Nie chcą mi jeszcze pokazać świata z bliska.
Rozumiem to, rozumiem znakomicie.
Rozumiem ich, gdy staję przed lustrem, gdy daję sobie w twarz, szczypię policzki – a dziwaczny sen nie znika. Jest wciąż przy mnie, a ja – o tak! – chcę trwać. A jeśli to tylko sen dziwaczny, omam przedśmiertny, maligna szaleńca, to, jako żywo: chcę śnić i nigdy więcej się nie budzić.
Tak, stoję przed lustrem, c’est moi, chociaż na swój sposób nieprawdziwy. Wyrwany z mroźnej paszczy śmierci, wyrwany ze skostniałego lodu. Objęć śmierci czarnej, której nie pamiętam i której pamiętać nie pragnę.
Nie chcą mi jeszcze pokazać świata, który wyprzedza mnie o bez mała trzysta lat. Nic dziwnego. Tutejszy alienista zapewnia mnie, że na wszystko przyjdzie czas. Że muszę poczekać, zrozumieć w pełni, nauczyć się wszystkiego, niczym dziecko uczące się mowy od najprostszych sylab.
Rozumiem ich, tak trzeba.
Dziś powiedzieli, że pozwolą mi spojrzeć ze szczytu starej wieży zegarowej. Cóż za symbol – ja, człowiek z czasów dawnych, zamierzchłych, których ostatni akord przebrzmiał i zaginął w białej ciszy, ja, poeta, gdy ponoć wierszy już nikt nie pisze, będę mógł stanąć w oknie, pod zegarem niepotrzebnym nikomu. Ja i on, dwie dusze zbłąkane.
Prowadzą mnie, otwierają okno.
Alienista trzyma pod ramię, objaśniając spokojnym głosem elementy krajobrazu, który jest mi nieskończenie obcym, ale na swój surowy sposób zadziwiająco pięknym.
Tłumaczy, że na dole zebrała się grupa osób, która chciała mnie powitać.
Macham im ręką, a w odpowiedzi w półmroku zapalają się drobne zorze świateł. Czyżby palili na mą cześć świece? Przynieśli ze sobą kaganki?
Cóż za zniewalająca feeria barw przede mną! Nie znam słów, którymi mógłbym opisać to, co widzę… Stoję niczym człek pierwotny przed Portail du Doyen katedry Notre-Dame, nie znajdując języka ni myśli. Oto jest świat!
Nowy, wspaniały świat!
Witaj więc.
Nauczę się ciebie, nauczę na pamięć.
Nie wiem wiele więcej poza tym, że czuję nieskończoną wdzięczność, że chcę tu być, być z tobą jak najszybciej, jak z kochanką smukłą i powabną, tajemnicą wyśnioną, moim nowym życiem, pięknym niczym iskra rzucona w słodką noc nowych czasów.
Teraz i zawsze, amen.
***
Siema, był dziś iwent. Pokazywali takiego typa, co go znaleźli gdzieś w lodzie. Zamrożony był, hibernatus znaczy. Ale nie na iwencie. Normalnie, chodzi o to, że go odmrozili i teraz se łazi, żre i tak dalej.
Jakiś koleś wyprowadził go do okna.
Niezła jazda, ten pan mrożonka wygląda jak totalny palant! Ma bokobrody jak na starych obrazach. Machał nam ręką. Też chciałem odmachać, ale nie mogłem, bo akurat ludziom włączyły się holofony, mi też. Bo była dwudziesta, a wtedy jest transmisja z hasztag-mój-tyłek. Wszyscy mają na to suba. Strimer lata po ulicy i pokazuje ludziom zadek, a oni go disują. Ostatnio jedna babcia wymachiwała na niego laseczką i krzyczała, że zawoła policję. Ale były jaja.
To znaczy z hasztag-mój-tyłek, bo nie z tym poetą, co go odmrozili. Ten to był nudny. Ludzie się szybko rozeszli, trochę beki było.
A my z łysym poszliśmy potem na inny iwent, bo tam był koleś, co wydrukował małpę z głową krowy na drukarce 3d.
Wszyscy w nią rzucali kamieniami i to dopiero było śmieszne!
No to nara.