Profil użytkownika


komentarze: 1557, w dziale opowiadań: 821, opowiadania: 665

Ostatnie sto komentarzy

Warsztaty były w Bahama Films, bardzo polecam, bo dają niezłego kopa w świat filmu i telewizji :) Zresztą nie ja jedna z tego forum je kończyłam :D

Dziękuję i postaram się wpadać częściej ;) Ech, łezka się w oku kręci ;)

 

@Teyami –zmiany w dialogach (i samej historii zresztą też) były naprawdę spore, zwłaszcza dotyczące długości kwestii. Niektóre z kwestii z opowiadania to były kolubryny na pół strony, trzeba było to podzielić na bardziej zjadliwe kawałki. Że już nie wspominając o tym, że w scenariuszu nie można zapisać myśli bohatera, tylko trzeba je pokazać ;) Sporo mi dały warsztaty, na których nauczyłam się, jak to wszystko ładnie i zgrabnie poskładać, żeby punkty zwrotne były na swoich miejscach, a dialogi nie nudziły. Mam nadzieję, że się udało ;)

Kopę lat mnie tu nie było, ale wracam pochwalić się, bo gdzie indziej mogłabym się pochwalić, jak nie tu, gdzie wszystko się zaczęło, gdzie zebrałam pierwsze literackie szlify i poznałam przewspaniałych ludzi ;)

 

Być może najstarsi zgromadzeni tu górale pamiętają moje opowiadanie “Boscy szaleńcy”, które spotkało się z bardzo ciepłym przyjęciem. No więc miło mi przekazać, że “Boscy szaleńcy” przekształceni w scenariusz filmowy, właśnie znaleźli się w finale konkursu scenariuszowego Script Pro ;) Teraz bardzo Was proszę, trzymajcie kciuki za wszystko, co będzie dalej :)

Jak miło po długiej nieobecności wejść na stronę i zobaczyć, że ktoś jeszcze dokopał się do moich opowiadań :) Dzięki :)

Mnie również opowiadanie przypadło do gustu :) Jest pomysł, poza tym mimo krótkości tekstu udało Ci się wykreować część jakiegoś większego świata,  w którym czytelnik od razu się odnajdzie, chociaż jest w nim miejsce i na wróżki, i na Johnny’ego Deppa ;-)

Opowiadanie rzeczywiście sprawia wrażenie jakby było wyjęte z jakiejś dłuższej powieści – nie jako część fabuły, tylko np. legenda opowiadana przez jednego z bohaterów. To wrażenie potęguje też już wspomniany wyżej zapis dialogów – mnie nie przeszkadza, ważne że jest konsekwentny. Kupiłeś mnie na samym początku bo połączenie smoków z elfami to już takie ultra fantasy które tygryski lubią najbardziej ;-) Ale jak na konkurs niestety trochę za mało. 

Zapowiada się ciekawie, chociaż rzeczywiście wygląda to jak fragment czegoś większego i trudno to ocenić jako całość. Ale sama historia intryguje.

Może to nie jest najlepsze opowiadanie jakie tu czytałam i dostrzegłam po drodze wiele schematów i błędów wynikających z braku warsztatu – ale pal to sześć ;-) W opowiadaniu jest taki dziewczyński urok że aż przypomniałam sobie samą siebie w wieku podstawówkowym kiedy też chciałam trafić do jakiejś bajkowej krainy i uratować świat.

Poza tym większość młodych pisarek stara się na siłę pisać jak najdojrzalej i tworzy to komiczny efekt, u Ciebie tego nie ma, opowiadanie jest szczere i bezpretensjonalne. Chociaż akcja gna na złamanie karku i może przydałoby się więcej konfliktów czy samych rozmów między bohaterkami (trzy przyjaciółki od razu uwierzyły w opowieść Oziego? żadna nie miała wątpliwości?), to jednak czytało się bardzo sympatycznie. Wiele jeszcze przed Tobą pracy (kurcze brzmię jak staruszka mentorka :-() ale czuję że będzie coraz lepiej :) 

Dammit, na 100% komentowałam już ten tekst i komentarz zniknął… w każdym razie podobało mi się. Mam wrażenie że ezoteryka to słabo eksploatowany motyw w fantastyce, dzięki czemu ciągle można tu być oryginalnym i Tobie się udało. A co do wiary/niewiary poruszonej w komentarzach powyżej to jakie to ma znaczenie na portalu który nazywa się fantastyka.pl? 

Widzę że zaczęłam od złej strony Miłoszewskiego bo też sięgnęłam po “Bezcennego” i przebrnęłam jakoś przez pierwsze sto coś stron, ale łomatko. Chaos jaki panuje w tej powieści jest nie do ogarnięcia. Może po “Pieśni lodu i ognia” i “Wiedźminie” trochę się uprzedziłam do powieści pisanych z różnych punktów widzenia, ale tu autor chce prześcignąć wszystkich pisarzy fantasy razem wziętych. Ja rozumiem powiedzmy nawet pięciu głównych bohaterów. Ale nie. U Miłoszewskiego mamy w kolejnych podrozdziałach turystę, terrorystę, żonę turysty, innego turystę, górala, dziewczynę górala, ochroniarza, innego terrorystę który okazuje się tym samym terrorystą co na początku tylko pod pseudonimem (zważywszy że i tak nie zapamiętałam imion w tym potoku postaci, ominął mnie efekt zaskoczenia ;-), jakiegoś randomowego pana z Orlenu, agenta CIA plus piątkę powiedzmy że “głównych” bohaterów (ciekawych, to trzeba przyznać, zwłaszcza szwedzka złodziejka jakby rodem z powieści Chmielewskiej ;-)). A przeczytałam na razie ok. 150 stron. No błagam. Że już nie wspominając o tym że niektóre fragmenty są niesamowicie chaotyczne i niejasne (opis zamachu terrorystycznego na Kasprowym czytałam dwa razy żeby połapać się w tym kto, komu, gdzie i co podłożył).

 

Sethrael mi przypomniał że jakieś 5 lat temu na tym forum zadeklarowałam że przeczytam “Lód” ;-) No może kiedyś.

Nie zgodzę się drogi syfie co do świni włochatej. Świnia włochata blednie przy bojowym łosiu Thranduila służącym a to jako spychacz, a to jako walec, a to jako koparka. Zresztą, pomysł aby pod górę wjechać na skaczących kozicach też dobry ;-)

Po zastanowieniu – nie, jednak pancerna świnia włochata też była fajna. W ogóle jakoś mnie rozwalają te zwierzęce motywy w Hobbicie – jak nie wyścigowe króliki, to łosie albo świnie bojowe ;-) A, jeszcze były bomby z niedźwiedzi.

Za to jeśli chodzi o Legolasa to jestem na nie – w poprzednim filmie jego obecność jeszcze miała jakikolwiek tam sens i była fabularnie uzasadniona, ale tutaj plącze się po ekranie i udaje, że ma jakikolwiek wpływ na akcję. A czarę goryczy przepełniła wzruszająca rozmowa z ojcem o kochającej matce. Z zażenowania nie wiedziałam gdzie patrzeć. Legolas? Z traumą po mamusi? Gdyby Gimli to usłyszał… ;-)

Scena o której wspomina ocha też żenująca – rozumiem że to miało być nawiązanie do “Władcy” i spoiwo łączące trylogie, ale wyszło tak, że ciężko się domyślić o co chodzi w tym pokazie sztuk walki.

 

Ogólnie – jako ostatnia część całości i finał serialu – tak, jako osobny film – nie. Ale przyznam – łezkę uroniłam, kiedy pod koniec Bilbo wrócił do Shire i znalazł chusteczkę. Może to nie jest ostatnia scena “Powrotu króla”, na której ryczę choćbym trafiła na nią po reklamach na TVN-ie, ale smutno się zrobiło. Bo zaczęło się tak fajnie, przygoda, slapstick, śpiewające krasnoludy, a skończyło jak szekspirowski dramat. 

 

Jeśli chodzi o książki, to przeczytałam całą jedną książkę fantastyczną wydaną w 2014 i była to “Kocham cię, Lilith” Radka Raka ;-) Ale myślę że śmiało mogę ją nominować ;-)

 

Co do filmów, trochę więcej typów:

  1. Strażnicy galaktyki – absolutnie cudowna, porywająca zabawa, świetni bohaterowie, absurdalna muzyka i klimat rodem z Kina Nowej Przygody. Zdecydowanie mój nr 1.
  2. Wielka Szóstka – kto chce zrobić żółwika z Baymaksem, ręka do góry ;-) Poza tym że można pęknąć ze śmiechu to też bardzo mądry film o tym, jak radzić sobie ze smutkiem po utracie kogoś bliskiego. W ogóle ten rok obfitował w naprawdę fajne filmy dla nieco młodszych widzów bo i “Lego Przygoda” i “Jak wytresować smoka 2” warte są obejrzenia.
  3. Kapitan Ameryka. Zimowy Żołnierz – to, że ten film mi się tak spodobał było zaskoczeniem dla mnie samej. Nie oglądałam poprzedniej części i o dziwo wcale mi to nie przeszkadzało. Świetny thriller ubrany w superbohaterskie ciuszki.

Zgadzam się że pod względem językowym trochę do poprawki, ale sam pomysł i niektóre sceny – po prostu świetne, udało Ci się uchwycić specyficzny styl wyobraźni dziecka mieszającej fikcję z rzeczywistością i wydarzenia ważne z nieważnymi z punktu widzenia dorosłych. Podoba mi się też zdanie “Z tamtych historii wyrósł, ta wyrastała wprost z niego“. Taka perełka :)

Bardzo to dobrze napisane, widać że panujesz nad językiem. Opis jest tak plastyczny, że od razu widziałam wszystko, o czym czytałam. A potem przeczytałam drugi raz ;-)

@Ceterari – na tym właśnie polega dla mnie urok Pratchetta – że wszystkim dostaje się po równo, jak się przyjrzymy to mamy i prztyczka w nos danego zagorzałym ateistom (cudowna scena z golemem kłócącym się o istnienie bogów, którego nagle trafia piorun, a on na to “to jeszcze nic nie znaczy!!!”) i osobom fałszywie pojmującym pobożność (”Pomniejsze bóstwa”), wszystkim rodzajom ustrojów, wszystkim schematom powieści fantasy, a nawet muzykom rockowym ;-) Jedyne, dla czego Pratchett zdaje się mieć szacunek, to zdrowy rozsądek (chociaż przykład Vimesa pokazuje że ten nie zawsze zwycięża). I tegoż zdrowego rozsądku wszystkim życzę ;-)

@beryl – bardzo się podpisuję pod tym co napisałeś :) Ja jeszcze zarzucę cytatem nie z Sokratesa, tylko z Sherlocka Holmesa, który akurat wydał mi się bardzo adekwatny a propos tego artykułu:

 

“Podstawowym błędem jest podawanie teorii, zanim uzyska się dane. Niepostrzeżenie zaczyna się dostosowywać fakty, by zgadzały się z teoriami, zamiast próbować stworzyć teorię, która byłaby zgodna z faktami.“ ;-)

 

Niestrawna jest też dla antydemokratów – ściśle związana z krytyką – swoboda publicznego wypowiadania opinii. Zamiast traktować niezgodne ze swoimi poglądami opinie jako zaproszenie do dyskusji (będącej siłą napędową demokracji), odbierają je jako próbę mącenia i skłócania społeczeństwa.

 

Idąc tropem tej logiki, żyjemy w najdoskonalszym z demokratycznych społeczeństw – wszyscy krytykują wszystkich aż miło, a dyskusje prowadzi się na każdy z możliwych tematów ;-)

A ja przeczytałam kilka… dzieści? powieści Pratchetta, a na Korwina nie głosowałam (nawet mi to do głowy nie przyszło). Co więcej, znam dwóch ogromnych fanów Pratchetta, z których jeden jest posłem PiS-u, a koleżanka – pracuje w biurze posła PO. a O czym to świadczy? Kurde, ludzie. Nadal o niczym.

 

Wydaje mi się za to że znacznie bardziej niebezpieczne niż czytanie książek jest czytanie takich właśnie artykułów generujących portalom klikalność. Nastawionych tylko i wyłącznie na skłócenie jednych z drugimi, wysuwających absurdalne tezy i wyciągających wnioski ogólnospołeczne z pojedycznych przykładów. Akurat ten o fantastyce jest jeszcze w miarę, ale wspominam prawdziwe kuriozum – felieton Macieja Nowaka o NT Live, w którym oburza się że jak to spektakle teatralne mogą być wyświetlane w kinie. Dzięki takim artykułom mogę się dowiedzieć, że moi znajomi warszawiacy mną gardzą, gdyż ja jestem słoikiem, a oni “warszawką” lub “lemingami”. Albo że ludzie rozmawiający ze zwierzętami to idioci. Albo że zwierzęta nie powinny mieć żadnych praw. Albo że taniec jest grzechem ;-) Zazwyczaj to subiektywne zdanie pojedynczego blogera/felietonisty, ale wyrzucone na stronę główną ogólnopolskiego portalu nabiera wrażenia niepodważalnego sądu i przyciąga uwagę.

 

Zazwyczaj felietony i listy czytelników były umieszczane gdzieś na końcu czasopism, z wyraźnym zaznaczeniem ich subiektywności. Dziś felietony, listy i np. wpisy z blogów wyrzucane są na pierwszą stronę na Onecie, Frondzie, Gazecie.pl, bo wiadomo że wygenerują większą klikalność niż zwykłe wiadomości. Z prawa do lewa trwa taki właśnie festiwal trollowania, a z komentarzy wylewa się stos wyzwisk – nikt nikogo nie przekona, ale klikalność rośnie. Mam wrażenie że jeszcze parę lat temu ta wielka moc mediów była używana do bardziej szczytnych celów (akcja GW “Rodzić po ludzku”), dzisiaj głównie do skłócania społeczeństwa wokół  mało istotnych spraw (matki wózkowe, jasełka w szkołach, mecz Polska-Szkocja). Nadawanie im statusu informacji głównej to bardzo ciekawa forma manipulacji.

 

Najgorsze że sama tym manipulacjom ulegam i wdaję się w dyskusje ;-)

Przeczytałam. Skończyłam przed świętami, nie zdążyłam już podzielić się z Wami swoim zdaniem i dzisiaj… cholera, zapomniałam o czym ta książka była. Zdecydowanie Andrzej Sapkowski nie powinien już wracać do Wiedźmina, no chyba żeby miał nadzorować scenariusz ekranizacji ;-)

@MarcinRobert – Ale to jest właśnie to dobieranie przykładów pod tezę. Vetinari jest owszem mądrym przywódcą planującym wiele ruchów naprzód, ale czy jest dobrym władcą? Być może najlepszym na jakiego Ankh-Morpork może liczyć, ale to raczej wybór mniejszego zła, czyli sformułowanie które Korwinowi się zdecydowanie nie podoba ;-) 

Przeczytałam całość (chociaż po przeczytaniu już GW zablokowała mi dostęp do artykułu, więc nie odniosę się do konkretnych fragmentów) i generalnie jest w nim zawarta taka mnogość tez i poglądów, że aż się w pewnym momencie zgubiłam. Momentami zgadzam się z autorem – tak, to co przeczytamy wywiera na nas często nieuświadomiony wpływ, tak, fantastyka próbuje pokazać prawdę o człowieku, tak, fantastyka bywa nacechowana ideologią lub poglądami autora. Za to naprawdę zadziwił mnie dobór przykładów.

 

Pratchett jako wstęp do Korwina??? Elizjum i somalijscy piraci? A fragment o X-menach był dziwny i trochę niepasujący do reszty, co mnie zastanowiło, po wklepaniu w google okazało się że autor po prostu zamieścił żywcem fragment notki ze swojego bloga z 2009 roku, nie wiem czemu, być może uznał że warto w ramach poparcia tezy zacytować samego siebie ;-) Zresztą Świat Dysku jest takim zbiorem postaw i ideologii, że łatwo dobrać przykłady pod swoją tezę. Np. ten sam kryształowy Vimes o którym wspomina autor, w “Prawdzie” jest nagle bohaterem negatywnym, elementem opresyjnego systemu, pokazanym z perspektywy innej postaci.

 

Ogólnie po zastanowieniu mam wrażenie że artykuł to taka trochę parodia artykułów z GW lub Frondy (ten sam typ wyciągania ogólnoświatowych wniosków z jednostkowych przykładów) i autor po prostu trolluje, w każdym razie z tym Korwinem popłynął chyba trochę za daleko ;-) 

Ja właśnie skończyłam oglądać Firefly, odczuwam wewnętrzną pustkę i dołączyłam do grona czcicieli tego serialu. Jakbym miała świeczki to bym zapaliła w intencji przeniesienia się do alternatywnej rzeczywistości, w której kręcą kolejny sezon. Nie wiem czy to wystarczy za rekomendację ;-)

Ja ostatnio czytam bardzo mało fantastyki, nadrobienie ciurkiem sagi o Wiedźminie zdecydowanie nie było dobrym pomysłem. Swe wątpliwości wyraziłam przy “Pani Jeziora”. Za to bardzo mi się spodobały kryminały o Cormoranie Strike’u pisane przez J.K. Rowling, tym bardziej że drugi najnowszy tom zahacza o brutalne mordowanie autorów książek i takie tam :D Ale zamierzam w weekend obejść całe krakowskie targi książki i znaleźć sobie coś fajnego. Albo kilka fajnych rzeczy ;-) Jakby ktoś też tam był i chciał mnie sobie obejrzeć osobiście to w sobotę będę udawać poważną panią z wydawnictwa przy stoisku D24 ;-)

Uch, żeby tak mieć czas żeby to wszystko oglądać… Ja ostatnio zaliczyłam “Dolinę krzemową” i muszę przyznać że jednak informatyczne geny po rodzicach odziedziczyłam, bo jak to tak zagorzałej humanistce może się spodobać serial którego tematem jest… bezstratna kompresja? ;-)

 

W ogóle czytając Twój artykuł przypomniałam sobie siebie sprzed lat, kiedy na ekrany trafili LOST, a ja nie miałam pojęcia o tym jak wygląda praca nad serialem. Wierzyłam wtedy, że naprawdę ktoś ma w głowie zakończenie, a wszystkie wątki w końcu pięknie się połączą. A potem w TV pojawiły się jakieś wzmianki o strajku scenarzystów i rozsypało się – Dr House, Prison Break, Zagubieni, każdy z tych seriali zaliczył jeden “strajkowy” sezon, który popsuł przyjemność z oglądania, a wielu dziur już nie dało się załatać. Teraz do seriali podchodzę z nieufnością, zwłaszcza kiedy nie chcą się skończyć w idealnym momencie, “bo oglądalność” – jak “Homeland”, który miał szansę na bycie genialnym serialem, no i niestety, twórcy połakomili się na kasę. To już chyba lepiej skasować serial po sezonie i niech w sercach fanów pozostanie niedosyt – takiemu “True Blood” zdecydowanie by to pomogło ;-)

Nie rozumiem co jest obrazoburczego w tym, że komuś nie podoba się “Wiedźmin” ;-) Poza tym na pewno saga nie jest zwartą całością, którą trzeba wielbić, ma lepsze i gorsze fragmenty, zdarzają się niepotrzebne postaci albo wątki mające na celu tylko pokazanie erudycji autora. Ostatnio za jednym zamachem nadrobiłam całą sagę i rzeczywiście pierwsze tomy łyknęłam z wielkim zainteresowaniem, ale pod koniec wymiękłam, bo irytowały mnie niektóre zabiegi typu “opiszmy to samo wydarzenie z punktu widzenia pierdyliarda postaci w tym kota i niech nic z tego nie wyniknie”. No a końcowa scena erotyczna jak Wiedźmin i Yennefer bzykają się w wannie z połamanymi żebrami, poranieni, ze wstrząsem mózgu, krwotokiem wewnętrznym itd. to już naprawdę sprawiła że ręce mi opadły. Opadły jeszcze niżej, gdy w ostatnich scenach pojawiła się tęcza i wyskoczył jednorożec. Co nie zmienia faktu, że ogólnie jestem na tak i chętnie w końcu sięgnę po “Sezon burz”, żeby się przekonać co tam jeszcze można było wymyślić. Ale rozumiem też ludzi, którzy będą na “nie”, bo można żyć bez Wiedźmina, naprawdę.

Powiem szczerze że byłam już znudzona kolejnymi sequelami okołoavengersowymi – no dobrze, Zimowy Żołnierz i Thor 2 były niezłymi filmami, ale oglądało się to już jak kolejny odcinek serialu, gdzie zna się bohaterów i mniej więcej wiadomo czego się po kim spodziewać. A tu dostałam coś nowego, z jajem, z fajnie napisanymi postaciami, no i ta muzyka ;-) I jak kozajunior zauważył, boskie dialogi. 

Może gdyby jeszcze czarny charakter był bardziej czarny, nie chodzi mi o to że twórcy mieli pokazywać jak Ronan morduje te kobiety i dzieci ale na ekranie wyszło mi w ogólnym rozrachunku że pozytywni bohaterowie mieli na koncie więcej ofiar niż on ;-) Podobała mi się jego nieprzewidywalność, ale twórcy chyba za bardzo zapatrzyli się na Batmana i Bane’a i uznali że jak ZŁY będzie mówił przez nos to już wystarczy… ;-)

Mnie drażni zabieg – zwłaszcza w kryminałach – gdy akcja już-już zbliża się do końca, po czym nagle ktoś znajduje 100-stronicowy pamiętnik przestępcy albo następuje 100-stronicowa retrospekcja nie wyjaśniająca niczego, a jedynie opóźniająca akcję ;-) Funkcje retardacyjne to były dobre za Homera :D

 

Drażnią mnie oczywiste błędy w tłumaczeniu – zwłaszcza zauważalne kalki z angielskiego, chociaż sama jako redaktor też często ich nie zauważam i w jednej z książek zdarzyło mi się zostawić np. zdanie “koń ciągnął wagon” ;-), więc powinnam to rozumieć. A także zbytnia inwencja tłumacza, który stara się “żeby było śmiesznie”. To samo tyczy się napisów w filmach (słynne “zatkało kakao” z Thora).

 

Irytuje mnie, gdy w świecie fantasy ktoś odbiera spartańskie wychowanie albo używa sztyletu z damasceńskiej stali, albo nieświadomie cytuje Kochanowskiego lub Mickiewicza (no chyba że to Sapkowski, wtedy cytuje świadomie i ma pełne prawo).

 

A jeśli o Sapkowskim mowa, to pod koniec sagi irytowała mnie maniera opowiadania historii z setki punktów widzenia, również nadużywana w innych powieściach fantasy (ukochany zabieg Kossakowskiej). U Martina z kolei irytowało mnie nadawanie rozdziałom zamiast – jak w pierwszych tomach – imion postaci, jakichś wydumanych metaforycznych przydomków. W ogóle na temat “irytacji u Martina” mogłabym chyba bloga założyć ;-)

 

A także Pisanie co Drugiego słowa Wielką Literą.

Dziękuję za zajrzenie i miłe słowo :) A Portugalia… ech.

Nie no Kłapouchy jest jedyny i niepowtarzalny ;-)

Wymień mi inną, typową dobranockę, w której postaci mają takie problemy.

 

Muminki, Smerfy, Pszczółka Maja – pełna gama neuroz, do wyboru do koloru :-)

 

Primo: Film, ma jednak większą siłę wyrazu. Taka forma jest mniej infantylna niż w postaci książeczki dla dzieci.

 

Aż się za głowę złapałam. Wierz mi, kreskówka Disneya jest dużo bardziej infantylna niż książka Milne’a. I nie porównuj “Kubusia Puchatka” (Puchatka A.A. Milne’a) z jakąś książeczką o brygadzie R.R. autorstwa speca od marketingu dziecięcego. Poza tym sam w swoim poście cytujesz książkę, nawet o tym nie wiedząc. Straszne herezje wypisujesz ;-)

 

Za to zaskoczyło mnie, że w książce został poruszony temat dorosłego Krzysia.

NIe do końca wątek dorosłego Krzysia – raczej dorastającego (Krzyś idzie do szkoły :-)

Ja tak tylko dodam, że nie trzeba tu wyważać otwartych drzwi. Pierwowzorem postaci Krzysia z powieści (w Twoim poście pojawia się tylko kreskówka, a ani razu nie wspominasz o książce, która jakby nie było była pierwsza – czytałeś?) był autentyczny syn Alana Aleksandra Milne’a, Christopher Robin i jego zabawki ;-) I “Chatka Puchatka” (drugi tom przygód Kubusia) kończy się mniej więcej w taki sposób jak wspominasz – Krzyś odchodzi do dorosłości, zostawiając świat zabawek :( W ogóle ta książka była w dzieciństwie przyczyną moich pierwszych czytelniczych smuteczków spowodowanych tym, że coś się kończy. I później w czasach nastoletnich przeżyłam szok, gdy dowiedziałam się że prawdziwy Krzyś w prawdziwym życiu był z powodu Puchatka bardzo nieszczęśliwy, a książki ojca właściwie zniszczyły mu dzieciństwo.

 

A kreskówki w nowej wersji 3D są tak okropne, że nawet kijem bym telewizora nie włączyła. To już wolę czysto komercyjne filmidła Disneya w stylu “Prosiaczek i przyjaciele” (Tomasz Steciuk podkładający głos pod Prosiaczka to mój Mistrz ;-)

A bo tak sobie wędrowałam kiedyś po starych tekstach i zgłaszałam te które mi się podobały :-)

Co prawda to nie opowiadanie, ale… Z recenzji filmu “Żniwa" ("Film" 8/2012): "Podczas dokumentacji reżyser sam pracował na roli, gdzie przekonał się, że możliwe jest osadzenie gejowskiego romansu w tej scenerii".

I dlatego nigdy nie gotuję zupy z vifona! ;)

Opowiadanie naprawdę przesympatyczne, napisane ze swadą, humorem i dużą świadomością języka. Intertekstualność pełną gębą, teoretycy literatury z postmodernistycznymi specjalizacjami powinni piać z zachwytu ;-) Bardzo udana stylizacja, co rzadko się zdarza. Nie zgadzam się co do niepotrzebnego pisma Nadamara, podoba mi się ten przeskok od beztroskiego odmieńca uganiającego się za smokiem z szewczykiem Dratewką do poważnej rozgrywki między magami. Miło przeczytać coś takiego.

@Tensza – to “strzeliły iskry” pochodzi już od innego narratora, więc wydaje mi się że nie ma potrzeby tego zmieniać.

Z drugiej strony wszystko jest odpowiedzią na zapotrzebowanie ze strony czytelników. Ile razy po przeczytaniu czegoś mieliście ochotę na “coś innego, ale też w tym stylu”? To samo tyczy się filmów i seriali. Innym skutkiem takiego stanu rzeczy są sagi ciągnące się przez kilka do kilkunastu (a nawet kilkudziesięciu) części, które autor tłucze do upadłego, bo ciągle są czytelnicy, a nawet jak pomorduje bohaterów i zakończy sagę, to i tak do niej wróci, bo czytelnicy się domagają, wydawca nie chce wydać nic co się z sagą nie wiąże, a w końcu został przy życiu jeszcze syn głównego bohatera więc może…

Czemu nie na temat? Teledysk to też w końcu krótki film ;-) Skojarzyło mi się z “Paths of hate” ze studia Platige Image. A jeśli o teledyskach mowa to ja strasznie lubię TEN, bardzo ładnie zrobiony (podobno lustrzanką cyfrową), przeuroczy no i ten chomik :P

A ja dokładnie w środeczku :D Gratulacje dla wszystkich dookoła ;-)

63 – BRA : HOL 1 (2:1)

64 – NIE : ARG 1 (4:1)

Czy ten konkurs umarł śmiercią naturalną, czy też wszyscy o nim zapomnieli, a może jeszcze coś innego? ;-)

Dzięki za te tajemnicze wyprawy – absolutnie moje klimaty, po prostu film zawiera wszystkie moje ulubione motywy: steampunk, podróże, odkrywanie nieznanych lądów, kryptozoologia, a do tego bardzo lubię taką animację w stylu teatru cieni – pełen metraż w tym stylu może nużyć, ale. Świteź oglądałam kiedyś na TVP Kultura,  pamiętam że mi się podobało.

 

A “Jak działa jamniczek”… chciałabym napisać coś treściwego ale brak mi słów ;-)

61 – BRA : NIE – 1 (2:1)

62 – HOL : ARG –  X (1:1) – 1

Ja w ogóle nie daję rady korzystać z tej strony na komórce – przy próbie powiększenia literek ekran robi się biały i tyle. Mogę najwyżej zajrzeć i zobaczyć, czy są nowe opowiadania albo nowe wątki w HP, ale czytanie nie wchodzi w grę.

Trochę późno, ale nadrabiam sagę o Wiedźminie. I powiem szczerze, że dwa miesiące temu ugrzęzłam na tym ostatnim tomie i nie mam dalej siły. Straszliwie mnie denerwuje powtarzanie w kółko tego samego, opóźnianie akcji. Jakoś straciłam całą sympatię do Ciri, Geralta i reszty. Doceniam erudycję, nawiązania do legend arturiańskich itd., ale sama historia w którymś momencie (chyba w poprzednim jeszcze tomie) straciła pazur. A nie oszukujmy się – nie czytam Wiedźmina dlatego, że pojawia się w nim Galahad i Król Rybak. Przestałam czerpać przyjemność z poznawania świata wykreowanego przez Sapkowskiego i jedyne co mnie jeszcze trzyma to chęć dowiedzenia się, co będzie dalej z bohaterami. Może to kwestia czytania książki za książką, może powinnam zrobić przerwę, a może dalej się rozkręci, w każdym razie dopadła mnie ta sama przypadłość co przy “Grze o Tron”, czyli zmęczenie materiału. Przypomniałam sobie, dlaczego tak rzadko sięgam po sagi fantasy ;-)

W zasadzie nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zgodzić się z przedmówcami – drobiazgowy początek mógłby rozpoczynać powieść, tymczasem potem – od znalezienia książki, akcja kończy się w kilkunastu akapitach. Sama szczegółowość mi nie przeszkadzała, bo początkowo zwłaszcza sprawiała wrażenie wynikającej po prostu ze stylu pisania. Ale skoro poświęcasz tyle czasu początkowi – opisowi poranka, czy wygranej na loterii, to trzy razy więcej powinieneś poświęcić na rozwinięcie. Zapowiadało się interesująco, skończyło tak szybko, że nie wiem co właściwie chciałeś napisać. 

Skoro Pepe był spokojny, a jego mutacja była skutkiem ubocznym, to czemu głowa arbitra wylądowała w siatce?

czerwona kartka w ręku sędziego mogła mieć z tym coś wspólnego ;-)

Miło że się podobało :) Szkoda tylko, że Portugalia odpadła…

Ogólnie rzecz biorąc, masz rację ;-) ale to była potrzeba chwili ;-)

Ja bym sobie zaczarowanym ołówkiem narysowała niebieski koralik – wiecie, ten z “Karolci”, co spełnia życzenia. Miałabym wtedy ołówek i koralik, na wszelki wypadek ;-)

A potem przejęłabym władzę nad światem.

A, no to w tym przypadku można jeszcze zamknąć oczy. Albo machnąć ręką i oglądać wszystko jak leci ;-)

Poczekać 10 sekund i zorientować się, czy to scena dodatkowa, czy zapowiedź. Zazwyczaj można poznać po montażu :P

Nie ma jak historie alternatywne ;-) A propos petardy Rooneya i reakcji świata po niej przypomniała mi się ta reklama, którą zresztą dla Nike wyreżyserował Alejandro Gonzalez Inarritu, uważam że jest genialna ;-)

Cieszę się, że się podobało ;-) Dziękuję wszystkim za wytknięcie błędów, już mam nadzieję poprawione. Czas przypomnieć sobie prawidłowy zapis dialogów.

A na snickersa nie wpadłam, hyhy ;-) 

 

EDIT

 

@Finkla – umlaut mi umknął ;-) No i niestety tak to jest z wszelkiej maści fanfikami, że nie dla każdego wszystkie sceny będą jasne. Ale po wczorajszym meczu ten tekst po prostu musiał powstać.

Twoją mocną stroną, oprócz pomysłów, jest ubranie tych pomysłów w odpowiednią strukturę – potrafisz przyciągnąć uwagę czytelnika początkiem, zaskoczyć zakończeniem, a w środku dbasz o punkty kulminacyjne i interesujące rozwiązania fabularne (w tym tak proste a tak skuteczne sztuczki jak “szepnięcie na ucho” niewiadomoczego i weź się, czytelniku, zastanawiaj). Czytam już po poprawkach, więc biorę na to poprawkę, ale po komentarzach widzę, że Twój stosunek do własnych błędów jest godny podziwu – zamiast wykłócać się o każde słowo, poprawiasz i szlifujesz. Opowiadanie mnie wciągnęło, postaci są żywe i do zapamiętania, a niejednoznaczny koniec zmusza do zastanowienia. Podobało mi się.

Nie ma jak porządne fan fiction ;-) Messi w roli głupiego Jasia (dosłownie i w przenośni) mnie urzekł :)

Wskutek spędzenia dłuższego czasu w Portugalii mój mózg został tak zaprogramowany i nic na to nie poradzę ;-) Portugalalej, Portugalalej :-)

Ciekawe, ale jak zauważyli poprzednicy, wymaga rozwinięcia – nie do pełnowymiarowego opowiadania, ale jednak warto by rozbudować o kilka dodatkowych scen.

Zastanawiałam się z jakiej powieści pochodzi Horacy, myślałam że okaże się po prostu bohaterem opowiadania jakiegoś Unfalla, a tu niespodzianka ;-) Fajny, inteligentny pomysł.

Mnie trailer “Jak wytresować smoka 2” zaspoilerował jeden istotny zwrot akcji, więc ostrzegam ;-)

A tak ogólnie to idąc na film opieram się głównie na trailerach – recenzje czytam dopiero po seansie. Dlatego nigdy nie spóźniam się do kina i karnie oglądam reklamy, zresztą jestem w stanie spędzić dwie godziny na filmwebie albo youtubie oglądając kolejne zapowiedzi (takie guilty pleasure). Za to w sporej ilości obecnych zwiastunów dostrzegam inny problem – sprzedają nam zupełnie inny film, niż potem oglądamy ;-) 

Jak ognia unikam za to zwiastunów seriali. Nie cierpię wiedzieć czegokolwiek o nowym odcinku, bo psuje mi to przyjemność oglądania – ale mniejszym problemem jest dla mnie, gdy np. przeczytam zapowiedź albo ktoś mi zdradzi zakończenie, niż gdy obejrzę fragmenty w internecie. Np. w przypadku “Gry o tron” – książkę czytałam, więc mniej więcej wiem kto zginie, ale nie chcę psuć sobie przyjemności, wiedząc wcześniej, w jaki sposób to będzie pokazane.

Kurcze, skończyło się i zostałam z pytaniem “no i…?” Albo tekst jest po prostu średni, albo ja już powinnam isć spać…

Zabrakło mi jakiegoś większego “haka”, dzięki któremu mogłabym to opowiadanie zapamiętać na dłużej. To jest trudne, bo niby dobrze napisane, niby wszystko gra i czyta się gładko, a jednak znacznie bardziej podobały mi się przeczytane wcześniej “Dar elfów dla ludzi” i “Światło samotności”, które chociaż niedoskonałe formalnie miały to “coś”. Niestety w tym tekście tego “czegoś” nie znalazłam, co nie znaczy że jest zły – jest po prostu jednym z wielu.

Udało Ci się pokazać umieranie bez zbędnej ckliwości, której nie cierpię w tekstach. To trudna sztuka. Poza tym opowiadanie przypomniało mi opowieść mojej babci ze szpitala, gdzie czuwała przy chorym pradziadku, a jego sąsiad z sali przeszkadzał zasnąć, bo rozmawiał z nieżyjącymi kolegami z partyzantki, którzy przyszli po niego i świecili w ciemnościach… zawsze mi włosy dęba stają, jak słyszę tę historię. Pewnie dzięki temu Twoje opowiadanie też zapamiętam na dłużej ;)

Wszyscy, którzy nie przeczytali do końca, niech żałują :D W życiu nie spodziewałam się takiego zakończenia – jest w tym przebłysk geniuszu ;-) Podobało mi się, w jaki sposób mylisz tropy i zwodzisz czytelnika, żeby spodziewał się stereotypowego zakończenia (ale jak widać nie na wszystkich to działa, skoro potem aż dwie osoby przyznały że nie doczytały do końca), a na koniec – łup! :) Do tego stopnia się wciągnęłam, że nie zauważyłam większej części niezręczności i błędów wymienionych przez poprzedników (chociaż fakt, zdarzają się, zwłaszcza niepotrzebne ogonki na końcu wyrazów). Ale ogólnie jestem na tak, nieźle się uśmiałam, a dawno mi się to nie zdarzyło nad opowiadaniem.

 

Aha, i jeszcze jedno, czy uroda nie powinna być androgYniczna? Androgeniczny to od androgenu,  a chodzi o androgyniczny od androgyne. Poza tym nie zgodzę się z tintinem że termin odnosić się powinien prawidłowo do kobiet, literaccy i mityczni Androgyni zazwyczaj (poza cechami kobiecymi) mieli męskie imiona. Według słownika PWN androgynia to «upodobnienie zewnętrznych cech płciowych mężczyzny do cech kobiecych, u zwierząt cech samca do cech samicy», «dwupłciowość będąca atrybutem bóstw w wielu religiach».

Bardzo ciekawy głos w dyskusji, zarówno tej ogólnonarodowej, jak i tej na temat elementu fantastycznego zainspirowanej przez brajta w HP. Równie dobrze wszak można byłoby husarza zastąpić rannym partyzantem, czemu nie? A jednak wtedy opowiadanie byłoby właściwie pozbawione może nie sensu, ale zaskoczenia, napięcia, oryginalności. Tymczasem husarz wznosi je na zdecydowanie wyższy poziom, z tekstu publicystycznego awansuje do rangi Literatury przez wielkie L, czyni je zapamiętywalnym i powoduje wstrząs u czytelnika. Może momentami tekst sprawia wrażenie pisanego zbyt szybko, ale zdecydowanie zalety przeważają.

Tylko że pytanie brajta nie brzmiało “czy można na portal wrzucać teksty niefantastyczne” (jak w przytoczonym wyżej wątku Katy), tylko dotyczyło tekstów już wrzuconych, które w dodatku ten sporny element fantastyczny zawierają, a problemem jest to, czy jest go na tyle dużo żeby opowiadania uznać za fantastykę w węższym znaczeniu (bo w szerszym nie ma problemu). Więc nie mamy tu do czynienia z precedensem, który otworzy portal na thrillery erotyczne i romanse historyczne. Myślę że Loża nie ma powodów do obaw ;-)

Na Księżyc? To w takim razie ode mnie z dedykacją dla Was piosenka o adekwatnym tytule ;-) Wszystkiego dobrego i dużo poezji w prozie życia!!!

To aż sprawiło że nie mogę się doczekać Quentyna Martella, który co prawda kozakiem nie był ale był jedną z najciekawszych postaci ostatniego tomu.  W ogóle nagle poczułam sens wprowadzania pierdyliarda Martellów do historii, co mnie irytowało w książce :D Szkoda że na wątek Dorne trzeba będzie poczekać do kolejnego sezonu, a na Quentyna to pewnie jeszcze kilka lat ;-)

@beryl – tylko pytanie ilu tych czytelników musi uznać, że “to nie jest fantastyka” (przepraszam, to tylko lokowanie produktu), żeby opowiadanie fantastyką nie było? 5? 10? A jeśli uznają wszyscy komentujący, to co wtedy? Usuwamy z tej strony? Wzbogacamy o dodatkowy element fantastyczny, żeby wszyscy byli zadowoleni? Poza tym bez takich tekstów nie byłoby też tych interesujących dyskusji pod tekstami ;-) W końcu nikt nie wrzuca tu masowo erotycznych powieści kobiecych w odcinkach lub reportaży, więc przymknęłabym oko na opowiadania oniryczne i realizm magiczny. Zwłaszcza że wielu czytających uświadamiają, że fantastyka (a i literatura w ogóle!) niejedno ma imię.

@Ocha – ;-)

O, czułam że Ajwenhoł się pojawi w tej dyskusji ;-) Dodam jeszcze że często ku utrapieniu autora o “fantastyczności” decyduje czytelnik (przypadek “Drogi” McCarthy’ego, który irytuje się gdy ktoś nazywa tę powieść fantastyką, chociaż to przecież rasowe post-apo, ciekawe co autor by powiedział gdyby się dowiedział że “Droga” uznana została przez czytelników NF za najlepszą fantastykę 30-lecia…). A czasem, hm, decyduje wydawca – np. w życiu nie powiedzielibyście że TO powieść fantastyczna, w dodatku autora “Opowieści z Narni”…

Bardzo dobry tekst, chociaż mam problem z takimi opowiadaniami – bo z jednej strony epatowanie cierpieniem (”prawdziwym” – nie mówię tu o ranach zadanych przez półelfa mieczem oburęcznym) z drugiej strony ich “intymność”, rodząca podejrzenie że oparte są na prawdziwej historii (co potwierdzają komentarze) budzą we mnie zawsze wewnętrznego cynika i nie pozwalają się wzruszyć. Ale ja już tak niestety mam, że wzruszam się niekoniecznie tam gdzie inni (serio, “happy” end w Toy Story 3 przyprawił mnie o spazmy i kiedy wychodziłam z kina ludzie myśleli że coś mi się stało, a ja myślałam o moich zabawkach, porzuconych w piwnicy…). Za to element fantastyczny dostrzegam ;-)

Mój ulubiony typ postaci to cwaniak. Wszelcy złodzieje, oszuści, kłamcy, łowcy nagród oraz cynicy o złotym sercu mają u mnie zawsze duże fory. Kapitan Jack Sparrow – o tak. Han Solo – zawsze. Na studiach kochałam się platonicznie w Sawyerze z LOST. Potem był czas doktora House’a. Ostatnio podobał mi się Flynn z “Zaplątanych” ;-) A Oberyn Martell wspomniany przez was miał w pierwszej scenie ze swoim udziałem chyba jedno z najlepszych wejść, jakie widziałam ostatnio w filmach i serialach – tak się powinno wprowadzać nową postać. Co ciekawe, w książce ta postać jakoś mi umknęła.

Och, mój ulubiony temat ;-)

Żeby nie powtarzać wszystkiego co napisałam w temacie Ochy, zauważę tylko że strona nazywa się fantastyka.pl, a nie fantasy.pl, science-fiction.pl albo horror.pl. Fantastyka to nie jest gatunek literacki, tylko element świata przedstawionego, który w każdym z tych opowiadań w mniejszy lub większy sposób się pojawia. Dlatego wszystkie zamieszczone tu opowiadania (no dobrze, jeszcze nie przeczytałam Virginii…) wydają mi się fantastyką ;-) Z kolei np. u brajta mamy bardzo ciekawy i jeden z moich ulubionych rodzaj fantastyki, czyli fantastykę w sposobie narracji (coś jak “Oskar i Pani Róża” Schmitta, “Poczwarka”/”Tam, gdzie spadają anioły” Terakowskiej, “Wroniec” Dukaja) i również nie mam problemu z tym, że opowiadanie się tu znalazło. 

Całość organizuje wydawca amerykański i to głównie u niego pisarze chcą zadebiutować, a przy okazji zabalować w Lizbonie ;-) Natomiast na spotkaniach i warsztatach pojawiają się też wydawcy portugalscy – zdaje się że w zeszłym roku jeden z młodych pisarzy nawiązał kontakt z jednym i właśnie wychodzi po portugalsku tłumaczenie jego powieści (projekt nie jest tylko dla debiutantów).

Bardzo mi się podoba taki “zmysłowy” sposób pisania, dzięki któremu podczas czytania naprawdę można poczuć piasek w ustach. Krótki dialog z “typowym afrykańskim handlarzem” bezbłędny. Ogólnie rzecz biorąc, podobało mi się ;-)

Ja też chętnie zgłosiłabym “Siewców”. Bo fabuła, bo akcja, bo pomysł super-hiper… a potem spojrzałam na regulamin :P Ale to nic, niech chociaż prosiaczkowi zrobi się miło raz jeszcze ;-)

Więcej niż niezłe zdjęcia, pomysł też interesujący, tylko ten angielski jakoś nie zachwyca. Ale kibicuję całym sercem, żeby wyszło z tego coś lepszego niż Thorgal Preludium 3D ;-)

Na mnie książka czeka w domu rodzinnym, więc zamierzam z nią spędzić święta. Jak przeczytam to może też się pokuszę o recenzję ;-)

Do "Gry o tron" zachęcił mnie konkurs dja Jajko, przeczytałam pierwszy tom i udało mi się wygrać kolejne, dzięki czemu już zawsze będę mieć sentyment do tego cyklu :) Niestety po dwóch tomach mój entuzjazm zdecydowanie opadł i po trzecim zrobiłam sobie prawie roczną przerwę. Nie jest to wielka literatura. To raczej literacki serial, do którego wracałam tylko i wyłącznie na fali przywiązania do poszczególnych bohaterów. I moim zdaniem to wcale nie w wizji świata, tylko w bohaterach tkwi fenomen Martina. Stworzył całą masę fascynujących postaci pierwszoplanowych, którym mogliśmy zajrzeć do umysłów. I niestety w kolejnych tomach coraz bardziej te postaci się rozmyły (pomijając te, które brutalnie uśmiercił), a zamiast nich pojawiły się setki kolejnych, które coraz trudniej od siebie odróżnić. A sama opowieść robi się coraz bardziej irytująca. Martin najwyraźniej celowo ignoruje wszelkie wydarzenia, które mogłyby jakoś wzmocnić dramatyzm powieści, a uwagę poświęca głównie opisowi kolejnych wyczesanych krain i mnożeniu kolejnych postaci. Czwarty tom to w zasadzie wędrówka poszczególnych bohaterów z punktu A do punktu B (przy czym Martin baaaardzo dba o to, żeby żaden z bohaterów przypadkiem nie spotkał drugiego). Dlatego aż dziwi ostatnia część (tj. druga część 5 tomu), w której sporo się dzieje, bohaterowie są całkiem ciekawi i niewiele mnie irytowało. Niemniej jak na serię pisaną tyle lat ja miałam wrażenie że czytam zapiski autora, których po napisaniu nie przeczytał drugi raz.

I to właśnie odebrałem kompletnie inaczej. Dla mnie wydawali się zupełnie odpychający, już dawno nie spotkałem bohaterów, których bym tak szczerze nie lubił. Zgadzam się z Tobą i co więcej zgadzam się za sobą i zarazem mam wrażenie, że nie ma w tym sprzeczności :P Dla mnie ta sympatyczność bohaterów polegała właśnie na tym, że są oni tak niesympatyczni, że aż sympatyczni… wiesz oczywiście co chciałam przez to powiedzieć, prawda? Nie? No dobrze, ja też nie wiem ;-) Po raz kolejny potwierdza się zdanie, że są gusta i guściki. Mówi się też, że o gustach się nie dyskutuje, z czym się absolutnie nie zgadzam ;-) W ogóle to zastanawiam się, dla kogo jest ten film, bo osoby, co do których podejrzewałam, że im się spodoba, do tej pory się do mnie nie odzywają, za to byłam świadkiem, jak mój szef, pan pod pięćdziesiątkę w garniturze, opowiadał koleżance ostatnie sceny z filmu, płacząc przy tym ze śmiechu ("i wtedy Franco mówi "suck my dick"… nie śmieszy cię to?"). Ja jestem ostatnią osobą, której mogło się takie coś spodobać, a jak czytam teraz tę recenzję, to mam wrażenie, że pisała ją conajmniej kochanka dystrybutora ;-)   P.S. Zgadzam się co do Emmy ;-)

Nie pojmuję i zapewne nigdy nie pojmę fenomenu tego pana. Ani nie jest to szczególnie dobre literacko, ani fabuła nie jest jakaś super, bohater jest typem badassa-nudziarza. Całość jest raczej taka pseudokontrowersyjna – dam zły Kościół, złą Inkwizycję, zdeprawowanych księży, trochę gołych bab, tortury (czyli zdeprawowany ksiądz torturuje gołą babę) och, jaki jestem fajny i taki normalnie zuy i mhroczny. Pierwsze opowiadanie, które czytałam, nawet doceniłam – ciekawa wizja świata, nieidealny bohater. Ale potem przeczytałam kolejne według tego samego schematu… i kolejne… i kolejne… żeby jeszcze można było odkrywać tajemnicę razem z bohaterem, ale nie, facet męczy się w śledztwie przez 30 stron (co jakiś czas wspominając traumę z dzieciństwa typu zabicie ukochanego pieska), po czym okazuje się że za wszystko odpowiadał jakiś wyciągnięty z nie powiem czego demon, którego nasz Mordimer pokona siłą swej modlitwy. Nie rozumiem entuzjazmu.

W dzieciństwie wielokrotnie, chociaż akurat niekoniecznie w przypadku fantastyki – pamiętam, że w zeszyciku w serduszka pisałam alternatywne zakończenie "Pana Wołodyjowskiego". I nie lubiłam Baśki, więc w mojej wyobraźni Anusia Borzobohata-Krasieńska ciągle była żywa i razem z panem Michałem żyli długo i szczęśliwie, ratując Rzeczpospolitą przed Szwedami, Rosjanami, Turkami i resztą hołoty. Tak gdzieś do 13 roku życia nie rozumiałam w ogóle, czemu pisarze, którzy mają jakby nie było władzę nad życiem, tak chętnie mordują swoich bohaterów. A potem sama zaczełam pisać ;-) A w dorosłym życiu to chyba była "Pokuta" McEwana i śmierć Robbiego (w książce i w filmie), to jest po prostu znęcanie się nad czytelnikiem/widzem, takie podprowadzenie historii, żeby już, już wydawało się że wszystko dobrze się skończyło, a tu nagle…  ŁUP! dostaje się jak obuchem w łeb. Wiem, że to nie fantastyka, ale mam nadzieję że będzie mi to wybaczone :P

Ojej, jak miło że i moja publicystyka się spodobała, ciekawa jestem komu, dziękuję ;-) W tym roku przeczytałam strasznie mało opowiadań, z nominowanych zaledwie dwa (ech gdzie te czasy gdy miało się czas), ale obiecuję że przeczytam wszystkie :-) Gratuluję wszystkim.

Nowa Fantastyka