- Opowiadanie: PalmerEldritch  - Nie są tym, na co wyglądają

Nie są tym, na co wyglądają

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Nie są tym, na co wyglądają

Moje pierwsze opowiadanie w życiu. Będę bardzo wdzięczny za wszystkie opinie.

 

 

 

Jak każdego dnia szeryf miasteczka Lousiville Joe Parkhill, wspólnie ze swoim kolegą Ernestem Garcia, popijali gorącą kawę w oczekiwaniu na godzinę dziewietnastą. Joe spojrzał na zegar wiszący na ścianie nad stojakiem ze strzelbami. Wskazywał godzinę osiemnastą czterdzieści dwie.

 

 

Jeszcze tylko kilka minut i wracam do ukochanej Dorothy. Na pewno czeka z przepysznym pieczonym kurczakiem i szarlotką na deserr – pomyślał Parkhill.

Ernest wsadził do ust całego donata, próbował dopić kawę. Młody okularnik wyglądał komicznie z buzią wypchaną po same brzegi.

– Gdzie się tak spieszysz młody? – zapytał Joe, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.

Chłopak przełknął z trudnością jedzenie, uśmiechnął się serdecznie i odpowiedział:

– Wie pan, panie Parkhill, wolę zjeść ile zdołam przed powrotem do domu.

– Nie masz co jeść, chłopcze?

– Moja narzeczona fatalnie gotuje… – oznajmił smutnym głosem Ernest.

Joe roześmiał się głośno. Starszy, siwy i wąsaty mężczyzna, który dla mieszkańców miasteczka zawsze był bardzo chłodny, płakał ze śmiechu.

– Jedz młody, jedz. Jeśli chcesz to odstąpię ci swojego.

Joe wiedział, że w domu czeka na niego pyszna kolacja. Dorothy miała wiele wad, ale gotowała wyśmienicie.

– Jeśli nie jest pan głodny, panie Parkhill… to chętnie go zjem.

Oczy chłopca powiększyły się, przez okulary wydawały się ogromne. Na jego twarzy widać było ekscytację.

Joe nigdy by nie pomyślał, że donat może komuś sprawić tyle przyjemności. Zamknął pudełeczko z pączkiem i rzucił na biurko chłopaka.

– Smacznego, synu. – powiedział, uśmiechając się.

– Dziękuję panie Parkhill – odpowiedział radośnie, otworzył pudełko i zabrał się za jedzenie.

Dźwięk dzwoniącego telefonu wystraszył obu mężczyzn. Byli tak zajęci, że zapomnieli o pracy. Joe doskonale wiedział co to oznacza.

Boże, tylko nie to – pomyślał. Za kilka minut miał być w domu u boku ukochanej żony. Telefon to w najlepszym wypadku kilka godzin dodatkowej roboty papierkowej.

Może wcale nie odebrać? – rozważał w głowie. Po trzecim sygnale złapał za słuchawkę, przystawił do ucha i krzyknął ostro:

– Halo?!

To był jego obowiązek. Tak jak piekarz piecze chleb, strażak gasi pożary, a on jako szeryf spokojnego miasteczka, odbiera cholerne telefony, które w większości przypadków dotyczyły błahostek.

Nikt się nie odzywał.

– Halo?!

W słuchawce usłyszał płacz kobiety.

– Błagam! Pomóżcie mi! Mój mąż! On… On chce mnie zabić! Ma siekierę! – wykrzykiwała przerażona.

– Proszę się uspokoić i powiedzieć gdzie pani jest – oznajmił spokojnie Joe. W rzeczywistości był jednak okropnie zły. Sam nie wiedział dlaczego.

Czyżbym myślał o tym przeklętym kurczaku? – przyszło mu do głowy. Na Boga, tam ktoś próbuje zarznąć kobietę siekierą, a ty wkurzasz się, że zjesz odgrzewanego kurczaka!

– Nazywam się Wilma Fox, jestem na farmie w Springhurst, pierwsza posiadłość przy drodze.

– Niech pani postara się zachować spokój i ukryje się gdzieś, już do pani jedziemy – Joe rzucił słuchawkę, spojrzał na młodego Ernesta i powiedział podniecony:

– Farma Foxów w Springhurst.

Ernest doskonale znał to spojrzenie, które mówiło: "Młody, biegnij zapalić Forda, ja wezmę strzelbę i ruszamy".

Chłopak o nic nie pytał. Ruszył biegiem po kluczyki do Forda Falcona.

Joe zerwał się ze swojego drewnianego, zabytkowego fotela i skierował się do stojaka na broń. Zabrał strzelbę i rzucił okiem na zegarek – zblizała się dziewiętnasta.

– Cholerny kurczak – mruknął pod nosem, zdejmując kapelusz szeryfa z wieszaka przy wyjściu.

Ernest czekał już w samochodzie z rękami mocno zaciśniętymi na kierownicy. Jego twarz była cała czerwona, obficie spływał po niej pot. Szeryf Parkhill złapał za klamkę i po chwili siedział już w środku ogromnego Forda. Garcia wrzucił wsteczny i ruszył błyskawicznie. Joe zastanawiało czy tak zdenerwowany chłopak powinien prowadzić, ale teraz nie było już odwrotu ani czasu na zamianę miejsc. Cofając z parkingu przed siedzibą szeryfa, Joe przypatrywał się ogromnemu czerwonemu billboardowi Coca-Coli. Kolor przypomniał mu o sygnale policyjnym. Po chwili byli już na drodze.

– Gazu Garcia!

Ernest nie odpowiedział. Na jego twarzy pojawił się dziwny grymas – chłopak zmrużył oczy i przygryzł mocno wargi. Wcisnął gaz do dechy i jak zahipnotyzowany patrzył wyłącznie na drogę. Zapadło milczenie. Joe czuł, że jego służbowa koszula przykleja się do pleców, a one do skórzanego siedzenia Forda. Wyciągnął chusteczkę i otarł czoło z potu. W tym roku sierpień był upalny.

– Jakiś facet poważnie wkurzył się na żonę, groził jej siekierą…

Chłopak popatrzył przez chwilę na Joe po czym wrócił do wpatrywania się na drogę. Był przerażony. To była dopiero jego druga akcja.

Pędzili drogą sto sześćdziesiąt kilometrów na godzinę mijając inne samochody. Wieczorem ruch w miasteczku był niewielki więc po kilku minutach znaleźli się na szutrowej drodze prowadzącej na farmę państwa Fox. W oddali ogrodzone drewnianym płotkiem pastwiska na których wypasały się krowy, dalej czerwono-biała stodoła, kilka innych budynków i dom. W oczy najbardziej rzucała się sama stodoła, która wyglądała na świeżo odmalowaną, a spod dachu zwisały pourywane rynny. Widok tej posiadłości otoczonej zielonymi łąkami na tle zachodzącego słońca zapierał dech w piersi. Mijali zagrody z krowami. Joe wydawało się, że wyglądają dziwnie sztucznie i w jakimś stopniu strasznie. Krowy przeżuwały trawę jak zaprogramowane roboty, wszystkie stały zwrócone dokładnie w stronę radiowozu i śledziły jego ruch.

Joe przełknął ślinę i powiedział cicho:

– To tutaj synu, stój.

Ernest zatrzymał się na drodze nieopodal domu. Zajechanie pod samą posiadłość było zbyt niebezpieczne, facet mógł mieć broń.

Mężczyźni wymienili się spojrzeniami i wysiedli. Szeryf rzucił strzelbę chłopakowi, a sam sięgnął do kabury po swój rewolwer Smith & Wesson 629DX, odpiął kciukiem guzik zabezpieczający broń przed wypadnięciem i powoli ją wyciągnął.

Garcia przeładował strzelbę.

Wieczór był wyjątkowo cichy. Z daleka od miejskich hałasów, tutaj słychać było jedynie świerszcze i dzwonki na szyjach krów.

Joe i Garcia ruszyli w kierunku domu, który wyglądał na bardzo stary. Z desek odpadała płatami biała farba, drewno było spróchniałe. Na ganku przed wejściem stał bujany fotel, za nim oparta o ścianę dwururka. Joe ruszył pierwszy, celując rewolwerem w otwarte drzwi. Były wyłamane z zawiasów. Czuł przypływ adrenaliny i szybkie bicie serca.

– Pilnuj moich pleców – rzucił, odwracając głowę w stronę chłopaka.

Weszli do domu.

Pokój był pusty, nie było w nim niczego oprócz kominka i skulonej w rogu kobiety. Ściany miały kolor szaro-niebieski. Joe podszedł do kobiety, przykucnął i zapytał :

– Jest pani cała?

Kobieta nie odpowiedziała.

– Czy może pani chodzić?

Nadal milczała.

– Spokojnie, zabierzemy panią stąd.

Szeryf schował broń, wziął kobietę na ręce i razem opuścili posiadłość, kierując się do radiowozu.

Kobieta siedziała bez ruchu, ciężko oddychała. Jej oczy były czerwone od płaczu, usta wyschnięte i popękane. Miała około czterdziestu pięciu lat.

– Synu, wezwij pogotowie – nakazał Joe.

Chłopak złapał za policyjne radio i zaczął wzywać pomoc.

– Nic pani nie jest? – zapytał szeryf.

Wilma odwróciła głowę w stronę starszego mężczyzny, wpatrywała się w niego przez chwilę, bez słowa, jakby miała się zaraz rozpłakać.

– Nie… chyba… chyba nic.

– Gdzie jest pani mąż? Jest uzbrojony?

– On… on ma siekierę. Ja… ja widziałam…

– Co pani widziała?

– Ja… widziałam…– zamilkła i spojrzała z powrotem w stronę słońca.

– Mówi bez sensu, jest w szoku panie Parkhill – stwierdził Garcia.

– Nie! – Kobieta krzyknęła ożywiona jakby poraził ją prąd – Wysłuchajcie mnie, błagam!

Jestem na to za stary – uświadomił sobie Joe, wyciągnął papierosa i zapalił go. Podniósł głowę i podparł się rękoma o dach radiowozu. Wpatrywał się w zachodzące słońce. Wydawało się ogromne. Różowo-fioletowa, świecąca kula. Niebo przybierało kolor morelowy z domieszką fioletu. Ściemniało się. Za kilkanaście minut słońce zniknie. Spojrzał na zegarek – była dziewiętnasta dwadzieścia.

Kobieta kontynuowała:

– Dwa tygodnie temu mój mąż, tak jak codziennie, przechadzał się po pastwisku. Sprawdzał, czy nie brakuje żadnej krowy. Było już późno, a Billy nadal nie wracał więc zaczęłam się niepokoić. Wtedy usłyszałam hałas. Mój mąż wbiegł do domu, wyłamując drzwi. Wykrzykiwał coś bez sensu. Kiedy wreszcie udało mi się go zrozumieć, pomyślałam, że zwariował! Jednak on był taki przekonujący! Twierdził, że na łące przy naszym domu jakaś krowa do niego…

Kobieta rozpłakała się.

– Przepraszam… ja… ja nie mogę…

– Spokojnie pani Fox, tutaj jest pani bezpieczna – próbował uspokoić ją Garcia.

– Billy twierdził, że któraś z naszych krów rozmawiała z nim telepatycznie! – wykrzyczała kobieta jednym tchem, szlochając. – Próbowałam go przekonać, że to przecież niemożliwe, ale on nie chciał tego słuchać i siłą zaciągnął mnie na łąkę. Powiedział, że sama się przekonam. Nic się jednak nie stało! Nic!

– Co było dalej? – zapytał Joe wyrzucając papierosa.

– Następnego dnia Billy przestał się w ogóle odzywać. Potem zaczął znikać gdzieś na całe dni. Dopiero po kilku dniach zauważyłam, że wieczorem wraca Bóg jeden wie skąd swoim pickupem wyładowanym rożnym złomem, zabiera to do szopy i przesiaduje tam całe noce. Kiedy raz podeszłam do niego żeby zapytać co to wszystko ma znaczyć, ten złapał mnie za szyję jakby chciał udusić i powiedział, że jeśli wejdę do szopy to mnie zabije! – kobieta była już skrajnie zrozpaczona.

– Co się stało dalej? – zapytał zaciekawiony Ernest.

– Dziś weszłam do szopy, Billy mnie zauważył kiedy oglądałam…

Kobieta znów zaczęła płakać.

Przyjechało pogotowie. Joe nie utrudniał im pracy. Zapytał tylko:

– Pani mąż nadal jest w stodole?

Kobieta skinęła głową i drzwi ambulansu się zamknęły. Karetka odjechała na sygnale.

– Zostań tu chłopcze. Gdybym nie wracał – wezwij posiłki.

Ernest nie próbował nawet przekonywać Joego, że lepiej będzie jeśli pójdzie z nim, podał mu latarkę.

Szeryf ruszył w stronę czerwono-białej stodoły. Idąc drogą wsłuchiwał się w koncert świerszczy. W tym roku było ich naprawdę dużo. Dochodząc do drzwi, sięgnął po rewolwer. Złapał za żelazną zasuwę i próbował przesunąć. Drzwi były zamknięte od środka więc Joe strzelił w zamek. Jeden strzał wystarczył, drzwi poddały się.

W środku było ciemno. Włączył latarkę i rozejrzał się po pomieszczeniu. Nikogo oprócz niego w nim nie było. W powietrzu unosił się zapach świeżo zebranego siana i suchego, starego drewna. Zauważył, że w rogu brakuje kilku desek. Zbliżył się i zobaczył dziurę. Miała średnicę około pół metra. Joe skrzyżował strumień światła z latarki z lufą rewolweru i ostrożnie spojrzał w dół. Jego oczom ukazała się kilkumetrowa drabina, przypominała te z ogromnych silosów zbożowych.

Zszedł po drabinie i to co zobaczył wprawiło go w osłupienie. Pokój był ogromny.

Niemożliwe, by ktoś sam wykopał go bez specjalnych narzędzi – uświadomił sobie.

Pośrodku coś stało, ale Joe nie potrafił stwierdzić, co to. Nigdy wcześniej nie widział na oczy czegoś podobnego. Rozpoznawał jedynie niektóre części – pokrętła od radia, chłodnicę samochodowa, kineskop telewizora, zegary z helikoptera, metry różnokolorowych przewodów i dziwnej blachy.

Dobry Boże… – mruknął cicho.

Siekiera uderzyła w jego prawą rękę. Zakrwawiona dłoń trzymająca rewolwer upadła na ziemię. Broń wystrzeliła. Krew płynęła strumieniem jak z fontanny, ale Joe nie myślał teraz o tym.

Upadł na ziemie.

– Idioci! Nic nie rozumiecie! – wykrzykiwał gruby mężczyzna w koszuli w kratę i jeansowych spodniach z szelkami, pobryzganymi krwią. Na jego twarzy malowało się szaleństwo. – Oni mnie do tego zmusili! Są w krowach! Wewnątrz ich! Rozumiesz?! Wydają mi rozkazy! – wykrzykiwał jeszcze głośniej. Echo pomieszczenia potęgowało głos mężczyzny.

Joe zasłonił twarz.

 

 

– Tu jeden-dwa-sześć-zero, powtarzam, tu jeden-dwa-sześć-zero. Potrzebne wsparcie. Funkcjonariusz prawdopodobnie poważnie ranny. Nie mogę opuścić radiowozu, jestem otoczony przez stado krów, powtarzam, krowy blokują mi drzwi, nie mogę opuścić radiowozu.

– Jeden-dwa-sześć-zero – podaj swoje położenie, wyślemy pomoc.

Głucha cisza.

– Jeden-dwa-sześć-zero, odbiór.

 

Radio zaszumiało.

– One… one do mnie mówią! Słyszę je! One wcale nie są tym, na co wyglądają!

Koniec

Komentarze

:D

Jeśli to faktycznie pierwsze opowiadanie w życiu to gratuluję.

Ej, faaajne!

Na plus i pomysł, i dialogi, i styl. Musisz jednak sięgnąć do poprawności budowania dialogów, czekaj, tu masz pana linka:

http://www.fantastyka.pl/10,4550.html

Jednak, bardzo miło się czytało. Choć lubię krówki, wydają się urocze, a tu przedstawiłeś je nieco piekielnie. Bu. Tak czy siak, jeśli to Twój debiut, to naprawdę szacunek.

No i oczywiście, czekam na kolejne!

Pozdrawiam.

Już się martwiłem, że zablokowali mi tu konto (próbuję się zalogować od godziny). Dziękuję za miłe słowo! Tego opowiadania raczej nie będę już zmieniać, ale przy następnym postaram się zrobić mniej błędów. Topornie mi idzię to pisanie.

"Topornie mi idzię to pisanie." Gdzie tam topornie! A jak tak, to nie czuć.

Bardzo porządny debiur. Język w miarę przyzwoity, ale poczepiam się trochę szczegółów:

- Nie zgadza mi się upływ czasu. Najpierw policjanci siedzą w blokach startowych, czekają na 19, a po krótkiej rozmowie jest już 19.08. Potem policjanci jadą jakieś pół godziny na farmę, a karetce pogotowia zajmuje to tyle, ile trwa niedługa rozmowa. Niby szpital może być tuż obok farmy, ale po co?

- Powinni mierzyć prędkość samochodu w milach na godzinę.

- Nie wierzę, że rękę można tak całkiem odrąbać jednym ciosem siekiery. Gdyby leżała na pieńku, albo czymś podobnym, to owszem, ale w powietrzu? Wątpię.

Pisz dalej. :-)

Babska logika rządzi!

Dobre!

Infundybuła chronosynklastyczna

"Jak każdego dnia szeryf miasteczka Lousiville - Joe Parkhill, wspólnie ze swoim kolegą - Ernestem Garcia..." -- Powinno być: "Jak każdego dnia szeryf miasteczka Lousiville - Joe Parkhill - wspólnie ze swoim kolegą, Ernestem Garcia...". Są też tacy, co wytkną Ci, że używasz niewłaściwego symbolu na oznaczenie  myślnika. Zajrzyj tu: http://so.pwn.pl/zasady.php?id=629819

 

"Długie, czarne wskazówki na białym tle wskazywały godzinę osiemnastą czterdzieści dwa". -- Osiemnastą czterdzieści dwie.

 

"- Gdzie się tak spieszysz młody? - zapytał, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu". -- Kto zapytał? Z poprzednich dwóch zdań wynika, że Ernest, młody okularnik. Czyli jakby sam siebie pytał.

 

"- Nie masz co jeść, chłopcze?
- Moja narzeczona fatalnie gotuje... - oznajmił zawiedzionym głosem Ernest". -- Tutaj z kolei nie pasuje określenie "zawiedzionym". Rozumiem, że miałeś na myśli rozczarowanie Ernesta niedoskonałością narzeczonej. Jednak wygląda to tak, jakby Ernest był zawiedziony czymś, co zdarzyło się przed chwilą. Na przykład pytaniem szeryfa. Choć za cholerę nie wiadomo czemu miałby, i to dopiero naprowadza zdezorientowanego czytelnika do wniosku: "aha, chodzi o umiejętności narzeczonej".

 

To tyle, jeśli chodzi o błędy w początkowej partii tekstu. Dalej nie czytałem, przepraszam. Nie wykluczam, że opowiadanie jest mimo wszystko dobre.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Jedno zastrzeżenie - dlaczego akcja dzieje się amerykańskiej farmie a nie u rolnika z sądecczyzny?

Bo polskie krowy są tym, na co wyglądają i nie byłoby o czym pisać.

O tak, polskie krowy to potrafią być diabły wcielone. Wiem z doświadczenia :) Też bym wolała, gdyby to było opowiadanie z podwórka obok, a nie z farmy w USA, której wizja, od początku narzuca opowiadaniu pewnien utarty schemat, w mojej łepetynie. Stary policjant, żłótodziub zza południowej granicy, sielska okolica i bam - UFO :p

Przyzwoicie, ale trochę pod sznurek. Pilnuj przecinków, dialogów i heja, do przodu :)

Chętnie przeczytam coś następnego.

https://www.martakrajewska.eu

A ja się wtrącę, jeśli mogę: Mnie całkowicie pasuje, że akcja rozgrywa się w Stanach Zjednoczonych. Tam wszystko mają takie zmodyfikowane, złe i be. Zresztą, tylko tam można pozwolić sobie na pewne typy myślenia i postrzegania. No i nie widzę, żeby w Polsce jedli pączusie, tak jak to robią, niby co rusz, na Amerykańskich filmach. A tu one, pasują idealnie, bo określają postacie.

Dobre jest;)

Ja niestety nie jestem tak usatysfakcjonowana lekturą jak część przedpiśców. Ale też - przyznaję - całości nie przeczytałam, bo za bardzo przeszkadzały mi w tym dość liczne błędy. Więc doszłam mniej więcej do połowy, a potem zakończenie. Zasadne wydaje mi się pytanie gwidona.

Ale - skoro całości nie przeczytałam - to nie będę się wypowiadać co do fabuły. Wydaje mi się jednak, że tekstowi przydałoby się drugie, trzecie, a nawet czwarte czytanie, właśnie żeby go uporządkować i wyeliminować większą ilość błędów.

Jednak - bez wątpienia - zdarzały się tu znacznie gorsze debiuty. I nie tylko debiuty :).

Zacząłem czytać, wypisałem kilka uwag co do języka i niestety nie podołałem reszcie tekstu.

Potem zajrzałem do komentarzy, a tam pochwały. Zdziwiłem się. Cóż... nie wiem jak z pomysłem, bo opowiadania nie doczytałem, ale jeśli chodzi o język, to masz przed sobą sporo pracy. Pamiętaj, że dobrą historię trzeba umieć sprzedać, a nie zrobi się tego pisząc tak, jak w przypadku tego opowiadania. Mam nadzieję, że uwagi będą pomocne.

 

 

 

 

Będę bardzo wdzięczny za wszystkie opinię.

 

Tę opinię. Te opinie.

 

Jak każdego dnia szeryf miasteczka Lousiville - Joe Parkhill, wspólnie ze swoim kolegą - Ernestem Garcia

 

Zastosowałeś myślniki w taki sposób, że udają wtrącenie. Tymczasem przed nazwiskami obu mężczyzn nawet nie trzeba stawiać przecinka, a co dopiero myślnika.

Jeśli nazwisko ma być we wtrąceniu to z wtrącenia trzeba wywalić „wspólnie ze swoim kolegą”.

 

wspólnie ze swoim kolegą - Ernestem Garcia, w oczekiwaniu na godzinę dziewiętnastą popijał gorącą kawę.

 

Popijał kawę (sam) wspólnie ze swoim kolegą? : ) Do tego coś nie tak z szykiem, raczej powinno być:
popijał gorącą kawę w oczekiwaniu... nie na odwrót.

 

Długie, czarne wskazówki na białym tle wskazywały godzinę osiemnastą czterdzieści dwa.

 

Wskazywały na białym tle? Zdecydowanie nie tak.

Do tego: „czterdzieści dwie”. To narracja, bądźmy staranni. W dialogu „czterdzieści dwa” by przeszło.

 

Poza tym tak kolor wskazówek i tła jak i dokładny co do minuty czas to przekombinowanie w opisie.

 

Błędny zapis myśli i dialogów.

Polecam wątek „Wskazówki dla piszących” w dziale Hyde Park.

 

Ernest wsadził do ust całego donata

 

A czymże jest ten donat? Takiego słówka słowniki nie znają. Domyślam się, że chodzi o pączka zwanego w Stanach „donut”.

 

Och, tak, to pączek.

próbował dopić kawę. Młody okularnik wyglądał komicznie próbując pożreć na raz tak dużego pączka, usta miał wypchane po same brzegi.

Powtórzenie próbował i próbując. A także ust i usta.

 

- Gdzie się tak spieszysz młody? - zapytał, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.

 

Błędne określenie pytającego. W poprzednich zdaniach podmiotem był Ernest.

 

To musiał być dziwny widok - starszy, siwy i wąsaty mężczyzna, który dla mieszkańców miasteczka zawsze był bardzo chłodny - płaczący ze śmiechu.

 

Narrator obiektywny się nie domyśla, on widzi i wie jaki to był widok, zatem nie pasuje mi słowo „musiał”.

Do tego znowu fatalnie użyte wtrącenie. „To musiał być dziwny widok, płaczący ze śmiechu”. Oto zdanie jakie otrzymujemy po wyrzuceniu wtrącenia. Coś chyba jest nie tak?

 

- Moja narzeczona fatalnie gotuje... - oznajmił zawiedzionym głosem Ernest.

Zawiedzionym? Raczej smutnym. Zawiedziony to on mógł się czuć, jeśli miał jakieś nadzieje.

 

Właściwie to przez okulary wydawały się ogromne.

 

Wyrzuciłbym słówko „właściwie”.


Joe nigdy by nie pomyślał, że donat może komuś sprawić tyle przyjemności; zamknął pudełeczko z pączkiem i rzucił na biurko chłopaka.

Błędnie użyty średnik. Radzę z nim uważać.

 

W dialogach nie dookreślasz kto się wypowiada. Już lepiej nie dopisywać „powiedział”, „odpowiedział”, jeśli nie napiszesz kto, a nie wynika to logicznie z poprzednich zdań.

 

 

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Dziękuje za zarówno pozytywne, jak i negatywne opinie. Jestem bardzo wdzięczny za pokazanie mi błędów, poprawiłem kilka rzeczy. 

@gwidon

Akcja rozgrywa się w USA, ponieważ chciałem, aby opowiadanie miało specyficzny klimat. 

@ocha

Starałem się poprawić tekst, może teraz dasz mu szansę?

@beryl

Mam nadzieję, że jednak się przełamiesz i dokończysz opowiadanie. Dzięki za pokazanie błędów. Fakt faktem, moj język mocno kuleje. 

@majatmajaja

<3

Tak przy okazji - z metaforami trzeba uważać. Kulejący język mnie rozbawił. ;-)

Babska logika rządzi!

Tyle już zostało napisane, że niczego nowego nie dodam. Powtórzę tylko, niekoniecznie dosłownie: jak na debiut absolutny, czyli pierwszy tekst w życiu, nie jest źle, jeżeli o samym pomyśle i konstrukcji opowiadania mowa. Natomiast język... cóż, Autorze, bez urazy, ale sugeruję przysięście fałdów i popracowanie nad tą częścią warszatu pisarskiego.

Przeczytałem. Moim zdaniem całkiem nieźle poprowadzona fabuła, choć ustalmy, że króciutka i prościutka. Pomysł -- nic oszołamiającego, ale spodobał mi się.

 

Myślę, że wielu błędów mógłbyś uniknąć, gdybyś poświęcił czas na wielokrotne czytanie i staranną analizę tego, co napisałeś. Nie chodzi tylko o język. Także o logikę, bo takie choćby zdanie o koszuli, która się przykleja do spoconych pleców, a plecy do fotela -- sam przyznasz, że coś tu nie gra.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

"Akcja rozgrywa się w USA, ponieważ chciałem, aby opowiadanie miało specyficzny klimat." 

Jako że znakomita większość autorów umieszcza akcję swych teksów w USA rozumiem, że wszystkie te opowiadania mają specyficzny klimat. Nie uraź się , ale oryginalne to nie jest. Krowy na każdym kontynencie ryczą podobnie.

I taka ciekawostka - wiesz dlaczego w publicznej tv angielskiej 99.99% filmów jest anglojęzyczna?

pozdrawiam

Mogę się mylić, ale odnoszę wrażenie, że autor tego opowiadania nigdy nie odwiedził USA. Takie wrażenie, jakby tworzenie fabuły opierało się na stereotypach i obrazie, wyciągniętym z produkcji Hollywood, a nie realnych doświadczeniach. Rozumiem taki proceder, choć nie do końca go popieram. Ot, takie tam moje narzekanie.

Samo opowiadanie jest średnie. Napisane tak, że da się przeczytać bez zgrzytów, ale jednak trochę przewidywalnie. Choć kosmiczne/potworne krowy to czad.

No, przeczytałam. Dalej mam mieszane uczucia. To znaczy - może po prostu nie jestem targetem? Wydaje mi się, że po poprawkach jest nieco lepiej, a może po prostu mam nieco lepszy humor :).

Ale to debiut - więc teraz może być już tylko lepiej:).

Z interpunkcją jest kiepsko. 

W Stanach prędkościomerze w samochodach są w milach, więc raczej też pędzą drogami w milach, nie kilometrach.

Pokój był pusty, nie było w nim niczego oprócz kominka i skulonej w rogu kobiety - zdaję sobie sprawę z tego, że istnieją teorie, według których kobieta to nie do końca człowiek, ale według obecnie obowiązującej. polityczno - poprawnej wykładni jednak tym człowiekiem również jest ;). Więc, jeśli w pokoju była kobieta, to nie był on pusty.

Pozdrawiam

Przeczytałam. Nie podobało się. Fabuła moim zdaniem jest bardzo naiwna i, wybacz, lekko bezsensowna. Może to i nieźle jak na debiut, ale dobrze by było, Autorze, żebyś wiedział, że pisanie to ciężka praca, wymaga czasu, logicznego myślenia, jeszcze trochę czasu, cierpliwości i czasu.

 

Wydaje się, że na siłę próbujesz tworzyć ów "klimat", stylizować tekst na filmy czy seriale amerykańskie które oglądałeś, jak już ktoś wspomniał. Język jest dość toporny, sztywny. Pozostawiasz niedookreślone podmioty w dialogach, gubisz przecinki, niektóre zdania tworzysz niestylistyczne albo po prostu dziwne.

 

Na początku opowiadania jest godzina 18.42, zaraz potem 19.08. Gadali przez prawie pół godziny o jednym początku? Wątpię, a tekście nie czuć tego, że upłynęło więcej czasu.

 

O ile się orientuję, w USA mierzą odległości w milach a nie kilometrach, i samochód powinien jechac ileś mil na godzinę.

 

Stary policjant wykazał się straszliwym idiotyzmem idąc sam na gościa o którym wie, że ma siekierę. Jego poruszanie się po stodole też świadczy o tym, że ignoruje elementarne kwestie bezpieczeństwa.

 

Zakończenie zaś jest po prostu - dla mnie, oczywiście, ktoś może mieć inne zdanie - głupie.

 

Jeśli mogę, radzę Ci, Autorze, pierwsze próby pisarskie umieścić w realiach, które są Ci dobrze znane. Gdzieś blisko domu, a nie na innym kontynencie. Ewentualnie w świecie, w którym sam jesteś w stanie ustalić pewne reguły. Pisanie o czymś, czego się nie zna, jest bowiem bardzo trudne.

 

No i trzeba dużo, dużo czytać, dobrych, starych, sprawdzonych książek. To najlepszy sposób do obycia się z językiem.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

* o jednym pączku, rzecz jasna, nie początku ; /

i:

*w tekście nie czuć tego

 

i:

*sposób na obycie się

 

Wstyd mi ; (

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

>> popijali gorącą kawę w oczekiwaniu na godzinę dziewietnastą. Joe spojrzał na zegar wiszący na ścianie nad stojakiem ze strzelbami. Wskazywał godzinę osiemnastą czterdzieści dwie. << --- Co prawda już zostało to wspomniane, ale ja dorzucę swoje trzy grosze. W Stanach Zjednoczonych, godziny mierzy się wg pory dnia: przed południem i po popołudniu. A więc nie mozna napisać osiemnasta czterdzieści dwie czy dziewiętnasta, lecz szósta czterdzieści dwie oraz siódma po południu !!! Drobny błąd, ale jesli chodzi o USA, to znaczny. No i nie trzeba pisać GODZINA SZÓSTA, tylko SZÓSTA, skoro odnosimy się do czasu!!!!

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Fajny pomysł.

Witam kolegę z opowiadan.pl ;)  A tekst w dalszym ciągu niezły.

Fajne, dobrze napisane :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka