- Opowiadanie: Asylum - Wyzwanie #6 Opisy, fatalne zauroczenie

Wyzwanie #6 Opisy, fatalne zauroczenie

Oceny

Wyzwanie #6 Opisy, fatalne zauroczenie

Informacje ogólne

 

Terminy:

*publikacja fragmentów:  20-27 lutego (nd)

*komentarze: 20 lutego do ∞

*wyniki:  4 marca (pt)

 

Cel wyzwania: artystyczny opis miejsca, czyli literacki, który wciągnie potencjalnego czytelnika. Może być sam opis lub może wiązać się z fabułą, bohaterem, stąd szeroki zakres liczby słów.

 

Fantastyka: obecna bądź nie, zero przymusu, nawet najlżejszego nacisku, gdyż akurat w tym fragmencie może jej nie być. Kierujemy się wiarygodnością przedstawienia: "Believe me!".

 

Limit: 100-500 słów

 

Informacje dodatkowe

 

Już słyszę ten aplauz i jęki radości, którym towarzyszy prychanie. xd

– A na co mi to? Spodziewałem się tego! Nudziarstwo. Kto by tam czytał opisy? Pamiętacie "Nad Niemnem"? Out of order, pomyłka. Starocie, nikt nie tego nie lubi? Mnie po prostu one nie interesują, powiedziałem! Po co poświęcać im swoją uwagę?

Dobra nasza, wystarczająco zachęciłam użyszkodników, będzie mniejszy kłopot przy ocenie. Zajmie tylko chwilę, ale hola… czyż nie zarezerwowałam już czasu na czytanie? Niby tak, ale plany tworzy się po to, aby ulegały nieustannej fluktuacji, więc pomysły na spożytkowanie czasu wyciągniętego z kapelusza kryją się w przedsionku, zobaczymy co tego wyniknie, nie zakładać z góry. Dewiza każdego eksperymentu.

 

Miejsce i czas akcji są prawie tak samo ważne jak bohater i jego przygody. Czy da się wyobrazić sobie wyłącznie słowo, twarz, gesty; czy zapach nie kojarzy się z miejscem; czy dźwięk nie przywołuje czegoś jeszcze prócz niego samego? Czy sztuka teatralna, film, gra może się obyć bez scenografii?

W każdym skrawku naszych wspomnień widoczne są fragmenty miejsc: pokój, łóżko chorego, klasa, tunel, ulica, strych, łąka i inne z przedstawianego świata, gdziekolwiek  się znajduje, w naszej głowie, czy istniał/eje naprawdę.

Jeśli w tym momencie przyszły wam do głowy dekoracje i szczegóły, przybijmy piątaka, bo i moja myśl ku nim skręciła. ;-)

 

Siedzę w kuchni. Zawsze, gdy piszę, w niej siedzę. Dziwne. Jest miejscem najbardziej czystym i wysprzątanym. Puste, biało-czarne blaty jak te krowy na łąkach (osobiście wolę brązowe, lekko płowe), mocne światło – zawsze takie było. W pokojach panował półmrok i cisza, za to w kuchni wieczny gwar rozmów, posapywania zup, regularnego cięcia twardych warzyw na drobne kawałki, tarcia na drobiny kartofli i rozcierania przypraw w moździerzu. Zapach cynamonu zmieszanego z cebulą kręcił w nosie, ale  najbardziej przyciągały mnie do kuchni rozmowy, bo tam zapraszano najciekawszych gości i tam skrywano sekrety. Mówiono o nich: "To sprawy dorosłych", a ja i tak podsłuchiwałam. Niekiedy odważałam się wparować, niby o coś zapytać, a przy okazji wyrwać z miski kawałek surowego drożdżowego ciasta bądź posmakować z patelni masy makowej. Ponoć, jeśli mi smakowało, była szansa, że zachwycą się inni, więc korzystałam z tego, próbowałam do woli, nadużywałam, co kończyło się podle, ale ja nie o tym. Pomimo mojego poświęcenia, rozmowy zawsze przerywano. Dorośli zmieniali temat bądź przechodzili półsłówkami na niemiecki. Czysta perfidia! Chyba właśnie wtedy zaprzysięgłam im zemstę w dorosłości.

Jak widzicie, znowu siedzę w kuchni, zupełnie innej, lecz w jakimś ułamku rzeczywistości podobnej, bo niektóre cząsteczki pozostały te same.

 

O co mi chodzi z tymi opisami w opowiadaniach, powieściach? 

Chcę widzieć i czuć przedstawiany przez Autora świat, a miejsce uwiarygadnia bohatera i fabułę. Może być dobre/złe/neutralne, odizolowane bądź nie. Jakim się stanie zależy od nas (czynniki zewnętrzne/wewnętrzne), ale chyba “musimy” nadać mu konkretną postać, aby je ożywić. Magia pisarskiego ekranu. ;-)

Nudny, zły opis jest zuo, lecz jego brak też zuo. Najczęściej na forum spotykam "markowane" opisy, tj. dialog, akcja i opis tylko dla porządku. Opis wstawiony dla zasady jest zuo jak przysłówki: "– szepnął cicho/prawie bezgłośnie".

Czy trzeba się tak rozpisywać, vide – Orzeszkowa z "Nad Niemnem", katowana kiedyś przy lekturach obowiązkowych, czy teraz nie wiem – nie zweryfikowałam. NIE, nie, po trzykroć NIE, lecz jestem pewna, że Ona czyniła cuda w opowiadaniach, przynajmniej tych, które przeczytałam. Wciągnęły mnie pomimo języka, archaizmów, problemów niby niegdysiejszych, choć okazało się, że nie są tak odległe od teraźniejszości jak zwykło się powszechnie sądzić. Do dzisiaj widzę, gdy przywołam w pamięci, wykreowane przez nią postaci w określonych sytuacjach (miejscach). Wciągający, interesujący opis, który charakteryzuje bohatera, coś o nim mówi, popycha akcję do przodu, generuje napięcie, jest właśnie tym, o co mi chodzi w wyzwaniu!

Realność, daj czytelnikowi możliwość/opcję do zanurzenia się w świecie bohatera. Daj mu go poczuć, powąchać, zobaczyć, dotknąć, usłyszeć. Miejsce ma taką moc, że potrafi generować przebieg fabuły, zapładniać Autora i przyciągnąć uwagę czytelnika. ;-)

Jak widzicie, nie zdecydowałam się na podrzucenie przykładów, bo mniejsza o wzorce, ich kopiowanie. Chciałabym waszych opisów i podejścia, indywidualnych głosów, języka. 

Na zakończenie przydługiego już komentarza podrzucę kilka rzeczy, które wydają mi się istotne, gdy czytam i próbuję wyobrazić sobie miejsce akcji. Jeśli jest dobrze przedstawione – zatapiam się i zapominam o bożym świecie, wędrując wraz z bohaterem; interpunkcja idzie w kąt, a ja zawieszam niewiarę:

*szczegóły, a nie dokładny szkolny opis wszystkiego,

*rekwizyty (szczególnym przypadkiem jest tu wyzwanie None – bomba zegarowa), które mają znaczenie dla dalszego przebiegu akcji. Aby nie było, podam inne przykłady – kolczyk znaleziony w łóżku małżeńskim przez żonę, czy zdjęcia znalezione przez Janinę Duszejko w mieszkaniu Wielkiej Stopy (O.Tokarczuk "Prowadź swój pług przez kości umarłych). Rekwizyty pełnią dodatkową, instrumentalną rolę, zwracamy na nie uwagę, są ważne.

*zmysły, korzystajmy ze wszystkich i pamiętajmy o nich przy reminiscencjach. O tu chciałam odlecieć, ale dzielnie się powstrzymałam,

*porównania i metafory mile widziane, ale w punkt, co oznacza, że mają nas wciągnąć, zainteresować, wszystko jedno przez co. 

 

Ktoś kiedyś powiedział, teraz nie wiem kto, ale dojdę, bo wiem, gdzie poszukać, że (trawestacja): "Jeśli spotkałeś się już z takim porównaniem/metaforą wykreśl je". Nie wiem – na razie – jak to się ma do wymieniania się przez poetów frazami, bombardowania nimi (lepsze określenie, gdyż jestem świeżo po lekturze A. Arno o Celanie, "Tam za kasztanami jest świat"). Może proza jest czymś innym niż poetycka fraza, i na tym na razie poprzestańmy. :D

 

Na koniec podrzucę punkt zaczepienia, będzie oczywistmix, malarstwo. Ups, sporo czasu zajęło mi odnalezienie pustego wnętrza, które niesie "bagaż szczegółów". Możecie opisać po prostu ten pokój, wszystko jedno: przed, po, w trakcie, bądź obok, żeby jakkolwiek był istotny. Opiszcie fragment własnego świata lub wykorzystajcie ten z obrazu. Każde podejście, które wybierzecie będzie równie dobre.

 

https://zbiory.mnk.pl/pl/wyniki-wyszukiwania?phrase=Wn%2525C4%252599trze%252520mieszkania%252520Gierymskich

 

Gierymski, Wnętrze mieszkania Gierymskich, 

 

Piszcie, zapraszam, jestem ogromnie ciekawa, czy i jak do tego podejdziecie! :-)

Koniec

Komentarze

Będzie trudno, ale no pain, no glory;)

Lożanka bezprenumeratowa

O, fajny pomysł. Faktycznie są autorzy, którzy potrafią stworzyć taki opis, który po prostu zachwyca czymś nieuchwytnym, czymś co trudno nazwać. Trudne zadanie, zobaczę, czy uda mi się coś napisać.

Będę niecierpliwie czekała! :-) Nie muszą być długie fragmenty. To ma być zabawa i przyjemność! Wystarczy kilka zdań, chodzi o to, abyście zrobili niejako zdjęcie i zatrzymali określoną scenę w kadrze na chwilę.

Aby opis otoczenia był “strawny” najlepiej wpleść go w akcję. Miejsce może mieć atrybuty dobra, zła, bądź być neutralne. Weźcie jakiś fragment z któregoś z Waszych światów i go wzbogaćcie.

 

Pozostańmy na razie w kuchennych klimatach. Przykład z “Czekolady” Joan Harris. Monsieur Reynaud jest wrogo nastawiony do bohaterki prowadzącej cukiernię i:

Poszedłem do niej przedwczoraj, aby porozmawiać o tym, że otworzyła sklep w niedzielny poranek. Przeobraziła piekarnię, powietrze tam ciężkie od oszałamiających woni imbiru i korzeni. Starałem się nie patrzeć na półki pełne wyrobów cukierniczych. Czego tam nie ma?

Pudełka, wstążki, łuki jasno-kolorowe, migdały w cukrze na złotych i srebrnych podkładkach, fiołki w cukrze, róże z liśćmi z czekolady. Ten sklep wydaje się raczej buduarem, a atmosfera intymna, zapach róż i wanilii. Tak właśnie wyglądał pokój mojej matki: mnóstwo krepy i tiulu i rżniętego szkła błyskającego w przyćmionym świetle, na toaletce rzędy buteleczek i słoików, jak gdyby zamknięta w nich armia duchów wyczekiwała uwolnienia. Zaiste jest coś niezdrowego w takim nagromadzeniu słodyczy, na wpół dotrzymana obietnica owoców zakazanych. Starałem się nie patrzeć, nie wąchać.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Jak mi się nic nie pomerda i nie wrzucę na grow diary tekstu o jednorożcach. A na konkurs fotki grow boxa… To najwcześniej na czwartek;) pozdrawiam

Kawkoj piewcy pieśni serowych

Secret jardin

 

 Właśnie zawyła syrena obwieszczając wszem i wobec alarm o skażeniach. Jeden do jednego, wycia syreny i ciszy, Niespiesznie wstaję z łóżka, znowu te cholerne ćwiczenia. Wyglądam przez okno, kurka, nie jest dobrze, różowy opar sięga prawie parapetu. Otwieram zamek grow boxa. Pod jego sufitem wisi filtr węglowy połączony elastyczną aluminiową rurą z umocowanym w ściąganym mankiecie, wentylatorem.

Wylewający się z namiotu blask oświetla wersalkę, krzesło i niewielką komodę, to wszystkie meble jakie mam w tym pokoju. Wyłączam z gniazdka kable zasilające lampę i wentylator. Ostrożnie odcinam przytrzymujące je sznurki i kładę na podłodze. Działam mechanicznie. Rozszerzam mankiet rękawa znajdujący się tuż przy podłodze boxa i z zewnątrz wkładam do niego połączony z filtrem wentylator. Podłączam kabel do kontaktu. prąd jest! Nawet nie muszę odpalać znajdującego się w drugim pokoju przenośnego walizkowego agregatu. A jeśli prąd wysiądzie? Przechodzę do połączonego z kuchnią salonu i odpalam stojący w rogu agregat. Rozciągam kabel od niego aż do mającego od teraz służyć mi za schronienie, uprawowego namiotu. Stawiam nad dużą donicą krzesło, to zgina i łamie niektóre łodygi sterczącego z niej zielska. Na bezdechu otwieram okno w salonie i zamykając za sobą drzwi wchodzę z powrotem do sypialni. Wentylator miło bzyczy wtłaczając przefiltrowane powietrze do grow boxa. Siadam na krześle i od środka zamykam zamek. Ciemność rozświetla blask ognia z zapalniczki, odpalam blunta, przynajmniej nie będę się nudziła. Uśmiecham się sama do siebie.

Kawkoj piewcy pieśni serowych

AstridLundgren

 

Asylum sama się wypowie, czy o coś takiego jej chodziło, ale na moje oko to nie jest opis, to całą scenka, w której znalazło się też miejsce na wygląd pokoju, ale zdecydowanie nie jest on tu centralnym punktem. Nie mogę też powiedzieć, żebyś zaangażowała moje zmysły – po prawdzie to wciąż częściowo muszę domyślać się, jak wygląda opisana przez ciebie sceneria.

Kurcze, nie umiem tak opisu dla samego opisu. To tak jak z podawaniem kotu gorzkiej niepowlekanej tabletki. Obiekt będzie stawiał opór. Ale jak tą samą pigułkę ukryć w kawałku mięska… Zamiast miauczeć, prychać i rozpaczliwie machać uzbrojonymi w pazurki łapkami, zje ze smakiem i jeszcze będzie się o nogi ocierał:)

Kawkoj piewcy pieśni serowych

Dla mnie opis nierozerwalnie łączy się z narratorem, dlatego opis w oderwaniu od reszty historii, uważam za… trochę pozbawiony sensu? Przykład podany przez Asylum – opis kuchni – jest zlepkiem zdań, który nie pobudził mojej wyobraźni. Rozumiem, wspomnienia, i co? Nie wiem, kim jest narrator ani czym ta kuchnia miałaby się różnić od innych. 

Jest miejscem najbardziej czystym i wysprzątanym. Puste, biało-czarne blaty jak te krowy na łąkach (osobiście wolę brązowe, lekko płowe), mocne światło – zawsze takie było. W pokojach panował półmrok i cisza

Zapach cynamonu zmieszanego z cebulą kręcił w nosie

To jest jedyny opis, reszta to skojarzenia, a te są puste bez znajomości historii i postaci.

Takie moje zdanie, a teraz możemy się przekrzykiwać ;)

 

Starałam się dobrze zrozumieć to zadanie, ale nie wiem, czy wyszło, chyba jak zwykle popłynęłam ;)

 

Szkarłatna rusałka

 

 Pamiętam ten dzień w najdrobniejszych szczegółach. Słyszę wdzierający się do kamienicy uliczny hałas. Czuję tę charakterystyczną woń starego budynku połączoną z zapachami niedzielnych obiadów.

Stałem wtedy przed drzwiami mieszkania numer dwadzieścia jeden i obracałem w dłoni klucz – ciężki, mosiężny, już się takich nie robi. W niczym nie przypominał tych płaskich delikatnych kluczyków gładko obracających się w zamku. W tym przypadku trzeba było stoczyć walkę. Dźwięk przeskakujących zapadek jawił mi się niczym gromy zwiastujące letnią burzę. Drgnąłem, gdy z mieszkania obok dobiegło wściekłe ujadanie psa, a zaraz potem karcący głos jego właściciela.

Nie wiedzieć czemu odczuwałem niepokój, jakbym robił coś złego, jakbym chciał wtargnąć do cudzego domostwa, a przecież należało do mnie, świadczyły o tym bezsprzecznie dokumenty schowane w walizce, a jednak gdzieś na granicy świadomości nękała mnie myśl, że powinienem był odmówić, bo niczego od ojca nie chciałem, nigdy mu nie wybaczyłem.

Wszedłem do ciemnego, pełnego kwaśnego zaduchu przedpokoju. Ściany szczelnie porywała boazeria. Bardzo szczelnie, nawet drzwi do łazienki nie uniknęły tego dekoracyjnego cudu lat osiemdziesiątych. Na podłodze dywanik, tak wytarty, że trudno rozpoznać oryginalny wzór, i obowiązkowy wieszak krzyżakowy tkwiący nad szafką na buty. Czas się tu zatrzymał.

Z westchnieniem ustawiłem walizkę pod ścianą i zamknąłem drzwi. W salonie wszystko wyglądało tak, jakby ojciec miał zaraz wrócić, jakby wyszedł zaledwie na chwilę. Na stole stał kubek po herbacie, obok leżała rozłożona gazeta, a na niej okulary w rogowych oprawkach.

Podszedłem do okna i rozsunąłem ciężkie, brązowe kotary, a promienie słońca oświetliły meblościankę, oczywiście z płyty paździerzowej na wysoki połysku. Potężny mebel po brzegi wypełniały książki i przeróżne bibeloty – albo jak mawiała moja babcia „pochuje”. Za szklanymi drzwiczkami, otulone pierzyną z kurzu, stały: drewniane pisanki, porcelanowe koguty i filiżanki w kwiatki.

Największe wrażenie robiły jednak ściany upstrzone zasuszonymi motylami. Drewniane gablotki niemal w całości zasłaniały wypłowiałą tapetę w orientalny wzór. Ojciec zbierał te ohydne robale przez całe życie. Jedyne związane z nim wspomnienia, jakie miałem to opowieści o motylach, pełne zachwytów nad barwą i kształtem skrzydełek. Nienawidziłem ich.

Rozejrzałem się w poszukiwaniu najwspanialszego okazu w całej kolekcji, zbyt cennego i osobliwego, aby wystawiać go na widok, szkarłatnej rusałki – motyla o karmazynowo-złotych skrzydłach, ozdobionych na brzegach czarnym wzorem niczym koronką. Nie spodziewałem się go znaleźć na ścianie, światło mogłoby go odbarwić. Ojciec nie uczył mnie jazdy na rowerze, nie zabierał na biwak, ale za to od małego wpajał, jak dbać o zdechłe motyle. Do tej pory pamiętam zapach środka dezynsekcyjnego do pudeł entomologicznych.

Po kolei przeszukiwałem szafki, aż moim oczom ukazał się klejnot w koronie tej kolekcji. Motyl wielkością dorównywał mojej dłoni i, zdaniem ojca, nikt poza nim nie posiadał egzemplarza ani nawet zdjęcia tego niezwykłego owada. Ostrożnie wyjąłem gablotkę, wpatrując się w lśniące skrzydła, coś w nich wprawiało mnie w dziwny stan niepokoju i ekscytacji.

Już Wam odpowiadam i wyjaśniam. ;-) Cieszę się, że zareagowaliście! 

 

Astrid, bardzo dziękuję za wrzucenie pierwszego fragmentu! :-) 

Oceniamy wszyscy, nie mam placetu na nieomylność, gust, rozumienie, wrażliwość, trendy. Jeśli pozwolisz, bardzo pokrótce odniosę się do Twojego fragmentu, ponieważ None zapytał i jesteśmy w fazie rozkminiania, o cóż Asylum chodziło? Wiem, że najpierw powinnam poczekać na Twoją odpowiedź, ale ponieważ ćwiczymy i wymieniamy się opiniami – zaryzykuję. xd

 

None

na moje oko to nie jest opis, to całą scenka, w której znalazło się też miejsce na wygląd pokoju, ale zdecydowanie nie jest on tu centralnym punktem. Nie mogę też powiedzieć, żebyś zaangażowała moje zmysły – po prawdzie to wciąż częściowo muszę domyślać się, jak wygląda opisana przez ciebie sceneria.

Wskazałeś dwie rzeczy: sam opis miejsca i zmysły. Dla mnie, przy "dekoracjach", będę używać tego określenia, bo opisy mają bardzo złą prasę i sugerują rodzaj sztuczności, zbędnego dodatku (powtórzę się), ważna jest selekcja informacji. Ma być niejako wybiórcze postrzeganie. Tego nie rady zaplanować, trzeba wyobrazić sobie bohatera, jakoś go czuć, jego reakcje, przemyślenia, pewien schemat.

Gdy czytam Twój fragment Astrid widzę za dużo nieistotnych szczegółów, które najprawdopodobniej są bez znaczenia. Gubię się w nich, nie zapamiętuję, bo nie wiem, które z nich są istotne. Jeśli chodzi o zmysły mamy głównie wzrok, trochę słuchu, trochę akcji zabarwionej odczuciami bohaterki. Zarzuciłaś mnie jako czytelnika detalami i w trakcie czytania wyłapywałam najmocniejsze słowa, próbując sobie wyobrazić miejsce, w którym tkwi bohaterka. Miejsce jest nieźle pomyślane (namioty w mieszkaniach), ale potrzebuje jednocześnie wzbogacenia i odchudzenia. 

Podoba mi się odwzorowanie czynności bohaterki, choć nie wiem, czemu służy tak drobiazgowy opis. Spróbuj trochę zaszaleć, odstąpić czasami od tego, przemieszać z dialogiem, myślami, a gdyby iść tylko w wyzwanie: z opisem syren i wybranych detali pomieszczenia.

 

Zanais,  w jednej sprawie nie ma sporu, w drugiej będzie. ;-)

Zgoda, bo jakżeby nie! Opisy nie są, nie mogą być oddzielne od akcji, bohatera (narratora raczej nie, chyba że pierwszoosobówka, drugo czy punkty widzenia w trzeciej – zabarwienie). I o to właśnie mi chodzi, o współistnienie i "podbijanie się" wzajemne, o dekoracje pozostające w bliskim związku z akcją, bohaterem. Warunek jest jeden – opisy mają coś wnosić i nie być zbędnym rozwlekłym detalem, tylko dlatego, że tak pisze się "literacko", więc trzeba pro forma coś dodać, albo jest ładnym sformułowaniem.

Moim zdaniem sprawa z dekoracjami jest trudna, lecz jeśli jest dobrze zrobiona wydatnie zwiększa u czytelnika poziom imersji i rozumienia bohatera. Najczęściej idziemy w akcję i dialogi, okraszane opisami, które nie za wiele wnoszą do fabuły i postaci. Naszych bohaterów wrzucamy w różne, czasami ekstremalne sytuacje/miejsca, a postrzeganie przez nich tych miejsc jest takie – c'est la vie. Dwie osoby przebywające w tym samym pomieszczeniu, otoczeniu dadzą nam dwie różniące się relacje. Postrzeganie miejsca przez bohatera silnie wpływa na wyobrażenia/fantazje czytelnika. Jednakże pamiętajcie, że tak jak napisałam we wstępie do wyzwania czynniki mogą tkwić w osobie bądź atrybutach samego miejsca (ono może zbudować historię, vide Drakaina i Deszczowa oberża), bądź w obu naraz (Alicella we fragmencie).

Odnośnie niezgody – dotyczy kwestii czysto formalnej. Mamy do czynienia z fragmentem, więc nie dostaniemy wszystkiego, tj. pełnego bohatera, skończonej historii, możemy jedynie wyraźnie ujawnić pewien rys (aspekt, predylekcję) postaci bądź scharakteryzować miejsce. Czasami potrzeba na to ciut więcej znaków, bo różnie z tym bywa, a nie chciałam Was ograniczać. To ma być zabawa, kombinowanie i flow, popuszczenie cugli.

 

Alicello, moim zdaniem jest nieźle, choć ciut przegadane i gratulacje za trzy zmysly: wzrok, smak, słuch. Trzeba byłoby wybrać, co ma znaczenie, dla mnie najmocniejsze są dwa punkty (wtargnięcie i motyl) i je bym eksponowała, pomijając inne.

 

Spróbuję wrzucać po jednym fragmencie każdego dnia z różnych książek. Dobrze zrobione dekoracje giną w tekście, często nie utożsamiamy ich z opisami, stają się niezauważalne przez swoją neutralność. 

 

*

Inny przykład, tym razem z porównaniami – "Listowieść", Richarda Powersa. W tej powieści roi się od opisów.

Ten pochodzi z rozdz. Duglas Pavlicek (str.110-111):

Jedna z głównych postaci Douglas Pavlicek, weteran wojenny jedzie na zachód, zjeżdża na pobocze, aby sobie ulżyć:

Ze wzrokiem utkwionym w dzikiej głuszy i z półsztywnym członkiem czeka, aż pęcherz moczowy otworzy śluzę, gdy nagle dostrzega między pniami taflę światła zamiast cienia, który powinien sięgać do samego serca lasu. Zapina suwak i idzie sprawdzić. Wchodzi głębiej w poszycie, ale spodziewana głębia okazuje się dziwnie płytka. Po zaledwie paru krokach Douglas Pavlicek znowu wychodzi na… trudno to nawet nazwać porębą. To raczej powierzchnia Księżyca. Rozpościera się przed nim usłane pniakami pustkowie. Ziemia krwawi czerwonawą szlaką, zmieszaną z trocinami i drobnicą zrębową. Jak okiem sięgnąć, we wszystkie strony ciągnie się coś na kształt oskubanej skóry olbrzymiego ptaszyska. Jakby ugodziły to miejsce zabójcze promienie z kosmosu, a świat dopraszał się o skrócenie męczarni. Jedynym wspomnieniem, jakie choć trochę kojarzy się Douglasowi z tym widokiem, jest obraz połaci dżungli, które wykosił wspólnie z Dowem i Monsantem. Ale tutaj wyrąb przeprowadzono znacznie skuteczniej. 

Wraca przez kurtynę maskujących drzew, potykając się o korzenie, przecina szosę i zagląda w las po drugiej stronie. Zbocze góry zamieniono w taki sam księżycowy krajobraz. Douglas wsiada do furgonetki i rusza. Droga wygląda, jakby biegła przez kilometry szmaragdowej puszczy, ale Douggie już nie daje się zwieść pozorom. Jedzie wąziutką arterią fasadowego życia, między kurtynami, za którymi kryje się krater bombowy, wielki jak niejedno samodzielne państwo. Las jest zwykłą atrapą, sprytną dekoracją teatralną. Drzewa są jak kilkudziesięciu statystów filmowych, którym kazano w ujęciu z bliska udawać Nowy Jork.

Douglas skręca na stację benzynową, żeby zatankować. Pyta kasjera:

- Wycinają wszystko do spodu w całej dolinie?

Kasjer bierze od niego srebrne dolarówki.

- Tak, kurwa.

- I chowają porębę za kotarą, żeby zmylić wyborców?

- To tak zwane salony urody. Korytarze widokowe.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dla mnie opis nierozerwalnie łączy się z narratorem, dlatego opis w oderwaniu od reszty historii, uważam za… trochę pozbawiony sensu?

Już, już miałem się nie zgodzić – bo opisy przecież idealnie nadają się do oceny bez kontekstu – kiedy zrozumiałem, że kiedy ty piszesz “opis” masz na myśli zupełnie coś innego niż ja, kiedy piszę “opis”. A stąd już tylko mały kroczek do zrozumienia, że Asylum ma na myśli coś jeszcze innego.

 

Tak ogólnie i w uproszczeniu, (prawie) wszystko co nie jest dialogiem lub monologiem wewnętrznym, jest opisem. “Wyciągnął rękę”, “Miał rude włosy”, “Był smutny” – to wszystko są opisy, odpowiednio czynności, wyglądu i stanu emocjonalnego. Całkiem dosłownie, wszystko może być opisem – bo żeby cokolwiek (i mam na myśli dosłownie cokolwiek) zaistniało na kartach powieści, musisz to w jakiś stopniu opisać.

I tu się sprawy komplikują. Bo skoro wszystko jest opisem, to jak mamy oceniać fragmenty? Jakimi kryteriami się kierować? Bo, po przemyśleniu, mój komentarz odnośnie fragmentu Astrid mogę sobie w buty schować – to jest opis, tyle że opisuje coś innego, niż to, czego ja oczekuję, myśląc “opis”, skupia się bowiem głównie na czynnościach, nie na otoczeniu.

Asylum w komentarzu powyżej rozbija opowiadania na dialogi, akcję i opis, ale to podział, który trudno będzie obronić – bo “akcja” to nic innego niż opis działania bohatera. Oczywiście trochę klaruje sytuację sama ocena tekstów, szczególnie tekstu Astrid, bo trochę wyjaśnia, czego Asylum szuka.

Ale opisy mogą być bardzo rozmaite i pełnić w tekście bardzo różne funkcje. Mogą popychać akcję do przodu (głównie opisy działań bohaterów), charakteryzować postacie bezpośrednio lub pośrednio, udzielać czytelnikowi informacji, kreować określony nastrój i robić wiele innych rzeczy. Kiedy ja myślę “opis” myślę o fragmencie narracji przedstawiającym jakieś cechy miejsca, obiektu lub postaci, żeby czytelnik mógł je sobie zwizualizować. “Komnata była pusta, jeżeli pominąć walający się na podłodze szkielet.” Ale “Zastanawiał się, który kabel przeciąć. W końcu postanowił zdać się na los i sięgnął do kieszeni po monetę” to też opis. Podobnie jak “Desperacja rozrywała mu serce. Miał ochotę skończyć ze sobą”. Tyle że to bardzo, bardzo różne rodzaje opisu, które ocenia się różnymi kryteriami.

Dla podsumowania – Asylum, dobrze by było, żebyś precyzyjniej określiła, o jaki rodzaj opisów ci chodzi. Jaki konkretnie cel ma realizować ten fragment? Bo bez tego bardzo trudno będzie dokonać sensownej oceny fragmentów.

Dzięki, None, już zaczynam pojmować, na czym może polegać kłopot. Ze słowami najczęściej tak bywa. W szerokim znaczeniu "opis" może dotyczyć bohatera czy innych postaci, realizowanych przez niego/nich działań, nawet myśli, lub samego miejsca. W wąskim, tym szczególnie naznaczonym pejoratywnie, wiąże się właśnie z miejscem, np znienawidzonymi przez uczniów opisami przyrody. 

Kiedy ja myślę “opis” myślę o fragmencie narracji przedstawiającym jakieś cechy miejsca, obiektu lub postaci, żeby czytelnik mógł je sobie zwizualizować. 

Tak, ja też właśnie o tym myślałam, z tym że chodzi mi o miejsce, może być również budynek (obiekt), jeśli stoimy na ulicy, czy rzecz dzieje się w budynku. Masz rację, że miejsce jest połączone z bohaterem, w tym sensie, że on w nim przebywa, bądź chce do niego dotrzeć/powrócić – raj, czy się go boi, chce uniknąć – zmory z przeszłości lub przyszłości. Miejsce wpływa na bohatera oraz generuje, tak jak piszesz klimat, nastrój.

 

I tak, Astrid opisała pomieszczenie, co jest ok, lecz ono słabo na nas/czytelników działa. Pytanie dlaczego i jak to zrobić, aby wpływ był mocniejszy, żebyśmy je lepiej "widzieli". Moim zdaniem trzeba byłoby zmniejszyć liczbę występujących detali, zrezygnować z wyliczenia sprzętów i przybliżyć niektóre elementy tego miejsca. Pytanie "które" i jak to zrobić zależy od koncepcji Autora. 

Na marginesie, dla mnie mocną stroną fragmentów Astrid jest budowanie na rzeczownikach i czasownikach, co jest cholernie trudne i niewiele osób tak potrafi, chyba że po ostrym treningu, jednakże z drugiej strony taki natłok połączony z blokami tekstu uniemożliwia czytelnikowi śledzenie historii, ale tutaj wpuszczam się już w rozważania niezwiązane z wyzwaniem.

 

Dobrze, spróbuję wyklarować, choć teoretyzowanie w dziedzinie literackiej jest dla mnie czystą makabrą. ;-)

Cel wyzwania: "literacki" opis miejsca akcji, z fabułą bądź bez (łatwiejszy wydaje mi się z fabułą).

Opis miejsca utożsamiam z dekoracjami, które rozumiem jako charakteryzujące miejsca przeróżne przedmioty, ale także rośliny i zwierzęta, budynki i parki, samochody i statki, niebo, wiatr i chmury przynoszące dobrą albo złą pogodę – czyli wszystko, co składa się na nasz widzialny świat. Rolę opisu miejsca w narracji możemy ocenić, jeśli przywołamy sobie jakieś nasze ważne wspomnienie, bo w każdym będą tkwiły skrawki miejsca.

Kryteria oceny fragmentów:

*koniecznie musi być miejsce akcji, np. złe, dobre, niejednoznaczne, neutralne (zwiększa autentyczność, ponieważ jest nam znane, a widzimy je oczami postaci);

*są szczegóły, które to miejsce charakteryzują, ożywią dla czytelnika, ale bez przesady z ich liczbą;

*wspaniale, jeśli da radę: posłużyć się zmysłami, a nie tylko stwierdzeniem np. miły, przeraźliwy dźwięk; wykorzystać metaforę czy porównanie;

*subiektywność – zainteresuje nas opis czy nie. Niestety z kryterium gustu, preferencji zawsze będziemy mieli do czynienia, choć spróbujmy, na ile się da, ograniczyć jego wpływ na ocenę.

 

***

Przykład miejsca złego, złowrogiego, rodzaj klasyki, typowej dla powieści gotyckiej, grozy, horrorów, thrillerów i innych, z książki Joyce Carol Oates "Przeklęci" (sama powieść jest stylizowana na gotycką, trochę nierówna). Annabel, porwana przez dziwacznego ukochanego, opisuje drogę do Bagiennego Królestwa i dociera do swojego nowego domu Bagiennego Pałacu.

Cóż za niezwykły widok – te wielkie drzewa sczepione nad naszymi głowami, tworzące coś w rodzaju łuku, bezlistne drzewa upiornej barwy, bez krzyny życia, mimo że wyglądały jak dęby, wiązy, buki i kasztanowce lasu Crosswicks. Minęliśmy dużą polanę, boleśnie mi znajomą, upiorną przestrzeń wypełnioną ponurym rozjarzonym światłem; gwałtownie podniosłam wzrok ku konarowi wielkiego dębu, z którego zwisały dwa ciała, bez życia, spalone szkaradnie, zupełnie znieruchomiałe mimo porywistego wiatru…

 

… Bagienny Pałac z wilgotnymi omszałymi komnatami – niektóre pokoje były wielkie jak prywatne kaplice, inne tak ciasne, duszne i ciemne, że mogły służyć za lochy albo miejsca tortur. Wiele korytarzy wiodło w różnych kierunkach do samych trzewi pałacu i na zewnątrz, przez wyrwy w skruszałym kamiennym murze, w głąb bagien; były też spadziście sklepione pasaże, które wykrzywiały się to na jedną, to na drugą stronę, albo pozbawione okien, z których widziało się cuchnące podwórce zawalone stertami gruzu i zarośnięte bagiennymi liliami. Wiele klatek schodowych wiodło donikąd albo kończyło się ciężkimi odrzwiami, zaryglowanymi jakby od stuleci.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Czy ludzie nie mogą być “wyposażeniem” danego miejsca, jeśli są… specyficzni? Ich wygląd, zachowanie itp. Chciałbym opisać ulicę, ale jej niezwykłość tkwi raczej w ludziach ją zamieszkujących niż przykładowo chodniku. 

Uh, Zanais, jak najbardziej mogą, jeśli są charakterystyczni dla tego miejsca, w zasadzie oni tworzą je takim, jakim jest! Zupełnie zapomniałam o tej możliwości. <3

Przypomniał mi się od razu fragment, w którym Autor wykorzystał ten sposób, ale nie będę go już “zamieszczała”, aby nie zmylić , bo po cóż masz powielać.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Alicella

Plastyczne, zapachowe, dźwiękowo-wzrokowe:) może trochę się czepiam (i u mnie z tym nie jest najlepiej), ale przeszukiwaniu szafek w poszukiwaniu szkarłatnej rusałki mogłyby towarzyszyć, stukot drzwiczek i zatrzaskiwanych szuflad. Oraz hurgot przewracanych szpargałów. Pozatym całkiem spoczko. Jednak nie otrząsnęłam się chyba jeszcze z poprzedniego wyzwania, bo brakuje mi tu jakiegoś haczyka. Na przykład. Bohater mógłby zejść do piwnicy i zostawić hibernujacym tam motylom, kilka plasterków pomarańczy:) 

Asylum

Pisanie rzeczownikami i czasownikami takie trudne? Trochę spąsowialam, ale powód jest banalnie prosty. Nie pamiętam co to przydawka, coś tam kojarzę co to przymiotnik, a w zdaniach wielokrotnie złożonych ważą mi się orzeczenia i podmioty. W porównaniu z tym, czasowniki i rzeczowniki wydają się być, ostoja, opoką, zacisznym portem pośród wzburzonego morza znaków i tsunami interpunkcji:) Mój tekst chyba faktycznie, dość słabo spełnia warunki konkursu, jednak… Astrid prędzej czy później skończą się: blunty, gaz w zapalniczce, lub paliwo w agregacie. Co wówczas, zobaczy, będąc zmuszoną opuścić swoje schronienie?! Tego dowiecie się w następnym odcinku;)

Kawkoj piewcy pieśni serowych

W sumie nie wiem o co kaman z tym wyzwaniem, ale siedzę w pracy, trochę mi się nudzi, to machnąłem na szybko takie cuś :)

 

 

 

Jak ja nie cierpię tej roboty.

Od samego progu, od tego magicznego miejsca, w którym smród zaszczanego zaułku i nieciekawy krajobraz ceglanych ścian, zawalonych śmieciami wysypującymi się z przepełnionych kontenerów, zastąpione zostają zimnym powietrzem o zapachu pustki i białych kafelek, nie cierpię jej jeszcze bardziej.

Pieprzone jarzeniówki brzęczą pod sufitem. Czemu one zawsze brzęczą, albo klikają niestykającymi starterami? To najgorszy rodzaj oświetlenia, a według jakichś niezrozumiałych standardów jedyny słuszny dla prosektoriów i rzeźni.

No więc rzeźnia. Niby czysto, a jednak brudno. To też standard tych miejsc, sterylny brud emaliowanych, starych płytek i poczerniałych fug, tysiące razy zlewanych wodą i niedbale szorowanych, z kurzem wtartym w spoiny. Pod ścianą naprzeciw wejścia trójka szmaciarzy w kajdankach patrzy na mnie tępo, dwóch ma rozbite nosy, trzeci wygląda na nienaruszonego. Widocznie nie stawiał oporu, a chłopaki z operacyjnej mają dzień dobroci dla skunksów.

Młodzik z dochodzeniówki prowadzi mnie do stalowych drzwi chłodni na końcu korytarza po prawej. Są otwarte i zaczynam czuć bijący zza nich fetor. Staję w progu, w środku jest ciemno, jednak słychać jakieś szmery i szelesty.

Nie lubią światła, ale mam to w dupie, każę dzieciakowi włączyć lampy, w zasadzie wiedząc czego się spodziewać.

Znów to klikanie starterów świetlówek, szmery się nasilają i słychać pierwszy jęk. Potem jest już z górki, chór jęczących trucheł wyje, chrząka, warczy i wydaje całą gamę innych dźwięków, jakby to był jakiś zasrany konkurs, w którym ten, kto głośniej wyrazi swoje niezadowolenie, uniknie dyskomfortu. Dziewięć trupów w chłodni, w różnym stadium rozkładu. Młody chłopak całkiem świeży – klientela łaknąca bardziej ekstremalnych zabaw jeszcze go za mocno nie poharatała – ale obrzęk zdradza topielca. Najgorzej wygląda jedna z pięciu kobiet: nie ma lewej ręki, a także żuchwy, zaś przez dziurę w miejscu, w którym kiedyś znajdował się brzuch, całkiem wyraźnie zobaczyć można kręgosłup.

Głupie zombiaki.

Zasrana klątwa.

Durni nekroalfonsi.

Choć w sumie nie tacy durni. W końcu ogarnęli chłodnię dla swoich truposzy, żeby za szybko nie zgniły i dłużej mogły posłużyć amatorom seksu z ożywieńcami.

Już dawno powinni nadać jakieś prawa tym martwym zgniłkom, może wtedy byłoby inaczej. A tak każdy ich wykorzystuje, bo są głupi i chroni je tylko zdezaktualizowane prawo o bezczeszczeniu zwłok. Tyle, że definicja zwłok się zmieniła, a nikomu nie bardzo się chce ruszać tematu aktualizacji przepisów.

Dobra, starczy tego jęczenia, gaszę światło i daję się poprowadzić na oględziny pokojów uciech. Wiem co tam zastanę, to nie pierwszy raz. Więcej smrodu, robactwo, zestawy noży, młotków, palników i innego szajsu do nieumarłego bedeesemu.

Może tym razem się nie porzygam.

Naprawdę nie cierpię tej roboty.

Known some call is air am

No i moi drodzy państwo, mamy kolejne rozdanie. Na czoło stawki wybija się Outta Sewer. Jego sado-maso dwukółka napędzana dwiema zombiaczkami goniącymi mózg wiszący na zawieszonym przed nimi kiju, wyprowadza go na czoło stawki. Tuż za nim Alicella macha kijem zaopatrzonym w siatkę , łapie muchy i inne robactwo wypadające ze struktur dwóch zombiaczek napędzających dwukółkę O.S. Motyli nie ma, ale nie przeszkadza jej to w łowieniu czego popadnie, wynika to zapewne pośrednio ze wcześniejszego spotkania z Astrid. Ta z kolei dalej trzyma się linii startu, wyglądana na nieco zagubioną…

Kawkoj piewcy pieśni serowych

Astrid – nie porwało mnie. Chyba po prostu Twój styl do mnie nie trafia, nie umiem sobie wyobrazić tego, co opisujesz.

Alicella – podobało mi się. Dla mnie to jest bardzo dobry opis – i miejsca, i sytuacji, i bohatera, i relacji. Ja bym czytała.

Outta – nie porwało mnie, ale przyjemnie się czytało. 

Przynoszę radość :)

To dla odmiany coś w trzeciej osobie.

 

 

Kespen usłyszał podziemne miasto na długo, zanim je zobaczył. Wąskie korytarze rozbrzmiewały echem odległego gwaru, mieszaniną stukotów, krzyków i pogłosem rozmów.

Później do narastającej wrzawy dołączył gryzący w nozdrza fetor; nawet płomień latarni zamigotał jakby z obrzydzenia. Było coś znajomego w tej woni. Kespenowi przed oczami stanęły obrazy ze szpitala polowego przy Gabbadok, w którym ranni leżeli tuż obok drugiego, porzuceni i brudni, owinięci sztywnymi od zaschniętej krwi bandażami.

Zakaszlał i powstrzymał żółć cisnącą się do gardła. Z każdym krokiem coraz mocniej żałował zejścia w mroczne tunele. Wbił wzrok w plecy przewodnika z nadzieją, że zapasowego oleju do latarni wystarczy na powrót. O ile wróci.

Ściany po bokach zniknęły i Kespen uświadomił sobie, że wszedł do rozległej sali. Odgłosy wskazywały, że gdzieś tu jest miasto, ale przed sobą miał tylko nieprzeniknioną ciemność.

Gian obrócił się z rozłożonymi rękami jak sklepikarz prezentujący swój najlepszy towar.

– Witaj w Reanie! – oznajmił z uśmiechem.

Coś chrupnęło pod butem Kespena – czarny robak, jeden z wielu przemykających po skalnym podłożu. Żółtawe wnętrzności oblepiły podeszwę.

Światło latarni zaczęło wydobywać z mroku ogromne kształty, ale Kespen nie zdążył się na nich skupić, ponieważ przybiegły dzieci.

Półnagie stworzenia o kredowej skórze, bez wyjątku łyse, okrążyły go, chichocząc i patrząc nienaturalnie wielkimi czarnymi oczami bez białek i źrenic.

– Kolory! Opowiedz nam o kolorach! – wołały.

– Czy to ogień?

– Kolory…

Gian syczał na dzieci, jednocześnie odpychając najbliższe, które po chwili i tak wracały, by skakać wokół Kespena.

Gdy jedna z dziewczynek – to chyba była dziewczynka – podniosła przemykającego robaka, po czym sprawnie odłamała mu kawałek pancerza i wysiorbała wnętrze, Kespen zakrył usta wierzchem dłoni, ponownie tłumiąc mdłości. Zacisnął zęby i szedł dalej z podniesiona latarnią, prowadząc za sobą orszak malców, niczym zaklinacz myszy z ludowej opowiastki.

Z ciemności wynurzały się uliczne sklepiki, kamienice, magazyny – wzniesione w przedziwnej parodii któregoś z miast na powierzchni. Ściany wykonano z biało-brunatnej mieszaniny: kamienie, kości oraz błyszcząca zaprawa, której pochodzenia Kespen wolał się nie domyślać. Rozciągnięte między budynkami chybotliwe mosty linowe znieruchomiały, gdy mieszkańcy Reanu przystanęli, by rzucić okiem na egzotycznego przybysza.

Mieszkańcy…

Niscy i chudzi, odziani w skórzane skrawki, przerażająco podobni do siebie z powodu braku włosów. Kobiety nie zakrywały płaskich piersi, a mężczyźni nie zwracali na to uwagi. Kespen zaczął się zastanawiać, czy jest pierwszym człowiekiem z powierzchni, który chodzi wśród tych ulic.

Cuchnęło tak mocno, że łzy leciały mu z oczu. Miał wrażenie, że wpadł do zbiorowej mogiły pełnej gnijących zwłok, ale żadnemu z tubylców zapach wydawał się nie przeszkadzać. Przystanął, wciągając powolne oddechy. Wtedy zauważył coś przy jednym z budynków – na żerdziach rozpięto truchło jakiegoś zwierzęcia, z którego umięśniony mężczyzna odkrajał małe porcje i kładł na kamiennym stole przed sobą. Poślednie kawałki rzucał garstce dzieci, które wpijały się w nie łapczywie. Co za zwierzę mogło żyć w takim miejscu? Zaciekawiony Kespen postąpił parę kroków, by lepiej oświetlić padlinę.

– Bogowie – wyszeptał, gdy zrozumiał, co widzi. – To człowiek! Zjadacie ludzi!

Gian zmrużył oczy.

– A wy nie? – Nagle jego twarz rozjaśnił uśmiech. – Chcesz spróbować?

Kespen osunął się na kolana i zwymiotował.

Zanais – podobało mi się, przeczytałabym. Aczkolwiek przyznaję, że trudno się nie uśmiechnąć, gdy za każdym razem imię bohatera czytam jako “Kornik” i go sobie wizualizuję. Szczególnie w scenie, gdy “kornik” zadeptuje robaka.

Przynoszę radość :)

Tego się obawiałem. Nie umiem w imiona, ale coś pomyślę.

Idąc podziemnym korytarzem, Maciek czuł, że popełnił wielki błąd. Szedł już bardzo długo, w całkowitej ciemności, otoczony przez wilgotne ściany i stęchniętą woń, gnijącego drewna.

– Wykreślenie długów z księgi, trzewiki i koza – powiedział karczmarz, namawiając go do tej wyprawy.

Chodnik w pewnym momencie zaczął się obniżać i można było uwierzyć w opowieść, że skarb i potwór znajdowały się pod ruinami zamku. Im niżej, tym szło się trudniej. Ściany zbliżyły się do siebie niepokojąco i bywały miejsca, gdzie musiał przechodzić bokiem, dotykając skudlonej i wilgotnej skały.

Kiedy opadł z sił, gdzieś dole pokazał się delikatny, błękitny blask. Mężczyzna wszedł do głębokiej podziemnej niecki, której środkiem płynął niewielki strumyk. To woda świeciła i mógł wreszcie rozejrzeć się dokoła. Znajdował się we wnętrzu olbrzymiej skalnej komory, zamkniętej od góry białymi zębiskami stalaktytów. Przechodząc pod nimi czuł, jakby wnikał w paszczę smoka. Przełknął ślinę, zadrobił nogami i obejrzał się za siebie.

Nie chcę tam wracać – pomyślał. – Do biedy i tej ciemności… z pustymi rękami.

Strumień prowadził go w głąb góry. W drugiej komorze znalazł dziwaczne, niemal przeźroczyste skalne grzyby, a trzecia okazała się celem jego wyprawy. Nisza skalna, wyższa od jego domu, pełna była złota, rubinów, szmaragdów i korali. Pod ścianami stały skrzynie wypełnione po brzegi klejnotami.

Maciej stanął oniemiały i patrzył zachwycony. Wtedy dostrzegł coś jeszcze. Pośrodku komnaty drzemał stwór, którego czerwone, jaszczurze ciało zdobiły mocne, ciemnozielone, kogucie skrzydła.

Choć wiedział, że jest zgubiony, młodzieniec podszedł do bestii, nie mogąc oderwać od niej oczu. Sztylet i zwierciadło porzucił już jakiś czas wcześniej. Wpatrywał się w misterny wzór łuski, który na krawędziach był ciemny jak krew, a wewnątrz delikatny jak usta dziewczyny. Wyciągnął dłoń i musnął piórko. A wtedy bestia obudziła się i otworzyła ogromne, jaspisowe oczy.

 

 

Lożanka bezprenumeratowa

Astrid Zobaczyłam to wnętrze. Nie jestem pewna, czy to jest ten listy opis, o który chodziło, ale jeśli czytelnik widzi, to chyba nie jest źle.

Alicella  – Motyl zachwycający.

Outta – Ble, też to sobie wyobraziłam. Niestety. Bardzo plastycznie piszesz;P

Zanais – Gratuluję, przebiłeś Outtę/a. Też wsiąkłam. Idę poszukać muminków.

Lożanka bezprenumeratowa

Asylum, bardzo przydatne ćwiczenie. Nie wiem, czy dobrze zrozumiałam, chodziło o opis konkretnego pomieszczenia lub miejsca, takie zatrzymanie w obiektywie aparatu? 

 

Astrid, opisujesz ciekawe miejsce, ale miałam trudności, żeby je sobie wyobrazić.

Zanais, Outa – budujecie całe sceny, bardzo plastyczne, z użyciem zmysłów. Wychodzi na to, że najłatwiej rozpoznawalne wonie to te najbardziej obrzydliwe. ;)

Alicello, moim zdaniem, udany opis miejsca z użyciem szczegółów typu rogowe okulary czy zużyty dywanik. Wyeksponowałabym bardziej motyla.

Ambush, podobał mi się opis bestii. Zaczęłabym fragment od chwili wejścia do pieczary.

Tak, Ando, chodzi o opis miejsca, niewymuszony, naturalny, zatrzymany w kadrze. :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dziękuję za intrygujące wyzwanie! Dostatecznie wiele razy zwracano mi uwagę na nadmierne popadanie w opisowość, abym mógł sądzić, że jego natura powinna mi odpowiadać…

 

 

Ciemne wierzchołki okalały jezioro. Słoneczny poranek dojrzał już, barwny i soczysty, powoli zaczynał zasługiwać na to, aby nazywać go przedpołudniem. Samo słońce wzeszło dość wysoko, aby rozjaśnić czarną dotychczas taflę; raz odchodziło od niej czysto odbitą tarczą, raz przy najlżejszym powiewie rozpryskiwało się tysięcznymi iskrami. Białe, brzuchate obłoczki występowały na niebo, nieliczne jeszcze i niewinne. Śpiew ptaków, tak wszechogarniający o świcie niżej w dolinach, na tej wysokości rozwiał się już i w braku rozmów dało się słyszeć tylko wodę przeciekającą między skalnymi szczelinami. Raz i drugi ciszę roztrącił głaz urywający się spod turniczek – i zachrzęścił poszczególnymi kamykami – i zamilkł obrócony w pył, daleko poza przeciwnym brzegiem.

Najbliżej i najsrożej szczyty przewieszały się od prawej strony, górując wprost nad wodą. Ich ściany były tu i ówdzie przetknięte kępkami traw, rzadkimi i rozpaczliwymi jak u łysiejącej owcy, może przez pierwsze dwieście metrów u podnóża: wyżej już tylko skały spiętrzone na skałach. I lite, zwodzące wzrok ukosy granitu, które ścieśniały się ku wierzchołkom, by wreszcie stanąć – zda się – w jednym nieuchwytnym punkcie.

W miarę przesuwania się w głąb misy jeziora szczegóły zacierały się, ale uwagę zwracał zupełny już brak zieleni: tam widocznie nie wystarczało jej światła. Nie dało się odróżnić ani pojedynczych głazów, ani czystych płaszczyzn. Pozostawało ogólne wrażenie nieruchomych, nieprzystępnych olbrzymów, strzegących jeziora, a nic niezdolnych poradzić. Niczym krewni czuwający przy trumnie. Mimo wszystko ciemność tych gór była ciemnością żywą, grającą w promieniach słońca – inaczej niż w nocy, kiedy ich kontury poznałoby się tylko po braku gwiazd, jak gdyby niemądry czarnoksiężnik ukradł dla żartu część widnokręgu. Tymczasem dopiero dużo dalej po lewej stronie krajobraz znowu łagodniał i odzyskiwał barwy. Kocioł domykał się szerokim ramieniem świetlistego grzbietu, który opadał powoli wzdłuż jeziora, za jeziorem i dopiero gdzieś daleko ginął w podgórskim lesie. To jednak nie było już widoczne.

Nadbrzeżne kamienie okazały się rozgrzane. A chociaż zrozumiała twardość nie czyniła ich idealnym miejscem odpoczynku, przestrzeń tej niewielkiej zatoczki kończyła się stromą krawędzią wału morenowego przegradzającego spadek ku dolinie. I właśnie wzdłuż tej krawędzi osuwały się pasma różnych ziół, posplatane jak długie brody, co stanowiło dogodne oparcie dla pleców. Zapach był także odurzający: żadna nizinna łąka nie dorówna aromatem kwiatom nad brzegiem górskiego jeziora. Nie trzeba dodawać, że rzadki to posiłek, który w jadalni czy na bankiecie smakowałby lepiej niż podczas takiej wędrówki.

Nasyciwszy się okolicą, oczy powrócą wreszcie ku tym najbliższym zboczom z prawej strony. Jest tam przecież przełęcz, niskie i chyba dostępne wcięcie, jeszcze przed owymi gładziami granitowych płyt. Którędy? Wprost w linii spadku, przez rumowiska głazów? Czy może zakosami po zboczu, wśród labiryntu kęp trawy i przepaścistych skałek?

Ślimaku – Przypomniała mi się piosenka Wysockiego, w której śpiewał “lepsze od gór, są tylko góry w których jeszcze nie byłem”. Przepiękny Twój opis.

Lożanka bezprenumeratowa

Kiedyś pisałam powieść o wojowniczce i magu, na razie książka pozostaje w formie szkiców. Opis jest nowy, powstał na potrzeby ćwiczenia, ale wpisuje się w tamtą opowieść. Mam nadzieję, że nie za bardzo po bandzie… 

 

Przebudzenie

 

Pierwsze promienie słońca wślizgiwały się nieśmiało do przestronnej komnaty Nadwornego Maga, przypominającej starannie utrzymaną bibliotekę. Półki pełne ksiąg piętrzyły się od podłogi zasłanej miękkim, szarym dywanem do wysoko sklepionego sufitu.

Shira ocknęła się, poczuła delikatną woń kadzideł z drzewa sandałowego. Powiodła wzrokiem po słojach ze składnikami do mikstur, ustawionych w równych rzędach na szerokim, dębowym stole. Wśród nich, niczym intruz łamiący ustalony porządek, pyszniła się pusta butelka po winie w komplecie z dwoma kryształowymi pucharkami.

Shira wciąż pamiętała smak czerwonego trunku, słodki i uderzający do głowy jak uśmiech maga. Na krześle, niczym koronny dowód, spoczywała zmięta, zielona szata, obok leżał kaftan i lekki miecz dziewczyny, ciśnięte razem z jego różdżką.

Zarumieniła się na wspomnienie ostatniej nocy.

Spojrzała na czarodzieja, który spał obok niej na szerokim łożu z atłasową pościelą. Nagi, umięśniony tors, wytatuowany znakami runicznymi, poruszał się miarowo.

Cicho wymknęła się spod nakrycia, sięgnęła po ubranie.

Zawahała się, tak bardzo chciała zostać. W uszach ciągle pobrzmiewały słowa maga, wypowiedział to, co oboje wiedzieli od dawna, że są dla siebie niczym trzęsienie ziemi i wiatr nad łąkami.

Świece rozstawione na komodzie, będące wczorajszej nocy świadkami jego zaklęć, wyglądały jak tlące się ogarki.

Shira usłyszała rżenie koni, dobiegające z pałacowego dziedzińca.

"Już czas" – pomyślała ze smutkiem. "Muszę wracać do obozu, armia wkrótce wyruszy".

Wpatrywała się w twarz mężczyzny, chciała zapamiętać ten obraz na długo. Krótkie, sztywne w dotyku włosy, kilkudniowy zarost na brodzie, drapiący skórę, łagodne rysy twarzy z wąskim, nieco zadartym nosem.

Ze wszystkich sił pragnęła skraść od losu jeszcze jedną chwilę, choćby się pożegnać, ale wiedziała, że nie wolno jej tego zrobić. Może zacząłby prosić, żeby została. Może ona nie znalazłaby siły, żeby wyjechać.

"Nie mamy szczęścia, mój czarodzieju" – pomyślała, przypinając miecz do boku.

Wzięła do ręki medalion w kształcie słońca, który jej podarował. Białe złoto, przetykane niebieskimi kamykami, amulet przeciw złym mocom. Zawiesiła go na szyi.

"Ty masz swoją misję, ja muszę bronić królestwa przed najazdem wrogów. Jeśli przeżyjemy, kiedyś cię odnajdę" – pomyślała, zdając sobie sprawę, że marzy o niemożliwym.

Spojrzała jeszcze raz na maga, głaszcząc palcami chłodną powierzchnię medalionu.

Zacisnęła zęby i bezgłośnie otworzyła obite skórą drzwi komnaty.

 

 

Nie miałem głowy do pisania. Chciałem coś napisać ale odbiegłem od tematu zadania i jestem tego w pełni świadomy. 

 

 

Bajka o krainie słoneczników. 

 

Pod błękitem czystym nieba bezchmurnego, rosły żółci połacie. Rzepak całą dolinę posiadł mnogo. Pomiędzy falami jego tańczyły kwiaty słonecznika. Mieszkały tam od dawna i dobrze im było. Barwy odmienne, sąsiednie góry rozcięte potokami prezentowały. Na wyraźnych zboczach biel śniegu, co odchodzić nie miał zamiaru w kompanii szarości srogiej. Wysoko w jaskini wielki niedźwiedź ciągle spał. Dawniej przyjaciel słoneczników dobry, teraz rzadko z gawry wychodził. Co jakiś czas ryczał donośnie, że na dole mu spać nie dają. A jego złość toczyła się przez dolinę, złowrogim echem. 

Słoneczniki pływały w rzepaku, otulając swoje potomstwo. Młodziaki do góry się wspinały i na słoneczko spoglądały. Na zachodzie od wieków stare kamienie z ziemi wyglądały. W cieniu świerków i buków, mech je obrastał. Czasy wspominały stare, jak niedźwiedź biegał po polanie. Młodnik brzóz i modrzewi śpiewał pieśń sokołom, by te zaniosły ją daleko na step.

W chłodnej i zimnej jaskini, niedźwiedź stawał się bardziej zgryźliwy. Mrok, chłód i kamienie stały się jego codziennością. Nie oglądał już złotego słońca, nie spoglądał na piękną żółto-niebieską krainę. Poczuł smutek i żal. Wyszedł więc z gawry ciasnej. Spojrzał w dół i jeszcze mocniej się zdenerwował. Gdy on wśród kamieni zimnych boleści przeżywał, słoneczniki tańczyły i śmiały się głośno. Porzucił legowisko brudne i zaczął schodzić po półkach skalnych. Ostre krawędzie kaleczył masywne łapy. Śnieg nad jego głową skrzypiał głośno, by go powstrzymać. Nie usłyszał tego, ponieważ w sercu miał lód. 

Wchodząc na łąkę o nic nie dbał. Wielkie stopy gnioty rzepak, łamały łodygi słoneczników i zostawiły wstrętne dziury w ziemi. Łapami niszczył wszystko czego się dotknął. Niebo za żółcią wspaniałą tak zapłakało, że deszczem wszystko oblało. Młodziaki mocno się pochyliły, głosu złego się wystraszyły. Nie szczędził nikogo w demonstracji swojej złości. Tylko płacz pozostał a ziemia w błoto, brązowe i lepkie się zmieniła. Piękną dolinę na swój świat odmienił niedźwiedź stary. Zniszczył blask żółci wspaniałej. Niebo dotąd błękitne, maskę szarości z chmur założyło. Słońce zaś złotem gdzie indziej świeciło. 

Nie wiedział zbój z gór, że nasiona wokół zostały. Sen wieczny go owładnął. Zasypiając nie wiedział, że słoneczniki go obrosną i rzepak się odrodzi. Chmury odejdą na zawsze. Złoty blask powróci i szczęście znowu będzie na Rusi.

Ando – Bardzo ładny opis, ale w tym zdaniu bym się przyczepiła. 

Wpatrywała się w twarz mężczyzny, jakby chciała zapamiętać ten obraz na długo.

Według mnie bez jakby.

 

Pawłowskipisze – Podoba mi się treść opowiadania, ale opisy nieco mniej. Trochę takie niespójne. Jak niedźwiedź składzie porcelany;)

 

Lożanka bezprenumeratowa

Ambush – podobało mi się.

Ślimak – przyjemnie się czyta, bardzo ładne, ale jeszcze akapit i zaczęłabym skanować tekst w poszukiwaniu jakiejkolwiek akcji ;) Jednak co za dużo to niezdrowo ;)

Ando – podobało mi się.

Pawlowski – jakoś zmęczył mnie szyk.

Przynoszę radość :)

Ambush, już poprawione, miałaś rację.

 

Anet, :).

Miałem napisany opis w poprzednią niedzielę, planowałem przeczytać, poprawić i wrzucić we środę, ale nie dałem rady. Nie chodziło o czas ani siłę, ale nastawienie psychiczne i szacunek.

Napisałem o parku, placu i czołgu stojącym na nim. Ten ostatni gadżet w połączeniu z sytuacją w okolicy uniemożliwił mi publikację. Mam styl nieco humorystyczny, a nie ze wszystkiego i nie zawsze wypada żartować.

Powyższym tłumaczeniem się, chciałem przekazać, że wyzwanie jest super, ale tylko nie dałem rady.

 

Do pastwienia się konstruktywnej krytyki cudzych tekstów przystąpię w tym tygodniu.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Wyzwanie uważam za ciekawe, ale nie zdołałem napisać czegokolwiek :( Postaram się za to wpaść z opiniami w najbliższych dniach :)

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Wiem, Radku, Krokusie! I ja miałam jeszcze dwa, przygotowane zawczasu fragmenty, do zamieszczenia, lecz ponieważ były z powieści militarnych – zrezygnowałam.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dzięki za komentarze do mojego opisu :)

 

AstridLundgren

Podajesz dużo elementów otoczenia, ale mimo to jakoś trudno było mi to sobie wyobrazić. Jakby opis nie był plastyczny tylko taki poskładany z oddzielnych elementów. Otoczenie raczej odebrałam jako neutralne, nie licząc oparu. Z jednej strony jest tak, jakby bohater miał odczuć zagrożenie, ale jego zachowanie na to nie wskazuje. I zabrakło tu też innych zmysłów niż wzrok. Fajnie wypadł za to ten moment z łamaniem łodyg. 

 

Outta Sewer

Początek bardzo dobry, zwłaszcza ten opis świetlówek i stwierdzenie, że niby czysto a jedna brudno. Potem jakby się pojawia trochę za dużo informacji i na pierwszy plan wychodzą już poglądy bohatera. Do tego, jak dla mnie, opis odczuć bohatera jest momentami podany trochę zbyt wprost. Plus za uruchomienie kilku zmysłów tym opisem. 

 

Ambush

Jest opis jaskini, ale powiedziałabym, że trochę się chowa za akcją. Fajnie wyszedł opis łusek. Nie miałam jednak wrażenia, że miejsce staje się tu jakoś szczególnie istotne, atmosferę tworzy raczej misja i smok. Zabrakło mi też oddziaływania na inne zmysły.

 

Ślimak Zagłady

Opis jest na pewno rozbudowany, ale miała wrażenie, że trochę nierówny, to znaczy miejscami jakby przekombinowany np. raz odchodziło od niej czysto odbitą tarczą, raz przy najlżejszym powiewie rozpryskiwało się tysięcznymi iskrami. To czego mi tu zabrakło to emocje i nadanie jakiegoś znaczenia temu krajobrazowi. Opis najmocniej oddziałuje na wzrok, choć nawiązujesz do zapachu to nie opisujesz go. Chodzi mi to, że informujesz czytelnika, że jest to silna woń łąki, ale nie pojawi się opis samego odczucia zmysłowego. Samo opis przyrody jest jednak bardzo ładny.

 

ANDO

Jak dla mnie miejsce fajnie tworzy klimat, buduje nastrój. Opis oddziałuje też na zmysły. Potem fragment już bardziej przechodzi w akcję i uwaga czytelnika skupia się na bohaterce. Całościowo jednak wypadło to bardzo plastycznie. Trochę tak, jakby przedmiot odgrywały tu swoje role, miały znaczenie.

 

pawlowskipisze

 

Trudno się w ten opis wczuć przez bardzo poprzestawiany szyk zdań. Miejscami jeszcze tworzą się rymy, co wypada nieco sztucznie. Faktycznie trochę odbiegłeś od tematu ćwiczenia, choć pole rzepaku i słoneczniki to krajobraz bardzo wdzięczny do opisywania. Miałam jednak wrażenie, że za dużo tutaj chciałeś przekazać, nie do końca wszystko zrozumiałam. 

Astrid odetchnęła ostatni raz głęboko. Wentylator wtłaczający przefiltrowane przez wkład węglowy powietrze, przestał bzyczeć. Najwyraźniej skończyło się paliwo w agregacie, może chemiczny atak już minął? Cóż trzeba w końcu wyjść z tego boxa. Ile w końcu można siedzieć w namiocie mającym kwadratową podstawę o boku równym osiemdziesięciu centymetrów i wysokim na dwa metry. Po pierwszej godzinie skończyły jej się bletki i zaczęła żuć zielsko spod krzesła na którym spędziła ostatnie dziesięć godzin. Teraz jej oddech miał zapach diesla z delikatną z niemal nieuchwytną cytrusową nutką, zjadła w ten sposób ze stopięćdziesiąt gram zielska a wszędzie pod nogami walały się okrągłe wypluwki. Astrid otworzyła suwaki uprawowego namiotu i wzięła ostrożnie głęboki oddech. Poza dieselowskim zapachem zielska w powietrzu nie wyczuła żadnych podejrzanych woni. Przez okno wpadał do wnętrza pokoju jasny poblask ulicznej lampy sodowej. Oczy Astrid przywykłe przez parę godzin do absolutnych ciemności skupiły wzrok na wersalce i otwartej komodzie, będącymi oprócz grow boxa, jedynymi meblami w pomieszczeniu. Coś tu było cholernie nie w porządku! Na wersalce rozwaliły się cztery myszojelenie, piąty grzebał w komodzie i co gorsza mierzył właśnie jej ulubione, czarne koronkowe stringi.

– Co, wy, tutaj, robicie? – wycedziła przez zęby Astrid.

Największy z myszojeleni, niewiele większy od psa rasy york, pochylił groźnie w stronę Astrid swoje poroże.

– Anektujemy to lokum i całe znajdujące się na jego powierzchni zioło!

Tego było za wiele…

Na zewnątrz domku, z pierwszego piętra, na klomb berberysów wypadły, kolejno wraz z pochodzącym ze stłuczonego okna szkłem, cztery myszojelenie. Przez chwilę było słychać odgłosy szamotaniny, po czym przez okno wyleciał piąty myszojeleń.

– Moje kurwa stringi! Pozabijam!

 

Kawkoj piewcy pieśni serowych

AstridLundgren

(komentuję ponownie, na podstawie wytycznych od Asylum)

Jak już wspominałem, bardziej scenka niż opis. Na jej podstawie mogę z grubsza wydedukować, gdzie dzieje się akcja i jak to miejsce wygląda, ale nie mogę tego nazwać pełnym opisem. Mamy pustawy pokój, kilka mebli, growbox – wymieniasz te elementy, ale nie czuję nastroju tego miejsca, nie potrafię go sobie zwizualizować. Po części dzieje się tak dlatego, że bardziej skupiasz się na akcjach postaci niż na jej otoczeniu. Nie pomaga też fakt, że to otoczenie jest dość nijakie, brak mu cech charakterystycznych, poza owym growboxem, ale musiałem googlać, żeby zrozumieć, co to jest i jak wygląda. A to niedobrze, bo znaczy, że mi tego kluczowego elementu nie opisałaś.

 

***

Alicella

Obrazowe.

Na początku kilkukrotnie odwołujesz się do zmysłu powonienia i bodaj raz do słuchu, potem pozostajemy już jedynie przy wzroku.

Mieszkanie łatwo sobie wyobrazić, mimo że nie zalałaś mnie szczegółami. Niemniej to trochę oszustwo, bo opisujesz coś, co każdy kiedyś widział,więc niewiele trzeba, by przywołać ten obraz do wyobraźni. ;) Mogłaś więc nawet nieco ograniczyć ten opis i uzyskać podobny efekt.

Zabrakło mi trochę szerszego opisu motyli. Na tą chwilę “pochuje” są opisane obszerniej niż kolekcja ojca, która przecież powinna być centralnym punktem tego opisu – nie tylko dlatego, że zajmuje dużo przestrzeni na ścianach i jest barwna, ale też jest istotna emocjonalnie dla bohatera. Nie zaszkodziłaby linijka czy dwie na temat barwnych skrzydełek, zakurzonych skrzynek, zmumifikowanych robali, czegoś w ten deseń – czegoś, co mocniej zobrazuje nam kolekcję, a przy tym przedstawi nastawienie bohatera. Jasne, potem prezentujesz jego opinię, ale można to było zrobić w formie opisu, nie monologu wewnętrznego.

Podobnie z samą rusałką. To ewidentnie jądro jądra tego fragmentu, najważniejszy obiekt w mieszkaniu i (jak przypuszczam) w potencjalnym opowiadaniu. A opisany jest w sposób bardzo neutralny, bez nacechowania emocjonalnego. Widzę tu przegapioną okazję.

 

***

Outta Sewer

Duży nacisk położony na dźwięki, mamy też trochę doznań węchowych, wzrok co ciekawe nieco w ogonie.

Nieźle oddajesz nastrój tego miejsca, ten “sterylny bród” naprawdę mnie kupił. Potrafię je zobaczyć nawet pomimo, że opisujesz je bardzo oszczędnie.

Opis zombiaków krótki, niby trochę elementów makabry mamy, ale nie wywołuje emocji, obrzydzenia. Bohater brzmi za rutyniarzem, więc może miał to być element jego charakterystyki – za dużo już widział, by się przejąć – ale zadziałałoby to mocniej, gdyby ta obwisła skóra, te rany, te wiszące flaki i rozbite czaszki się pojawiły, gdybyś trochę popłyną z turpizmem, a jego mimo to pozostawił niewzruszonym. Niemniej z grubsza prezentujesz, w czym rzecz.

Opis “sali zabaw” szczątkowy, niemniej wystarczający, by zrozumieć koncept – ponownie jednak, bez emocji.

Ogólnie – potrafię sobie zwizualizować to miejsce, ale całość jest dość płaska emocjonalnie. Niby bohater się brzydzi, ale niezbyt nam to obrzydzenie pokazujesz w opisach czy w jego zachowaniu.

 

***

 

Zanais

Słuch, węch, wzrok.

Uczucia mam dość podobne jak przy fragmencie Outta – widzę, co chcesz mi pokazać, ale niezbyt to czuję. To miejsce powinno być dziwne, obce, obrzydliwe, odpychające – ale choć piszesz o jedzeniu robaków i kanibalizmie (dorzucimy jeszcze grzyby i mamy wielką trójkę jadłospisu marki Bladych Mieszkańców Podziemi) i silnie akcentujesz odczucia bohatera, to nie robi to na mnie wrażenia. Zabrakło mi chyba barwniejszych metafor, bardziej plastycznych opisów tego miejsca, mocniejszego akcentowania jego odmienności. Nie bez znaczenie jest też to, że niczym mnie nie zaskakujesz, mamy tu elementy klasycznego podziemnego wystroju, klasycznych bladych, wychudzonych podziemnych troglodytów, więc nie bardzo jestem ciekaw, co zobaczę za chwilę.

Technicznie to dobry opis, ale nie budzi ciekawości.

 

CDN.

Zanais

Mocny moment z wsiorbywaniem robaka. Jakaś inwazja bizarro się tu wykluła:). nie wiem czy to wada, ale terytorium opisu wydaje mi się zbyt rozległe, obfitując zarazem w opisy szczegółów, przez co mózg latał mi po czaszce nie wiedząc na czym się skupić;)

 

Ambush

Maciek mało wiarygodny mi się wydaje. Idzie na spotkanie z bestią w zamian za kozę, buty i wykreślenie z kredo. Ja bym na jego miejscu raczej wiała z miasta:). Co to jest skudlona skała?. Po za tym opis rozciąga się przez całe lochy, chociaż łatwiej je sobie wyobrazić niż u Zanais, paradoksalnie dla tego że jest mniej szczegółów.

 

Ślimak zagłady

Niewykluczone że jestem zwolenniczką określania jednej rzeczy, jednym szczegółem tutaj jest wir szczegółów przechodzący wokół jeziora jak trąba powietrzna w której wszystko porusza się tak szybko że nie da rady tego na raz spamiętać. zapamiętałam z tego tyle że jest jakieś jeziorko na którego opadającym brzegu rosną sobie zioła:)

 

ANDO

love-story w krainie fantasy. Niestety, nie moja bajka, mogłabym założyć związek przeciwników opisów czarodziejów, wróżek i jednorożców;). Plus za to że opisujesz tylko jedną lokację dzięki czemu można sobie bez większego trudu wyobrazić komnatę i dwoje postaci .

 

pawlowskipisze

Może nie najlepiej odbieram, hałasujące rośliny budzące niedźwiedzia, Jak na przypowieść o wołu i gąsienicy, to to akurat za bardzo przeładowane szczegółami które do mnie nie trafiają. Jako tekst zaangażowany politycznie, fragment też do mnie nie przemawia, bo wydaje się być zawalony szczegółami i personifikacjami i wydaje mi się że tekst trzeba by nieco bardziej wyważyć.

 

Kawkoj piewcy pieśni serowych

Opinię o fragmentach wstawię czwartego marca (w pt), ale ponieważ miejsca znaleźć sobie nie mogę, wszystko zrobione, z rozbiegu okna zostały bez sensu niepotrzebnie umyte, czytanie zupełnie nie wchodzi  w grę (nie wspominając o oglądaniu), więc zamieszczę kolejny opis z "Czekolady".

J. Harris użyła ciekawego zabiegu, aby opisać otoczenie, miejsce, pokazać jego niejednoznaczność. Może Wam się spodoba. 

Bohaterka chce oswoić opuszczoną piekarnię, którą przejęła. Jej sześcioletnia córeczka, której często towarzyszy niewidzialny królik Pantoufle wyrażający jej uczucia, boi się:

 

Blada i wielkooka w blasku świecy, Anouk zaciska dłoń na mojej ręce.

– Czy musimy spać tutaj? – pyta. – Pantufle'owi się nie podoba. On się boi.

Zapalamy świece, żeby paliły się w każdym pomieszczeniu: złotą, czerwoną, białą, i pomarańczową (…), rozsnuwają woń lawendy cedru, palczatki kosmatej. Potem chodzimy po całym domu, każda ze świecą w ręce. Anouk ma trąbkę, więc trąbi, ja potrząsam starym rondlem, w którym grzechocze metalowa łyżka, i wykrzykujemy, śpiewamy wniebogłosy:

- Precz! Precz! Precz!

 

Anouk i Pantoufle tupią i śpiewają, nikłe obrazy są coraz ostrzejsze – czerwony stołek przy obitej winylem ladzie, sznur dzwonków wzdłuż drzwi wejściowych. Oczywiście wiem, że to tylko zabawa dla uspokojenia przerażonego dziecka. Trzeba tu ciężko popracować, zanim cokolwiek z tego się urzeczywistni. a jednak wystarcza bodaj chwilowe wrażenie, że ten dom wita nas miło, tak jak my go witamy. Chleb i sól na progu, żeby udobruchać bogi, drzewo sandałowe na poduszeczce, aby osłodzić nasze sny.

Potem Anouk mi mówi, że Pantoufle już się nie boi, zatem wszystko w porządku.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Bardzo dziękuję wszystkim, którzy wzięli udział w wyzwaniu i tym, którzy chcieli, ale rzeczywistość zburzyła ich plany.

Najsilniejszy fragment pod kątem wyzwania, moim zdaniem, zamieścił – Outta Sewer i jemu przekazuję pałeczkę kolejnego zadania. Szalenie spójny tekst.

Niezłe, dalej pod kątem wyzwania, były fragmenty (kolejność wstawiania w wątku): Alicella, Zanais, Ambush, AstridLundgren II.

 

Krótkie komentarze do poszczególnych fragmentów:

 

@Alicella; nie popłynęłaś. ;-)

Fragment zdecydowanie mi się podoba, choć jak już wspomniałam można byłoby zmniejszyć liczbę szczegółów i więcej znaków zainwestować w przybliżenie niektórych wybijających się z tła i najlepiej jeszcze spiętych jakąś nicią, wspólnym motywem. Ukrywasz powód przyjścia bohatera do mieszkania ojca i to jest ok, lecz nie zaszkodziłoby pokierować nastrojem wcześniej, najlepiej od początku.

Fajne są czynności, którym oddaje się bohater tuż po wejściu do mieszkania, bo jako czytelnikowi wydają mi się naturalne, wskazują drogę: przedpokój, zbliżenie do okna, aby rozsunąć kotary

 

@Outta Sewer; zatem patrzę na “cuś”, lecz pod kątem wyzwania. ;-)

O, kurcze, bardzo mocne obrazy. Wykorzystałeś przeciwstawienie sterylności i brudu, śmierci i życia, praw i bezprawia; generalnie czerni i bieli, a klimat budujesz na słuchu. Otoczenie jest, szczegóły miejsca również, dobrze przefiltrowane przez uwagę. Pomaga Ci pierwszoosobowa narracja, lecz używasz jej oszczędnie, nie wypadając z bohatera jakimiś stwierdzeniami z planety spoza opowieści.

Zatrzymał mnie tylko jeden kiks z samego początku – "od tego magicznego miejsca", ponieważ nie ma umocowania w tekście.

 

@Zanais; przedstawiona scena ma silny dramatyczny wydźwięk. ;-)

Jeśli chodzi o samo wyzwanie: opis miejsca – obecny; z "odmalowywaniem", czyli szczegółami jest już ciut gorzej, są niewyraźne i tego mi żal, ponieważ podprowadzasz bliziutko i następnie  szybko od nich uciekasz zamiast "zatrzymać się", w jakiś sposób przybliżyć, nie przeskakiwać lecz płynnie domknąć to, co zacząłeś. Tak dzieje się w kilku miejscach: wspomnienie szpitala, które można było dalej pociągnąć w jakiś sposób, "parodia miasta"prosiłoby się o płynniejsze przejście w detal (w tym przypadku mieszkańcy) i nie schodzenie z tej ścieżki – stwierdzeniami, dość neutralnymi jak na tę sytuację, bohatera. 

Kolejna rzecz – zmiany planów z dalekiego na bliski i odwrotnie. Moim zdaniem, warto uważać, co bohater ma w zasięgu wzroku, u Ciebie przemierza ciemność/mrok z olejową latarnię, początkowo tylko czuje, że wszedł do rozległej sali, a dalej bywa różnie jak np żółta maź.

Poza tym są fajne zmysły, porównania, analogie i czyta się dobrze.

Jako żywo niektóre elementy przywodzą mi na myśl sceny z "Metra 2033". 

Gdyby myśleć w kontekście zadanego przez Ciebie pytania odnośnie wyzwania, czy ludzie mogą charakteryzować miejsce, stanowić część opisu otoczenia, tego akurat fragment nie realizuje, dlatego że przedstawiana sytuacja poraża odmiennością zarówno bohatera (nie związałeś jej z niczym), jak i czytelnika (powód podobny).

 

@Ambush; podobała mi się scena z bazyliszkiem. ;-) Opis stał się ciekawy i plastyczny od wejścia do pieczary. Fajnie podkreślone niektóre szczegóły. Najsłabsze wydaje mi się przejście przez tunel, tu trzeba byłoby dopieścić.

 

@Ślimak Zagłady; muszę być czujna, gdyż kocham góry i widoki, a z nimi wiąże się tekst. Nie wiem, czy aż tak popadasz w opisowość w swoich tekstach, nie wydaje mi się. ;-) 

No, to żeś tutaj zaszalał. Moim zdaniem dobrze nie jest, gdyż bogactwa jak w pieczarze smoka: za dużo, zbyt różnorodne oraz brakuje oka, które oprowadzi nas po tym miejscu, będzie czytelnikowi przewodnikiem. Zeza można dostać od tych stosów biżuterii, otwartych skrzyń ze złotem, kamieniami, precjozami. xd Odnośnie wyzwania: opis miejsca jest, lecz mało klimatyczny, tworzysz nastrój i zaraz rozbijasz, pokazując coś nowego; szczegóły są, niekiedy konstatacje i porównania piękne, ożywają wspomnienia, ale… mam duże ale. na boha, wszystko takie niewykończone, jakby nie składające się w całość. Tu kawałek, tam kawałek. 

Kiedy tak myślę o całości, wydaje mi się, że pomogłoby umocowanie fragmentu w czymś, z jakimś widocznym dla czytelnika zamyśle lub po prostu z bohaterem/postacią. Ułatwiłoby też Tobie prowadzenie opowieści.

 

@Ando; nie jest po bandzie. ;-) 

Przedstawiłaś bohaterkę w zajmującym momencie. Zaciekawiłaś. Nawet w pierwszym momencie przeczytałam w końcówce błędnie "najazdem magów" zamiast "najazdem wrogów", bo jakoś tak mi się ułożyło zwiększanie napięcia w tekście.

Odnośnie wyzwania: jest dobrze, choć silniej koncentrujesz się na postaciach (wygląd, ubranie). Opis miejsca mógłby być bogatszy w charakterystyczne detale, można byłoby coś mniej standardowego przybliżyć, być może związanego z zakłóceniem przez nią sanktuarium maga. Bardzo fajne są świece i wcześniejsze porównanie z intruzem.

 

@pawlowskipisze; interesujący tekst, w zasadzie miniatura będąca w całości czytelną metaforą. ;-)

Ładnie opisujesz pola słoneczników i rzepaku, zgryźliwego i złego niedźwiedzia. Warunki wyzwania spełnione: zdecydowanie jest opis miejsca, są szczegóły, zmysły, całość miejscami naprawdę nierutynowa, ale… No właśnie, jest poważne "ale". Bardzo trudno się czyta z uwagi na sporą liczbę błędów (literówki, odmiana, szyk, niedokończone zdania). Odnoszę wrażenie, że szybko napisałeś i nie przeszło korekty, a byłaby ona niezbędna. Szkoda. 

 

@AstridLundgren II

Zabawne absurdem, choć w tle czają się niewesołe postapokaliptyczne klimaty lub ostry weird. Dobrze napisane, niezłe, gdyby naprawdę pociągnąć dalej.

Pod kątem wyzwania jest ok, miejsce łatwiejsze do wyobrażenia, głównie przez rozbicie na mniejsze jednostki, lekkie zatrzymanie się na szczegółach eksploatację węchu. Wrażenia węchowe głęboko siedzą w człowieku, jednakże za nimi bieży pamięć, przywołująca wzrok, ruch i inne zmysły, w zależności od tego, co mamy silnie wytrenowane i osobiste. Wzrok jest zawsze, bo silnie przećwiczony. 

Wspomagasz się czynnościami i myślami bohaterki ok – fajne, lecz plądrowanie/buszowanie w szafie można byłoby chyba opisać. ;-)

 

Na zakończenie podrzucę opowiadanie z książki "Opowieści z doliny Muminków", Tove Janssen – "O Filifionce, która wierzyła w katastrofy". Jest ciekawe z uwagi na dekoracje, ponieważ autorka posłużyła się w nim pewnym zabiegiem – przeniosła uczucia i emocje Filifionki do otoczenia. Całe miejsce i opisywane szczegóły reagują zgodnie z odczuciami bohaterki, stanowiąc jej alter ego. Na forum czasami w podobny sposób wykorzystuje otoczenie Drakaina, Syf, Gravel, w jednym z opowiadań zrobił coś podobnego Geki, inni użyszkodnicy pewnie też, lecz oni pierwsi przyszli mi na myśl.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Gratki, Outta! teraz wymyślaj ;)

 

Asylum

Dzięki za rozbudowaną opinię.

Tak dzieje się w kilku miejscach: wspomnienie szpitala, które można było dalej pociągnąć w jakiś sposób, "parodia miasta"prosiłoby się o płynniejsze przejście w detal (w tym przypadku mieszkańcy) i nie schodzenie z tej ścieżki – stwierdzeniami, dość neutralnymi jak na tę sytuację, bohatera

To jest to, czego nie lubię. Uciekanie w dygresję nie ma żadnego wpływu na fabułę, a jedynie wytrąca z tu i teraz. Wiadomo, inaczej można pociągnąć opis w książce, inaczej w opowiadaniu, ale długie opisy mnie nużą.

Inaczej do nich podchodzimy do opisów i się nie zgodzimy. Widze, że lubisz “Czekoladę”, mnie znudziła i nie dokończyłem czytania :P

Kolejna rzecz – zmiany planów z dalekiego na bliski i odwrotnie. Moim zdaniem, warto uważać, co bohater ma w zasięgu wzroku, u Ciebie przemierza ciemność/mrok z olejową latarnię, początkowo tylko czuje, że wszedł do rozległej sali, a dalej bywa różnie jak np żółta maź.

A dokładniej? ;) Bo coś pod stopami zdecydowanie widać, a problemu z salą nie rozumiem.

 

Co do odmienności, to się zgodzę, chociaż nawiązanie do osobistych przeżyć bohatera (szpital) też jest częścią opisu.

Pozdrawiam

 

Zanais, dzięki za odpowiedź. :-)

To jest to, czego nie lubię. Uciekanie w dygresję nie ma żadnego wpływu na fabułę, a jedynie wytrąca z tu i teraz. Wiadomo, inaczej można pociągnąć opis w książce, inaczej w opowiadaniu, ale długie opisy mnie nużą (…) Widzę, że lubisz “Czekoladę”, mnie znudziła i nie dokończyłem czytania

Właśnie, zauważyłam, lecz uważam, że można tak pociągnąć dekoracje, że nie będą izolowanym opisem. Podane przykłady miały to w jakimś stopniu pokazać, czy się udało nie wiem? Wydawało mi się, że te z „Czekolady” wyjątkowo ostro pokazują dwa zabiegi, stąd po nie sięgnęłam. Samą książkę przeczytałam, jasne, lecz dla mnie jest bardziej czytadłem. Jestem bardziej z tych od McCarthego, Hemingwaya, opowiadań salingerowskich, Le Guin, Tolkiena i całej masy Francuzów, Rosjan, nie sposób wymienić. xd

I ja byłam przeciwna opisom dopóki mi niektórych rzeczy palcem nie pokazano i trochę je poczułam, czytając. Tu nie chodzi o same opisy, raczej o to jak sprawić, aby czytelnik poczuł, zobaczył miejsce, sytuację, ale to pewnie na dłuższą rozmowę oraz – jak zwykle – zastrzegę, że mogę nie mieć racji.

 

A dokładniej? ;) Bo coś pod stopami zdecydowanie widać, a problemu z salą nie rozumiem.

Przyjmujemy, że bohater nagle czuje, jak piszesz, że ściany się oddaliły i przebywa w dużej grocie/hali (o:o jeszcze mi się J. Verne  przypomniał). Ma tylko latarnię olejową i nagle rozróżnia kolory, żółć, ktora w mroku jest ciemna, chyba że trochę fosforyzuje, ale może ją wcześniej znał (uwierzyłam); otaczają go dzieciaki (jeszcze ok, choć zastanawiałam się, czy coś robił z tą latarnią, że zauważa barwę i uśmiech przewodnika) i zaczyna widzieć coś więcej: budynki połączone sznurowymi kładkami, zatrzymujących się na nich ludzi, że kobiety mają odsłonięte piersi. Opisujesz tak, jakby widział z odległości. Czy idzie – wąską uliczką? Dlaczego wszyscy milczą? Wcześniej, z początku, pisałeś o dochodzącym „echu odległego gwaru”, a tu nagle milczenie, cisza? Ładnie nas prowadzisz wzrokiem, zapachem, słuchem i nagle jeden z nich wypada. Może tak być, ale tu zgrzyta, bo trochę symbolicznie się rozjeżdża, tj. – tak myślę, nie wiem na pewno, poza tym to takie analizowanie i gdybanie, którego nie lubię.

 

Co do odmienności, to się zgodzę, chociaż nawiązanie do osobistych przeżyć bohatera (szpital) też jest częścią opisu.

Jak najbardziej jest, bez dwóch zdań, lecz bohater stwierdza (niby narrator, ale silnie zabarwiony), jakby dbał o nieskazitelnie neutralną narrację. Przewodnik jest dla mnie bardziej autentyczny. W przypadku bohatera pojawiają się w narracji takie drobiazgi jak np. u Q. – „magiczne miejsce”. Chodzi mi o niektóre wtrącenia (nie de facto interpunkcyjne, muszę dodać, aby nie było nieporozumień). Każde z osobna da się uzasadnić, ale rys bohatera zaczyna się chwiać: boi się (żałuje, że zszedł na dół); niepotrzebne dopowiedzenie, że nie mógł się skupić; zaciska zęby i woli się nie domyślać; potem zaczyna się zastanawiać; chwilę później zaciekawiony postępuje w kierunku padliny. I tak, sytuacja jest określona, reakcje bohatera niekonsekwentne, ale przez użyte słowa.

Zanais, nie znam się na analizie tekstów, raczej próbuję, jak najdokładniej, odpomnieć myśli i wrażenia i kombinować, co mogło mieć znaczenie właśnie dla mnie. Może to tylko głupotki.

srd

a

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Odnośnie wyzwania: jest dobrze, choć silniej koncentrujesz się na postaciach (wygląd, ubranie). Opis miejsca mógłby być bogatszy w charakterystyczne detale

Asylum, z tym zawsze mam problem w opowiadaniach. Z jednej strony, nie należy zanudzać czytelnika długimi opisami. Z drugiej – przy krótkich opisach, ledwo nakreślonych, fabuła zaczyna pędzić. Przydatne ćwiczenie.

Gratulacje Outta Sewer. Dzie nowe wyzwanie? Niedoczytałeś, nie wiesz że wygrałeś? Oj nieładnie, nieładnie;) jak coś, gdybyś nie miał żadnego pomysłu, to służę pomocą. Sama nie mam talentu by wygrać, a pomysł mam zdaje się ciekawy. Opis obrzędu inicjacyjnego, rytuał przejścia. No to jeszcze raz gratki! Viva Outta Sewer!

Kawkoj piewcy pieśni serowych

Ok, Astrid. :-) Widzę, że masz pomysł i nawet już przejęłaś wyzwanie. xd

Q się nie odzywa, pewnie jest zajęty i nie ma w tym momencie czasu bądź głowy do poprowadzenia kolejnego zadania. Podobnie jak Ty widzę wartość w pisaniu krótkich fragmentów, a równocześnie czuję się odpowiedzialna za dbanie o kontynuację.

W takim razie napiszę oficjalnie, aby nie pozostawić watpliwości – przejmij dowodzenie kolejnego wyzwania, Astrid! ;-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Agreed, Asylum. I dzięki za wytypowanie mnie jako zwycięzcy, cieszę się niezmiernie, ale nie mam teraz ani czasu, ani głowy na wyzwania. Pozdrawiam serdecznie – Q

Known some call is air am

Nowa Fantastyka