z powrotem ten wielki zad, bo jak cię….

 

– Ma się rozumieć. Rudowłosa się nie nerwi. Złość piękności… rozumie kapitana… złość piękności…

 

– Gadać mi, ale natychmiast, wy bando rozdeptanych ukwiałów, coście zrobili z beczułką! Już mi tu śpiewać calutką prawdę i tylko prawdę!

 

– Kapitana rozumie, ja… znaczy my… bo myśmy chcieli…

 

– Chcieliśmy se popić. Rozumie Rudowłosa. Ze smutku. Ze smutku, że Rudowłosa przestała nam kapitanować.

 

– Yhy, ze smutku…

 

– Tak, tak! Smutku! Wielkiego smutku!

 

– Wiwat kapitana! Wiwat Rudowłosa!

 

– Eee… kapitana schowa tego garłacza.

 

– Gahhhhłaaaacz! Papug!

 

– Szkorbut, porachuję do trzech. A potem bierzemy kurs na Rekinią Zatokę. Ktoś dzisiaj będzie tańczył na desce.

 

– Na Świętą Murenę. Niech kapitana tak nie mówi, bo to…

 

– Raz!

 

– …to…to Rekinia Zatoka. Rudowłosa lepiej se żartów nie stroi z Rekiniej Zatoki. Rozumi kapitana…

 

– Dwa!

 

– Eee… tak, co to ja miałem? Co tam było po „dwa”?

 

– Szkorbut!

 

– Dobrze, dobrze. Już gadam. Normalnie, jak na wyspowiedzi. Wszystko wyśpiewam.

 

– Szkorbut!!!

 

– Już. Już gadam. Prawdę najprawdziwszą i tylko prawdę. No… to tak się złożyło, żeśmy za dużo popili. Rudowłosa sama rozumie jak to jest. No i przypadkiem się zdarzyło się, że… eee… że w nocy zaskoczył nas… eee… zaskoczył nas, no ten nas zaskoczył… eee… Ramon! Ano właśnie, Ramon Sidło! Niech Rudowłosa tak nie patrza. Profesjonalna robota. No, mistrzostwo. Podpłynęli tak cichutko, jak przez puch normalnie. No i myśmy stawili niewielki opór, a właściwie to Ochlej stawił, bo on jako jedyny mógł postawić…ten, tego… opór i w ogóle… się… siebie. A że Ramon zawsze był równy chłop, Rudowłosa sama powinna wiedzieć najlepiej, to jak on zobaczył, że my to niezdolni do niczego, zapytał tylko o Rudowłosą. No i Ochlej opowiedział mu, jak to z kapitanowej życie uszło. I że niezdolna się ruszyć, a co dopiero pojedynkować. I że…

 

– Do rzeczy, Szkorbut. Do rzeczy, albo zaraz będziesz podburcie ze skorupiaków skrobał.

 

– Tak, oczywista. O czym to ja? A tak, Ramon Sidło. No i chłop się zmartwił. Zatroskany o Rudowłosą, tak mnie się widzi. I on, ja nie wierzę normalnie, odwołuje załogę, każe wszystkim wracać na pokład „Romansidła” i podnosić kotwicę. Tamci patrzą, krew w gałach, ale schodzą. No z pustymi rękami, uwierzy Rudowłosa. Taka ujma na estymie.

 

– Nie zapędzaj się Szkorbut. Znowuś gadał ze Skrybą.

 

– Skhhhhyba mohhhhda! Papug!

 

– Oczywiście, proszę o wybaczenie. No i ci złażą ze statku, sytuacja napięta ma się rozumieć, a Ramon na pożegnanie pyta o tego, no… Wiewióra, czy jak go tam Rudowłosa wołała. Ochlej się zdziwił, bo wiadomo, że chłopy to się nie kochają zbytnio, ale chce pomóc, no to mówi o beczce w ładowni. Całą prawdę i tylko prawdę. Tak jak to Rudowłosa nas uczy.

 

– Że mi, kretyni! Mi macie prawdę mówić! Nikomu innemu!

 

– No tak, oczywiście. Się nie zrozumieliśmy. Ale Ochlej wówczas jakoś nie pomyślał i powiedział, co mu najbliżej ust było. Prawdę, znaczy. No to Ramon, może, żeby resztki honoru z pokładu pozbierać, nakazał jedną beczkę z ładowni do siebie. I mówi, że to niby nasza hańba, dać sobie beczkę z najgłębszego zakamarka ładowni zabrać. Że prędzej powinien się tam rząd trupów słać. Że za beczułkę niby. No co kapitana tak patrzy? Że niby co?

 

– Za trzy klepsydry widzę statek na pełnym morzu w pogoni za Romansidłem. I wasze w tym puste głowy, żeby dopaść ich jak najszybciej. A za każdy dzień zwłoki, będą zwłoki.

 

– Mohhhhda! Mohhhhda!

 

– Kapitana nie idzie… kapitana zaczek… eee… no i czego się tak gapicie wy…wy… obwisłe macki kalmara bez estymy…

 

– …?

 

– Słyszeli co kapitana mówiła. Czy nie słyszeli?

 

– Ale…

 

– Żadnych ale! Gonimy za Sidłem! Do żagli! Ale już. Raz, raz, raz!

Koniec

Komentarze

Akcja się ciekawie rozwija. Ale wiesz co? Spróbuj dodawać do dialogów odrobinę narracji; że zaczęła robić sobie manikiur kordelasem, że rozejrzał się po kumplach w poszukiwaniu wsparcia, że jajo leżało sobie na poduszce przy kominku i ani myślało odpowiadać... Bo takie czyste wymiany zdań mogą być monotonne.

Babska logika rządzi!

Zachwyt ogarnął mnie dziś w południe.

Rymy składacie po prostu cudnie! 

I już nieważna do bani wiosna,

Bo ja jak dziecko jestem radosna!

Haha! Ale komentarz! Tak to jest, jak się przegląda kilka stron naraz. Ten miał iść gdzie indziej. No to idzie. Razem ze mną, czerwoną ze wstydu! :)

Potraktuję to jako przypadkowo otrzymany prezent na Dzień Dziecka :)

Bardzo proszę! :). Z najlepszymi życzeniami :).

Finkla napisała to, co sama chciałabym napisać, więć nie będę się po niej powtarzać.

Legia dziady, Widzew dziady, Wisła dziady, Fornalik dziad, Fantastyka.pl dziady parchate!!! Moderator wart nie więcej niż pół funta kłaków! Jako ze od kilku miesięcy bezskutecznie domagam się od serwisu likwidacji mojego konta i notorycznie moje mejle z prośbą o to są ignorowane, to zmuszony jestem do dywersji. Według regulaminu serwisu użytkownik, który nie stosuje się do zasad, może mieć zlikwidowane konto. Zmuszony więc jestem do takich głupawych treści, aby moje konto zostało zlikwidowane. Proszę tylko autorów, aby moich tzw. komentarzy nie brali so siebie.

Nowa Fantastyka