- Opowiadanie: Blackday - Proszę o ocenę

Proszę o ocenę

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Proszę o ocenę

 

-Ok panowie. Zbliżamy się do Prypeci. Zakomunikował Aleksi spokojnym tonem.

-Powtórzmy zatem plan-Ciągnął dalej.

Cały czteroosobowy oddział zebrał się niedaleko dowódcy. Wszyscy stalkerzy wyposażeni byli w stare dobre karabiny szturmowe AK-47 oraz w przypiętych kaburach na udzie pozostałości po Związku Radzieckim pistolety Makarowa. Jedynie uzbrojenie kapitana wyróżniało się. Przez ramię przewieszony, bowiem był karabin wyborowy SWD. Ubrani byliśmy w czarne długie płaszcze z kapturem a pod nimi schowana była lekka kamizelka kuloodporna. Wszyscy dodatkowo założyli kominiarki aby trudniej było nas zidentyfikować, bowiem proceder, którym się trudniliśmy nie był zbyt dobrze postrzegany przez władzę. Była to kolejna wyprawa w celu znalezienia czegokolwiek wartościowego w okolicach Prypeci. Oczywiście takich jak my były dziesiątki, a może nawet setki zatem nie liczyliśmy na duże łupy. Jednak później mieliśmy zamiar wyruszyć do pobliskiej anomalii w celu „pożyczenia” sobie paru „artefaktów”. Cóż dla nas to były po prostu zwykłe radioaktywne kamienie, lecz jajogłowi dawali za nie całkiem pokaźne sumki na czarnym rynku. Nigdy nie byłem w stanie zrozumieć jak za kawałek zwykłego kamienia można było dać dziesięć tysięcy rubli. Jednak pozyskanie takiego towaru było niezwykle niebezpieczne. Po pierwsze trzeba było unikać patroli armii, która miała rozkaz zabić bez ostrzeżenia każdego stalkera. Po drugie uważać trzeba było na innych zwabionych łatwą kasą ludzi. Ci byli najgorsi… Często potrafili wpakować kulkę w plecy osobie, z którą jeszcze przed chwilą handlowali czy wymieniali się informacjami. A po trzecie w takich anomaliach czyhało mnóstwo niebezpieczeństw. Od promieniowania aż po miejsca, w których ciśnienie było tak wysokie, że potrafiło rozerwać człowieka na części.

-Pamiętajcie po wejściu do miasta Dimitri jak zwykle idziesz na szpicy. Artiem ty za, nim. Zachowajcie odstęp trzech metrów. Vlad trzymasz się z tyłu. Pavel ty jak zwykle za Artiemem. Ja zajmę dogodne stanowisko aby was w razie czego osłaniać.

 

 

Po wejściu do Prypeci naszym oczom ukazał się przerażający widok. Niegdyś pełne ludzi miasto teraz wyglądało na całkowicie wymarłe. Wszechogarniająca cisza którą od czasu do czasu przerywał szum wiatru, porzucone na drogach rzeczy codziennego użytku oraz gdzieniegdzie mocno przeżarte rdzą auta, a przynajmniej to, co z nich zostało po tych wszystkich latach. Budynków czas również nie oszczędzał. Na palcach jednej ręki można, by było policzyć te, w których jeszcze jest, chociaż jedna szyba. Wnętrza najczęściej były już splądrowane do tego stopnia, że ciężko było tam znaleźć coś prócz porozwalanych szaf czy łóżek (chociaż zdarzało się, że i to ludzie rozkręcali i wynosili). Całą tą pustkę w pomieszczeniach zapełniały jedynie walające się po podłogach śmieci.

Droga do centrum miasta przebiegła nam raczej spokojnie. Powoli posuwaliśmy się do przodu, gdy nagle przez radio usłyszeliśmy dowódcę.

-Panowie dostałem cynk, że armia urządza sobie tutaj patrol. Sugerował bym abyście poszukali jakiejś dobrej kryjówki. Zajmijcie pozycję obronne i bądźcie gotowi na wszystko.

Nie trzeba było nam dwa razy powtarzać wbiegliśmy na piętro pobliskiego bloku. Dopiero po chwili zobaczyliśmy, że licznik Geigera wskazywał lekkie promieniowanie, lecz było już za późno na zmianę kryjówki. Po wejściu do mieszkania Vlad zajął pozycję osłaniając drzwi. Jego zimny niczym lód wzrok obserwował teraz tylko przyrządy celownicze swojego karabinu wycelowanego w drzwi. Mieszkanie było całkiem splądrowane (cóż za nowość) jedynie kilka starych fotografii, na których prawdopodobnie byli właściciele walały się po podłodze. Nie oszczędzono niczego pozostała jedynie rama łóżka oraz lodówka w kuchni reszta sprzętu została wyniesiona już dawno temu. Głuchą ciszę przerwało wycie psów. Do tej pory mimo wielu podróży do strefy nigdy nie spotkaliśmy się ze zwierzętami. Cóż w końcu po pierwszym wybuchu elektrowni w Czarnobylu władzę dopilnowały aby wojsko wybiło wszelkie zwierzęta. Chwilę później ktoś zaczął strzelać. Wiedzieliśmy, że to armia jednak do kogo strzelali? Niemożliwe było aby prócz nas była tu jeszcze jakaś grupa stalkerów. Inaczej wiedzielibyśmy o tym. Wśród strzałów dało się usłyszeć skamlenie ,warczenie, oraz psie szczekanie. Tak samo szybko jak się zaczęło wszystko nagłe zamilkło. Wychyliłem się aby zobaczyć przez okno wynik konfrontacji.

 

To co zobaczyłem przeszło moje wszelkie oczekiwania. Ciała wojskowych walały się bez ładu i składu po ulicy. Wielu z nich miało poprzegrywane gardła oraz liczne ślady zadrapań i ugryzień. W myślach wyobrażałem sobie, jak te psy doskakują, im do krtani i jednym silnym szarpnięciem rozrywają, im szyję powodując, iż tryskała z nich posoka niczym z fontanny obryzgując wszystko dookoła. Wizja ta sparaliżowała mnie na dłuższą chwile.

 

Z letargu wybudził mnie wystrzał z kałasznikowa Vlada. Pobiegliśmy do holu, gdzie naszym oczom ukazał się widok zastrzelonego psa. Kula trafiła prosto w głowę pokrywając krwią okoliczne ściany. Wśród śladów czerwonej posoki można było dostrzec fragmenty mózgu zwierzęcia. Sam pies wyglądał prawie zwyczajnie, to znaczy pomijając fakt, że nie posiadał sierści a w niektórych miejscach skóra odłaziła od mięśni. Cisza jednak nie trwała zbyt długo, bowiem z dołu dochodził tupot łap oraz warknięcia nadchodzącego w naszą stronę stada. Wszyscy jak jeden mąż wycelowaliśmy karabiny w stronę drzwi nerwowo oczekując spotkania z przeciwnikiem. Mieliśmy tylko nadzieję, że nie będzie ich zbyt dużo. Wiedzieliśmy, iż, jeżeli tylko zaistnieje sytuacja, w której przeładowywać w jednym momencie będą musiały trzy osoby skończymy jak „koledzy” z armii. Po dosłownie paru sekundach do pokoju wpadło pierwsze zwierze, które podzieliło los poprzedniego. Chwilę później jak na komendę wszystkie psy rzuciły się na nas. Grad kul uniemożliwił, im przedarcie się przez drzwi wejściowe i po chwili było po wszystkim. Truchła zwierząt prawie zabarykadowały wejście do mieszkania. Nie rozluźniając się ani na chwilę po kolei przeładowywaliśmy kałasznikowy. Gdy atmosfera zrobiła się nieco luźniejsza postanowiliśmy czym prędzej opuścić budynek. W szyku jeden z drugim wybiegliśmy z bloku i skierowaliśmy swoje kroki do ciał poległych wojskowych. Z bliska ich truchła wyglądały jeszcze gorzej. Z paru nawet do tej pory sączyła się powoli posoka. Nie mieliśmy wyboru i zaczęliśmy grzebać przy zwłokach ograbiając je z amunicji 7,62 × 39 mm inna, bowiem nie była nam potrzebna. Wszystkie rzeczy osobiste zostawiliśmy przy nich, nie byliśmy w końcu hienami cmentarnymi i wiedzieliśmy, że prędzej czy później przyślą kogoś po ciała poległych. Po dość mało przyjemnej robocie skierowaliśmy swoje kroki w kierunku słynnego diabelskiego młyna, gdzie znajdowała się najbliższa anomalia. Liczyliśmy, że coś tam znajdziemy i uda nam się zyskać parę miesięcy spokoju.

 

 

 

Marsz odbył się spokojnie, chociaż każdy z nas miał w pamięci wydarzenia sprzed parunastu minut. Jednak jak na profesjonalistów przystało byliśmy skupieni na celu. W końcu dotarliśmy. Odległość od upragnionego młyna wynosiła z 200-300 metrów. Przez lornetkę badaliśmy obszar anomalii w celu ustalenia położenia artefaktów. Udało mi się wyparzyć jeden na dachu budki, w której kiedyś kupowało się bilety aby skorzystać z atrakcji zaś Dimitrii znalazł drugi po przeciwnej stronie leżącego sobie spokojnie na ziemi. Ja razem z Vladem ruszyliśmy szybkim krokiem w kierunku „naszej” zdobyczy zaś Dimitri wziął Artiema i ruszyli w swoją stronę. Promieniowanie wraz z podchodzeniem do młyna szybko wzrastało wiedzieliśmy, że im szybciej się stąd wyniesiemy tym lepiej. Aleksi w tym czasie przemieścił się do budynku na wprost młyna aby w razie czego móc osłonić nasz odwrót lub po prostu ostrzec nas przed niebezpieczeństwem. Po około 15-20 sekundach byliśmy już na miejscu. Vlad podsadził mnie abym mógł bez problemu sięgnąć po naszą „wypłatę”. W myślach próbowałem ocenić, ile dostaniemy za ten napromieniowany kamień. Wizja parunastu tysięcy rubli była bardzo kusząca nawet, gdy podzieliło się ją na dwie osoby i oddało procent dowódcy. Raz dwa uwinęliśmy się z robotą i po chwili cała nasza czwórka była już w bezpiecznym miejscu. Zażyliśmy szybko leki po promienne i badaliśmy wzrokiem zdobycze. Nasz kamień wyglądał zwyczajnie był mały i właściwie zmieścił, by się w większej kieszeni jednak ważył zadziwiająco sporo jak na swoje rozmiary. Na „oko” dźwigałem właśnie jakieś pięć kilogramów. Włożyłem go do jednej z kieszonek przy kamizelce kuloodpornej (Dimitrii ze swoim zrobił to samo) i ruszyliśmy w drogę powrotną.

 

 

 

Było już koło siedemnastej i wszyscy uświadomiliśmy sobie, że od ostatniego posiłku minęło już z dobre 8 godzin jednak nie mogliśmy sobie ot tak rozpalić ogniska i przyrządzić coś do jedzenia musieliśmy najpierw opuścić miasto i udać się do pobliskiego lasu, gdzie spokojnie mogliśmy to zrobić. Obraliśmy nieco dłuższą drogę omijając miejsce strzelaniny z psami nie chcąc natrafić na patrol armii lub co gorsze na kolejne stado tych bestii. Cała podróż do lasu zabrała nam jakieś 30 min z radością pożegnałem betonową dżunglę i powitałem otwartą przestrzeń. Czułem się tu o wiele lepiej wiedząc, że zostawiliśmy te bestie daleko za sobą i prawdopodobieństwo spotkania ich tu jest raczej niewielkie. Rozpaliliśmy ognisko a Aleksi wyciągnął ze zdobytego podczas szperania po mieszkaniach plecaka jakieś konserwy. Cóż lepsze to niż nic pomyślałem podgrzaliśmy ich zawartość i delektowaliśmy się pierwszym od dawna posiłkiem. Aleksi jednak miał dla nas niespodziankę. Podczas plądrowania natknął się na niebywałą zdobycz. Udało mu się zdobyć dwie piękne pełne flaszki dobrej Rosyjskiej wódki. Miały na sobie nawet akcyzę, więc mieliśmy pewność, że po otworzeniu nie zastaniemy tam tylko wody. Po otworzeniu i opróżnieniu alkoholu humor od razu nam się poprawił. Atmosfera rozluźniła się niesamowici i nawet nie spostrzegliśmy się, kiedy zapadła noc. Brakowało nam tylko gitary, na której Artiem mógłby nam coś zagrać i umilić nam chwilę wylegiwania się przy ogniu. Siedzieliśmy tak jeszcze dobre parę godzin aż w końcu zmęczenie dało o sobie znać. Ustaliliśmy, że na pierwszej warcie zostanę ja z Aleksim pasowało mi to, bo szczerze mówiąc miał on na tyle wyczulone zmysły, że mogłem spokojnie przysypiać na warcie a i tak mieć pewność, że jesteśmy wszyscy bezpieczni. Resztę szybko zmorzył sen i mimo tylu makabrycznych widoków potrafili spać jak zabici… cóż może to po prostu ta wódka zadziałała na nich tak kojąco i niczym morfina podana rannemu uśmierzyła ból i dała spokojnie zasnąć. Nasza półtoragodzinna zmiana minęła spokojnie. Obudziliśmy następną dwójkę a sami pogrążyliśmy się w śnie.

 

 

 

Obudził nas Dimitri wskazując palcem między drzewa. Jeszcze zaspani nie widzieliśmy tam nic prócz wszech otaczającej ciemności jednak już po chwili ktoś otworzył do nas ogień. Runęliśmy w dół próbując doczołgać się do jakiejkolwiek zasłony. Po zajęciu dogodniejszej pozycji odpowiedzieliśmy ostrzałem. Strzelaliśmy praktycznie na ślepo jedynie błyski wystrzałów dawały nam jakiekolwiek informacje na temat lokalizacji napastników. Kule świstały koło mojej głowy cóż był to dobry znak, bowiem tej przeznaczonej dla Ciebie nigdy nie słychać, więc oznaczało to , że jeszcze żyję. Moja radość nie trwała za długo, bowiem oberwałem w ramię. Odruchowo niewiele myśląc upuściłem broń i jedną ręką próbowałem uciskać ranę. Niestety, szybko spomiędzy palców zaczęła sączyć się posoka, która chwilę później powoli kapała ubarwiając trawę czerwonym kolorem. Przez głowę przebiegały mi setki myśli, lecz wiedziałem, że muszę się uspokoić i jak najszybciej wspomóc moich towarzyszy. Ranną ręką sięgnąłem do kabury wyciągając swojego PM'a. Wycelowałem i oddałem strzał jednak już po pierwszym poczułem jak bardzo otwarta rana przeszkadza mi w skutecznym prowadzeniu ognia. Szybko rzuciłem okiem na partnerów obserwując jak zaciekle i z determinacją godną podziwu starają się unieszkodliwić agresorów jednak w tych ciemnościach wyczyn ten był nie lada wyzwaniem. Wróg z zaciekłością lwa, który goni swoją ofiarę starał się pozbawić nas życia. Zapewne, widzieli nasz towar i uznali, że zabicie nas będzie prostsze od szukania innych artefaktów. W pewnym momencie świat zawirował mi przed oczami a ja poczułem niesamowity ból w klatce piersiowej i, chociaż z całych sił chciałem ustać na nogach jakaś siła spowodowała, iż zwaliłem się z nóg i niczym ścięte drzewo runąłem na ziemię. Dopiero, gdy moja głowa spotkała się z glebą uświadomiłem sobie, iż kolejny pocisk utkwił w moim ciele tym razem jednak sprawa była o wiele bardziej poważna. W myślach powtarzałem sobie, że to już koniec. Wiedziałem, że bez szybkiej interwencji medycznej skończę martwy. Świat stawał się coraz ciemniejszy i niewyraźny a ja ostatkami sił uciskałem ranę na klatce piersiowej jednak to nic nie dawało pozostało mi najwyżej kilka minut życia. Odkąd zostałem stalkerem zawsze zastanawiałem się jakie będą moje ostatnie słowa… o czym, wtedy pomyśle… Teraz już wiedziałem. Przed oczami widziałem to, co było dla mnie najważniejsze i najdroższe na świecie. Swoją ukochaną. Widziałem jej śliczną twarz i piękne oczy w, które tak uwielbiałem się wpatrywać. Czułem teraz jak swoją ręką gładzi mnie po policzku,ileż ja bym dał aby móc poczuć, chociaż raz jej aksamitną skórę, ale zdawałem sobie sprawę z nieuniknionego końca. Ciemność coraz bardziej zakrywała realny świat z dużym trudem otworzyłem usta aby powiedzieć coś godnego zapamiętania i powtarzania przez ludzi, lecz krztusząc się własną krwią zdołałem wydobyć tylko krótkie i ciche:

-Kocham cię P….

Koniec

Komentarze

Ja w takim razie poproszę o akapity.

pozdrawiam

I po co to było?

Też bym poprosił o jakiś ludzki podział ;)

Mam nadzieję, że teraz już jest lepiej.

Weź daj jakiś normalny tytuł, to poważna strona a nie forum dyskusyjne.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

>> Cały czteroosobowy oddział zebrał się niedaleko dowódcy. Wszyscy stalkerzy wyposażeni byli w stare dobre karabiny szturmowe AK-47 oraz w przypiętych kaburach na udzie pozostałości po Związku Radzieckim pistolety Makarowa. Jedynie uzbrojenie kapitana wyróżniało się. Przez ramię przewieszony, bowiem był karabin wyborowy SWD. Ubrani byliśmy w czarne długie płaszcze z kapturem a pod nimi schowana była lekka kamizelka kuloodporna. Wszyscy dodatkowo założyli kominiarki aby trudniej było nas zidentyfikować, bowiem proceder, którym się trudniliśmy nie był zbyt dobrze postrzegany przez władzę. Była to kolejna wyprawa w celu znalezienia czegokolwiek wartościowego w okolicach Prypeci. Oczywiście takich jak my były dziesiątki, a może nawet setki zatem nie liczyliśmy na duże łupy. Jednak później mieliśmy zamiar wyruszyć do pobliskiej anomalii w celu „pożyczenia” sobie paru „artefaktów”. Cóż dla nas to były po prostu zwykłe radioaktywne kamienie, lecz jajogłowi dawali za nie całkiem pokaźne sumki na czarnym rynku. Nigdy nie byłem w stanie zrozumieć jak za kawałek zwykłego kamienia można było dać dziesięć tysięcy rubli. Jednak pozyskanie takiego towaru było niezwykle niebezpieczne. Po pierwsze trzeba było unikać patroli armii, która miała rozkaz zabić bez ostrzeżenia każdego stalkera. Po drugie uważać trzeba było na innych zwabionych łatwą kasą ludzi. Ci byli najgorsi... Często potrafili wpakować kulkę w plecy osobie, z którą jeszcze przed chwilą handlowali czy wymieniali się informacjami. A po trzecie w takich anomaliach czyhało mnóstwo niebezpieczeństw. Od promieniowania aż po miejsca, w których ciśnienie było tak wysokie, że potrafiło rozerwać człowieka na części.<<

 

Jeśli dobrze policzyłem to z rachuby wychodzi, że aż 17 razy w jednym akapicie powtórzyłeś czasownik BYĆ !!!

 

Przyznam się od razu. Dalej już nie czytałem, bowiem stężenie ilości błędów, niedoskonałości w tym jednym akapicie jest tak wysokie, jak stężenie ilości fenokryształów w magmie o składzie bazaltu toleitowego. Masakra.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Wyłapałem kilka przykładów:

 

>> (...) licznik Geigera wskazywał lekkie promieniowanie. << --- Ciekawe! A jest coś takiego jak ciężkie promieniowanie ?



>> Niestety, szybko spomiędzy palców zaczęła sączyć się posoka, która chwilę później powoli kapała ubarwiając trawę czerwonym kolorem. << --- "spomiędzy" !!!! Świetnie, "z pomiędzy" jeśli już. Dalej piszesz oczywiste oczywistości, że krew ma kolor czerwony. A ma jakiś inny? Może zielony albo jasnożółty w czarne prążki?

 

>> W pewnym momencie świat zawirował mi przed oczami a ja poczułem niesamowity ból w klatce piersiowej i, chociaż z całych sił chciałem ustać na nogach jakaś siła spowodowała, iż zwaliłem się z nóg i niczym ścięte drzewo runąłem na ziemię. << ---- A nie da się tego jakoś prościej napisać? To trochę grafomańskie wyszło.

 

>> Dopiero, gdy moja głowa spotkała się z glebą uświadomiłem sobie, iż kolejny pocisk utkwił w moim ciele tym razem jednak sprawa była o wiele bardziej poważna.<< --- to zdanie jest bardzo osobliwe. Coś piszesz, nagle o czymś sobie, jako narrator, przypominasz, co w ogóle nie przekłada się na to co napisałeś w tym samym zdaniu, lub fragment wcześniej. Myśl kiedy piszesz.

 

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Praktycznie każde zdanie jest w tym tekście do poprawki. Fabularnie, to nawet mi sie podobało, przynajmniej akcja z tymi zmutowanymi psami, bo tyle przeczytałem, ale jeśli chodzi o technikę pisania, to jest niestety bardzo źle. Stężenie słowa  'być", gdyby stało się promieniowaniem, rozwaliłoby licznik Geigera. ZDania są kanciaste i niedopracowane, bardzo dużo jest tez powtórzeń i błędów znaczeniowych.

Na przykład "posoka". Posoka, to sie mogła lać z tych psów, bo to krew zwierzęcia, a nie człowieka.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Jeszcze nie katastrofa, ale poważny wypadek przy pracy z całą pewnością.  

Przepisywanie już zamieszczonych komentarzy mija się z celem, więc ograniczę się do prostej, dobrej rady: minimum gier, maksimum dobrych książek plus korepetycje z polskiego, zanim cokolwiek strawnego wyjdzie spod Twoich palców.

Akurat słowo "spomiędzy" jest napisane prawidłowo.

@mkmorgoth - a co to są pomiędze???

Nowa Fantastyka