- Opowiadanie: bloodfantasta88 - "Bobas Barnima"

"Bobas Barnima"

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

"Bobas Barnima"

PROLOG

 

Siedzę w kawiarni popijając kawę tuż przy oknie. Spoglądam na zaśnieżoną ulicę zastanawiając się nad własnym życiem. Musiałem coś z nim zrobić, zmienić, nadać cel, a przede wszystkim rytm przepełniony szczęściem. Problem w tym, że nie wiem jak tego dokonać. Kombinuję, wymyślam, zestawiam ze sobą różne opcje i nic, stoję w miejscu. To tak jakbym tonął machając rękoma we wszystkie strony z nadzieją, że w ostatniej chwili nauczę się nagle pływać.

 

– Podać coś jeszcze? – odezwał się miły, ciepły głos za moimi plecami.

 

– Tak, kolejną kawę poproszę.

 

Po tej krótkiej acz sympatycznej wymianie słów olśniło mnie. Miałem wybór, czas na zastanowienie, mogłem wybrać każdy specjał jaki tylko posiadają w jadłospisie, ale właśnie, w granicach ich z góry ustalonej listy dań. Może w takim samym stopniu nie miałem wpływu na swoje narodziny? Ktoś nie złożył po prostu zamówienia na coś spoza listy dań? Ale spójrzmy też prawdzie w oczy, czy gdybym trzymał pełną kontrolę nad własnym losem, to czy bym zaplanował każdy jego etap w sposób odpowiadający tylko mnie, czy również społeczeństwu?

 

Lubię czasami porozmyślać o życiu, przeanalizować je, powrócić do przeszłości i poszukać w niej sensu istnienia. Ale w chwili obecnej czekam na kogoś i staram się rozmyśleniami wypełnić czas. Pozwólcie zatem, że przybliżę wam fantazyjny i niezwykły przebieg wydarzeń, jakie miały miejsce kilka miesięcy po moich narodzinach. W tym celu wyjmę notes by wszystko zapisać, choć nie muszę, bo dziwnym trafem wszystko doskonale pamiętam, od narodzin aż po dzień dzisiejszy, ale któż to wie, może moje życie jest na tyle intrygujące, że uda mi się wydać książkę?

 

 

 

***

 

 

 

Był słoneczny, letni dzień. Wyrwali mnie z łona matki, jakbym był jakimś przedmiotem. Ryczałem tak głośno, że chyba słyszano mnie na drugim krańcu świata.

 

Nagle, ni stąd ni zowąd, poczułem przeszywający ból na pośladku. Zacząłem głośniej płakać. Jakiś starszy człowiek dał mi klapsa, a raczej uderzył, bo to, co dla niego wydawało się zwykłym klapsem, dla mnie było skarceniem.

 

Zadawałem sobie wtedy pytanie: „Dlaczego to zrobił? Czy nie można spokojnie wyjść z brzucha matki, tylko koniecznie tuż po narodzeniu należy pokazać ból i cierpienie?” Płaczem próbowałem zwrócić jego uwagę na moje egzystencjalne pytanie. Brak odzewu z jego strony strasznie mnie zirytował, więc zacząłem wyć jeszcze głośniej.

 

Płaczącego ułożono mnie na miniaturowym łóżeczku z białą pościelą. Podeszła do mnie jakaś kobieta i schyliła się nade mną. Poruszając ustami o głębokiej czerwieni uśmiechnęła się szeroko.

 

W tamtej chwili nie miałem pewności czy to moja matka. Uważam, że uśmiech to zdecydowanie za mało, by to stwierdzić. Dziś wiem, że nią była.

 

Zaraz po niej ujrzałem jakiegoś mężczyznę z intensywnym zarostem na brodzie, znaczy się mojego ojca. Ukłonił się nade mną i popatrzył w oczy. Pocałował w czoło. Mimo jego dobrych intencji zacząłem lamentować jeszcze mocniej, ponieważ z jego jamy ustnej wydobywał specyficzny, ledwo wyczuwalny zapach, prawdopodobnie whiskey.

 

Będąc już w brzuchu matki i rozkoszując się jego wygodą, przeczuwałem, że coś pójdzie nie tak, że życie już na starcie przysporzy mi wiele trudności.

 

Po kilku miesiącach obserwacji, podobno wynikły jakieś komplikacje, zostałem wypuszczony ze szpitala. Tamtego czasu nie miałem pojęcia czym jest ów „szpital”, ale czułem, że leżąc pośród takich samych płaczących dzieci, nie pasowałem tam. Dlatego z ogromną radością przyjąłem informacje o wyjściu na wolność.

 

Zaraz po opuszczeniu szpitala znalazłem się w kolorowym pokoju, przyszykowanym specjalnie dla mnie. Popatrzyłem na znajdujące się na ścianie obrazki. Jeden z nich przedstawiał człowieka z okrągłym i czerwonym nosem oraz bujnymi, kręconymi włosami. Był to oczywiście klaun i wyglądał idiotycznie. Na innym obrazku znajdował się mięśniak w zbroi, trzymający w ręku dwuręczny miecz. Ten akurat mi się spodobał.

 

Usłyszałem skrzyp drzwi. Do pokoju weszli moi rodzicie.

 

– Spójrz, Tomek, jaki ładny chłopczyk nam się urodził.

 

Słowa matki sprawiły, że poczułem spokój i ukojenie. Im dłużej na nią zerkałem, tym bardziej jej twarz promieniała. A skoro moje spojrzenie dawało jej tyle radości, to postanowiłem nie odrywać od niej wzroku. To była transakcja wiązana. Ona dawała mi poczucie bezpieczeństwa, a ja jej radość.

 

– Taa…– wydobył się gruby, nieprzyjemny głos z ust ojca, stojącego obok. Miał wyraziście zbudowaną szczękę, ale malutkie oczy, zaś wyraz jego twarzy przypominał kogoś, kto nie daje sobie w kaszę dmuchać. Popołudniowy zarost i kręcone włosy do ramion sprawiały wrażenie, że jest człowiekiem pozbawionym skrupułów. Z takim wyglądem mógłby stać na czele szajki typów z pod ciemnej gwiazdy.

 

Przekręciłem głowę w jego stronę. Spojrzawszy na niego przeszył mnie lęk. Ponownie ująłem wzrokiem matkę. Od razu lepiej! Powróciło poczucie bezpieczeństwa.

 

W pewnym momencie matka wzięła moje wątłe ciało na ręce.

 

Puść mnie, kobieto, do jasnej cholery! – warknąłem. Ale ta nie słuchała, lub udawała, że nie słyszy, a przecież mówiłem do niej, patrzyłem na nią. Cóż, ubezwłasnowolniony musiałem poddać się torturom.

 

Dziś wiem, że nie mieli prawa mnie słyszeć, bowiem każda myśl, jaką chciałem przekazać, nie opuszczała mojej maleńkiej główki; tkwiła w niej czekając aż dojrzewanie wykształci we mnie w pełni sprawne struny głosowe.

 

Opuściłem pokój na jej rękach. Wzrokiem odprowadziłem obrazki na ścianach. Przeszliśmy wąski korytarz i znaleźliśmy się w dużym pomieszczeniu o modernistycznym wystroju i dużych oknach, przez które do środka wpadały promienie słoneczne. W pewnym momencie zauważyłem, że na czarnych kanapach siedzieli ludzie, co wcześniej mi jakoś umknęło. Wyglądali jakoś inaczej niż moi rodzice, którzy w przeciwieństwie do nich nie mieli na głowach siwych włosów, obwisłej skóry na twarzy i gdzieniegdzie brązowych plamek.

 

Nagle jeden z tych dziwnych ludzi (tak niestety wtedy o nich myślałem) wstał i z wyciągniętymi rękoma zaczął zmierzać w moją stronę.

 

O matko! Zabierzcie to coś ode mnie! Słyszycie? Zabierzcie te paskudztwo! – nakazywałem. Ale nikt nie słuchał moich nawoływań. Użyłem zatem mojego jedynego mechanizmu obronnego, płaczu.

 

Sunący w moją stronę człowiek, znaczy się, to była moja babcia, zdębiał i przystanął w miejscu. Reszta towarzystwa roześmiała się.

 

Nie chcę by to zabrzmiało okrutnie, choć pewnie tak właśnie zabrzmi, ale kto wie, jak wtedy mogło zakończyć się chwilowe uszczęśliwienie mojej babci, która wyglądała strasznie niedołężnie, co dało się stwierdzić po jej niemrawych ruchach.

 

Nieoczekiwanie puściłem pawia na bark mamy.

 

– Urocze – rzekła moja babcia. Zastanawiałem się wówczas, czy to w ogóle kobieta, po prostu jej wygląd był mylący, i dlaczego miała podobny meszek do zarostu swojego kompana? Czyli mojego dziadka.

 

Rozejrzałem się dookoła i stwierdziłem, że tylko ci ludzie z plamkami na skórze siedzący na kanapach wyglądają jakoś inaczej. Różnią się. Jakby nie pasowali do naszego grona.

 

– No, daj skarbie, wytrzemy – powiedziała matka, chcąc wytrzeć mi bark oraz moje małe, różowiutkie usteczka, jednocześnie poklepując mnie po pleckach.

 

Pfu! Nie wpychaj mi, kobieto, rzygowin do buzi! Pfu! – Tak, wiem, byłem niewdzięcznym bobasem, ale nie dziwcie się. Nie słuchali mnie, poddawali torturom, a przy tym cieszyli się, jak… dzieci!

 

Po chwili kołysania i klepania mnie w plecki, matka usiadła na czarnej kanapie, wciąż obejmując mnie rękoma.

 

Przeskakiwałem niezgrabnie oczami po pomieszczeniu to tu, to tam. Starałem się wygramolić z objęć rodzicielki, ale ta mi nie pozwalała. Wzrok zatem skupiłem na gadającym towarzystwie, spoglądającym na mnie od czasu do czasu. Czułem, że jestem w centrum uwagi. Rozmawiali na mój temat, jaki jestem śliczny, różowy… Różowy!? No tutaj, to się nie popisali! Jeszcze raz obłapiłem małymi oczkami przestronny pokój. Jedno oko przysłoniła mi powieka, zaś drugim patrzyłem na ojca. Siedział wygodnie na kanapie naprzeciwko mnie i popijał jakiś złocisty napój z kryształowej szklanki. Dziwnie na mnie patrzył. Może to taka zabawa? – pomyślałem wówczas. Pomachałem łapkami we wszystkie kierunki na znak, że jestem skory do psoty. Nic z tego. Spoglądał w moją stronę i momentami spuszczał ze mnie wzrok, by wtrącić się w rozmowę dorosłych. Zaniepokoiło mnie to. Czy w tamtej chwili tylko ja widziałem jego nietypowe zachowanie?

 

Ej! Słyszycie mnie? On jest jakiś dziwny, dziwniejszy niż wy! – uświadamiałem grono, które oczywiście nie reagowało. Znów poczułem lęk, niepokój. Symfonia strachu zaczęła grać mi w głowie. Rozpłakałem się.

 

– Ciii, skarbie.

 

Wtuliłem się w matkę jeszcze mocniej. Ta przycisnęła mnie do siebie. Czułem radość, a zarazem ulotność chwili. Chciałem, by ta przyjemność trwała wiecznie.

 

Lecz nagle znalazłem się w pokoju z dobrze znanymi mi obrazkami. Matka ostrożnie ułożyła mnie w łóżeczku, jak gdybym był jakimś cennym, zaginionym skarbem, po czym zwarła usta w dziobek i posłała całusa na niby. Wyszła patrząc na mnie uroczyście. Byłem kimś.

 

 

 

 

 

Wczesnym rankiem zbudził mnie huk tłuczonych talerzy. Szybko jednak nastała cisza, jakby ktoś pstryknął wyłącznik i zgasił światło. Usłyszałem skrzyp otwieranych drzwi. Do mojego pokoiku weszła zdyszana matka, a zaraz za nią ojciec.

 

– No, chodź skarbie – powiedziała, gdy już byłem na jej rękach.

 

Jak mam iść? Przecież jeszcze nie chodzę – odparłem bez pardonu.

 

– Posłuchaj, Ewa, przepraszam.

 

Matka nie reagowała na jego słowa.

 

– Ewa…

 

– Wyprowadzam się – oświadczyła, nie dając dojść mu do głosu.

 

– Popełniasz błąd.

 

– Błąd popełniłam dziesięć lat temu, wychodząc za ciebie. – Zareagowała bardzo nerwowo.

 

– Błąd, suko, to ty popełnisz, jak odejdziesz!!

 

– Nie mów tak do mnie! – wykrzyczała.

 

– Dobbrze. Przepraaszam. Już jestem spokojny. Posłuchaj, to się więcej nie powtórzy, obiecuję.

 

– Tyle razy to powtarzałeś…

 

Matka z powrotem ułożyła mnie w łóżeczku i, odtrącając ojca barkiem, wyszła z pokoju. Po kilku minutach wróciła z walizką i zaczęła wpychać do niej moje ciuszki.

 

– Nigdzie się nie wybierasz! – oznajmił twardym tonem.

 

– Tak? Bo co mi zrobisz!? Zabijesz? Już raz próbowałeś, może tym razem ci się uda. No dalej, na co czekasz!!

 

Przestało mnie to bawić. Poczułem się jak w brzuchu matki, gdy uczęszczała na basen. Miotało mną wtedy, rzucało, przewracało. Nie znosiłem tego, ale po wszystkim czułem się niezwykle orzeźwiony.

 

– Byłem bardzo pijany, nie wywlekaj tego na wierzch.

 

– Patrzcie go! Bo to jest tak nieistotny fakt, że nie warto nawet do niego wracać! Dobry jesteś.

 

Rodzicielka ujęła mnie jedną ręką i przycisnęła do barku, drugą zaś pochwyciła rączkę spakowanej walizki.

 

– Nie pozwolę ci na to! – oświadczył groźnie. – Słyszysz?! – Z tymi słowy stanął nam na drodze. Wyglądał jakoś inaczej niż poprzedniego dnia. Końcówki włosów sięgających mu do ramion miał mokre. Czoło świecące. Nos lekko zaczerwieniony.

 

Rodzicielka na jego widok była strasznie wystraszona i co chwilę cofała się do tyłu.

 

Mamo, nie ściskaj mnie tak! – wykrzyczałem, wiercąc się.

 

– Zabijesz nas? – spytała.

 

– Może…

 

– Oszalałeś!!!

 

Wyczułem drżenie na ciele matki. Cała się trzęsła. Podniosłem główkę z jej ramienia i spojrzałem na nią. Szybkim ruchem głowy ucałowała mnie w ciepły policzek.

 

– Proszę, Tomek, daj nam przejść – powiedziała wywarzonym tonem.

 

– Dlaczego chcesz odejść?! Nie jestem wystarczająco dla ciebie dobry? – zapytał kwaśno.

 

– Wyszłam za potwora! A od kiedy zbankrutowaliśmy, zupełnie sfiksowałeś! Powinnam była posłuchać ludzi i nie wychodzić za ciebie! – mówiła, co jej ślina na język przyniosła, zapominając chyba, w jakim niebezpieczeństwie się znalazła.

 

– Ludzi? Jakich ludzi masz na myśli? Twoją matkę? Ojca? Nie chcieli nawet do tego ślubu dopuścić – burknął z rozgoryczeniem. – A do tego ten bachor…

 

– Co „bachor”!? Masz coś do mnie?! – Wkurzył mnie tym „bachorem”.

 

– A tak się cieszyłeś na wieść o jego poczęciu – wtrąciła. – Jesteś zerem… Kompletnie pijanym zerem! – dodała po dłuższej chwili zastanowienia.

 

Oboje patrzyli po sobie, jakby czekali, kto wykona pierwszy ruch. Co prawda byłem mały, ale wiedziałem, że kroi się coś niedobrego. Czułem to w swoich drobnych kościach.

 

Nagle matka zamachnęła się i z całej siły cisnęła torbę w twarz ojca. Zdezorientowany przewrócił się na podłogę.

 

Brawo, mamo! – Podświadomie kibicowałem jej. Czułem, że tak trzeba, choć tak naprawdę nie do końca chyba nie zdawałem sobie sprawy z niebezpieczeństwa, w jakim się znaleźliśmy.

 

Rodzicielka przeskoczyła nad nim i wybiegła na schody prowadzące na dół. Ale mną wtedy trzęsło. Niemal wypadłem jej z rąk!

 

– Ty głupia, suko! – Rozległo się za naszymi plecami wulgarne słowo. Myślałem, że dorwie nas na schodach, ale rodzicielka w porę obejrzała się za siebie i zwinnie uniknęła wysuniętej w moim kierunku barczystej dłoni.

 

Szybciej mamo! Szybciej! – ponaglałem ją.

 

Zbiegliśmy w końcu ze stopni. Teraz było zdecydowanie łatwiej uciekać. Ujrzałem, jak ojciec potyka się będąc jeszcze na schodach. Matka usłyszawszy upadek zatrzymała się i odwróciła. Po krótkiej chwili postoju przekręciła się na pięcie i zaczęła szarpać za wydającą metaliczny podźwięk klamkę.

 

Wyglądałem znad barka, wbijając oczy w leżącego ojca. Próbował niezgrabnie powstać z ziemi. Robił to pomału, leniwie, bez werwy, lecz nadaremnie.

 

– Ewa, chyba złamałem nogę! – powiedział donośnie.

 

Matka nie zareagowała na jego słowa. Skierowaliśmy się więc w stronę tego dużego pomieszczenia, w którym doświadczyłem niemiłych wspomnień związanych z babcią.

 

– Ewa! – wciąż wzywał, jakby przekonany był, że uwaga należy się tylko jemu. Zaczął płakać.

 

I kto tu jest bachorem?! – pomyślałem.

 

Zatrzymaliśmy się. Poczułem drgania, przechodzące przez ciało matki. Ale nie był to strach, to była wola przetrwania, ocalenia swojej największej pociechy, jaką byłem. Matka znowu poczęła szarpać za klamkę. Tym razem rozległ się zgrzyt, a po chwili poczułem powiew niewidzialnej przyjemności, jaką jest ciepły wiatr. Znajdowałem się w świecie, o którym tak wiele słyszałem przebywając jeszcze w brzuchu mamy. Tak więc, pierwsze odczucie osobliwości świata było niezwykle fascynujące i barwne.

 

Podbiegliśmy do samochodu. Matka usadziła mnie w foteliku na tylnym siedzeniu i przepięła szelkami, zaś sama zasiadła za kierownicą. Ruszyliśmy.

 

Przeraźliwy terkot silnika i pisk opon tkwi mi w głowie po dzień dzisiejszy. Nie wiedziałem dokąd zmierzamy, a że była późna pora, zasnąłem.

 

 

***

 

 

 

Muszę zamówić kolejną kawę.

 

– Proszę Pani, jeszcze jedną kawę poproszę – rzekłem do kelnerki, zmywającej podłogę nieopodal mnie. Kobieta nie zareagowała. Miała na uszach słuchawki, z których rozbrzmiewała skoczna muzyczka.

 

– Jeszcze jedną małą czarną – powtórzyłem, ruchem ręki dając kelnerce do zrozumienia, że mam pustą filiżankę.

 

Zsunęła z uszu słuchawki, zatrzymując je na szyi. Przyjęła zamówienie skinięciem głowy. Po krótkiej chwili kelnerka pojawiła się ze świeżo zaparzoną czarną kawą w okrągłym i przezroczystym pojemniku, z którego wydobywała się para. Podeszła do mojego stolika wypełniając filiżankę aromatyczną esencją, po czym rzekła:

 

– Zostawię ją Panu tutaj.

 

– Dziękuje – odparłem serdecznie.

 

Gdy chciała już odejść z ciekawości zapytałem:

 

– Zawsze w tej kawiarni są takie pustki?

 

Uśmiechnęła się.

 

– Jak do tej pory jest Pan pierwszym i ostatnim klientem – poinformowała życzliwie.

 

Pierwszym i ostatnim, powiadasz.

 

– Chciałem się tylko upewnić, czy dobrze trafiłem – oznajmiłem, delikatnie unosząc lewą dłoń od blatu stolika.

 

– Dobrze Pan trafił – zapewniła i powróciła do swojego wcześniejszego zajęcia, czyli zmywania podłogi.

 

Zatem ona również uczestniczyła w intrydze. Dokładniej wyjaśniając: dwa lata temu, a miałem wtedy dwadzieścia sześć lat, zastałem naklejoną kopertę z moim imieniem i nazwiskiem na drzwiach wynajmowanego przeze mnie pokoju hotelowego. W środku koperty znajdowała się wizytówka z dzisiejszą datą, godziną oraz nazwą lokalu, w którym odbędzie się spotkanie, a jeśli dobrze trafiłem, tym miejscem jest owa kawiarnia. Wiem, że z punktu widzenia przeciętnego Kowalskiego wydaje się to niedorzeczne, jednak takie są fakty. Najwyraźniej nie jestem zwykłym człowiekiem, lecz kimś znacznie więcej, a to z kolei oznacza, że od narodzin moje życie po raz drugi zostanie wywrócone do góry nogami.

 

Pewnie też zastanawiacie się, jak to wszystko, co do tej pory napisałem, mogłem zapamiętać? Odpowiem szczerze: nie mam zielonego pojęcia. Choćbym nawet nie wiem jak bardzo tego pragnął, nie usatysfakcjonuję was żadną odpowiedzią. Faktem natomiast jest to, że pamiętam z tamtego okresu wiele szczegółów, gestów, dosłownie wszelkie wypowiedziane słowo. Lecz nie zawsze to pamiętałem. Luki w pamięci zaczęły się na nowo zapełniać, gdy otworzyłem wspomnianą wcześniej kopertę z moim imieniem i nazwiskiem. Od tamtej pory moje życie uległo zmianie, bowiem począłem postrzegać świat w barwach grozy. Bo pomyślcie i wyobraźcie sobie, że wszystko, co do tej pory znaliście, okazuje się nie prawdą, że coś, lub, ktoś, zniszczył wasze wcześniejsze „ja” i uformował je od nowa z całkowicie różnych rodzajów glin. Tak właśnie się czuję; jak posąg ze świeżo ulepionej gliny, która pod wpływem deszczu deformuje swoje oblicze.

 

Niespodziewanie naprzeciw mnie usiadła ta młoda kelnerka, która najwyraźniej wykonała robotę i postanowiła zająć czymś czas. Padło na przysiadkę akurat do mojego stolika.

 

Przyglądam się jej z niemałym zainteresowaniem. Intensywnie żuję gumę, otwierając przy tym szeroko buzię, wręcz memlę nią jak krowa na pastwisku. Czekam w milczeniu i lekkim zmieszaniu, aż coś powie. Ale nic. Siedzi i memle. Ja natomiast zaczynam odczuwać lekki dyskomfort, gdyż wzrokiem świdruje moją osobę, jakbym był jakimś dziwadłem z cyrku.

 

– Tak, słucham? – zapytałem grzecznie.

 

– Skończyłam zmywać i pomyślałam, że potowarzyszę panu chwilę.

 

– Nie mam nic przeciwko – odparłem. Gęstą atmosferę można było wyczuć na kilometr.

 

– Okropna dziś pogoda – stwierdziła.

 

Spojrzałem przez prawe ramię na ulicę pokrytą białym puchem.

 

– Akurat zima to moja ulubiona pora roku – powiedziałem.

 

– W zimie zawsze mam mokre buty, co doprowadza mnie do furii – poinformowała, krzywiąc się na widok śniegu.

 

Wziąłem ekspres i dolałem sobie kawy do filiżanki.

 

– Długo pani tutaj pracuje? – spytałem.

 

– Pisze pan książkę, czy jak? – Broniła się zawadiacko, poprawiając kasztanowe włosy splecione w kucyk i przyglądając się notesowi na stole.

 

– Powiedzmy, że te zapiski są swego rodzaju pamiętnikiem. A tak w ogóle myślałem, że przysiadła się Pani po to, by porozmawiać, odpocząć od pracy.

 

– Dokładniej rzecz ujmując, to wspomniałam jedynie o towarzystwie, nie zaś o rozmowie, ale można powiedzieć, że przy okazji wykorzystuje Pana.

 

Powiedziała to w momencie, gdy brałem łyk kawy, przez którą omal się nie zakrztusiłem.

 

– Nie rozumiem…– rzekłem, ocierając rękawem malutką strużkę kawy, cieknącej mi po brodzie.

 

– Jest Pan zabójcą…

 

Co też ona plecie?

 

– Mojego nudnego czasu – dodała po zastanawiającej pauzie. – A mogę teraz ja zadać pytanie? – wystrzeliła jak Filip z konopi.

 

– Śmiało – pozwoliłem.

 

– Dlaczego przyszedł Pan na spotkanie wcześniej, niż jest to ustalone?

 

Zażyła mnie. W jej pytaniu zawarta była tajemnica. Z pewnością wiedziała na temat spotkania wystarczająco dużo, bym mógł puścić w jej stronę serie znaczących pytań. Ale póki co, powstrzymam się, zachowam pozory. Niewiedza bywa czasem błogosławieństwem. Z resztą nie zapowiada się, abym był w jakimś niebezpieczeństwie.

 

– Lubię mieć pewne sprawy pod kontrolą – odrzekłem twardo. Podniosłem filiżankę na wysokość ust. – Długo tutaj pracujesz? – zagaiłem znowu, po czym moje kubki smakowe zaznały tego, czym jest prawdziwa kawa.

 

– Od – spojrzała na zegarek – dwudziestu minut – odparła ze szelmowskim uśmiechem, ciągle ruszając żuchwą.

 

Ta mała ma talent do skonstatowania rozmówcy. Rzuciłem okiem na swój zegarek i okazało się, że przyszedłem do tej kawiarni dokładnie dwadzieścia minut temu. Otwarte pytanie dotyczące podania przez nią informacji na temat spotkania przestało mieć jakikolwiek sens. Było widać, że ta młoda dziewczyna ma zadziorny typ charakteru i tylko się ze mną droczy. Ale może warto spróbować?

 

– Kim jest ta osoba, z którą mam się zobaczyć i czego ona ode mnie chce?

 

– Mówmy sobie na ty – zaproponowała.

 

Uniosłem brwi i zgodziłem się.

 

– Albin, miło mi.

 

– Anna – przedstawiła się, podając nad stolikiem dłoń, którą uścisnąłem.

 

– Więc, droga Anno, z kim mam spotkanie? – przemówiłem bez ogródek

 

– Nie mogę nic powiedzieć. Ja tu tylko sprzątam. – Dziewczyna ponownie uśmiechnęła się szeroko, przez co w pewnym momencie wszechobecnie wyczuwalna tajemnica zaczęła mnie najzwyczajniej w świecie denerwować. – Muszę wracać do pracy – dodała na koniec.

 

Nawet jej nie zatrzymywałem. Bo i po co? I tak bym z tej hardej dziewczyny nic nie wyciągnął. Zresztą, cała ta sytuacja wydaje się być tak absurdalna, że ktoś inny mógłby pomyśleć, że postradałem zmysły.

 

Siedziałem tak sobie przez jakiś czas analizując rozmowę z kelnerką, aż poczułem, jak przepełniony kawą pęcherz zaczął nawoływać, by go opróżnić. Wyszedłem więc do ubikacji. Po kilku minutach wróciłem i usiadłem na swoje miejsce. Spostrzegłem ekspres z nowo zaparzoną kawą. Miło z jej strony, że pomyślała. Przyda się na dalsze pisanie.

Koniec

Komentarze

Panował słoneczny, letni dzień. => dni nie panują

Płaczem próbowałem zwrócić jego uwagę na moje egzystencjonalne pytanie. => egzystencjalne...

Bluzgałem w myślach tego starego pryka, trzymającego mnie za kostkę u nogi => wystarczyłoby "za kostkę". Poza tym "przeklinałem (go) w myślach", bluzganie raczej nie jest ukierunkowane na konkretną osobę.

Mimo jego dobrych intencji zacząłem lamentować jeszcze mocniej, ponieważ z jego jamy ustnej wydobywał się dziwny zapach, to jest pierwszorzędnej Whisky. => Whisky małą. Poza tym pierwszorzędna wcale dziwnie nie pachnie. A tak swoją drogą to ja wolę whiskey od szkockiej :D

Będąc już w brzuchu matki i rozkoszując się jego wygodą, przeczuwałem, że coś pójdzie nie tak, że życie już na starcie przysporzy mi wiele trudności. => dopiero co go wyjęli, a już jest z powrotem w brzuchu?

Po kilku miesiącach obserwacji (podobno wynikły jakieś komplikacje) => nawias jest absolutnie zbędny

Tamtego czasu nie miałem pojęcia czym jest owy „szpital” => ÓW szpital

Dlatego z ogromną radością przyjąłem informacje o wyjściu na wolność, jak ja to mówię: „ z pudła”. => "(...) o wyjściu na wolność, czy, jak ja to nazywam, z pudła"

Na innym obrazku znajdował się mięśniak w zbroi, trzymający w ręku karabin automatyczny. => istne kuriozum. Zbroja nie chroni przed pociskami karabinowymi. Gdyby chroniła, zawód kowala by nie wymierał. Po co więc mięśniakowi zbroja? A jeśli jest rycerzem to skąd karabin?

zaś jego wyraz twarzy przypominał kogoś => "zaś wyraz jego twarzy"

Spojrzawszy na jego wciąż nieogolony zarost przeszył mnie lęk. => chwilę wcześniej pisałeś o tym zaroście. Nie ma sensu się potwarzać.

W pewnym momencie matka wzięła moje wątłe ciało na ręce i poprawiła mnie na nich. => że co zrobiła? o.O Jak można poprawić dziecko? Chyba że chciałeś napisać, że poprawiła uchwyt, na co w sumie wskazywałoby kolejne zdanie...

Dziś wiem, że nie mieli prawa mnie słyszeć, bowiem każda myśl, jaką chciałem przekazać, nie opuszczała mojej maleńkiej główki; tkwiła w niej czekając aż ewolucja wykształci we mnie w pełni sprawne struny głosowe. => ewolucji wykształcenie odpowiednich strun głosowych zajmuje tysiące pokoleń, nie jestem pewien czy bohater tego doczeka. Może chodziło Ci o fakt dojrzewania dziecka, względnie dojrzewania czy rozwoju czy jak to tam nazwiesz. Ale na pewno nie ewolucja...

Użyłem zatem mojego jedynego mechanizmu obronnego; płaczu. => a ten średnik tu po co? Przecinek bardziej by się nadał, albo pauza może.

Sunący w moją stronę człowiek, znaczy się, to była moja babcia, zdębiała i przystanęła w miejscu. => a tu mamy pomieszanie podmiotów w zdaniu złożonym. Tutaj "zdębiała" odnosi się do "człowieka" a nie "babci", więc "człowiek (...) zdębiał".

Paw był moim pierwszym najdziwniejszym osobistym doświadczeniem, z jakim się zetknąłem. Niesmak w buzi mam do dnia dzisiejszego. => Jeśli był jego pierwszym to wtedy "dziwnym", jeśli potem miał inne dziwne doświadczenia, ale paw był najdziwniejszy to np "pierwszym i, jak dotąd, najdziwniejszym". A co do drugiego zdanka: "niesmak w buzi miałem do dnia wczorajszego".

Jeszcze raz obłapiłem małymi oczkami przestrzenny pokój. => chyba raczej przestronny?

Siedział wygodnie na kanapie naprzeciwko mnie i popijał jakiś złocisty napój z kryształowej szklanki. Whisky. => co to za gatunek złocistej whisky? "Złocisty napój" to prędzej piwo, whisky jest zbyt ciemna by ją nazywać złocistą.

Rodzicielka ujęła mnie jedną ręką i przycisnęła do barka => do barku

Wyczułem drgania na ciele matki. Cała się trzęsła. => raczej "drżenie"

Ludzie mieli racje. => ile tych racji było?

- Ty głupia, suko! => ten przecinek jest zbędny

Wyglądałem znad barka => znad barku

Najwyraźniej nie jestem zwykłym człowiekiem, lecz kimś znacznie więcej, a to z kolei oznacza, że od czasu narodzin moje życie po raz wtórny zostanie wywrócone do góry nogami. => po raz wtóry

Choćbym nawet nie wiem jak bardzo tego pragnął, nie usatysfakcjonuje was żadną odpowiedzią. => nie usatysfakcjonuję

Luki w pamięci, dotyczącej przeszłości => pamięć z definicji dotyczy przeszłości

Intensywnie żuję gumę, otwierając przy tym szeroko buzię, wręcz memle nią jak krowa na pastwisku. => memlę

- Skończyłam zmywać i pomyślałam, że potowarzyszę Panu chwilę. => "panu" małą

- Nie mam nic przeciwko, jeżeli ma Pani na to ochotę, to proszę bardzo. => takoż

Patrząc na jej zachowanie odmowa dotycząca towarzyszenia mi, nie zrobiłaby na niej większego wrażenia.=> przecinek po "zachowanie", ale generalnie całe zdanie do poprawy

- Okropna dziś pogoda – stwierdziła z zarozumiałą miną. => skąd tu zarozumiała mina?

- Akurat zima, to moja ulubiona pora roku – powiedziałem. => przecinek niepotrzebny

- Długo tutaj pracujesz? – spytałem. => już przeszli na ty?


Drobnych błędów jest więcej, nie wszystko wypisałem. Generalnie fantastyki w tym niewiele. Mi akurat opowiadanie nie przypadło do gustu, wydaje się być napisane naprędce i wrzucone przed dokonaniem korekty. Sam pomysł przedstawienia świata z perspektywy dziecka zły nie jest, ale to Twoje jest miejscami niekonsekwetne - z jednej strony bardzo inteligentne (ja bym nie poznał modernistycznego wnętrza), a z drugiej boi się dziadka bo ten dziwnie wygląda. Trochę tego nie rozumiem.

A co do praw autorskich to każdy tekst jest nimi chroniony, nie musisz o tym przypominać :P

Pozdrawiam i życzę wesołych świąt.

Przeczytałem wstęp odautorski. Miodzio!

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Najpierw "I kto to mówi", potem jakaś papka a la bracia Coen przemieszani z Lynchem? Rozumiem, że ma być ciąg dalszy, ale chyba jednak sobie daruję. Język odstrasza. Nie ze wszystkimi uwagami językowymi przedmówcy się zgadzam (nawias przy wtrąceniu albo jakaś inna forma zaznaczenia tegoż, musi zostać, problem ze zdaniem podrzędnym zaczynającym się od "zaś" polega również na tym, że "zaś", podobnie jak "bowiem" nie daje się na początku, ergo: ani "zaś jego wyraz twarzy przypominał kogoś", ani "zaś wyraz jego twarzy", tylko "wyraz jego twarzy przypominał zaś kogoś" lub "wyraz jego twarzy zaś...", a lepiej było by po prostu "a wyraz jego twarzy").

Z poważniejszych językowych baboli, bo nie chce mi się wypisywać wszystkich, szkoda czasu, co zdanie to jakieś kuriozum. A zatem dwa, które szczególnie mnie uderzyły, a nie zostały uwzględnione wyżej:

"W środku koperty znajdowała się wizytówka z dzisiejszą datą, godziną oraz nazwą lokalu, w którym odbędzie się spotkanie, a jeśli dobrze trafiłem, tym miejscem jest owa kawiarnia." - od pomieszania czasów w tym jednym krótkim zdaniu można dostać pomieszania zmysłów. Wystarczyłoby zmienić na "tym miejscem miała być ta kawiarnia" (i nie "owa", bo narrator już w niej siedzi!).

"Najwyraźniej nie jestem zwykłym człowiekiem, lecz kimś znacznie więcej, a to z kolei oznacza, że od czasu narodzin moje życie po raz wtórny zostanie wywrócone do góry nogami." - wtórne to są surowce. "Drugi" byłoby całkiem wystarczające. Szyk słów też niepotrzebnie poprzekręcany. "Od czasu narodzin" niepotrzebne, jeśli już to "od narodzin".

I jeszcze jeden drobiazg: w dialogach nie pisze się zaimków wielką literą. Jest to forma, której należy używać jedynie w oficjalnej lub grzecznościowej korespondencji, ewentualnie korespondencji prywatnej (nieformalnej), jeśli chcemy wyrazić szacunek dla odbiorcy. W innych tekstach - nie dość, że wygląda to pretensjonalnie, to na dodatek jest de facto błędem ortograficznym (tak, złe używanie małych i wielkich liter podpada pod tę kategorię).

Aha, interpunkcja też woła o pomstę do nieba (przestali tego w ogóle uczyć w szkole???)

Dzięki za konktruktywną krytykę, szczególnie Yoss, która jest wyważona i nie jest zgorzkniała, właśnie o taką mi chodziło:). Dzięki wielkie!

A tak ogólnie rzeczbiorąc narzuciłem sobie forme, która polega, że facet czekając w kawiarni, opisuje to, co mu się wydarzyło będąc jeszcze bobasem:). Czasy aby czasy się przenikały, przeszły z teraźniejszym.

 

Tekst ciągle pisze, ciągle poprawiam, nieustanna korekta.

 

I Tobie też Yoss życzę Wesołych Świąt!:)

Sorka, że tak dopisuje, ale nie widze edycji do komentarza. Yoss, jeszcze raz do Ciebie się zwracam:). Chce dokładniej wyjasnić swój zamysł, bezpośpiechu, nie robiąc przy tym błędów.

Widzisz, cały konspektpolega jak już wspomniałem, że facet powiedzmy uownie robi jakby rachunek sumienia. On to wszystko pamięta, co mu się wydarzyło, gdy był jeszcze bobasem. Pamięta odczucia, jakie mu towarzyszyły wtedy, ale też jako narrator jest dorosłym człowiekiem. I to nie jest zwykły człowiek. Nie będę zdradzał calości, a le tak to ma ciąg dalszy, już tak mocno fantastyczny, dlatego napsiałem, że to 100 % Fantastyka nie wyjaśniając, że jest coś dalej. Niewątpliwie to, co napisałeś jest słuszne i właśnie wdrożyłem twoje poprawki w tekst, za co dzieki i szacunek, że ci się chciało.

Na pewno tekst nie wszystkim przypadnie do gustu, gdyż jest specificzny, ale taki właśnie ma być. Po prostu jest mój i to mi wystarczy:).

Również życzę wesołych świąt i z niecierpliwością czekam na kolejne teksty Twojego autorstwa ;)

PS. Zerknij do moich, jeśli będziesz miał chwilę. ;)

    A czemu tytuł wzięty zostal w cudzysłow? Istnieje jakieś gramatyczne uzasadnienie tej fanabarii Autora?

Roger, ja nie wiem jak sie na klawiaturze podkreśla odpowiednio tytuł, to znaczy ogólnie w szkole uczono mnie, że trzeba brac tytuł w te pazurki;)

    Kapitalizm w tym kraju prowadzi do mnóstwa idiotyzmów.  To weż sobie, Autorze, do ręki jakąś ksiązkę i zerknnij na stronę tytulową. Czasami wzięcie jakiegoś wyrazu /wyrazów w tytule w cudzysłów jest uzasadnione i gramatycznie poprawne.  Ale to są wyjątki.

Kiedy następują te wyjątki?

I kapitalizm to akurat nalepszy system, jaki do tej pory wymyślono.

Np. jeśli tytuł jest cytatem. W tym przypadku cudzysłów jest nieuzasadniony.

A szkoła to zło, nie powinno się wierzyć we wszystko, co tam mówią.

 

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

A przede wszystkim w cudzysłów bierzesz taki tytuł, o którym wspominasz w innym zdaniu. Na przykład jak piszesz, że "Władca Pierścieni" to fajna książka.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Kiedy zobaczyłem, że pierwszym użytym słowem w tym tekście jest PROLOG, z dalszą lekturą dałem sobie spokój. Jak napiszesz zwykłe opowiadanie z początkiem, rozwinięciem i zakończeniem, to bardzo chętnie przeczytam. 

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Albo --- na przyklad --- w takiej sytuacji:

Apteka "Pod Orłem" 

Apteka "Pod Orłem" to tytul opowiadania, a zastosowanie cudzyslowu wynika z ogólnych zasad pisowni tytułów takich lokali.

Podobnie jest w takiej sytuacji:

Operacja "Koziorożec"

Tutaj wyraz "koziorożec" jest kryptonimem operacji, pisanym w związku z tym dużą literą, a nie nazwą wlasną ptaka, zresztą bardzo ladnego.  I zastosowanie cudzyslowiu jest uprawnione.

Ale nie w przypadku tytulu tego opowiadania... Jeszcze cudzysłów nie został skasowany? Niepojęte niedbalstwo!

A szkoła to zło, nie powinno się wierzyć we wszystko, co tam mówią.


Problem polega na tym, że w teorii powinno, a nie należy ; P

 

Żądamy usunięcia cudzysłowu!

 

Yoss - > panować «rozprzestrzeniać się, trwać»

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

"Na pewno tekst nie wszystkim przypadnie do gustu, gdyż jest specificzny, ale taki właśnie ma być. Po prostu jest mój i to mi wystarczy:)"

Specyficzny, jeśli już. A tak poza tym, to dość fatalne podejście do twórczości, którą chce się udostępniać innym. Nie chodzi o to, żeby schlebiać gustom publiczności, ale jeśli się pisze coś do czytania dla innych (a wrzucanie tekstu na forum to właśnie oznacza), to powinno się również pomyśleć, czy rzeczywiście ma się do powiedzenia coś, co zainteresuje również innych ludzi poza autorem... Z całym szacunkiem, to jest podejście grafomana, a nie pisarza, bo to grafoman pisze dla własnej radości i przyjemności pisania. Pisarz może, owszem, mieć przyjemność z pisania (pomysł, że twórczość ma być cierpieniem, jest równie grafomański jak inne generalizowania na ten temat), ale to nie ona jest nadrzędnym celem. Pisarz jednakowoż musi przede wszystkim wykształcić sobie warsztat, a nie pisać przed siebie, jak leci. Podstawą tego warsztatu jest opanowanie języka, w którym się pisze, a z tym w przedstawionym tekście jest bardzo cieniutko...

Na pewno tekst nie wszystkim przypadnie do gustu



Zgodzę się z tym, niestety.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka