- Opowiadanie: ableard119 - Na zawsze zamknięte

Na zawsze zamknięte

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Na zawsze zamknięte

 

 

Pan Stebnowski spod numeru szóstego przy ulicy leśnej zapamięta ten dzień do końca życia. Nie był to, jakby się mogło wydawać, nadzwyczajny dzień. Słońce przyjemnie grzało, rzucając długie promienie na osiedle Ujazdowskie, zwane potocznie "dzielnicą emerytów", z racji staruszków, którzy je, prawie w całości zamieszkiwali. Okoliczne ptactwo dawało koncert od samego rana, a wiatr lekko powiewał, zrzucając co poniektóre liście z drzew. Idyllicznie jak w tanim romansidle.

 

Wstał z łóżka dosyć sprawnie jak na siedemdziesięciolatka, zrobił parę wymachów, parę skłonów. No! Jeszcze nie jest ze mną tak źle. Teraz czas na kolejną porcję ruchu. Wystroił się tak jak zawsze gdy zmierzał do piekarni po świeże pieczywo: Włosy gładko przyczesane, kropelka wody kolońskiej, a kanty w spodniach tak ostre, że można by nimi ten świeży chleb pokroić. Ktoś mógłby pomyśleć, że idzie na czyjś pogrzeb, albo na ważną uroczystość. Ale nie. Pan Stebnowski uważał, że schludnym ubiorem wyraża szacunek dla otaczającego go świata. Po małych zakupach, zawsze wracał okrężną drogą, przez park, aby dokarmiać łabędzie w niewielkim oczku wodnym. Minął tych samych ludzi co zwykle. Biegacza w czarnym dresie, kontrastującym z białymi jak śnieg słuchawkami; starszą kobietę, która czytała gazetę na zielonej ławeczce, zawsze tej samej, a także pewnego starszego jegomościa, którego nie znał z imienia, a który zawsze kłaniał mu się nisko, ściągając nieco postrzępiony kaszkiet. Wszyscy Ci ludzie zawsze tam byli. W tym samym miejscu i o tej samej porze, jak w jakimś dniu świstaka. Widocznie tak już musi być, pomyślał skręcając w ulicę Leśną.

 

Na parterze budynku, w którym zajmował piętro mieścił się zakład ślusarski. Jego zakład. Założył go będąc młodym fachowcem, który przyjechał do wielkiego miasta z wszystkimi oszczędnościami, jakie udało mu się zgromadzić. Nie było tego za wiele, ale wystarczyło, żeby wynająć dwie kondygnacje starej kamienicy. Zakład przyzwoicie prosperował, tak wiec wraz z upływem czasu kamienica stała się własnością starzejącego się ślusarza. Nabył ją niedługo przed odejściem na emeryturę. Pogarszający się wzrok oraz reumatyzm, albo jak to mówią w branży: "nie te oczy, nie te ręce co kiedyś" uniemożliwiły Stebnowskiemu zawodowe dłubanie w zamkach. Nadal jednak, proszony przez sąsiadów wymieniał zardzewiałe zawiasy czy zapadki, starsze od nich samych.

Dochodził już do starych dębowych drzwi. W myślach już słyszał, jak będą skrzypiały gdy przekręci klucz i naciśnie klamkę, tak się jednak nie stało. Zamiast ponurego dźwięku, który zawsze przyprawiał go o gęsią skórkę, usłyszał skowyt, a chwilę później jego oczom ukazała się mała psina – mocno posiniaczony szczeniak o szklistym spojrzeniu i długich uszach.

***

 

 

Wygrzebał z szafki starą miskę i nalał do niej odrobinę mleka. Po chwili znalazł też jeszcze jedną, z tego samego chyba zestawu. Wrzucił do niej kawałki wędliny i nieco świeżego pieczywa. Na początek musi ci wystarczyć, powiedział do psa, który przydreptał do obu misek nieśmiałym krokiem, jakby się czegoś bał. Przyglądał się im niepewnie, jakby pierwszy raz w życiu widział jedzenie. Po krótkiej walce, głód jednak znokautował nieufność jaka tliła się w zwierzęciu – opróżnił oba naczynia w kilka chwil, szczekając przy tym radośnie.

Stebnowski poszedł do salonu, w którym włączył telewizor. Na jakimś informacyjnym kanale, reporter zdawał relację z wojny w Afganistanie. Zginął kolejny polski żołnierz. Szeregowy Tomasz Steciuk osierocił trójkę dzieci, a pogrążona w żałobie żona odmawiała mediom wywiadu. Słusznie, pomyślał. Te sępy szukają jedynie dramatu, na którym będą mogły żerować przez następny tydzień. Skakał chwilę po kanałach, po czym wyłączył telewizor zrezygnowany. Przysnął.

Nie wiedział jak długo spał. Wiedział, jednak że tym co go obudziło, był huk uderzających o ziemię książek, które spadły z półki trąconej łapami przez Tymona – takie imię bowiem postanowił nadać psu. Na ziemi leżał stary atlas geograficzny, parę szwedzkich powieści kryminalnych oraz książka kucharska, która nie wiedzieć czemu szczególnie zainteresowała czworonoga. Wpatrywał się w nią, jak skąpiec w złote monety.

Stebnowski podniósł z ziemi lekko podniszczoną księgę. Chwycił obie części twardej oprawy i odwrócił. Z książki wysypała się pożółkła koperta, oraz kilka zasuszonych kwiatów rumianku, które z racji swego zapachu, były najbardziej prawdopodobną przyczyną zaciekawienia Tymona. Koperta była oryginalnie zaklejona, żadnych śladów ludzkiej ingerencji. Nie było na niej ani adresu odbiorcy, ani nadawcy. Stebnowski zastanowił się przez chwilę skąd książka z tajemniczą zawartością znalazła się w jego posiadaniu. Dlaczego jej nigdy nie otworzył? Stał tak przez chwilę w lekkim osłupieniu. Nagle sobie przypomniał. Kilka lat temu, odwiedził targi taniej książki. W szale zakupów musiał kupić ten używany podręcznik kucharstwa. Pewnie pomyślał, że ładnie będzie się komponował z nowymi meblami w biblioteczce, albo poczuł w sobie kulinarny zapał, który miał się okazać na tyle słomiany, że nigdy wspomnianej książki nie zdążył nawet otworzyć.

 

Podszedł do kominka i wziął z niego mały nożyk do kopert. Przed kominkiem leżał Tymon z wyciągniętymi do przodu łapami. Przystawił ostrze z boku koperty i jednym szybkim ruchem ją otworzył.

 

Droga Marcjanno.

Dwa miesiące już były, minęły odkąd żeśmy się ostatnio widzieli. W myślach Twój obraz przywołuję, lecz jedyne co widzę, to Twe oczy szmaragdowe i pukiel włosów kasztanowych. Czemuż Marcjanno nie możesz mi się w całości ukazać? Czemuż jakieś okrutne mary błądzą nieśmiało przed Twym obliczem? Powiedz najdroższa, powiedz, czym sobie zawiniłem?

W najbliższą sobotę wyruszam w drogę. Zostawiam w domu mą ukochaną matkę i pośpieszam do Ciebie. Nie zawiedź mnie ukochana. Czekaj na mnie w poniedziałek o godzinie siedemnastej na rynku, pod klombami róż herbacianych gdzie pierwszy raz me oczy Cię ujrzały.

 

Z najszczerszego serca przesyłam ucałowania

Twój na zawsze Michał

Pod Stebnowskim nogi ugięły się tak, jakby ktoś położył mu stukilowe kowadło na plecy. Oblał się purpurowym rumieńcem, czuł, że koszula zaczyna lepić mu się do pleców, a palce drżą nerwowo. Z każdym kolejnym wersem listu przypominał sobie kim była Marcjanna, widział jej oczy, jej piękne włosy; widział też klomby róż na rynku. Przypomniał sobie też dokładnie kto był autorem tego niewysłanego nigdy listu. Był nim on sam.

Obrócił się w stronę kominka gdzie powinien leżeć Tymon. Miejsce było puste, a po psie nie zostały żadne ślady. Nawet jeden kosmyk jasnej sierści nie został na dywanie. Poszedł do kuchni – tam również nic. Przez dobrą godzinę krążył po całej kamienicy, szukając Tymona, nawet w tych miejscach, do których pies nie miał szans dotrzeć. W końcu musiał uznać, co było dla niego smutne, że pies po prostu zniknął. Za to pozostała Marcjanna.

Popędził szybko do książki telefonicznej. Wertując kartki w entuzjastycznym transie, w końcu znalazł właściwe nazwisko. Zadzwonił.

Jeden przeciągły sygnał… potem drugi… trzeci… a potem trzask.

– Słucham. – Odezwał się męski, niski głos.

– Dzień dobry, z tej strony Michał Stebnowski, czy zastałem panią Marcjannę?

– Jeszcze raz, kto mówi?

– Michał Stebnowski, stary znajomy Marcjanny.

– Ciotka kiedyś o panu wspominała. Niestety nie żyje już od ponad trzech lat.

 

Fala gorąca wypełniła mu klatkę piersiową niczym ognista kula. Ręce drżały mu tak, że omal nie wypuścił słuchawki.

– Jest pan tam? – dopytywał mężczyzna po drugiej stronie kabla.

– Jestem, jestem. – odpowiedział uspokajając się. – Czy może mi pan powiedzieć na którym cmentarzu leży pańska Ciotka?

– W Krakowie, na Rakowickim. Kilkanaście metrów na lewo od grobu Marka Grechuty. Na pewno pan znajdzie.

– Dziękuję panu bardzo.

***

Podróż autobusem do Krakowa zajęła dwie godziny. Dwie godziny rozmyślania o tym, skąd nie wysłany przed kilkudziesięciu laty list znalazł się, w starej książce kucharskiej– może go tam odruchowo kiedyś przełożył? Skąd przybył Tymon i dlaczego tak szybko zniknął? Wydaje się, że są to pytania, które będą go męczyły do końca życia. Dojechał na miejsce. Położył bukiet herbacianych róż na grobie dawnej ukochanej, powiedział parę słów i odszedł, zostawiając ten rozdział swojego życia za sobą.

 

 

Koniec

Komentarze

Ktoś się może przyczepić, że to nieodpowiedni gatunek na ten portal, ale takie drobne muśnięcie fantastyką w tym tekście jest. Proszę o opinię i wyrozumiałość.

Tych muśnięć fantastyką mogłoby być zdecydowanie więcej, bo tekst aż się prosi o rozwinięcie. Ma sympatyczny, nawet jeśli nie jakoś szczególnie oryginalny pomysł, który zyskałby na rozbudowaniu chociażby tych poszukiwań dawnej ukochanej, zamiast znalezienia jej od razu w książce telefonicznej... Styl natomiast krzyczy o poprawki, zarówno w głównej narracji jak i w archaizacji listu, która jest nieporadna (może warto poprosić kogoś o pomoc? albo poczytać jakąś Nałkowską czy coś z tej epoki?), podobnie jak upiorna interpunkcja (czy tego już w ogóle nie uczą w szkole???).

Gdzie styl krzyczy o poprawki w głównej narracji? Gdzie upiorna interpunkcja?. Proszę o konkrety, bo z ogólnikowej krytyki wiele nie wynika. Pozdrawiam. Autor ;)

A co do poszukiwań ukochanej. Mamy XXI wiek. Takie sprawy rozwiązuje się przez telefon albo internet ;)

"A co do poszukiwań ukochanej. Mamy XXI wiek. Takie sprawy rozwiązuje się przez telefon albo internet ;)"

No to po co pisać opowiadanie? W dodatku postać głównego bohatera jest stylizowana (niecelowo? jeśli niecelowo, to błąd autora) na człowieka, który urodził się jeszcze przed wojną, więc jakoś nie widzę go załatwiającego wszystko przez internet. Nie wiem natomiast, czy jako człowiek XXI wieku widziałeś kiedyś książkę telefoniczną? Zazwyczaj na jedno nazwisko przypada wielu abonentów i trafienie od razu może nie być takie łatwe. Poza tym Marcjanna mogła się wyprowadzić do innego miasta, wyjść za mąż i zmienić nazwisko, nie mieć telefonu w książce (można było zastrzegać, nawet za PRL) - masz dziesiątki możliwych kombinacji, żeby nieco skomplikować fabułę. W internecie też nie wszystko jest, znalezienie osoby, którą się znało wiele lat wcześniej, wcale nie jest takie łatwe...

Po odbytej właśnie lekturze kilku innych opowiadań mogę cofnąć epitet "upiorny" co do interpuncji, bo okazuje się, że może być _znacznie_ gorzej, niemniej parę przykładów na interpunkcję i styl/składnię (sorry, że nie po kolei):

- "Po małych zakupach, zawsze wracał okrężną drogą" - przecinek zbędny

- "Na początek musi ci wystarczyć, powiedział do psa" - dlaczego to nie dialogiem? Myśli w narracji, okej, ale jeśli później to, co się mówi na głos, jest wyróżnione dialogiem, to to też powinno.

- "Po krótkiej walce, głód jednak znokautował nieufność jaka tliła się w zwierzęciu" - jak wyżej pierwszy przecinek zbędny, plus brak przecinka przed jaka (w ogóle powinno być "która", a jeszcze lepiej napisać to imiesłowowo: "tlącą się w zwierzęciu nieufność"). Skądinąd "nokautować tlącą się nieufność" to wyjątkowo niezgrabna metafora.

- "Wiedział, jednak że tym co go obudziło, był huk uderzających o ziemię książek" --> "Wiedział jednak, że tym, co go obudziło, był huk..."

- "Z książki wysypała się pożółkła koperta, oraz kilka zasuszonych kwiatów rumianku" - przecinek niepotrzebny, koperta nie mogła się wysypać oraz nie "z książki". Wysypać się mogłoby od biedy zostać, gdyby zmienić szyk: "Spomiędzy kart książki wysypało się kilka zasuszonych kwiatów rumianku oraz póżółkła koperta", choć koperta jednak powinna wypaść.

- "Przypomniał sobie też dokładnie kto był autorem tego niewysłanego nigdy listu" - brak przecinka przed kto

- "kucharstwo" - niby takie słowo istnieje, ale jakoś brzmi jak z innego niż literacki rejestru, lepsze byłoby "sztuki kucharskiej", "gotowania", "sztuki kulinarnej".

- "Miejsce było puste, a po psie nie zostały żadne ślady. Nawet jeden kosmyk jasnej sierści nie został na dywanie." Powtórzenie "zostało/został".

- "- Słucham. – Odezwał się męski, niski głos." Coś tu jest źle. Albo: "- Słucham - odezwał się niski męski głos." albo "- Słucham. - Głos, który odezwał się w słuchawce był niski, męski." (W pierwszej wersji celowo nie ma przecinka, bo niski określa tu głos męski)

- "- Jestem, jestem. – odpowiedział uspokajając się." Kropka niepotrzebna, przecinek po odpowiedział - potrzebny.

Niektóre zdania brzmią po prostu nieporadnie, jak z wypracowania w podstawówce (nie ma się do czego przyczepić językowo, ale można by je najzwyczajniej pod słońcem bardziej literacko sformułować): "W końcu musiał uznać, co było dla niego smutne, że pies po prostu zniknął."

Co do listu, kilka uwag: "były, minęły" - to zupełnie inna bajka niż to, co chcesz powiedzieć. Albo czas zaprzeszły, który uszedłby w afektowanym i niezbyt poprawnym językiem napisanym liście, ale wtedy bez przecinka, albo (niepasujące tu całkowicie) powiedzenie "było, minęło" z przecinkiem i właściwie wyłącznie w tej formie. "Odkąd żeśmy" - bardzo potoczna forma, nie pasuje do podniosłego stylu listu, nawet jeśli miałby on być celowo trochę nieporadny (pisze człowiek nieszczególnie wykształcony, jak możemy mniemać z jego zawodu). "Pośpieszam" - też nie. Spieszę jest wystarczająco archaiczne, a poprawne. Brak przecinków przed ukochana i dalej przed gdzie. Jeśli chciałeś celowo pisać niepoprawnie, to też nie wyszło ;)

Wielkie dzięki za uwagi! :) Co do "spraw z przecinkami", to w niektórych miejscach, po prostu uznałem, że przecinek jest niepotrzebny, a w niektórych, to jest coś na kształt literówki - po prostu przeoczyłem dane miejsce.

Co do listu, to widzę, że mi się jako udało. Chodziło o prostego człowieka, który pisząc list, będzie się starał, z mniejszym lub większym skutkiem nadać mu podniosły styl.

"Niektóre zdania brzmią po prostu nieporadnie, jak z wypracowania w podstawówce (nie ma się do czego przyczepić językowo, ale można by je najzwyczajniej pod słońcem bardziej literacko sformułować): "W końcu musiał uznać, co było dla niego smutne, że pies po prostu zniknął." Faktycznie, może momentami mógłbym bardziej literacko sformułować, ale chodziło mi o prostą prozę, gdzie opowiadanie jest szefem, gdzie ważniejsza jest treść od formy. Coś w stylu Stephena Kinga. Nie wiem czy wiesz co mam na myśli. Jeszcze raz dzięki ;)

A tak w ogóle, to jak się czytało? W miarę płynnie? To zawsze dla mnie ważne, jak ktoś czyta moje teksty.

Zgadzam się z Audatą, że niektóre zdania brzmią nieporadnie. Zgadzam się też w kwestii interpunkcji. We mnie ten tekst nie wzbudził jakichś większych emocji. Fabuła dość prosta, opowieść poprowadzona prościutko z punktu A do punktu B. Takie do przeczytania i zapomnienia.

   I znowu tytuł  z kropką... A to portal literacki. I dalej czytać nie warto.  

Zanotowałem tę niezwykle cenną uwagę. Od teraz moje pisanie wkracza na nowy poziom. Dziękuję. Pozdrawiam.

Bardzo dobrze. A jeszcze lepiej byloby tę okropną i fatalnie nieszczęsną kropkę usunąź.  

Pozdrówko. 

To, że w tym tekście nie ma fantastyki, przemilczę. Ale pierwszy akapit zawiera bardzo dużo błedów. Na przykład nazwa ulicy jest napisana z małej litery, zbędny cudzysłów i błędy stylistyczne. Ogólnie przejrzałem tekst. Masz problemy z interpunkcją i powtórzeniami. 

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

"chodziło mi o prostą prozę, gdzie opowiadanie jest szefem, gdzie ważniejsza jest treść od formy"

Prosta proza, np. w rodzaju Kinga, to nie jest "treść ważniejsza od formy". Forma może być prosta, nawet przezroczysta, a przy tym doskonała literacko. Osobiście nie przepadam za Hemingwayem, ale u niego prostota formy jest literacko znakomita i tego mu nie sposób odmówić, niezależnie od tego, czy lubi się akurat takie klimaty, czy nie - ba, nawet niezależnie od tego, czy się lubi taki typ prozy, czy nie...

Jeśli chcesz pisać, to nigdy, przenigdy nie daj sobie wmówić (i nie wmawiaj sobie tego sam), że najwspanialsza treść usprawiedliwia poważne braki formalne. I pal diabli literówki - to da się łatwo zlikwidować w edytorze albo redakcji - chodzi o dopracowanie stylistyczne, gramatyczne itd. O zamysł formalny i jego konsekwentne stosowanie. Forma może być przeładowana, szalona, rozwichrzona (Sapkowski, Dukaj) albo prosta (Lem poważny, np. "Niezwyciężony"), ale musi być przemyślana i konsekwentna, żeby dzieło było dobre.

Niezłym ćwiczeniem w odkrywaniu, na czym to polega, jest czytanie różnych przekładów tych samych utworów, zwłaszcza jeśli istnieją złe i dobre (łatwiej jest dorwać kilka przekładów wierszy niż powieści, niestety, ale też się nadają) i porównywanie tego, co tłumacze robią z konkretnymi frazami oryginału.

Postaram się za jakiś czas wrzucić bardziej rozbudowane opowiadanie, uwzględniając wasze rady. Jeszcze raz, wielkie dzięki ;)

I oczywiście będzie też więcej fantastyki w następnym opowiadaniu ;)

Sympatyczny, ale nieco naiwny tekścik. Błędy --- jak widzę --- wyłapali poprzedni czytelnicy.

pozdrawiam

I po co to było?

Nowa Fantastyka