Profil użytkownika


komentarze: 23, w dziale opowiadań: 22, opowiadania: 11

Ostatnie sto komentarzy

@ilusioner - nie wiem, czy ktoś celowo piszący nawet na GRAFOMANIĘ byłby w stanie spłodzić coś takiego: "Główna sala jest całkiem duża, po lewej do wejścia stronie znajdowała się sala niedostępna dla gości i tylko oberżysta wiedział co się w niej znajduję." (plus zdanie następne, miłosiernie nie zacytuję). To jednak wygląda na niecelową grafomanię ;)

@paznokcie - Śmierć to Śmierć, dlaczego nie miałaby mieć paznokci do szkieletu? Przecież chyba może i potrafi sobie powybierać różne elementy wyglądu z różnie zachowanych szczątków, a np. w torfowiskach paznokcie się zachowują :) Zresztą jakby była _tylko_ szkieletem kostnym, to nie trzymałaby się kupy i nie była w stanie chodzić, więc skoro łączy czymś kości, to tym bardziej mogła sobie dodac paznokcie. Tępo zakończone paliczki nie wyglądałyby przecież groźnie, prawda?

"chodziło mi o prostą prozę, gdzie opowiadanie jest szefem, gdzie ważniejsza jest treść od formy"

Prosta proza, np. w rodzaju Kinga, to nie jest "treść ważniejsza od formy". Forma może być prosta, nawet przezroczysta, a przy tym doskonała literacko. Osobiście nie przepadam za Hemingwayem, ale u niego prostota formy jest literacko znakomita i tego mu nie sposób odmówić, niezależnie od tego, czy lubi się akurat takie klimaty, czy nie - ba, nawet niezależnie od tego, czy się lubi taki typ prozy, czy nie...

Jeśli chcesz pisać, to nigdy, przenigdy nie daj sobie wmówić (i nie wmawiaj sobie tego sam), że najwspanialsza treść usprawiedliwia poważne braki formalne. I pal diabli literówki - to da się łatwo zlikwidować w edytorze albo redakcji - chodzi o dopracowanie stylistyczne, gramatyczne itd. O zamysł formalny i jego konsekwentne stosowanie. Forma może być przeładowana, szalona, rozwichrzona (Sapkowski, Dukaj) albo prosta (Lem poważny, np. "Niezwyciężony"), ale musi być przemyślana i konsekwentna, żeby dzieło było dobre.

Niezłym ćwiczeniem w odkrywaniu, na czym to polega, jest czytanie różnych przekładów tych samych utworów, zwłaszcza jeśli istnieją złe i dobre (łatwiej jest dorwać kilka przekładów wierszy niż powieści, niestety, ale też się nadają) i porównywanie tego, co tłumacze robią z konkretnymi frazami oryginału.

"Na pewno tekst nie wszystkim przypadnie do gustu, gdyż jest specificzny, ale taki właśnie ma być. Po prostu jest mój i to mi wystarczy:)"

Specyficzny, jeśli już. A tak poza tym, to dość fatalne podejście do twórczości, którą chce się udostępniać innym. Nie chodzi o to, żeby schlebiać gustom publiczności, ale jeśli się pisze coś do czytania dla innych (a wrzucanie tekstu na forum to właśnie oznacza), to powinno się również pomyśleć, czy rzeczywiście ma się do powiedzenia coś, co zainteresuje również innych ludzi poza autorem... Z całym szacunkiem, to jest podejście grafomana, a nie pisarza, bo to grafoman pisze dla własnej radości i przyjemności pisania. Pisarz może, owszem, mieć przyjemność z pisania (pomysł, że twórczość ma być cierpieniem, jest równie grafomański jak inne generalizowania na ten temat), ale to nie ona jest nadrzędnym celem. Pisarz jednakowoż musi przede wszystkim wykształcić sobie warsztat, a nie pisać przed siebie, jak leci. Podstawą tego warsztatu jest opanowanie języka, w którym się pisze, a z tym w przedstawionym tekście jest bardzo cieniutko...

Achilles płacze, to wiemy na pewno, bo homerycki etos mu na to niewątpliwie pozwala, a księga XVIII Iliady opisuje, używając słów takich jak płacz, lament, żal, żałość, jęk i czasowniki pokrewne, ale nic o rykach, sorry. Brad Pitt może ryczy; nie pamiętam i chyba nie chcę sobie przypominać.

"Wycie hord tureckich" nie podoba mi się, bo jest zbyt sztampowe, trudno o bardziej oklepany zwrot, który ma pokazać "barbarzyńskie" zachowania.

PS. Pantagruel w żadnej wersji językowej nie pisze się Pantagruael ;)

"A co do poszukiwań ukochanej. Mamy XXI wiek. Takie sprawy rozwiązuje się przez telefon albo internet ;)"

No to po co pisać opowiadanie? W dodatku postać głównego bohatera jest stylizowana (niecelowo? jeśli niecelowo, to błąd autora) na człowieka, który urodził się jeszcze przed wojną, więc jakoś nie widzę go załatwiającego wszystko przez internet. Nie wiem natomiast, czy jako człowiek XXI wieku widziałeś kiedyś książkę telefoniczną? Zazwyczaj na jedno nazwisko przypada wielu abonentów i trafienie od razu może nie być takie łatwe. Poza tym Marcjanna mogła się wyprowadzić do innego miasta, wyjść za mąż i zmienić nazwisko, nie mieć telefonu w książce (można było zastrzegać, nawet za PRL) - masz dziesiątki możliwych kombinacji, żeby nieco skomplikować fabułę. W internecie też nie wszystko jest, znalezienie osoby, którą się znało wiele lat wcześniej, wcale nie jest takie łatwe...

Po odbytej właśnie lekturze kilku innych opowiadań mogę cofnąć epitet "upiorny" co do interpuncji, bo okazuje się, że może być _znacznie_ gorzej, niemniej parę przykładów na interpunkcję i styl/składnię (sorry, że nie po kolei):

- "Po małych zakupach, zawsze wracał okrężną drogą" - przecinek zbędny

- "Na początek musi ci wystarczyć, powiedział do psa" - dlaczego to nie dialogiem? Myśli w narracji, okej, ale jeśli później to, co się mówi na głos, jest wyróżnione dialogiem, to to też powinno.

- "Po krótkiej walce, głód jednak znokautował nieufność jaka tliła się w zwierzęciu" - jak wyżej pierwszy przecinek zbędny, plus brak przecinka przed jaka (w ogóle powinno być "która", a jeszcze lepiej napisać to imiesłowowo: "tlącą się w zwierzęciu nieufność"). Skądinąd "nokautować tlącą się nieufność" to wyjątkowo niezgrabna metafora.

- "Wiedział, jednak że tym co go obudziło, był huk uderzających o ziemię książek" --> "Wiedział jednak, że tym, co go obudziło, był huk..."

- "Z książki wysypała się pożółkła koperta, oraz kilka zasuszonych kwiatów rumianku" - przecinek niepotrzebny, koperta nie mogła się wysypać oraz nie "z książki". Wysypać się mogłoby od biedy zostać, gdyby zmienić szyk: "Spomiędzy kart książki wysypało się kilka zasuszonych kwiatów rumianku oraz póżółkła koperta", choć koperta jednak powinna wypaść.

- "Przypomniał sobie też dokładnie kto był autorem tego niewysłanego nigdy listu" - brak przecinka przed kto

- "kucharstwo" - niby takie słowo istnieje, ale jakoś brzmi jak z innego niż literacki rejestru, lepsze byłoby "sztuki kucharskiej", "gotowania", "sztuki kulinarnej".

- "Miejsce było puste, a po psie nie zostały żadne ślady. Nawet jeden kosmyk jasnej sierści nie został na dywanie." Powtórzenie "zostało/został".

- "- Słucham. – Odezwał się męski, niski głos." Coś tu jest źle. Albo: "- Słucham - odezwał się niski męski głos." albo "- Słucham. - Głos, który odezwał się w słuchawce był niski, męski." (W pierwszej wersji celowo nie ma przecinka, bo niski określa tu głos męski)

- "- Jestem, jestem. – odpowiedział uspokajając się." Kropka niepotrzebna, przecinek po odpowiedział - potrzebny.

Niektóre zdania brzmią po prostu nieporadnie, jak z wypracowania w podstawówce (nie ma się do czego przyczepić językowo, ale można by je najzwyczajniej pod słońcem bardziej literacko sformułować): "W końcu musiał uznać, co było dla niego smutne, że pies po prostu zniknął."

Co do listu, kilka uwag: "były, minęły" - to zupełnie inna bajka niż to, co chcesz powiedzieć. Albo czas zaprzeszły, który uszedłby w afektowanym i niezbyt poprawnym językiem napisanym liście, ale wtedy bez przecinka, albo (niepasujące tu całkowicie) powiedzenie "było, minęło" z przecinkiem i właściwie wyłącznie w tej formie. "Odkąd żeśmy" - bardzo potoczna forma, nie pasuje do podniosłego stylu listu, nawet jeśli miałby on być celowo trochę nieporadny (pisze człowiek nieszczególnie wykształcony, jak możemy mniemać z jego zawodu). "Pośpieszam" - też nie. Spieszę jest wystarczająco archaiczne, a poprawne. Brak przecinków przed ukochana i dalej przed gdzie. Jeśli chciałeś celowo pisać niepoprawnie, to też nie wyszło ;)

Najpierw "I kto to mówi", potem jakaś papka a la bracia Coen przemieszani z Lynchem? Rozumiem, że ma być ciąg dalszy, ale chyba jednak sobie daruję. Język odstrasza. Nie ze wszystkimi uwagami językowymi przedmówcy się zgadzam (nawias przy wtrąceniu albo jakaś inna forma zaznaczenia tegoż, musi zostać, problem ze zdaniem podrzędnym zaczynającym się od "zaś" polega również na tym, że "zaś", podobnie jak "bowiem" nie daje się na początku, ergo: ani "zaś jego wyraz twarzy przypominał kogoś", ani "zaś wyraz jego twarzy", tylko "wyraz jego twarzy przypominał zaś kogoś" lub "wyraz jego twarzy zaś...", a lepiej było by po prostu "a wyraz jego twarzy").

Z poważniejszych językowych baboli, bo nie chce mi się wypisywać wszystkich, szkoda czasu, co zdanie to jakieś kuriozum. A zatem dwa, które szczególnie mnie uderzyły, a nie zostały uwzględnione wyżej:

"W środku koperty znajdowała się wizytówka z dzisiejszą datą, godziną oraz nazwą lokalu, w którym odbędzie się spotkanie, a jeśli dobrze trafiłem, tym miejscem jest owa kawiarnia." - od pomieszania czasów w tym jednym krótkim zdaniu można dostać pomieszania zmysłów. Wystarczyłoby zmienić na "tym miejscem miała być ta kawiarnia" (i nie "owa", bo narrator już w niej siedzi!).

"Najwyraźniej nie jestem zwykłym człowiekiem, lecz kimś znacznie więcej, a to z kolei oznacza, że od czasu narodzin moje życie po raz wtórny zostanie wywrócone do góry nogami." - wtórne to są surowce. "Drugi" byłoby całkiem wystarczające. Szyk słów też niepotrzebnie poprzekręcany. "Od czasu narodzin" niepotrzebne, jeśli już to "od narodzin".

I jeszcze jeden drobiazg: w dialogach nie pisze się zaimków wielką literą. Jest to forma, której należy używać jedynie w oficjalnej lub grzecznościowej korespondencji, ewentualnie korespondencji prywatnej (nieformalnej), jeśli chcemy wyrazić szacunek dla odbiorcy. W innych tekstach - nie dość, że wygląda to pretensjonalnie, to na dodatek jest de facto błędem ortograficznym (tak, złe używanie małych i wielkich liter podpada pod tę kategorię).

Aha, interpunkcja też woła o pomstę do nieba (przestali tego w ogóle uczyć w szkole???)

Do czytania to się nie nadaje, pozwolę sobie tylko zwrócić autorowi uwagę, że język polski niewątpliwie trudna język, ale da się opanować jego podstawowe zasady, naprawdę. I warto to zrobić, zanim zacznie się w tym języku pisać. Na początek proponuję przyswojenie następującej zasady: jeśli obaj elfowie są płci męskiej, to są "obaj", a nie "oboje". Oboje to są albo dwóch płci, albo w orkiestrze w sekcji instrumentów dętych drewnianych.

Tych muśnięć fantastyką mogłoby być zdecydowanie więcej, bo tekst aż się prosi o rozwinięcie. Ma sympatyczny, nawet jeśli nie jakoś szczególnie oryginalny pomysł, który zyskałby na rozbudowaniu chociażby tych poszukiwań dawnej ukochanej, zamiast znalezienia jej od razu w książce telefonicznej... Styl natomiast krzyczy o poprawki, zarówno w głównej narracji jak i w archaizacji listu, która jest nieporadna (może warto poprosić kogoś o pomoc? albo poczytać jakąś Nałkowską czy coś z tej epoki?), podobnie jak upiorna interpunkcja (czy tego już w ogóle nie uczą w szkole???).

Gdyby falanga w pierwszym zdaniu była ciężkozbrojna, to może czytałabym dalej, ale pancerna falanga - nie, zwłaszcza że na dodatek parę słów dalej coś znowu jest pancerne i wydaje łoskot, co nie zapowiada dobrego stylu całości. Co więcej, akurat Termopile to było bardzo średnie miejsce do walki w szyku falangi. Ponadto Achilles u Homera nie ryczy z gniewu, a na wycie hord tureckich spuszczę zasłonę miłosierdza. Dziękuję, poczytam co innego.

@w_baskerville

Po pierwsze jestem kobietą, wydawałoby się, że w Polsce nick zakończony na "a" powinien raczej odruchowo sugerować płeć żeńską, a nie męską. Poza tym sama cytujesz zdanie, w którym używam formy żeńskiej czasownika, a jednak zwracasz się do mnie jak do istoty płci męskiej. Jeśli równie uważnie czytasz wszystkie teksty, to gratuluję ;)

A co do meritum, spieszę wyjaśnić (jako że nie chrzczę jajek ani nie posiadam kota, mam chwilę czasu), choć wydawało mi się, że wcześniejsze akapity mojej wypowiedzi, zwłaszcza w połączeniu ze zgłaszanym również przez innych zarzutem "małej dawki fantastyki" sugerują, o co chodzi w zdaniu ostatnim, w którym posłużyłam się podsumowującym skrótem myślowym. Ale proszę bardzo:  przez "rzeczywistość" rozumiem dopisanie realiów świata, w którym znajduje się narrator w chwili rozpoczęcia opowieści, ewentualnie czegoś, co się potem wydarzyło. Bez tego np. informacja o tym, że w domu mieszka premier i co zrobi, jak się pojawią ludzie, jest fabularnie niepotrzebna i niepotrzebnie wprowadza mylący element... Osobiście jako czytelnik z redaktorskim doświadczeniem miałam przy lekturze wrażenie, że to jest coś ważnego dla akcji/fabuły (tak, te dwa terminy oznaczają dwie różne rzeczy), a okazało się całkowicie nieważne. Taka niewystrzelająca czechowowska strzelba. "Fabuła zewnętrzna do historyjki" - może być "przedakcja" albo jakieś postscriptum, nie jestem przywiązana do terminu. Chodzi o to, że mamy tu fajną akcję główną dziejącą się w 1947, która jest wpisana wyłącznie w bardzo nijaki prolog 1974. Owszem, jest tam sugestia, że to odkrycie może prowadzić do jakichś zmian społecznych (porównania do odkryć Fleminga itd.), ale akurat możliwość sterowania płcią (u ludzi też?) jest odkryciem dla wielu ludzi bardzo kontrowersyjnym. I po prostu jak dla mnie to, co jest literacko "na zewnątrz" historyjki z 1947 jest niedopracowane. Wcale nie musiałoby to być drugie tyle tekstu, wystarczyłoby parę lepiej skonstruowanych u przemyślanych zdań niż ten prolog, który mamy.

Pomijam ju oczywisty problem, jaki wiąże się z umieszczeniem pisania artykułu w 1974 roku. Wszelkie umieszczanie fantastyki mającej w założeniu opisywać świat przez coś zmieniony lub futurystyczny, w konkretnym czasie, jest ryzykowne, bo jak wiemy, w 2001 roku nie lataliśmy wahadłowcami na Księżyc itd. Bezpieczniej jest umieścić taką fabułę w nieokreślonym czasie a przynajmniej w przyszłości wobec autora. Jeśli koniecznie główna opowieść miała mieć miejsce w 1947 roku, to można było się posłużyć starym chwytem pamiętnika lub opowieści (pra)dziadka...

W kwestii Manna zajrzyj do oryginału, bo to również może być twórcza inwencja tłumacza, choć w "dawnych" czasach z tłumaczami z zasady współpracowali znający się na rzeczy redaktorzy, więc jeśli przekład jest klasyczny a nie jakiś nowy, to pewnie w miarę wierny. Poza tym "jurne gąszcze paproci" brzmią jednak inaczej niż "pełne żywotności gąszcze paproci" i może właśnie chodzi o to, że takie mniej oczywiste słowa pasują, a bardziej pospolite synonimy już nie?

W kwestii nocy - wszystkie wersje są dość kiczowate; ciężka w sen jest na pewno niepoprawne. Nabrzmiała snem ujdzie, może też być brzemienna snem.

Nieco OT. "Jeśli efekt czegoś wygląda ładnie i naturalnie, za tą naturalnością i pięknem stoją najczęściej - paradoksalnie - rzędy skomplikowanych równań i wzorów."

Ja cytowałam raczej teoretyków, a nie inżynierów (nie mam zbyt wielu w okolicy). Ale w sumie chodzi o to, że te równania i wzory też powinno się doprowadzać do jak największej klarowności i jasności, a nie niepotrzebnie zapętlać i komplikować, prawda? Inżynieria to nie retoryka i inżynier nie ma być Cyceronem. Co skądinąd przypomina mi liceum: bardzo niedobra nauczycielka fizyki zadawała nam do domu mnóstwo zadań, które pomagał mi rozwiązywać ojciec, profesor fizyki. Niestety okazało się, że stosuje prostsze sposoby obliczeń niż pani, w związku z czym, kiedy powtarzałam na tablicy jego sposób myślenia, i tak dostawałam dwóję (mimo że wynik był poprawny), bo ona nie rozumiała, jak do tego doszłam. Ot, taka stylistyczna anegdota z dala od humanistyki ;) Z pozdrowieniami

Aha, jeszcze jedno: w kwestii "ale opowiadanie bez dialogu?" proponuję małe ćwiczenie literackie. Napisz szorta o do wyboru: ostatnim człowieku na ziemi/jedynym człowieku, który przeżył katastrofę statku kosmicznego/wampirze, który właśnie się zorientował, że wytłukł całą ludzkość, zakołkował wszystkich pobratymców i wystrzelał wilkołaki srebrnymi kulami/pozbawionych mowy zombich/dwójce głuchoniemych bohaterów. Na każdy z tych tematów oraz dziesiątki innych wychodzących z podobnego założenia: klasyczna rozmowa jest niemożliwa, ergo: nie będzie dialogów, da się napisać fascynujące opowiadania. A przede wszystkim lepiej nie pisać dialogów niż pisać je nijako. Nic tak nie zabija tekstu jak mdłe dialogi.

Autorze drogi, skoro wstawiasz tu tekst, to znaczy, że poddajesz go krytyce. Krytyka to nie jest głaskanie autora po głowie. Zasadniczo w porównaniu z tym, co tu zaprezentowałeś, „Eragon” jest powieścią dojrzałą, oryginalną i dobrze napisaną (skojarzenie wzięło się stąd, że styl zarówno tekstu jak i odpowiedzi na zarzuty sugeruje, że jesteś w podobnym wieku, co Paolini, kiedy debiutował...). Ale do rzeczy.

Ten kawałek jest o niczym w stopniu wręcz bolesnym. Jest co najwyżej pierwszym niedużym i nieciekawym kawałkiem pierwszego rozdziału, bo jeśli rozdziały mają być tej długości i z tytułami, to spis treści zajmie pół książki.

Okropne są te wtręty w pierwszej i drugiej osobie, ni stąd ni zowąd w narracji trzecioosobowej. Albo narrator ma być widoczny dla czytelnika i być opowiadaczem, wtedy musi go być więcej i musi mieć jakąś osobowość, albo zrezygnuj z osobistych uwag oraz zwrotów do czytelnika. Drażnią. Zwłaszcza że stwierdzenie, jakoby czytelnik zastanawiał się czym są gralpowie, jest na wyrost. W krótkim tekście, w którym zdążyły już wystąpić inne wymyślone przez autora nie wiadomo po co słowa a także mitry zamiast metrów (po co???), nikt się już nad czymś takim nie zastanawia. To jest ten rodzaj słowotwórstwa, który bawi jedynie autora i jedynie jemu wydaje się ciekawy. Swoją drogą, wymyślając nowe słowa, skoro już musi się to robić, warto zapoznać się nieco z gramatykami historycznymi istniejących języków albo choćby z jakimiś współczesnymi mniej lub bardziej egzotycznymi językami, ponieważ nawet jeśli w jednym królestwie używa się wielu języków/dialektów czy co to ma być, to języki mają to do siebie, że wewnętrznie są spójne i oparcie się na czymś istniejącym wypada lepiej.

„Miloreth, jak już wspomniałem, był oddanym sługą króla Gazdrofa IV” – poświęciłam się i przeczytałam wszystkie wcześniejsze zdania trzy razy, z czego raz bez okularów. Nie wspomniałeś.

Zdanie o dębach i brzozach jest kuriozalne. Pytanie „Miałem napisać dwadzieścia trzy drzewa gatunku dąb, z rodziny dąbowatych?” jeszcze bardziej, ale na szczęście ktoś się już z tym wcześniej rozprawił.

PS. Na interpunkcję można jedynie spuścić zasłonę miłosierdzia, albowiem urąga ona wszelkiej przyzwoitości.

PS 2. „Rozpoczynam pisać książkę. Mam nadzieje, że początek wam się podoba.” – to też jest źle napisane. Albo rozpoczynasz pisanie książki, albo zaczynasz pisać książkę. A początek niestety się nie podoba. No bo jak zachwyca, skoro nie zachwyca?

Przeczytałam zachęcona wzmianką pod "Panią życia i śmierci" - gratuluję dobrej formy makabreskowej! Tu przydałoby się tylko poprawić nieco interpunkcję, bo źle postawione przecinki nie rekompensują brakujących tam, gdzie być powinny ;) ale i z tym jak na polską normę ostatnimi czasu i tak nie jest źle.

Miałam tylko trochę problemów ze zmieniającą się płcią gramatyczną babochłopa i odrobinę brakowało mi truchła szóstej gęsi na samym końcu - nie dosłownie, ale jakiegoś ogona wystającego z wraku albo przynajmniej aluzji. I wyrzuciłabym cudzysłów z "nieomylnej" - cudzysłowy to ZUO. Może lepiej Nieomylnej Śmierci?

Pozdrawiam i czekam na dalsze makabreski

Fakt, mało tu fantastyki sensu stricto. Zwłaszcza że pierwszy akapit rozgrywa się w 1974 roku, jak wynika z prostego dodawania, więc nie ma nawet akcentu futurystycznego. Nie ma też sugestii, że pan Rummins tłumaczy sobie w naukAwy sposób jakieś działanie "magiczne". Nie ma nic o tym, jakie znaczenie dla tego epizodu ma podkreślenie, że obecnie w domu mieszka premier... Po prostu brakuje kontekstu dla opowiedzianej całkiem zgrabnie historyjki. Pytanie też, czy pan Rummins miał wiedzę biologiczną przekraczającą statystycznego farmera w 1947 roku? Usiłowałam znaleźć, kiedy szczegółowa (i poprawna) wiedza na temat komórek rozrodczych i procesu stała się powszechna, ale niestety nie mogę na to poświęcić całego dnia... W każdym razie w ustach człowieka jednakowoż "z ludu" to gadanie o plemnikach i jajeczkach brzmi nieco sztucznie, bez wskazania, że był w tych sprawach wykształcony. Tradycyjnie od starożytności mówiono o "nasieniu męskim" i "nasieniu żeńskim", które muszą się połączyć i tu - w takim kształcie opowiadania - brzmiałoby to naturalniej, bardziej też pasowało do charakteru wywodu i całego tego wątku ze słońcem.

Ogólnie sugerowałabym dopisanie choć trochę rzeczywistości i fabuły zewnętrznej dla tej historyjki.

Całkiem niezłe, choć mógłbyś popracować nad stylem i składnią zdań (przemieszanie czasów w pierwszym akapicie istotnie boli), bo takie króciutkie makabreski powinny być dopracowane stylistycznie. (Podpowiem, że oprócz już wymienionych przed przedmówców raziły mnie takie sformułowania jak "drzwi otworzyły się do końca", "mimo wszystko przedstawiła się" - niby nic w tym mocno niepoprawnego, ale brzmi nieporadnie. Z kolei "zawstydzony spuściłem wzrok" bez żadnego komentarza/porównania - w rodzaju "jakbym był panną na wydaniu" albo "jak zbesztany uczniak" czy cokolwiek innego - brzmi nieco z innej bajki i nie sprawia wrażenia celowej ironii, jeśli taki był zamiar autora. Skądinąd np. "poczułem, że się czerwienię [... jak uczniak/panna]" - z dopowiedzeniem lub bez mogłoby dodatkowo zagrać w kontekście czerwonych ubiorów katów).

Mam też jeszcze dwa w sumie drobne problemy:

1. Kwestia płci - można by to jeszcze mocniej ograć: śmierć ma po polsku formę jak zazwyczaj rzeczowniki męskie, a na dodatek w innych językach bywa rodzaju męskiego... A w opowiadaniu pojawia się rozdźwięk między rodzajami gramatycznymi: mistrz, pan/pani, śmierć. Można by tym więcej pożonglować.

2. Po kilkakrotnym powtórzeniu "mistrza" a następnie kapturze wiedziałam, kim jest bohater, aczkolwiek jednym z zakończeń, jakich się spodziewałam, było to, że igrając na sobie z narzędziem, nie zdał jakiegoś testu i to on umrze, więc zakończenie pozytywnie mnie zaskoczyło-nie zaskoczyło ;) Zastanawiam się, czy tych podpowiedzi nie dałoby się jednak jeszcze trochę wolniej dawkować? (Wiem, tekst krótki...)

@_mc_ - święta prawda, ale chyba nikt nie wytykałby baboli, gdyby pomysł i fabuła opowiadania były znakomite - wtedy zapewne redakcja zwróciłaby się do autora o zrobienie czegoś z realiami, stylem i gramatyką, oczywiście gdyby to wszystko było w granicach normy, bo nie jestem pewna, czy jakakolwiek redakcja postawi na autora, który ma pomysły, ale żywcem nie umie pisać. Chyba że da mu współpracownika ;) Poza tym jeden babol w opowiadaniu to pomyłka, 10 - niechlujność, 50 - grafomania... Ale to OT na zupełnie inną dyskusję.

Ponieważ autor prosił o konstruktywne uwagi, w poprzednim poście skupiłam się na języku i błędach, których da się uniknąć researchem. Ale oczywiście w tym opowiadaniu jest więcej problemów, poczynając od nieciekawie skonstruowanych postaci (no i zdecydowanie za dużo tych postaci w pierwszych "rozdziałach"). Niemniej tym, co mnie osobiście najbardziej zniechęcało do lektury, była ta niechlujność językowo-stylistyczna i takoż w budowaniu świata, a to świadczy z kolei o braku wciągającej fabuły ;)

Cóż, ogólnie mało oryginalne i źle skomponowane, ale czytało się gorsze. Język to bardzo niefajne przemieszanie rejestrów, nawet w humoresce źle się to sprawdza. Wypisywałam sobie największe babole w trakcie lektury pierwszego "rozdziału", więc przytoczę wszystkie włącznie z deskami, o których już parę razy było. Nawiasem mówiąc, akurat podium bym się najmniej czepiała, bo to porządne łacińskie słowo z zakresu architektury i mogło sobie funkcjonować bez problemu również w XVI a nawet XV w.

Obstawiałabym, że karczma, zwłaszcza porządna i zadbana, w „wiekach średnich” będzie zbudowana z bali a nie desek, zwłaszcza że uszczelnianie gliną też do tego bardziej pasuje.

Aloes jest z innej bajki – w średniowieczu ze „swojskimi” kmieciami raczej nie będzie wisiał pod powałą karczmy. Wyjątkiem mogłoby być celowe umieszczenie go tam, wykorzystane następnie w narracji. A nie jest.

„na którym [podium] znajdował się trubadur” – „znajdował się” jest tu niezręczne, źle brzmi.

„o włosach koloru węgla” – czyli czarnych. I to byłoby znacznie lepsze.

„związanych w staranny warkocz” – raczej: starannie zaplecionych w warkocz/zaplecionych starannie w warkocz

„tyś tu jeno od słuchania i zapisywania we łbie jesteś” – było do przewidzenia, że archaizacja w końcu się rypnie nie tylko stylistycznie, ale i gramatycznie... Albo „tyś”, albo „jesteś” (Tyś jest/ty jesteś).

Co to jest „protegowany wioski”??? Może jednak chodziło o protektora? Tak poza tym to jest dobry przykład mieszania rejestrów: albo decydujesz się na przaśną staropolszczyznowatą archaizację, albo na słowa z rejestru „uczonego”. Ergo: lepszy w ogóle byłby zapewne dobrodziej wioski. („Metafora” dalej w dialogu prędzej ujdzie, skoro jest użyta celowo przez kogoś, kto się wymądrza. W narracji odautorskiej nie powinno być takich wtrętów z innego rejestru.)

„Kurweżsyny” – złe słowotwórstwo. Pomijając ten drobny fakt, że opowiadania nie robią się lepsze od używania w nich wulgaryzmów, w staropolszczyźnie mógłby funkcjonować „kurwi syn/kurwie syny”, ale to dziwactwo jest niezgodne z jakimikolwiek prawidłami językowymi.

Kontuar – znowu słowo z niewłaściwego rejestru. Pochodzi z francuskiego, więc nie funkcjonowało w czasach, na które ma być stylizowany język opowiadania.

Spieprzaj – nie funkcjonowało w „ówczesnym” języku. Mordercze spojrzenia też nie pasują. Lepiej nie archaizować w ogóle niż następnie do języka archaizowanego wplatać takie kwiatki.

Lniany futerał, pomijając jakąś dziwną nieprzystawalność określenia futerał do lnu („zazwyczaj futerały wykonuje się ze stosunkowo twardych materiałów”), to na dodatek len byłby wyjątkowo niepraktyczny do ochrony cennego instrumentu. Dlaczego nie skóra? Znacznie bardziej sensowne i prawdopodobne.

I wybrane uwagi do dalszego ciągu:

- Z późniejszych anachronizmów szczególnie w oczy rzuciło mi się „Adieu” (znów francuszczyzna, jeszcze w XVI w. niezbyt rozpowszechniona pomimo kontaktów Kochanowskiego z Francją) oraz ten szereg: Arystoteles, Seneka, Petroniusz. Wygląda to na przypadkowo dobrane imiona, ale taka „przepowiednia” powinna mieć sens, te imiona powinny mieć jakieś wewnętrzne znaczenie, a tu nie mają.

- „Zadekowali się” też dość fatalne.

- „Janek Hus czy Joaśka D`arc” (poprawnie: d’Arc) to ani zabawne, ani oryginalne, ani pasujące do postaci

- „znanego później jako Zdobywcę” – powinno być „jako Zdobywca”

@vyzart - nie wiem, jak się udowadnia, że się nie jest trollem, powiem tylko tyle: od lat mam do czynienia z branżą wydawniczą jako tłumaczka oraz (rzadziej) redaktorka, a przez bardzo krótki czas jakoś na przełomie wieków pracowałam też w NF, natomiast o tym forum dowiedziałam się niedawno :) Kiedy po raz pierwszy przeczytałam uwagi _redaktora z prawdziwego zdarzenia_ na swoim tłumaczeniu (mniej więcej czwarta powieść w CV), to myślałam, że jedyne, co mi pozostaje, to popełnić seppuku, a w każdym razie na pewno nie tłumaczyć nic więcej. Tylko że zaraz potem pani redaktorka zadzwoniła i powiedziała, że przekład jest świetny - a mnie zamurowało. Tyle uwag, a mówi, że jest dobrze? Potem przekonałam się, że 1) z redaktorem należy współpracować, 2) redaktor w kwestiach stylistycznych zazwyczaj ma rację, bo nie jest przywiązany do tego, co wyszło spod pióra/klawiatury. Niestety, w przeciwieństwie do krajów anglosaskich w Polsce nie ceni się zazwyczaj pracy z redaktorem, a wystarczy poczytać podziękowania w książkach anglosaskich właśnie (a czasem także wyznania pisarzy), żeby przekonać się, że są oni nieocenieni w ulepszaniu tekstów. Praca nad tekstem nie polega na głaskaniu autora po głowie i prawieniu mu komplementów, ale na dyskusji i myśleniu, czy jednak proponowane zmiany nie wyjdą rzeczonemu tekstowi na lepsze.

A co do inkryminowanego zdania (wybrałam jedno z wielu): ""Zanim jej usta opuszcza cięta, pełna sarkazmu riposta, słyszy trzask."

1) riposta słyszy ten trzask? Czas teraźniejszy wymusza w polszczyźnie pomijanie podmiotu zaimkowego, więc jeśli nie dałeś, że chodzi o czarodziejkę, wszystkie czasowniki "zbiegają się" do riposty.

2) Po co te manewry z opuszczaniem ust przez ripostę? To jest udziwnianie języka, zupełnie niepotrzebne. Poza tym tu akurat ten czas teraźniejszy bardzo szkodzi, bo to zdanie powinno mieć następstwo czasów i trzeba użyć - nienaturalnie - czasu przyszłego w zestawieniu z teraźniejszym. Nieco (ale tylko nieco) lepiej byłoby to następstwo podkreślić np. "Zanim jej usta zdąży opuścić/opuści ..., czarodziejka słyszy trzask". Ale nadal jest to niezgrabne. Naturalniej byłoby po prostu "Zanim czarodziejka zdążyła/zdąży rzucić celną ripostę, usłyszała/słyszy trzask." (dopisałam drugą wersję dla osób upierających się przy praesens historicum).

To opowiadanie ma sympatyczny pomysł i nie trzeba "upiększać" go dziwacznym i nieporadnym stylem. Co do "wygrania", to taka metafora na lepsze wydobycie, pokazanie, podkreślenie pewnego wątku. Bo tym, co mi się tu najbardziej podoba, jest pokazanie, że matematykę można postrzegać jak jedną z odmian magii w sensie - siły, którą można kształtować świat. Takie trochę kabalistyczne podejście, choć może nadinterpretuję. I to jest fajne, ale trochę się gubi w tych nie najlepiej skonstruowanych zdaniach, dialogach i metaforach. Zwłaszcza że słyszałam od matematyków i fizyków używających dużo matematyki wiele o tym, że piękno matematyki polega między innymi na prostocie. Może warto by to przełożyć na styl opowiadania? Prosty styl w literaturze może być wielką zaletą - zwłaszcza że mało kto ma talent pokroju Sapkowskiego do tworzenia przeładowanego języka, który mimo to dobrze brzmi, nie mówiąc już o Dukaju i jego żonglowaniu językiem.

Sam pomysł - mało oryginalny, ale ujdzie, zderzenia nauki z magią zawsze niosą w sobie jakąś fabularną obietnicę. Szkoda tylko, że nie wygrałeś _lepiej_ tego, że matematyka może być magią, a magia matematyką, no i trochę ta historyjka mało wciągająca. Ale niestety przede wszystkim chciałoby się zakrzyknąć: stylu, stylu! Czas teraźniejszy - zły pomysł, to się rzadko sprawdza po polsku, trzeba być mistrzem, żeby się za to brać. Dialogi - jak z polskiego serialu, drętwe i nienaturalne. Zdania w rodzaju "Zanim jej usta opuszcza cięta, pełna sarkazmu riposta, słyszy trzask." to jakiś stylistyczny i gramatyczny horror. Najlepiej byłoby to opowiadanie napisać na nowo, wywalając z niego wszelkie stylistyczne wygibasy i nieudane metafory...

Nowa Fantastyka