- Opowiadanie: Mascaret - Melvane

Melvane

Napisane 4 lata temu.

Oceny

Melvane

Dziewczynka różniła się od większości rówieśników. Nie sposób było temu zaprzeczyć. Widywała rzeczy, których normalni ludzie nie powinni dostrzegać. Czasem wyciągnęła małe pulchne rączki do niewidzialnej postaci stojącej obok kołyski. Innym razem zerwała się w ciągu głębokiej nocy z płaczem, ratując domostwo przed pożarem. Słyszano nieraz o takich dzieciach, dotkniętych Starą Magią. Większość wyrastała z niej wraz z pierwszymi krokami czy słowami. Rodzice oddychali z ulgą i o sprawie zapominano.

 Nieliczne z maluchów wyrastały na wyrzutków. Udawano się do nich niechętnie i wstydliwie po pomoc czy radę. Wspomnienie po magii, która spustoszyła świat , nadal odbijało się bolesnym echem wśród mieszkańców.

 Mijały miesiące, a dziecko Kirka I Vele zmieniało się w sposób, który ani trochę im się nie podobał. Nazwali ją Melvane, lecz rzadko kiedy używano jej pełnego imienia. Czas był zbyt cenny, zostało więc Mel.

Mel zaczęła dawać znaki.

Pierwszy incydent miał miejsce, gdy skończyła roczek. Nikt wtedy nie łączył dwóch z pozoru bez znaczenia zdarzeń. Mała wypadła z okna. Było to małe okienko na poddaszu piętrowej, drewnianej krytej strzechą chałupy. Na ramę naciągnięto nawoskowane płótno, którą z kolei blokowano przybitymi kołkami. Vele zamiatała podłogę, gdy dziewczynka znikła. Kobieta na drżących nogach zbliżyła się do otwartego na oścież okna, po czym wyjrzała trwożnie na brukowane kamieniami podwórze. Nic nie zamortyzowało upadku, a jednak mała wyszła z tego jedynie z obdartymi kolanami i łokciami.

 Kirk krzyczał na żonę,gdy Vele dziękując bogom tuliła Mel. Sąsiedzi szemrali o niesamowitym szczęściu. O incydencie zapomniano i tylko Kirk zastanawiał się czasami, jakim sposobem roczne dziecko wspięło się po półtorametrowej gładkiej ścianie na parapet.

Miesiąc później zmarła matka Vele. Nadszedł czas żałoby która miała potrwać tydzień i ani dnia dłużej. Rozpaczano intensywnie i zapamiętale. Alkohol lał się strumieniami. Jedzono niewiele. Stara Brona nie cieszyła się zbyt dużym szacunkiem, więc pogrzeb odprawiono szybko i skromnie. Kapłan okrążył ciało trzykrotnie ,odpędzając złe duchy, córka uroniła nad całunem łzę, a nazajutrz powrócono do codziennego życia. Czas był zbyt cenny na żale.

Nadeszła zima i mieszkańcy Ałai pozamykali się w domostwach. Nikt nie wychodził, jeśli nie musiał. Dom zawczasu połączono korytarzami ze stajnią, studnią, spichlerzem czy wygódką. Zaspy potrafiły sięgnąć dachu, był to więc jedyny sposób na bezpieczne przezimowanie. Spiżarnie pękały w szwach, ogień wesoło trzaskał w kominku. Przeważnie zima trwała zaledwie dwa miesiące, lecz jej intensywność dawała się we znaki.

 Kirk i Vele mieli jeszcze syna, starszego od dziewczynki całe pięć lat. Nosił imię Liluk. Z chłopcem nie mieli problemów. Grzeczny, posłuszny, rozsądny, nie przejawiał żadnych symptomów inności. Niczym nie różnił się od reszty jego rówieśników. Był najzwyklejszym siedmiolatkiem. Rozpieszczali go bezwstydnie, nieświadomie nagradzając za tę normalność. Faworyzacja stała się w końcu zbyt widoczna i jakaś życzliwa sąsiadka napomknęła raz czy dwa o małej biednej Mel. Rodzice zwrócili na dziecko uwagę na krótko przed tym, gdy incydent powtórzył się.

Kirk zapomniał zastawić niezabudowane schody, by mała nie wdrapywała się na piętro. Dziecko szybko wspięło się po chropowatych deskach i zamarło dumne ze zdobytego szczytu. Mel miała wtedy półtora roku i nie potrafiła jeszcze stabilnie się poruszać. Nic więc dziwnego, że stało się to, co musiało się stać. Kolanka ugięły się, twarzyczkę wykrzywił strach. Dziewczynka runęła blond główką w dół stromych stopni, krzycząc wniebogłosy.

Włosy Vele stanęły dęba. Rzuciła się łapiąc małą w objęcia nim ta dotknęła podłogi. Uderzyło ją dziwne uczucie powtarzalności tego zdarzenia. Nie śmiała jednak spojrzeć na przyciśniętą do piersi dziewczynkę. Kiwała się na przemian w tył i wprzód kołysząc małe ciałko, wymawiając słowa którejś z błagalnych modlitw.

-Vele – poczuła ciepłą dłoń męża na ramieniu – spójrz. Nic jej nie jest.

I rzeczywiście, Mel już zaczynała otwierać oczy i ze zdziwieniem patrzeć na rodziców.

-Mama? – spytała przytomnie.

-Nic cię nie boli kochanie?

Dziewczynka zaczęła wiercić się w objęciach.

Vele przeżegnała się trwożnie spoglądając na raczkujące dziecko.

-Mogłabym przysiąc, że słyszałam trzask kości.

-Ja też kochanie, ja też.

Tydzień później zmarł sołtys. Spadł z drabiny w stajni łamiąc sobie kark. I znowu nikt nie dostrzegł zbieżności. 

Nastała wiosna. Znikł cały śnieg, uwalniając mieszkańców Ałai z ich domostw. Wybrano nowego sołtysa. Został nim sędziwy kowal.

Zdarzył się kolejny wypadek. Ciekawska dziewczynka ściągnęła na siebie kociołek pełen parującego wrzątku, stojący na kamiennej ławie. Kirk udał się poprzedniego dnia wraz z braćmi na polowanie, a Vele wraz z synem zabrali się za wiosenne porządki. Woda miała posłużyć do prania zimowych ubrań. Mel nie sposób było upilnować. Wystarczyła chwila, by potknęła się, skaleczyła, czy uderzyła o coś. Prawie zawsze jednak wychodziła z tego bez szwanku.

Gdy Vele spojrzała na lekko zaróżowioną dziewczynkę, przeraziła się. Woda była tak gorąca, iż nie mogła wytrzeć jej z podłogi nie poparzywszy sobie dłoni, lecz mała zdawała się tego nie dostrzegać. Kobieta zaczęła już sobie powoli zdawać sprawę ze zbiegów okoliczności, w które w Ałai nie wierzono. Zbyt bliskie było to magii. Zastanawiała się, kto tym razem ucierpi i co oznaczały te wypadki. Czy mała w ten sposób ostrzega ich przed losem jaki ma kogoś spotkać, czy nie, na pewno nie, wychodzi cało z opresji czyimś kosztem.

Nie czekała długo. Dwa dni później Kirk wrócił z polowania. Przyniósł ze sobą dzika, parę zajęcy i bażantów. Vele nic nie powiedziała mężowi o swoich podejrzeniach. Zbyt bała się jego reakcji. Starała się pilnować rodziny i obserwować rozwój wypadków. W duchu modliła się.

Rozpalono ognisko sięgające blisko dwóch metrów by uczcić udane łowy. Bracia Kirka, młody krzepki Alet, starszy siwy Cerez oraz zwinny Derek przyturlali antałek wina. Zaczęto oprawiać zwierzynę solidnie przy tym popijając. Zaczęło się ściemniać. Króliki skwierczały nad dopalającym się ogniskiem, a Vele odetchnęła z ulgą. Nie pozwoliła dzieciom zbliżać się do ognia, więc teraz słaniała się ze zmęczenia na nogach od ciągłego ich pilnowania.

To stało się nagle. Zabłąkana w ogniu szyszka sypnęła iskrami na schylającego się po królika Dereka. Jego długie, skołtunione włosy stanęły w ogniu. Tak nieludzkiego wycia nikt z nich jeszcze nie słyszał. Pierwszy zareagował Alet, przewracając brata na ziemię i przyduszając płomień derką.

Vele nie myśląc długo rzuciła się w stronę chaty, gdzie wcześniej położyła dzieci do snu. Mel spała z twarzą zroszona potem i zaciśniętymi piąstkami. Wyglądała jak gdyby siłowała się z czymś niewidzialnym, zawieszonym nad jej łóżeczkiem. Pierwszym co poczuła Vele był chłód który zmroził jej serce, gdy ujrzała jak jej mała córeczka napina ciałko w obronnym geście. Zapaliła tyle świec ile zdołała, aż izbę zalało żółte światło zalewające każdy kąt.

Liluk podniósł zaspaną twarzyczkę, po czym powiódł nieprzytomnym wzrokiem po pokoju.

-Śpij synu, śpij – uspokoiła go nie odstępując córki.

Chłopiec zamknął otwartą dotychczas buzię i myśląc najwyraźniej, iż śni posłuchał. Nikt rozsądny nie marnowałby tylu świec.

-Żyje, ale ma poparzoną całą głowę – Kirk zamilkł spoglądając to na modlącą się żonę, to na rzędy świec.

-Czy Mel coś się stało? – spytał cicho.

-Jest zdrowa.

-Wiesz, o co mi chodzi – zmarszczył się groźnie – Czy miała jakiś wypadek, gdy byłem na polowaniu.

-Nie rozumiem dlaczego pytasz.

-Dobrze wiesz dlaczego! Poparzyła się. Tak? Wpadła w ogień lub oblała się wrzątkiem? Mam racje, prawda?

-Nie rób jej krzywdy. Ona nie jest zła – zasłoniła własnym ciałem łóżeczko przed mężem, którego mina niepokoiła ją coraz bardziej.

-Odsuń się – wyszeptał gniewnie.

-Nie!

-Kobieto, to był mój brat!

Liluk zaczął cicho szlochać.

-Nie tkniesz jej. – warknęła mrużąc szare oczy.

-Nie widzisz, że trzeba coś zrobić?! Zbiegi okoliczności nie istnieją. A jeśli to będziesz Ty albo nasz syn? Albo ja?– dodał nieco ciszej – Nie dopuszczę do tego!

Odsunął ją na bok, cichą i zrezygnowaną. Miał rację. Dziecko było przeklęte. Wziął dziewczynkę na ręce, owinął szczelnie kocem i ruszył do drzwi.

-Dokąd idziesz? – jej głos nie wyrażał niczego oprócz wielkiej pustki.

-Jeśli bogowie pozwolą, wrócimy oboje.

Vele nie spała tej nocy. Patrzyła na dogasające świece, tuląc do piersi pochlipującego syna. Maluch długo dopytywał się o siostrę i ojca nim wreszcie usnął zmożony własnymi pytaniami. Vele nie mogła spać. Myśli kłębiły się w jej głowie walcząc o pierwszeństwo. Świece wypaliły się, a Kirk nie wracał. Nastał ranek. Nakarmiła syna, oporządziła zwierzęta. Nie jadła, nie mogłaby niczego przełknąć.

Późnym wieczorem wrócił Kirk. W obszernej pelerynie wmaszerował z pustymi rękami do izby. Kolana ugięły się pod Vele. Upadłaby gdyby nie podtrzymał jej na czas. Znad pochylonego ramienia męża patrzyła na nią zaczerwieniona twarzyczka córki. Dopiero teraz ujrzała nosidełko na plecach męża.

-Udało się. – pomógł jej wstać. Zauważyła, że cień nie znikł z jego twarzy, wręcz pogłębił się.

– Co się stało? Gdzie byłeś?

– W Morok.

Odpiął małą po czym wepchnął dziecko w rozpostarte ramiona żony. Morok. Wioska naznaczonych magią, a raczej pięć chat skrytych głęboko w lesie, zamieszkanych przez kilkanaście osób, które podróżni omijali szerokim łukiem.

-Ktoś cię widział? – kołysała małą mechanicznie. Dziecko spało wyczerpane lecz tym razem rozluźnione i spokojne.

-Nie.

Kirk zdjął buty, zsunął płaszcz i dopiero, gdy zjadł zimną polewkę zaczął opowiadać.

Odprawiono rytuał odpędzający demony. Opętane dziecko uwolniono. Sprowadzono dobrego ducha mającego nad nią czuwać. A wszystko to za obietnicę corocznych niewielkich dostaw jedzenia.

-Jest jeszcze coś, prawda? – Vele oparła głowę o kolana męża, kładąc się obok niego na owczym futrze. Ogień rozgrzewał odsuwając mrok. – Powiedz mi, proszę.

Zrobił to niechętnie. Wtuliła się w jego ramiona drżąc. Milczeli długo.

Gdy Kirk wyjechał wcześniej z córką, nie myślał trzeźwo. Pędził jak szalony poganiając konia, z dzieckiem przypiętym przed sobą. Nie zatrzymywał się nawet, gdy zapadł zmrok. Tuz przed Morokiem koń potknął się o stary pień zrzucając jeźdźca. Kirk upadł na córkę całym ciężarem.

I znowu mógłby przysiąc, że tam, gdzie leżeli widział wcześniej ostre gałęzie, jednak żadnych nie znalazł gdy wstali.

Koniec

Komentarze

Niezły pomysł na bohaterkę. Ni to wiedźma, ni to niewinna dziewczynka. Interesująca opowieść. Będzie ciąg dalszy?

Kirk krzyczał na zonę. Vele tuliła Mel dziękując bogom.

Literówka i zgubiony przecinek – zawsze w zdaniach złożonych z imiesłowem.

jej intensywność dawała się we znak.

Literówka.

nieświadomie nagradzając za tą normalność.

Tę normalność.

Nie pozwoliła dzieciom zbliżać się do ognia, więc teraz słaniał się ze zmęczenia na nogach

Literówka.

Babska logika rządzi!

Dziękuję bardzo. Już poprawiam. Co do ciągu dalszego,  już dawno napisany, jednak nie miałam odwagi wrzucać wszystkiego naraz.

Pewnie słusznie – kilka tekstów jednego autora jednego dnia mocno zniechęca. :-)

Babska logika rządzi!

Kapłan okrążył ciało /// trzykrotnie odpędzając złe duchy, córka uroniła nad całunem łzę, […].

Kapłan okrążył ciało trzykrotnie /// odpędzając złe duchy, córka uroniła nad całunem łzę, […].

Która wersja jest zgodna z intencjami Autorki? Czyli: gdzie ma być przecinek?

Tekst coś tam zapowiada, ale tak ogólnikowo, że można się spodziewać dowolnego z dominujących schematów rozwinięcia akcji.

 

Zapowiada się ciekawie, chociaż rzeczywiście wygląda to jak fragment czegoś większego i trudno to ocenić jako całość. Ale sama historia intryguje.

Właściwie bardziej mnie wciągnęło niż część 2, od której zacząłem. W sumie tylko tyle mogę powiedzieć, zobaczymy po części 3 ;) 

Ja mam odwrotnie – ta wersja spodobała mi się o wiele bardziej niż druga, od której (również) zaczęłam. c:

,,Człowiek traci grunt pod nogami, kiedy traci ochotę do śmiechu." ~ Ken Kesey

Przyjemnie się czytało, lecz mam kilka uwag. Rodzicom nie podobało się w jaki sposób Mel zmieniała się przez kolejne miesiące, choć opisu niepokojących zmian nie zauważyłem, a symptomy z pierwszego akapitu nie są zbyt przekonujące. Dzieci w bardzo młodym wieku potrafią zachowywać się nieco dziwnie, więc raczej odchyleń od normy bym nie stwierdzał. Syn był faworyzowany za normalność, choć o niezwykłości córki w tym momencie ciężko było orzec jednoznacznie (zdarzył się tylko jeden wypadek, do którego nie przywiązana zbytniej uwagi). Półtoraroczne i młodsze dzieci wymagają dość intensywnej opieki, więc nie wiem jak rodzice mogli w tym czasie poświęcać synowi więcej czasu (no, przynajmniej matka).

Dwumetrowe ognisko jest bardzo, bardzo gorące, więc nikt nie zbliżyłby się na tyle, by szyszka sypnęła iskrami. Jeśli natomiast owa szyszka by wyskoczyła z ogniska i wtedy sypnęła iskrami (co jest możliwe), to włosy tak szybko by się nie zajęły ogniem. Btw, na youtubie są filmiki ludzi, którzy podpalają własne włosy, w potem je gaszą bez większego uszczerbku na zdrowiu.

Brukowane podwórze mnie nie przekonuje zbytnio. Nie wiem, jakoś tak dziwnie brzmi. Za to brukowany plac już brzmi lepiej. 

To tyle, poza tym dość dobre opowiadanie :)

Średnio mnie ujęło. Pierwsza połowa wydaje mi się napisana zbyt sucho, trochę jak streszczenie, choć rozumiem, że trzeba było nakreślić sytuację i objąć narracją dłuższy czas. Zakończenie za to dosyć banalne, ale nie oceniam, bo nie czytałam kontynuacji. W każdym razie zarzutów nie kieruję ogólnie do Twojego stylu, a po prostu to opowiadanie nie bardzo mi przypadło.

Nowa Fantastyka