- Opowiadanie: Shitsuzo - "Book of Dreams"

"Book of Dreams"

Witajcie, witajcie, witajcie! 
Kilka tygodni temu zostałem poproszony o napisanie opowiadania. Wymagania były dość wygórowane, toteż nie mogłem bardziej rozwinąć skrzydeł. Jest to surowizna, którą pewnego razu wstawiłem na bloga, a i dla niego nie miałem zbyt wiele czasu, toteż niewiele osób poznało tekst. Na korektę pewnie kiedyś nadejdzie chwila, teraz jednak chciałbym się dowiedzieć co “świat” o tym sądzi. Zapraszam :)

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

"Book of Dreams"

Chłodne promienie zimowego słońca sączące się z ukosa przez szparkę w zasłonach padły na twarz chłopca, wyrywając go z głębokiego snu. Ziewając przetarł więc oczy i nieśmiało uchylił powieki, by spojrzeć na zegarek stojący na stoliku tuż obok łóżka. Wskazówki pokazywały dziesięć po dziesiątej. Leniwym ruchem ręki chłopiec zrzucił z siebie cieplutką kołdrę i usiadł na łóżku. Rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu kapci, po czym trącając lampkę nocną jednym susem skoczył w ich kierunku uważając, by przypadkiem gołą stopą nie dotknąć zimnej posadzki. Przystanąwszy na chwilę, by delektować się rozkosznym ciepłem ukochanych bamboszy promieniującym do stóp, chłopiec usłyszał głos matki dobiegający z kuchni. 

– Joe, śniadanie gotowe! 

Zwinnie niczym ważka chłopiec chwycił koc spoczywający na fotelu i zarzuciwszy go sobie na ramiona, wyprysnął z pokoju. Biegnąc szerokim korytarzem w kierunku schodów mijał szereg drzwi prowadzących do różnych pomieszczeń. Choć mieszkał tutaj już od jakiegoś czasu, Joe nie mógł się przyzwyczaić do nowego domu. Odkąd tylko pamiętał, mieszkał z rodzicami w niewielkiej kawalerce mieszczącej się na piętrze obskurnej kamienicy stojącej na przedmieściach Bostonu. Pewnego dnia ojciec chłopca wybrał się do kiosku, by wypełnić kupon na loterii. Był to stały rytuał, odprawiany przez mężczyznę każdego poniedziałku. Nie było tutaj mowy o jakimkolwiek uzależnieniu, lecz płacenie swego rodzaju "podatku od szczęścia". Wszyscy ludzie w nieskończoność powtarzają, że każdy wysiłek włożony w pracę, zwróci nam się po dwakroć. Takie właśnie działanie wskazywało zatem na to, iż ojciec małego Joe'a na ów łut szczęścia liczy. Jeśli człowiek pragnie zapewnić rodzinie godne życie harując od świtu do nocy za nędzne grosze, nikt nie powinien mu się dziwić. Nikt również nie spodziewał się, iż pewnego poniedziałkowego wieczoru wszystko się zmieni. Jedna minuta, jeden kupon, jedna rodzina. Dzięki wygranej, ojciec chłopca nie tylko kupił nowy dom, założył również małą firmę, dzięki której zwiększył swoje dochody, za razem spędzając z rodziną o wiele więcej czasu. 

– Znowu udajesz tego nietoperza? – głos matki wyrwał Joe'a z zamyślenia kiedy ten przekroczył próg kuchni. 

– Ale mamo, to nie żaden nietoperz, to bohater! – uśmiechnął się chłopiec. 

– No dobrze, niech ci będzie. A teraz jedz – odparła kobieta dając za wygraną. 

Podczas gdy Joe zajadał się płatkami z mlekiem, drzwi domu otwarły się ze skrzypiącym protestem. W korytarzu rozległy się kroki, po czym do kuchni wszedł ojciec chłopca targając naręcze siatek z zakupami. 

– Muszę zrobić w końcu coś z tymi drzwiami – rzekł odkładając wszystko na szafce tuż obok lodówki. 

– Najpierw wziąłbyś się na porządki na strychu, Rick. Wprowadziliśmy się miesiąc temu, a ja nadal nie mogę tam wejść. Wszystkie nasze rzeczy leżą upchnięte w piwnicy, a tam nie ma już nawet gdzie stopy postawić. Trzeba przejrzeć rzeczy zalegające na górze i zdecydować co z nimi zrobić. Masz dzisiaj wolne, mógłbyś się tym zająć – odparła kobieta kszątając się po kuchni. 

– Dobrze, kochanie – odparł mężczyzna od tyłu obejmując żonę w pasie, akurat w momencie, gdy ta zaczęła zmywać naczynia. Musnął wargami jej policzek, po czym uśmiechnął się beztrosko i odwróciwszy się na pięcie szybkim krokiem wymaszerował z pomieszczenia. 

Przez chwilę ciszę panującą w kuchni przerywał łoskot łyżki uderzającej o miskę chłopca. Potem jednak zza futryny wychynęła się głowa Rick'a. 

– W zamian oczekuję porządnego steku na obiad! – rzucił dziarsko mężczyzna. W odpowiedzi usłyszał jednak tylko krótkie "Idź już". Schowawszy się ruszył zatem schodami w górę rzucając: – Też Cię kocham!

Joe przyspieszył nieco w jedzeniu, po czym wstał od stołu i odstawił miskę na blat tuż obok zlewu. 

– Mamo, mogę iść pomóc tacie? – zapytał ochoczo chłopiec patrząc błagającym wzrokiem na matkę, która potakująco kiwnęła głową. 

– Tylko ubierz się normalnie! – rzuciła za synem kobieta nie mając pewności, czy jeszcze ją usłyszy. Joe był już bowiem w drodze na strych. 

Usłyszawszy głos matki, Joe stojący już przy drabince prowadzącej na poddasze zawrócił szybko do swojego pokoju. Rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu ciuchów, które zostawił wieczorem na krześle, po czym zdał sobie sprawę z tego, iż musiały one zostać zabrane przez mamę. Nie było to jednak przeszkodą. Szybkim krokiem dotarł do szafy stojącej naprzeciw drzwi i zaczął szukać dla siebie odpowiedniego stroju. Wiedział, że rodzice nie byliby zadowoleni, gdyby ubrudził ubrania, w których chodzi do szkoły. Wybrał zatem najzwyczajniejsze w świecie granatowe spodnie dresowe i szarą koszulkę. Na wszelki wypadek założył również bluzę z kapturem, a potem znów wybiegł z pokoju skręcając korytarzem w lewo. Słysząc dochodzące ze strychu pogwizdywania ojca, Joe przyspieszył jeszcze kroku i zwinnie niczym kot wdrapał się na drabinę. Dotarłszy na miejsce, serce waliło mu w piersi niczym ogromny dzwon. Przyspieszony oddech sprawił, że wraz z powietrzem wciągnął ogromną ilość kurzu zalegającego niemal każdy cal z dawna nieużywanego pomieszczenia. Chłopcu natychmiast zakręciło się w głowie, po czym kichnął obryzgując śliną buty ojca stojącego teraz tuż przed nim. Ten jednak miast denerwować się na dziecko i upomnieć, by chłopiec był ostrożniejszy, po prostu wybuchnął gromkim śmiechem, raz po raz zaklaskując w dłonie. Po chwili jednak, gdy opanował już szaleńcze emocje, sięgnął ręką do kieszeni, po czym podał synowi chustkę, by ten mógł wytrzeć twarz.  

– No cóż, bierzmy się do roboty – powiedział Rick nadal uśmiechając się lekko, po czym ruszył na drugi koniec rozległego na ponad czterdzieści metrów strychu. 

Chłopiec otarłszy twarz podążył za ojcem rozglądając się dookoła. Maszerując między rzędami zakurzonych przedmiotów, często leżących bez ładu, podziwiał zabytkowe meble, stare fotografie rodzinne należące zapewne do dawnych właścicieli domu oraz przedmioty użytku codziennego. Ojciec młodzieńca przeglądał, po czym rozdzielał rzeczy na przydatne i te, które należało wyrzucić. Joe zatrzytmał się jednak kilka kroków wcześniej. Uwagę jego przyciągnęło spore pudło stojące pod zachodnią ścianą pomieszczenia. Podszedł bliżej zaglądając do środka, sięgnął ręką, po czym wyciągnął opasłe tomiszcze o zniszczonej brązowej okładce. Otworzył książkę i przeczytał pierwszych kilka wersów. W dłoniach trzymał rękopis stworzony w języku, którego nie znał, lecz o dziwo rozumiał każde słowo. 

"Ty, który posiadłeś dzieło mego życia, ty, który czytasz słowa z dawna wytarte i zapomniane przez czas, ty, który dzierżysz najpotężniejsze ostrze świata… Wiedz, że z chwilą, gdy wzrok twój zetknie się z literami zawartymi w tym pergaminie, przeniesiesz się w miejsca, które z dawna sam pragnąłem odwiedzić… Znajdziesz się tam, gdzie nie sięgną cię dłonie innych… Postawisz bowiem stopę w świecie snów i wizji, gdzie każde marzenie staje się rzeczywistością." 

Oszołomiony, a zarazem zafascynowany znaleziskiem zatrzasnął okładkę. Pobiegł do ojca chcąc się pochwalić. Ten jednak nie chciał, by Joe zawracał mu głowę głupstwami. Chłopiec zdziwiony, odwrócił się ku wyjściu i pomaszerował naprzód nieoglądając się za siebie. Odechciało mu się pomagania w sprzątaniu strychu. Nie mógł zrozumieć zachowania ojca, próbował mu przecież wytłumaczyć co znalazł. Ten jednak nazwał dziecko łatwowiernym i odprawił je z kwitkiem. Joe, znalazłszy się już w swoim pokoju, rozsiadł się wygodnie przy biurku i otarłszy okładkę z kurzu, otworzył książkę na nieco dalszej stronie. Kiedy spojrzał na pierwszy wers, obraz przed oczami chłopca zaczął się zamazywać. Świat wokół z każdą sekundą zdawał się stawać coraz bardziej przezroczysty. W tle tego co działo się naprawdę, zaczęłą pojawiać się plaża, a dookoła rozbrzmiało morskie echo. Na horyzoncie zalanym słońcem widniały ruiny potężnego zamczyska. Gdy na skórze chłopca rozlało się ciepło letniego powiewu wiatru, z przerażenia zatrzasnął okładkę książki. Błyskawicznie podniósł się z krzesła i wyjrzał przez okno, żeby oczyścić myśli. Po chwili, gdy uspokoił oddech, powrócił do biurka i ponownie otworzył rękopis, tym razem na ostatniej stronie. Ku zdziwieniu chłopca, oczom jego ukazało się najzwyklejsze w świecie pióro. Dopiero po chwili na stronie pojawiły się słowa:

"Tym oto piórem naszkicowałem świat mojej wyobraźni. Pozostawiam je tobie w spadku. Używaj go mądrze…" 

Kiedy strach zaginął gdzieś w głębi duszy chłopca, Joe pochwycił leżące na okładce pióro, po czym schował je do szuflady. Nie zastanawiając się nad tym długo, wziął nową książkę i wstając od biurka ruszył w kierunku salonu. Dopiero gdy opuścił ostatni stopień schodów zorientował się, że na dworzu zrobiło się już ciemno. " Niemożliwe, przecież dopiero był ranek!" – pomyślał Joe, lecz nie czuł już strachu. Wmaszerował do salonu i uśmiechnął się do oglądających telewizję rodziców. 

– Joe, myślę, że ojciec powinien to zabrać – powiedziała mama po chwili. – przechowamy to przez jakiś czas. 

Bez chwili wahania Rick wstał z kanapy, wyjął książkę z dłoni Joe'a i uśmiechając się smutno dodał: – Nie wychodziłeś z pokoju przez cały dzień, tak będzie lepiej. 

Chłopiec posmutniał nagle, lecz wiedział już, że nie ma odwrotu i już nigdy nie odzyska tej książki. Nie rozumiał czemu tak się stało, nie zrobił przecież nic złego. Bez słowa odwrócił się na pięcie i pobiegł do pokoju. Z płaczem rzucił się na łóżko ukrywając twarz pod poduszką. Szlochał jeszcze jakiś czas, nim przypomniał sobie o piórze spoczywającym w szufladzie. Zerwałs się szybko, zapalił lampkę i sięgnął po dziedzictwo pozostawione mu przez nieznanego autora. Po chwili wyciągnął również nowiutki zeszyt w linie. Wiedział, że owo pióro nie potrzebuje atramentu, po prostu zaczął kreślić błyszczące się linie dokładnie zapamiętanych słów nieznanego języka:

"Ty, który posiadłeś dzieło mego życia, ty, który czytasz słowa z dawna wytarte i zapomniane przez czas…"

"Niektórzy już dawno temu zapomnieli czym są marzenia." – powiedział do siebie w myślach Joe przelewając na papier słowa płynące wprost z jego duszy. 

Koniec

Komentarze

“Dotarłszy na miejsce, serce waliło mu w piersi niczym ogromny dzwon.“ – Przeczytaj to zdanie i zastanów się, co z nim jest nie tak ; ) Wskazówka: gdzie jest podmiot?

 

Trochę to nie do końca przemyślane.

Najpierw mamy przydługi wstęp, wyliczający wszystko co chłopiec robi rano, potem mamy o nowym domu, potem ojciec jest wysłany na strych, i to zajmuje większą część tekstu. Fragment poświęcony księdze jest bardzo krótki, tak że ledwie się pojawia, a już znika. Rodzice w międzyczasie podlegają dziwnej i niewytłumaczalnej przemianie – najpierw są mili, kochający i wspaniali, a potem nagle ojciec zbywa syna byle czym, a na koniec okazuje się, że najwyraźniej czytanie książek jest złe i dostaje się za nie karę – Ci świetni rodzice pozwalają chłopakowi udawać Batmana, a nie przyjmują do wiadomości, ze dziecko może chcieć spędzić dzień z interesującą książką? Zaskoczenie jest jak dla mnie za szybkie, za przewidywalne i za nijakie.

Mamy jak na mój gust zatem zaburzoną konstrukcję tekstu, poza tym zachowania rodziców nie rozumiem.

Nie wspominając o tym, że pomysł z książką przenoszącą gdzieś bądź piórem kreującym rzeczywistość jest już mocno wyeksploatowany. Trzeba mu nadać nowej nutki, by zaciekawił na nowo.

W tym tekście się to niestety nie udało.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Trochę to opko przypomina raport. Zdani brzmią sztucznie, na sile próbując opisać każdy element sceny. Wszędzie dostrzegam nadmiarowość. 

Już w pierwszym zdaniu uderzyło mnie to:

Chłodne promienie zimowego słońca sączące się z ukosa przez szparkę w zasłonach padły na twarz chłopca, wyrywając go z głębokiego snu.

Z ukosa? Wleciały i padły? Trochę za dużo szczegółów o tych zwyczajnych przecie promieniach słońca. Miałam takie odczucie "światło padało pod kątem takim a takim, z południowego wschodu, docierając do celu na…".

Leniwym ruchem ręki chłopiec zrzucił z siebie cieplutką kołdrę

To też lekka nadmiarowość. Jakby nogą zrzucił to już coś innego, ale podkreślać, ze zrobił to ręką? Tak jak zwykli ludzie?:P

I nie rozumiem czemu pierwszy akapit opowiadania jest kursywą…

w niewielkiej kawalerce mieszczącej się na piętrze obskurnej kamienicy stojącej na przedmieściach Bostonu

I znowu zdania milionkrotnie złożone :P Nie wydaje mi się, że czytelnik musi wiedzieć aż tyle za jednym zdaniem.

 

na porządki na strychu

 

"Za" porządki.

 

Przez chwilę ciszę panującą w kuchni przerywał łoskot łyżki uderzającej o miskę chłopca.

Miska chłopca? Nie może być po prostu miska?

 

Oczywiście, to nie są błędy. Ale sprawiają, ze tekst czyta się rozwlekle i drętwo. A co do samego pomysłu… Znalazł magiczną księgę, piórko i tyle? Strasznie dużo pisaniny, jak na tak mało wydarzeń. Szczególnie, ze sam pomysł nie wydaje się oryginalny i porywający. A jak już wspomniała jose – zachowanie rodziców jest nielogiczne.

Mimo wszystko widać, że nie składasz zdań źle – trochę przekombinowałeś. Wydaje mi się, że skoro stawiasz na prosty pomysł, mógłbyś też postawić na krótszy tekst. I wtedy, moim zdaniem, będzie sporo lepiej :)

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Nie będę powtarzała tego, co już joseheim wcześniej napisała, bo mam podobne odczucia. Dodam jedynie, że zademonstrowałeś tym tekstem, jak można wzorcowo rozdąć formę, aby wetknąć w nią ociupinkę treści. Fabułę można streścić: Nic, dalej nic, nadal nic, wciąż nic. O! Książkę znalazł i se poczytał. Koniec.

Wszyscy ludzie w nieskończoność powtarzają, że każdy wysiłek włożony w pracę, zwróci nam się po dwakroć.

Ta złota myśl sprawdza się wyłącznie w przypadku pracy włożonej w koszenie trawnika. Wygoliłam na jeża zieleninę przed deszczami, utyrałam się jak górnik na przodku, a po niespełna dwóch tygodniach to dziadostwo „zwróciło mi się po dwakroć”. Ba, rzec  by można nawet, że po czterykroć!

wyjął książkę z dłoni Joe'a

Imię Joe odmienia się tak samo jak np. nazwisko Linde. Joe/Joego/Joemu itd.  „Wyjął książkę z ręki Joego.”

po prostu wybuchnął gromkim śmiechem, raz po raz zaklaskując w dłonie. Po chwili jednak, gdy opanował już szaleńcze emocje,

Paranoik nie ojciec. Kichnięcie dziecka wywołuje w nim szaleńcze(!) emocje.  Strach pomyśleć, co by się z chłopiną działo, gdyby Jaś miał atak kaszlu. Chyba by kompletnie odleciał.

Neologizm „zaklaskując”, którym zastąpiłeś pospolite „klaszcząc”, prawdziwie mną wstrząsnął.

Ojciec młodzieńca przeglądał, po czym rozdzielał…

Młodzieniec, czyli bardzo młody mężczyzna – tak w okolicy 17-18 lat, zasuwał w futrzanych bamboszkach, bawił się w Batmana, a mamusia pewnie jeszcze wycierała mu nosek. Jest chociaż nadzieja, że w okolicy czterdziestki dorośnie na tyle, aby móc dysponować mentalnością licealisty? Tfu! Świat schodzi na psy.

Wyrazy bliskoznaczne, jak sama nazwa wskazuje, są blisko, a nie JEDNOznaczne, więc nie można ich stosować ot tak, nie zastanowiwszy się wcześniej, co faktycznie znaczą.

Szybkim krokiem dotarł do szafy stojącej naprzeciw drzwi i zaczął szukać dla siebie odpowiedniego stroju.

Gdyby odbiorcami tego opowiadania były Zielone Ludziki, nawykłe do zmieniania garderoby wyłącznie przy użyciu przycisków wystających z ich brzuszków, to oczywiście byłby sens tłumaczenia, że prymitywni ludzie, aby się przebrać, najpierw muszą „podejść do szafy szybkim krokiem” (szybkim, bo szafa lubi czasem nawiać), a następnie rozpocząć jej szczegółową eksplorację.  Ale my nie ufolki, więc zapoznawanie nas z takimi „ekscytującymi niuansami” to forma wyrafinowanego sadyzmu.

 

Nie opisuj bez potrzeby oczywistych czynności i zachowań. Nie wprowadzaj informacji, które niczego istotnego nie wnoszą i nie będą przydatne dla dalszego rozwoju fabuły np. – > drobiazgowo opisana i ozdobiona sentencją historia poniedziałkowej wyprawy ojca do kolektury + sposób zainwestowania przez niego wygranych pieniędzy. Przecież ważne jest wyłącznie, że trafił szóstkę w totka i kupił obszerny dom, którego strych nadal wypełniony był gratami po poprzednich właścicielach, wśród których (gratów nie właścicieli) znajdowała się książka. Gdyby odcisnąć wodę, którą polałeś w tym opowiadaniu, to naprawdę niewiele by z niego zostało.

Edit 2x

Świat lubi, kiedy Autorzy wstawiają tu opowiadania, które już przeszły korektę. Jeśli Autor pożałował na to czasu, czego oczekuje od obcych ludzi?

Nie chcę powtarzać uwag Joseheim, Tenszy i W_baskerville, ale mają rację.

Ponadto, bardzo często stosujesz zdania złożone z imiesłowowym równoważnikiem zdania. To nuży, tym bardziej, że zwykle pomijasz przecinek, który w takich konstrukcjach jest obowiązkowy. Dość dużo powtórzeń. O bohaterze wyrażasz się chyba wyłącznie ‘chłopiec’ i ‘Joe’. A przecież może jeszcze być ‘iluś-tam-latek’, ‘syn’, ‘junior’, ‘młody Iksiński’…

A pomysł z zaczarowanym ołówkiem do nowych nie należy.

Babska logika rządzi!

Stara zasada głosi, że teksty, które zaczynają się od opis zjawisk atmosferycznych, w dziewięćdziesięciu procentach przypadków są kiepskie. Doświadczenie nauczyło mnie, że ta zasada sprawdza się częściej, niż człowiek chciałby przypuszczać, a i tym razem znalazła zastosowanie. Nie chodzi nawet o to, że tekst jest źle napisany – językiem władasz w miarę biegle i można bez bólu oczu przeczytać to, co przelałeś na ekran. Problemem jest niedopracowanie opowiadania (o którym już wspominali poprzedni komentatorzy) oraz fakt, że to opowiadanie najzwyczajniej w świecie nie wciąga. Historia, którą opisujesz nie przemawia do mnie, choć może to wynikać z faktu, że osobiście lubię teksty, w których rzeczy się dzieją. 

A umysł człowieka po politechnice każe mi zauważyć, że nie ma czegoś takiego jak chłodne promienie (jest to jawny objaw czepialstwa, ale nie mógłbym spać po nocach, gdybym tego nie powiedział. Mam nadzieję, że mi wybaczysz).

za razem

czyli że co, że za wspólnotą? :-) Ortografia kłania się nisko i zaprasza na małe chłostanko: “zarazem”.

kszątając

Za to, drogi autorze, powinni cię obwiesić za jaja na najbliższym słowniku ortograficznym :-)

zaklaskując

Nowe słowo?

 

 

W sumie w_baskerville podała ci najważniejsze informacje, dlaczego to krótkie opowiadanko jest po prostu kiepskie. Nic mądrzejszego nie napiszę, fiknę więc tylko koziołka i pożyczę szczęścia w kolejnych literackich próbach.

 

Ode mnie: cała fura niepotrzebnych opisów, które nie budują nic poza jakąś przeszłością, taranują czytelnika drobiazgowymi informacjami o szukaniu gatek w szafie i robią z ojca Joego nieco szurniętego klaskoluba.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

W zasadzie nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zgodzić się z przedmówcami – drobiazgowy początek mógłby rozpoczynać powieść, tymczasem potem – od znalezienia książki, akcja kończy się w kilkunastu akapitach. Sama szczegółowość mi nie przeszkadzała, bo początkowo zwłaszcza sprawiała wrażenie wynikającej po prostu ze stylu pisania. Ale skoro poświęcasz tyle czasu początkowi – opisowi poranka, czy wygranej na loterii, to trzy razy więcej powinieneś poświęcić na rozwinięcie. Zapowiadało się interesująco, skończyło tak szybko, że nie wiem co właściwie chciałeś napisać. 

Może i był tu jakiś pomysł, ale nie został należycie przekazany. To co przeczytałam wygląda raczej jak opis dnia pewnego chłopca i jego rodziców, a nie opowiadanie.

Wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia – tekst jest napisany niechlujnie, pełno w nim błędów. Mam wrażenie, że przed publikacją Autor chyba nie przeczytał swojego dzieła.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka