Profil użytkownika


komentarze: 28, w dziale opowiadań: 26, opowiadania: 15

Ostatnie sto komentarzy

Bardzo sugestywny i poruszający opis depresji. Moim zdaniem, to najmocniejszy punkt opowiadania. Później, jak na mój gust, akcja nieco za bardzo przyspiesza. Nie połapałem się z początku w sytuacji z Julią, a zwłaszcza pierwszy dialog, który nastąpił w szpitalu, był dla mnie mylący – nie domyśliłem się od razu, kto mówi. 

Bardzo podobał mi się natomiast pierwszy dialog z Wiolą, bo wyszedł naturalnie. Dialog z Julią w porównaniu do tego zdaje mi się momentami nieco pretensjonalny – ale to i tak czepianie się na siłę. Ogólnie uważam, że to naprawdę udane opowiadanie. Nie przeszkadza mi osobiście niewielka ilość fantastyki (też mi to kiedyś zarzucono), bo to o jakość chodzi, a nie o ilość. Poza tym nie ma żadnej ustawy regulującej ilość fantastyki w fantastyce – i całe szczęście. 

Hej, całkiem fajny pomysł i udany klimat, ale dla mnie osobiście opowiadanie rozwala się na dwie części. Zgodzę się z tym, że same zapiski czyta się lepiej, jednak coraz dziwniejsza stylizacja z czasem zaczęła mi przeszkadzać. Nie wiem, czy miało to obrazować postępujące szaleństwo bohatera, ale jeśli tak, to dla mnie osobiście tekst był przeładowany dziwnymi słowami, co utrudniało mi czytanie i sprawiało, że się zacinałem. Wątek Wilhelma był dla mnie zaś jakiś taki nieco suchy. Czytało się z początku jak artykuł w gazecie, który potem niepostrzeżenie przeszedł w narrację trzecioosobową. Nie pasowało mi to. A propos nieścisłości – nie bardzo widzę, jak bohater mógł robić zapiski trzymany pod nożem, a uciec mu się nie udało. Tego chyba jednak nie ma co się czepiać, bo taka konwencja. Niedzisiejsza może, ale mi się nawet podoba.

Jim, nie bądź dla siebie taki surowy. Wyszło z tego naprawdę przyzwoite opowiadanie, moim zdaniem przynajmniej. Jednakże to, o czym piszesz, ten obrazoburczy strumień świadomości, dla mnie przynajmniej brzmi dobrze – jak coś, co przeczytałbym z chęcią. Bardziej niż sprawnie napisany tekst pod odbiorcę. Moim zdaniem nie ma sensu pisanie inne, niż dla siebie. Może i warto trzymać to w jakichś ryzach, żeby dało się czytać, czy żeby fabuła miała sens, a także początek, rozwinięcie i zakończenie. Sam próbuję to wdrażać, z różnym skutkiem. Myślę, że wypośrodkowanie to trudna sprawa, i człowiek samemu musi dojść do tego, jak chce pisać. To chyba najtrudniejsze zadanie.

Hmm. Dla mnie wewnętrzne życie bohaterów nie jest nudne. Częstokroć jest ciekawsze od tego zewnętrznego. Oczywiście, wszystko zależy, ale tutaj moim zdaniem wcale by nie szkodziło, ani nie zamieniło się w przynudzanie. Myślę, że nie musisz aż tak kroić tekstu pod czytelnika. Moim zdaniem nie tędy droga.

W ogóle, ja mam osobiście trochę inne podejście do pisania. Nie zgadzam się z wieloma rzeczami, o których tu czytam – a propos tego jak należy, lub nie należy pisać. Na przykład pisanie dla odbiorcy uważam za nonsens. Takie podejście rodzi może rzeczy technicznie poprawne, ale wiejące nudą. Wtórne, zachowawcze, bezpieczne. Ma to może sens, jeśli piszesz w ramach określonego gatunku, gdzie czytelnik musi dostać to, czego od tego gatunku oczekuje. Nie wiem. Może, jeśli ktoś pisze dla pieniędzy, to jest to uzasadnione. Ciężko jednak mi to sobie wyobrazić.

Jako czytelnik chcę chyba, żeby autor miał w d* mniej i moje oczekiwania względem niego czy jego pisarstwa i pisał to, na co ma ochotę. Przycinanie tekstu w myśl tego, że piszę dla czytelnika, nie dla siebie, pachnie mi jakąś nieprzyjemną autocenzurą.

A długość tekstu? Jakie to ma znaczenie? Dla mnie liczy się historia. Podróż, w którą mnie autor zabiera. Jeśli w jakiś sposób ze mną rezonuje, porusza mnie – to chyba bardzo dużo.

 

Takie moje przemyślenia, nie do końca na temat może. Czytało się dobrze, ale pozostał lekki niedosyt. Chciałoby się, żeby postać Gołaszewskiego była trochę bardziej rozwinięta. Cóż, może po prostu sam inaczej bym to napisał, a skoro o tym myślę i nawet poświęcam czas, żeby odpisywać na komentarze, to znaczy to chyba, że sam pomysł jest ciekawy i inspirujący.

Jest to fajne, czytało mi się płynnie i bez zgrzytów. W wątki geopolityczne nie ma sensu moim zdaniem wnikać, bo choć to temat ciekawy, to forma za krótka na cięższe rozkminy. Pomysł mi się podobał, sama postać Gołaszewskiego także. Dla mnie jego próby samobójcze nie były niczym niezrozumiałym. Widziałem w nim postać wewnętrznie sprzeczną i to dodało mu wiarygodności. Bardziej jednak dopowiadałem to sobie, aniżeli wyczytałem. Czy to źle – nie wiem. Dla mnie osobiście więcej introspekcji i bardziej rozbudowana psychologia bohatera uczyniłyby opowiadanie lepszym. To jednak może kwestia osobistych preferencji. Sam bym napisał inaczej, ale niekoniecznie lepiej. Niemka faktycznie nieco za łatwo pękła. Zabrakło tu trochę – nie wiem – przerażenia? Jeśli tak łatwo i szybko się poddała, musiała być naprawdę przerażona. Tak przynajmniej ja to sobie tłumaczę. W opowiadaniu jednak nie czuję tego.

To, że ich oponent jest idiotą, nie czyni drużyny najlepszymi złodziejami na świecie. Szkoda, że jednak nie zdecydowałeś się na plot twist z Oberonem, bo z tego byłoby im ciężko wybrnąć i wówczas mieliby dopiero okazję pokazać klasę. Cóż, pewnie i tobie jako twórcy byłoby z tego ciężko wybrnąć, ale o to chodzi moim zdaniem. Wówczas dopiero zaczyna robić się ciekawie.

Nie jestem wielkim fanem fantasy (z wyjątkami, bo Tolkien i Ursula Le Guin na zawsze w moim sercu pozostaną), więc pewnie nie jestem odbiorcą tego typu pisania, niemniej podzielę się uwagami. Nie siadło mi to niestety. To fantasy to w zasadzie tylko taka dekoracja, gdzie śmiało można było zmienić kryształy na telefony komórkowe i nadal by to działało. Mocno współczesne mi się to zdawało mimo gadżetów i kostiumów, i w zasadzie czytało mi się jak relacja z jakiegoś cosplaya czy sesji RPG. Stylizacja językowa moim zdaniem nie wyszła – wstawianie od czasu do czasu archaizmów w tok całkiem współczesnie brzmiącej narracji to za mało. Sama fabuła zaś ma sens pod warunkiem, że postaci są idiotami. Czekałem na plot twist ze starym elfem, bo byłem przekonany, że przejrzał złodziejkę I tylko udaje głupiego. To by wyszło na dobre. Jak już zauwazo, drużynie idzie za łatwo. Poza tym, cały setting fantasy jest sztampowy do bólu. Sorry że tak się czepiam, bo sam nie lubię krytyki. Wiem, że nie jest przyjemna, może jednak będzie choć trochę użyteczna. Moim zdaniem ogólnie świat przez ciebie wykreowany jedzie za bardzo na ogranych patentach. Może do kogoś to trafia, do mnie niestety nie.

Mógłbym podpisać się pod komentarzem sqln, ale aż tak surowo nie oceniałbym tego opowiadania. Bohater jest niby przerażony, ale ja tego nie kupuję. Narracja wydaje mi się jakaś niespójna – początek jest fajny, ale później narrator jakby miesza style, co moim zdaniem rozbija rytm opowieści.

Taki Dyzma bez głowy. Czytało mi się dobrze, choć to nie moje klimaty. Nic nie znajduję takiego, do czego mógłbym się doczepić. Nie zrozumiałem tylko zakończenia. Możliwe, że jestem tępy, ale możliwe też, że jest po prostu absurdalne, nie ma sensu. Czy ma? W myślowe zagadki nie jestem ostatnimi czasy dobry.

Nie jestem kompetentny, żeby dawać uwagi warsztatowe, ale mogę wypowiedzieć się jako czytelnik. Irytowała mnie rwana, lakoniczna narracja. Moim zdaniem nie służy to dobrze budowaniu napięcia. Pomysł jak pomysł, ale uważam, że to sprawa drugorzędna. Nawet z oklepanego pomysłu można zrobić coś fajnego. Tutaj muszę dużo ogólników, a mało detali. Studnia, istoty, głosy – to są takie hasła, które nie straszą (mnie osobiście na pewno). Gdyby nad tym popracować, z pewnością czytało by się lepiej. No i zakończenie bez zakończenia. Czeka się jednak na jakąś puentę, wyjaśnienie. Cokolwiek. Obecne pozostawia niedosyt i myśl – no ale dobra, po co to było właściwie?

Hmm… Nie chodziło mi o to, żeby dać światu solidne podłoże, czy też wyjaśniać motywację bohatera i korporacji od A do Z. Protagonista jest jednostką niedoskonałą, słabą, i z pewnością mógł zrobić ze swoim życiem coś więcej – ale nie zrobił. Taki jego rys charakteru, czy ułomność. Poza tym, nie do końca wiadomo, czy cała ta historia z farmą w ogóle się wydarzyła, czy może przyśniła mu się w pijackim zwidzie? Miał być właśnie zapis wrażeń, jakaś, nie wiem, materializacja tęsknot za światem, w którym wszystko jest tak, jak być powinno – proste, uczciwe, pełne znaczenia. Ucieczka od rzeczywistości, która nie sprostała wyobrażeniom o tym, jak życie powinno wyglądać. Naiwne, niedojrzałe – prawda. Taki jednak jest bohater. Czy to wada światotwórstwa? W mojej ocenie nie, ale co ja tam wiem.

Kolejna rzecz z korporacją – na tym właśnie założenie polegało, że przejęli farmę i pozwolili jej zgnić. Na tym też w założeniu miał polegać cały tragizm sytuacji, na bezsilności w mierzeniu się z mechanizmami, które są od nas silniejsze, nierzadko niszczą życia, a przy tym tak naprawdę nie muszą mieć wiele sensu. Po prawdzie wielkie firmy z całą swoją masą bezwładności nierzadko w ten właśnie sposób działają. Można przejąć ziemię, żeby postawić na niej apartamentowiec lub supermarket. Można kupić zabytek i czekać, aż się rozpadnie, bo wyburzać nie wolno. Likwidować konkurencję? W końcu, mogą się zmieniać zarządy, priorytety, i operacje, które kosztowały mnóstwo pieniędzy, czasu i pracy, są kasowane, wyrzucane do śmieci. Imo bez tego opowiadanie straciłoby wydźwięk.

No, ale jeśli to nie było czytelne, i nie dało się tego wywnioskować, to coś niewątpliwie kuleje. 

Ja mam takie pytanie, bo nic na ten temat nie znalazłem. Czy jest sens prosić o betowanie tekstu na etapie szkicu fabularnego? Zauważyłem, że mam tendencję to rozwlekania początków a czasem nawet tego nie widzę. Poza tym wytykano mi niezrozumiałość pewnych elementów świata przedstawionego, które mnie się wydają oczywiste – zwłaszcza, gdy od początku mam odmalowany ten świat w wyobraźni. Kombinuję więc, że łatwo byłoby takie rzeczy wychwycić dość wcześnie i łatwiej je wówczas poprawić.

Myślę, że nie ma powodu, żeby Ci było głupio. Dla mnie takie inspiracje zawsze na propsie, Hyperiona lubię, ale Terror jeszcze bardziej. Nawet pracowałem przy grze inspirowanej tym drugim. Samo opowiadanie dla mnie na tyle fajne, że chciałoby się przeczytać jakąś dłuższą formę.

 

Z innej beczki – ja się kiedyś siliłem na oryginalność za wszelką cenę. Jak tylko łapałem się na tym, że ten to wątek jest bardzo podobny to tego opowiadania, a tamta postać to ten stamtąd przecież, to zaraz całą rzecz w kąt ciskałem. Całe szczęście, że nauczyłem się mieć to gdzieś.

 

 

Dzięki za komentarze. Cieszy mnie, że da się czytać mimo usterek.

Świat jest niezrozumiały, to fakt – ale jak już zostanie AI wypuszczone z klatki, to po swojemu rzeczywistość układa, i konia z rzędem temu, który połapie się, w co ona gra i o co mu chodzi, temu AI. Miało być tak, że kolega (jeśli to był kolega) wpuścił bohaterowi do mózgu robaka no i namieszał on, ten robak… Jeśli się tego nie czyta, to chyba zbyt skrótowo poleciałem. Może nie zaszkodziłoby bardziej tego dopowiedzieć.

Mam też tak, że lubię światy trochę wyrwane z kontekstu. Nie musi być wszystko kawa na ławę wyłożone, precyzyjne dookreślone, zamodelowane. Wydaje mi się przez to taki świat bardziej żywy, wiarygodny. Zauważyłem jednak, że nie wszystkim się takie podejście podoba. Cóż – mi tak, i myślę, że będę ten kierunek eksplorował. Może to kwestia balansu między określaniem i niedookreślaniem? Cóż, czas i praktyka pokaże.

Hej, nie powiem, że przyjemnie się czyta takie recenzje, ale cóż – zderzenie z rzeczywistością bywa bolesne. Wyłapane błędy uszły mojej uwadze, jedynie użycie formy grzecznościowej było zamierzone, jako wyraz szacunku właściciela do mieszkańców Farmy. Podobnie, człowiek korporacji celowo nie używa formy grzecznościowej i mówi o farmie, nie Farmie. Taki zabieg stylistyczny, ale może się tego w ogóle nie czyta.

 

Jeśli chodzi o uwagi do samej fabuły / konstrukcji, to cóż – ktoś może uznać za nudne i nie za bardzo wiem, jak się do tego odnieść. Nie było moim celem realistyczne opisywanie życia tej dziwnej społeczności, a raczej zbudowanie tęsknej, onirycznej i naiwnej wizji. Bohater podkreśla też, że nie do końca pamięta, co się wydarzyło, i czy wydarzyło się naprawdę. Wizyta zrujnowanej farmy może sugerować, że tak, ale wyobraźnie bohatera mogła to sobie dopowiedzieć. Taki był mój zamiar, a czy się udało? Po komentarzu widać, że niekoniecznie.

 

Niemniej dzięki za przeczytanie i uwagi.

Z reguły nie czytam sf (z pewnymi wyjątkami), ani nawet niespecjalnie lubię (zwłaszcza takie klasyczne, konwencjonalne), ale muszę przyznać, że to mi się bardzo podobało. Nasuwa mi skojarzenia z Hyperionem Dana Simmonsa, o tyle, że jest niby konwencja, ale w bardzo fajny, kreatywny sposób wykorzystana. Uważam, że jest to bardzo dobrze napisane – o tyle, o ile sam się znam i potrafię ocenić. Nic jako czytelnikowi mi nie zgrzytało. Jeśli miałbym się czepić, to Fernand trochę nazbyt pretensjonalny i papierowy, no pewnie zamysłem nie było budowanie nietuzinkowych postaci, a i forma pewnie za krótka na to.

Dzięki. Wulgaryzmy wskazane. Literówka, tak, a to drugie wyszło jakoś niezgrabnie. Pisownia celowa, ale jak teraz na to patrzę to lekko konfudujacym mi się zdaje. Na konkurs nie poszło, bo nie było gotowe. Pomysł jakiś był, ale brakowało domknięcia, za dużo weirdu na siłę próbowałem pakować i teraz widzę, że brakowało mi postaci Marii (pi scenie w windzie się nie pojawiała), a uważam że całkiem fajna powstała dynamika między nią a głównym bohaterem. Weirdu zostało niewiele, ale myślę, że to lepiej. Może przekombinowywać przestałem?

Fragmenty to chyba niegłupi pomysł. Raz, że można ten sam pomysł eksplorować na różne sposoby, opowiadać z perspektyw rozmaitych postaci, a dwa, że to fajny sposób na przełamanie blokady – co jest trudne w przypadku rozgrzebanego szkicu na kilkadziesiąt stron, gdzie wątki nie chcą się kleić. Ja tak mam na pewno.

Ja się zgubiłem pod koniec. Zrozumiałem, że to koń miał dostać drugą szansę, a tu nagle facet odprowadza go do stajni, a on się rodzi?

Nie moja bajka, ale może przyda się kilka uwag od randomowego ludka z neta. Faktycznie odbiera się trochę jak tekst dla dzieci. Wówczas te kopulujące kozice nie teges. Nie wiem czy zamierzone, ale taka trochę dziecinna fantasy stylistyka tak robi moim zdaniem. Trochę jak mieszanina animacji z netfliksa i bajek na dobranoc. Nie musi być to złe oczywiście, kontekstu też nie znam. Za bardzo dla mnie kawa na ławę jest wykładana momentami, nawet jak na tekst dla dzieci. Przykład z jabłkami dla jednorożców. Nie czytam też z tego żadnej epoki, choć widzi mi się pomieszanie współczesności z jakimś średniowieczem, pewnie przez język. Na mój gust trochę za dużo złożonych zdań.

Dzięki Wam za komentarze i miłe słowa! Wychwyciliście rzeczy, które by mi do głowy nie przyszły – na przykład niepraktyczne wiosła, nad których konstrukcją głębiej się nie zastanawiałem :).

Interpretacja z klasycznym diabłem podoba mi się bardzo, choć miałem w zamyśle coś trochę innego. Bardziej kierunek obcy, inna rasa – ale fakt, że jeśli traktować tekst jako zamkniętą całość, to to pasuje. Kwestia zaś, którą pod koniec wypowiada – racja, z tym można było powalczyć, ale nie wiem, czy na ten moment dałbym radę z siebie wykrzesać coś bardziej treściwego i oryginalniejszego. Może nie.

Pierwotnie miało to być dłuższe i bardziej rozbudowane, ale zmieniłem koncepcję, bo też nie chciałem zostać z kolejnym rozgrzebanym kilkudziesięciostronicowym szkicem i bez paliwa, żeby to skończyć… Zdarza mi się to zdecydowanie zbyt często.

Tak więc zaczynać się miało w miarę niewinnie, a potem eskalować do samego końca, najbardziej brutalnego, najmocniejszego. Tam miał być cios. Bardziej też widzę Zwiadowcę jako obserwatora, pasożyta, który podłącza się do Policjantów, ale to jednak oni cały czas podejmują decyzję – to oni strzelają, a diabeł, ten czarny kruk piekieł, tylko wskazuje. To nie on wpędza ich w szaleństwo, to czysto ludzka natura, nakręcanie spirali przemocy, utrata kontroli, psychologia tłumu. On tylko przychodzi tam i żre, pasie się na tym. Tak ja to widziałem.

Dzięki za feedback, i za to, że chciało Ci się przeczytać całość. Cóż, faktycznie ciągnie mnie w stronę dłuższych form, i marzy mi się powieść, ale czuję, że na tę chwilę nie jest to forma, której mógłbym podołać. Przyznam, że kiedyś też irytowały mnie takie dziwnej długości teksty – już nie opowiadanie, jeszcze nie powieść, takie w sumie nie wiadomo co. Polubiłem je jednak i zacząłem doceniać, od kiedy urodziły mi się dzieci :). Także, od kiedy wsiąkłem w Lovecrafta i weszły mi jego późniejsze rzeczy. Moim zdaniem taka forma działa, ma sens, ale może tutaj nie jest po prostu poprowadzona dość dobrze.

Miałem wątpliwość, czy w ogóle nie zrezygnować z całego wątku science fiction, z mierzeją i jakaś katastrofą w domyśle, bo zdawało mi się to trochę odciąganiem uwagi od wątku głównego bohatera, ale czułem, że po prostu nie mogę tego zrobić, bo byłoby to niekompletne. W sensie, ten świat byłby niekompletny.

W mojej ocenie nie było konieczne tłumaczyć co, skąd i dlaczego. Czy stały ląd istnieje, czy jest tylko urojeniem? Chciałem, żeby to pozostało w sferze domysłu, bo wówczas to, co robią bohater i stary, jest po prostu sprawą wiary. Nie jest to weryfikowalne, i taki był zamysł. Odnajdują jakiś sens w samej drodze, a co się znajduje na jej końcu, i czy faktycznie coś tam jest – tego nie będzie dane nam poznać. 

 Świat znika, zjadany przez morze, w wyniku jakiegoś incydentu / katastrofy spowodowanej ludzką działalnością. Dzieje się to na oczach mieszkańców tego świata, i zdawałoby się, że nie sposób temu zaprzeczać, ale jednak nikt nie chce tego widzieć. Twoja interpretacja z wyspą jest w sumie bardzo fajna. Wydaje mi się, że nie trzeba tutaj wiele dopowiadać, bo rozumiemy to – jest jakiś setting post-apo, włączają się nam skojarzenia i dopowiadamy sobie wszystko, co trzeba. To, co napisałaś, zdaje się to potwierdzać.

Następnym razem będę musiał jednak przećwiczyć bardziej główną historię – w tym przypadku miał to być wątek Kaja i starego. Faktycznie, pojawienie się Enike nagle, pod koniec, jest trochę dziwne. Miałem myśl, czy by jej w ogóle nie usunąć, bo złapałem się na tym, że pojawia się na początku i znika bez śladu, a dla dramaturgii byłoby chyba dobrze, żeby odegrała rolę w tym opowiadaniu. 

Mam teraz zagwozdkę, przyznam. Myślałem, żeby to troszkę przyciąć, wywalić kilka rzeczy – sen głównego bohatera, postać Enike, cały fragment z drugą podróżą bohatera i starego, kiedy odwiedzają porzucony plac budowy, dziwną medytacyjną wizję drugiego brzegu – ale teraz nie wiem, czy raczej nie pouzupełniać. Zdawało mi się, że historia jest spójna i ma sens, ale jeśli uważasz, jako czytelniczka, że przeskoki są za duże i ze szkodą dla fabuły, to pewnie tak jest.

Jeśli chodzi o to, dlaczego nienawidzą starego – cóż, jak się rozglądam dookoła, to wydaje mi się, że wiele nie trzeba, żeby kogoś darzyć nienawiścią. Ludzie tworzą sobie jakiegoś wroga, na którego przelewają winę za wszystkie swoje porażki, braki, w zasadzie chyba jest to taka łatwiejsza droga, bo zamiast przyjrzeć się sobie i dostrzec swój cień, zaakceptować jego istnienie, to łatwiej go wyprzeć i winą za wszystko, co złe na świecie, obarczyć żyda, lewaka, pedała, jaszczuroluda z kosmosu, masona, czciciela szatana czy kogokolwiek tam chcemy. 

W opowiadaniu stary kwestionuje status quo – buduje pomost, rzuca wyzwanie morzu, którego inni panicznie się boją. Próbują wypierać istnienie problemu, ale stary stawia ich do prawdy. Zobaczcie – mówi – wszyscy jesteście śmiertelni i wszyscy umrzecie. Ludzie nie chcą jednak zaakceptować tej prostej prawdy, dlatego w końcu zabijają go, bo może to trochę tak, jakby zabili samą śmierć. Problem oczywiście nie znika, ale przestaje ich męczyć bolesny dysonans poznawczy. Status quo zostaje utrzymane.

Wydaje mi się, że to dość dużo, żeby kogoś znienawidzić. Możliwe jednak, że warto byłoby ten wątek rozwinąć.

Jeszcze raz, dzięki za uwagi i miłe słowa.

 

Ok, dziękuję za info. Tak naprawdę zależy mi na jakimś feedbacku, więc jeśli kogoś jednak najdzie ochota, żeby przeczytać i się wypowiedzieć, będę wdzięczny.

@regulatorzy, dziękuję za obszerny komentarz i poprawki. Doceniam to, że chciało Ci się poświęcić czas na ich napisanie. Z pewnością następnym razem będę zwracał uwagę na opisane problemy. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że jest tak słabo i byłem całkiem zadowolony z tego opowiadania. Problemy, z których zdawałem sobie sprawę, to na pewno niespójny język narratora i używanie zbyt dużej ilości słów tam, gdzie można ich użyć trochę mniej. 

Uznałem jednak, że można to w tej formie zostawić, bo jak zauważyłaś, narrator jest młodszym nastolatkiem, ma jakieś 12-13 lat, więc używanie potocyzmów i mieszanie stylów wydało mi się uzasadnione w tym przypadku.

Dzięki Wam za feedback, nawet i ten nie do końca przyjemny :). 

Opowiadanie było pisane, że tak powiem, na flow, za jednym posiedzeniem, bez późniejszych przeróbek jakichkolwiek – można powiedzieć, że samo przyszło do mnie w tej formie. W mojej ocenie największym problemem jest sam sposób narracji, zwłaszcza eklektyczny język narratora, i to był faktycznie trudny temat do ugryznienia – tu zgodzę się, że nie za bardzo się to udało.

 

Wiem, że są rzeczy do poprawy, ale jakoś nie potrafię wrócić do opowiadań, które już napisałem. Nie wiem do końca, dlaczego. Może uważam je za coś skończonego, do czego nie ma sensu wracać, bo jak już, że tak powiem, wyrzuciłem je z siebie, to przestało mnie męczyć i przestałem o nim myśleć. Wezmę jednak Wasz feedback pod uwagę, postaram się jej trochę poprawić.

 

Co do zarzutów o pana Bednarka – tak, nic nie wnosi, nie miał wnosić. Zrobiłem to trochę jak zapis z kawałka życia, gdzie rzeczy po prostu dzieją się, nie pytając to, czy mają jakiś sens, czy dokądś prowadzą, czy nie. Może to dobrze, może źle, można się kłócić – taką po prostu przyjąłem zasadę. Mi się ona akurat podoba, uważam, że to naturalne, ale może po prostu nie jest to klarowne i nie jest to dobrze przeprowadzone, skoro ten chaos tak przeszkadza.

Swoją drogą, ta akurat część to jedyny autentyk :). 

 

Nowa Fantastyka