- Opowiadanie: StargateFan - Ten żołnierz już nie powstanie

Ten żołnierz już nie powstanie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ten żołnierz już nie powstanie

Na wstępie pragnę zaznaczyć, że opowiadanie to ma charakter metaforyczny, jest nastawione na plastyczność; ma postawić w podobnym świetle Naturę i Człowieka, stąd niektórym realistom nie wszystkie opisy i zdarzenia wydzadzą się logiczne lub atrakcyjne – zaznaczam, że akcja nie dzieje się na Ziemi! (Piszę ten wstęp głównie dla Achiki i jej podobnym, którzy zakasaliby chętnie rękawy i rzucili się do niezmierzonej i bezdennej krytyki, także tego, jak powinienem patrzeć na świat i jak o nim pisać – bynajmniej nie jest to wyraz wyższości z mojej strony, po prostu uważam, że nie wszystko jest "krytykowalne", nie wszystko powinno być traktowane dosłownie. Sama Achika kompletnie nie pojęła żadnej z metafor tu zawartych i nie podzieliła mojej radości co do efektu końcowego zamieszczonego na tej stronie. Jeśli to naprawdę aż tak koniecznie, by tłumaczyć, to nie, nie do końca poważnie traktuję "przemianę ludzi w synonimię"). Mam nadzieję, że "Ten żołnierz…" W a m się spodoba.

 

 

 

 

 

Ten żołnierz już nie powstanie

 

 

 

Wielu zaległo pośród łach piachu i kamieni, a ich martwe oczy kierowały się w niebo. To właśnie tam sunęły teraz srebrzystoszare statki o wielorybich kształtach, ciągnąc za sobą tuman błękitnego pyłu i chmury kondensacyjne.

 

Zdjęła mu opalizujący hełm. Plazmowy karabin odkopnęła bezwiednie.

 

Jeszcze na długo, gdy na równinie tylko księżyc dawał światło, a świetliste smugi okrętów zniknęły za linią horyzontu, spoczywali nieruchomo. Ich trupioblade kontury zdawały się łączyć i tworzyć coś intrygującego, coś czego definicji próżno szukać, i dopiero gdy burza rozdarła nieboskłon purpurowym blaskiem, można było orzec, że stworzyli wespół synonimię bezmownego hołdu dla oddanego dziś życia. Mrukliwie, niepewnie i bardzo, bardzo wysoko, strzelały fiołkowe pioruny, czekając z deszczem na pierwsze ważne słowa i wydarzenia.

 

Wiedziały, iż to koniec.

 

Że trzeba dać im chwilę.

 

Dziewczyna klęczała i nachyliła się wreszcie nad nim: leżącym bezwładnie, skrytym w półmroku; swoim najukochańszym byłym-ale-już-na-zawsze-obecnym człowiekiem.

 

Słyszysz mnie? – szept jej nadziejny nieprzerodzony jeszcze w płaczliwe zawodzenie był tak troskliwy i osobisty, że na całej tej dźwiękochłonnej równinie dopadł tylko jego wysuszonego ucha.

 

Czy słyszysz?…

 

Nie odpowiadał na jej nieśmiałe zapytania.

 

Em!

 

Nie słyszał.

 

Wstań, Em! Błagam! – zdzieliła go w klatkę piersiową równo z hukiem błyskawicy. Nie była w stanie dłużej kłębić w sobie emocji. Rzęsisty deszcz, rozmigotany w słabym blasku pełni jak miriady kryształów, zmoczył ich w mgnieniu oka i przyniósł z sobą falę zimna. Ona i niebo zapłakali wspólnie, tak samo ofiarnie. Wreszcie.

 

Rozkazuję ci wstać, żołnierzu!

 

Jednakże ten żołnierz skończył już służbę.

 

Chyba nie pozwolisz mi tu zostać samej?! – wrzasnęła. – Em! – Zdarła niemal gardło, bo krzyczała tak jeszcze długo i biła jego martwą klatkę piersiową niezwykle mocno, aż dał się raz słyszeć trzask żeber albo polimerowych wypełniaczy. Ale to nic… On był dziś wyrozumiały i nie ganił jej wcale.

 

Wstań, Em, proszę cię, wstań… – wyglądało, że poddała się swemu bólowi, bo opuściła głowę i łkała sama ze sobą, jak gdyby dla siebie. Srebrna deszczowa wstęga-odblask błyszczała na wodospadzie długich, przemoczonych włosów, których jęzory spoczęły na torsie tego najcudowniejszego minionego-choć-na-wieczność-zapamiętanego człowieka.

 

Teraz była już wyłącznie sama ze swoją intymną deprekacją o zwrot ukochanego.

 

Objęła wolno szerokie plecy chcąc to zrobić bardzo dokładnie i subtelnie. Przytuliła go do piersi i bujała się to w przód, to w tył, jak katatonik; jak ktoś kogo emocje spaliły wreszcie do cna i komu zostały już wyłącznie bezgłośny płacz oraz kiwanie swoim pustym w środku korpusem gnijącego z żalu człowieka. Pomimo setek wylanych łez, które w ruchliwym subatomowym świecie poczyniły dynamiczne zmiany dając gromadom cząstek i antycząstek nowe zadania i konstelacje, w makroświecie były jedynie prostymi kroplami; synonimami utraconego szczęścia, tworami które tak po prostu rozbiły się o nasiąknięty deszczem piach, niczym małe skorupki półpłynnej soli.

 

Pustka i surowość tej chwili, ciągnącej się w nieskończoność, były kuriozalne i nie pasowały do wspomnień o niebezpiecznym życiu, jakie wiódł enigmatyczny Em. Dziewczynę ogarnął żal, gdy patrzyła na powszechne straty w tej wojnie, przykre, nieodwracalne jej zmiany. Jednakże świat pozostaje głuchy na wszystko, nieczuły, i kontynuuje żniwa, natomiast pojednawcze gesty wyraża tylko tym deszczem, przyniósłszy następująco jedynie zimno miast ukojenia. Podkreślił właśnie z godną siebie surowością wieczność całego owego zdarzenia – zrazu szeptał do dziewczyny z pluskiem każdej kropli, że on sam też przemija i jutro już wyschnie na wieki, żeby ona brała zeń przykład, pogodziła się z przemijaniem. Podniosła się zwyczajnie – odeszła. Bo taka w końcu kolej rzeczy, czyż nie? Życie też wysycha.

 

Ale ona nie mogła tego zrobić. Znów wezbrały w niej żal i złość.

 

Świat pokazał, jak bardzo nie rozumie Człowieka, jego rozterek.

 

A może… wręcz przeciwnie?

 

Klęła na wszelki byt i mityczne moce, nie szczędząc też ulewie, która przerodziła się w słotę naszpikowaną gniewnym hukiem błyskawic. Niebo wrzeszczało wściekle, choć tylko nad ich głowami, w odpowiedziach, prawie tak wściekle jak ona teraz, wznosząca ręce ku obłokom, rozkładająca zbroczone krwią ramiona w linii prostej jakby wzywała Boga na pojedynek, jakby chciała naznaczyć go krwią. Domagała się czegoś: sprawiedliwości, ascendencji, zemsty i kary… własnej śmierci? Tu i teraz! Zmierz się z moim żalem i furią! – myślała.

 

Nic nie mogłoby zatrzymać złamanej, krwawiącej czarną parzącą smołą duszy.

 

Tymczasem on leżał spokojnie, w mroku i deszczu, bezmownie. Zdawał się nie mieć przez to twarzy. Uratował dotąd wielu, a umarł prawie sam – bezpostaciowy w ciemności.

 

Zrozumiała wtedy, szczerząc zęby do nocnego nieba, że niektórzy w trakcie życia nie osiągnęli nic, a pewni samą śmiercią pobudzili inspirację. Była jednak świadoma awersu i rewersu żołnierskiego przeznaczenia, bo życie z honorem to ciężka praca, honorowa śmierć to tylko zbieg okoliczności. Nie tylko dobro niosą obrońcy swoich domów.

 

Czy poświęcenie dla niej, tu i teraz, wystarczyło, by świat mu wybaczył śmierć tych wszystkich, których wcześniej musiał zgładzić? Tak wiele rzeczy stało się obecnie niejasnymi, mętlik zagnieździł się gdzieś w jej głowie; pogrążyła się w długich, z jej perspektywy, sekundach rozmyśleń, rozkraczona, wątła, zjedzona przez czerń. Czy Bóg wybaczył Em?

 

– Powinnam była cię chronić! – wydusiła z siebie pomiędzy dwoma charczącymi oddechami. Wiedziała, że byłby zły słysząc to i powiedziałby srogim tonem: „Nie. Powinniśmy chronić się wzajemnie”.

 

Miałby rację. A ponurym zrządzeniem losu to on miał sposobność, by udowodnić swoje słowa jako pierwszy… Biedny, pokonany-niepokonany przez życie – pomimo szlachetnej walki aż do k o ń c a, podkreśliwszy takoż wartość swego żołnierskiego istnienia, życie jako wszechobecny sędzia wydało wyrok, do którego nie ma odwołania; choć medycyna czasem sprawia, że takie odwołania bywają rozpatrywane. Nie tym razem. Tu nie było maszyn ani pomocnych ludzi, tu nie było nadziei, tu była tylko ulewa i smutek, skryta w mroku równina i księżyc na świadka, że serce dziewczyny pękło na dwoje i sączyła się zeń krew jak z rany zmarłego, którą nadal rozpaczliwie uciskała. A wokół nich – obydwojga jakby nie patrzeć martwych wewnętrznie, choć zupełnie inaczej wyrażających swoją dezaprobatę i nastaną znienacka nicość i beznadziejność – wszystkie te niedopowiedziane metafory i niespełnione obietnice rozdzielonych kochanków. Kiedy ostatni raz powiedziałam mu, że go kocham? – spytała się w duchu. – Niedawno, ale kiedy dokładnie? Jak mogę tego nie pamiętać… Jak wiele rzeczy nie zdołamy już razem zrobić, a ja nie pamiętam nawet, kiedy ostatni raz całowałam go żywego…

 

To koniec.

 

Złożyła wilgotny pocałunek na zimnych, twardych, przypominających nagrobne płyty wargach ukochanego, a potem położyła się na nim, chcąc utulić do wiecznego snu.

 

Życie wyschło, tak jak o brzasku wyschnie szumiący, mroźny, intensywny deszcz i wspomnienie jego nocnego piękna zostanie tylko w niej, tak jak w niej zostanie również pamięć o ukochanym.

 

A deszcz zmyje jego krew i popłyną razem czerwonym strumieniem, w noc, a nad ranem wyparują czerwoną mgiełką jakby byli jednością. Obieg w przyrodzie. A może coś więcej?

 

I choćby nie wiem jak pragnęła, nic się nie stanie ani nie zmieni – to koniec.

 

Ten żołnierz już nie powstanie.

Koniec

Komentarze

Ładnie napisane

Wzruszający epitaf.

@MarcinKrasica

 

To tak serio, czy...?

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Serio serio...bardzo mi sie podobało

Najbardziej krótkie wstawki :

Rozkazuję ci wstać, żołnierzu!

Jednakże ten żołnierz skończył już służbę.

Ten żołnierz już nie powstanie.


Takie komendy, zwięzłe , żołnierskie, znakomicie budujące klimat.

Jak dla mnie, przesadziłeś. Denerwuje mnie rozbudowany opis, bo nie mogę skupić się na bohaterach. Rozumiem, że chciałeś stworzyć powagę, by czytelnik wczuł się w sytuację i uczucia bohaterki, ale do mnie to, niestety, nie trafia. 

Dziękuję, niezwykle miło mi słyszeć aprobatę :) Zwłaszcza, że mój debiut nie był tu zbyt udany...

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Rozumiem, Prokris. Dzięki za opinię. Cóż, to już kwestia własnych upodobań, ja lubię takie krótkie, nasycone teksty.

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Cieszę się, że rozumiesz:)

"Wielu zaległo pośród łach piachu i kamieni, a ich martwe oczy kierowały się w niebo."

A czemu po prostu nie leżało? Zalegli pod ogniem?

Właściwie to tak, to miałem na myśli, gdyż dalej piszę, że dziewczyna cały czas uciskała ukochanemu ranę (postrzałową).

 

Choć i tak uważam, że to nie ma właściwie znaczenia, czy zalegli pod ogniem, czy jakkolwiek inaczej; tak samo może nurtować obecność kobiety na polu bitwy --- moim priorytetem było opisanie bólu po stracie, ale i krótka refleksja na temat tego, jak podobna tudzież inna do nas w swoim umieraniu jest Natura. Mam nadzieję, że udało mi się zakończyć tekst tak, by każdy mógł odpowiedzieć sobie podług własnej woli...

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

od*... kłaczek :D

 

Liczę, RogerRedeye, że powiesz o tym tekście nieco więcej...

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

     Ale, moim zdaniem, początek pirwszego zdania jest mylący, bo sprawia wrazenie, że czunnośc tę wykonali żywi ludzie... Sporo zwrotów z"Terminatora", łącznie z tym "Powstań, żółnierzu! ".

     Pozdrówko.   

Rozumiem, dziękuję za opinię.

 

Nigdy nie oglądałem Terminatora, żadnej części :)

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Niestety, silenie się na poetyckoœć opisów w 90% przypadków prowadzi do autoparodii, a do tego autorzy, niesieni natchnieniem, przestajš zwracać uwagę na sens i poprawnoœć leksykalnš.

Przykłady:

>Jeszcze na długo,

Chyba raczej "długo".

>Ich trupioblade kontury zdawały się łšczyć i tworzyć coœ intrygujšcego, coœ czego definicji próżno szukać, i dopiero >gdy burza rozdarła nieboskłon purpurowym blaskiem, można było orzec, że stworzyli wespół synonimię >bezmownego hołdu dla oddanego dziœ życia.

Aż nie wierzę, że ktoœ mógł napisać takie zdanie całkiem na serio.

Słownik: Synonimia (gr. synonymia, łac. congregatio, pol. szereg synonimiczny) – figura retoryczna, zestawienie w szeregu okreœleń synonimicznych w celu rozwinięcia lub podkreœlenia myœli. Jakim sposobem dwoje ludzi może tworzyć figurę retorycznš?

>Mrukliwie, niepewnie i bardzo, bardzo wysoko, strzelały fiołkowe pioruny, czekajšc z deszczem na pierwsze ważne >słowa i wydarzenia.

Mrukliwe pioruny??? Pioruny czekajšce na wydarzenia? Ktoœ tu chyba się zagalopował z antropomorfizacjš.

>Dziewczyna klęczała i nachyliła się wreszcie nad nim: leżšcym bezwładnie, skrytym w cieniu

W cieniu czego?

>Słyszysz mnie? – szept jej nadziejny nieprzerodzony jeszcze w płaczliwe zawodzenie był tak troskliwy i osobisty, że >na całej tej dŸwiękochłonnej równinie dopadł tylko jego wysuszonego ucha.

Ja cię kręcę, Żeromski, stary koniu, ty żyjesz?!

>Nie odpowiadał na jej aporie.

Słownik: Aporia (z gr. 'bezdroże, bezradnoœć, trudnoœć' od áporos 'nieprzebyty; trudny' od a - 'bez' i póros 'przejœcie, œcieżka') to termin z dziedzin logiki i filozofii oznaczajšcy trudnoœć w rozumowaniu logicznym. Jak można odpowiedzieć na trudnoœć w rozumowaniu?

>Rzęsisty deszcz, rozmigotany w słabym blasku pełni jak kryształowe miriady

Tak się składa, że "miriady" to liczebnik...

>Chyba nie pozwolisz mi tu zostać samej?! – wrzasnęła. – Em!

Dla mnie brzmi to dziwnie, zważywszy, że "Em" to popularne zdrobnienie od Emmy albo Emily (jak by nie patrzeć, imion żeńskich).

> – Zdarła niemal gardło, bo krzyczała tak jeszcze długo i biła jego martwš klatkę piersiowš nie podobna mocno

Co to za konstrukcja "nie podobna mocno"? Nie podobna, to ona jest do polskiej składni...

>Teraz była już wyłšcznie sama ze swojš intymnš deprekacjš o zwrot ukochanego.

Wiesz co, autorze, to nadziewanie tekstu starożytnymi słowami to takie trochę œmieszne i sztuczne jest.

> Objęła wolno pleczyste ramiona

SJP nie zna słowa "pleczysty", ale ja się z nim spotkałam w literaturze w znaczeniu "szeroki w barach". Gdzie ramię ma barki?

>Pomimo setek wylanych łez, które w ruchliwym subatomowym œwiecie poczyniły dynamiczne zmiany dajšc >gromadom czšstek i antyczšstek nowe zadania i konstelacje, w makroœwiecie były jedynie prostymi kroplami; >synonimami utraconego szczęœcia, tworami które tak po prostu rozbiły się o nasišknięty deszczem piach, niczym >małe skorupki półpłynnej soli.

Tu już zabrakło mi komentarzy. No, może poza LOL.

>Pustka i surowoœć tej chwili, cišgnšcej się w nieskończonoœć, były kuriozalne i nie pasowały do wspomnień o >patosowym

Jest taki przymiotnik po polsku?

>oraz enigmatycznym życiu,

Co to znaczy "enigmatyczne życie"? Enigmatyczna może byc wypowiedŸ, list, ale na pewno nie życie.

>Podkreœlił właœnie z godnš siebie surowoœciš wiecznoœć całego owego zdarzenia – zrazu szeptał do dziewczyny z >pluskiem każdej kropli, że on sam też przemija i jutro już wyschnie na wieki, żeby ona brała zeń przykład.

Żeby też wyschła na wieki? Autoliofilizacja?

>Œwiat pokazał, jak bardzo nie rozumie Człowieka, jego rozterek.

To takie głębokie, że aż nie.

>Klęła na wszelki byt i mityczne moce, nie szczędzšc też ulewie, która przerodziła się w słotę naszpikowanš >gniewnym hukiem błyskawic.

Słota: jesienna plucha, szaruga. Jesienne szarugi zwykle nie sš przetykane hukiem błyskawic, po pierwsze dlatego, że burza to zjawisko zasadniczo zarezerwowane dla lata i póŸniej wiosny, po drugie dlatego, że błyskwica jest zjawiskiem œwietlnym, a nie dŸwiękowym.

>Nic nie mogłoby zatrzymać złamanego, krwawišcego czarnš parzšcš smołš serca.

To jest własnie przykład autoparodii, o ktorej wspominałam/

>Zrozumiała wtedy, szczerzšc zęby do nocnego nieba, że niektórzy w trakcie życia nie osišgnęli nic, a pewni samš >œmierciš pobudzili inspirację.

Czyjš inspirację do czego? Dziewczyny do wrzasku?

>Tak wiele rzeczy stało się obecnie niejasnymi, mętlik zagnieŸdził się gdzieœ w jej głowie; pogršżyła się w długich >sekundach rozmyœleń, rozkraczona, wštła, zjedzona przez czerń.

"Długie sekundy" i rozkraczona bohaterka przyprawiły mnie o szczery slowiański rechot.

>skryta w mroku równina i księżyc na œwiadka

Ej, parę zdań temu była burza!

>że serce dziewczyny pękło na dwoje i pluło takim samym strumieniem krwi jak rana zmarłego, którš nadal >rozpaczliwie uciskała.

Tak, rany trupów plujš krwiš szczególnie intensywnie.

>Życie wyschło, tak jak o brzasku wyschnie szumišcy, mroŸny, intensywny deszcz

Deszcz? A przed chwilš był księżyc...

> A deszcz zmyje jego krew i popłynš razem czerwonym strumieniem, w noc, a nad ranem wyparujš czerwonš mgiełkš

Krew, owszem, może zabarwić wodę na czerwono (choć raczej na brunatno), ale na pewno nie zabarwi pary wodnej.

O, przeoczyłam: deszcz w blasku pełni. To jednocześnie wyjaśnia wątpliwości, które wyraziłam powyżej, oraz jest całkowicie bezsensowne.

a) Synonimia to miała być metafora tutaj, i nie napisałem tego zdania zupełnie na serio, nie zawsze chodzi przecież o dosłowność; ostatecznie jest to sztuka i wyrażenie własnej wizji.

 

b) Mrukliwe pioruny??? Pioruny czekajšce na wydarzenia? Ktoœ tu chyba się zagalopował z antropomorfizacjš. --- cóż, Achika, tak, dokładnie tak ma być. Moim zamysłem jest pokazanie w tym utworze Natury jako równoległego do człowieka bytu, i na tę modłę formułuję niemal każde zdanie. Nie przyjmuję tego zarzutu.


c) Dziewczyna klęczała i nachyliła się wreszcie nad nim: leżšcym bezwładnie, skrytym w cieniu --- metonimia nocy, ale nocy upostaciowionej.


d) Ja cię kręcę, Żeromski, stary koniu, ty żyjesz?! --- kolejna kpina, której nie przyjmuję. To moja wizja zdania, nie uważam, by była przez to niedopuszczalna.


e) Tak się składa, że "miriady" to liczebnik... --- a zatem "miriady kryształów".


f) Dla mnie brzmi to dziwnie, zważywszy, że "Em" to popularne zdrobnienie od Emmy albo Emily (jak by nie patrzeć, imion żeńskich). --- u mnie "Em" jest pierwszą literą od imienia; takie miał ów żołnierz pseudo. Przepraszam.


g) patosowy - Jest taki przymiotnik po polsku? --- jeśli nie ma, to dzięki za uświadomienie.


h) >Pomimo setek wylanych łez, które w ruchliwym subatomowym œwiecie poczyniły dynamiczne zmiany dajšc >gromadom czšstek i antyczšstek nowe zadania i konstelacje, w makroœwiecie były jedynie prostymi kroplami; >synonimami utraconego szczęœcia, tworami które tak po prostu rozbiły się o nasišknięty deszczem piach, niczym >małe skorupki półpłynnej soli. 

Tu już zabrakło mi komentarzy. No, może poza LOL. --- Przecież to jest moja interpretacja tego zdarzenia, jeśli Ci się nie podoba, to możesz sobie ją w umyśle przemienić na kwiatki, aniołki i oberwane, deszczowe chmurki.


i) Żeby też wyschła na wieki? Autoliofilizacja? --- wyschła/obeschła z tych łez, które tak teraz sączy, sączy i sączy i sączyć ze zmartwienia jeszcze długo będzie.


j) >Œwiat pokazał, jak bardzo nie rozumie Człowieka, jego rozterek. 

To takie głębokie, że aż nie. --- jaka to szkoda, że Ci się nie podoba.


k) Słota: jesienna plucha, szaruga. Jesienne szarugi zwykle nie sš przetykane hukiem błyskawic, po pierwsze dlatego, że burza to zjawisko zasadniczo zarezerwowane dla lata i póŸniej wiosny, po drugie dlatego, że błyskwica jest zjawiskiem œwietlnym, a nie dŸwiękowym. --- ale to inna planeta, Ziemia 2.0, i tutaj jest to na porządku dziennym.


l) >Nic nie mogłoby zatrzymać złamanego, krwawišcego czarnš parzšcš smołš serca. 

To jest własnie przykład autoparodii, o ktorej wspominałam/ --- śmiejmy się razem.


m) "Długie sekundy" i rozkraczona bohaterka przyprawiły mnie o szczery slowiański rechot. 

>skryta w mroku równina i księżyc na œwiadka 

Ej, parę zdań temu była burza! --- teraz to ja już się śmieję z Ciebie, cyt. LOL


n) Tak, rany trupów plujš krwiš szczególnie intensywnie. --- on umarł przed 2 minutami, cholercia, jeszcze nie zakrzepło.


o) Krew, owszem, może zabarwić wodę na czerwono (choć raczej na brunatno), ale na pewno nie zabarwi pary wodnej.  --- Ty naprawdę powinnaś znaleźć sobie inne opowiadanie :)


Pozdrawiam.

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

No i edytor zjadł mi niektóre polskie znaki, a inne wykrzaczył, psiamać.

Achika w pełni formy!  

Czytałem to wcześniej, zostawiłem na jutro, jak widzę, mam godzinę wolnego...   :-)

błyskwica jest zjawiskiem œwietlnym, a nie dŸwiękowym. --- ale to inna planeta, Ziemia 2.0, i tutaj jest to na porządku dziennym.

Znaczy, na innej planecie błyskawica jest dźwiękiem... a grom pewnie obrazem?

on umarł przed 2 minutami, cholercia, jeszcze nie zakrzepło

Nie zakrzepło, ale serce po śmierci nie bije, zatem PLUCIE krwią jst wykluczone.

To moja wizja zdania, nie uważam, by była przez to niedopuszczalna

Dopuszczalne jest wszystko, nawet pisanie wspak i bez spacji, ale jak będziesz tak poetyzował, to znaczna część czytelników po prostu Cię wyśmieje. Opowiadanie jest świeże na stronie, poczekaj ze dwa dni, aż się zwiedzą inni stali bywalcy.

 

Dobrze, Tobie się nie spodobało, innym się spodoba lub nie, takie to już życie jest, dziwaczne i trudne.

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

To jeszcze wytłumacz mi ten księżyc świecący w tracie burzy z piorunami.

Tak jak tłumaczyłem już wcześniej, nie do końca chodziło mi tutaj o realizm, chodziło o plastyczność przekazu i odbioru. Miałem tę scenę na myśli jak dwójkę ludzi pośrodku niczego, z chmurą nad głową, która się oberwałą, gdzieś daleko w tej ciemności te statki i księżyc. Jeśli masz nad głową tylko jedną, solidną chmurą, która pada i grzmi, to przecież jesteś w stanie zobaczyć pełnię księżyca --- przecież nie jest on na samym szczycie nieboskłonu (wówczas byłby zasłonięty). Ale, abstrahując... Tak jak wytłumaczyłem, jest to inna planeta, tutaj księżyc może być nieodłącznym pejzażem horyzontu, i tylko w tym polu się poruszać.

 

Cenię pomoc, ale i tak uważam, że po 1. traktujesz scenerię zbyt poważnie, po 2. jesteś zbyt drobiazgowa, jakbyś chciała za wszelką cenę mi udowodnić coś, o czym w ogóle nie myślałem, pisząc to. Tak samo, gdy pisałem "pluło strumieniem" --- przyznam Ci, że istotnie być może jest to zbyt dosłowne, ale też traktowałem to jako metaforę.

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Teraz doczepisz się "padania chmury" wybacz, godzina późna, a ja po całym dniu.

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Dobra, ale metafora musi coś oznaczać. Czego metaforą jest krew tryskająca z rany? Tęsknoty? Zapomnienia? Budyniu waniliowego?

Zmieniłem na: (...) że serce dziewczyny pękło na dwoje i sączyła się zeń krew jak z rany zmarłego, którą nadal rozpaczliwie uciskała.

 

Za dużo epiki? Czy może być?...

 

I ta metafora oznacza, że on krwawi po postrzale, fizycznie, ona zaś po podobnym postrzale, ale łowcą była tu Śmierć/Tęsknota/Niesprawiedliwość i towarzyszący jej ból straty.

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

AdamKB, czyżbyś szykował równie niebochlebne słowa?

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Pleczyste plecy? No poważnie?

Wrażenia mam bardzo podobne jak Achika, więc nie będę się nad tym rozwodził i powtarzał. Tekst jest przepompowany, przepoetyzowany, przedramatyzowany i o niczym.

Czyżbym szykował i tak dalej? Cóż, owszem, tak... Już sam patetyczny tytuł każe obawiać się tekstu nafaszerowanego wzniosłością, rozważaniami nad diabli wiedzą czym, elegio- i rapsodopodobnego --- a potem, gdy zapowiedzi się spełniają, coraz trudniej wykrzesać iskrę zainteresowania, co jeszcze na ten temat Autor zechce mi powiedzieć.  

Całkowicie odmienną w tonie i treści refleksję budzi obszerność tekstu. Jest w tejże refleksji pewna przewrotność, ale dla Ciebie życzliwa. Skoro tak długo potrafisz pisać o sprawie, możliwej do zamknięcia w góra dziesięciu zdaniach, to jak zaczniesz pisać, gdy porzucisz manierę "nadmuchiwania" tematu? Czy nie tak, że przykleisz czytelnika do ekranu?   

Oczywiście --- i niestety... --- dopiero wtedy, gdy przestaniesz robić błędy pospolite i te rzadziej spotykane ("pleczyste barki", ha ha ha). Achika przejechała się po rzeczonych błędach, powtarzać nie ma potrzeby. Natomiast późniejsze, pozatekstowe tłumaczenie, usprawiedliwianie różnych dziwności tym, że to nie Ziemia, ale inny świat, niczego nie ratuje. To musi wynikać z tekstu, nie Twoich komentarzy.

P.S. Szczególnie nie z komentarzy zamieszczanych jako wstęp odautorski dopiero po serii krytyk. Wczoraj tego wstępu nie było...

Przeczytałem, ale tekst zupełnie nie w moim guście. Owszem, ładnie napisane, lecz - moim zdaniem - opowiadanie jest  o niczym.

Pozdrawiam

Mastiff

@Tak exturio, niestety to stało się na poważnie.

 

@AdamKB, to prawda nie było, ale uznałem, że może taka adnotacja nieco mi pomoże. Jeśli nie pomogła, trudno. Dziękuję za poświęcony czas, bo na wypisanie opinii poświęciłeś trochę czasu. Mówisz, że to napompowane, i tak dalej --- ale kiedy ja lubię takie teksty. Bo w nich wbrew pozorom cały czas coś się dzieje, w nich jest bardzo dużo niedopowiedzeń i ukrytych symboli.

 

@Bohdan, dzięki i za opinię i przeczytanie.

 

I za nic nie zgodzę się z Wami, że jest to o niczym.

 

Pozdrawiam.

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Nikt nie ma prawa narzucania autorom, jak i czym powinni pisać, toteż w niczyjej opinii nie doszukuj się zakazów lub nakazów. Tyle że z powtarzania się "zarzutu" o nadmuchanie, napompowanie tekstu wynika, iż taki styl nie cieszy się dużym wzięciem... Ukryta symbolika? Wisi na stronie tekst tak symboliką przeładowany, że odrzuca, wbrew najlepszym i szczytnym intencjom jego autora zwyczajnie męczy i zniechęca.

Nie, nie podoba się. Jak juz koledzy i koleżanki wyżej stwierdzili, tekst jest przeładowany masą bezsensownych, często komicznych metafor, dodatkowo zawiera masę błędów.

I nie pomoże tu tłumaczenie takie jak we wstepie, który to wstęp jest według mnie marną próbą usprawiedliwienia braków warsztatowych.

Niestety, ale poetyzować prozę trzeba umieć. Ty, StargateFanie udowodniłeś swoim opowiadaniem, że nie umiesz.

Ja bym Ci radził pisać językiem prostym, bez zbędnego koloryzowania, żeby podszliwować umiejętność jasnego wyrażania mysli, a dopiero potem brać się za próby urozmaicania tego wyszukanymi metaforami i poetyckimi opisami.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Poruszające. Zawsze chciałem zmierzyć się z tym tematem, ale póki co nie zebrałem sie na odwagę. Dziękuję za dawkę emocji.

Fajnie, że jeszcze komuś przypadło do gustu :)

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Nowa Fantastyka