- Opowiadanie: Silva - TYGODNIOWE WYZWANIE #3: POLEJE SIĘ KREW

TYGODNIOWE WYZWANIE #3: POLEJE SIĘ KREW

No to jedziemy z tym koksem.

 

O co chodzi? → Tygodniowe Wyzwania

 

Wcześniejsze wyzwania:

Wyzwanie #1: Fragment fantasy

Wyzwanie #2: Prawda jak oliwa

Oceny

TYGODNIOWE WYZWANIE #3: POLEJE SIĘ KREW

Sceneria: dowolna

Założone miejsce scenki w fabule: dowolne

Postacie i ich działanie: dwie postacie walczą ze sobą (widownia opcjonalna, nie wymagana); może być to pojedynek, sparing albo zwykła bijatyka, przy czym niekoniecznie z użyciem siły – może chodzić również o bardziej intelektualne zmagania. Walka nie musi zakończyć się zwycięstwem którejś ze stron (może być urwana w połowie), fragment może też zaczynać się już w trakcie walki.

Cel zadania: ćwiczenie dynamicznych i porywających opisów walki

Ograniczenia: bez nadmiernych szczegółów każdego ruchu postaci

Nastrój: bez ograniczeń – może być zarówno poważny, jak i humorystyczny (byleby walka faktycznie była walką)

Limit: 300 słów

Koniec

Komentarze

(Taktycznie zostawiam komentarz, aby wyświetlała mi się złota gwiazdka przy tytule)

deviantart.com/sil-vah

Poprzednie ćwiczenie z przyczyn technicznych odpuściłem, jednak jadu już mi się na nowo nazbierało, więc powracam, by marudzić.

 

Zanais

Nie wiem, czy określiłbym to jako “dynamiczny i porywający opis walki” – bo ani dynamizmu ani walki nie ma tu zbyt wiele, zdecydowanie więcej miejsca poświęcasz na opisy dolegliwości bohatera i okoliczności walki (obwisłe cycki , widownia i wcześniejsze pojedynki) niż samej potyczki.

Te fragmenty, które faktycznie dotyczą pojedynku na pięści, nie są złe. Mamy tu trochę plastycznie odmalowanych detali, łatwo jest sobie zobrazować przebieg walki, przez cały czas wiadomo, kto jest kto.

 

Kilka detali:

Nos odezwał się tępym bólem, spomiędzy opuchniętych warg poleciały kropelki śliny, lepka krew spłynęła na brodę.

Wcześniej opisany cios w nos był, jak rozumiem, pierwszym w walce. Czemu wiec bohater ma rozbite wargi? Pięść jest oczywiście większa od nosa, ale nie jest łatwo jednym ciosem rozbić i kichawę i wargi.

Charknął twardo

?

Widział dwóch Gaspardów, a to, prawdę mówiąc, utrudniało skuteczną obronę. Który z nich jest prawdziwy?

Pytanie na końcu nie było konieczne.

Stęknął jak miech kowalski, gdy druga pięść wbiła się w żebra

“Wbić się” (za sjp) to “«wskutek uderzenia lub nacisku zagłębić się w coś»” – nie ma możliwości, by pięść zagłębiła się w żebra, nie łamiąc ich. Potocznie mówi się o tym, że ktoś wbija komuś pięść np. w brzuch, który jest miękki i umożliwia tego typu opis.

końcu para Gaspardów zlało się w jednego

Podmiotem jest “para” więc “zlała”.

Cześć!

 

O, Silva, to zadanie to chyba specjalnie dla mnie ;), jak ja nienawidzę pisać scen walki. No, ale trzeba się rozwijać, nie samymi dialogami człowiek żyje xD

 

Na ubitej ziemi

 

 „Pojedynek przegrywa nie ten, kto jest słabszy, lecz ten, kto pierwszy popełni błąd” – w głowie Marcela zabrzmiał głos ojca. Ciałem i umysłem zawładnął spokój. Przeciwnik właśnie szczerzył krzywe zęby w złośliwym uśmiechu i machał nad głową szablą ku uciesze zebranej przy placu gawiedzi. Głupiec.

– Zaczynajcie! – krzyknął ktoś z tłumu.

Marcel stał wyprostowany. Prawą nogę wysunął do przodu i lekko zgiął w kolanie. Lewą rękę schował za plecami, a szablę skierował po skosie w górę tak, że czubek ostrza znalazł się nad ramieniem.

– A co to ma być? – zapytał Jagrin i splunął.

– To jest postawa wyjściowa do pojedynku – odpowiedział spokojnie Marcel.

– Jak chcesz. Ja nie zamierzam robić tych dziwacznych wygibasów. – Ruszył do ataku, szablę uniósł nad głowę.

Marcel zablokował cios i wyprowadził kontratak, jednocześnie robiąc krok w prawo. Szczęk stali raz po raz przecinał powietrze.

– Chyba nie zrozumiałeś. Mamy tu walczyć, a nie tańczyć – warknął Jagrin.

Wykonał kolejne natarcie, ale Marcel się uchylił, robiąc półobrót. Rozpędzony przeciwnik z trudem zachował równowagę.

– Właściwie twoje zachowanie mnie nie dziwi – zaśmiał się. – To oczywiste, że jesteś tchórzem. W końcu należałeś do bojówki.

Marcel poczuł ukłucie w sercu, przed oczami zobaczył leśną drogę usłaną zwłokami. Nieudana zasadzka. Wielu wtedy zginęło, ale nie on i teraz też nie zamierzał. Zaatakował od góry, a potem ciął przeciwnika po nogach. Odbił się od ziemi i wykonując salto, przeskoczył nad skulonym Jagrinem, w tym samym czasie tnąc go szablą po plecach. Z rany wypłynęła krew. Tłum wrzeszczał z zachwytu.

Na twarzy Jagrina odmalowała się żądza mordu i furia. Wykonał kolejne natarcie, unosząc szablę wysoko. Włożył w ten cios całą siłę. Marcel błyskawicznie się schylił i broń przeleciała nad jego głową. Jednocześnie podciął nogi przeciwnika, a ten runął na plecy. Wytrącona szabla poszybowała w kierunku zebranych przy placu gapiów. „Powinienem go zabić” – pomyślał Marcel, przystawiając ostrze do gardła Jagrina.

Dobra, skasowałem poprzedni fragment, bo trochę mnie zmylił ten fragment o nadmiernym ruchu każdej postaci. 

@None

Dzięki, tego już nie sprawdzaj. Źle zrozumiałem zadanie, teraz pewnie się okaże, że mam za szczegółowo opisaną walkę, ale co tam.

 

Uśmiech zgasł, gdy Gaspard zadziwiająco szybko skrócił dystans. Włochata łapa nadleciała szerokim łukiem, ale Korrik zdążył się pochylić. Poczuł pęd powietrza nad głową, a wtedy sam zadał cios prosto w brzuch przeciwnika. Trafił, ale najwidoczniej nie zrobiło to na Gaspardzie dużego wrażenia, więc poprawił drugą ręką, po czym sam musiał osłonić się przed nadciągającą pięścią. Przyjął uderzenie i przedramię zapłonęło z bólu. Syknął przez zęby, cofnął się, ale Gaspard skoczył znów za nim, pochylony jak doświadczony pięściarz, młócąc powietrze raz z lewej raz z prawej.

Korrik uniknął pierwszego ciosu, potem drugiego, ale trzeci już musiał sparować ramieniem, zazgrzytał zębami od siły uderzenia, poślizgnął się i padł na brzuch w mokrą ziemię, rozpryskując drobiny śniegu. Jęknął od dotyku lodowatej brei na rozgrzanej skórze. Od razu podparł się na łokciach i kolanach, rozpaczliwie przesunął kawałek, wstał, zataczając się jak pijany, byle szybciej, byle dalej od Gasparda. Nie pozwolić, aby napakowany złością przeciwnik siadł mu na plecach. To byłby naprawdę fatalny koniec walki.

Obrócił się z uniesionymi pięściami. Na skrzącym od słońca śniegu zostawił rozmazane czerwone plamy. W porządku, to jeszcze nic takiego. Ból głowy niemal zwalał z nóg. Przeklęty konus! Do diabła z Sergiem i jego planami. Nie zamierzał tu przegrać. Nie z tym knypkiem. Wystarczy jeden dobry cios i Gaspard runie na bezwładnych nogach. Tłum ryknie z dobrego widowiska, a wieczorem przy ogniskach ta walka będzie na ustach wszystkich.

Zaszarżował na Gasparda, czym zaskoczył zarówno jego, jak i widzów. Prześlizgnął się pod niedbale zadanych uderzeniem, po czym, rozłożywszy ręce, wpadł z impetem w brzuch rudzielca, z satysfakcją usłyszał głośne westchnięcie i pchnął, zapierając się o kępy brązowej trawy. Tym razem to Gaspard nie utrzymał równowagi, przechylił się i obaj runęli na ziemię.

Korrik podniósł się, siadł okrakiem na Gaspardzie, uniósł pięść, po czym opuścił ją prosto w jego twarz. Palce zabolały po spotkaniu z zębami. Bryzgnęła krew. Tłum jęknął z zachwytu, a Korrik poczuł upajający smak zwycięstwa. Serg pewnie znów się wścieknie, podskoczy na swoich patykowatych nogach, zacznie przebąkiwać o pustce w sakiewce, łamaniu obietnic i całkowitym braku zaufania, może nawet wieczorem przypali kolację, ale… do licha, Korrik wygra ten pojedynek!

 

A co to za szachrajstwa, nie zdążyłam tamtego przeczytać >:c

deviantart.com/sil-vah

Obwisłe cycki Cię ominęły xD

Alicella

 

O, Silva, to zadanie to chyba specjalnie dla mnie ;), jak ja nienawidzę pisać scen walki. No, ale trzeba się rozwijać, nie samymi dialogami człowiek żyje xD

Ech, mam podobnie. Nie znoszę ich pisać, nie znoszę ich czytać (bo bardzo często nic nie wnoszą do tekstu). No ale koleżanka słusznie prawi. Toteż pomarudzę, a potem dam szansę rewanżu.

 

Sama scenka… Coś a’la “widźmin kontra kmiot”. Na szermierce znam się jak kura na pieprzu, więc łykam jakoś te wszystkie “dziwaczne wygibasy”, ale ten moment 

Zaatakował od góry, a potem ciął przeciwnika po nogach. Odbił się od ziemi i wykonując salto, przeskoczył nad skulonym Jagrinem, w tym samym czasie tnąc go szablą po plecach.

sprawił, że zawieszenie niewiary trafił szlag. Ja wiele mogę zaakceptować, ale w mojej opinii zwykły człowiek raczej nie da rady przeskoczyć innego człowieka, jeszcze robiąc przy tym salto i atakując. Może i się mylę, ale podczas lektury moje brwi powędrowały w tym momencie bardzo wysoko.

Jeżeli chodzi o inne elementy tekstu – przypuszczam, że Marcel miał być ostrożny, ale po lekturze odnoszę wrażenie, że jest raczej osobą skłonną do popisów. Jego przeciwnik w sposób oczywisty nie stanowi dla niego większego zagrożenia, a ten się pastwi i “tańczy”, zamiast szybko skończyć temat – szczególnie, że opisujesz co najmniej dwie sytuacje, w których przeciwnik się odsłania na cios.

Pojedynek jest też niemal całkowicie jednostronny, na czym cierpi dramatyzm scenki.

Z plusów – opisy są klarowne, łatwo wyobrazić sobie scenę, cały czas wiem też, kto kogo bije.

 

***

Zanais

Dzięki, tego już nie sprawdzaj.

Spróbuj mnie powstrzymać. :P To ma być edukacja, jestem ciekaw zmian.

Tu jest zdecydowanie bardziej dynamicznie i faktycznie skupiasz się na pojedynku. Zalety z poprzedniego fragmentu pozostają w mocy. Ogólnie to całkiem niezły fragment.

Drobiazgi:

Na skrzącym od słońca śniegu zostawił rozmazane czerwone plamy. W porządku, to jeszcze nic takiego. Ból głowy niemal zwalał z nóg.

Wcześniej przyjął kilka ciosów na przedramiona, ale nie został trafiony w głowę ani zraniony.

Wystarczy jeden dobry cios i Gaspard runie na bezwładnych nogach.

To brzmi, jakby cios miał odebrać Gaspardowi władzę w nogach.

 

***

Fragment

 

Grincza poderwał się z ławy i wyciągnął łapsko, by chwycić mnie za połę, jednocześnie cofając drugie do ciosu. Ledwie zdążyłem aktywować Kolibra.

Talizman rozgrzał się delikatnie. A świat zwolnił.

Ręce Grinczy, przynajmniej dla mnie, sunęły teraz przez powietrze w tempie spacerowym. Ostrożnie, by nie pozrywać więzadeł, uchyliłem się, po czym sam wymierzyłem przeciwnikowi potężny, napędzany magią przyspieszającą sierpowy, prosto w szczękę.

Zazwyczaj to wystarczało, by zakończyć walkę.

Ale drań też najwyraźniej nosił talizmany, bo zamiast w jego pysk, trafiłem w pole obronne. Solidne jak skała.

Ból niemal mnie oślepił. A świat z powrotem przyspieszył.

Wrzasnąłem przeraźliwie. Po czym oberwałem potężną fangę prosto w oko. Nogi zahaczyły mi o ławę, chwilę później podłoga huknęła mnie w plecy i potylicę. Otrząsnąłem się w samą porę by zobaczyć, jak Grincza bierze zamach nogą. Trafił mnie raz, potem drugi. Też spróbowałem go kopnąć, w kolano, ale sukinsyn znów postawił tarczę. Odtoczyłem się, zanim zdążył przygwoździć mnie do ziemi kolanem i chwiejnie wstałem. Grincza przyskoczył i zaczął zasypywać mnie ciosami. Udało mi się uniknąć kilku pierwszych, w końcu jednak zmęczenie dało o sobie znać – nie zauważyłem nawet, którędy jego pięść przemknęła przez moją zastawę, zanim trafiła mnie pod żebra. Druga trafiła w policzek i rzuciła mnie na coś twardego i zimnego.

Ściana.

Oko mi zapuchło, wiec ledwie widziałem Grinczę. Ale byłem pewien, że się uśmiecha, cholerny drań. Zacisnął dłoń na mojej koszuli i czułem, jak bierze zamach. Kiedy jego pięść wystrzeliła na spotkanie z moją gębą, raz jeszcze aktywowałem Kolibra. I w ostatniej chwili ugiąłem kolana, osuwając się po ścianie.

Cios trafił w kamień tuż nad moją głową. Twarz Grinczy zaczęła się komicznie powoli wykrzywiać w grymasie bólu. W takiej chwili łatwo zapomnieć o koncentracji. O postawieniu tarczy.

Dlatego wykorzystałem całą siłę, jaka mi jeszcze pozostała, by walnąć go pięścią w jaja.

Obwisłe cycki Cię ominęły xD

To chyba powinnam się cieszyć xD

Ale tak serio, mam nadzieję, że treść ćwiczenia jednak jest wystarczająco jednoznacznie sformułowana. W razie czego zrobię edit.

 

O, Silva, to zadanie to chyba specjalnie dla mnie ;), jak ja nienawidzę pisać scen walki. No, ale trzeba się rozwijać, nie samymi dialogami człowiek żyje xD

<3

deviantart.com/sil-vah

@ None

Gdzie ja bym powstrzymywał kogoś przed opinią? xD

Na skrzącym od słońca śniegu zostawił rozmazane czerwone plamy. W porządku, to jeszcze nic takiego. Ból głowy niemal zwalał z nóg.

Wcześniej przyjął kilka ciosów na przedramiona, ale nie został trafiony w głowę ani zraniony.

No widzisz, tu właśnie problem, że to fragment. Przyjął ciosy wcześniej, nawet w poprzednim fragmencie, ale między nimi było jeszcze trochę słów, które już nie dałem ze względu na limit. Ten pojedynek u mnie trwa trochę, więc dałem tylko fragmencik ze środka.

Dzięki raz jeszcze.

None, dzięki :)

 Nie znoszę ich pisać, nie znoszę ich czytać (bo bardzo często nic nie wnoszą do tekstu).

Czyli lektura fragmentów w tym wyzwaniu jest dla Ciebie prawdziwą przyjemnością xD

sprawił, że zawieszenie niewiary trafił szlag. Ja wiele mogę zaakceptować, ale w mojej opinii zwykły człowiek raczej nie da rady przeskoczyć innego człowieka, jeszcze robiąc przy tym salto i atakując. Może i się mylę, ale podczas lektury moje brwi powędrowały w tym momencie bardzo wysoko.

Rozumiem Twoje odczucia i szczerze mówiąc, spodziewałam się, że zabieg z saltem może zostać tak odebrany, więc trochę się wytłumaczę. Po pierwsze chodzi o przeskoczenie skulonego, czy wręcz klęczącego człowieka, a to jest wykonalne (wiem, bo sprawdzałam na youtube xD), to co natomiast może być problemem to ustawienie broni, ale po odpowiednim treningu ludzie robią takie cuda, że to też jest możliwe. Druga kwestia, może nawet ważniejsza, ten fragment miał właśnie wskazać, że Marcel zwykłym człowiekiem nie jest.

Jeżeli chodzi o inne elementy tekstu – przypuszczam, że Marcel miał być ostrożny, ale po lekturze odnoszę wrażenie, że jest raczej osobą skłonną do popisów. Jego przeciwnik w sposób oczywisty nie stanowi dla niego większego zagrożenia, a ten się pastwi i “tańczy”, zamiast szybko skończyć temat – szczególnie, że opisujesz co najmniej dwie sytuacje, w których przeciwnik się odsłania na cios.

Tak, jest osobą skłonną do popisów i to miało być widać. Mógłby szybko skończyć walkę, ale on nie chce tylko wygrać, ale też upokorzyć przeciwnika. Ma wpojoną dyscyplinę walki, której się na początku trzyma, ale potem paplanina przeciwnika wytrąca go z równowagi. 

Pojedynek jest też niemal całkowicie jednostronny, na czym cierpi dramatyzm scenki.

Zgadzam się, nawet rozważałam, czy nie utrudnić tej walki, ale jak słusznie zauważyłeś to jest starcie typu “widźmin kontra kmiot”, więc nie bardzo by to pasowało.

 

No dobrze, a teraz moje odczucia dotyczące Twojego tekstu :). Wymian ciosów jest konkretna i da się odczuć dynamikę, a bohaterowi łatwo nie idzie. Podoba mi się dodanie do tej walki magii, co urozmaiciło starcie. Mam w sumie tylko kilka drobnych uwag.

Ostrożnie, by nie pozrywać więzadeł, uchyliłem się, po czym sam wymierzyłem przeciwnikowi potężny, napędzany magią przyspieszającą sierpowy, prosto w szczękę.

Zatrzymały mnie te więzadła i sierpowy ma dużo szczegółów. Można by to “prosto w szczękę” przerobić na kolejne zdanie: Celowałem prosto w szczękę.

Nogi zahaczyły mi o ławę, chwilę później podłoga huknęła mnie w plecy i potylicę.

To mi zgrzyta, bo to on huknął o podłogę.

Odtoczyłem, zanim zdążył przygwoździć mnie do ziemi kolanem i chwiejnie wstałem.

Chyba brakuje “się”.

Trafił mnie raz, potem drugi, gdy próbowałem się odtoczyć. Też spróbowałem go kopnąć, w kolano, ale sukinsyn znów postawił tarczę. Odtoczyłem, zanim zdążył przygwoździć mnie do ziemi kolanem i chwiejnie wstałem.

Powtórzenia.

Odtoczyłem, zanim zdążył przygwoździć mnie do ziemi kolanem i chwiejnie wstałem. Grincza przyskoczył i zaczął zasypywać mnie ciosami. Udało mi się uniknąć kilku pierwszych, w końcu jednak zmęczenie dało o sobie znać – nie zauważyłem nawet, którędy jego pięść przemknęła przez moją zastawę, zanim trafiła mnie pod żebra. Druga trafiła w policzek i rzuciła mnie na coś twardego i zimnego.

Dużo tych zaimków.

Tu mam jeszcze spostrzeżenie ogólne, zauważyłam, że od strony technicznej to dla mnie problemem przy pisaniu scen walki jest właśnie unikanie zaimków i powtarzającego się podmiotu. Czasami jest to po prostu mordęga.

 

Prowadzący uśmiechnął się szeroko, do kamer i publiczności zebranej w niewielkim studio.

– A oto i nasi zawodnicy! –Wskazał ręką na znajdujących się pod okiem kamer, dwoje ludzi. 

– Po lewej – kontynuował prowadzący – Pani Krystyna, z zawodu sprzątaczka, uwielbia storczyki, krzyżówki i swojego kota, Bonifacego.

– Po prawej doktor habilitowany nauk inżynieryjno-technicznych, Pan Zenon. Znany i powszechnie szanowany hodowca żółwi. W ręku trzymam dwie zapieczętowane koperty w obu są w jednakowe elementy układanki. Cóż za emocje! Które z nich szybciej wykona zadanie? – Prowadzący program podszedł do siedzących naprzeciwko siebie zawodników, Rozdzielało ich od siebie tylko lekkie i niewysokie przepierzenie. 

– Gotowi, do startu. Start! – Położył koperty na stolikach pana Zenona i pani Krystyny, oboje błyskawicznie je rozdarli i zaczęli układać puzzle. Doktor starał się dostrzec w kawałeczkach tektury

jakiś wzór i zależność. Natomiast Pani Krysia niesamowicie szybko poruszając rękoma, przebierała i tylko z grubsza bazując na odcieniach, przymierzała kolejne elementy.

Prowadzący Uśmiechnął się ponownie do kamer i zebranej w studio publliczności. Studyjni operatorzy obrazu raz to po raz, pokazywali przybliżenia twarzy zawodników i ich stolików

– Całe dwieście puzzli, kto wygra? Tego dowiedzą się państwo po reklamie!

Kawkoj piewcy pieśni serowych

Resztę zrecenzuję później ale chciałam napisać ASTRID ALEŻ Z CIEBIE BRUTALNA KOBIETA!

Przemoc uderzyła mnie w spot słoneczny, aż zabrakło tchu. No dobre!;)

 

 

Uśmiechnął z małej.

Lożanka bezprenumeratowa

Fragment z “Robinson i Kwiatek” w postaci prawie tri-drabble (282 słowa):

 

Robiemu udało się, ale nie do końca. Więźniowie rzucili się do ucieczki, ale zginęli zastrzeleni przez dziewczynę z małego pistoleciku. Piloci pruli z miotaczy jonowych w to miejsce, gdzie stał Roby. Dziewczyna ruszyła w zarośla.

Gdyby to były normalne pistolety, już by nie żył. Ładunki jonowe z broni pilotów zapalały liście i drobne gałęzie, grubsze pękały w drzazgi, a w pniach pojawiały się głębokie dziury, ale nic nie przelatywało przez zarośla. Roby trochę zrozumiał, dlaczego w Republice uważa się te miotacze za bezużyteczne zabawki. Wyglądało to bardzo widowiskowo, ale wystarczyło się skryć kilka metrów głębiej. Dawno by im się już skończyła amunicja, gdyby to były normalne pistolety.

Dojrzał dziewczynę, strzelił, potem znowu. Za którymś razem był pewny, że trafił w coś różowego. Ona strzeliła do niego tylko raz, chybiła kilka centymetrów obok jego ramienia. Nie słyszał jej, ale czuł perfumy. Kiedy skończyłby normalnie zmianę na lotniskowcu, miało być go stać na takie dla żony. Słyszał strzały jonowe gdzieś dalej i zaraz potem odlatujące latadło.

Kopnięcie w łokieć wybiło mu pistolet z dłoni. Postanowił skrócić dystans, żeby wykorzystać swój ciężar w walce z drobną dziewczyną. Cięcie nad brwiami, krew zalała mu oczy, padł na wznak. Dziewczyna trzymała but na jego krtani.

– Jestem najlepsza z najlepszych, z najlepszych, z najlepszych – powiedziała.

Pewnie wypadałoby powiedzieć: „miło mi” albo „jestem zaszczycony”, ale zupełnie inne słowa cisnęły mu się na usta. Najbardziej chciałby zaczerpnąć oddechu.

Trzymała jego własny nóż w dwóch palcach, musiała mu go wyjąć z pochwy przy próbie walki w zwarciu. Teraz rzuciła, wbił się w ziemię, tuż obok jego ucha.

– Chcesz spróbować jeszcze raz? – spytała. – Tym razem ty weźmiesz nóż, a ja zdejmę hełm. Czy się poddajesz? – Lekko zmniejszyła nacisk na krtań.

– Poddaję się!

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

@Alicella:

Moim zdaniem szermierka jest najtrudniejsza do opisywania. Na przykład dlatego, że ludzie się czepną:

Marcel zablokował cios i wyprowadził kontratak, jednocześnie robiąc krok w prawo. Szczęk stali raz po raz przecinał powietrze.

Po co blokować, jeśli da się z parady (zasłony, a nie bloku) już zabić w takiej konfiguracji :-)

Blok mógłby prowadzić do siłowania się z przeciwnikiem.

A poważnie, skoro da się robić studia wykonalności, to jest świetnie. Tylko zadaniem było “bez nadmiernych szczegółów ruchu”, ale jak to pogodzić z szermierką?

@Zan:

Nie zagrało mi zdanie:

Włochata łapa nadleciała szerokim łukiem, ale Korrik zdążył się pochylić.

Zabrzmiało jakby ta łapa była ucięta. Może: “Potężny cios włochatą łapą, wyprowadzony sierpowym, chybił. W ostatniej chwili Korrik zdążył się pochylić”.

Mam też problem z tempem, kiedy Korrik padł na ziemię, ale to świadczy o jakości opisu. Znaczy – dobry :-)

@None:

Podoba mi się idea połączenia karczemnego stylu walki z magią.

@Astrid:

Zgoda, porażająca brutalność i okrucieństwo. Dobrze nakreśleni przeciwnicy, ale:

– A oto i nasi zawodnicy! – wskazał ręką na znajdujących się pod okiem kamer, dwoje ludzi. 

Wskazał (IMHO duża litera), bo akt ręczny a nie ustny.

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Zanais

 

No widzisz, tu właśnie problem, że to fragment. Przyjął ciosy wcześniej, nawet w poprzednim fragmencie, ale między nimi było jeszcze trochę słów, które już nie dałem ze względu na limit. Ten pojedynek u mnie trwa trochę, więc dałem tylko fragmencik ze środka.

Niby tak, ale jednak nic nie sugeruje, że jesteśmy w środku walki, nie na jej początku. Ja wiem, czepiam się. Ale skąd byście inaczej wiedzieli, że to ja?

 

Alicella

Czyli lektura fragmentów w tym wyzwaniu jest dla Ciebie prawdziwą przyjemnością xD

A tam, te 300 słów jakoś człowiek przeżuje. W recenzenckim fachu nie takie rzeczy się robiło – bywało, że musiałem czytać i względnie obiektywnie omawiać klony zmierzchu. :P

Po pierwsze chodzi o przeskoczenie skulonego, czy wręcz klęczącego człowieka, a to jest wykonalne (wiem, bo sprawdzałam na youtube xD)

Bez rozbiegu? :P

Druga kwestia, może nawet ważniejsza, ten fragment miał właśnie wskazać, że Marcel zwykłym człowiekiem nie jest.

Problem w tym, że nic innego na to nie wskazuje – pomogłoby, gdyby np. reakcja publiczności lub ranionego jasno wskazywała, że to był nadludzki wyczyn.

Tak, jest osobą skłonną do popisów i to miało być widać. Mógłby szybko skończyć walkę, ale on nie chce tylko wygrać, ale też upokorzyć przeciwnika. Ma wpojoną dyscyplinę walki, której się na początku trzyma, ale potem paplanina przeciwnika wytrąca go z równowagi. 

Tu nie zaszkodziłoby troszkę ekspozycji uczuć bohatera lub jego reakcji. Bo dopiero pod koniec dowiadujemy się, że go ponosi, ale wcześniej trudno powiedzieć, czy się bawi, czy jest ostrożny czy po prostu tak wyszło w opisie. Ja wiem, fragment, limit, ale takie jest moje odczucie.

Zatrzymały mnie te więzadła i sierpowy ma dużo szczegółów. Można by to “prosto w szczękę” przerobić na kolejne zdanie: Celowałem prosto w szczękę.

Czemu więzadła cię zatrzymały, dla ciekawości? Co do sierpowego, przyjęte.

To mi zgrzyta, bo to on huknął o podłogę.

Ale w jego odczuciu został huknięty. Trzecia zasada dynamiki ;).

Chyba brakuje “się”.

Powtórzenia.

Dużo tych zaimków.

3x racja.

 

***

AstridLundgren

 

Dowcipne, ale w moim odczuciu nie spełnia kryteriów ćwiczenia.

Nastrój: bez ograniczeń – może być zarówno poważny, jak i humorystyczny (byleby walka faktycznie była walką)

***

Radek

 

Po lekturze mam głównie poczucie chaosu. Mam wrażenie, że dziewczyna teleportuje się po polu walki, bo pojawia się znikąd. Gdzieś w tle jacyś więźniowie, ktoś tam strzela, jakieś latacze – ale nic z tego nie ma znaczenia dla przebiegu wydarzeń. Oczywiście to faktycznie fragment, wiec po prostu brak mi kontekstu, ale utrudnia to lekturę.

Konkrety:

Wyglądało to bardzo widowiskowo, ale wystarczyło się skryć kilka metrów głębiej. Dawno by im się już skończyła amunicja, gdyby to były normalne pistolety.

Ciągle piszesz o wadach miotaczy, więc nagły przeskok na wady pistoletów mnie zaskoczył.

Ona strzeliła do niego tylko raz, chybiła kilka centymetrów obok jego ramienia.

Dziwnie to brzmi. Jakby celowała kilka centymetrów obok i chybiła. “Pocisk przeleciał kilka centymetrów…”?

Nie słyszał jej, ale czuł perfumy.

Albo ta panna dosłownie zalewa się perfumami, albo on ma powonienie godne jamnika, albo na świeżym powietrzu, w miejscu gdzie strzelano z broni palnej, jest to mało prawdopodobne.

Kopnięcie w łokieć wybiło mu pistolet z dłoni. Postanowił skrócić dystans, żeby wykorzystać swój ciężar w walce z drobną dziewczyną.

Nie wiem, skąd to kopniecie. Nie zauważył, jak podchodzi? Bo do tej pory miałem poczucie dynamicznej strzelaniny, a skradanie się powinno trwać. No i nie jest łatwe w różu.

Bajde wprowadzono na dziedziniec i rozwiązano skrępowane ręce. Sułtan Sulejman będąc pod ogromnym wrażeniem męstwa i sławy wojownika zaproponował mu służbę u jego boku i rękę jednej z jego córek. Dumny kozak w swoim stylu naubliżał młodej damie a wiarę Sułtana nazwał przeklętą. Mówiąc to wyrwał jednemu ze strażników łuk z kołczanem i ukrył się za potężnym filarem. Wychylał się ciskając w stronę Turków. Położył dziesiątkę wojaków nie marnując żadnej strzały. Jedenastą posłał w stronę Sulejmana i tym razem chybił urywając mu część ucha. Władca wschodu i zachodu wpadł w szał rozkazując przywołać Angra Mainju. Na gościniec wszedł mag z pozytywką. Położył ją, nakręcił i uciekł. Gdy melodia się skończyła z szkatułki wyleciała niebieska poświata. Z kłębu dymu powstał potężny lew stojący na tylnich łapach z byczymi rogami. W prawej łapie dzierżył szable o złotej rękojeści. Odrzucił grzywę i ryknął tak, że pałac przeszyły złowrogie wibracje. Bajda wychylił się zza filara i cisnął strzałą prosto w bestie. Z gracją tancerki Angra Mainju odchylił łeb i ruszył w stronę kryjówki. Kozak wyskoczył i posłał trzy strzały pod rząd. Demon choć potężnej postury poruszający się ociężale odskoczył zwinnie. Popatrzył na człowieka i zrobił dwa kroki w bok. Gdy ten napiął cięciwę do strzału, wywinął piruet i doskoczył do niego uderzając rękojeścią w klatkę piersiową. Uderzenie było na tyle mocne by kozak odleciał pod ścianę gubiąc łuk. Bestia powoli wlokła się w jego stronę. Wojownik jednak nie zamierzał się poddawać przykucnął i oczekiwał ataku. Na chwilę ich spojrzenia połączyły się ze sobą. Przez tysiące lat Angra Mainju miewał wielu przeciwników ale nigdy nie natrafił na wzrok pozbawiony strachu. Bajda ujrzał zaś w oczach pomiotu diabelskiego odrobinę zwątpienia i postanowił to wykorzystać. Wyskoczył do przodu na równe nogi, gotowy do szarży prosto na demona. W ostatnim momencie gdy szabla wskazała słońce ten uskoczył w bok. Ciężkie ostrze uderzyło w posadzkę a kozak z całych sił pociągnął za ogon. Bestia ryknęła przeraźliwie i zaczęła uderzać szablą na oślep w stronę człowieka trzymającego go. Udawało mu się unikać ciosów lecz był świadomy własnego zmęczenia. Puścił ogon i próbował odskoczyć. Niestety końcówka ostrza wbiła się w lewe ramię. Polała się krew a Sułtan przyglądający się walce uśmiechnął się triumfalnie. 

– Dajcie mu jego miecz – zawołał Sulejman. 

Jego rozkaz wykonany został błyskawicznie. Z balkonów tuż pod nogi uciskającego ranę wojownika spadł jego osobisty miecz. 

– Te ostrze przelało krew tysiąca twoich karków. – Zważył broń w ręku Bajda. – Teraz przeleje krew twoich czortów.

Demon nie zwracał uwagi na te słowa i ruszył z lewej strony z uniesioną szablą. Kozak uklęknął na jednym kolanie i zablokował cios. Gdy ich ostrza się spotkały poleciały iskry. Angra Mainju przełożył całą siłę by odepchnąć przeciwnika. Ten odskoczył i oczekiwał kolejnego ataku. Sprowokowana bestia ruszyła ponownie od lewej strony. Bajda tego się spodziewał i przełożył w ostatniej chwili miecz do lewej ręki. Ból w ramieniu przestał na chwilę istnieć i człowiek wsadził ostrze pod żebro demona.

W tym samym czasie w klasztorze na wyspie Athos, jeden z mnichów obserwował walkę przez oko proroka. Uklęknął przed ikoną Pantokratora i modlił się za Wiśniowieckiego. 

Kozak nie wiedział, że właśnie spływa na niego błogosławieństwo. Dzierżąc miecz już w prawej ręce natarł na przeciwnika. Szybkie cięcie po plecach, unik i cios w klatkę piersiową. Bestia ryczy tak przeraźliwie, że widownia odruchowo robi krok w tył. Bajda nie traci czasu, wybija się z prawej nogi i podczas skoku wymierza idealnie by odrąbać łeb potwora. Ciało pada na wznak. Głowa toczy się pod ścianę. Nieświadomy pomocy boskiej śmiertelnik przetarł miecz i wbił spojrzenie w Sułtana. 

– Odchodzisz jako niezwyciężony wojownik Dymitrze Wiśniowiecki – powiedział Sulejman i dał znak swoim ludziom. 

Salwa strzał posypała się z balkonów. Bajda uadał na posadzkę i nim wyzionął ducha zdążył jeszcze przeklnąć Allacha.

pawlowskipisze

 Limit to 300 słów. U ciebie jest ponad 600.

None

Bez rozbiegu? :P

Nie, no ludzie z rozbiegiem ;)

Problem w tym, że nic innego na to nie wskazuje – pomogłoby, gdyby np. reakcja publiczności lub ranionego jasno wskazywała, że to był nadludzki wyczyn.

Jakaś tam reakcja gawiedzi było, ale zgadzam się, że to trudno było odgadnąć, bo w sumie to też do zwykłej żądzy krwi pasuje.

Tu nie zaszkodziłoby troszkę ekspozycji uczuć bohatera lub jego reakcji. Bo dopiero pod koniec dowiadujemy się, że go ponosi, ale wcześniej trudno powiedzieć, czy się bawi, czy jest ostrożny czy po prostu tak wyszło w opisie. Ja wiem, fragment, limit, ale takie jest moje odczucie.

Tak, to bardzo dobra rada, dzięki :). W sumie to też zbyt skomplikowany bohater na taką scenkę, ale mnie to zawsze ciągnie w kierunku kreacji postaci xD

Czemu więzadła cię zatrzymały, dla ciekawości?

Ja to zrozumiałam jako określenie anatomiczne i teraz się zaczęłam zastanawiać, czy Tobie nie chodziło o jakieś magiczne więzy. 

 

Radek

Moim zdaniem szermierka jest najtrudniejsza do opisywania.

Dla mnie na pewno trudna, dlatego się na nią zdecydowałam, bo jest to też częste w fantasy i wcześniej czy później taka scena człowieka dopadnie.

Po co blokować, jeśli da się z parady (zasłony, a nie bloku) już zabić w takiej konfiguracji :-)

Blok mógłby prowadzić do siłowania się z przeciwnikiem.

No dobrze, nijak nie rozumiem tego, co napisałeś. Mnie się wydawało, że parada to jest właśnie postawa blokująca atak. To jak można zabić?

A poważnie, skoro da się robić studia wykonalności, to jest świetnie.

Dzięki :)

Tylko zadaniem było “bez nadmiernych szczegółów ruchu”, ale jak to pogodzić z szermierką?

A to już kwestia tego, czym jest nadmiar szczegółów, bo to subiektywne. Przy szermierce można by opisywać każdy cios, krok, ustawienie ręki i to byłaby dla mnie przesada. Ogólnie to trzymałabym się zasady, że jak czytelnik nie czuje potrzeby przeskoczenia kilku zdań opisu walki to jest dobrze xD

Alicella

Całkiem nieźle. Nie za dużo ruchów, trochę przemyśleń, trochę filmowego dokopywania zarozumiałemu przeciwnikowi. Bardzo dynamicznie nie jest, ale ma swoje wyważone tempo. Podobało mi się.

Zaatakował od góry, a potem ciął przeciwnika po nogach. Odbił się od ziemi i wykonując salto, przeskoczył nad skulonym Jagrinem, w tym samym czasie tnąc go szablą po plecach.

To salto to rozumiem fantastyka ;) Tylko bardziej mnie zastanawia fakt, czemu Jagrin się skulił. Wcześniej piszesz, że ciął przeciwnika po nogach, ale już nie ma informacji czy trafił. Jeśli nie, to naturalną reakcją jest sparowanie albo odskok, nic nie wskazuje na to, aby Jagrin musiał się kulić.

Wykonał kolejne natarcie, unosząc szablę wysoko. Włożył w ten cios całą siłę. Marcel błyskawicznie się schylił i broń przeleciała nad jego głową.

Dopiero w trzecim zdaniu zrozumiałem, że Jagrin ciął na płask. Bo skoro uniósł szablę wysoko, to myślałem, że będzie ciął z góry na dół. Bym konkretniej opisał ten atak – samo słowo natarcie to trochę mało.

 

None

Dobry fragment z wykorzystaniem tarczy i spowalniaczy czasu. Miałem jedną główną uwagę, ale potem przeczytałem opinię Alicelli i właściwie nie ma co się powtarzać. Chodzi o tę zaimkozę mnie/moje w jednym akapicie.

 

AstridLundgren

Mam nadzieję, że potem będą zapasy w kisielu i łaskotanie stóp piórkiem… ;)

 

Radek

Więźniowie rzucili się do ucieczki, ale zginęli zastrzeleni przez dziewczynę z małego pistoleciku.

Czy pistolecik nie jest z natury mały?

gdyby to były normalne pistolety.

Na początku i na końcu akapitu to samo stwierdzenie.

 

Trochę za bardzo przeskakujesz wydarzeniami albo podajesz zbyt mało informacji, bo nie bardzo łączyły mi się jedne zdania z kolejnymi. Szczególnie ta “walka” (cudzysłów, bo to walką nie było) z dziewczyną. Wpierw do niej strzela, nagle jest tuż obok, chwilę później krew zalewa mu oczy, a ja nie wiem, co się dzieje. Końcówka fajna, bo z humorem ;)

 

 

Nie wiem czy wypada ale pozwolę sobie na dodanie mojego tekstu w wersji skróconej. Poprzednio mocno przesadziłem z długością. Przepraszam. 

 

Na go­ści­niec wszedł mag z po­zy­tyw­ką. Po­ło­żył ją, na­krę­cił i uciekł. Gdy me­lo­dia się skoń­czy­ła z szka­tuł­ki wy­le­cia­ła nie­bie­ska po­świa­ta. Z kłębu dymu po­wstał po­tęż­ny lew sto­ją­cy na tyl­nich ła­pach z by­czy­mi ro­ga­mi. W pra­wej łapie dzier­żył sza­ble o zło­tej rę­ko­je­ści. Od­rzu­cił grzy­wę i ryk­nął tak, że pałac prze­szy­ły zło­wro­gie wi­bra­cje. Bajda wy­chy­lił się zza fi­la­ra i ci­snął strza­łą pro­sto w be­stie. Z gra­cją tan­cer­ki Angra Ma­in­ju od­chy­lił łeb i ru­szył w stro­nę kry­jów­ki. Kozak wy­sko­czył i po­słał trzy strza­ły pod rząd. Demon choć po­tęż­nej po­stu­ry po­ru­sza­ją­cy się ocię­ża­le od­sko­czył zwin­nie. Po­pa­trzył na czło­wie­ka i zro­bił dwa kroki w bok. Gdy ten na­piął cię­ci­wę do strza­łu, wy­wi­nął pi­ru­et i do­sko­czył do niego ude­rza­jąc rę­ko­je­ścią w klat­kę pier­sio­wą. Ude­rze­nie było na tyle mocne by kozak od­le­ciał pod ścia­nę gu­biąc łuk. Be­stia po­wo­li wlo­kła się w jego stro­nę. Wo­jow­nik jed­nak nie za­mie­rzał się pod­da­wać przy­kuc­nął i ocze­ki­wał ataku. Bajda uj­rzał w oczach po­mio­tu dia­bel­skie­go odro­bi­nę zwąt­pie­nia i po­sta­no­wił to wy­ko­rzy­stać. Wy­sko­czył do przo­du na równe nogi, go­to­wy do szar­ży pro­sto na de­mo­na. W ostat­nim mo­men­cie gdy sza­bla wska­za­ła słoń­ce ten usko­czył w bok. Cięż­kie ostrze ude­rzy­ło w po­sadz­kę a kozak z ca­łych sił po­cią­gnął za ogon. Be­stia ryk­nę­ła prze­raź­li­wie i za­czę­ła ude­rzać sza­blą na oślep w stro­nę czło­wie­ka trzy­ma­ją­ce­go go. Uda­wa­ło mu się uni­kać cio­sów lecz był świa­do­my wła­sne­go zmę­cze­nia. Pu­ścił ogon i pró­bo­wał od­sko­czyć. Nie­ste­ty koń­ców­ka ostrza wbiła się w lewe ramię. Po­la­ła się krew a Suł­tan przy­glą­da­ją­cy się walce uśmiech­nął się trium­fal­nie. 

– Daj­cie mu jego miecz – za­wo­łał Su­lej­man. 

Z bal­ko­nu tuż pod nogi uci­ska­ją­ce­go ranę wo­jow­ni­ka spadł jego oso­bi­sty miecz. 

Demon nie zwra­cał uwagi na oręż i ru­szył z lewej stro­ny z unie­sio­ną sza­blą. Kozak uklęk­nął na jed­nym ko­la­nie i za­blo­ko­wał cios. Gdy ich ostrza się spo­tka­ły po­le­cia­ły iskry. Angra Ma­in­ju prze­ło­żył całą siłę by ode­pchnąć prze­ciw­ni­ka. Ten od­sko­czył i ocze­ki­wał ko­lej­ne­go ataku. Spro­wo­ko­wa­na be­stia ru­szy­ła po­now­nie od lewej stro­ny. Bajda tego się spo­dzie­wał i prze­ło­żył w ostat­niej chwi­li miecz do lewej ręki. Ból w ra­mie­niu prze­stał na chwi­lę ist­nieć i czło­wiek wsa­dził ostrze pod żebro de­mo­na.

Kozak nie wie­dział, że wła­śnie spły­wa na niego bło­go­sła­wień­stwo. Dzier­żąc miecz już w pra­wej ręce na­tarł na prze­ciw­ni­ka. Szyb­kie cię­cie po ple­cach, unik i cios w klat­kę pier­sio­wą. Be­stia ryczy tak prze­raź­li­wie, że wi­dow­nia od­ru­cho­wo robi krok w tył. Bajda nie traci czasu, wy­bi­ja się z pra­wej nogi i pod­czas skoku wy­mie­rza ide­al­nie by od­rą­bać łeb po­two­ra. Ciało pada na wznak. Głowa toczy się pod ścia­nę. Śmier­tel­nik prze­tarł miecz i wbił spoj­rze­nie w Suł­ta­na.

pawlowskipisze

 

Walka jest, czyli podstawowe założenie wyzwania spełnione. Widzę tu jednak trochę niedociągnięć jeśli chodzi o dynamikę, bo sporo masz czekania na atak, najlepiej pod tym względem wypadała końcówka. Do tego akcja nieco ginie w szczegółach, tak jakbyś chciał tę walkę opisać zbyt dokładnie. Momentami trudno się zorientować, kto wykonuje jaki ruch. Bestię wprowadzasz wyraźnie, ale na Bajdę stosujesz dużo określeń: kozak, wojownik, człowiek, śmiertelnik. Wiem, że próbujesz w ten sposób uniknąć powtórzeń, ale trzeba też dać czytelnikowi szansę na zorientowanie się w sytuacji. Myślę też, że nieco za późno wprowadzasz widownię i sułtana. Plus za inspirację perską mitologią.

 

A teraz kwestie techniczne :)

Na gościniec wszedł mag z pozytywką.

Jesteś pewien, że chodziło Ci o gościniec, bo to jest szeroka wiejska droga, a tu mamy plac przed pałacem. I zdanie nie brzmi najlepiej, bo tak, jakby pozytywka też szła. 

Gdy melodia się skończyła z szkatułki wyleciała niebieska poświata.

ze

Zastanowiłabym się też, czy poświata może wylecieć.

Z kłębu dymu powstał potężny lew stojący na tylnich łapach z byczymi rogami.

tylnych

Zdane brzmi tak, jakby rogi wyrastały z łap.

Bajda wychylił się zza filara i cisnął strzałą prosto w bestie.

bestię

Demon choć potężnej postury poruszający się ociężale odskoczył zwinnie.

To sprzeczność, bo jeśli poruszał się ociężale, to nie mógł odskoczyć zwinnie.

Popatrzył na człowieka i zrobił dwa kroki w bok. Gdy ten napiął cięciwę do strzału, wywinął piruet i doskoczył do niego uderzając rękojeścią w klatkę piersiową. Uderzenie było na tyle mocne[+,] by kozak odleciał pod ścianę[+,] gubiąc łuk.

Tu się niestety zgubiłam i dopiero za drugim czytaniem udało mi się ogarnąć, kto co robi. Drugie zdanie jest tu nieco problematyczne i właściwie nie wiem, jakie mają znaczenie te dwa kroki w bok.

Bestia powoli wlokła się w jego stronę.

Jeśli się wlokła to wiadomo, że powoli.

Wojownik jednak nie zamierzał się poddawać[+,] przykucnął i oczekiwał ataku.

Wyskoczył do przodu na równe nogi, gotowy do szarży prosto na demona.

Za dużo tu określeń.

W ostatnim momencie[+,] gdy szabla wskazała słońce[+,] ten uskoczył w bok.

Zakładam, że kozak uskoczył, ale konstrukcja zdania wskazuje, że demon. I dlaczego szabla wskazała słońce?

Ciężkie ostrze uderzyło w posadzkę[+,] a kozak z całych sił pociągnął za ogon.

Szabla waży nie więcej niż kilogram, nie nazwałabym tego ciężkim ostrzem. Jeśli jest pod tym względem niezwykła, a być może, bo w końcu demon nią walczy, to trzeba to podkreślić. Używając konkretnej nazwy, dajesz czytelnikowi wyobrażenie o tym ja broń się będzie zachowywać.

Bestia ryknęła przeraźliwie i zaczęła uderzać szablą na oślep w stronę człowieka trzymającego go.

“Uderzać na oślep w stronę człowieka” to nie jest dobra konstrukcja. Zaproponowałabym: Bestia ryknęła przeraźliwie i zaczęła zadawać ciosy na oślep, usiłując trafić trzymającego ją człowieka.

Udawało mu się unikać ciosów[+,] lecz był świadomy własnego zmęczenia.

Tu się podmiot gubi, z odmiany można się domyślić, ale nie brzmi to dobrze.

Polała się krew[+,] a Sułtan przyglądający się walce uśmiechnął się triumfalnie. 

Siękoza

– Dajcie mu jego miecz – zawołał Sulejman. 

Z balkonu tuż pod nogi uciskającego ranę wojownika spadł jego osobisty miecz.

Gdy ich ostrza się spotkały poleciały iskry.

Angra Mainju przełożył całą siłę[+,] by odepchnąć przeciwnika.

użył całej siły

Ten odskoczył i oczekiwał kolejnego ataku. Sprowokowana bestia ruszyła ponownie od lewej strony.

A co bestię sprowokowało? Oczekiwanie na atak?

Ból w ramieniu przestał na chwilę istnieć i człowiek wsadził ostrze pod żebro demona.

Może lepiej “wbił”.

Bestia ryczy tak przeraźliwie, że widownia odruchowo robi krok w tył. Bajda nie traci czasu, wybija się z prawej nogi i podczas skoku wymierza idealnie by odrąbać łeb potwora. Ciało pada na wznak. Głowa toczy się pod ścianę.

Nagle zmieniasz czas narracji na teraźniejszy. Niedobrze to wygląda konstrukcyjnie, może po prostu: podczas skoku odrąbuje potworowi łeb.

Śmiertelnik przetarł miecz i wbił spojrzenie w Sułtana.

sułtana

Dziękuję za tak szczegółową analizę tekstu. Jestem przekonany, że bardzo mi pomogą te uwagi w kolejnych tekstach. Pozdrawiam serdecznie.

Fragment mojej niewydanej przez kilkanaście wydawnictw powieści pt. “Ostatni dzień starego świata” :)

 

Gotowy do walki Ketan ruszył powoli w kierunku przeciwnika. W rozgrzewających młynkach ciął ze świstem powietrze, przyglądając się mężczyźnie, który niespodziewanie wyzwał go na pojedynek. Niewysoki, łysy jak kolano szlachcic, także, zgodnie ze zwyczajem, zdjął dublet i koszulę, odprawił na kilka kroków trójkę sług i pewnym krokiem wyszedł na środek mostu.

Obcy rzucił się przed siebie z wściekłością w oczach. Drobniejszy i niższy, szukał szansy w szczelnej obronie i błyskawicznych wypadach. Ketan kontrował na głowę i ramiona. Nie ustępował szybkością, a w cięcia wkładał tyle siły, że gdyby doszły, odrąbałyby rękę.

Otoczka nagłej walki była niesamowita. Środek pięknego mostu przyprószonego świeżym śniegiem, i dwóch półnagich mężczyzn w nocnym mrozie, walczących w pośród ogromnych, magicznie zamrożonych kwiatów. Na brzegach kanału zaczęli zbierać się gapie.

Obcy zaatakował szybką kombinacją cięć. Szedł przed siebie jak taran. Ketan unikał, parował, ale mimo woli się cofał. Nie mógł tego robić w nieskończoność. Nagłym wykrokiem i pchnięciem zaświecił przeciwnikowi stalą przed oczami, jednak tamten się nie przestraszył, zanurkował pod szablą i ciął Ketana w udo. Trafił. Łysy, niczym wilk, obnażył zęby, widząc grymas bólu na twarzy przeciwnika. Zamłynkował. Znowu ruszył do przodu.

Ketan zaryzykował. Z niemal zerowym zapasem minął unikiem ostatnie cięcie i szerokim zamachem odgonił od siebie przeciwnika.

Trzech zbrojnych krzyknęło, dopingując szlachcica do ataku.

Tak też zrobił. Dwa cięcia na krzyż, zaraz potem głęboki wypad z pchnięciem w żołądek. Ketan zgrał się z jego ruchami. Gdy przeciwnik robił wypad, cofnął się, tak synchronicznie jakby tańczyli. W ostatniej chwili, korzystając z przewagi wzrostu, wychylił się lekko do przodu by z góry, elegancko i oszczędnie przejechać sztychem po nadgarstku szlachcica.

Usłyszał jęk bólu. Ranna ręka nie utrzymała szabli. Ketan kopnął opuszczoną broń i z rozmachem rąbnął łysego w głowę. Na jasne kamienie mostu bryzgnęła krew, kawałki czaszki i mózgu.

Nastała cisza, przerwana po chwili aplauzem widzów.

"Nic mnie nie zmusi dzisiaj do biegania, mimo wszystko znów zasiadam zaraz do pisania."

To już trzeci taki przypadek z tego co widzę, więc wtrącę: rozumiem chęć wrzucania fragmentów z gotowych tekstów, ale wyzwania służą ćwiczeniu konkretnych umiejętności. Napisanie sceny na świeżo, z konkretnym celem na myśli, nauczy więcej, niż wrzucanie starszych gotowców. Osobiście polecam pisanie nowych fragmentów ;)

deviantart.com/sil-vah

Spoko, pomyślałem po prostu, że skoro to niedawno napisałem, będzie tak samo moje i twórcze jak napisane wczoraj ;) usuwać nie będę :)

"Nic mnie nie zmusi dzisiaj do biegania, mimo wszystko znów zasiadam zaraz do pisania."

pablo026

 

Jak dla mnie jest to udany opis walki. Jest dynamicznie, jest odpowiednie słownictwo, wiadomo kto kogo okłada. I bohater trochę oberwał, choć rana wydaje się nie mieć wpływu na dalszą walkę i zabrakło krwi. Trochę mnie końcówka zatrzymała, bo zaczęłam się zastanawiać, czy szablą można przeciąć czaszkę. Poza tym to wygląda jakby szlachcic skaleczony w nadgarstek stracił możliwość uniku. Chodzi mi o to, że cios był “elegancki i oszczędny”, a jego efektem był tylko jęk, mimo to szlachcic pozwolił sobie rozłupać czaszkę i jakby czekał na cios. Przydałoby się coś mocniejszego w końcówce. Wcześniej piszesz, że Ketan atakuje bardzo mocno, że mógłby niemal odrąbać rękę, ale potem tego nie wykorzystałeś. 

Mam kilka sugestii technicznych :)

W rozgrzewających młynkach ciął ze świstem powietrze, przyglądając się mężczyźnie, który niespodziewanie wyzwał go na pojedynek.

Zrezygnowałabym z tego określenia, bo niewiele to wnosi to tej sceny, a jeśli jest to fragment dłuższego tekstu, to być może czytelnik już to wie.

Nie ustępował szybkością, a w cięcia wkładał tyle siły, że gdyby doszły, odrąbałyby rękę.

Niezbyt mi tu pasuje ten czasownik.

Otoczka nagłej walki była niesamowita. Środek pięknego mostu przyprószonego świeżym śniegiem, i dwóch półnagich mężczyzn w nocnym mrozie, walczących w pośród ogromnych, magicznie zamrożonych kwiatów.

Wybiły mnie te magicznie zamrożone kwiaty, bo gdzie one rosną, na moście. I dlaczego są ogromne? Wydaje mi się też, że to nie był najlepszy moment na wstawienie opisu otoczenia.

Z niemal zerowym zapasem minął unikiem ostatnie cięcie i szerokim zamachem odgonił od siebie przeciwnika.

Aliteracja i trochę przekombinowane.

W ostatniej chwili, korzystając z przewagi wzrostu, wychylił się lekko do przodu[+,] by z góry, elegancko i oszczędnie[+,] przejechać sztychem po nadgarstku szlachcica.

@Alicella – Jest pojedynek. Nieco techniczny dla mnie, ale za to dowiadujemy się o uczestnikach.

@Zanais – Cóż za piękna łomotanina! Aż się zadyszałam;, jakby brała udział;)

@None – No pięścią w jaja, to niezbyt sportowo zakończyłeś, ale bój widowiskowy. Na początku miałam grymasić na spowolnienia, ale się rozkręcili

@Astrid – Faktycznie nie ma walki, ale napisałaś zabawną scenkę, stawiając regulamin na głowie;)

@Radek – Duży plus za mnogość bohaterów w boju. Taka powszechna łomotanina jest trudniejsza do opisania niż pojedynek.

@Pawlowskipisze – Sporo błędów. Zamiast poświaty lepszy byłby dym. Wyszło na to, że lew miał na tylnych łapach rogi. Demon poruszał się ociężale, a jednak zwinnie.

@Pablo – dużo fachowych sformułowań i mimo lekkich przycięć/potknięć, robi to duże wrażenie. Jest walka.

Lożanka bezprenumeratowa

Może czas wetknąć czułki w te tygodniowe wyzwania, skoro tylu lepszych ode mnie autorów uważa je za przydatne w rozwoju… Postaram się zwięźle wypowiedzieć o dotychczasowych scenkach, chociaż niektóre uwagi wydają mi się płaskie: na ogół komentuję opowiadania wtedy, gdy czuję, że rzeczywiście mam coś wartościowego do powiedzenia.

 

Alicello, sprawnie napisane, ale wydało mi się nieco sztampowe – jeden z bohaterów umie walczyć i zachowuje skupiony spokój, drugi myśli, że umie, i się głośno przechwala. Od początku wiadomo, kto wygra. Po Sienkiewiczu trudno będzie poprawić, a mam wrażenie, że przypadkiem bardzo powieliłaś opisywane przez niego pojedynki, nawet w dość specyficznych szczegółach (Wołodyjowski też często wspominał nauki ojca). W salto nie wierzę, pewnie jest teoretycznie możliwe, ale to efekciarstwo, które każdy dobry szermierz – wykpiłby.

 

Zanaisie, nie mam zastrzeżeń, do których byłbym przekonany, podoba mi się Twój markowy cynizm bohatera względem własnych działań i sytuacji. Jednak finałowa walka ze Złamanego serca była, moim zdaniem, bardziej porywająca w opisie i choreografii. Drobne zawahanie na końcu – wzmianka o przypalonej kolacji brzmiała, jakby obawiał się gniewu dobrodusznej w sumie żony, a nie gangstera ustawiającego walki bokserskie.

 

None, potem było lepiej, ale chyba powinienem zaznaczyć, że wzmianka o “aktywacji Kolibra” w drugim zdaniu nastawiła mnie negatywnie, z miejsca przypomniałem sobie masę kiepskich fanfików do Wiedźmina. Za to udała Ci się podłoga, która go huknęła.

 

Astrid, zero emocji i marna dbałość o język oraz formatowanie (pierwsza rzecz z brzegu: piszemy “inżynieryjno-technicznych” z łącznikiem). Mały plus za “znanego i powszechnie szanowanego hodowcę żółwi”.

 

Radku, po lekturze dominujące wrażenie nieporządku. Może to i dobrze przy opisie walk w dżungli. Bohaterowie używają mnóstwa broni, w większości – jak widać – mało użytecznej. Czasownik “chybić” przyjmuje raczej składnię chybić czego o ile. Nigdy mnie żadna drobna dziewczyna nie cięła nożem po łukach brwiowych, ale to raczej nie jest cios ogłuszający czy obezwładniający – starałbym się upadać tak, aby wylądowała pod spodem, skoro już jestem w zwarciu. Nie wyobrażam sobie mistrzyni sztuk walki pakującej się dobrowolnie w starcie kontaktowe z kilkadziesiąt kilo cięższym mężczyzną: właśnie ze względu na swoje wyszkolenie musi wiedzieć, że to cokolwiek ryzykowne.

 

Pawlowskipisze – Alicella Ci już przepięknie przeryła scenkę, trudno mi będzie coś dodać. Może tyle, że przy takiej ścianie tekstu trudno, z perspektywy czytelnika, poczuć tempo walki. Ach, i ten Kozak wielką literą, bo chyba masz na myśli przedstawiciela grupy etnicznej.

 

Pablo, czytało się dobrze, nie rzuciły mi się w oczy żadne wybitne uwagi. Oczywiście wizja, którą ujrzałem przy dochodzących cięciach, nie nadaje się do publicznego opisu; niech one lepiej sięgają celu. “Wypad z pchnięciem w żołądek” zabrzmiał, jakby to pchnięcie rzeczywiście rozpruło żołądek, ale może tylko ja odniosłem takie wrażenie. I zakończenie walki – on mu ostrzem szabli rozłupał czaszkę w drobiazgi? To jakiś olbrzym albo czarodziej o nadludzkiej sile? Częściej też używa się formy bryznąć niż bryzgnąć. Poza tym jednak – podkreślam – zgrabna lektura.

 

 

Pytanie o założenia wyzwania: czy zamieszczana scenka winna składać się w zasadzie wyłącznie z opisu walki, czy też mogę zwięźle naświetlić relacje pomiędzy bohaterami, ich pozycje społeczne, czynniki, które ich poróżniły?

Ślimaku Zagłady, no powiem Ci, że zarzutu o sztampowość w odniesieniu do scenki walki na 300 słów, to się nie spodziewałam xD. I myślę, że dobry szermierz wykpiłby 90% scen walki w fantasy, ale dla mnie realistyczne opisy walki są nudne, w tym aspekcie akurat efekciarstwo lubię, zwłaszcza w sposobie poruszania się postaci, niech wirują, robią salta, przewroty, strzelają do siebie z kusz, skacząc z dachów :D

Ciekawy punkt widzenia, Alicello (pisze bez ironii). Sam jestem zwolennikiem realizmu w walkach, dlatego wszystkie sceny z piruetami i saltami nieco mnie denerwują, ale rozumiem konwencję i efekciarstwo. Scena szarży Rohirrimów w Lotrze jest totalnie głupia, ale wygląda wspaniale ;)

Czy szermierz wyśmiałby 90% scen walki? Trudno powiedzieć, bo jak przedstawić walkę z jej całą dynamiką, błyskawicznymi cięciami, unikami i to u dwóch (lub więcej) osób naraz? To inne medium i myślę, że literatura nie sprawdza się tu najlepiej. Zaznaczam, że osobiście lubię sceny walki… ;)

 

Ślimaku

Ten, kto ustawił walkę, to jego brat i do tego młodszy ;) Dlatego nie boi się tak bardzo. Ale rozumiem, nie zaznaczyłem tego we fragmencie, dlatego zgadzam się z zarzutem :)

Zanim przejdę do tłumaczenia się, chciałem przyklasnąć Alicelli:

realistyczne opisy walki są nudne

Co nie zmienia, że się staram :-)

A teraz przejdę do pokazania akcji, starając się odnieść do uzasadnionych zarzutów. Jak intencji autora przy czytaniu nie widać, to napisane jest oczywiście źle.

 

Błędy oczywiste: “chybić” bez “o” oraz “mały pistolecik”.

 

Uwaga wstępna – posługuję się narratorem subiektywnym, który nie wie nic więcej niż Roby.

Faza0 (przed walką):

Roby jest ukryty w zaroślach i może wybrać sposób i moment jej rozpoczęcia. W jakiś sposób kompensuje to przewagę liczebną i siły ognia przeciwnika (luf).

Faza1 (atak):

Udało się, ale nie do końca. Ludzie, których chciał uwolnić, zginęli.

Faza2 (krycie ogniem):

Piloci pruli z miotaczy jonowych w to miejsce, gdzie stał Roby.

Faza3 (kontratak):

Dziewczyna ruszyła w zarośla.

W tym miejscu pojawia się dyskusja o używanej broni. Jak wiadomo wszystko na świecie ma wady, a niektóre rzeczy również zalety.

Tu czytelnik dowiaduje się o strukturze zarośli, kiedy Roby wycofuje się wgłąb. Są pnie, a więc spore drzewa.

Za którymś razem był pewny, że trafił w coś różowego. Ranna? Roby nie wie, więc czytelnik też nie ma prawa.

Faza4 (przejście z walki na dystans do zwarcia):

Nie słyszał jej, ale czuł perfumy.

oraz

Słyszał strzały jonowe gdzieś dalej i zaraz potem odlatujące latadło.

Krótko mówiąc, podkradła się. Roby nie wie gdzie ona jest, ale blisko, nie słyszał jej. Czytelnik też nie wie. Może za którymś drzewem? Jeśli walka jest “chodzona” to wyszedł ze spalin prochowych (np. kordyt) i mógł normalnie czuć zapachy. W każdym razie miał prawo pomyśleć, że szanse się wyrównały, a ją zostawili samą.

Jako studium wykonalności takiego podkradania się, proponuję obejrzenie filmików jak rysie polują na jelenie. Uwaga: jeleń ma lepsze zmysły niż człowiek.

Faza5 (walka wręcz):

Cięcie nad brwiami, krew zalała mu oczy, padł na wznak.

Zalety starej indiańskiej sztuczki to jedno, ale dobrze podcięty człowiek nie wie, co się z nim dzieje. Czuje, że leci. Czoło jest nieźle unerwione. Pewnie początkowo Indianie cięli po oczach (proszę o wybaczenie dosłowności), potem się okazało, że można trochę nad z podobnym efektem oszołomienia.

Faza6 (rozmowa → poddanie się)

Chyba było bez uwag.

 

 

 

 

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Zanais, myślę, że każdy ma swoją granicę niewiary, po której przekroczeniu następuje wybicie z lektury. To też zależy od wiedzy na dany temat i tego, czy opis pozostawia luki, zamiast przedstawiać dokładny przebieg starcia. Pisząc też o efekciarstwie, nie mam na myśli kompletnie bezsensownej walki, ale jeśli nadzwyczajne umiejętności bohaterów są uzasadnione fabularnie, to dla mnie jest w porządku.

Ciekawy punkt widzenia, Alicello (pisze bez ironii).

Hmmm… nie odebrałabym tego jako ironii, ale jak już zaznaczyłeś, że nie ma ironii, to takie trochę podejrzane jest teraz xD

Hmmm… nie odebrałabym tego jako ironii,

Lepiej się zabezpieczyć niż potem żałować ;)

Tak, zawsze musi być jakieś zawieszenie niewiary, ale w przypadku walki mam tym mniejsze, im więcej wiem, jak wygląda. I piszę też o bohaterach z nadzwyczajnymi zdolnościami (oczywiście uzasadnione fabularnie), więc i dla mnie to w porządku.

PS Nie nazwałbym Twojego fragmentu sztampą, ale może Ślimak czytał więcej takich pojedynków ;)

Alicella

Ja to zrozumiałam jako określenie anatomiczne i teraz się zaczęłam zastanawiać, czy Tobie nie chodziło o jakieś magiczne więzy. 

Absolutnie chodzi o więzadła anatomiczne. Po prostu nagły (wywołany gwałtownym przyspieszeniem) ruch bez rozgrzewki mógłby prowadzić do kontuzji.

Ale z perspektywy czasu widzę, że to nie jest czytelne bez kontekstu.

 

***

pawlowskipisze

Bardzo chaotyczna scenka. Nie zawsze wiem, kto kogo bije – zwłaszcza ze względu na wspomnianą już mnogość synonimów. Ogólnie sporo tam drobnych babolków, które nie ułatwiają lektury.

Jeżeli przebić się przez tą otoczkę, sama scenka nie jest zła. Mamy pewną dozę dramatyzmu, względnie widowiskowe (choć nie zawsze jasne opisy) i odpowiednio mocny finał. Czyli – koncepcyjnie jest ok, pozostaje ćwiczyć zapis.

 

***

pablo026

Nieźle opisany pojedynek szermierczy. Jak już wspominałem, na szermierce się nie znam, ale jestem w stanie go sobie wyobrazić i przez większość czasu wiem, co się dzieje.

Konkrety:

Otoczka nagłej walki była niesamowita. Środek pięknego mostu przyprószonego świeżym śniegiem, i dwóch półnagich mężczyzn w nocnym mrozie, walczących w pośród ogromnych, magicznie zamrożonych kwiatów. Na brzegach kanału zaczęli zbierać się gapie.

Tego typu opisy dajemy zwykle przed walką (lub inną dynamiczną sceną), żeby nie zabijać tempa.

zanurkował pod szablą i ciął Ketana w udo. Trafił.

Trochę brak mi jakichś konsekwencji tego trafienia. Bohater, mimo rany, dalej porusza się zwinnie i sprawnie unika ciosów.

Trzech zbrojnych krzyknęło, dopingując szlachcica do ataku.

Tak też zrobił.

Tu straciłem wątek, o kogo chodzi. Obaj są szlachcicami, a poprzednio podmiotem był Ketan, więc założyłem, że on. Oczywiście wcześniej wspominasz o trzech sługach, ale jednak to dotarło do mnie dopiero po wszystkim.

 

***

Ambush

@None – No pięścią w jaja, to niezbyt sportowo zakończyłeś, ale bój widowiskowy. Na początku miałam grymasić na spowolnienia, ale się rozkręcili

To bój karczemny, jakże miałby się obyć bez ciosu w nabiał?

 

***

Ślimak Zagłady

None, potem było lepiej, ale chyba powinienem zaznaczyć, że wzmianka o “aktywacji Kolibra” w drugim zdaniu nastawiła mnie negatywnie, z miejsca przypomniałem sobie masę kiepskich fanfików do Wiedźmina. Za to udała Ci się podłoga, która go huknęła.

Patrz, nawet nie pomyślałem o Wiedźminie. Dzięki za uwagi.

@pawlowskipisze

Sztuka mi się nie zgadza :-(

Wyszło mi 411 słów, a powinno być ≤ 300

Gdy ten napiął cięciwę do strzału, wywinął piruet i doskoczył do niego uderzając rękojeścią w klatkę piersiową.

Rozumiem, że zamiast piruetu powinien być unik z obrotem, bo chodzi o odsunięcie się od toru strzały, zejście z linii celowania. Piruet jako taki nie przesuwa środka ciężkości.

Bajda wychylił się zza filara i cisnął strzałą prosto w bestie.

Wypuścił strzałę z łuku? Czy cisnął jak oszczepem?

 

Bajda to kozak? Trochę mi nie wynikło. Cały opis mi się podoba. Jest wizualny.

 

@pablo026:

idealny tri-drabble :-)

 

Opis bez zarzutu, wyobraziłem sobie wszystko bez zgrzytu. Jakbym miał się przyczepić na siłę, to:

 

zanurkował pod szablą i ciął Ketana w udo.

Potencjalnie bardzo niebezpieczne. Warto doprecyzować jakieś płytko, albo “że mu zeszło”.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Ślimaku Zagłady,

Pytanie o założenia wyzwania: czy zamieszczana scenka winna składać się w zasadzie wyłącznie z opisu walki, czy też mogę zwięźle naświetlić relacje pomiędzy bohaterami, ich pozycje społeczne, czynniki, które ich poróżniły?

Możesz, jednakowoż ocenie będzie podlegał wyłącznie opis walki – dobrze, aby jej przebieg stanowił większość fragmentu.

deviantart.com/sil-vah

Alicello, może użyłem zbyt mocnego określenia, ale rzeczywiście przy lekturze odniosłem wrażenie, że z miejsca rozpoznaję typy postaci – jeden znakomity, skoncentrowany szermierz (przynajmniej według informacji narratora, ale wykonuje cyrkowe popisy, na które żaden naprawdę dobry szermierz by się nie poważył), drugi w porównaniu z nim niewprawny, hałaśliwy i pyszałkowaty bez pokrycia; wynik walki od początku przewidywalny. Żadna ze mnie wyrocznia, ale w najlepszej wierze dzielę się swoimi odczuciami.

 

Silvo, dziękuję za wyjaśnienie. Może spróbuję wysmażyć coś w tym guście…

Ślimaku Zagłady

jeden znakomity, skoncentrowany szermierz (przynajmniej według informacji narratora, ale wykonuje cyrkowe popisy, na które żaden naprawdę dobry szermierz by się nie poważył),

Ale czy na pewno? W którym momencie narrator informuje jaki jest Marcel?

Zaczyna walkę skoncentrowany, ale potem szybko daje się z tej równowagi wybić. Skąd też takie kategoryczne stwierdzenie, że żaden dobry szermierz nie poważyłby się na popisy? Zwłaszcza że mówimy o postaciach literackich. Umiejętności wali nie wykluczają paskudnego charakteru i chęci popisania się. 

Tutaj była jeszcze jedna kwestia, choć skoro nikt tego nie zauważył, to oznacza, że źle to napisałam. Ale tu się toczyły dwie walki. Marcel wygrał z przeciwnikiem, ale przegrał ze sobą, dał się wybić z równowagi, nie utrzymał dyscypliny.

wynik walki od początku przewidywalny.

A czy nie zawsze tak jest, albo prawie zawsze? Jeśli główny bohater wdaje się w walkę, to raczej nie zginie tak łatwo, bo by się historia skończyła. Uważam, że emocje przy czytaniu scen walki, rzadko kiedy dotyczą wyniku pojedynku. Nie o to chodzi. Pytanie brzmi, jak bohater wygra albo jak daleko się posunie, czy złamie swoje zasady, czy przekroczy granice wytrzymałości. Jeśli miałoby mnie coś wciągnąć w opis walki to właśnie to drugie dno, a nie sama wymiana ciosów, choćby była doskonale opisana.

Żadna ze mnie wyrocznia, ale w najlepszej wierze dzielę się swoimi odczuciami.

Wiem :), ale to nie znaczy, że sobie z Tobą nie podyskutuję.

W którym momencie narrator informuje, jaki jest Marcel?

Ciałem i umysłem zawładnął spokój (co do koncentracji). Jego umiejętności rzeczywiście nie są podane w opisie, lecz ukazane.

Skąd też takie kategoryczne stwierdzenie, że żaden dobry szermierz nie poważyłby się na popisy?

Moim zdaniem wynika to właśnie z opanowania danej dziedziny – jeżeli umiem rozpoznać ryzyko, mogę go uniknąć. Jestem przyzwoicie grającym szachistą, toteż nie poświęcam figur dla taniego efektu, kiedy nie umiem obliczyć skutków lub mam prostszą drogę do zwycięstwa. Zwłaszcza gdyby na dodatek porażka mogła kosztować mnie życie lub zdrowie.

A czy nie zawsze tak jest, albo prawie zawsze? Jeśli główny bohater wdaje się w walkę, to raczej nie zginie tak łatwo, bo by się historia skończyła.

Tutaj mamy urwany fragment – w zasadzie nie wiemy, czy Twoim głównym bohaterem jest Marcel, Jagrin, czy może obaj są postaciami zupełnie marginalnymi. A mimo to wynik zdaje się od początku wiadomy.

Wiem :), ale to nie znaczy, że sobie z Tobą nie podyskutuję.

Cieszę się, że nie czujesz się urażona.

wynik walki od początku przewidywalny.

A czy nie zawsze tak jest, albo prawie zawsze? Jeśli główny bohater wdaje się w walkę, to raczej nie zginie tak łatwo, bo by się historia skończyła. Uważam, że emocje przy czytaniu scen walki, rzadko kiedy dotyczą wyniku pojedynku. Nie o to chodzi.

Bohater może przegrać i przeżyć. Może przegrać i stracić honor, zostać ranny, stracić oko, palce lub co tam trzeba. Może stracić szansę na coś. Zgodzę się, że walkę trzeba jakoś „podrasować”, podbić stawkę, aby naprawdę była interesującą. Walka, w której z góry znamy zwycięzcę nie jest zbyt ciekawa.

@Ali:

Ale tu się toczyły dwie walki. Marcel wygrał z przeciwnikiem, ale przegrał ze sobą, dał się wybić z równowagi, nie utrzymał dyscypliny.

Pierwszy raz w życiu się nie czepiam, tylko grzecznie chcę się uczyć i dowiedzieć. Gdzie to jest napisane? Które zdanie, fragment zdania czy pojedynczy wyraz o tym świadczy?

Jedyne podejrzenie padło mi na:

„Powinienem go zabić” – pomyślał Marcel, przystawiając ostrze do gardła Jagrina.

ale mam wewnętrzne poczucie, że się mylę. Zabijanie jakoś nie kojarzy mi się z “utrzymaniem dyscypliny”.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Dobrze… mój pierwszy od lat eksperyment z narracją pierwszoosobową. Przychodzę (przypełzam) po naukę, proszę walcować bezlitośnie.

 

 

Kolejna ucieczka z obozu przebiegała wpierw równie typowo: większość więźniów wyłapaliśmy zaraz za bramą, gdy nie mogli znaleźć bezpiecznej drogi w górach. Oczywiście nie licząc tych, którzy – puściwszy się w dół Poderwanym Żlebem – przetworzyli się niechcący na mączkę kostną. Co do mnie, zgodnie ze swoimi obowiązkami podążyłem za jedynym spośród uciekinierów, który zdawał się wiedzieć, co robi. Zapewne profesor J. znał te góry jeszcze z dawniejszych wędrówek, a pomimo obozowych warunków zachował zdumiewająco dobrą kondycję.

Biegłem możliwie oszczędnie, przyspieszając tylko o tyle, aby nie stracić go z oczu. Aż do Przełęczy koło Zęba utrzymywał tempo godne biegacza górskiego, ale potem – na przykrym podejściu pod Brzozową Grań – długotrwałe wyczerpanie dało o sobie znać. Stracił rytm kroków i oczekiwałem, że lada chwila się podda, jednak dochodzony zrywał się sprintem jeszcze trzykrotnie. Wreszcie osunął się na kolana, spazmatycznie łapiąc powietrze. Dla pewności poczęstowałem go też paralizatorem.

Marna to była pewność, bo potem pozwoliłem sobie na zbyt długą chwilę odpoczynku po pościgu. Gdy próbowałem mu założyć kajdanki, doszedł już do siebie, odwinął się i zdzielił mnie w brzuch. Zgiąłem się nieco z bólu, a profesor J. poprawił z obrotu zamaszystym ciosem w twarz, tak że pękły mi obie wargi. Wówczas poleciałem do tyłu, chwytając odruchowo za obozową koszulę. Skutkiem tego obaj poturlaliśmy się stromym zboczem, imając się gdzieniegdzie kęp ziołorośli i obijając o granitowe głazy. W którymś momencie uderzyłem go pięścią w głowę – bez skutku – potem próbował mi założyć dźwignię, ale że obaj wykonywaliśmy mimowolne przewroty, jakoś się przypadkiem wyswobodziłem. W końcu trafiło się wypłaszczenie i leżeliśmy obok siebie, ciężko oddychając oraz patrząc sobie w oczy. Wtem profesor odepchnął mnie silnie i leciałem już sam, teraz prawie w przepaść. Po paru chwilach wbiłem na oślep dłoń w rumowisko i zatrzymałem się z okropnym okrzykiem bólu.

Dużo później, gdy całe to obozowe szaleństwo zakończyło się, zostaliśmy z profesorem J. serdecznymi przyjaciółmi. Serdeczny zaś palec u prawej ręki, jak również środkowy, mam do dziś sztywny.

Hej. Kilka słów komentarza:

 

Alicella –

czubek ostrza znalazł się nad ramieniem

Czubek białej broni ma swoją nazwę, wypada nią operować przy opisie walki.

Szczęk stali raz po raz przecinał powietrze.

– Chyba nie zrozumiałeś. Mamy tu walczyć, a nie tańczyć – warknął Jagrin.

Sprzeczne sygnały. Jeśli słychać szczęk stali to znaczy, że walczą.

 

Odbił się od ziemi i wykonując salto, przeskoczył nad skulonym Jagrinem, w tym samym czasie tnąc go szablą po plecach. … Na twarzy Jagrina odmalowała się żądza mordu i furia. Wykonał kolejne natarcie,

Nawet biorąc poprawkę na stosowane czasem w fantastyce niemal cyrkowe akrobacje bohaterów, to w czasie wykonywania salta nie da rady nic uderzyć, chyba że po wylądowaniu.

No i po otrzymaniu ciosu w plecy raczej nikt już na nikogo nie natrze. Po pierwsze przez obrażenia, po drugie, jeśli już kogoś trafiamy w plecy, to nie czekamy aż się pozbiera, obróci i zaatakuje, tylko kończymy pojedynek, zanim to zrobi.

 

I kończąc wątek szabli – Tak. Uderzenie szablą jest w stanie rozłupać czaszkę tak, żeby pokazał się mózg, a cięcie nadgarstka zada takie obrażenia, że dłoń robi się bezwładna. Szabla zadaje głęboki rany, nie przecina tylko skóry.

 

Zaanais – fajnie napisane, dobrze się czyta.

Jęknął od dotyku lodowatej brei na rozgrzanej skórze. Od razu podparł się na łokciach i kolanach, rozpaczliwie przesunął kawałek, wstał, zataczając się jak pijany,

Jęknął, podparł się na łokciach, przesunął, wstał zataczając się – trochę tego dużo w sytuacji kiedy boi się o to, żeby ni e zostać za długo na ziemi. Myślę ,że gdyby było coś w rodzaju “zerwał się szybko, wyszarpując w ostatniej chwili z uchwytu przeciwnika” byłoby jakoś bardziej :)

 

AstridLundgren – fajny pomysł, tylko pojedynek zajął dwie linijki, tam gdzie jest opis techniki układania. Sam bym nie mial pomysłu jak to dalej ugryźć, ale z chęcią bym przeczytał :)

 

Radek – dobrze się czyta ale mam wrażenie, że trochę za dużo chaosu. Momentami się zacinałem z czytaniem. Nawet pojawienie się kogoś znienacka, można opisać tak żeby było czytelne co się dzieje.

 

Pawlowskipisze – chęć uniknięcia powtórzeń wprowadziła zupełny chaos w opowiadaniu, a ilość niepotrzebnych zaimków jest ogromna. Ciężko się czytało przez to.

 

 

"Nic mnie nie zmusi dzisiaj do biegania, mimo wszystko znów zasiadam zaraz do pisania."

Ślimak Zagłady

 

Bardzo mało w tym fragmencie walki, bardzo dużo otoczki. Nie oto chodziło w ćwiczeniu.

Sam pojedynek bardzo chłodny, kliniczny.

To zdanie np:

Zgiąłem się nieco z bólu, a profesor J. poprawił z obrotu zamaszystym ciosem w twarz, tak że pękły mi obie wargi.

Facet dostał właśnie w twarz, ale opisujesz to bardzo na zimno, jakby był to fragment pamiętnika pisanego z perspektywy lat (i tak chyba ma być?). Trudno tu poczuć emocje związane z tą walką. Byłoby lepiej, gdybyś mocniej zaakcentował fizyczny aspekt tych wydarzeń lub reakcje/odczucia bohatera. Piszesz jedynie co się dzieje, nie zaś co o tym myślał, jak się z tym czuł bohater – co tym mocniej odczuwa się w pierwszoosobowej narracji. Stąd to poczucie sterylności tekstu, jakby to był raport z sekcji, nie opis walki na pięści.

@Pablo026

Jęknął od dotyku lodowatej brei na rozgrzanej skórze. Od razu podparł się na łokciach i kolanach, rozpaczliwie przesunął kawałek, wstał, zataczając się jak pijany,

Jęknął, podparł się na łokciach, przesunął, wstał zataczając się – trochę tego dużo w sytuacji kiedy boi się o to, żeby ni e zostać za długo na ziemi. Myślę ,że gdyby było coś w rodzaju “zerwał się szybko, wyszarpując w ostatniej chwili z uchwytu przeciwnika” byłoby jakoś bardziej :)

Oni nie są razem, Korrik upadł, ale rozumiem, o co chodzi. Chciałem oddać, że upadł i próbuje wstać jak najszybciej, a wiadomo jak to wstawanie na śliskim śniegu, jeszcze z obitym pyskiem ;)

 

@Ślimaku

None trochę napisał to, co sam chciałem napisać, że jest dość “chłodno” w opisie. Pierwsze dwa akapity są wprowadzeniem, w porządku, nie będę się nad nimi rozwodził. Ostatni też odpuszczam i skupmy się na samej walce. Ale najpierw…

Przychodzę (przypełzam) po naukę, proszę walcować bezlitośnie.

W takim razie uruchamiam walec :P

 

z obrotu zamaszystym ciosem 

Czy cios z obrotu może być zamaszysty? Raczej bym tak nazwał sierpowy po dużym łuku. Cios z obrotu kojarzy mi się z piruetem, ale to może być tylko moje złudzenie.

Zgiąłem się nieco z bólu, a profesor J. poprawił z obrotu zamaszystym ciosem w twarz, tak że pękły mi obie wargi.

Te podkreślone wydają mi się zbędne, np. wystarczy wargi, chyba że miał ich więcej niż dwie ;)

Wówczas poleciałem do tyłu, chwytając odruchowo za obozową koszulę

Może “Za jego koszulę” – bo tak nie wiedziałem, za czyją chwyta.

 

Skutkiem tego obaj poturlaliśmy się stromym zboczem, imając się gdzieniegdzie kęp ziołorośli i obijając o granitowe głazy.

To podkreślone też niepotrzebne. Co znaczy “imając się kęp ziołorośli”? Wpadali na nie? Obijanie o granitowe głazy przy turlaniu się ze stromego zbocza skończyłoby się śmiercią lub poważnymi złamaniami. Na pewno nie można wtedy walczyć.

W którymś momencie uderzyłem go pięścią w głowę – bez skutku – potem próbował mi założyć dźwignię, ale że obaj wykonywaliśmy mimowolne przewroty, jakoś się przypadkiem wyswobodziłem.

Podtrzymuję, że walka w takich warunkach nie jest możliwa, ale ok, zdzielić w głowę ewentualnie można, choćby przypadkiem. Natomiast założenie dźwigni jest niemożliwe. Rozumiem, że chodzi o dźwignię na rękę? Bo są różne. W każdym razie potrzebujesz chwycić kończynę, wykręcić ją lub wygiąć w odpowiednią stronę, jednocześnie blokując przeciwnikowi możliwość ruchu. I wtedy, po paru sekundach, masz oponenta ze złamaną kończyną lub wyjącego z bólu. Ale ni cholery nie da rady zrobić tego podczas turlania.

 W końcu trafiło się wypłaszczenie i leżeliśmy obok siebie, ciężko oddychając oraz patrząc sobie w oczy.

Czyli teraz leżą na całkiem sporym wypłaszczeniu – bo przecież turlali się szybko i skoro zwolnili, a nawet zatrzymali, to potrzebowali sporo miejsca – i patrzą sobie w oczy? O ile to nie jakieś zmodyfikowane jednostki czy androidy (nie wiem, jaki był pomysł), to raczej leżą zakrwawieni, połamani, ze stłuczeniami na całym ciele i właśnie dogorywają, albo przynajmniej wymagają porządnej hospitalizacji.

 Wtem profesor odepchnął mnie silnie i leciałem już sam, teraz prawie w przepaść. Po paru chwilach wbiłem na oślep dłoń w rumowisko i zatrzymałem się z okropnym okrzykiem bólu.

Profesor, leżąc, wypchnął inną leżącą osobę w przepaść. Powiedziałbym, że trudne (chyba że nadludzko silny android i takie tam…). Wbicie dłoni w rumowisko to już niemożliwe (chyba że android itd) – i samo wbicie i zatrzymanie się i zachowanie dłoni. 

 

To tyle uwag ;)

Ślimaku Zagłady

Moim zdaniem wynika to właśnie z opanowania danej dziedziny – jeżeli umiem rozpoznać ryzyko, mogę go uniknąć. Jestem przyzwoicie grającym szachistą, toteż nie poświęcam figur dla taniego efektu, kiedy nie umiem obliczyć skutków lub mam prostszą drogę do zwycięstwa. Zwłaszcza gdyby na dodatek porażka mogła kosztować mnie życie lub zdrowie.

Tak, można uniknąć ryzyka, ale trzeba tego chcieć, niektórzy lubią ryzyko. A druga kwestia, to fakt, że Marcel jest pewny wygranej, dlatego pozwala sobie na brawurę. Nadal uważam, że bycie doskonałym szermierzem, czy ogólnie mistrzem w czymś, nie oznacza ostrożności i stoickiego charakteru.

Tutaj mamy urwany fragment – w zasadzie nie wiemy, czy Twoim głównym bohaterem jest Marcel, Jagrin, czy może obaj są postaciami zupełnie marginalnymi. A mimo to wynik zdaje się od początku wiadomy.

Narracja jest personalna, a narrator przez cały czas “siedzi” w głowie Marcela, to chyba jednak pozwala na określenie bohatera. I ja wcale nie twierdzę, że wynik tej walki powinien zaskoczyć, po prostu uważam, że w większości przypadków wyniki pojedynków nie zaskakują. Nawet patrząc na to wyzwanie, czy w którymkolwiek fragmencie miałeś wątpliwości kto wygra? Chodzi mi o to, że czytelnik zawsze się spodziewa, że bohater wygra albo przynajmniej nic poważnego mu się nie stanie. Nawet w sytuacji, gdy przeciwnik jest silniejszy.

 

Zanais

Bohater może przegrać i przeżyć. Może przegrać i stracić honor, zostać ranny, stracić oko, palce lub co tam trzeba. Może stracić szansę na coś. Zgodzę się, że walkę trzeba jakoś „podrasować”, podbić stawkę, aby naprawdę była interesującą. Walka, w której z góry znamy zwycięzcę nie jest zbyt ciekawa.

Tak, przegrana nie koniecznie musi oznaczać śmierć, ale nadal wszystko, co wymieniasz nie będzie dla mnie oznaczało zaskoczenia. Odniosę się tu do jedynej walki jakiej wynik kompletnie mnie zszokował, czyli tej z powieści “Z mgły zrodzony”, ponieważ jest to POTĘŻNY SPOILER, a może zajrzy tu ktoś, kto nie czytał, to wywód zamieszczam pod linkiem.

 

Radek

Pierwszy raz w życiu się nie czepiam, tylko grzecznie chcę się uczyć i dowiedzieć. Gdzie to jest napisane? Które zdanie, fragment zdania czy pojedynczy wyraz o tym świadczy?

Nie wiem, czy to jest dobry przykład, ale podobno trzeba się uczyć na błędach, najlepiej cudzych, więc… według mojej pokrętnej logiki chodziło o ten fragment: 

– Właściwie twoje zachowanie mnie nie dziwi – zaśmiał się. – To oczywiste, że jesteś tchórzem. W końcu należałeś do bojówki.

Marcel poczuł ukłucie w sercu, przed oczami zobaczył leśną drogę usłaną zwłokami. Nieudana zasadzka. Wielu wtedy zginęło, ale nie on i teraz też nie zamierzał.

To był moment, w którym Marcel traci panowanie nad sobą, przeciwnik wytrąca go z równowagi, wywołując tragiczne wspomnienie i powodując lęk, choć przecież ta walka mu nie zagraża. No, przynajmniej taki był zamysł, a w wyszło jak wyszło.

 

pablo026

Czubek białej broni ma swoją nazwę, wypada nią operować przy opisie walki.

Masz na myśli pióro? Nie wiem, czy wypada zawsze stosować specjalne nazewnictwo, moim zdaniem, czasami to może uczynić tekst sztucznym albo niezrozumiałym.

Sprzeczne sygnały. Jeśli słychać szczęk stali to znaczy, że walczą.

To nie są sprzeczne sygnały, oni nie przestali walczyć, w tej wypowiedzi chodzi o sposób walki Marcela, który wydaje się Jagrinowi dziwaczny i się z tego naśmiewa.

Nawet biorąc poprawkę na stosowane czasem w fantastyce niemal cyrkowe akrobacje bohaterów, to w czasie wykonywania salta nie da rady nic uderzyć, chyba że po wylądowaniu.

Widzę, że salto wywołała ogromny sprzeciw miłośników fantastyki xD. Nie wiem, czy się nie da, jakby się tak odpowiednio ustawił, dobrze wymierzył to po prostu w trakcie obrotu szabla jedynie przejeżdża po plecach przeciwnika, nie miałam na myśli ciosu (wiem, kopię sobie teraz głębszy dół xD). W sumie cios po wylądowaniu ma sens, tylko w tym momencie powinien być to już cios kończący, na przykład przebicie przeciwnika na wylot.

No i po otrzymaniu ciosu w plecy raczej nikt już na nikogo nie natrze. Po pierwsze przez obrażenia, po drugie, jeśli już kogoś trafiamy w plecy, to nie czekamy aż się pozbiera, obróci i zaatakuje, tylko kończymy pojedynek, zanim to zrobi.

Nie miałam tu na myśli głębokiego cięcia, bo piszę, że krew wypłynęła, ja to sobie raczej wyobrażałam jako skaleczenie. I tu znowu wchodzi w grę osobowość bohatera, a może on nie chce jeszcze wygrać, chce się pobawić z przeciwnikiem, zobaczyć jego furię i dopiero wtedy go wykończyć. Nie byłabym taka kategoryczna w kwestii tego kiedy należy skończyć pojedynek.

I kończąc wątek szabli – Tak. Uderzenie szablą jest w stanie rozłupać czaszkę tak, żeby pokazał się mózg, 

OK

a cięcie nadgarstka zada takie obrażenia, że dłoń robi się bezwładna. Szabla zadaje głęboki rany, nie przecina tylko skóry.

Tylko mnie nie chodziło o samo cięcie w nadgarstek, tylko fakt, że to jakby sparaliżowało przeciwnika, bo przecież nogi miała sprawne, a jakby po porostu czekał na cios. Jeśli była to kwestia bólu, to trochę tam zabrakło opisu.

Tak, przegrana nie koniecznie musi oznaczać śmierć, ale nadal wszystko, co wymieniasz nie będzie dla mnie oznaczało zaskoczenia. Odniosę się tu do jedynej walki jakiej wynik kompletnie mnie zszokował, czyli tej z powieści “Z mgły zrodzony”, ponieważ jest to POTĘŻNY SPOILER, a może zajrzy tu ktoś, kto nie czytał, to wywód zamieszczam pod linkiem.

Przeczytałem ten spoiler, bo nie czytałem książki i jako czytelnik poczułbym się obrażony takim obrotem spraw. Może to taka technika na podobieństwo Martina i Gry o Tron, ale sorry, mi nie pasuje. Natomiast zapewne szokuje, co do tego nie ma wątpliwości ;)

Masz na myśli pióro? Nie wiem, czy wypada zawsze stosować specjalne nazewnictwo, moim zdaniem, czasami to może uczynić tekst sztucznym albo niezrozumiałym

Albo sztych. Sam bym nie używał tych nazw, chyba że piszemy coś mocno w stylu Sienkiewicza i stylizujemy świat. Zgoda z tą sztucznością. 

Miła niespodzianka – bardzo dziękuję za tak szybkie i wartościowe komentarze!

 

None:

Bardzo mało w tym fragmencie walki, bardzo dużo otoczki. Nie oto chodziło w ćwiczeniu.

Założyłem, że pościg traktuję jako część walki – choćby na podstawie opisu może być to pojedynek, sparing albo zwykła bijatyka, przy czym niekoniecznie z użyciem siły, naturalne jest zresztą, że spora część walki dwóch osób, z których jedna nie dąży do konfrontacji, polega na tym, iż ta druga za nią goni.

jakby był to fragment pamiętnika pisanego z perspektywy lat (i tak chyba ma być?).

Taki był zamysł. Jednak uświadamiasz mi tutaj głębszy problem strukturalny tekstu – jeżeli narrator nie przeżywa wydarzeń, tylko je relacjonuje, to po co w ogóle stosować narrację pierwszoosobową?

Byłoby lepiej, gdybyś mocniej zaakcentował fizyczny aspekt tych wydarzeń lub reakcje/odczucia bohatera.

Pewnie tak – jeżeli nawet narrator nie odczuwa emocji przy opowiadaniu o swoich przeżyciach, to jakże mają się one udzielić czytelnikowi? Jak ma się zaangażować uczuciowo w lekturę? Tego muszę się jeszcze nauczyć: mam duże trudności z postawieniem się w czyjejś sytuacji i wyobrażenie sobie, co mógłby przeżywać.

 

Zanaisie:

W takim razie uruchamiam walec

Bardzo mi przyjemnie!

Czy cios z obrotu może być zamaszysty? Raczej bym tak nazwał sierpowy po dużym łuku.

Tak to sobie wyobraziłem: obrócił się i uderzył strażnika sierpowym, gdy ten łapał powietrze po trafieniu łokciem w brzuch. Opis rzeczywiście niezbyt precyzyjny, słuszna uwaga. Zapewne “obrócił się i poprawił” byłoby celniejsze niż “poprawił z obrotu”, a może i coś jeszcze należałoby zmienić.

Te podkreślone wydają mi się zbędne (…) Może “Za jego koszulę” – bo tak nie wiedziałem, za czyją chwyta.

Pierwotnie było “jego” i wydało mi się, że trzeba usunąć nadmiar dookreśleń, więc wywaliłem zaimek – najwyraźniej lepiej byłoby pozbyć się tamtych.

Co znaczy “imając się kęp ziołorośli”? Wpadali na nie?

Chwytali się ich, żeby wyhamować.

Obijanie o granitowe głazy przy turlaniu się ze stromego zbocza skończyłoby się śmiercią lub poważnymi złamaniami. Na pewno nie można wtedy walczyć.

Widzę, że przy lekturze stanęła Ci przed oczami bez mała przepaść – a ja myślałem o umiarkowanie stromej łące, miejscami kamienistej, na której pojedynczy zsuwający się człowiek zatrzymałby się łatwo i co najwyżej nieznacznie potłukł. Oni wciąż się turlają, bo muszą się bardziej skupiać na sobie nawzajem niż na hamowaniu; gdy jeden przestanie się zsuwać, drugi zaraz go znów spycha. Oczywiście to mój błąd – co mi po tym, że mam scenę przed oczami, jeżeli nie umiem jej wiarygodnie sprzedać czytelnikowi. Zastanawiam się, jakie sformułowanie mogłoby Cię lepiej naprowadzić na taką wizualizację.

Natomiast założenie dźwigni jest niemożliwe. Rozumiem, że chodzi o dźwignię na rękę? Bo są różne. W każdym razie potrzebujesz chwycić kończynę, wykręcić ją lub wygiąć w odpowiednią stronę, jednocześnie blokując przeciwnikowi możliwość ruchu.

Zwykłym sposobem wyrwania się z najbardziej typowej dźwigni na nadgarstek jest wykonanie przewrotu zgodnie z kierunkiem dźwigni (zgodnie z Twoim opisem – wykręcić kończynę łatwo, zablokować możliwość ruchu trudniej). Oni tutaj już mieli rozpęd w dół, więc tym łatwiej było o taki przewrót.

Profesor, leżąc, wypchnął inną leżącą osobę w przepaść. Powiedziałbym, że trudne

Narrator mógł wyhamować na samym skraju zerwy, tylko o tym nie wiedział, bo miał ją akurat za plecami i się nie obejrzał. Gdyby się obejrzał i przestraszył, to pewnie spadłby sam z siebie. I znów – chyba zabrakło kilku słów, które mogłyby to lepiej unaocznić odbiorcy.

Wbicie dłoni w rumowisko to już niemożliwe (chyba że android itd) – i samo wbicie i zatrzymanie się i zachowanie dłoni.

Zależy, jak lecisz i z czego. W locie swobodnym (prawie) niemożliwe: słyszałem o jednym wspinaczu, któremu się udało, ale władzy w ręce potem nie odzyskał. Jeżeli jednak zsuwasz się gwałtownie żlebem o nachyleniu rzędu 45 stopni w towarzystwie zsuwających się kamieni, rzecz jest wykonalna (sprawdzone przypadkiem pod Wrotami Chałubińskiego, ze skutkiem lepszym niż u narratora: po paru tygodniach palce się w pełni wygoiły). Ogólnie mam wrażenie, że w którymś miejscu musiałem wybrać niewłaściwe sformułowanie, które uczyniło teren bardziej stromym, niżbym tego chciał.

 

Raz jeszcze dziękuję za wszystkie cenne uwagi!

Pozazdrościłam Wam;)

 

Było pięknie do chwili, kiedy jakiś podpity strażnik, źle przyjął odrzucenie zalotów. Dokładnie, kiedy złapał Sójkę za tyłek, wstała i strzeliła go w pysk. Tak lekko, informacyjnie. Po prostu uważała, że jeśli siedzi sobie spokojnie, bez wdzięczenia się i gapienia, a do tego jest ubrana w długie spodnie i zapięty pod szyję kubrak, nikt nie ma prawa jej obściskiwać.

Niestety niedoszły amant walnął ją pięścią w ucho, że aż sobie siadła. Siadłszy, wyprowadziła kopniak, czubkiem buta wprost w klejnoty rodzinne napastnika, a on przykucnął, kiwając głową, w przód i w tył, równocześnie głośno podważając prowadzenie się matek. Słysząc to, wstała i poprawiła z drugiej nogi, tym razem w goleń.

Niewątpliwie jej sprzymierzeńcami były dzieciństwo spędzone w rynsztokach Novihradu i buty ze wzmocnionymi czubkami. Nie byli za to nimi pozostali strażnicy. Widząc poniewieranego towarzysza, poderwali się do walki. Stojący przy barze Dudek – brat Sójki, uciszył pierwszego, spuszczając mu na głowę kufel. Tamten ułożył się miękko jak dywanik, pozbywając się tymczasowo trosk. Za to Dudka otoczyło kilku innych. Walczył dzielnie, używając kolejno pięści, kufli i siedzisk. Mogło się wydawać, iż broni mu nie zabraknie, zwłaszcza że ich drugi brat przedzierał się do niego, waląc pięściami niższych, a bykiem wyższych, ale zniecierpliwiony awanturą karczmarz, uciszył go, zachodząc zdradziecko z tyłu.

 Sójka pchnąwszy dwakroć sztyletem nastającego na nią dziobatego wielkoluda, który nie był strażnikiem, ale najwyraźniej lubił dobrą zabawę, wyskoczyła na ławę. Z góry widziała całe pole bitwy. W karczmie, co nie było znowu takie dziwne, znalazło się sporo miłośników łomotaniny.

Miała na oku zarówno tych po lewej, rozcinających kubrak martwego już kupca, jak i po prawej, okładających się wzajemnie pałkami do gry w „Dziki gon”. Ci od pałek wrzeszczeli między ciosami, a czasem nawet w ich trakcie „Podgórze” i „Zarzecze”. Co do zasady starali się bić tych, krzyczących odmiennie, ale zdarzały się wyjątki.

 

 

 

 

 

 

 

Lożanka bezprenumeratowa

Tak se wyszło, ale cóż. Nie zawsze może być idealnie. Komentarze później.

 

 

Cholera! Mur. Nie było go, kiedy… Nie ma czasu. Szum aut cichnie. Odwracam się do wylotu zaułka. Jeden. W ciemnych szkłach lśni światło sodówki. Oni nie mają oczu, odbitki z jednej sztancy. Pasmo ciemności za jego plecami jest coraz węższe. Łapię, co pod ręką, rzucam. Odbija się od głowy jak od ściany. Drzwi, nie ma tu drzwi? On jest coraz… Tak! Za śmietnikami! Rzucam się, szarpię klamkę, ciągnę. Cegły.

Uczciwie nie umiecie, co? Koszula lepi mi się do skóry. Puszczam drzwi. Patrzę prosto w ciemne okulary. Tak gramy?

Chwytam pokrywę z kosza i w łeb go. Do wyjścia! Zamyka się, nie! Walę pięścią w mur. Za plecami słyszę klaksony, uskakuję. Biała ręka dotyka ściany nad moją głową. Tam, dalej, jest drabinka. Biegnę. I hop! Jeszcze trochę, wyżej, szybciej. Przestaję się wspinać, wyjmuję zapalniczkę. Pocieram kamyk. Puszczam i od razu wskakuję na kolejny szczebel.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Alicella, Zanais – tak jest, chodzi o sztych i nie jest on Sienkiewiczowski, bo to “czubek” każdej białej broni. Użycie “czubka” w powieści czy opowiadaniu na pewno “zazgrzyta” całej masie czytelników :)

"Nic mnie nie zmusi dzisiaj do biegania, mimo wszystko znów zasiadam zaraz do pisania."

Przeczytałem ten spoiler, bo nie czytałem książki i jako czytelnik poczułbym się obrażony takim obrotem spraw. Może to taka technika na podobieństwo Martina i Gry o Tron, ale sorry, mi nie pasuje. Natomiast zapewne szokuje, co do tego nie ma wątpliwości ;)

Zanais, nawet nie masz pojęcia, jak bardzo byłam wściekła, obraziłam się na Sandersona xD, a kolejnych książek z tego cyklu już nie przeczytałam, co nie zmienia faktu, że jest to jedyna scena walki, jaka utkwiła mi w pamięci chyba już na zawsze. Oczywiście, żeby w pełni zrozumieć, co zrobił to trzeba znać całą powieść, bo fabularnie to się jednak spięło.

 

Ślimak Zagłady

Przychodzę (przypełzam) po naukę, proszę walcować bezlitośnie.

 

Zgadzam się z None, bo też miałam wrażenie, że walka nie jest tu na pierwszym planie, ale nie uważam, żebyś nie spełnił wymogu, bo to miał być pojedynek, niekoniecznie w dosłownym znaczeniu, więc pościg jak dla mnie tu pasuje. Miałam jednak odczucie, że bohaterowi nie zależy na złapaniu więźnia, więc trudno mi było się zainteresować akcją. Widzę w Twojej odpowiedzi, że chciałeś takiej narracji z perspektyw lat, ale myślę, że ten dystans do bohatera wynika z uprzedzania wydarzeń i używania pewnych słów, starałam się te momenty wyłapać.

Kolejna ucieczka z obozu przebiegała wpierw równie typowo: większość więźniów wyłapaliśmy zaraz za bramą, gdy nie mogli znaleźć bezpiecznej drogi w górach.

Tu jest jakoś za dużo słów. To “równie” wydaje mi się zbędne, bo brakuje drugiej części porównania.

Oczywiście nie licząc tych, którzy – puściwszy się w dół Poderwanym Żlebem – przetworzyli się niechcący na mączkę kostną.

Jeśli dobrze zrozumiałam, to oni się stoczyli po takim szorstkim kamiennym zboczu, więc wydaje mi się, że trzeba by znaleźć bardziej krwawe określenie, bo przecież to nie były szkielety.

Co do mnie, zgodnie ze swoimi obowiązkami podążyłem za jedynym spośród uciekinierów, który zdawał się wiedzieć, co robi.

Mnie tu brakuje “to” na końcu.

Zapewne profesor J. znał te góry jeszcze z dawniejszych wędrówek, a pomimo obozowych warunków zachował zdumiewająco dobrą kondycję.

Nie od razu się zorientowałam, że chodzi tu o więźnia, myślałam, że bohater mówi o kimś, kto przekazał mu wiedzę o górach.

Biegłem możliwie oszczędnie, przyspieszając tylko o tyle, aby nie stracić go z oczu.

Ja bym z tego zdania zrezygnowała, bo właśnie to osłabia akcję.

Aż do Przełęczy koło Zęba utrzymywał tempo godne biegacza górskiego, ale potem – na przykrym podejściu pod Brzozową Grań – długotrwałe wyczerpanie dało o sobie znać.

Zrezygnowałabym z tego określenia, bo wyczerpanie już w domyśle, jest efektem długotrwałego wysiłku.

Stracił rytm kroków i oczekiwałem, że lada chwila się podda, jednak dochodzony zrywał się sprintem jeszcze trzykrotnie.

I to też zwalania tempo, może lepiej “doganiany”.

Wreszcie osunął się na kolana, spazmatycznie łapiąc powietrze. Dla pewności poczęstowałem go też paralizatorem.

Między tymi zdaniami zabrakło mi wzmianki o tym, jak bohater się zbliża do więźnia, bo jednak trzymał dystans.

Marna to była pewność, bo potem pozwoliłem sobie na zbyt długą chwilę odpoczynku po pościgu. Gdy próbowałem mu założyć kajdanki, doszedł już do siebie, odwinął się i zdzielił mnie w brzuch.

I zmęczenie chyba lepiej byłoby pokazać, wyrzucić ten początek i wzmiankę o “dojściu do siebie”, żeby nie uprzedzać wydarzeń.

Zgiąłem się nieco z bólu, a profesor J. poprawił z obrotu zamaszystym ciosem w twarz, tak że pękły mi obie wargi.

Wyrzuciłabym to “nieco”, żeby było bardziej dramatycznie.

Wówczas poleciałem do tyłu, chwytając odruchowo za obozową koszulę.

“Wówczas” też osłabia dynamikę.

Skutkiem tego obaj poturlaliśmy się stromym zboczem, imając się gdzieniegdzie kęp ziołorośli i obijając o granitowe głazy.

I tutaj analogicznie.

W którymś momencie uderzyłem go pięścią w głowę – bez skutku – potem próbował mi założyć dźwignię, ale że obaj wykonywaliśmy mimowolne przewroty, jakoś się przypadkiem wyswobodziłem.

I tu też. Zamieniłabym “mimowolne” na mocniejsze słowo np. “szaleńcze”.

Wtem profesor odepchnął mnie silnie i leciałem już sam, teraz prawie w przepaść.

Pisząc “prawie” uprzedzasz czytelnika, że bohater nie wpadnie do przełęczy.

Dużo później, gdy całe to obozowe szaleństwo zakończyło się, zostaliśmy z profesorem J. serdecznymi przyjaciółmi. 

Przestawiłabym to “się”.

Kurka. Przeczytałam wszystko. Opisy walki z użyciem broni białej wszędzie wyglądają mi tak samo. Ktoś ciął był, ktoś odskoczył lub sparował uderzenie. Co do cięcia wyprowadzonego z salta, to wydaje mi się całkiem możliwe. Kiedyś ćwiczyłam trochę capoeira i na salta się napatrzyłam, chociaż i tak wydaje mi się że w tym przypadku lepszy byłby nóż. Ostrze Szabli zablokowało by się o kości i nasz heftmistrz spadłby na własną broń. Radek + za broń palną i miotacze jonowe. Ambush + za swojski klimat i wyważone proporcje. No i opko Ślimaka Zagłady udało mi się zapamiętać. Pozdrawiam

Kawkoj piewcy pieśni serowych

Alicello, jaki ładny obrazek! Nie mam pojęcia, jak Wy je znajdujecie na każdą okazję.

Miałam jednak odczucie, że bohaterowi nie zależy na złapaniu więźnia, więc trudno mi było się zainteresować akcją.

Co mu ma zależeć – robi, co mu kazali, ale nie jest jakiś kopnięty w ideologię, widzisz zresztą epilog. Inna rzecz, że zaczynam się zastanawiać, czy sama koncepcja scenki miała kiedykolwiek potencjał – wszelkie napięcie przefiltrowane przez tę względną obojętność i lata oddalenia narracyjnego, więc czemu czytelnik miałby się zainteresować.

myślę, że ten dystans do bohatera wynika z uprzedzania wydarzeń i używania pewnych słów, starałam się te momenty wyłapać.

Czytam ze wzmożonym napięciem.

Tu jest jakoś za dużo słów. To “równie” wydaje mi się zbędne, bo brakuje drugiej części porównania.

To prawda. Wyobrażałem sobie, że to jakby wycinek wzięty ze wspomnień strażnika obozowego, który zaczyna się w nawiązaniu do jakiejś wcześniejszej sytuacji (może w ogóle cały rozdział jest poświęcony ucieczkom), ale rozumiem, iż taki zabieg może zmylić odbiorcę oderwanej scenki.

wydaje mi się, że trzeba by znaleźć bardziej krwawe określenie, bo przecież to nie były szkielety.

Tak, może tu być jakaś niespójność metafory. Myślałem o tych pogruchotanych kościach, ale pewnie co innego rzuca się w oczy przy oględzinach zwłok, więc narrator pierwszoosobowy nie powinien użyć takiego sformułowania.

Mnie tu brakuje “to” na końcu.

Moim zdaniem, żadna reguła nie wymaga jego obecności.

Nie od razu się zorientowałam, że chodzi tu o więźnia, myślałam, że bohater mówi o kimś, kto przekazał mu wiedzę o górach.

Ciekawe, szyk zdania wydawał mi się jasny.

Ja bym z tego zdania zrezygnowała, bo właśnie to osłabia akcję.

Rzecz warta przemyślenia. Chciałem tutaj wymalować taki obrazek, że profesor pędzi upojony wolnością i górami, a narrator sprytnie rozgrywa pościg.

Zrezygnowałabym z tego określenia, bo wyczerpanie już w domyśle jest efektem długotrwałego wysiłku.

Tutaj chodzi o zakorzenienie wyczerpania jeszcze przed wysiłkiem, w warunkach obozowych.

I to też zwalania tempo, może lepiej “doganiany”.

Może, ale przedłużający się bieg stromo pod górę w praktyce przechodzi w dynamiczny marsz.

Między tymi zdaniami zabrakło mi wzmianki o tym, jak bohater się zbliża do więźnia, bo jednak trzymał dystans.

Owo “dochodzony” miało się odnosić do tego, że bohater miał go już na wyciągnięcie ręki, dlatego tamten znów ruszał biegiem. Zdawało mi się to klarowne.

wyrzucić ten początek (…) Wyrzuciłabym (…) też osłabia dynamikę. (…) I tutaj analogicznie. (…) I tu też.

Wychodziłoby na to, że maniera rozpoczynania zdań różnymi wyrażeniami przyimkowymi dla płynności wywodu zdaje się wręcz szkolna, a już na pewno nie pasuje do opisu walki. Zresztą to wszystko się łączy – dystans do relacjonowanych wydarzeń zwalnia tempo ich przedstawiania.

Pisząc “prawie” uprzedzasz czytelnika, że bohater nie wpadnie do przełęczy.

Pierwszy raz widzę wyrażenie “wpaść do przełęczy”, przełęcz nie studnia; potrzebowałem napisać “prawie”, aby wyjaśnić, że to jednak nie jest otwarta czeluść i lot swobodny, tylko takie gwałtowniejsze zsuwanie się. Można przemyśleć, jak to lepiej wyrazić.

Przestawiłabym to “się”.

To chyba kwestia gustu.

 

Reasumując – raz jeszcze dziękuję za cenne i szczegółowe uwagi. Rozumiem, że zgodnie z założeniami wyzwania raczej nie należy modyfikować zamieszczonego już tekstu? W każdym razie na przyszłość dobrze to sobie zapamiętam i przemyślę.

Motto tekstu: Chaos pola walki (nazywany przez Clausewitza “mgły wojny”) należy opisywać w najwyższym porządku.

Zmieniłem opis sceny, przesuwając narratora w czasie walki na dziewczynę. Jest to pozakonkursowe i pozawyzwaniowe, bo wyszło mi 401 słów :-(

Można czytać od “różowego”, bo wcześniej zmiany są kosmetyczne:

 

Robiemu udało się, ale nie do końca. Więźniowie rzucili się do ucieczki, ale zginęli zastrzeleni przez dziewczynę. Piloci pruli z miotaczy jonowych w to miejsce, gdzie stał Roby. Dziewczyna ruszyła w zarośla.

Gdyby to były normalne pistolety, już by nie żył. Ładunki jonowe z broni pilotów zapalały liście i drobne gałęzie, grubsze pękały w drzazgi, a w pniach pojawiały się głębokie dziury, ale nic nie przelatywało przez zarośla. Roby trochę zrozumiał, dlaczego w Republice uważa się te miotacze za bezużyteczne zabawki. Wyglądało to bardzo widowiskowo, ale wystarczyło się skryć kilka metrów głębiej. Dawno by im się już skończyła amunicja, gdyby to były normalne pistolety.

Dojrzał dziewczynę, strzelił, potem znowu. Za którymś razem był pewny, że trafił w coś różowego.

Za długo stała w jednym miejscu, przyglądała mu się, bo nie mogła uwierzyć, że jest sam i to pilot, czyli „kierowca”, bo w desancie tak nazywano takich. Ruszyła się w ostatniej chwili, zdołał przestrzelić jej torebkę. Poszedł na nią cały miesięczny żołd.

„Zanim umrze, wydłubię mu oczy”, pomyślała, odruchowo poprawiając wizjer hełmu.

Przestał się wyświetlać obraz sytuacji taktycznej. Miała tylko nałożoną podczerwień i analizę spektralną. Za człowiekiem snuł się ślad CO2 i CH4.

Ona strzeliła do niego tylko raz, kilka centymetrów obok jego ramienia. Przecież nie będzie go ganiać. Niech się odwróci.

Stanęła za drzewem, słyszała jak węszy, chyba poczuł perfumy. Widziała jego oddech. Latadło wystartowało, on zachowywał się, jakby nie słyszał nic innego. Schowała złoty pistolecik. Już się nie przyda. To usłyszał.

Kopnięcie w łokieć wybiło mu pistolet z dłoni. Postanowił skrócić dystans, niegłupi pomysł na walkę z drobną dziewczyną. Zapomniał, że prawą rękę będzie miał niesprawną jeszcze przez jakąś godzinę. Jego nóż do cięcia linek spadochronowych lekko wychodził z pochwy.

„Nie zabiję go”, pomyślała. „Wezmę do niewoli”.

Zmieniła chwyt noża, cięła nad brwiami, złapał się za twarz. Zablokowała mu nogę, przewróciła i dopilnowała jak upada. Postawiła but na jego szyi. Poczuła ukłucie żalu, że to już koniec.

– Jestem najlepsza z najlepszych, z najlepszych, z najlepszych – powiedziała. „Niech wie, że został pokonany przez elitę elity”.

Roby pomyślał, że pewnie wypadałoby mu powiedzieć: „miło mi” albo „jestem zaszczycony”, ale zupełnie inne słowa cisnęły mu się na usta. Najbardziej chciałby zaczerpnąć oddechu.

Trzymała jego własny nóż w dwóch palcach. Teraz rzuciła, wbił się w ziemię, tuż obok jego ucha.

– Chcesz spróbować jeszcze raz? – spytała. – Tym razem ty weźmiesz nóż, a ja zdejmę hełm. Czy się poddajesz? – Lekko zmniejszyła nacisk na krtań.

– Poddaję się!

 

Od “Dojrzał” do końca jest 297 słów, ale wtedy scena zbowu sprawia wrażenie chaotycznej.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Ambush

Scena zbiorowa. Karczemna awantur jak się należy. Opis może nie tak dynamiczny, jakby się chciało, niezbyt emocjonujący, ale z nutami komizmu – więc przypuszczam, ze taki był zamysł. Klarowność zachowana, cały czas potrafię sobie zwizualizować, co się dzieje, choć momentami mam wątpliwości co do logiki zdarzeń.

Konkrety:

Dokładnie, kiedy złapał Sójkę za tyłek, wstała i strzeliła go w pysk.

W połowie zdania zmieniasz podmiot. Przydałby się jakiś spójnik (dlatego?) żeby to podkreślić.

Po prostu uważała, że jeśli siedzi sobie spokojnie, bez wdzięczenia się i gapienia, a do tego jest ubrana w długie spodnie i zapięty pod szyję kubrak, nikt nie ma prawa jej obściskiwać.

Ma kobieta liberalne podejście do obściskiwania. ;)

Niestety niedoszły amant walnął ją pięścią w ucho, że aż sobie siadła. Siadłszy, wyprowadziła kopniak, czubkiem buta wprost w klejnoty rodzinne napastnika

Tu mam zgrzyt. Jeżeli oberwała w ucho i to tak mocno, że się przewróciła (bo siąść można po ciosie od przodu, cios z boku powinien przewrócić ją na bok), to a) byłoby to niesamowicie bolesne, bo ciosy w ucho bardzo bolą; b) trudno mi uwierzyć, że miała dość przytomności, by natychmiast odpowiedzieć kopniakiem, powinna być trochę oszołomiona.

wyprowadziła kopniak, czubkiem buta wprost w klejnoty rodzinne napastnika

Jest karczemna awantura, jest cios w nabiał. :)

a on przykucnął, kiwając głową, w przód i w tył, równocześnie głośno podważając prowadzenie się matek

Tu drugi zgrzyt. Kop w jądra jest bolesnym doświadczeniem, bezpośrednio po którym zwykle trudno złapać oddech (czasem dochodzi wręcz do wymiotów), nie mówiąc już o prowadzeniu monologu. Również to kiwanie mnie jakoś nie przekonuje.

Tamten ułożył się miękko jak dywanik, pozbywając się tymczasowo trosk.

Piękne zdanie. :D

Mogło się wydawać, iż broni mu nie zabraknie, […] ale zniecierpliwiony awanturą karczmarz, uciszył go, zachodząc zdradziecko z tyłu.

No więc broni mu nie zabrakło, tylko dostał po głowie z zasadzki.

do gry w „Dziki gon”

Nazw gier nie zapisujemy w cudzysłowie.

Co do zasady starali się bić tych, krzyczących odmiennie, ale zdarzały się wyjątki.

Kolejne piękne zdanie :D.

 

***

Tarnina

Tak se wyszło, ale cóż. Nie zawsze może być idealnie

:(

Matrix: Resustytacja?

To bardziej ucieczka niż pojedynek, ale niechby, skoro wcześniej mnie przywołano do porządku, że to też się liczy.

Scenka dynamiczna, ale mało przejrzysta, na pograniczu strumienia świadomości. Trochę wiem, co się dzieje, trochę się domyślam. Niemniej nie zaangażowała mnie, nie czuję tu tej trudnej, ryzykownej sytuacji, w której zapewne znalazł się bohater, bo opisujesz całą sytuację lekko, niemal w sposób komediowy.

Konkrety:

W ciemnych szkłach lśni światło sodówki.

Gdzieś w tym zdaniu brakuje mi słowa “odbite” bo teraz brzmi, jakby mu oczy świeciły zza szkieł.

Uczciwie nie umiecie, co?

Tak gramy?

Te zdania nie pasują mi w kontekście. Rozumiem, w czym rzecz, zmiana rzeczywistości, jednak ścigany, zaszczuty człowiek raczej nie powinien tracić chwil na takie błahe komentarze – obniża to ładunek emocjonalny tekstu.

Chwytam pokrywę z kosza i w łeb go.

Kolejny fragment, gdzie nie czuję tej desperacji, tej trudnej sytuacji. “w łeb go”, wyrażenie lekkie, niemal komiczne, stoi w sprzeczności z nastrojem, który chyba chciałaś wykreować.

Za plecami słyszę klaksony, uskakuję. Biała ręka dotyka ściany nad moją głową.

Tu się gubię. Skąd nagle klaksony? Z tej odległej ulicy? Czemu są sygnałem do odskoku? No i to “dotyka” – sugeruje coś delikatnego, nie cios.

I hop!

Jak wcześniej, lekki ton, nie pasuje mi do scenki.

Przestaję się wspinać, wyjmuję zapalniczkę. Pocieram kamyk. Puszczam i od razu wskakuję na kolejny szczebel.

Nie wiem, po co ta zapalniczka. Luźno przypuszczam, że ktoś wjechał do zaułka autem i się w nim rozbił, a bohater chce podpalić benzynę, ale to strzał w ciemno, w tekście mamy bardzo wątłe dowody na poparcie tej tezy.

@pablo026: Sztych

Wg. Wiki mamy dwa znaczenia tego słowa: ostre zakończenie broni białej i (potocznie) dziubanie czubkiem (czynność).

W związku z tym, że nie piszemy podręcznika dla szermierzy, a opowiadania, powieści…, to znaczenie potoczne jest wystarczająco dobre. A jest nawet lepiej, bo w grupach rekonstrukcyjnych (bractwach rycerskich) przy pojedynkach, istnieje zakaz “uderzania sztychem”. Nikt nie interpretuje tego jako zakaz używania przedniej 1/3 głowni miecza do walki, ale zakaz rzeczonego “dziubania”. Czyli nawet dla specjalistów (w kwestii regulaminowej) to potoczne znaczenie jest wystarczająco OK.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Czytam sobie Abercrombiego. Widzę „czubek szpady”. Słowo sztych nie pada ani razu.

Ślimaku Zagłady

Nie mam pojęcia, jak Wy je znajdujecie na każdą okazję.

Głównie na tenorze, bo dobry gif nie jest zły xD

Co mu ma zależeć – robi, co mu kazali, ale nie jest jakiś kopnięty w ideologię, widzisz zresztą epilog. Inna rzecz, że zaczynam się zastanawiać, czy sama koncepcja scenki miała kiedykolwiek potencjał – wszelkie napięcie przefiltrowane przez tę względną obojętność i lata oddalenia narracyjnego, więc czemu czytelnik miałby się zainteresować.

Akurat ja jestem takim czytelnikiem, którego do tekstu przykuwają emocje, nawet jeśli bohater wykonuje rozkazy, to może być emocjonalnie, bo na przykład za niewykonanie zadania mogą go spotkać konsekwencje, ewentualnie można podrasować właśnie rezygnację, bo więźniowie znowu uciekli i znowu trzeba ich gonić. Ja tu widzę duże pole do popisu, choć trudno byłoby to odpowiednio pokazać w tym limicie znaków. Myślę, że pisanie tekstu z perspektywy lat wcale nie wyklucza braku napięcie i daje duże możliwości tworzenia nastroju melancholii, refleksji itp.

Ciekawe, szyk zdania wydawał mi się jasny.

Szyk zdania jest w porządku, po prostu między wzmianką o więźniu a jego imieniem pojawiają się inne informacje, a do tego to określenie “profesor” mnie zmyliło.

Rzecz warta przemyślenia. Chciałem tutaj wymalować taki obrazek, że profesor pędzi upojony wolnością i górami, a narrator sprytnie rozgrywa pościg.

To może lepiej by to wypadło, gdyby kolejność podawania informacji była inna, czyli najpierw opis więźnia, a potem zachowania bohatera.

Tutaj chodzi o zakorzenienie wyczerpania jeszcze przed wysiłkiem, w warunkach obozowych. 

Aha, to ja to inaczej zrozumiałam.

Pierwszy raz widzę wyrażenie “wpaść do przełęczy”, przełęcz nie studnia; potrzebowałem napisać “prawie”, aby wyjaśnić, że to jednak nie jest otwarta czeluść i lot swobodny, tylko takie gwałtowniejsze zsuwanie się. Można przemyśleć, jak to lepiej wyrazić.

Nie wiem skąd mi się tam wzięła “przełęcz”, wybacz zamieszanie, tylko słowo “prawie” mi tu nie pasowało.

Rozumiem, że zgodnie z założeniami wyzwania raczej nie należy modyfikować zamieszczonego już tekstu.

Mnie się wydaje, że można poprawiać, bo w sumie czemu nie, skoro to ma być nauka. Może dobrze byłoby o to zapytać w wątku z wyzwaniem.

@Ślimak Zakłady:

Kolejna ucieczka z obozu przebiegała wpierw równie typowo: większość więźniów wyłapaliśmy zaraz za bramą, gdy nie mogli znaleźć bezpiecznej drogi w górach.

Czy to znaczy, że wyszli i zatrzymali się, a potem tak stali?

Oczywiście nie licząc tych, którzy – puściwszy się w dół Poderwanym Żlebem – przetworzyli się niechcący na mączkę kostną.

A to fajne bardzo!

 

W którymś momencie uderzyłem go pięścią w głowę – bez skutku

Tzn. zeszło mu przy uderzeniu, czy “ofiara” pochyliła głowę? Żadnego złamanego palca w takim układzie.

Ogólnie – bardzo mi się podoba.

 

@Ambush:

Fajna scena karczemnej bijatyki. Podoba mi się:

Tak lekko, informacyjnie.

złapał Sójkę za tyłek vs. nikt nie ma prawa jej obściskiwać.

Czy nie powinno być podszczypywać?

 

Też fajne:

Co do zasady starali się bić tych, krzyczących odmiennie, ale zdarzały się wyjątki.

@Tarnina:

Jestem nieco zgubiony. Oni nie mają oczu, więc … Jak to walczą nieuczciwie?

Też nie złapałem związku klaksonu w unikiem.

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Alicello, pięknie dziękuję za kolejne wskazówki!

ewentualnie można podrasować właśnie rezygnację, bo więźniowie znowu uciekli i znowu trzeba ich gonić.

Tak, najchętniej chyba poszedłbym właśnie w tę stronę.

Myślę, że pisanie tekstu z perspektywy lat wcale nie wyklucza napięcia i daje duże możliwości tworzenia nastroju melancholii, refleksji itp.

Pewnie tak, ale muszę się w tym jeszcze podszkolić – stosować tę perspektywę świadomie jako zabieg artystyczny, a nie dlatego, że po prostu przyzwyczaiłem się do takiej kliszy.

a do tego to określenie “profesor” mnie zmyliło.

Mogło zabraknąć wcześniej jakiejś wzmianki, że tam przetrzymują inteligentów.

Mnie się wydaje, że można poprawiać, bo w sumie czemu nie, skoro to ma być nauka. Może dobrze byłoby o to zapytać w wątku z wyzwaniem.

Nie jest to w końcu rzecz kluczowa: najważniejsze, abym zapamiętał uwagi i wyciągnął wnioski na przyszłość.

 

Radku, Tobie również dziękuję za lekturę i komentarz!

Czy to znaczy, że wyszli i zatrzymali się, a potem tak stali?

Raczej plątali się po okolicy, usiłując odnaleźć bezpieczną drogę, trafiali na przepaście, zawracali, gramolili się po jakichś podejrzanych zboczach…

A to fajne bardzo!

Widzisz, Alicella uznała to określenie za chybione.

Tzn. zeszło mu przy uderzeniu, czy “ofiara” pochyliła głowę? Żadnego złamanego palca w takim układzie.

Nie miał warunków, aby dobrze wycelować. Niektórym się zresztą wydaje, że uderzanie w głowę to dobry pomysł (kiedyś mój kolega złamał w ten sposób nadgarstek).

Ogólnie – bardzo mi się podoba.

Cieszę się!

BITWA O MOSKWĘ

 

Kuzma Moroz nawet nie zauważył kiedy odpłynął w krainę snu. Wybudził go dopiero radiowy komunikat: „Słowik cztery, do słowika jeden, wszystko w porządku poruczniku?”. Gdy otworzył oczy, ujrzał przechylony horyzont. Ścisnął mocniej drążek sterowy i wyrównał lot. Dwa dni odpierania nieustających ataków dały mu w kość. Był w takim stanie, że nie przeszkadzały mu w spaniu ani drgania samolotu, ani ryk chóru dwunastu cylindrów ponad tysiąckonnego silnika Mikulina, który napędzał śmigło jego Miga-3. Powyżej chmur, unoszących się nad horyzontem, dostrzegł znajome kropki.

– Słowik jeden, bombowce w zasięgu widzenia, wypatrujcie eskorty – zakomunikował.

Obejrzał się za siebie, żeby ocenić odległość od swoich towarzyszy.

Niebo rozdarła eksplozja.

Kontrolę przejęły wyuczone odruchy. Zanurkował ciasno skręcając i krzycząc do radia:

– Słowik, faszyści na szóstej! Nawiązanie walki!

Na tle pędzących przed oczami łąk spadała kula ognia. Tuż nad nią dostrzegł znajomy kształt nabierającego wysokości Meserszmita. Podniósł wzrok na obracające się niebo i naliczył jeszcze dwie sto-dziewiątki. Plecy miał czyste. Opanowany wypatrywał okazji do ataku. W oko wpadł mu Messer, który wytracił wysokość w pościgu za manewrującym Migiem. Ruszył za nim. 300… 340… 380… 420 kilometrów na godzinę. „Cholera, za szybko”, pomyślał. Gdyby źle wyhamował, to wyleciałby prosto przed celownik wroga, pozbawiony energii do dalszych manewrów. Przez ryk silnika, drgania kabiny i szum powietrza trudno było usłyszeć własne myśli. Postanowił zrobić szybki przelot. Seria pocisków zetknęła się z wrogim kadłubem, rozpalając rozrywające poszycie eksplozje. Minął go, prawie nie wytracając prędkości. Przeleciał długim łukiem, ciągnięty przez ryczący silnik, niczym podniebny stalowy rydwan. Widząc, że przeciwnik wciąż jest w powietrzu, postanowił zawrócić, żeby dokończyć dzieła.

Wtedy owiewka eksplodowała mu przed oczami. Jakiś szczęśliwy pocisk trafił prosto w kokpit. Poczuł spływającą po ręce ciecz. Zbyt nisko, żeby wyskoczyć. Zbyt szybko, żeby wylądować. Opuścił klapy i pociągnął drążek sterowy…

 

 

^ Nie wiem czy to się liczy jako walka dwóch postaci. Niech organizatorka wyzwania zadecyduje czy tekst się łapie ;) .

Łukasz

Awiacja, denazyfikacja. Wunderbar! Znaczy… Ten, super…

Kawkoj piewcy pieśni serowych

@Luken:

Opis porywający, szczególny wielki + za to, że Kuzma wyraźnie przestrzega ukazu tow. Stalina o zakazie lotów z maksymalnymi prędkościami (oprócz walki), co dawało przewagę Luftwaffe w 1941/42.

Po co te klapy na końcu? Jak rozumiem, w położenie bojowe, a nie do lądowania?

Wsio taki, priekrasno :-)

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

@Ślimaku Fajny pomysł walki poza karczmą i rynkiem. Natomiast ciężar opowieści jest po stronie wprowadzenia, a nie samej walki. Gość chwytający się skały, w trakcie lotu w przepaść, to takie bardziej “Mission: Impossible”. ;)

@Radku Podoba mi się bohaterka, która walczy jak lew, a z drugiej strony jest gotowa torturować za zniszczoną torebkę. Sama walka fajna, tylko w sumie nie wiem czemu wcześniej strzelali, chyba żeby było SF;)

 

@Luken Jak dla mnie jest pojedynek, tylko broń mają niestandardową. Przekonujące;) “ni szaga na zad” Moroz pewnie dostał order.

Lożanka bezprenumeratowa

@Ślimaku Fajny pomysł walki poza karczmą i rynkiem. Natomiast ciężar opowieści jest po stronie wprowadzenia, a nie samej walki. Gość chwytający się skały, w trakcie lotu w przepaść, to takie bardziej “Mission: Impossible”. ;)

@Radku Podoba mi się bohaterka, która walczy jak lew, a z drugiej strony jest gotowa torturować za zniszczoną torebkę. Sama walka fajna, tylko w sumie nie wiem czemu wcześniej strzelali, chyba żeby było SF;)

 

@Luken Jak dla mnie jest pojedynek, tylko broń mają niestandardową. Przekonujące;) “ni szaga na zad” Moroz pewnie dostał order.

Lożanka bezprenumeratowa

@Ambush:

Strzelanie jest z dwóch powodów:

  1. Chciałem pokazać walkę na trzech dystansach: broni palnej, kopnięć i noża. Czyli powód literacki.
  2. Najpierw chciała go zabić, bo takie miała zadanie. Potem jeszcze “ukarać” za uszkodzenie drogocennej torebki. W końcu chciwość wzięła górę: zdobędę sobie niewolnika i sprzedam. Czyli powód osobisty anty-bohaterki.

btw: sam hełm jest wystarczająco hard i SF :-)

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Po co te klapy na końcu? Jak rozumiem, w położenie bojowe, a nie do lądowania?

Czas ciekawostek: Klapy w Migu-3 posiadały w zasadzie tylko jedno ustawienie, ale posiadały również “ogranicznik”, który pozwalał je zmieniać. Podczas trwania misji były skonfigurowane do opuszczania się w konfiguracji bojowej, więc w takiej zostały opuszczone. Kontekst jednak sugeruje, że porucznik Moroz uznał, że nie jest w stanie kontynuować lotu, prawdopodobnie ze względu na własne obrażenia i bardzo obfite krwawienie, postanowił więc gwałtownie wyhamować i przyziemić, zanim straci przytomność. W normalnej sytuacji byłby to błąd taktyczny – powinien skorzystać ze swojej prędkości, żeby opuścić pole bitwy, bo zmniejszając prędkość podczas niej, wystawia się na atak, ale mogła tu też grać rolę panika ;) .

 

Ten filmik mnie zainspirował: https://www.youtube.com/watch?v=R_xbQMY8pVc

Łukasz

Na razie tylko odpowiem miszczowi None'owi, bo zaraz muszę zmykać. Jak widać po fragmencie, pośpiech wrogiem… czegośtam. Jasności chyba. Naprawdę nie pisałam go pod wpływem amfetaminy XD tylko pomysłu, który mnie chwycił i tak sparł, że dosłownie widziałam tę scenę oczami bohaterki. Ale strumień świadomości bez kontekstu, jak widać, może czytelnika podtopić :D pomysł jest jednak przyszłościowy i coś może z niego zrobię, tylko muszę doopisać…

 opisujesz całą sytuację lekko, niemal w sposób komediowy.

 Luźno przypuszczam, że ktoś wjechał do zaułka autem i się w nim rozbił, a bohater chce podpalić benzynę, ale to strzał w ciemno, w tekście mamy bardzo wątłe dowody na poparcie tej tezy.

bo jeśli to z niego wyciągnąłeś, to poległam na całej linii.

 jednak ścigany, zaszczuty człowiek raczej nie powinien tracić chwil na takie błahe komentarze – obniża to ładunek emocjonalny tekstu.

Miałam zasadniczo w głowie raczej ironię, niż czysty humor…

 “w łeb go”, wyrażenie lekkie, niemal komiczne, stoi w sprzeczności z nastrojem, który chyba chciałaś wykreować.

I zastosowałam niewłaściwe środki – próbowałam użyć jak najwięcej krótkich, urywanych wypowiedzi, równoważników. Co prawda "w łeb go" nie wydaje mi się aż takie zabawne…

 Skąd nagle klaksony? Z tej odległej ulicy?

I tak to jest, jak się próbuje wcisnąć światotwórstwo w sto słów. Egzegezy nie będzie ze względu na ten tekst, co to może kiedyś. Ale tak, ulica tam jest.

 No i to “dotyka” – sugeruje coś delikatnego, nie cios.

Prawda. Zasadnicza koncepcja była taka, że Bezokiemu wystarczy bohaterki dotknąć, żeby jej zrobić krzywdę. Ale tego tu, oczywiście, nie widać.

 w tekście mamy bardzo wątłe dowody na poparcie tej tezy.

Nie wątłe, tylko żadne :P

 Jestem nieco zgubiony. Oni nie mają oczu, więc … Jak to walczą nieuczciwie?

Nie mają oczu, ale zmieniają topografię miasta na życzenie… miało nie być egzegezy, nie, nie napisałam tego, apage!

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ambush

Całkiem fajna bijatyka, zwłaszcza końcówka wypadła zabawnie, dynamicznie i łatwo to sobie wyobrazić, ale wydaje mi się, że wyzwanie polegało na opisanie pojedynku między dwiema postaciami. 

Dokładnie, kiedy złapał Sójkę za tyłek, wstała i strzeliła go w pysk.

Jeśli siedziała, to trudno było ją złapać za tyłek, niby się da, ale nieco to sztucznie wypada. Może powinien jednak łapać za coś innego.

Po prostu uważała, że jeśli siedzi sobie spokojnie, bez wdzięczenia się i gapienia, a do tego jest ubrana w długie spodnie i zapięty pod szyję kubrak, nikt nie ma prawa jej obściskiwać.

Tu mnie tak trochę zatrzymało, bo nawet jakby siedziała ubrana w krótką sukienkę, to nikt nie ma prawa jej obściskiwać. Inaczej bym to po prostu ujęła, raczej w odniesieniu do przyciągania uwagi.

Niestety niedoszły amant walnął ją pięścią w ucho, że aż sobie siadła. Siadłszy, wyprowadziła kopniak, czubkiem buta wprost w klejnoty rodzinne napastnika, a on przykucnął, kiwając głową, w przód i w tył, równocześnie głośno podważając prowadzenie się matek.

To chyba celowe powtórzenie, ale jakoś nie najlepiej brzmi. I to “sobie” moim zdaniem jest zbędne. Trochę bym tu też doprecyzowała. Zaproponowałabym tak: Niestety niedoszły amant walnął ją pięścią w ucho tak mocno, że usiadła. W tej samej sekundzie, wyprowadziła kopniak, czubkiem buta trafiając wprost w klejnoty rodzinne napastnika.

Napastnik obraża matki? Ale wszystkie matki?

Stojący przy barze Dudek – brat Sójki, uciszył pierwszego, spuszczając mu na głowę kufel. Tamten ułożył się miękko jak dywanik, pozbywając się tymczasowo trosk. Za to Dudka otoczyło kilku innych. Walczył dzielnie, używając kolejno pięści, kufli i siedzisk. Mogło się wydawać, iż broni mu nie zabraknie, zwłaszcza że ich drugi brat przedzierał się do niego, waląc pięściami niższych, a bykiem wyższych, ale zniecierpliwiony awanturą karczmarz, uciszył go, zachodząc zdradziecko z tyłu.

Jakoś mi to uciszył nie pasuje, co innego gdyby strażnicy poderwali się z wrzaskiem. Ogólnie uciszyć kogoś można użyć w kontekście zabójstwa na zlecenie.

Sójka pchnąwszy dwakroć sztyletem nastającego na nią dziobatego wielkoluda, który nie był strażnikiem, ale najwyraźniej lubił dobrą zabawę, wyskoczyła na ławę.

Nie bardzo wiem, czemu dziobatego, tu się zaczęłam zastanawiać, czy to są ludzie czy jednak nie.

 

Tarnina

Jak dla mnie to zbyt chaotyczny jest ten opis. Z jednej strony potęguje to poczucie zagrożenia, ale jednak nie wiadomo kto, kogo i za co chce dopaść. Walki jest niewiele, a myślę, że całkiem fajnie mogłoby to wyjść gdyby jednak troszkę rozbudować.

 

Luken

 

Powiem, że nawet mnie wciągnął ten pojedynek, na pewno jest dynamiczny i da się tu odczuć zagrożenie. Pod względem realizmu tej walki to ja tu niczego nie ocenię, bo się nie znam. Przeczytałam nawet Twoją dyskusję z Radkiem, żeby nic nie zrozumieć. Nie jest dla mnie jasny końcowy manewr, czy tu jest jakaś szansa na lądowanie, czy raczej los pilota jest przesądzony.

Obejrzał się za siebie, żeby ocenić odległość od swoich towarzyszy.

Skoro się obejrzał, to wiadomo, że za siebie.

Na tle pędzących przed oczami łąk spadała kula ognia.

Nie bardzo potrafię sobie to wyobrazić.

Jakby źle wyhamował, to wyleciałby prosto przed celownik wroga, bez żadnej energii do dalszych manewrów.

Zmieniłabym na “gdyby”.

Ambush, dziękuję za lekturę i ciekawe uwagi. Co do lotu, on nie był w przepaść, tylko “prawie w przepaść” – wizualizowałem to sobie jako stromy żleb wypełniony luźnymi kamieniami, gdzie rzeczywiście można się zatrzymać w taki sposób. Ponieważ to miejsce zatrzymało zarówno Ciebie, jak i Zanaisa, widzę już na pewno, że należało tę sytuację opisać inaczej, dokładniej.

Co do Twojej scenki: wydaje mi się, że ma trochę nierówny ton. Na początku miałem wrażenie konwencji, teatralności – łapanie za pośladki osoby siedzącej; strzelił ją w ucho tak, że siadła, ale tak sobie siadła i zaraz go kopnęła, a on na to zaczął się komicznie kiwać i przeklinać – raczej zabawa ideą niż poważna walka. A potem zaczynają się okładać ciężkimi przedmiotami, wyciągają noże, pojawiają się pierwsze trupy… To zgrzytnęło. Poza tym miła lektura, bardzo swobodnie operujesz słowem, trudno powstrzymać uśmiech. Gdybyś była zainteresowana, mógłbym jeszcze zrobić łapankę interpunkcyjną.

Odnośnie uwag do tej scenki… Alicello, “dziobaty” to określenie człowieka oszpeconego bliznami po ospie prawdziwej. Pięknie świadczy o postępie medycyny, że nie miałaś dotychczas okazji się o tym dowiedzieć – oby tak było z coraz większą liczbą podobnych pojęć.

Odnośnie uwag do tej scenki… Alicello, “dziobaty” to określenie człowieka oszpeconego bliznami po ospie prawdziwej. Pięknie świadczy o postępie medycyny, że nie miałaś dotychczas okazji się o tym dowiedzieć – oby tak było z coraz większą liczbą podobnych pojęć.

O, a to faktycznie nigdy się z tym nie spotkałam i mam nadzieję, że to słowo nie wróci do powszechnego użytku. Dzięki za wyjaśnienie :)

Radek

 

Wersja 2.0 zdecydowanie klarowniejsza, przynajmniej wiadomo, co się dzieje. Z drugiej strony, trochę cierpi na tym ładunek emocjonalny – tempo spadło, więc czyta się to bardziej jak reportaż niż relację na gorąco.

Coś za coś.

 

***

Luken

Interesujące, choć momentami niejasne – przynajmniej dla mnie, laika.

Opisane w sposób wiarygodny, choć momentami się gubię, nie wiem, w jak dużym niebezpieczeństwie jest bohater, bo zwyczajnie brak mi obeznania w walkach powietrznych. Niemniej scenka udana, z mocnym finałem.

 

***

Tarnina

 

Na razie tylko odpowiem miszczowi None'owi, bo zaraz muszę zmykać.

I teraz nie wiem, rumienić się, czy martwić, że najgorsze farmazony pisałem.

Naprawdę nie pisałam go pod wpływem amfetaminy XD

A komentarz? :P Bo troszku trudny w odbiorze… Odpowiem na te jego elementy, które pojmuję.

I zastosowałam niewłaściwe środki – próbowałam użyć jak najwięcej krótkich, urywanych wypowiedzi, równoważników. Co prawda "w łeb go" nie wydaje mi się aż takie zabawne…

Nie jest może zabawne samo w sobie. Ale nie jest to wyrażenie, które spodziewałbym się zobaczyć w thrillerze/horrorze, raczej w komedii lub lekkiej sensacji. To co, co krzyczy napompowany adrenaliną mięśniak, nie zaszczuta ofiara. IMHO.

Nie wątłe, tylko żadne :P

Oj tam żadne. Jak się człowiek przyłoży, to i wyższość pomidorowej nad barszczem udowodni cytatami z dowolnego tekstu. A tu wątłą przesłanką były owe klaksony.

Nie mają oczu, ale zmieniają topografię miasta na życzenie…

Stąd moje przypuszczenie, że inspirowałaś się Matrixem. Ciemne okulary, niewrażliwość na ciosy, zamurowują drzwi na życzenie… No Agenci jak nic.

 

No macie rację. Jak złapał ją za tyłek, kiedy siedziała to najwyraźniej siedziała mu na kolanach… 

Dlatego tak lubię bety;)

Uwagi interpunkcyjne chętnie przyjmę, choć już wiem, że obszar w mózgu odpowiedzialny za nią mam malutki;)

Lożanka bezprenumeratowa

Mówisz – masz…

jakiś podpity strażnik, źle przyjął odrzucenie zalotów.

Nigdy nie oddzielaj przecinkiem podmiotu od orzeczenia! Zdarza się sporadycznie taka sytuacja, że imiesłowowy równoważnik zdania definiujący byt ściąga się w mianownik z imiesłowem domyślnym: W owym czasie, nieczuły partyzant, nie rozumiał koncepcji litości (= będąc nieczułym partyzantem – w odniesieniu do jakiegoś osobnika omawianego w poprzednich zdaniach), może to wyglądać łudząco podobnie do oddzielenia podmiotu od orzeczenia, ale to oczywiście nie ten przypadek.

Dokładnie, kiedy złapał Sójkę za tyłek, wstała i strzeliła go w pysk.

Pierwszy przecinek zbędny – “kiedy złapał…” nie jest wtrąceniem.

Siadłszy, wyprowadziła kopniak, czubkiem buta wprost w klejnoty rodzinne napastnika, a on przykucnął, kiwając głową, w przód i w tył, równocześnie głośno podważając prowadzenie się matek.

W zasadzie poprawnie, ale bardzo to zdanie pocięte przecinkami, można by pomyśleć o redukcji – przynajmniej te przed “czubkiem” i “w przód” na pewno nie są ściśle wymagane.

Stojący przy barze Dudek – brat Sójki, uciszył pierwszego, spuszczając mu na głowę kufel.

Tutaj “brat Sójki” w zasadzie jest wtrąceniem, więc oddzielamy symetrycznie – dwoma przecinkami lub dwoma myślnikami, ale nie mieszamy. Ewentualnie, w ramach zabawy konwencją i dopóki Sójka jest ważniejsza narracyjnie od Dudka, mogłabyś potraktować te słowa jako definiendum zamiast wtrącenia, a wówczas bez znaków interpunkcyjnych (jak w Biblii: Szymon syn Zebedeusza), ale większość czytelników nie uchwyciłaby idei i potraktowała to jako błąd.

zniecierpliwiony awanturą karczmarz, uciszył go

Pamiętasz, co mówiłem o podmiocie i orzeczeniu?

Co do zasady starali się bić tych, krzyczących odmiennie, ale zdarzały się wyjątki.

“Krzyczących odmiennie” nie stanowi wtrącenia, lecz niezbędne określenie tej grupy, więc nie należy stawiać przecinka po “tych”.

To chyba będzie wszystko, chyba że coś przeoczam o tej porze doby.

 

Jeszcze w kwestii ospy prawdziwej. Określenie “dziobata” na osobę poznaczoną bliznami po niej najczęściej występuje w polszczyźnie literackiej, ale od mojej babci pamiętam też słowo “gradowaty”, a górale podhalańscy mówili “pokaty” (chyba nawet Tetmajer wzmiankuje hetmana zbójnickiego zwanego “pokaty Jano”). Bułgarzy zwą ospę “szarka”, co do języka polskiego przeszło tylko jako szarka śliwy. (Tarnina jest ponoć odporna). I może jeszcze w imieniu pierwszoplanowej bohaterki Plew na wietrze Brzezińskiej, nie mam pewności, czy to była inspiracja, ale wysoce prawdopodobne, bo to należy do gatunku low fantasy i dużo tam o zarazach. Mawiało się też “Czarna Pani” i podobnie, nie mając ochoty wymieniać właściwej nazwy. W ogóle paskudna sprawa, można się rozpaść za życia, prawie do końca zachowując pełną świadomość. Pojawiło się akurat na portalu takie opowiadanie, quasi-erotyk, więc niby z ambicją podniecenia czytelnika, a wykorzystuje ospę jako ważny wątek narracyjny; będę chyba musiał tam zajrzeć i dać znać, co o tym myślę.

Dzięki Ślimaku. Skopiuję i będę studiować.

Lożanka bezprenumeratowa

 

Komentarze do fragmentów. Będą gify. Obficie:

 

Alicella

 

"Waść jak cepem młócisz". Walka psychologiczna w czasie pojedynku. Jest dość powoli, chłodno i z namysłem: "Na twarzy Jagrina odmalowała się żądza mordu i furia" to wniosek, nie przesłanka.

 Odbił się od ziemi i wykonując salto, przeskoczył nad skulonym Jagrinem, w tym samym czasie tnąc go szablą po plecach.

Jedi?

 Ma wpojoną dyscyplinę walki, której się na początku trzyma, ale potem paplanina przeciwnika wytrąca go z równowagi.

W pojedynkach słownych pierwsze, czego się uczysz, to nie dać się wyprowadzić z równowagi. Na wkurzaniu przeciwnika polega wiele brudnych sztuczek. Nie wiem, czy w szermierce jest tak samo, ale zaryzykowałabym twierdzenie, że zapewne.

 Sprzeczne sygnały. Jeśli słychać szczęk stali to znaczy, że walczą.

Pablo, ale to jest ironia. To właśnie to "waść jak cepem młócisz" – pokazuje stosunek faceta do przeciwnika i ogólnie do świata.

 Nadal uważam, że bycie doskonałym szermierzem, czy ogólnie mistrzem w czymś, nie oznacza ostrożności i stoickiego charakteru.

Nie. Ale często się z nim wiąże. Mistrzostwo wymaga dyscypliny, lat ćwiczeń, samokrytyki. Zapalczywemu głupkowi zawsze trudniej.

 To był moment, w którym Marcel traci panowanie nad sobą, przeciwnik wytrąca go z równowagi, wywołując tragiczne wspomnienie i powodując lęk, choć przecież ta walka mu nie zagraża. No, przynajmniej taki był zamysł, a w wyszło jak wyszło.

Ja tu widzę bardziej gniew (przeciwnik obraża jego kompanów, którzy oddali życie za sprawę, w którą Marcel może nadal wierzy).

 Nie wiem, czy wypada zawsze stosować specjalne nazewnictwo, moim zdaniem, czasami to może uczynić tekst sztucznym albo niezrozumiałym.

Tak, może. Pewne rzeczy lepiej opisać.

 Przeczytałem ten spoiler, bo nie czytałem książki i jako czytelnik poczułbym się obrażony takim obrotem spraw.

Ja też nie czytałam, ale czytałam "Arcanum Unbounded" i tam jest wyjaśnione, że to manewr propagandowy ;)

 

Zanais

 

 

Ciut dynamiczniej niż u Alicelli, ale zdaje mi się (już teraz…) że wszyscy (na razie – wszyscy troje) polegliśmy na tym, że trudno opisać walkę bez kontekstu. Wyście go dali za dużo, ja – za mało.

 runie na bezwładnych nogach. Tłum ryknie z dobrego widowiska

Wut?

 poczuł upajający smak zwycięstwa

Wniosek!

 

None

 

 

Fajnie. Nie wiem, jak to zrobiłeś, ale upchałeś światotwórstwo w scenę walki akurat w takiej proporcji, że, no – działa. Troszkę bym się czepiła rytmu, ale nie jakoś strasznie – tu i ówdzie za bardzo zwalniasz.

 rozgrzał się delikatnie

Ubiję. "Delikatnie" to nie to samo, co "nieznacznie". Konotacje, bejbi :)

 Ale w jego odczuciu został huknięty. Trzecia zasada dynamiki ;).

Nieważne, czy tramwaj jedzie po szynach, czy szyny po tramwaju XD Ale zgoda.

 Miałem jedną główną uwagę, ale potem przeczytałem opinię Alicelli i właściwie nie ma co się powtarzać. Chodzi o tę zaimkozę mnie/moje w jednym akapicie.

Ja nawet nie zauważyłam w pierwszej chwili…

 

AstridLundgren

 

 

Fragment nie spełnia założeń ćwiczenia. Opisujesz otoczenie i postacie, ale ich zmaganiom poświęcasz dwa zdania – a to zmagania miały być treścią. Poza tym całość jest niechlujna, interpunkcja wskazuje na pisanie z telefonu.

 

Radek

 

 

Miało być coś nowego, foch. To pojedynek – czy ucieczka? Jestem ciut skonfundowana. Nie wiem, gdzie kto jest.

Dawno by im się już skończyła amunicja, gdyby to były normalne pistolety.

I co w związku z tym?

 Ona strzeliła do niego tylko raz, chybiła kilka centymetrów obok jego ramienia. Nie słyszał jej, ale czuł perfumy.

Ile ona tego na siebie wylała, skoro czuć na odległość strzału? I czemu on się nad tym zastanawia, kiedy panna usiłuje go zabić?

 Czasownik “chybić” przyjmuje raczej składnię chybić czego o ile.

Skoro tego nie zauważyłam, podejrzewam, że nie skupiam się należycie. Teraz pytanie, czy chodzi o treść scenek, czy o coś innego…

Nie wyobrażam sobie mistrzyni sztuk walki pakującej się dobrowolnie w starcie kontaktowe z kilkadziesiąt kilo cięższym mężczyzną: właśnie ze względu na swoje wyszkolenie musi wiedzieć, że to cokolwiek ryzykowne.

Racja.

 

W drugiej wersji przeskakujesz między punktami widzenia i zbiło mnie to z tropu. I nie pytam, dlaczego facet stale wydziela metan (wojskowa grochówka?).

 

pawlowskipisze

 

 

Streściłeś powieść w 600 słowach. I to by była bardzo długa powieść… oraz eklektyczna… zakręciło mi się w głowie.

Skrócony fragment nadal wywołuje zawrót głowy. Zdania są za długie, rozwleczone, brak w nich przecinków, dzieje się mnóstwo rzeczy, byle dalej, byle szybciej. Trudno mi to oceniać. Nie widzę tej sceny. Używasz też słów niezgodnie ze znaczeniem ("osobisty miecz", "przełożył całą siłę").

 Zastanowiłabym się też, czy poświata może wylecieć.

Nie może. Ogólnie pod łapanką Alicelli mogłabym się podpisać, więc nie ma co jej powtarzać.

 

pablo026

 

 

Interpunkcja trochę dziwna, ciut pustosłowia. Jest moja "ulubiona" wściekłość "w oczach" – co ona wnosi?

 Otoczka nagłej walki była niesamowita.

? "Otoczka" to nie to samo, co sceneria… Opis scenerii dajemy raczej na początek, inaczej powstaje wrażenie, że autor nagle sobie o czymś przypomniał. Mnie ono akurat przeszkadza – już sobie wyobraziłam walczących, a tu muszę ich gdzieś przenosić, zmieniać tło, które pewnie ma znaczenie dla całości, ale dla samego pojedynku?

 Ranna ręka

Zraniona ręka. Ranny jest cały facet.

 dopingując szlachcica

Te słowa do siebie nie pasują, jedno ze stadionu, drugie z Sienkiewicza.

 Oczywiście wizja, którą ujrzałem przy dochodzących cięciach, nie nadaje się do publicznego opisu; niech one lepiej sięgają celu.

yes

 Bohater, mimo rany, dalej porusza się zwinnie i sprawnie unika ciosów.

I to ranny w nogę – czytałam, że kiedyś specjalnie cięto w ścięgno Achillesa, żeby przeciwnika unieruchomić.

 

Ślimak Zagłady

 

 

Czyli nie tylko mnie adrenalina przy pisaniu trzepła XD bo raz, że streszczasz całe opowiadanie w trzystu słowach, to jeszcze cokolwiek nieporządnie. Ot, choćby:

 Kolejna ucieczka z obozu przebiegała wpierw równie typowo

"Wpierw"?

 przetworzyli się niechcący na mączkę kostną

… wut?

imając się gdzieniegdzie kęp ziołorośli

Archaizm.

 wykonywaliśmy mimowolne przewroty

?

 Zgiąłem się nieco z bólu

Zginanie się z bólu jest z definicji gwałtowne, mocne – po co je osłabiasz tym "nieco"?

 

Czytałam sobie trochę o Oświęcimiu i poza kilkumiesięcznym napadem dystymii zyskałam na tym przekonanie, że więzień łagru musiałby być z Gallifrey, żeby dokazać czegoś takiego, jak Twój profesor.

 Facet dostał właśnie w twarz, ale opisujesz to bardzo na zimno, jakby był to fragment pamiętnika pisanego z perspektywy lat (i tak chyba ma być?).

Tak.

 Założyłem, że pościg traktuję jako część walki

Ja też.

 Jednak uświadamiasz mi tutaj głębszy problem strukturalny tekstu – jeżeli narrator nie przeżywa wydarzeń, tylko je relacjonuje, to po co w ogóle stosować narrację pierwszoosobową?

A dlaczego nie?

 Ogólnie mam wrażenie, że w którymś miejscu musiałem wybrać niewłaściwe sformułowanie, które uczyniło teren bardziej stromym, niżbym tego chciał.

Chyba tak, bo też mi się tak wydało.

 Wychodziłoby na to, że maniera rozpoczynania zdań różnymi wyrażeniami przyimkowymi dla płynności wywodu zdaje się wręcz szkolna, a już na pewno nie pasuje do opisu walki.

Taka właśnie jest. Czy może raczej – wyrażenia przyimkowe mogą upłynniać wywód, kiedy mówisz o nauce, o wnioskowaniu. A tu jest opis zdarzeń. Zupełnie inna sprawa.

 Pierwszy raz widzę wyrażenie “wpaść do przełęczy”, przełęcz nie studnia;

Wpada się bowiem do dziury, a w przełęcz najwyżej spada :)

Myślę, że pisanie tekstu z perspektywy lat wcale nie wyklucza braku napięcie i daje duże możliwości tworzenia nastroju melancholii, refleksji itp.

Może właśnie bardziej refleksji, niż napięcia. Bo z perspektywy lat wiemy, że przynajmniej opisujący jakoś się wykaraskał.

 Raczej plątali się po okolicy, usiłując odnaleźć bezpieczną drogę, trafiali na przepaście, zawracali, gramolili się po jakichś podejrzanych zboczach…

Ale powiedziałeś, że złapani zostali tuż za bramą…

 

Ambush

 

 

Jest swada, ale trochę Cię ponosi. Przecinki się namnożyły, parę sformułowań jest co najmniej dziwnych:

podważając prowadzenie się matek

Czyich matek i ile ich było?

 

Ogólnie mam wrażenie naśladowania Sapkowskiego, inna rzecz, czy udanego…

 Jest karczemna awantura, jest cios w nabiał. :)

yes

 Nazw gier nie zapisujemy w cudzysłowie.

Właśnie.

 Kolejne piękne zdanie :D.

Piękne, ale ten środkowy przecinek strasznie kłuje w oczy XD

 To chyba celowe powtórzenie, ale jakoś nie najlepiej brzmi.

Nie, dlaczego? To jest ta swada właśnie, to przymrużenie oka. Mnie się podoba :)

 

Luken

 

 

Hmm. Nie mam pojęcia o samolotach. Niewiele mogę powiedzieć.

 

 

 I teraz nie wiem, rumienić się, czy martwić, że najgorsze farmazony pisałem.

Ani to, ani to – po prostu się spieszyłam XD

 A komentarz? :P Bo troszku trudny w odbiorze…

Jak wyżej :P

 To co, co krzyczy napompowany adrenaliną mięśniak, nie zaszczuta ofiara. IMHO.

Hmm. Faktycznie, zaszczuta nie… ale adrenalina i takie rzeczy wyprawia z człowiekiem, a kiedy już jesteś zapędzony w kozi róg, to może się okazać, że niektóre małe zwierzątka to mangusty, if you know what I mean :P

 Jak się człowiek przyłoży, to i wyższość pomidorowej nad barszczem udowodni cytatami z dowolnego tekstu. A tu wątłą przesłanką były owe klaksony.

Oooj, wątlutką.

 Stąd moje przypuszczenie, że inspirowałaś się Matrixem. Ciemne okulary, niewrażliwość na ciosy, zamurowują drzwi na życzenie… No Agenci jak nic.

Eeee… Matrix był ostatnim, o czym myślałam XD Chociaż faktycznie, kiedy tak o tym mówisz, wygląda matriksowo…

Tarnina jest ponoć odporna

Miło wiedzieć… :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnino, bardzo dziękuję za Twój cenny wkład w walcowanie!

raz, że streszczasz całe opowiadanie w trzystu słowach, to jeszcze cokolwiek nieporządnie.

Trochę trudno mi było całkiem wyciąć scenkę z kontekstu, starałem się ją w czymś osadzić. Może na przyszłość przy podobnych wyzwaniach lepiej będzie jednak się ograniczyć do oderwanego fragmentu.

"Wpierw"?

Dopóki go nie wysłali za tym jednym, co uciekł skuteczniej, więc wpierw.

 przetworzyli się niechcący na mączkę kostną

… wut?

Trochę abstrakcyjne poczucie humoru tutaj przebija, ciekaw byłem, czy przypadnie odbiorcom do gustu. Większości chyba nie przypadło.

imając się gdzieniegdzie kęp ziołorośli

Archaizm.

Myślałem, że zabrzmi lepiej niż “łapiąc się miejscami za jakieś zielska”.

 wykonywaliśmy mimowolne przewroty

?

Już przy stosunkowo niewielkim nachyleniu zbocza możesz tak upaść na plecy, że rozpęd przerzuci Cię przez bark.

Zginanie się z bólu jest z definicji gwałtowne, mocne – po co je osłabiasz tym "nieco"?

Prawda, zwracałaś mi już uwagę na to osłabianie. Staram się tego wyzbyć, tu i ówdzie wciąż przebija.

Czytałam sobie trochę o Oświęcimiu (…) więzień łagru

Chyba Cię autokorekta zawiodła, aby poplątać lagry z łagrami. A co ważniejsze – kiedy to pisałem, absolutnie nie stał mi przed oczami Oświęcim, tylko raczej jakiś obóz internowania o dosyć luźnej dyscyplinie, gdzie strażnicy mogli się fraternizować z osadzonymi, a próby ucieczek były prawie na porządku dziennym.

Chyba tak, bo też mi się tak wydało.

Mógłbym rozważyć zmianę “stromym zboczem” na coś łagodniejszego, np. “nachylonym zboczem” albo “skłonem doliny”.

Taka właśnie jest. Czy może raczej – wyrażenia przyimkowe mogą upłynniać wywód, kiedy mówisz o nauce, o wnioskowaniu. A tu jest opis zdarzeń. Zupełnie inna sprawa.

Słusznie. Do zapamiętania na przyszłość.

Bo z perspektywy lat wiemy, że przynajmniej opisujący jakoś się wykaraskał.

Albo pisze zza grobu, to przecież fantastyka…

Ale powiedziałeś, że złapani zostali tuż za bramą…

Narrator wyraził się “zaraz za bramą” i z jego perspektywy było to rzeczywiście “zaraz” – w porównaniu do tego delikwenta, którego musiał ścigać przez pół pasma górskiego.

Przy okazji dziękuję za korzystne uwagi na temat moich poprzednich komentarzy. I wracamy do…

Czyli nie tylko mnie adrenalina przy pisaniu trzepła

Próbowałem coś wydobyć z Twojej scenki. Pod względem technicznym oczywiście bez zarzutu, ale miałem kłopot ze zrozumieniem, co się dzieje – oprócz wszechobecnej atmosfery zagrożenia. Narratora pierwszoosobowego ktoś prześladuje, wyrastają mu przed nosem elementy architektury miejskiej, nie wiedzieć po co sięga po zapalniczkę, jedynym realnym elementem zdaje się kubeł. Nie wykluczam, że całość można by podsumować słowami “osoba na bad tripie wynosi śmieci”.

Nie potrafię w walki, lecz spróbowałam coś napisać na wyzwanie#3. Fantastyka jest w tle, nie dałam rady jej zmieścić. 

Skomentuję, krótko, pozostałe w najbliższych dniach. ;-)

 

*

– Dan, jesteś ostatni z zespołu.

Nigdy nie widziałem takiego wyrazu oczu u mistrza. Czy zawsze przeżywał walki tak, jakby zależało mu na wyniku bardziej niż nam?

Hana, stojąc na drugim miejscu na podium, całowała wstążkę i kłaniała się niewidzialnym widzom, choć jej zgarbienie podpowiadało mi, że udaje. Zrozumiałe, była z nas najlepsza, lecz może czegoś nie wiem? O co dzisiaj walczymy? O co ja mam walczyć?

– Trzymaj go prawą na dystans i szybkie nogi. – Klepnął mnie w ramię. – Idź!

Postąpiłem kilka kroków do przodu i zacząłem "tańczyć". Verden wybiegł. Był moim odbiciem: ja lewy, on prawy; moje ręce krótsze i szybkość kontra jego siła ciosu.

Zabrzmiał prastary gong. Ding-dong.

Ruszyliśmy. 

Verden przyskoczył. Chroniłem się przed młócką. Pierwsza, druga. Ciosy mijały o włos. Byłem w formie. Wyprowadziłem lekki prawy, nawet się nie skrzywił. Dodałem siłkę przy lewym z dołu. Dosięgnął. "Wejdź pod ramię, gdy się odkryje", usłyszałem napominania mistrza. Poprawiłem, krwawi.

Verden ruszył. Seria. Wszystko poszło w tułów. Jest niepewny. Rusza. Uskakuję, gdy słyszę gong.  

– Było dobrze. – Mistrz wyciera mi twarz ręcznikiem. 

– Zabiję go!

– Pokonaj! Tańcz, zamarkuj i daj cofniętą prawą, nie będzie przygotowany, ale tylko gdy będziesz w półdystansie.

Zerkam na rywala w narożniku. Trener smaruje go maścią, a potem długo trzyma za rękawice, życząc powodzenia. 

Gong.

Idę. Chcę go dorwać. Już teraz. Lewy prosty, szybki zwód i od dołu błyskawiczny prawy. Na to łapią się wszyscy odwrotni. Nie zdążył się przygotować, aby ominąć. Leży na deskach. Odliczanie. Rozluźniam się.

Wtedy zrywa się i rusza. Przyjmuję pozycję i tańczę. Prawy sierpowy w głowę. Kolejny. Coraz słabiej widzę. Co się dzieje? Dopycha mnie do siatki. Zawisam na chwilę, wali jeszcze raz.  Młóci.

Leżę. Jestem liczony. Wstaję z trudem. Rzeczywistość kołuje. Trę oczy rękawicami. Ból. Wpadam do neutralnego narożnika. Verden atakuje, wbrew zasadom.

Słyszę krzyk sędziego:

– Przerwać walkę.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Tarnina

 

Fajnie. Nie wiem, jak to zrobiłeś, ale upchałeś światotwórstwo w scenę walki akurat w takiej proporcji, że, no – działa. Troszkę bym się czepiła rytmu, ale nie jakoś strasznie – tu i ówdzie za bardzo zwalniasz.

To druga scena walki jaką w życiu napisałem (o ile pamięć mnie nie zawodzi), więc tym bardziej cieszę się, że działa, nawet jeśli zbyt wolno. ;)

Ubiję. "Delikatnie" to nie to samo, co "nieznacznie". Konotacje, bejbi :)

Bij, skoro musisz. Ale, za SJP, “delikatny” to m.in. «mający niewielką intensywność». Więc jednak…

Ja nawet nie zauważyłam w pierwszej chwili…

Ja też nie, jeżeli cię to pocieszy… 

to może się okazać, że niektóre małe zwierzątka to mangusty, if you know what I mean :P

Ach, ŚP sir Terry Pratchet, wiecznie żywy w moim sercu.

 

***

Asylum

Pojedynek bokserski. Opisany dość dynamicznie, choć momentami język wchodził mi w paradę przy czytaniu. Niemniej całość jest dość klarowna, za co uznanie, bo akurat w tym aspekcie mam różne doświadczenia z twoimi tekstami (bez urazy).

Konkrety:

moje ręce krótsze i szybkość kontra jego siła ciosu.

Mamy tu dziwny układ – moja wada (krótsze ręce = mniejszy zasięg) i zaleta kontra jego zaleta. Zwykle zestawiamy ze sobą symetrycznie – same zalety, same wady lub mieszane w tych samych proporcjach.

Zabrzmiał prastary gong. Ding-dong.

Gong wydaje dźwięk dzwonka do drzwi? :P

Chroniłem się przed młócką. Pierwsza, druga.

Młócka to proces, a chronił się jak rozumiem przed pojedynczymi ciosami.

Dodałem siłkę przy lewym z dołu.

“Siłka” kojarzy mi się tylko z siłownią.

Verden ruszył. Seria. Wszystko poszło w tułów. Jest niepewny. Rusza.

Tu trochę tracę ostrość widzenia. Czemu Verden jest niepewny skoro cała seria ciosów trafiła?

Przyjmuję prawy sierpowy w głowę. Kolejny. Coraz słabiej widzę. Co się dzieje? Dopycha mnie do siatki. Zawisam na chwilę i poprawia prawym sierpowym. Młóci.

Absolutnie nie błąd, ale ten ciąg prawych sierpowych dziwnie wygląda – wydawałoby się, że trzeci taki sam cios z rzędu to choćby z odruchu się zablokuje.

Asylum, sorry, ale będę brutalnie szczera. Nie podoba mi się. Nie ma żadnych brudnych sztuczek, jak na przykład kopanie w krocze, wydłubywanie oczu palcami, uderzeń w tchawicę lub mocnych ciosów piętą w stawy kolanowe. Ja wiem, że sędzia, że konwencja, ale jakieś dirty tricks mogłaś przemycić. Dajmy na to choćby, niby przypadkowe uderzenie przeciwnika głową, w zwarciu. Pozdrawiam :)

Kawkoj piewcy pieśni serowych

Trochę trudno mi było całkiem wyciąć scenkę z kontekstu, starałem się ją w czymś osadzić.

Tak, mnie też. W końcu walka musi być czyjaś i o coś.

 Dopóki go nie wysłali za tym jednym, co uciekł skuteczniej, więc wpierw.

Tak, rozumiem, ale słowo mi nie brzmi.

 Większości chyba nie przypadło.

No, nie bardzo.

 Myślałem, że zabrzmi lepiej niż “łapiąc się miejscami za jakieś zielska”.

… archaizmy mają swoje miejsce, ale… yyy… nie.

 Już przy stosunkowo niewielkim nachyleniu zbocza możesz tak upaść na plecy, że rozpęd przerzuci Cię przez bark.

Możliwe, ale jak coś wykonasz – mimowolnie?

 Chyba Cię autokorekta zawiodła, aby poplątać lagry z łagrami.

A może to zwarcie w mózgu od nadmiaru gapienia się w ekrany…

 kiedy to pisałem, absolutnie nie stał mi przed oczami Oświęcim

A ja sama nie wiem, co mi stało przed oczami, kiedy czytałam :(

 Mógłbym rozważyć zmianę “stromym zboczem” na coś łagodniejszego, np. “nachylonym zboczem” albo “skłonem doliny”.

Zbocze na tym polega, że jest nachylone, a "skłon doliny" raczej specjalistyczny. Hmmm.

 Albo pisze zza grobu, to przecież fantastyka…

Też prawda.

 Nie wykluczam, że całość można by podsumować słowami “osoba na bad tripie wynosi śmieci”.

Nie, ale zapamiętam XD

 

Asylum

 

 

Wiem tyle, że to sparing bokserski, ale chyba też się nie orientuję w walkach.

 

 To druga scena walki jaką w życiu napisałem (o ile pamięć mnie nie zawodzi), więc tym bardziej cieszę się, że działa, nawet jeśli zbyt wolno. ;)

Oj, trochę tylko. Zdaje się, że wybór jest między "wolno" a "niezrozumiale".

 Bij, skoro musisz. Ale, za SJP, “delikatny” to m.in. «mający niewielką intensywność». Więc jednak…

Nie wszystko można wyjaśnić definicją. Zerknij, proszę, na listę synonimów:

 delikatny (dźwięk, kolor, smak): dyskretny, miękki, przytłumiony, przymglony, subtelny, ściszony, przygaszony, łagodny

Chodzi o konotacje.

 Gong wydaje dźwięk dzwonka do drzwi? :P

Argh, znowu reklamy XD

 Nie ma żadnych brudnych sztuczek

A muszą być?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnino – dzięki za komentarz i wypunktowanie kilku rzeczy :)

"Nic mnie nie zmusi dzisiaj do biegania, mimo wszystko znów zasiadam zaraz do pisania."

Nie ma sprawy :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dziękuję za komentarze do mojego fragmentu! :-)

None, zdanie “kupuj”ę, znaczy masz rację! Trochę mam kłopot, bo w trakcie pisania przez Ciebie komentarza, sczytywałam zamieszczony przed chwilą tekst i zmieniłam słowa w samej końcówce. Nie jestem w stanie przywrócić pierwotnej wersji, bo pisałam na forum i nie mam starej wersji. ;-( Eh, doświadczenie i nauczka, aby przeczytać dopiero na drugi dzień – przynajmniej, a nie mogłam tego zrobić, gdyż jak rozumiem – wstawić trzeba do końca niedzieli, godzina to dla mnie za mało, nawet jeden dzień też. Na razie, musi być przynajmniej tydzień. 

Astrid, tak, nie ma gryzienia, kopania w jaja, bo dużo bardziej przerażające wydaje mi się niewidzialne przekraczanie reguł gry, bardzo lekko przemycone. Stąd przepisowy boks, niby sztuka, i tylko jeden manewr nie fair. Teraz, kiedy czytam swój fragment, widzę w nim wiele błędów: powtórzeń i konieczności innego ujęcia bądź słowa. Kompozycja szwankuje, gdyż relacjonowałam z pozycji komentatora (fragment prawdziwej, historycznej walki, lecz nie wcieliłam się w bohatera). 

Krytykuj, ile wlezie. :-) Może się nie podobać! Jak najbardziej. xd Wiesz, mi też się nie podoba, gdy przeczytałam po zamieszczeniu, choć może nie z tych samych powodów co Tobie. Wyzwania nie postrzegałam w kategoriach  Po trzech latach na forum zrozumiałam, że poprawianie (merytoryczne i interpunkcyjne) nie ma końca i nigdy nie jestem zadowolona, więc decyduję – "puszczam", ostatnio coraz mniej pochopnie (chyba?), za co jestem wdzięczna użyszkodnikom portalu. ;-) 

 

Podsumowanie dotychczas zamieszczonych fragmentów walki – moja opinia czytelnicza.

Najpierw kilka słów o tym, co będę brała pod uwagę podczas przyglądania się stawieniu czoła wyzwaniu: dynamiczna walka (szybkość przebiegu zdarzeń); zaciekawienie czytelnika A. (mogą być i szachy lub scrabble czy chińczyk); jasność – kto, co robi w czasie starcia.

 

@Alicella

Wydaje mi się się, że trochę za mało wiedzy dot. walki szablą, szpadą, rapierem, czyli szermierki. Stawka duża, więc ciekawi rodzaj dworskiego starcia czy ćwiczeniowego fechtunku. Salto i takie cięcie raczej niewiarygodne. Dynamika i jasność jest.

 

@Zanais

Fragment wydaje mi się trochę przegadany, walka jest ciekawa, trochę dziwią powtarzające się ciosy w brzuch, są i inne miejsca, jeśli walka nie według reguł. Dynamiczny, z kontekstem.

 

@None

Przemyślane. Z więzadłami nie wiem, co masz na myśli, bo świat zwolnił, a on nie, krzywdy sobie nie powinien zrobić, chyba że się nadwyręży (ale to niezależnie od świata przyspieszonego czy zwolnionego). Nie wiem, jak bohater mógł kopnąć przeciwnika, leżąc na podłodze, bo otrząśnięcie nie oznacza, że wstał, zresztą piszesz to chwilę dalej? Trudno zadać silny cios w jaja, siedząc na ziemi, nie ma jak wziąć zamachu, chyba. Dynamiczne i fajnie wprowadzona magia. Też lekko można byłoby przyspieszyć.

 

@AstridLundgren

Zabawne. Pomysł niestandardowy. Trochę bym przyspieszyła.Mało samej walki, trochę zabrakło znaków, postawiłaś na konferansjerkę, a to strasznie "zżera słowa", w związku z czym zabrakło ich na kilka zdań więcej. Kilka kiksów interpunkcyjnych.

 

@Radek II

Początek zintensyfikowałabym, znaczy cięłabym, bo lekko przegadujesz, dalej też. W trakcie zmieniasz punkty widzenia: on i dziewczyna, dopracowałabym, aby szło gładziej.

Rozumiem: kto co robi. Jest dynamicznie.

 

@pawlowskipisze II

Trochę nie rozumiem walki: z ręki ciskał te strzały, czy z łuku (pierwsze wspomnienie o strzale); wywinął piruet (czyli zakręcił się wokół własnej osi i co mu to dało?, i tak byłby trafiony), dlaczego uderzył rękojeścią miast zatopić ostrze, byłoby łatwiej (chyba?); gdy się bestia wlokła, a on w pełni sił, dlaczego przykucnął w oczekiwaniu na atak zamiast sam to zrobić (?); czy kozak i Angra Majnu, Bajda są tą samą osobą (?). Walka dynamiczna, choć nie wiem, kto co robi.

Kiksy interpunkcyjne, głównie przecinki przy zdaniach złożonych, tj. jeśli mamy w zdaniu dwa orzeczenia (czasownik) znaczy niechybnie, że prosi się o przecinek pomiędzy nimi.

 

@pablo026

Podobnie jak u @pawlowski, potknęłam się na zamiennikach – czy obcy to szlachcic, Ketan? Trochę powalczyłabym ze słownictwem: młynki na rozgrzewkę (jeszcze ok); błyskawiczne wypady i cięcia – na co walczą: szermierka, a są półnadzy na mrozie (hmm? ostatecznie mogę przyjąć na wiarę, że wcześniej wyjaśniasz, ponieważ to fragment, ale kładziesz podwaliny pod wątpliwości); kombinacja cięć, tj. x?; "zanurkował pod szablą", słowo "zanurkował" mnie zdziwiło; "odgonił od siebie przeciwnika" – odgonił?

Przemyślałabym samą walkę, słownictwo i możliwy przebieg. Walka jest dynamiczna, ale nie rozumiem – kto i co robi.

 

@Ślimak Zagłady

Minimalnie przegadane. Jest luka – przeskok pomiędzy paralizatorem i kajdankami. Przyspieszyłabym całość, a drugą część z pewnością. Ze wspólnym turlaniem trzeba byłoby przemyśleć, co jest możliwe, a co nie, pytanie jaka jest stromizna i czy są sczepieni? Wygląda na spory procent nachylenia i rodzaj gołoborza, ale nie wiem. 

Walka dynamiczna, ostatnie zdania mnie bardzo dziwią, gdyż nic ich nie zapowiada, jednak to fragment, więc trudno wnioskować. Zatrzymanie na kamieniach przez wbicie dłoni w rumowisko – lekko zdumiewa. 

 

@Ambush

Tarnina, skutecznie wyleczyła mnie ze słówka "dokładnie". ;-)

Lekko przegadane, nie intensyfikujesz, moim zdaniem. Z pozycji siedzącej naprawdę trudno jest celnie i mocno kopnąć. Buty ze wzmocnionymi czubkami – dobry gadżet. W końcówce – karczmie zaczyna się lekko "kitwasić" kto i co.

 

@Tarnina

Trochę krótkie i niektóre myśli pozostały w wyobraźni. Jest plastyczne i bardzo dynamiczne, choć i tak bym cięła (kilka miejsc ^^). Pomysł niestandartowy.

 

@Luken

Interpunkcja – znaczy myślę o podstawowej, rozdzielamy orzeczenia (czasowniki w zdaniu złożonym). Przegadane. 

Zdziwiła mnie konstatacja:"nic nie przeszkadzało mu w spaniu", tuż po tym, gdy dwa dni dały mu w kość. Słownictwo chyba ok, nie znam się na tym za bardzo. Mój były teść latał na Migach, nasłuchałam się troszkę opowieści i mam na pamiątkę śliczną kurtkę od niego. :-) Dynamicznie jest i wiadomo kto i co.

 

Gdybym miała decydować, kto do tej pory najlepiej wywiązał się z wyzwania, stawiałabym na NoneZanais (kolejność alfabetyczna). :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

No to ja stanę w obronie None i Ambush. Da się kopnąć kogoś z pozycji leżącej, jeśli oczywiście jest się osobą dostatecznie wygimnastykowaną. To tak jakby zrobić sprężynkę, tylko zamiast wybić się nogami do góry i rotować względem środka ciężkości. Wybić się nogami z przykurczu, w stronę przeciwnika, pomagając sobie dla lepszego efektu wypchnięciem ciała z pomocą rąk. Jak się dobrze trafi w brzuch to przeciwnik niezdolny do dalszej walki. Sprawdziłam kiedyś w Roda capoeira, jak ktoś niezbyt mądry widząc zacięcie obu stron rzucił "AGRESIWA!", Zmienił się rytm baterii i zaliczyłam knockdown, ale właśnie robiąc sprężynkę z niespodzianką… No, wyszło na moje. Pozdrawiam

Kawkoj piewcy pieśni serowych

Oj dobra, następny raz będę kopać na stojąco;)

No i nie będę rozdzielać przecinkiem podmiotu i orzeczenia.

Lożanka bezprenumeratowa

I tak, i nie, wyszło na Twoje, Astrid. xd Kopnąć się da, ale siła ciosu, hmm?

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Masa ciała osoby leżącej razy prędkość, dzielone przez przez powierzchnię powierzchnię obu pięt. 10km/h * 80 kg / 15 cm2

Kawkoj piewcy pieśni serowych

Z więzadłami nie wiem, co masz na myśli, bo świat zwolnił, a on nie, krzywdy sobie nie powinien zrobić,

Jak widzę, nie było to dość klarownie, ale choć z jego perspektywy świat zwolnił, to w rzeczywistości to on przyspieszył. Stąd ryzyko pozrywania więzadeł.

Nie wiem, jak bohater mógł kopnąć przeciwnika, leżąc na podłodze,

Wybacz fatalny obrazek, ale w moim wyobrażeniu chodziło o coś mniej więcej takiego. 

Trudno zadać silny cios w jaja, siedząc na ziemi, nie ma jak wziąć zamachu, chyba.

Fakt. Ewentualnie hakiem od dołu. Ale cóż, desperacja dodaje sił. ;)

Asylum

 

Z jednej strony opis wygląda na fachowy, ale mnie na przykład trudno było sobie wyobrazić przebieg tej walki, tak jakby dużo się działo pomiędzy wspomnianymi ciosami. Opis jest na pewno dynamiczny, ale jednocześnie taki jakby złożony z urywków, choć może to i pasuje do walki na ringu.

 

 

Asylum

Postąpiłem kilka kroków do przodu i zacząłem "tańczyć".

Jestem pewien, że praca nóg u boksera nazywa się inaczej niż “tańczenie”, ale nie mogłem znaleźć tego słowo. W każdym razie unikałbym słowa taniec.

Był moim odbiciem: ja lewy, on prawy; moje ręce krótsze i szybkość kontra jego siła ciosu.

Moje ręce krótsze… To miało być “moje krótsze ręce i szybkość kontra…”? Wtedy ma więcej sensu,

Chroniłem się przed młócką. Pierwsza, druga. Ciosy mijały o włos.

Młócka to raczej kiedy trzymasz gardę blisko ciała, a przeciwnik wali ci po rękach i rękawicach. Niektórzy bokserzy/mma tak wygrywają, zasypując przeciwnika liczbą ciosów. Bardzo to męczące i jeśli nie spełni rezultatu, zostawia cię wyczerpanego. W każdym razie nie pasuje mi tu “mijały o włos”, bo albo się cofa i robi uniki albo chroni się tak, jak pisałem wcześniej, czyli gardą.

Byłem w formie.

Jak ochrona przed młócką łączy się z formą? Szczególnie że później bohater mówi, że jego cios nie wywarł wrażenia na przeciwniku.

Wtedy zrywa się i rusza. Przyjmuję pozycję i tańczę. Prawy sierpowy w głowę. Kolejny. Coraz słabiej widzę. Co się dzieje? Dopycha mnie do siatki. Zawisam na chwilę, wali jeszcze raz.  Młóci.

Teraz już taniec bez cudzysłowu? Po prawym sierpowym nie wiem, kto oberwał. Przeciwnik czy bohater?

Niezły fragment, choć nie przepadam za opisami walki w postaci krótkich zdań. Wiem, że istnieje pogląd, jakoby to dodawało dynamiki, ale sam jestem zdania, że raczej ją zabiera. Kropki robią przestoje i urywają akcję. To jak w filmie, gdzie czasem masz długie ujęcie walki np. w Old Boy czy Protector, a gdzie indziej każdy cios to cięcie i nowe ujęcie, aż można oczopląsu dostać. Wiem, że to inne medium i mój pogląd może być odosobniony, ale zwracam uwagę na inną możliwość potraktowania walki :)

Tarnino, dziękuję za doprecyzowania! Rzeczywiście widzę, że “mimowolnie wykonać” to niezbyt zręczna kolokacja. “Skłon doliny” specjalistyczny, ale też dosyć obrazowy. I najważniejsze:

A ja sama nie wiem, co mi stało przed oczami, kiedy czytałam :(

Pokazuje, że jeszcze dużo pracy mnie czeka. I motywuje.

 

Asylum, w znacznej mierze wskazywane przez Ciebie słabości są zbliżone do wymienianych wcześniej, co oczywiście stanowi cenne utwierdzenie i naukę. Na przykład to:

Wygląda na spory procent nachylenia i rodzaj gołoborza, ale nie wiem. (…) Zatrzymanie na kamieniach przez wbicie dłoni w rumowisko – lekko zdumiewa.

Sprawa jest jasna – kiedy opisuję góry, zdają się czytelnikowi bardziej strome i przepaściste niż w rzeczywistości (czy też w mojej wyobraźni). Będę nad tym pracował…

Co do Twojego tekstu – oprócz uwag stylistycznych już podanych przez innych czytelników (na przykład względem siłki) – nie jestem pewien, czy rozumiem zamysł. Najpierw kreujesz narrację na jakieś dalekowschodnie misterium, potem wygląda na zwykły pojedynek bokserski, z rundami, rękawicami, odliczaniem i wszystkim jak należy. Szczególnie wyraźnie widać ten rozdźwięk w słowach: Zabrzmiał prastary gong. Ding-dong. Przypuszczam, że to zamierzone i chciałaś przez to uzyskać jakiś efekt artystyczny, ale (moim zdaniem) mimo wszystko może wyglądać jak niespójność fabuły.

 

Astrid, coś policzyłaś, ale na siłę to nie wygląda. Bardziej jak pęd na powierzchnię. Przypuszczam, że próbowałaś wyliczyć wywierane ciśnienie, ale do tego musisz znać przyspieszenie.

Ślimaku Zagłady. To tłumaczy dla czego wczoraj zabazgrałam dwie strony A4, zamieniając kilometry na metry, godziny na sekundy. Dzieliłam, mnożyłam. Znowu zamieniałam, przestawiałam. Przyspieszenie… Wtedy można by uzyskać wynik w Newtonach. Za cholerę nie zgadzały mi się jednostki. Wszystko. Przez "s" zamiast "s" do kwadratu. Ale ja głupia jestem , hi hi! Na swoje usprawiedliwienie mogę tylko powiedzieć że nie wykonywałam takich działań na jednostkach, gdzieś tak od dwudziestu lat. :D Pozdrawiam

 

Asylum. Co do siły(pędu) ciosu, to mogę powiedzieć tyle, że jak na chwilę odpadłam po Bencao w głowę i kopnęłam z pozycji leżącej dwiema nogami w brzuch. To mój trafiony kolega przez dobre piętnaście minut siedział skulony pod ścianą na materacu. Autentycznie bałam się o jego zdrowie. W capoeira w końcu nie chodzi o to by kogos uszkodzić tylko zaznaczyć kopnięcie lub uderzenie ręką albo głową . Lepszy jest ten kto zdoła wybić przeciwnika z rytmu jakąś zaskakującą serią ciosów lub akrobacji. W ostatniej chwili wstrzymując się z uderzeniem, wycofując je lub z minimalną siłą zaznaczając. AXE!

Kawkoj piewcy pieśni serowych

Dziękuję Wam za uwagi, są cenne!

 

Może być, trudno sobie wyobrazić, Alicello. Wybrałam ścieżkę nie-opisu, aby było dynamicznie. Lubię przeróżne ćwiczenia. ;-)

 

Nie wiem, jak jest z tym tańczeniem Zanais, sama nie przepadam za współczesnym boksem czy MMA.  Kiedyś, bardzo dawno temu, poznałam wnuka Stamma i wtedy nasłuchałam się różnych określeń i naoglądałam relacji, a na użytek tego tekstu jedną historyczną walkę sobie “odpaliłam”. Fachowo tak się chyba nie mówi, ale między sobą i komentatorzy już tak, jednak głowy za to uciąć sobie nie dam. Możesz mieć rację z urywaną akcją, nie wiem, lecz nie podzieliłbym poglądu, że długie złożone zdania budują akcję. W przypadku fragmentów mamy kłopot, ponieważ brakuje kontekstu i jako czytelnik nie wiemy nic. ponad to, co zapisane. ;-)

 

Ślimaku, wiem, z siłką zdecydowanie nie w klimacie, lecz chciałam przemycić info, skąd się ten chłopak wziął (pochodzenie) i przyszło mi do głowy to słowo. Uznałam, że wystarczające będzie się “wybijać” z tekstu i zwracać uwagę. Kurcze, zgadłeś, jest mieszanka dalekowschodniego misterium w bokserskich rękawicach o pewną stawkę zespołową. ;-)

 

Astrid, już nie licz. xd W kwestii praktyki masz rację, zdarza się, ale potrzeba do tego wyszkolenia (techniki), umiejętnego upadku, koncentracji i znajomości ludzkiego ciała. A z tym nie jest tak hop, a zupełnie inaczej w sytuacjach nietreningowych.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum, z tym wyszkoleniem i techniką to bym nie przesadzała. Wystarczyłoby pochodzić na treningi capoeira przez trzy miesiące, po trzy razy w tygodniu. To z kolei wystarczyłoby aby uzyskać jakąś tam sprawność i naciąg. Co do upadków… To nawet jak się wysoko wybijesz(metr, metr dwadzieścia) to upadek płasko na plecy jest całkowicie nieszkodliwy. Polecam pójść sobie na jeden trening jakiejś grupy, ewentualnie zabrać ze sobą jakiś strój sportowy. W większości przypadków capoeristas to raczej serdeczni ludzie i zaproszą do rhoda, choćby po to byś mogła sobie postać z nimi w kółeczku i popatrzeć. Żebyś wiedziała czy ci się podoba. Jak mawiał Mestre Bimba, capoeira jest niezależnie od wieku dla wszystkich którzy chcą ćwiczyć. Czy jakoś tak. Ja już sobie obiecałam że wrócę po około dwudziestu latach przerwy, na treningi, jak tylko skończy się to pandekurwemonium ;) Pozdrawiam:D

Kawkoj piewcy pieśni serowych

Astrid,

z tym wyszkoleniem i techniką to bym nie przesadzała.

Może i masz rację, choć nie byłabym taka pewna. ;-)  Nie przesadzaj z tymi upadkami, zależy kto i jaki poziom sprawności organizmu. Zasięgnę “języka” i odpowiem, lecz może mi to zająć trochę czasu.  Pamiętaj też o potencjalnym wyszkoleniu osób w konkretnej (potencjalnej) dziedzinie (fragment naszych tekstów) oraz o tym, że inaczej na sali, a inaczej w opisywanych sytuacjach.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

No, niech to. Mam ciężki orzech do zgryzienia. Lecimy, najpierw moje komentarze:

 

Alicella

Po przeczytaniu fragmentu mam wrażenie, że więcej miejsca zajęła charakteryzacja walczących, niż faktyczna walka. Tempo przez to wydało mi się urwane, bo na zmianę mamy (szybką) wymianę ciosów i (wolniejszą) wymianę zdań, albo wspomnienia. Napisane klarownie, w kategoriach ćwiczenia moim zdaniem można by podkręcić.

 

Zanais

Jest nieźle, czuć tempo. Wszystko jest zrozumiałe i chociaż niektóre synonimy trochę wybijały z rytmu (np. rudzielec), to ta scena po prostu działa. Jeśli miałabym się czepiać: fragment nieco narusza ograniczenia wyzwania, bo mamy tu dokładne opisy kolejnych ciosów.

 

None

Początek walki nieco powolny, potem jest już dynamiczniej. Wiadomo, co się dzieje, choć jednocześnie nie ma opisanego każdego ruchu. Nie mam większych zarzutów, ewentualnie: można by jeszcze nieco podrasować. Spełnia wymogi ćwiczenia.

 

AstridLundgren

Niestety, nie na temat. Faktycznej „walki” są tu tak naprawdę dwa zdania, ciężko więc powiedzieć mi coś więcej. Gdyby tematem ćwiczenia był najbardziej oryginalny pomysł na walkę, to co innego.

 

Radek

Nawet jak na fragment – nieco chaotyczne, zwłaszcza początek. Za dużo zdań nie dotyczących walki, niepotrzebnie spowalniających tempo sceny (rozważania o pistoletach, miotaczach, perfumach). Akapit zaczynający się od kopniaka w łokieć uważam za najlepiej dostosowany do wymogów ćwiczenia.

– Jestem najlepsza z najlepszych, z najlepszych, z najlepszych – powiedziała.

Facetka w czerni? xD

 

pawlowskipisze

411 słów – a zatem ponad określony limit. Przez problemy z interpunkcją ciężko się czyta, co nie pomaga dynamice. Proste, krótkie zdania odczuwalnie spowalniają akcję – takie „szatkowanie” może się sprawdzić (całkiem nieźle wyszło to we fragmencie Asylum), tutaj jednak walka opisana jest skrupulatnie i krok po kroku, co trochę męczyło podczas lektury. W moim odczuciu fragment nie spełnia ograniczeń z wymogów wyzwania.

 

Pablo026

Całkiem, całkiem. Zaplątało się trochę tell zamiast show („Otoczka nagłej walki była niesamowita”), poza tym wyszło dynamicznie. Nie każdy cios jest widoczny, jest wrażenia szybkiego tempa podczas lektury. W moim odczuciu założenia zadania są spełnione.

 

Ślimak Zagłady

Fragment przypomina bardziej relację po latach (którą właściwie jest, wnioskując po ostatnim akapicie), niż opis czegoś, co dzieje się tu i teraz. To samo w sobie jeszcze nie szkodziłoby dynamice, gdyby opowieść narratora kipiała od emocji. Jednak sformułowania takie jak „marna to była pewność”, „imając się gdzieniegdzie” czy „skutkiem tego” powodowały u mnie wrażenie dystansu do opisywanych wydarzeń. No i tak się zastanawiam, czy ktoś powiedziałby o samym sobie, że zatrzymał się z „okropnym okrzykiem bólu”, czy raczej użyłby słów typu „wyjąc z bólu”.

Aczkolwiek podoba mi się, że bohater i profesor zostali przyjaciółmi, mam słabość do happy endów ;)

 

Ambush

Można by podkręcić dynamikę. Drugi fragment opisuje szczegółowo każdy ruch – to ciut za dużo informacji, dałoby się przyspieszyć. Rozmywają mi się tu emocje, chciałoby się bardziej odczuć tę atmosferę karczemnej burdy.

 

Luken

Zmagania w powietrzu, odmalowane dynamiczne i bez nadmiaru zbędnych szczegółów (może wycięłabym to zdanie zaczynające się od „gdyby źle wyhamował…”). Pod koniec ten pocisk chyba miał być nieszczęśliwy, zamiast szczęśliwy, skoro trafił maszynę bohatera? Wymogi ćwiczenia uważam za spełnione.

 

Tarnina

Jest dynamicznie, ale też dość chaotycznie i nie do końca zrozumiale, nawet jak na fragment. Skojarzenia z Matrixem w komentarzach mnie nie dziwią xD No i też, niestety, nie na temat, bo jednak ucieczka to nie walka.

 

Asylum

Fragment jest przejrzysty i zrozumiały. Krótkie, urwane zdania są tu nieźle zastosowane, choć jak na mój gust trochę za dużo tego szatkowania. Ogólnie – spełnia wymogi ćwiczenia.

 

A teraz muszę wybrać zwycięski fragment. Walka była zaciekła (i dynamiczna, rzecz jasna), ale zwycięzca może być tylko jeden… ale będą dwa mini-wyróżnienia.

Pałeczkę przejmuje i wymyśla kolejne wyzwanie… Zanais!

Chcę też wyróżnić dwa bardzo dynamiczne, w moim odbiorze, fragmenty autorstwa Pablo026 i Lukena.

Ogólnie ćwiczenie uznaję za udane. Propsuję też dyskusję, jaka toczyła się w komentarzach :D

deviantart.com/sil-vah

Szlag! Wczoraj naszła mnie myśl, że nie chcę wygrać, bo nie mam zupełnie pomysłu na ćwiczenie. Ech…

Dzięki, Silvo ;)

Gratulacje dla Zanaisa!

@Silva:

inspiracja “najlepszością” z MIB – tak :-)

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Gratulacje, Zanais i fajne są też wyróżnienia Pabla, Lukena! :-)

Ciekawe jakie wyzwanie wymyślisz?

 

Edytka: Zrobiłam pomyłkę w nicku osoby wyróżnionej, już poprawiłam. Może dlatego, że sama lubię czytać o powietrznych zmaganiach. Przepraszam. ;-(

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Jakieś głupie, bo nie mam zupełnie pomysłu…

Wczoraj naszła mnie myśl, że nie chcę wygrać, bo nie mam zupełnie pomysłu na ćwiczenie.

Jakby co, to mogę cię uwolnić od tego obowiązku. ;) 

 

Tak czy inaczej, gratulacje dla wszystkich, a dla Zanaisa szczególne!

A wiesz, None, że chętnie skorzystam. Na pewno wymyślisz coś lepszego do ćwiczenia niż ja :) Mnie wystarczy, że fragment walki okazał się dobry ;)

 

Tak więc upoważniam None do przeprowadzenia kolejnego wyzwania!

No to będziemy oczekiwać z niecierpliwością :D

deviantart.com/sil-vah

Gratulacje dla Zanaisa i dla Lukena.

Silva – dzięki za wyróżnienie :)

Muszę przyznać, ze tygodniowe wzywania to fajny pomysł na lekką poprawę warsztatu, w sytuacji kiedy nie ma się czasu na pisanie i wrzucanie tutaj opowiadań.

"Nic mnie nie zmusi dzisiaj do biegania, mimo wszystko znów zasiadam zaraz do pisania."

Gratulacje dla zwycięzców.

Lożanka bezprenumeratowa

Gratulacje :). Jakoś w ostatnim czasie nie miałam czasu ani pomysłu, ale będę śledzić wątek i jak coś mi przyjedzie do głowy to się sprawdzę.

No, ciekawe co None wymyśli :).

Nowa Fantastyka