- Opowiadanie: drakaina - Marsjański gambit

Marsjański gambit

Po ko­lej­nym wy­ści­gu z de­dlaj­nem (i po­my­słem, który po­ja­wił się dawno, ale skon­kre­ty­zo­wał w ostat­niej chwi­li) oraz li­mi­tem, a także wiel­ce po­chła­nia­ją­cym ri­ser­czem (mu­sia­łam do­czy­tać na przy­kład o po­cząt­kach wło­skiej psy­chia­trii) zdo­ła­łam do­cią­gnąć ten pro­jekt do ja­kie­goś tam końca. To jest opo­wia­da­nie, które stwo­rzy­ła sama hi­sto­ria – po pro­stu mnó­stwo rze­czy tak świet­nie się skła­da­ło, że wy­star­czy­ło je od­po­wied­nio po­łą­czyć i już. Sporo ele­men­tów jest więc praw­dzi­we, ale nie będę ich zdra­dzać, bo spo­ilers.

 

Opo­wia­da­nie jest z uni­wer­sum (jed­ne­go z wielu), w któ­rym co rusz wy­cho­dzi mi inny na­strój oraz różny po­ziom ste­am­pun­ko­wo­ści (ta plus minus wzra­sta wraz z chro­no­lo­gią). Na­le­żą do niego:

We mgle (1869-1870)

Śpią­cy w do­li­nie  (1870)

Mar­sjań­ski gam­bit (1877-78)

Na po­łu­dniu bez zmian (1879)

Fun­da­ment Im­pe­rium (1888-1906)

Por­tret Naj­ja­śniej­sze­go Pana (1914)

 

A także nie­do­koń­czo­ne opo­wia­da­nie na kon­kurs “Racz­ko­wa­nie na Mar­sie” z 2020 roku, które może wresz­cie skoń­czę.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Marsjański gambit

Zima 1877

 

Czer­wień, morze czer­wie­ni.

Enzo Per­tu­si od ty­go­dnia śnił na czer­wo­no.

Nie była to czer­wień, którą znał z wcze­snej mło­do­ści, spod Ma­gen­ty i Sol­fe­ri­no, choć pa­mię­tał jak dziś prze­ra­że­nie na widok urwa­nej dłoni, dziu­ry w boku i sukna mun­du­ru na­sią­ka­ją­ce­go krwią w oka­mgnie­niu. Nawet po pra­wie dwu­dzie­stu la­tach zda­rza­ło mu się bu­dzić z krzy­kiem na tamto wspo­mnie­nie.

Ta czer­wień wgry­za­ła się w umysł, a nie ciało Enza, ka­za­ła my­śleć o wiecz­no­ści i nie­skoń­czo­no­ści ina­czej niż wtedy, kiedy jako sie­dem­na­sto­la­tek był prze­ko­na­ny, że pole bitwy jest wi­do­kiem, który bę­dzie miał przed ocza­mi w chwi­li śmier­ci.

Czer­wień po­ja­wi­ła się, kiedy pro­fes­so­re za­chę­cił go do spoj­rze­nia przez oku­lar. Ka­pi­tan w sta­nie spo­czyn­ku, in­ten­dent w armii Jego Kró­lew­skiej Mości, zo­stał wy­sła­ny do Spe­co­la di Brera, żeby omó­wić do­sta­wy al­ma­na­chów astro­no­micz­nych dla woj­ska, zanim jed­nak zdą­żył wy­ło­żyć spra­wę, bro­da­ty na­uko­wiec za­cią­gnął go do te­le­sko­pu i kazał pa­trzeć.

Od tego dnia sny Enza były czer­wo­ne.

 

Całość opowiadania dostępna w antologii “Fantastyczne Pióra 2022”

Koniec

Komentarze

No i wrzuciła na sam koniec. A już się zdążyłem ucieszyć, że mam szansę w konkursie. A tu proszę, przyszła i pozamiatała.

XXI century is a fucking failure!

Wrócę z dłuższym komentarzem, ale pozwolę sobie uzasadnić klika: a) za bardzo pomysłowe wykorzystanie gry kolorami, a konkretniej – czerwienią, b) za twist, że chodzi o nie to ciało niebieskie, o które wydaje się chodzić.

ninedin.home.blog

do spojrzenia okular. ← w okular ? przez okular?

Bystrooka, znowu, jak nikt, wykorzystujesz historię w swoim opowiadaniu. Budujesz klimat i napięcie nie sięgając do zombich, wiader krwi i fruwających wokół flaków. Miś daleki od interesowania się historią, znów sięgnął do Googla, żeby się douczyć. Takie są skutki obcowania z Twoimi tekstami. Za to i frajdę z czytania KLIK.

Dziękuję, Misiu, trochę się rumienię, mam nadzieję, że historia Risorgimenta Cię nie znudziła ;)

 

Ninedin i Caern, a także MPJ – pozostaje mi jedynie czekać na treściwe uwagi ;)

http://altronapoleone.home.blog

Wracam z zapowiedzianym dłuższym komentarzem.

 

Tekst jest, jak zwykle u ciebie, uczony i erudycyjny, oparty na efektownych historycznych zbieżnościach i paralelach, które czytelnik czasem musi sobie wyguglać (i ja na przykład to lubię i bardzo cenię, ale rozumiem, że nie każdy musi). Ładnie i wiarygodnie – nie pierwszy raz – piszesz tu postać osoby neuronietypowej, odciętej nieco od naszego świata, ale otwartej na inny, a jednocześnie – nie potraktowanej jak narzędzie narracyjne, tylko bardzo w swoich zachowaniach ludzkiej. Sprawnie – sprawniej niż większość pisarzy, w tym tych bardzo uznanych – posługujesz się także wprowadzanymi w narrację postaciami historycznymi: potrafisz zachować równowagę między re-kreacją ich osobowości i natury znanej nam ze źródeł historycznych a nadaniem im cech i ról wymaganych przez twoje fabuły. Jak już zaznaczyłam we wstępnym komentarzu, fabularnie bardzo podoba mi się twist, każący przez cały czas oczekiwać, że kluczowy dla wydarzeń będzie Mars (i jego kanały), podczas gdy faktycznie chodzi, hmmm, o nieco coś innego. Pięknie posługujesz się językiem – te przewijające się metafory z czerwienią są jednym z budulców spójności twojego tekstu.

To nie jest opowiadanie dla lubiących fantastykę typowo przygodową, z szybką akcją – wielbiciel)k)om takiej prozy zapewne nie spasuje, ale też “swoich” czytelników znajdzie na pewno.

ninedin.home.blog

Sprawnie – sprawniej niż większość pisarzy, w tym tych bardzo uznanych – posługujesz się także wprowadzanymi w narrację postaciami historycznymi…

Przyznam, że to mnie szczególnie cieszy, bo bardzo nie lubię postaci historycznych jako ozdobników albo takich “haseł wywoławczych” :) To o osobach nieneurotypowych też, aczkolwiek przyznam, że tu miałam problem, czy Francesca nie jest za bardzo podobna do bohaterki niewydanej jeszcze powieści…

 

Miło mi też, że wyłapałaś kwestię kolorów, a konkretnie czerwieni, bo bardzo mi na tym efekcie zależało. W całym tekście jest, świadomie, jeden rozdzialik, w którym nie ma czerwieni.

 

Natomiast, czy nie chodzi o Marsa? Trochę jednak chodzi… ;)

 

A co do guglania – w przeczytanym niedawno w tym konkursie tekście musiałam sobie guglać jakichś rockmenów, każdy niestety gugla nie swoją bajkę, choć pewnie moja jest bardziej niszowa…

http://altronapoleone.home.blog

Bardzo Twoje ;) Fajnie łączysz elementy historyczne, mitologiczne, literackie (książka Verne powstała chyba też w tych okolicach czasowych) i diabli wiedzą jakie jeszcze, a wszystko to doprawiasz mistycyzmem i podlewasz dużą ilością czerwieni. I ładnie Ci się to układa: Mars, wojna, krew ;) Ale też miłość wychodząca poza życie, bo tak się zastanawiam, czyją córką jest Francesca i dochodzę do wniosku, że ma tego samego ojca, co Margherita. I ładnie się splata w tej czerwieni też miłość Enza i Margherity.

Intryga polityczna też niczego sobie, Bismarc pospołu z Kruppem pewnie daliby się na to nabrać i postanowili ugryźć od razu większy kawałek tortu ;)

Generalnie spinają się na koniec wszystkie elementy, choć przyznaję, że w pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, czy Ci się to uda, bo napchałaś w opko wiele dobra. Ale udało się :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

No i wreszcie wyjaśnione, skąd się wzięła krótka zbiorowa obsesja z marsjańskimi kanałami! ;-) Aż mi się skojarzyło z Lemowskim “Ananke”, tam o ile pamiętam było wspomniane że Pirx za kadeta był zafascynowany tym socjoastronomicznym zjawiskiem.

Dobra, przepraszam. Ciągle sobie obiecuję że nie będę pisać w komentarzach wyników przypadkowych spięć w swoim mniej niż ćwierćinteligentnym móżdżku hah.

Wszystkie wątki bardzo dobrze się przeplatają, klimat historyczny nie mnie głupiej oceniać ale wydaje się wiarygodny i na pewno uprzyjemnia czytanie.

Dodatkowy plusik za wprowadzenie, ważnej dla fabuły, perspektywy potraktowanej jak pełnoprawny bohater osoby nieneurotypowej. I że to dziewczynka, nie chłopiec, bo w tej materii nadal nawet wśród fachowców pokutuje masa stereotypów. Nevermind, zagalopowałam się.

 

W każdym razie tekst bardzo dobry, i powodzenia życzę!

Życie to bajka braci Grimm w oryginale.

Jeremio, powitać :)

 

klimat historyczny (…) wydaje się wiarygodny

Staram się, a że zawodowo zajmuję się może dekadami ciut wcześniejszymi, to mam nadzieję, że wychodzi :) Ale właśnie moje zamiłowanie do wplatania realnych historycznych wątków skutkuje często tym, że ludzie się podobnie odbijają jak ja od Twoich rockmanów… Choć ostatnio staram się choć troszkę przemycić informacji w tekście, bo np. dawniej napisałabym np. “człowiek w charakterystycznych okularach”, który od szesnastu lat nie żył, a potem dziwiła się, że nikt nie rozpoznał XD

 

. Ciągle sobie obiecuję że nie będę pisać w komentarzach wyników przypadkowych spięć

Ależ takie komentarze są bardzo, ale to bardzo pożądane! Pisz o wszystkim, co Ci się przy lekturze opowiadań nasuwa! “Ananke” muszę sobie przypomnieć :)

 

Dodatkowy plusik za wprowadzenie, ważnej dla fabuły, perspektywy potraktowanej jak pełnoprawny bohater osoby nieneurotypowej. I że to dziewczynka

Miał być chłopiec, bo w powieści, którą właśnie kończę, jest dziewczynka, która rysuje, i miałam rozkminę, czy te postacie nie są do siebie za bardzo podobne. Ale bardziej mi pasowała dziewczynka. Ja jestem nieneurotypowa, choć oczywiście nie tak, więc to postacie mi bliskie.

 

Nevermind, zagalopowałam się.

Galopuj, takich nowych autorów/komentatorów nigdy za dużo!!!

 

Irko

 

Generalnie spinają się na koniec wszystkie elementy, choć przyznaję, że w pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, czy Ci się to uda, bo napchałaś w opko wiele dobra. Ale udało się :)

Też się bałam, czy limit i dedlajn pozwolą mi to spiąć, ale widzę, że się udało, więc się cieszę.

 

Z tego, że czerwień zagrała, też się cieszę. No i teraz może skończę marsjańskie z Twojego konkursu, bo ono jest de facto rozwinięciem tego, co tu raczkuje (żart zamierzony).

 

 

http://altronapoleone.home.blog

Cześć, czytałam ten tekst, podróżując po Lombardii, co nadawało całości smaczku (fajnie czytać opowiadanie osadzone m.in. w Mediolanie, siedząc przed Duomo :)). Czytało się przyjemnie, uwielbiam historyczno-fikcyjny misz masz i teksty, które zachęcają mnie, aby poznać tło wydarzeń, poczytać więcej o przedstawionych wydarzeniach. Jak dorwę się w końcu do komputera, to zgłoszę do biblioteki (chyba że inni mnie to tym ubiegną).

Bardzo Twoje – z licznymi nawiązaniami historycznymi, nieśpiesznym tempem i mocnym osadzeniem w określonym miejscu i czasie.

Czyli stąd się wzięły kanały na Marsie? Dobrze wiedzieć.

Polubiłam tę małą dziewczynkę. Pogrobowiec pełną gębą.

Acz, jak to Finkla, chętnie powitałabym więcej wyjaśnień w miejsce mistycyzmu. Na przykład dlaczego ojciec zjawił się w domu tylko raz? Czy to się wiązało tylko z koniunkcją Marsa czy potrzebne były jeszcze jakieś dodatkowe warunki?

Nie pomaga, że historycznie jestem za cienka w uszach, żeby pamiętać, co które państwo wtedy knuło. Do pierwszej światowej jeszcze daleko…

Babska logika rządzi!

Miś szczególnie lubi takie informacje, jak o kanałach marsjańskich. Wnoszą coś nowego.

Muszę powiedzieć, Finklo, żem zaskoczona pozytywnym odbiorem mimo historii w tle ;)

 

Co do pojawień się ojca – przyznam, że ponieważ to opko jest prequelem do niedokończonego opka na konkurs marsjański Irki, to tu koncepcja pierwotna może ulec zmianie wraz z rozwojem akcji, ale pierwotna jest taka, że on “działał po ludzku” krótko, na tyle, że zdążył wrócić do domu, który już tak naprawdę nie był jego domem, ale żona niezupełnie to przyjęła do wiadomości, tylko matka zrozumiała. A Enzowi się zjawia de facto jako duch, bo w niego też ten Mars trochę trafił.

 

Old Guard pozdrów ode mnie Lombardię! Byłam tam przejazdem w styczniu i w kwietniu i chętnie bym na dłużej wróciła :) Miło mi, że sceneria się dołożyła do pozytywnych wrażeń.

 

Misiu, kanałami się pobawiłam, bo tak naprawdę Schiaparelli święcie w nie wierzył, ale to pewnie wiesz.

http://altronapoleone.home.blog

Drakaino, to, że mało wiem z historii, jeszcze nie oznacza, że jej nie lubię. Wiem, że lubi się powtarzać, że to nauczycielka życia itd.

Babska logika rządzi!

Ech, gdybyż była nauczycielką życia… Niestety to jest wishful thinking, co bardzo pokazuje obecna sytuacja :(

http://altronapoleone.home.blog

Niekoniecznie. Po prostu niektórzy spali na najważniejszych lekcjach.

Babska logika rządzi!

Hmmm. Dziś rocznica zamachu na arcyksięcia Franza Ferdinanda. Putin miał podobne podejście do wojny z Ukrainą jak Austriacy do wojny na Bałkanach i z Rosją w 1914. Może nie spał, ale na pewno przegapił parę istotnych kawałków z lekcji ;)

http://altronapoleone.home.blog

Cześć, drakaino!

 

Bardzo dobre opowiadanie. Widać potężny research, ale i Twoją frajdę w jego przeprowadzeniu. Tekst jest bardzo klimatyczny, ma ciekawe rozwiązania – zwłaszcza elementy steampunkowe, podobał mi się też mariaż mistycyzmu z techniką. No i polityka. Bardzo lubię czytać o różnych, mniejszych bądź większych, knowaniach i spiskach, więc masz dodatkowego plusa.

Fabuła jest więcej niż interesująca, bohaterowie trójwymiarowi i wiarygodni, intryga wciąga od początku i nie puszcza aż do finału. Fantastycznie wykorzystałaś postacie historyczne, nie ma w tym cienia fałszu czy złego smaku. Bardzo przypadło mi też do gustu powiązanie Twojego tekstu z tematyką konkursu. Na plus też zauważona już przez innych czytelników kolorystyka :)

Jedynym mankamentem, jaki dostrzegam, jest zbyt duża mnogość bohaterów i szybkie cięcia między ich wątkami. Z początku gubiłem się w tym, kto jest kim, i musiałem się ze 2 razy wrócić. Ale może to być też moja wina jako zmęczonego/nie dość uważnego czytelnika – nie przesądzam :) To i tak raczej drobnostka niż poważny zarzut.

Z przyjemnością dobijam Cię do biblio i pomyślę, czy nie zrobić czegoś jeszcze :)

 

Pozdrawiam,

fmsduval

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Putin miał podobne podejście do wojny z Ukrainą jak Austriacy do wojny na Bałkanach i z Rosją w 1914.

No popatrz, a widzę głównie analogie między nim a Adolfem. To anektowanie upatrzonych ziem po kawałku, sprawdzanie, jak zareaguje reszta świata, kult jednostki – wspaniałego wojownika (chociaż żaden w swojej macierzystej organizacji nie zaszedł jakoś oszałamiająco wysoko)… Nawet takie drobiazgi jak organizowanie olimpiady i Hitlerjugend/junarmia się zgadzają.

Babska logika rządzi!

fmsduval – bardzo dziękuję za te miłe słowa! Trochę bałam się, czy nagromadzenie punktów widzenia w dość krótkim tekście zda egzamin, ale widzę, że aż tak koszmarnie nie przeszkadza :) W kończonej powieści mam punktów widzenia kilkanaście i dotychczasowi czytelnicy się nie gubili, więc uff, że tu też jednak wyszło.

 

Finklo – jedna analogia nie przekreśla drugiej, z Adolfem są jak najbardziej słuszne, zwłaszcza że Twoja jest bardziej do osoby, moja – do nadziei wiązanych z wojną. Austriacy w 1914 roku uważali, że na Bałkanach poradzą sobie w kilka tygodni, a z Rosją w pół roku. Tu oczywiście dość szybko okazało się, że w przeciwieństwie do Austrii, którą wsparły Niemcy (choć Kaiser był zdumiony tym, że Austria tak szybko wypowiedziała Serbii wojnę i to po przyjęciu przez Serbię prawie całego ultimatum), Rosja nie dostała poparcia tych krajów, na które liczyła (głównie na Chiny, choć chyba po trochu też na Turcję, mimo jej natowskiej przynależności).

http://altronapoleone.home.blog

Szpiedzy donoszą, że pruskie sterowce osiągają już prędkość niewyobrażalną dla naszych inżynierów i latają na odległości, których byśmy się nie spodziewali

Jak na informacje od szpiegów to bardzo ogólnikowe. 

 

bardzo nie powinno

A to może być trochę nie powinno? 

 

że cały świat stoi na granicy szaleństwa.

Zmieniłbym na obłęd, bo szaleństwo często pada w tekście. 

 

 

tubalny głos

Dzięki za przypomnienie tego określenia. :) 

 

 

Twarz mężczyzny pozostała spokojna, pojawił się na niej jedynie cień niepokoju

Cytując Tarnine, "hmm". 

 

 

W swojej niszy jesteś niezrównana. 

I w zasadzie na tym mógłbym zakończyć, ale wypada napisać ciut więcej. 

Opowiadanie to w zasadzie dwa opowiadania, dwie historie których punkt styku jest tak szczątkowy, że wręcz umowny. Nie przeszkadza to jednak cieszyć się każdą z nich. Jak zwykle, pięknie prowadzisz narrację, przedstawiasz tajemnicę – nie grozę, nie mistycyzm, ale taką niesamowitość jak we wiejskich opowiastkach o tym, że do kogoś zjawa przychodziła – w sposób intrygujący, szczegół po szczególe budujesz atmosferę aż do wyjaśnienia (czy dwóch wyjaśnień, które mają w sobie kolejne tajemnice), a przede wszystkim po mistrzowsku odzwierciedlasz realia poprzez postaci i ich tło. 

Nie przesadzę, mówiąc, że w swoim gatunku jesteś portalową mistrzynią. 

Do tego zręcznie przeplatasz historię z fikcja, conjest twoim wielkim atutem… ale myślę, że też kulą u nogi. Bo w tej poprawności też sama ograniczasz rozmach swojek kreacji. Chciałbym przeczytać opowiadanie, w którym popuścisz wodze fantazji, może nawet wyjdziesz ze swojej niszy. W której może być historia jako podbudowa tekstu, ale nie jako jej fundamenty, ściany i dach. Coś bardziej jak "Lód" Dukaja. Albo coś w ogóle wykręconego, bez historycznych powiązań. 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

To będzie ocena wybitnie subiektywna. Bardzo lubię styl, jakim piszesz. Lubię niespieszny rytm Twoich opowieści oraz ich zachowawczość w podawaniu informacji. Czytając Twoje teksty mam zawsze wrażenie, jakbym powoli sączył napój przez słomkę.

Co do samego opowiadania. Po jego lekturze niektóre z postaci musiałem sobie wyguglać, aby lepiej zrozumieć kontekst. Koniec XIX w to epoka, o której wiem bardzo mało i te opowiadanie doskonale mi to przypomniało. Co też jest jego wielkim plusem, że zachęciło mnie do dokształcenia się.

Pomysł na śmiały technologiczny skok w tej epoce jest mi bardzo miły, łatwo do mnie trafił, ponieważ wcale nie jest aż tak zupełnie fantastyczny, jak można by się spodziewać. Ta szczypta steampunka w historycznym sosie świetnie mi całość doprawiła. Świetnie przeplatają się losy bohaterów, ich wzajemne powiązania dopełniają historię. W tym miejscu jednak chciałbym zwrócić uwagę, że moim zdaniem w takiej objętości tekstu można się pogubić ze względu na mnogość postaci. Ich agendy i wzajemne powiązania są jasne, jednak, żeby dobrze się w nich zorientować, musiałem opowiadanie przeczytać ponownie (co akurat wcale problemem nie było ;) ).

Oddzielnie chciałbym powiedzieć o kolorze. Nie będę się rozwodzić nad rolą czerwieni w tekście i jak pięknie odmalowałaś obrazy i sceny za jej pomocą. Zwykle teksty literackie odbieram bardzo audiowizualnie, co jest pewnie pokłosiem mojej codziennej pracy. W tym wypadku widziałem opowiadanie w bardzo jaskrawych, wypalonych kolorach, niemalże w sepii, z której wyzierała tylko czerwień, jako jedyny, wyraźny kolor.

Dzięki za fantastyczną lekturę.

XXI century is a fucking failure!

dziury w boku i sukna munduru nasiąkającego krwią w okamgnieniu

“nasiąkającego w okamgnieniu krwią” chyba będzie brzmiało naturalniej.

którego bardzo nie powinno tu być

Czy “bardzo nie powinno” to poprawna konstrukcja? Może lepiej: “zdecydowanie nie powinno”.

 

Bardzo Drakainowe :)

Podoba mi się przerwa od tajemniczej czerni na rzecz tajemniczej czerwieni. Ta druga wydaje się nawet ciekawsza, choć być może to efekt nowości. Trochę tylko zabrakło jakiegoś mocniejszego rozstrzygnięcia, co do źródeł nadnaturalnego wpływu Marsa na bohaterów (chyba że jest ono ukryte gdzieś w tekście, a ja go nie wyłapałem). Wiem, że to niedopowiedzenie jest celowe i lovecraftowe. Jednak w sytuacji, gdy budujesz suspens na co najmniej trzech poziomach (tajemnica Francesci i jej ojca, tajemnica polityczna, tajemnica czerwieni jako takiej) sytuacja, w której ten ostatni, najbardziej ogólny i podstawowy poziom pozostaje jednocześnie najbardziej niedopowiedzianym, wywołała, przynajmniej u mnie, zamiast atmosfery tajemniczości pewne rozczarowanie. Nie chodzi mi oczywiście, by w tym opowiadaniu wszystko od razu wyjaśniać, ale mógłby zostać odsłonięty choć jeden konkretny element układanki, na którym czytelnik mógłby zawiesić swoją wiedzę do następnej lektury.

Co jeszcze mi się podobało, to bardzo sprawna organizacja opowiadania pod kątem zarządzania dużą liczbą bohaterów. Żaden zanadto nie dominuje, wszystkie narracje są dobrze ułożone i się całkiem ładnie dopełniają. Co więcej, niemal każda postać, nawet spośród tych czysto epizodycznych ma jakąś charakterystyczną cechę, co zdecydowanie ożywia świat. Mam co prawda wrażenie, że trochę się ta układanka rozlazła na koniec. Chodzi przede wszystkim o dość szybki przeskok do ojca Francesci, który przez większość czasu jest tajemniczym, niezrozumiałym bytem, a potem nagle po prostu czeka sobie w bramie.

Ach, i bardzo mnie urzekła wizja steampunkowych zakładów Kruppa :D

Nazbierało mi się pochwał, dziękuję za nie bardzo :)

 

@Caern

widziałem opowiadanie w bardzo jaskrawych, wypalonych kolorach, niemalże w sepii, z której wyzierała tylko czerwień, jako jedyny, wyraźny kolor

Ciekawe spostrzeżenie, ale niewykluczone, że ja też tak to widziałam: stonowane tło, z którego wybija się czerwień. Jak już pisałam wcześniej, jest tylko jeden rozdzialik, gdzie ona się (celowo) nie pojawia ;)

 

Ta szczypta steampunka w historycznym sosie świetnie mi całość doprawiła.

Założenie tego cyklu jest takie, że ilość steampunka rośnie wraz z chronologią :)

 

@Geki

 

dwie historie których punkt styku jest tak szczątkowy, że wręcz umowny

Miałam nadzieję, że jednak nie umowny, co sugeruje końcówka, a także postać ojca, ale możliwe, że limit jednak zeżarł trochę jasność połączenia ;)

 

Chciałbym przeczytać opowiadanie, w którym popuścisz wodze fantazji, może nawet wyjdziesz ze swojej niszy. W której może być historia jako podbudowa tekstu, ale nie jako jej fundamenty, ściany i dach. Coś bardziej jak "Lód" Dukaja.

Sęk w tym, że mnie w pisaniu najbardziej bawi gra z historią. Zwłaszcza jeśli jest choć trochę polityki. Aczkolwiek nawet w tle kryminalnych historyjek jest moja świadomość, że to jest całkowicie alternatywne II Cesarstwo i postacie są powiązane z wątkiem jak najbardziej politycznym, który na razie został poruszony tylko w tekstach pozaportalowych… W tym steampunkowym czy też steampunkizującym się powoli cyklu, owszem, zdarza mi się iść w nieco większe odejścia od historii, np. w Na południu bez zmian rozszyfrowanie, kim jest człowiek z prologu i epilogu, a zatem kim jest też główny przedmiot akcji, jest co najwyżej wartością dodaną, a We mgle znasz. Fundament Imperium “załatwił” Cień Burzy, który nie zrozumiał, ale się czepiał, a był wtedy bodaj najbardziej wpływowym lożaninem, niemniej tam jest wprawdzie mocno historycznie, ale dość odlotowo. Dziś pewnie bym to nieco inaczej napisała, ale nie wg wskazówek Cienia.

A tu na dodatek historia sama mi podeszła szczegółami: śmierć Wiktora Emanuela rok po odkryciu “kanałów marsjańskich”, ważny wcześniejszy deszcz niewyjaśnionych do dziś meterorytów akurat w miejscowości, gdzie lądował Garibaldi, potem kolejny duży deszcz we Włoszech w odpowiadającym mi czasie, no i ten motyw z meteorytami w biografii Schiaparellego. No i do tego akurat wtedy szybki rozwój imperium Kruppa. To taka historia, co się sama pisze, trzeba jej tylko nadać kształt…

 

Albo coś w ogóle wykręconego, bez historycznych powiązań. 

Od powykręcanych światów to Ty jesteś mistrzem. Ja chyba nie mam takiej wyobraźni ;)

 

@Światowider

 

zabrakło jakiegoś mocniejszego rozstrzygnięcia, co do źródeł nadnaturalnego wpływu Marsa na bohaterów (chyba że jest ono ukryte gdzieś w tekście, a ja go nie wyłapałem)

Trochę jest, ale mogłam to podkręcić. Ze sceny z ojcem Franceski nie jestem w pełni zadowolona, tzn. nie z samego dialogu, ile jego konsekwencji, ale tu zadecydował limit :(

 

przez większość czasu jest tajemniczym, niezrozumiałym bytem, a potem nagle po prostu czeka sobie w bramie

Ten człowiek w bramie jest wcześniej wprowadzony – Enzo zastanawia się, czy jest śledzony, czy to duch. I po prawdzie założenie pod sequel (ten nieukończony na “Raczkowanie na Marsie”) jest takie, że to są dwie niezależne postacie, ale tu się nie zmieścił taki wątek.

 

bardzo mnie urzekła wizja steampunkowych zakładów Kruppa

To był główny risercz, jaki musiałam zrobić do tego opowiadania, bo wiedziałam tylko ogólniki i oczywiście o “grubej Bercie” (to zresztą nie od tej, która tu się pojawia, wzmiankowana), niemniej jak już go zrobiłam, to był jeden z tych elementów, które mi tak cudownie podeszły do pomysłu. Opisałam to wyżej, w odpowiedzi Gekiemu :)

http://altronapoleone.home.blog

Ten człowiek w bramie jest wcześniej wprowadzony – Enzo zastanawia się, czy jest śledzony, czy to duch. I po prawdzie założenie pod sequel (ten nieukończony na “Raczkowanie na Marsie”) jest takie, że to są dwie niezależne postacie, ale tu się nie zmieścił taki wątek.

Tak, wiem, że to zostało wcześniej zasygnalizowane. Niemniej rozwiązanie wątku tajemniczego ducha poprzez po prostu podejście do niego i rozmówienie się z nim, wydaje mi się trochę… zbyt proste? Choć może akurat w tym wypadku jest dość realistyczne. Natomiast sam przeskok do tej sceny był moim zdaniem nieco zbyt szybki, ale to pewnie znowu konsekwencja złowrogiego limitu.

Zdecydowanie ciekawa, dobra opowieść! Bardzo misię! Niesamowicie zestawione fakty historyczne. Pojawiają się postaci rzeczywiste i wymyślone, a wszystkie wydają się realne w wykonywanych profesjach i środowiskach, w których żyją, a autentyzmu przydają umięjętne wtrącenia obcych słów, wyjaśniane mimochodem, z lekkością dla czytelnika.

Uśmiechnęłam się przy odwołaniu do marzeń sennych, szybko porównując daty. Możliwe. :-))

 

Subiektywnie – dla mnie – czerwieni było ciut za dużo. Szczegóły, bezpośrednio niezwiązane z głównym motywem jak kolor dywanu, domu, okna fabryki, niepostrzeżenie odwracały moją uwagę od tego właściwego. Z drugiej strony wiedziałam po co, to robisz. Po przeczytaniu dumałam nad tym i nie jestem pewna, lecz w niektórych miejscach chyba bym jednak usunęła. 

 

Przeczytałam komentarze i mi w zasadzie nie brakowało połączenia z Marsem, bo zbliżająca się koniunkcja wyraźnie na to wskazała. Pewnie, że po inżyniersku wolałabym, żeby mi położyć rozwiązanie na stole, najlepiej ze schematem, specyfikacją oraz analizą wpływu, jedak w Twoim opowiadaniu – nie potrzebowałam tego. Dla mnie ten rodzaj chęci/wolenie pracuje i świadczy o tym, że tekst mnie wessał. :D

Horroru za bardzo nie ma, przynajmniej takiego, ktory mnie wystrasza. Powiedziałabym, że bardziej narastająca groza, niewytłumaczalne zjawiska i tajemnica. Na szczęście, sprawą horroru nie muszę się przejmować, zdefiniują go dla siebie jurorzy.

 

Drobiazg:

,Zgodziła się pokazać kamyk ważnemu astronomowi w Mediolanie, mimo że nie rozumiała, po co

Tutaj przed „po co” chyba bez przecinka?

https://sjp.pwn.pl/zasady/;629774.html

 

pzd

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Myślę, że czytanie opowiadania na 3 raty troszkę utrudniło mi jego dobre przyswojenie, ale czuję że i bez tego za dużo było dla mnie postaci, subtelnych powiązań i intryg żebym miał poczucie dobrego zrozumienia całości.

W pierwszej scenie z ambasadorem miałem drobne problemy z połapaniem kto jest kim i co mówi, cień przemykał przez twarze o jeden raz za dużo, ale to pierdoła. Poza tym same pozytywy: mega fajny motyw z powtarzającą się czerwienią, budował atmosferę taką thrillerowo-horrorową, końcowy plot twist też mi się podoba (lubię historie, w których jest pewna “prozaiczność” motywacji czy właśnie intryg). Bardzo ładnie piszesz, fajnie oplatasz fabułę prawdziwą historią – bardzo to sobie cenię i wiem, że to bardzo trudne.

Całościowo oceniam opko bardzo pozytywnie, fajnie się bawiłem. Czuję tego bluesa.

Dzięki, Piotrze !

 

Cienie przemykające przez twarze tępiłam, ale widać nie dość skutecznie, ale… dedlajn gonił ;)

 

Miło, że tym, co przeszkadzało, były tylko duperele, a całość się spodobała. Oplatanie historią to mój konik…

http://altronapoleone.home.blog

Ja również należę do grona czytelników, którzy w trakcie lektury musieli się posiłkować wujkiem Google, ale uważam to za moją niedoskonałość, a nie tekstu :) Opowiadanie jest naprawdę świetne. Wielość wątków i postaci wymaga uważnego czytania (zdarzyło mi się parę razy przescrollować wstecz, żeby się połapać), ale jednocześnie sprawia, że opowiadanie jest pełniejsze, atmosfera bardziej namacalna.

Z całą pewnością zajrzę do innych opowiadań z tego uniwersum, które wymieniłaś we wstępie.

Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!

Dziękuję i zapraszam! I lojalnie ostrzegam, że są każdy w innym stylu i nastroju ;)

http://altronapoleone.home.blog

Brera – cupole.jpg

Слава Україні!

Witaj, Drakaino!

Podoba mi się, w jaką stronę poszłaś ze swoją twórczością. W Gambicie, jak to często u Ciebie, jest mocno historycznie, ale tym razem cała ta wiedza, którą błyszczysz i umiejętnie żonglujesz, jest podana wyjątkowo apetycznie, na co wpływ ma na pewno to, że zdecydowałaś się na, przynajmniej z początku, krótkie fragmenty, co zdynamizowało przecież dość statyczną historię.

Same wątki fantastyczne są tutaj akurat słabszą stroną tekstu, bo tu się coś komuś przyśniło, tam ktoś niby przyszedł, a niby nie żył. Ogólnie fantastykę odebrałem jako opierającą się na niedopowiedzeniach, co w kontekście tego opowiadania nie do końca mi siadło. Niemniej, powtórzę, to warstwa historyczna ciągła dla mnie to opowiadanie i naprawdę jestem w stanie machnąć ręką na subiektywne niedoskonałości, bo summa sumarum czytało mi się przyjemnie i szybko – choć zmuszasz czytelnika, by był uważny przy lekturze, lecz nie jest to przykre, bo aż się chce orientować, o co chodzi i kim są ci ludzie.

Opowiadanie mnie rozczarowało. Fantastyki kapka lub wcale. Tłumaczenie rozwiązań fabularnych snami nie przekonuje mnie. Brak kosmosu. Dużo epizodycznych postaci i szczegółów, te dodatki nie pozwalają skupić się na głównym problemie i na pierwszoplanowych bohaterach. Wkradł się nadmiar elementów. Zakończenie typu deux ex machina – bohater zyskał spokój po ślubie, a wcześniej nie było mowy o planach Enza lub uczuciu. Nie kupuję też tłumaczenia, że facet stracił rękę, ale myśli o Marsie. Facet został kaleką – to dla niego najważniejsze. Na koniec pochwalę poprawny język opowiadania.

MrB – ogólnie to podziękować, że historia tym razem spasowała i zainteresowała, bo to historyczne zbiegi okoliczności podyktowały w dużej mierze fabułę ;)

 

Same wątki fantastyczne są tutaj akurat słabszą stroną tekstu, bo tu się coś komuś przyśniło, tam ktoś niby przyszedł, a niby nie żył.

Jest jeszcze sugestia steampunkowych Niemiec (szybkie sterowce i ogólnie sterowce w wojnie francusko-pruskiej, choć na razie to steampunk bliskiego zasięgu), a nawet wyścigu kosmicznego w zasięgu ręki ;)

 

 

Tom_11

 

dodatki nie pozwalają skupić się na głównym problemie i na pierwszoplanowych bohaterach

Pray tell me, co Twoim zdaniem jest tu głównym problemem, a kto pierwszoplanowymi bohaterami? Bo w moim świadomym zamyśle są dwa równoległe wątki, które się przeplatają i uzupełniają. Akcja nie zawsze musi być linearna od A do Z.

 

Brak kosmosu.

W warunkach konkursu były planety, nie kosmos. W wątku konkursowyn wprost zapytałam, czy akcja może dziać się na Ziemi, z planetą w centrum uwagi, i uzyskałam odpowiedź, że tak. Poza tym co za wyzwanie pisać o planetach w kosmosie? 

 

bohater zyskał spokój po ślubie, a wcześniej nie było mowy o planach Enza lub uczuciu

Przejrzałam sobie Twoje komentarze i chyba po prostu chcesz, żeby o uczuciach pisać wprost, najlepiej z erotyką też dość wprost ;) Ja tak nie lubię (o czym świadczą i moje komentarze pod opowiadaniami, które tak bardzo Ci spasowały), a poza tym to nie jest opowiadanie o miłości, uczucie między Enzem i Margheritą rodzi się w tle wydarzeń. I jest sugerowane na tyle, na ile pozwala limit oraz moje własne preferencje do pokazywania emocji. Tu masz sugestie, że coś się między nimi rodzi:

– Powróciło wspomnienie ładnej młodej kobiety, zapewne córki karczmarza i Enzo z ukłuciem w sercu pomyślał, że mógłby osiąść na wsi, zakosztować spokoju

– zapytała go w końcu o imię i nazwisko, a on bardzo zabawnie zawstydził się, że sam się wcześniej nie przedstawił

– Kapitan podał jej ramię; zaśmiała się mimo woli, bo nikt wcześniej nie traktował jej jak damy. Przyjęła i nawet odważyła się na uśmiech. Odpowiedział tym samym, a jej zrobiło się cieplej na sercu.

 

Nie kupuję też tłumaczenia, że facet stracił rękę, ale myśli o Marsie. Facet został kaleką – to dla niego najważniejsze.

Zapewniam Cię, że w czasach, kiedy doświadczenie wojenne było nadal doświadczeniem większości mężczyzn, a rany odniesione na wojnie i kalectwo z nią związane na porządku dziennym, nikt się z tym kalectwem nie cackał i na pewno utrata ręki nie byłaby centralnym punktem życia takiego człowieka jak Enzo. Dostał mimo to pracę, stara się ją wykonywać jak najlepiej, a Mars wdziera się w jego życie w sposób trochę nadprzyrodzony (fantastyczny), więc pochłania. Dzięki Marsowi paradoksalnie znajduje szczęście i spokój. 

http://altronapoleone.home.blog

W warunkach konkursu były planety, nie kosmos. W wątku konkursowyn wprost zapytałam, czy akcja może dziać się na Ziemi, z planetą w centrum uwagi, i uzyskałam odpowiedź, że tak.

Potwierdzam, jest ok.

Слава Україні!

Twoje argumenty autorko mnie nie przekonują. Poprzedni komentatorzy również zwracali uwagę na rolę snu w opowiadaniu. Dla młodego mężczyzny kalectwo oznaczało problem niezależnie od epoki. Zakończenie deux ex machina – jedno zdanie nie zastąpi foreshadowingu. Namnożyło się postaci w opowiadaniu, mogłaś skupić się na głównych bohaterach. Mars stanowi w tej opowieści niewyraźny sen, najszerzej opisaną w niej planetą pozostaje Ziemia. Moje preferencje nie mają znaczenia, jeśli opowiadanie zostało dobrze napisane – jak "Miłość pachnie czarnym bzem".

No widzisz, Tomie, problem w tym, że mnie nie przekonują Twoje argumenty. Oraz nadal nie wiem, kogo uważasz za głównych bohaterów, choć podejrzewam, że Enza i Margheritę. Błąd, to są bohaterowie jednego z wątków, w którym kluczowa jest Francesca, mimo że punktami widzenia są Enzo i Margherita.

 

Komentatorzy zwracali uwagę na rolę snu w opowiadaniu – trudno, żeby nie zwracali, skoro jest to jeden z motywów. Nie twierdzę, że jest tu rozbuchana fantastyka na miarę space opery, ale jako wielokrotna humanistka nie zamierzam bawić się w sf, bo po prostu się na tym nie znam. Znam się natomiast na XIX wieku oraz traumach wojennych tego czasu, bo zajmuję się naukowo m.in. pamiętnikami żołnierzy, więc co do kalectwa nie masz racji w pierwszym komentarzu. W drugim zasadniczo łagodzisz swoje zdanie, bo problem na pewno bywa, zresztą Enzo ma nawet elementy PTSD, ale ponieważ nie jest to również opowiadanie o jego traumie, to wątek ten też pozostaje nierozwinięty. Niemniej naprawdę życie kogoś takiego nie obracałoby się wokół kalectwa, czytałam świadectwa osób znacznie ciężej rannych, znam mnóstwo biografii wojskowych XIX w., oficerowie bez nogi nie rezygnowali często z czynnej służby i nie roztkliwiali się nad kalectwem. W restauracyjnej Francji (1815-30) wojenne kalectwo było wręcz dla weteranów powodem do dumy i nierzadko oznaką politycznych sympatii, więc się z nim obnoszono. Tu oczywiście mamy okres późniejszy, niemniej jakkolwiek Solferino to kolejny punkt zwrotny w opiece nad rannymi podczas bitew (wcześniejszym były wynalazki Larreya na przełomie XVIII/XIX w.), to wciąż jeszcze mamy do czynienia z podobnym etosem wojennym jak z epoki, którą się w największym stopniu zajmuję.

 

Masz, oczywiście, prawo do swojej opinii i masz prawo woleć opowiadania w rodzaju “Miłości” (tak jak ja mam prawo uważać ją za opowiadanie co najwyżej przeciętne, czemu dałam wyraz w odpowiednim miejscu), niemniej niedostrzeżenie, że chodzi o kanały marsjańskie Schiaparellego, wykorzystane fabularnie jako element fantastyki i dalsza zagadka do rozwinięciw później, a dostrzeganie w kontekście Marsa jedynie snów Enza, zakrawa na złą wolę lekturową, bądź też upór, że to powinno być opowiadanie o Enzu i Marghericie, czyli o zaledwie jednym z wątków czegoś, co celowo jest różnych wątków spleceniem i Sartori/Schneider też jest głównym bohaterem. Wątek polityczny jest równie ważny, a z punktu widzenia całej serii nawet ważniejszy. Naprawdę nie zamierzałam się tu “skupiać na głównych bohaterach” (Twoim zdaniem głównych), ponieważ taka jednotorowa literatura mnie nudzi, więc nie interesuje mnie też takie proste pisanie. Po prostu lubię i dla przyjemności czytam, a zatem i piszę, zupełnie inną literaturę.

Co do foreshadowingu – wolę subtelny, zwłaszcza kiedy mowa o wątku pobocznym, nie lubię łopatologii i opowiadania za dużo. Zresztą przecież Enzo “oświadcza” się w scenie z ojcem, to już jest wprost powiedziane, foreshadowingi są wcześniej.

http://altronapoleone.home.blog

No widzisz, Tomie, problem w tym, że mnie nie przekonują Twoje argumenty. Oraz nadal nie wiem, kogo uważasz za głównych bohaterów, choć podejrzewam, że Enza i Margheritę. Błąd, to są bohaterowie jednego z wątków, w którym kluczowa jest Francesca, mimo że punktami widzenia są Enzo i Margherita.

 

Komentatorzy zwracali uwagę na rolę snu w opowiadaniu – trudno, żeby nie zwracali, skoro jest to jeden z motywów. Nie twierdzę, że jest tu rozbuchana fantastyka na miarę space opery, ale jako wiekokrotna humanistka nie zamierzam bawić się w sf, bo po prostu się na tym nie znam. Znam się natomiast na XIX wieku oraz traumach wojennych tego czasu, bo zajmuję się naukowo m.in. pamiętnikami żołnierzy, więc co do kalectwa nie masz racji w pierwszym komentarzu. W drugim zasadniczo łagodzisz swoje zdanie, bo problem na pewno bywa, zresztą Enzo ma nawet elementy PTSD, ale ponieważ nie jest to również opowiadanie o jego traumie, to wątek ten też pozostaje nierozwinięty. Niemniej naprawdę życie kogoś takiego nie obracałoby się wokół kalectwa, czytałam świadectwa osób znacznie ciężej rannych, znam mnóstwo biografii wojskowych XIX w., oficerowie bez nogi nie rezygnowali często z czynnej służby i nie roztkliwiali się nad kalectwem. W restauracyjnej Francji (1815-30) wojenne kalectwo było wręcz dla weteranów powodem do dumy i nierzadko oznaką politycznych sympatii, więc się z nim obnoszono. Tu oczywiście mamy okres późniejszy, niemniej jakkolwiek Solferino to kolejny punkt zwrotny w opiece nad rannymi podczas bitew (wcześniejszym były wynalazki Larreya na przełomie XVIII/XIX w.), to wciąż jeszcze mamy do czynienia z podobnym etosem wojennym jak z epoki, którą się w największym stopniu zajmuję.

 

Masz, oczywiście, prawo do swojej opinii i masz prawo woleć opowiadania w rodzaju “Miłości” (tak jak ja mam prawo uważać ją za opowiadanie co najwyżej przeciętne, czemu dałam wyraz w odpowiednim miejscu), niemniej niedostrzeżenie, że chodzi o kanały marsjańskie Schiaparellego, wykorzystane fabularnie jako element fantastyki i dalsza zagadka do rozwinięciw później, a dostrzeganie w kontekście Marsa jedynie snów Enza, zakrawa na złą wolę lekturową, bądź też upór, że to powinno być opowiadanie o Enzu i Marghericie, czyli o zaledwie jednym z wątków czegoś, co celowo jest różnych wątków spleceniem i Sartori/Schneider też jest głównym bohaterem. Wątek polityczny jest równie ważny, a z punktu widzenia całej serii nawet ważniejszy. Naprawdę nie zamierzałam się tu “skupiać na głównych bohaterach” (Twoim zdaniem głównych), ponieważ taka jednotorowa literatura mnie nudzi, więc nie interesuje mnie też takie proste pisanie. Po prostu lubię i dla przyjemności czytam, a zatem i piszę, zupełnie inną literaturę.

Co do foreshadowingu – wolę subtelny, zwłaszcza kiedy mowa o wątku pobocznym, nie lubię łopatologii i opowiadania za dużo. Zresztą przecież Enzo “oświadcza” się w scenie z ojcem, to już jest wprost powiedziane, foreshadowingi są wcześniej, wypisałam je w poprzednim komentarzu. Naprawdę chciałbyś, żebym łopatologicznie napisała, że się zakochał? Może jeszcze, żeby miał erotyczne sny? Bo ja nie wolę tak pisanych tekstów ;)

http://altronapoleone.home.blog

Jeszcze zapomniałem wspomnieć, ale do tego tekstu w okolicach premiery przyciągnęła mnie Twoja polecajka na fejsbuku. Bardzo dobrze zarzuciłaś tam haczyk. ;D

Co nie zmienia faktu, że czas nie jest z gumy i udało się doczytać dopiero w ostatnich dniach. :x

Drakaino, Tomie, z góry sumituję się za wtrącenie w wymianę zdań. 

 

@Tom_11

Zakończenie deux ex machina – jedno zdanie nie zastąpi foreshadowingu.

Jakże zaciekawił mnie wspomniany przez Ciebie „foreshadowing”! Co masz na myśli? Aż przewertowałam kilka materiałów z popularnymi trikami wprost i nie wprost i ich rodzajami, jednak sprawa się nie rozjaśniła. 

Wiem, z gustami się nie dyskutuje, lecz nieśmiało daję sobie przyzwolenie, by móc zgłębiać. Dociekać. Domyślam się, że może opko jest za mało crunchowe?

Rzecz nie rozgrywa się tutaj we śnie, sny są nośnikiem konkretnej rzeczy, uzasadnionego przypuszczenia. Osłabły, wtapiając się w tło, gdy czynnik wyzwalający tracił na sile. Czy wiemy na pewno – nie, czy warto postawić hipotezę i badać – tak, a więc zastanawianie się jest uprawnione. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Hej, hej

Przyznaję, jestem głupi i nie wiem, kim byli ci ludzie, nie kojarzę tych obcojęzycznych słów, chyba że kontekst pozwala mi je odgadnąć, oraz nie cierpię czytać opowiadania z wujkiem Googlem. Było tak na granicy, abym poczuł się nieco przytłoczony tym tekstem.

Bohaterowie wchodzą na scenę jeden za drugim, mrugają i znikają, by ustąpić kolejnym. Całe szczęście, powtarzam, całe szczęście, że zrobiłaś ich na tyle wyrazistymi, że się nie mylą. Szczególnie dziewczynka z zaburzeniami została nadzwyczaj umiejętnie przedstawiona, ale widać tych bohaterów, czuć ich dylematy i pragnienia. Dla mnie to podstawa w udanym tekście. Chcę ludzi (czy jakiekolwiek tam istoty), którzy pokażą mi, jak widzą świat i przekonają, że ich punkt widzenia jest fascynujący, że warto czytać dalej. Tutaj miałem takich bohaterów.

I całe szczęście, bo fabuła podobała mi się znacznie mniej. Pal licho fantastykę gdzieś w tle – przeżyję. Ale większość tekstu wyglądała jak „Bliskie spotkanie trzeciego stopnia” z dzieckiem, które ma wizje/sny jakiś dziwnych kosmicznych rzeczy, a ludzie próbują zrozumieć, o co chodzi. Potem lot na Księżyc i walka polityczno-szpiegowska między mocarstwami. Na koniec zaś fundujesz żołnierzy zmartwychwstałych dzięki jakimś odłamkom z Marsa? Nie powiem, żebym do końca zrozumiał, jak jedno przechodzi w drugie. Brakowało mi poczucia głównego celu, bo co rusz zmieniałaś nacisk na główny temat. I znów całe szczęście, bo motyw czerwieni jakoś trzymał to wszystko w trzeszczących ryzach.

Z dłuższym komentarzem wrócę, na razie tylko wtrącenie do dyskusji.

Szczególnie dziewczynka z zaburzeniami została nadzwyczaj umiejętnie przedstawiona

Zdecydowanie nie. To jest normalna dziewczynka, która rysuje dziwne rysunki. Zdaję sobie sprawę, jak to wygląda z boku, filmy rozpowszechniają różne mity. W praktyce zaburzenia dziecięce to pakiet zachowań, często łączących się z upośledzeniem umysłowym. Nie wygląda to tak, że dziewczynka rysuje coś dziwnego, mniej się odzywa, a poza tym zachowuje się względnie normalnie. Te dzieci nie przyswajają pewnego progu informacji, mają też specyficzne zachowania, które w tym opowiadaniu nie wystąpiły. Bardziej skłaniałabym się ku stwierdzeniu, że dziewczynka została nawiedzona przez ducha. Bo ona w sumie mieści się w normie, jest tylko trochę wycofana. Nie spełnia kryterium żadnego zaburzenia dziecięcego.

Cóż, Ando, widzę to inaczej, ale nie zamierzam wchodzić w dyskusję. Może źle odebrałem intencje autorki, może nie. 

Zanaisie, zasadniczo dobrze i dzięki za opinię, choć skojarzeniem z “Bliskimi spotkaniami…” mnie zaskoczyłeś, bo zdążyłam zapomnieć, że taki film istniał i w ogóle z początku pomyliłam z E.T. XD

 

Co do Franceski, od siebie mogę powiedzieć, że filmów obyczajowych o zaburzeniach nie oglądam w nadmiarach (jasne, kiedyś widziałam “Rain Mana”, “Piękny umysł”, “Forresta Gumpa” i pewnie coś jeszcze, ale dwa pierwsze pozostawiły mnie raczej obojętną jako emocjonalne naciągactwo, trzeci ratuje pomysł na fabułę i pewien stopień reżyserskiej ironii). Jakiekolwiek “zaburzenia” znam raczej z autopsji (zdiagnozowane ADHD i Asperger), a poza tym głównie z opowieści i bloga znajomej, która ma ciężko autystyczne dziecko (i Francesca pewne cechy ma po tamtym dziecku, choć było to z mojej strony nieświadome, teraz to dostrzegłam). Natomiast pisząc tę dziewczynkę oraz inną, w niewydanej jeszcze powieści, nie opisuję żadnych konkretnych zespołów, zwłaszcza że w opisywanych czasach nie wyróżniano tylu jednostek chorobowych czy zaburzeniowych jak dziś, tylko wymyślam taką “dziwność”, jakiej wymaga fabuła, bo za tą dziwnością zazwyczaj kryje się element fantastyczny albo przynajmniej się z nią wiążę. Tu oczywiście jest to fakt bycia dzieckiem nawet nie tyle ducha, ile częściowego aliena ;)

Zdaniem wielu czytelników te kreacje to (udana) nieneurotypowość, ale oczywiście specjalista może się przyczepić, że nie pokazuję cech charakterystycznych konkretnego zespołu. Tyle że to nie są obyczajowe opowieści o osobach z konkretnymi zaburzeniami, tylko o osobach nieco inaczej “zaburzonych”. Istotne jest dla mnie, żeby takie postacie były konsekwentne w obrębie fabuły, a nie odpowiadały możliwej diagnozie na miarę XXI wieku.

A tak po prawdzie w zasadzie każdy znany mi nieneurotypowiec jest inny, więc sama nie wiem, jak to z tą klasyfikacją jest. Muszą być jakieś cechy wspólne, skoro psycholog czy psychiatra jest w stanie postawić diagnozę, ale poza tym jesteśmy bardzo różni, także w stopniu socjalizacji.

http://altronapoleone.home.blog

Drakaino, ja też nie napisałem, że dobrze przedstawiłaś osobę ze spektrum czy ADHD, tylko osobę z zaburzeniami, a zaburzenia są rozmaite. Dla mnie to osoba nieneurotypowa, ale może jestem skrzywiony i widzę już ją nawet tam, gdzie nie powinienem ;)

 

Dlatego uważam, że dobrze zrozumiałeś moje intencje :)

Skądinąd spotkałam się z opiniami osób, które znają mnie osobiście, że to się włącza po trochu własne doświadczenie, choć objawy są inne.

http://altronapoleone.home.blog

Zdaniem wielu czytelników te kreacje to (udana) nieneurotypowość, ale oczywiście specjalista może się przyczepić, że nie pokazuję cech charakterystycznych konkretnego zespołu. Tyle że to nie są obyczajowe opowieści o osobach z konkretnymi zaburzeniami, tylko o osobach nieco inaczej “zaburzonych”. Istotne jest dla mnie, żeby takie postacie były konsekwentne w obrębie fabuły, a nie odpowiadały możliwej diagnozie na miarę XXI wieku.

Ludzie chorowali na to samo przed opisaniem tych przypadłości. Nie nadużywałabym terminów, bo łatwo o pomyłkę. Przeciwieństwem neurotypowości jest neuroatypowość, która obejmuje np. leworęczność czy dysleksję.

 

Prawdopodobieństwo w szczegółach powoduje, że czytelnikowi łatwiej jest się wczuć w opowieść. Wystarczyło przeczytać w Google, jak zachowuje się dziecko autystyczne czy osoba z ZA. Chodzi o uprawdopodobnienie postaci, przynajmniej w zarysach. Nie piszę o dokładnym odwzorowaniu, ale o uchwyceniu najbardziej charakterystycznych cech. 

 

Nie jest tak, że autystyczne dziecko nie mówi, a poza tym zachowuje się normalnie. Takie osoby nawet rysują i układają inaczej niż zdrowi rówieśnicy. Generalnie inaczej funkcjonują i to widać na pierwszy rzut oka.

Upraszczając: gdyby Franceska była autystyczna, siostra nie mogłaby jej spuścić z oka nawet na chwilę i nie powstałby taki rysunek. Gdyby dziewczynka miała Aspergera, nie miałaby najmniejszego problemu z mówieniem i uwielbiałaby naukowe terminy.

 

W zachowaniu Franceski najbardziej zastanawia, skąd wiedziała, co ma narysować.

Sposób traktowania dziewczynki przez starszą siostrę wydaje się mocno współczesny, kiedyś nie było tak różowo. Poza tym nikt by nie dociekał, co takie dziecko miało na myśli.

 

Zazgrzytało mi, że młoda dziewczyna prowadzi oberżę. Nietrudno domyślić się, jaki los spotkałby ją ze strony pijanych klientów. Pomoc chłopaka-sieroty niewiele by pomogła. Margherita miałaby też kłopoty z bójkami w lokalu i odebraniem zapłaty za posiłki.

Kolejny zgrzyt to pamiątkowa koszula z plamą krwi. W tamtych czasach nie ściągaliby ciała zwykłego żołnierza z pola bitwy, zdjęcie koszuli ze zwłok też wydaje się dziwne. 

Nie była to czerwień, którą znał z wczesnej młodości, spod Magenty i Solferino, choć pamiętał jak dziś przerażenie na widok urwanej dłoni, dziury w boku i sukna munduru nasiąkającego krwią w okamgnieniu. Nawet po prawie dwudziestu latach zdarzało mu się budzić z krzykiem na tamto wspomnienie.

Gdyby Enzo miał dziurę w boku i urwaną dłoń, wykrwawiłby się. A jeśli przeżyłby jakimś cudem i reagował tak, jak to opisałaś, czerwień z pola bitwy byłaby dla niego najważniejsza. 

Sam motyw czerwieni w połączeniu z Marsem i krwią wydaje się mocno ogranym rozwiązaniem. Pojawił się w wielu opowiadaniach na tym portalu. Można było to rozwinąć np. po linii barw, napisać o rdzawej czerwieni Marsa.

 

Warstwa fantastyczna u Ciebie opiera się na snach, duchach i na wpływie obcej planety. Te motywy podobały mi się najbardziej. Może nie są nowe (Mars skojarzył mi się z oddziaływaniem księżyca na ludzi), jednak są podane w spójnej formie. Szkoda, że informacja o doktorze snów nie doczekała się dalszego ciągu w opowiadaniu, ale rozumiem, że limit wymusił pewne cięcia. 

 

Zastanowiłabym się nad hermetycznością przekazu. Jeśli czytelnik musi odwoływać się do Google, porzuci lekturę lub będzie miał trudności, żeby wczuć się w pokazane zdarzenia. Zwłaszcza, że pojawia się ich dużo, miałam wrażenie, że trochę gnają. 

Potem lot na Księżyc i walka polityczno-szpiegowska między mocarstwami. Na koniec zaś fundujesz żołnierzy zmartwychwstałych dzięki jakimś odłamkom z Marsa? Nie powiem, żebym do końca zrozumiał, jak jedno przechodzi w drugie. Brakowało mi poczucia głównego celu, bo co rusz zmieniałaś nacisk na główny temat.

Zgadzam się. 

 

Pamiętam Twoje poprzednie opowiadania, widzę podobieństwa w konstrukcji i czasie akcji. Szkoda, że nie pokusiłaś się o porzucenie znanych realiów i umieszczenie akcji na obcej planecie. W opowiadaniu świątecznym odmienne dekoracje wpłynęły bardzo pozytywnie, IMO, był to jeden z lepszych Twoich tekstów.

 

 

 

Wystarczyło przeczytać w Google, jak zachowuje się dziecko autystyczne czy osoba z ZA.

W poprzednim komentarzu napisałam, że 1) mam zdiagnozowany ZA; 2) mam znajomą, która pisze blog o swojej autystycznej córce i dopiero post factum zorientowałam się, że Francesca dużo zawdzięcza opisom zachowania tej prawdziwej dziewczynki; 3) nie piszę osoby autystycznej ani z ZA, tylko de facto małą alienkę, bo córkę aliena. Ergo mam autentyczne cechy dziecka w podobnym wieku z autyzmem, choć nie piszę osoby z autyzmem ;)

 

Nie jest tak, że autystyczne dziecko nie mówi, a poza tym zachowuje się normalnie. Takie osoby nawet rysują i układają inaczej niż zdrowi rówieśnicy.

Francesca nie jest po prostu autystyczna ani aspergerowa, ale akurat rysuje i układa inaczej niż zdrowi rówieśnicy ;)

 

Sposób traktowania dziewczynki przez starszą siostrę wydaje się mocno współczesny, kiedyś nie było tak różowo. Poza tym nikt by nie dociekał, co takie dziecko miało na myśli.

A tu ulegasz stereotypom, więc “wydaje się” jest słowem kluczem ;) W przedmowie wspomniałam, że robiłam risercz w kwestii włoskiej psychiatrii w tym okresie i idealnie mi podeszło, bo akurat w Lombardii i okolicach urzędowali wybitni lekarze tej epoki, o których sobie poczytałam. Plus nie wszędzie było tak źle jak w Anglii. Nie wszędzie tak dobrze jak we Francji, ale akurat we Włoszech, i skądinąd Austrii też, nieźle. Nie jest też prawdą, że w dawnych czasach zawsze i wszędzie traktowano niepełnosprawnych umysłowo lub ludzi z zaburzeniami źle. W starożytności w Macedonii masz króla z porażeniem mózgowym (prawopodobnie, na ile jesteśmyw stanie to dziś ocenić), w Rzymie cesarza, niewiele wcześniej niż akcja mojego opowiadania, w latach 1835-48, człowiek ciężko upośledzony umysłowo był cesarzem Austrii. A z pamiętników i innych dokumentów epoki wynika, że na kontynencie ludzi lekko upośledzonych nie traktowano źle. We Francji nawet bardzo słynny przypadek matkobójstwa (i to rozszerzonego, bo również siostry i brata, a matka w ciąży) dostał złagodzenie wyroku w 1836 roku (z kary śmierci na dożywocie) ze względu na diagnozę psychiatryczną (alienistyczną się to wtedy nazywało). Mogę się nie znać na psychiatrii, ale akurat na XIX wieku się znam.

 

W zachowaniu Franceski najbardziej zastanawia, skąd wiedziała, co ma narysować.

Od ojca? Ona jest częściowym alienem.

 

Kolejny zgrzyt to pamiątkowa koszula z plamą krwi. W tamtych czasach nie ściągaliby ciała zwykłego żołnierza z pola bitwy, zdjęcie koszuli ze zwłok też wydaje się dziwne. 

Znowu się mylisz. Poległych chowano na polu bitwy, rodziny zawiadamiano, a pod koniec XIX wieku już na dodatek powoli zaczyna się świadomość, że każdy poległy powinien zostać indywidualnie upamiętniony; ba, już dla wojny francusko-pruskiej (1870-71) powstają w ich rodzinnych miejscowościach pomniki wyliczające wszystkich z nazwiska, to ostatecznie doprowadzi do powstania podczas I wojny światowej z jednej strony cmentarzy wojennych z indywidualnymi grobami, w miarę możliwości podpisanymi, a z zdrugiej strony idei pomnika nieznanego żołnierza dla upamiętnienia tych niezidentyfikowanych.

Wyprawa Garibaldiego to na dodatek troszkę co innego i tu jest bardzo prawdopodobne, że towarzysz broni zachował koszulę i zawiózł ją rodzinie. To była mała wyprawa, ok. tysiąc ochotników, nie było dużych bitew, zupełnie inne realia, a czerwone koszule jako znak uczestnictwa w tym zrywie były rodzinnymi pamiątkami.

 

Zazgrzytało mi, że młoda dziewczyna prowadzi oberżę. Nietrudno domyślić się, jaki los spotkałby ją ze strony pijanych klientów. Pomoc chłopaka-sieroty niewiele by pomogła. Margherita miałaby też kłopoty z bójkami w lokalu i odebraniem zapłaty za posiłki.

Czarna legenda oberży jest mocno przereklamowana (sama ją świadomie wykorzystałam w “Deszczowej oberży”), choć było trochę sławnych spraw zarówno z oberżystami zabójcami jak i na odwrót. Formalnie zresztą prowadzi matka, choć nie chodzi. We Włoszech kobiety zawsze miały sporo do powiedzenia. Margherita zresztą dostrzega, że Enzo nie jest nachalny itd., czyli musi mieć takie doświadczenie. Niemniej to bywało doświadczenie karczmarek w dowolnym wieku, faceci w pewnym stanie nie bardzo zwracają uwagę na wiek i urodę.

 

Gdyby Enzo miał dziurę w boku i urwaną dłoń, wykrwawiłby się.

Niekoniecznie. Od przełomu XVIII/XIX wieku istniała zorganizowana służba ambulatoryjna na polach bitew, w latach ‘70 już w zasadzie we wszystkich armiach, a akurat pod Solferino byli Francuzi, którzy byli tu najbardziej zaawansowani i np. od tego XVIII/XIX w. stosowali zasadę triażu. Po Solferino powstał zresztą Czerwony Krzyż. Zdziwiłabyś się, ilu ciężko rannych przeżywało dzięki ambulansom, dzięki znakomitym chirurgom, a także dzięki opiece markietanek, które bardzo często pełniły rolę pielęgniarek (bo to zajęcie, a nawet zawód, istniał przed Florence Nightingale, która kształciła się m.in. w Paryżu, a pełną parą ze zorganizowanym pielęgniarstwem wojennym wystąpiła podczas wojny krymskiej w latach pięćdziesiątych). Groźniejsze od potencjalnego wykrwawienia były powikłania: zakażenia, tyfus, to one dziesiątkowały armie.

 

Sam motyw czerwieni (…) Pojawił się w wielu opowiadaniach na tym portalu. Można było to rozwinąć np. po linii barw, napisać o rdzawej czerwieni Marsa.

To może jednak ktoś inny, bo u mnie rdzawa czerwień nijak by nie pasowała np. ze względu na odcień koszul Garibaldiego, ale zważywszy, że Mars jest “czerwoną planetą”, trochę trudno tego nie wykorzystywać ;)

 

Szkoda, że nie pokusiłaś się o porzucenie znanych realiów i umieszczenie akcji na obcej planecie.

Wtedy mogłabyś napisać, że wszyscy umieszczają akcję na Marsie/innej planecie i jest to ograne, a tak przynajmniej jestem w tym konkursie oryginalna ;) Poza tym mam wymyślony dalszy ciąg tego, mocno steampunkowy, dziejący się na Marsie (jeszcze pod konkurs Raczkowanie na Marsie), ale nie mogę siąść i go napisać. A pisanie o mniej lub bardziej bliskiej przyszłości w kosmosie mnie nie pociąga, nie moje klimaty, nie moja wyobraźnia, nie moja wiedza, żeby napisać science.

 

W opowiadaniu świątecznym odmienne dekoracje wpłynęły bardzo pozytywnie, IMO, był to jeden z lepszych Twoich tekstów.

Jeżeli masz na myśli to upiornie ponure postapo z 2020, to nikomu nie życzę takich powodów do napisania czegoś dołującego, jak wtedy miałam, i sama dużo bym dała, żeby ich nie mieć i żeby to opowiadanie nigdy nie powstało. Choćby było warte nobla…

http://altronapoleone.home.blog

Daję TAKa.

Nie muszę być fanem tego typu historii, ale nie mogę nie docenić, jak świetnie jest to napisane. Nadal uważam, że fabularnie końcówka nie bardzo wynika z początku, jednak jakoś się wiąże, czego nie mogę powiedzieć o wielu opowiadaniach znanych autorów z przeróżnych antologii. Myślę, że to będzie bardzo dobry tekst do Fantastycznych Piór.

Wciągające opowiadanie. Mocno zakorzenione w historii, ale dobrze zbalansowałaś ją z fabułą. Czytałem z dużym zaciekawieniem, więc błędów nie szukałem. Może ślub na finał to nie jest coś, czego oczekiwałem, ale fabułą i klimatem skutecznie bronisz tekst, który ma wydawniczą jakość. Napisz powieść, chętnie kupię.

Pozdrawiam.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

 

Known some call is air am

Sorki drakaina, czuć, że to jest dobrze napisane, ale jako zwykły czytelnik, a takich jak ja są miliony, zrezygnowałem w połowie, potem próbowałem wracać, ale czytanie szło mi coraz gorzej. Czasami chyba tak po prostu jest, że coś nie podchodzi. Znudziłem się strasznie w połowie tekstu i nie potrafię przebrnąć przez tą granicę. Nawet jeśli czuję, że za nią jest coś pociągającego to boję się zaryzykować. Ale jest piórko więc się nie przejmuj moja osoba. Pozdrawiam. Co złego to nie ja.

Przeczytałam ale parę rzeczy do mnie nie dotarło. Niby wszystko wyjaśniło się na końcu ale ja do końca nie wiem jak to się wszystko zakończyło. Skąd te chodzące trupy? Całe opowiadanie takie wolne a ostatnia strona nagle przyspieszyła tak nagle że zostałam z tyłu.

“Nie zdziwił się na widok trzech mężczyzn, z których dwóch świat uważał za zmarłych: jednego od prawie siedemnastu lat, drugiego od dwóch tygodni. Hrabia di Robilant zapewne przebywał teraz w Rzymie, na uroczystościach pogrzebowych w Panteonie”

A ten to kto i dlaczego o nim mowa?

 

I skoro plany Marsa to jedna wielka ściema to dlaczego Mars tyle narozrabiał? 

 

żeby wdowa dziecko kilka lat po śmierci męża rodziła?

Szyk mi tu zgrzyta: → … żeby wdowa kilka lat po śmierci męża dziecko rodziła?

 

doktor popatrzył wymownie zaszyty rękaw kryjący kikut

popatrzył wymownie na zaszyty rękaw

 

Zanim Pertusi zdążył się odezwać, a Margherita zareagować, Francesca wyrwała się jej i pobiegła z powrotem na schody. Astronom przeprosił i znikł na wąskiej klatce prowadzącej jeszcze wyżej.

Margherita zerknęła na Enza, który potaknął. Wspięli się po niewygodnych stopniach, a na samej górze dziewczyna stanęła jak zamurowana. Wielkie pomieszczenie wypełniały metalowe machiny, jakich w życiu nie widziała, a przy ogromnej tubie wymierzonej w otwarty dach, nad którym widać było rozgwieżdżone niebo, siedziała Francesca.

Trochę zagmatwany był dla mnie ten fragment. Francesca pobiegła z powrotem na schody, czyli zrozumiałam, że uciekła na dół schodami z obserwatorium. Po chwili dowiaduję się, że wbiegła jednak na górę. To “z powrotem” mnie zdezorientowało.

 

 

Zazdroszczę bogatego słownictwa: dzięki temu opowiadaniu poszerzyłam też swoje.

Bardzo mi się podobało, choć nie jestem pewna, czy wszystko należycie zrozumiałam :) Ale mam w planach przeczytanie całego uniwersum, może wtedy lepiej zrozumiem :)

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

dra­ka­ina – Remy Le­Be­au lubi ziemniaki

 

 

Przeczytałem już chyba najsympatyczniejsze, najzabawniejsze, najbardziej naukowe i jeszcze kilka “naj” opowiadań konkursowych, a to z pewnością jest najlepiej napisane. Lubię Twój styl, choć fabuły raczej gdzieś na granicy moich zainteresowań się plasują, więc zawsze ciężko mam się zabrać do czytania Twojego tekstu, bo wiem, że stylem mnie zachwyci, ale opowiadaną historią już niekoniecznie. Tym razem wszystko gra i buczy, jest dobre pisanie, z dobrym klimatem i równie dobrą fabułą.

Twoje teksty, z racji osadzania ich w alternatywnej historii, która często tylko nieznacznie różni się od naszej, mają dość wysoki próg wejścia. Ten próg można podnieść jeszcze bardziej, wprowadzając od razu kilka postaci. Widziałem w komentarzach, że czytelnicy się gubili. I nie wiem czemu, bo choć to jakby dwie biegnące obok siebie historie, a postaci jest sporo, to wszystko masz poukładane – ja nie miałem problemu z prześlizgiwaniem się od sceny do sceny, rozpoznając dopiero co przedstawionych przed momentem bohaterów. Dorzucenie później Kruppa nieco mnie zaniepokoiło, do tego doszedł Shneider i Horn, gdzieś zniknął Sartori i wydawało mi się, że teraz już będzie tego za dużo, ale nie, wcale nie odczułem negatywnie wprowadzania kolejnych bohaterów – wręcz przeciwnie, zaintrygował mnie wątek z tajemniczym pracownikiem w fabryce i śledziłem go chętniej, niż wątek Franceski, Margerity i Enza.

Tego, że Shneider = Sartori się nie spodziewałem. Podejrzewałem, że gdzieś tam wreszcie upchniesz coś, co nada sens wprowadzenia Giuseppe na samym początku, a dałem się zaskoczyć. Ten wątek ma ciekawy klimat, trochę szpiegowski, obiecujący intrygę.

Natomiast z drugiej strony jest okaleczony żołnierz nękany dziwnymi snami, tajemnicza dziewczynka i jej wizje, dziwny astronom, który spina oba wątki, tajemnicze kamienie i Mars. Czytając, czułem ten klimat niesamowitości oraz niepokoju – jak podczas lektury thrilling tales, niektórych opowiadań HPLa albo Poego. Tempo jest niespieszne, odkrywasz karty po kolei, ze spokojem, budując coraz konkretniejszą oraz solidniejszą konstrukcję, i choć może trochę za dużo tych wizji jak na mój gust u Enza, i może rola Franceski – podobno głównej postaci – jest na końcu ucięta, to i tak opowiadanie uważam za cholernie dobre. No i oczywiście również muszę powtórzyć za innymi czytelnikami tę oczywistą oczywistość – w żonglowaniu tłami historycznymi, postaciami z epoki i ówczesną obyczajowością jesteś najlepsza.

Chętnie przeczytałbym jakiś ciąg dalszy, w którym wyjaśnisz czym są te nie-kanały na Marsie, skąd wzięły się tajemnicze kamienie oraz dlaczego działają w ten sposób, i kto tam był u licha w tej bramie, skoro w komentarzach piszesz, że to nie miał być ojciec kobiet, tylko jeszcze ktoś inny.

Known some call is air am

Podziękować za odwiedziny :)

 

Nova

Hrabia di Robilant zapewne przebywał teraz w Rzymie, na uroczystościach pogrzebowych w Panteonie” A ten to kto i dlaczego o nim mowa?

Ambasador, był wcześniej. Może powinnam była napisać tak właśnie: ambasador. Zmienię w wersji do publikacji. Dziękuję za zwrócenie uwagi.

 

 

HollyHell

 

Uwzględnię uwagi w redakcji do antologii, dziękuję!

 

 

Outta

 

Miło mi, że komuś z jurorów się spodobało ;) I że trafiłam fabułą do kogoś, do kogo zazwyczaj nie trafiam, to bardzo podnoszące na duchu.

 

Tego, że Schneider = Sartori się nie spodziewałem.

To są nazwiska znaczące to samo po niemiecku i włosku, a w Południowym Tyrolu i Trentino rzeczywiście jest mocne przemieszanie, do dziś widoczne np. w sporcie, ale nie zakładałam, że czytelnicy to będą wiedzieć, aż tak naiwna nie jestem. Niestety nie da się (chyba?) przekazać tej informacji wewnątrz tekstu nieinfodumpowo :(

Ale tak naprawdę to się cieszę, że to nie jest od razu widoczne. Aczkolwiek rozsiałam podpowiedzi, np. pisząc, że Sartori jest świetnym aktorem i bez trudu odgrywał odpowiednie role w różnych środowiskach w Wiedniu. Zakładałam też, że to sugeruje jego bardzo dobrą znajomość niemieckiego.

 

czułem ten klimat niesamowitości oraz niepokoju – jak podczas lektury thrilling tales, niektórych opowiadań HPLa albo Poego

O rany, to jeden z najpiękniejszych komplementów, jakie w życiu dostałam!

 

Chętnie przeczytałbym jakiś ciąg dalszy

A ja go bardzo chcę napisać :)

 

w komentarzach piszesz, że to nie miał być ojciec kobiet, tylko jeszcze ktoś inny

Ja tak gdzieś napisałam? To chyba jakiś chochlik albo byłam bardzo pijana (a nie byłam ostatnio, bo nadal muszę się ograniczać), albo to był ten dzień, kiedy upiornie wręcz się uczuliłam na jad komarów, bo “przedawkowałam”, tzn. użarły mnie kilkadziesiąt razy.

Oczywiście, że to jest ojciec obu dziewczyn, to nawet jest wprost powiedziane, bo Enzo w sumie prosi go o rękę Margherity…

http://altronapoleone.home.blog

Miło mi, że komuś z jurorów się spodobało ;) I że trafiłam fabułą do kogoś, do kogo zazwyczaj nie trafiam, to bardzo podnoszące na duchu.

Bardzo się podobało :) I to nie jest tak, że nie trafiasz – trafiasz, tylko Twoje teksty są specyficzne, nacechowane wiedzą, której mi brak, i przez to ciężko mi się zabrać, ale kiedy już się zabieram, to zawsze mi się podoba, choć czasem mniej ;) Pamiętam dobrze Twój “Portret najjaśniejszego pana”, pamiętam “Wszystkie sny Abigail” – gdyby do mnie nie trafiały te opowiadania, to bym ich nie zapamiętał.

 

Ale tak naprawdę to się cieszę, że to nie jest od razu widoczne. Aczkolwiek rozsiałam podpowiedzi, np. pisząc, że Sartori jest świetnym aktorem i bez trudu odgrywał odpowiednie role w różnych środowiskach w Wiedniu. Zakładałam też, że to sugeruje jego bardzo dobrą znajomość niemieckiego.

Może zbyt nieuważny jestem, ale dla mnie to do końca zostało zagadką :) Cieszę się też, że mój komplement (szczery, żeby nie było :)) sprawił Ci radość.

 

Ja tak gdzieś napisałam? To chyba jakiś chochlik (…)

Oczywiście, że to jest ojciec obu dziewczyn, to nawet jest wprost powiedziane, bo Enzo w sumie prosi go o rękę Margherity…

To ja się chyba gdzieś podczas lektury komentarzy zgubiłem, albo źle odczytałem to, co napisałaś w odpowiedzi do Światowidera:

Ten człowiek w bramie jest wcześniej wprowadzony – Enzo zastanawia się, czy jest śledzony, czy to duch. I po prawdzie założenie pod sequel (ten nieukończony na “Raczkowanie na Marsie”) jest takie, że to są dwie niezależne postacie, ale tu się nie zmieścił taki wątek.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Z przyjemnością przeczytałam Twoje opowiadanie drakaino. Ciekawa historia, przedstawienie realiów niezwykle autentyczne. Zauważyłam też, że w Twoich dialogach dużo się dzieje, przez co są bardzo naturalne i interesujące. Czytając ten tekst miałam skojarzenia z powieściami Akunina o Eraście Fandorinie. Nie tylko tytułowy gambit, ale także towarzyszące czytaniu poczucie, że przeniosłaś mnie w epokę.

 

Pozdrawiam :)

Erast Pietrowicz Fandorin rocks! (Choć ja od “Gambitu tureckiego” wolę “Śmierć Achillesa”)

Known some call is air am

MaLeeNa – dziękuję, Akunina bardzo lubię i cenię, i na szczęście przeczytałam go dopiero jak już miałam napisane kilka opowiastek kryminalno-fantatycznych dziejących się w połowie XIX wieku ;)

Dzięki też za miłe słowa o dialogach – staram się, żeby moi bohaterowie rozmawiali ze sobą, a nie informowali czytelnika o czymś. To drugie co najwyżej jako wartość dodana ;)

 

Outta – w tym kawałku o duchu to ja się nieprecyzyjnie wyraziłam, bo oryginalnie, przed skrótami limitowymi był i duch, i szpieg, a Enzo brał ich za jedną postać. Duchem oczywiście od początku miał być ojciec dziewczyn, a szpiega usunęłam całkowicie z tej wersji, może wróci w antologijnej, ale nie wiem.

http://altronapoleone.home.blog

Dzięki za wyjaśnienia :)

Known some call is air am

@Outta: OFFTOP: o, Śmierć Achillesa, mój ulubiony Akunin :)

ninedin.home.blog

Piona, ninedin :) To też oj ulubiony, choć dwoch ostatnich nie czytalem, więc nie wiem czy któryś z nich nie byłyby lepszy :) Jeszcze "F. M." mi się podobało, tylko że to o wnuku Erasta, dzieje się współcześnie.

Known some call is air am

Komentarz mógłby być właściwie jednozdaniowy: jest to do obrzydliwości nudne, nadęte i rozwleczone opowiadanie o niczym. Ale nie byłbym sobą, gdybym się do tak krótkiego podsumowania ograniczył. Postaram się dokładnie opisać bezmiar mojego cierpienia związany z czytaniem tej rozmemłanej literackiej kluchy.

Czerwień, morze czerwieni.

Enzo Pertusi od tygodnia śnił na czerwono.

Wspaniałe rozpoczęcie. "Morze czerwieni" to prawdziwe wyżyny pomysłowości literackiej. I do tego te nowe akapity… od razu widać, że to wyższa literatura.

Pierwsza scenka jest oczywiście ubarwiona opisem krwawej bitwy, bo jak to tak bez tego. Dostałem też wstawki o tajemniczym teleskopie, co zapewne miało mnie zaciekawić, ale jest to chwyt tak podręcznikowy i oklepany, że już mnie to nie rusza. Żadnej nie ma w tym pomysłowości, żadnej oryginalności. Można odhaczać koleje punkty sztampowego rozpoczęcie: dziwne sny, tragiczne wspomnienia i element tajemnicy. Wszystko dokładnie wymieszać, dodać oklepany opis i gotowe.

Nie była to czerwień, którą znał z wczesnej młodości, spod Magenty i Solferino, choć pamiętał jak dziś przerażenie na widok urwanej dłoni, dziury w boku i sukna munduru nasiąkającego krwią w okamgnieniu.

I po co to "w okamgnieniu", brzmi to beznadziejnie.

 

Druga scena rozpoczyna się oczywiście od konfliktu przedstawionego w dialogu. Kolejna szkolna zagrywki, wszystko w tym tekście jest takie pozbawione swobody literackiej, sztuczne, zmanierowane i purpurowe. Margherita wypowiada się jak guwernantka, może służąca, a nie jak młoda dziewczyna. Opis tego, co robi Francesca pojawia się w narracji dialogowej, jest to drewniane. Ciągłe powtarzanie imion bohaterek wypada śmiesznie i wybija z rytmu.

– Chodź – powiedziała do siostry – pomożesz robić risotto.

Dziewczyny były same, więc wiadomo do kogo zwraca się Margherita.

Mała nawet nie drgnęła. Kiedy Margherita wyciągnęła do niej rękę, Francesca tylko zacisnęła piąstki.

Te dwa zdania są tragicznie napisane. Powinny zostać przeredagowane tak, aby w odniesieniu do Franceski można było posługiwać się podmiotem domyślnym: Mała nawet nie drgnęła. Zacisnęła tylko piąstki, kiedy Margherita wyciągnęła do niej rękę.

Kiedy wyciągnęła cebrzyk na kamienne ocembrowanie, odpięła go i odwróciła się w stronę domu, krzyknęła i rozchlapała większość wody.

To zdanie jest dla mnie wyliczanką czynności i ma monotonną konstrukcję z powtórzeniami: odpięła i odwróciła, krzyknęła i rozchlapała. W dobrze napisanym tekście nie opisuje się każdej drobnej czynności.

– Czego ty chcesz? – Margherita nie kryła złości.

Emocje bohatera powinny wynikać z dialogu.

Siostra stała nieruchomo, bez słowa. Nigdy wcześniej tak się nie zachowywała. Była trudna i nieusłuchana, lecz dziś naprawdę złe w nią wstąpiło.

Na początku sceny pada informację, że mała się nie odzywa. Do tego po raz kolejny narrator przekonuje czytelnika, że dziewczynka jest straszna, bo jest straszna, ale nic takiego nie zostało pokazane. Czytelnik nie ma szans na poznanie i ocenę postaci, odbiera mu się to prawo. No ale cóż, jak się nie potrafi bohatera opisać porządnie, to trzeba wciskać takie nieudolne opisy, bo inaczej czytelnik w ogóle się o postaci nic nie dowie.

Kolejny fragment zawiera streszczenie historii Margherity, która jest już całkowicie tekturową postacią. Znowu narrator na siłę przekonuje czytelnika jak to biedna dziewczyna: ojciec zginął, matka za sprawą domniemania zdrady stała się wyrzutkiem, do tego straciła władzę w nogach. Wstawka o dziewczynce błagającej ojca. żeby nie szedł na wojnę ma wzruszyć i zmanipulować czytelnika, ilość efekciarskich sztuczek w tym tekście zaczyna być męcząca. Jak można kleić takie badziewia?

 

Od kiedy matka straciła władzę w nogach, oberża była na jej głowie

A wieć oberża była na głowie matki?

 

Matka, owszem, siedziała w kuchni i czuwała nad przyrządzaniem potraw,

To już jest obraza dla inteligentnego czytelnika. Matka straciła władzę w nogach, to wcale nie oznacza, że nie może pomagać w kuchni. Ręce ma sprawne, warzywa można obierać na siedząco. Każdy opisane zdarzenie jest podkoloryzowane, aby stworzyć fałszywy odbiór tekstu.

Ojciec zginął w sześćdziesiątym, podczas spedizione dei mille, została po nim tylko czerwona koszula z czerwieńszą jeszcze plamą krwi na sercu. Matka umieściła tę relikwię wraz z pośmiertnym odznaczeniem w gablocie w sali jadalnej,

Jakież to teatralne. Wzmianka o koszuli znalazła się tu tylko w celach efekciarskich, na wypadek gdyby czytelnik nie skojarzył, czym jest wyprawa tysiąca. Nie przekonuje mnie też wstawianie obcojęzycznych nazw w ten sposób, jest to kolejna sztuczka, która ma podrasować tekst. Nazwa polska jest szeroko rozpowszechniona i znana, więc po co tworzyć taką ułudę?

– Co to jest? – zapytała, wskazując na nieprzypominający nijak ani ich domu, ani oberży, ani też niczego w Lodi budynek.

I wkraczają na scenę kolejne tabuny postaci i to zestresowanych. Sartoriemu trzęsą się ręce, więc penie mam się przejąć, ale takie sztuczki na mnie nie działają, jedynie mnie śmieszą.

Hrabia pochylił się nad biurkiem, wziął pióro do ręki, umoczył je w kałamarzu – i na kartkę spłynął kleks, rozpryskując się czerwienią niczym kropla krwi.

Enzo Pertusi pojawia się w oberży, Francesca rysuje obserwatorium, w którym jest teleskop. Opowiadanie oczywiście wpada w przewidywalny schemat. Losy kolejnych postaci zaraz się splotą i może byłoby to nawet interesujące, gdyby fabuła nie była taka nijaka o oparta na pomyśle, w którym z pozoru mało znaczące postaci za sprawą niewyjaśnionych zdarzeń wpłyną na losy świata. I ta oklepana kreacja dziecka z niezwykłym przesłaniem ("Różowe gwiazdy spadają"?).

Na dodatek mógłby przysiąc, że skryty w cieniu rozmowie przysłuchuje się człowiek, którego zdecydowanie nie powinno tu być. Człowiek, który nie żył od szesnastu lat.

Motyw ducha pojawiający się nie wiadomo skąd? To niestety kolejna efekciarska zagrywka, mająca wzbudzić zainteresowanie, ale ja tylko przewracam oczami i wzdycham z rozczarowaniem, widząc coś takiego.

Ciemniejsze kształty, niczym kolumny wojska, wiły się wokół czerwonej wieży specoli, zupełnie jak na rysunku dziwnego dziecka z oberży.\

Kto by pomyślał? Cóż za zaskoczenie.

 

Scena w szkole była momentem, w którym zacząłam przewijać tekst, żeby sprawdzić, czy jeszcze daleko do końca tej mamałygi. Postaci są dla mnie pozbawione osobowości, a narracja prowadzona zupełnie tak samo, niezależnie do przyjmowanej perspektywy.

Lato 1877 to pojawienie się kolejnej postaci, kolejnej białej kartki, zapewne kolejny element układanki, ale takiej, której rozwiązanie zupełnie mnie nie interesuje.

– Rysunki mojej pacjentki, małej dziewczynki…

Litości! Co za nuda i sztampa.

Zakończenie przywitałem z ulga, że to już koniec tego "dzieła". W pewien sposób jest to nawet ciekawe, że można tak bardzo nie potrafić stworzyć fabuły, że można rozwlec tak nijaki pomysł na 50 tys. znaków, że można tak bardzo lać wodę i tworzyć kolejne akapity rozlazłych opisów. Nigdy nie zrozumiem dlaczego ludzie bez wyobraźni pchają się do pisania fantastyki, przecież jest tyle innych gatunków, które nie wymagają kreowania światów i w których wcale nie trzeba mieć ciekawego pomysłu.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Ho, ho, ciekawe zatem, skąd te arcywysokie dwa punkty…

 

A tak poza tym, Osvaldzie, chyba w końcu rozgryzłam, co w Twoich komentarzach jest tak naprawdę wkurzające. Nie to nawet, że przyszedłeś na to forum z ewidentną i wręcz zapowiedzianą złą wolą udowodnienia nam wszystkim, że nie umiemy pisać. Nie, to co najwyżej świadczy o Twoim charakterze i jest zasadniczo Twoim problemem. Nie, wkurzające jest to, że swoje subiektywne oceny kreujesz na wyrocznię, a siebie na ostatecznego arbitra literackiego. Oczywiście masz święte prawo do swoich subiektywnych gustów i mogło się tak żłożyć, że akurat wszyscy udzielający się na tym forum w te twoje gusta nie trafiają. Zdarza się, zdarza się też masochizm w postaci czytania tekstów, których lektura nie sprawia człowiekowi przyjemności. Masz również święte prawo napisać, że coś Ci się nie podoba – podobnie jak każdy z nas, kiedy komentuje tutejsze teksty; sama ostro krytykuję kilkoro autorów, którzy tu są wielce chwaleni, bo po prostu piszą kompletnie nie mój typ literatury. Niemniej staram się podkreślać, że to moje subiektywne zdanie. Ty nie – Ty uważasz się za ostateczną wyrocznię i kreujesz się na obiektywnego krytyka. Którym nie jesteś, mimo że masz pewne pojęcie o literaturze i języku. I mógłbyś być cennym nabytkiem na forum jako komentator, gdybyś potrafił wyrażać swoje opinie jako swoje opinie, a nie jako pseudo wyrocznie.

Bardzo mnie zatem ucieszyło, że wpadłeś w pułapkę własnej pychy, założywszy, że żadne z nas, tutejszych autorów, nie ma świadomego pojęcia o warsztacie i budowaniu tekstu. Albowiem jakkolwiek oczywiście masz prawo do tego, żeby to, co piszę, Ci się nie podobało, niemniej akurat nad warsztatem panuję i narrację tworzę świadomie. Ty zaś nie zauważyłeś, że w tym tekście (podobnie zresztą jak w większości moich tekstów) mamy narrację wprawdzie trzecioosobową, ale bardzo mocno spersonalizowaną i każdy rozdzialik jest pisany z konkretnego punktu widzenia. A najważniejszą cechą takiej narracji jest to, że ogląd świata przez punkt widzenia jest ograniczony. Bohater, którego oczami patrzymy, coś widzi, ale to nie znaczy, że poprawnie to interpretuje. Czytelnik zaś dostaje od takiego narratora (zwanego niewiarygodnym) informacje niekoniecznie prawdziwe. I tak jest z tym człowiekiem, “który od kilkunastu lat nie żył”. Bohater wie tyle, ile w tej alternatywnej wersji wydarzeń oficjalnie przekazano: że hrabia Cavour nie żyje. Ergo wydaje mu się, a i czytelnikowi razem z nim, że widzi ducha. A tymczasem to “red herring” czyli zmyłka, bo w alternatywnej historii Cavour żyje i całkiem żywy pojawia się w końcówce. Ty jednak, w Twojej założonej złej woli wobec nas, portalowiczów, wziąłeś to za dobrą monetę i wydałeś wyrok na podstawie niepewnych danych. (”Motyw ducha pojawiający się nie wiadomo skąd” – no właśnie wcale nie, panie zadufany w sobie). 

Podobnie mylisz się, uważając, że w lecie pojawia się nowa postać. Tak, pojawia się nowa sceneria, a wraz z nią nowi aktorzy i nowe punkty widzenia. I widzisz, ten punkt widzenia Kruppa i jego majstra jest mi potrzebny dlatego, że nie mogę prowadzić narracji z punktu widzenia Sartoriego/Schneidera (tak nawiasem mówiąc te nazwiska znaczą to samo po włosku i niemiecku, imię też jest to samo) bez zdradzania przedwcześnie, że to ta sama osoba. A więc znów: pełna świadomość warsztatu narracyjnego, której z góry mi odmówiłeś. I w tych rozdzialikach, jakkolwiek punktem widzenia jest głównie Horn, narracja skupia się na nowym pracowniku, to on jest bohaterem, co czytelnikowi może dać sygnał, że to on jest ważny, a nie punkt widzenia.

Z tego samego powodu, kiedy narracja jest z punktu widzenia Margherity, to Francesca będzie charakteryzowana według tego, jak postrzega ją siostra, a nie tak, jak mógłby ją opisać narrator wszechwiedzący.

Także ten kawałek opinii: “Do tego po raz kolejny narrator przekonuje czytelnika, że dziewczynka jest straszna, bo jest straszna, ale nic takiego nie zostało pokazane” jest wyrazem powziętego z góry założenia, ponieważ dziewczynka na pewno nie jest pokazywana jako “straszna”. Co najwyżej dziwna, dla zabieganej, zapracowanej siostry męcząca, ale zarazem ta siostra ją kocha i ma do niej sporo cierpliwości. A Francesca ani razu nie jest pokazana ani jako przerażająca ani w żaden inny sposób straszna. To wyłącznie Twoja nadinterpretacja.

 

Jeszcze w kwestii złej woli w interpretowaniu fragmentów tekstu. Taki kawałek:

– Czego ty chcesz? – Margherita nie kryła złości.

Emocje bohatera powinny wynikać z dialogu.

Myślę, że jesteś dość inteligentnym i spostrzegawczym czytelnikiem, żeby doskonale wiedzieć, że didaskalium nie informuje tu o tym, że Margherita jest zagniewana, ale o tym, że zaczyna tracić nad sobą panowanie. I nie wrzeszczy, nie wyzywa, ale raczej np. tonem głosu daje do zrozumienia, że ma dość. Kluczowe w tym didaskalium jest “nie kryła”, a nie “złość”. 

 

Powtórzę: gdyby nie Twoje zadufanie i arogancja w formułowaniu zarzutów, często niepopartych tak naprawdę niczym w samych tekstach (np. uwaga, że Margherita mówi jak guwernantka: ona bardzo mało mówi, nie wygłasza tyrad, więc wskaż może, gdzie ta guwernantka zamiast budować takie efekciarskie zarzuty), to sporo szczegółowych uwag byłaby cenna. Np. zgadzam się z sugestią przeredagowania dwóch zdań, choć nie wiem, czy aż takie histeryczne “są zbudowane tragicznie” jest konieczne. Twoja wersja jest zgrabniejsza, zgoda, zapewne wykorzystam ją w redakcji tekstu. Ale naprawdę to można napisać bez emfazy i egzaltacji: “Niezbyt zgrabne zdania, lepiej brzmiałoby…” Dobra redakcja polega na zwracaniu autorowi uwagi na niedoskonałości, jako zarówno tłumaczka jak i autorka bardzo cenię takie uwagi, bo we własnym tekście bardzo trudno jest zauważyć takie drobiazgi. Ale naprawdę fajniej się pracuje z redaktorem, który nie uważa za swój obowiązek gnoić autora.

 

I jeszcze jedno. Generalizujące opinie w rodzaju “W dobrze napisanym tekście nie opisuje się każdej drobnej czynności”. To jest efekciarstwo, ale nie poparte realiami literackimi. Wiesz, to akurat zależy od tekstu, stylu, autora. Ja osobiście wolę Prousta od Hemingwaya, choć np. taki “Stary człowiek i morze”, powszechnie uważany za arcydzieło literatury, jest mocno nasycony szczegółowymi opisami czynności. Przykład pierwszy z brzegu, dość na początku:

Siedzieli na tarasie i wielu rybaków podkpiwało ze starego, ale on się nie gniewał. Starsi

patrzyli na niego i robiło im się smutno. Jednak nie pokazywali tego po sobie i rozmawiali

uprzejmie o prądzie i o głębokości, na jaką zapuścili linki, i o tym, że pogoda się ustaliła, i o

wszystkim, co widzieli. Ci, którym powiodło się tego dnia, już wrócili, wypatroszyli swoje

marliny i ponieśli je rozciągnięte na dwóch deskach – a pod końcami każdej uginało się dwóch

ludzi – do składu ryb, gdzie czekały na samochód-chłodnię, który miał je zabrać na targ do

Hawany. Ci, co złowili rekiny, zanieśli je do przetwórni po drugiej stronie zatoczki, tam zaś

podciągnięto ryby na blokach, wyjęto wątroby, odcięto płetwy, a po zdjęciu skóry mięso

pokrajano na paski, żeby je nasolić.

Na koniec taka sugestia. Skoro twierdzisz, że jesteś profesjonalistą, skoro twierdzisz, że mam szanse znać Twoje recenzje, i tak dalej – miej odwagę cywilną i przyznaj się, kim jesteś. Takie “single blind” jest mało uczciwe, jak w recenzjach grantowych: autor projektu jest znany recenzentowi, a recenzent jest anonimowy i może pisać dowolne brednie, bo czuje się bezkarny. A ty jak na razie podważyłeś moją wiarę w to, że istotnie tak znakomicie znasz się na literaturze, choć bardzo starasz się kreować taki obraz samego siebie. Owszem, miewasz niezłe sugestie redakcyjne, językowe. Ale to nie to samo.

 A akurat ja, choć uważam skończenie polonistyki za życiowy błąd, to jednak ją skończyłam i wiedza mi pozostała, czy tego chcę, czy nie chcę. I nie dam się złapać ani zastraszyć takim efekciarskim tekstom, jakimi nas raczysz.

http://altronapoleone.home.blog

I kolejna wnikliwa analiza mojej osoby, wielce interesujące.

Ho, ho, ciekawe zatem, skąd te arcywysokie dwa punkty…

Bo nie ma tu bzdurnych metafor.

Oczywiście masz święte prawo do swoich subiektywnych gustów i mogło się tak żłożyć, że akurat wszyscy udzielający się na tym forum w te twoje gusta nie trafiają.

I tu się mylisz, bo dwa teksty uznałem już za całkiem przyzwoite. Akurat Twoje się do nich nie zaliczają.

Ty zaś nie zauważyłeś, że w tym tekście (podobnie zresztą jak w większości moich tekstów) mamy narrację wprawdzie trzecioosobową, ale bardzo mocno spersonalizowaną i każdy rozdzialik jest pisany z konkretnego punktu widzenia. A najważniejszą cechą takiej narracji jest to, że ogląd świata przez punkt widzenia jest ograniczony. Bohater, którego oczami patrzymy, coś widzi, ale to nie znaczy, że poprawnie to interpretuje.

Drakaino, narracja personalna jest zagadnieniem tak prostym, że szczerze mówiąc, nawet do głowy by mi nie przyszło, że ktoś może jej nie rozumieć. I przyznam, że jest to zabawne jak rozpaczliwie uczepiłaś się tego motywu jako podstawy do wykazania mojej rzekomej niewiedzy. Ale w sumie dobrze, że o tym wspomniałaś, bo widać tu jeszcze jeden istotny mankament. Narracja personalna to nie tylko zmiana perspektywy i brak wszechwiedzy narratora, ale też styl wypowiedzi. Dobrze zrobiona narracja personalna oddaje osobowość bohatera i jego sposób komunikacji, a w tym opowiadaniu tego nie ma. Owszem, zmienisz bohaterów, ale w żaden sposób nie indywidualizujesz stylu narracji. Poza tym ważnym elementem narracji personalnej jest ilość perspektyw, gdy jest ich za dużo, to znika najważniejsza zaleta czyli bliskość bohatera, bo ciągłe przeskoki temu przeszkadzają.

Powtórzę: gdyby nie Twoje zadufanie i arogancja w formułowaniu zarzutów, często niepopartych tak naprawdę niczym w samych tekstach (np. uwaga, że Margherita mówi jak guwernantka: ona bardzo mało mówi, nie wygłasza tyrad, więc wskaż może, gdzie ta guwernantka zamiast budować takie efekciarskie zarzuty), to sporo szczegółowych uwag byłaby cenna.

Przykładem jest pierwsze zdanie jakie wypowiada Margherita. Surowość i sposób zwracania się do siostry wskazuje na zimną niemal służbową relację. Czytelnik już na podstawie dialogu wyobrazi sobie postać, więc skoro dziewczyna brzmi formalnie, to pojawiająca się kilka zdań dalej informacja o relacji rodzinnej powoduje zamieszanie. Myślę też, że słowo “matce” buduje tu dystans.

Ja osobiście wolę Prousta od Hemingwaya,

Tak się składa, że bardzo lubię twórczość Prousta, ale on nie pisał fantastyki. “W poszukiwaniu straconego czasu” to niemal euforyczne doznanie literackie. Proust miał wręcz niesamowitą zdolność obserwacji świata, zarówno zewnętrznego jak i wewnętrznego. Potrafił sprawić, że opis kościoła ciągnący się przez kilka stron czytelnik śledzi z zapartym tchem. Ale wracając do tematu… Sama zauważyłaś, że dużo zależy od rodzaju utworu. Próba więc przeniesienia sposobu narracji Prosta do innego gatunku jest z góry skazana na porażkę.

(”Motyw ducha pojawiający się nie wiadomo skąd” – no właśnie wcale nie, panie zadufany w sobie). 

Być może mi to umknęło. Przyznam, że czytałem tekst na raty, bo jest niesamowicie nudny, więc trudno na raz przebrnąć coś takiego.

Myślę, że jesteś dość inteligentnym i spostrzegawczym czytelnikiem, żeby doskonale wiedzieć, że didaskalium nie informuje tu o tym, że Margherita jest zagniewana, ale o tym, że zaczyna tracić nad sobą panowanie. I nie wrzeszczy, nie wyzywa, ale raczej np. tonem głosu daje do zrozumienia, że ma dość. Kluczowe w tym didaskalium jest “nie kryła”, a nie “złość”. 

To niczego nie zmienia. Tracenie kontroli nad sobą również można pokazać.

Twoja wersja jest zgrabniejsza, zgoda, zapewne wykorzystam ją w redakcji tekstu. Ale naprawdę to można napisać bez emfazy i egzaltacji: “Niezbyt zgrabne zdania, lepiej brzmiałoby…”

Nie, ja piszę wprost, nie zamierzam owijać w bawełnę.

Na koniec taka sugestia. Skoro twierdzisz, że jesteś profesjonalistą, skoro twierdzisz, że mam szanse znać Twoje recenzje, i tak dalej – miej odwagę cywilną i przyznaj się, kim jesteś.

Nigdy się nie dowiesz kim jestem i musisz się z tym pogodzić. Teraz nawet żałuję, że wspomniałem o recenzowaniu, bo widzę, że kolejne osoby żądają ode mnie nazwiska. Czy gdybym je podał i faktycznie potwierdził tym kwalifikacje, to czy moje komentarze nagle nabrałyby innej wartości? To byłyby przecież te same uwagi, nic by to nie zmieniło.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Nigdy się nie dowiesz kim jestem i musisz się z tym pogodzić.

To bardzo, bardzo naiwne stwierdzenie.

Czy gdybym je podał i faktycznie potwierdził tym kwalifikacje, to czy moje komentarze nagle nabrałyby innej wartości? To byłyby przecież te same uwagi, nic by to nie zmieniło.

Trudno się nie zgodzić! Wydaje mi się, że większość emocji wywołuje forma, a nie treść oceny.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

To bardzo, bardzo naiwne stwierdzenie.

Wiedzą to Rafały, Marki i Sebastiany.

 

Ps. No i teraz będę musiał skomentować. 

Po przeczytaniu spalić monitor.

Rafała i Marka kojarzę, ale Sebastiana nie bardzo xD

Serio, Zanaisie?

Po przeczytaniu spalić monitor.

Niestety, czasem zapominam rzeczy oczywiste.

Komentarz mógłby być właściwie jednozdaniowy: jest to do obrzydliwości nudne, nadęte i rozwleczone opowiadanie o niczym.

Autor komentarza wspiął się na szczyty krytyki literackiej. Widzę, że komentarz będzie z pewnością merytoryczny, uwzględniający wady i zalety opowiadania.

Ale nie byłbym sobą, gdybym się do tak krótkiego podsumowania ograniczył.

Tu poczułem żal.

Postaram się dokładnie opisać bezmiar mojego cierpienia związany z czytaniem tej rozmemłanej literackiej kluchy.

Jako osoba, która chętnie czyta dobre dzieła i opisy emocji, aby poznać warsztat pokazywania stanów wewnętrznych – czekam z niecierpliwością.

Czerwień, morze czerwieni.

Enzo Pertusi od tygodnia śnił na czerwono.

Wspaniałe rozpoczęcie. "Morze czerwieni" to prawdziwe wyżyny pomysłowości literackiej. I do tego te nowe akapity… od razu widać, że to wyższa literatura.

Co jest złego w “morzu czerwieni”? Opowiadanie jest związane z Marsem, z czerwienią. Pasuje? Pasuje.

Nowe akapity też złe? Od kiedy? Ostatnio czytałem opowiadanie, gdzie początek miał jeszcze więcej krótkich akapitów, no, ale autorkami były poczytne autorki z USA, tam pewnie wolno więcej. 

Pierwsza scenka jest oczywiście ubarwiona opisem krwawej bitwy, bo jak to tak bez tego.

To jest OPIS krwawej bitwy? Aż spojrzałem jeszcze raz do tekstu, licząc na to, że przegapiłem jakiś opis – bardzo lubię batalistykę. I co? I lipa.

Czerwień przechodzi we wspomnienie o bitwie, która ma z definicji ogrom czerwieni. Łączy się? Łączy się.

Dostałem też wstawki o tajemniczym teleskopie, co zapewne miało mnie zaciekawić, ale jest to chwyt tak podręcznikowy i oklepany, że już mnie to nie rusza.

O, to jest ciekawe. Aż poszukałem owego “tajemniczego teleskopu”. I znów rozczarowanie! Tam po prostu jest teleskop, przez który ktoś patrzy. Może dlatego, że mamy opowiadanie o Marsie i można przez teleskop patrzeć na Marsa? Gdzie więc ten “tajemniczy” teleskop? Nie wiadomo. Co autor komentarza miał na myśli? Też nie wiem. Liczę na szczegółowe wyjaśnienia.

Żadnej nie ma w tym pomysłowości, żadnej oryginalności. Można odhaczać koleje punkty sztampowego rozpoczęcie: dziwne sny, tragiczne wspomnienia i element tajemnicy. Wszystko dokładnie wymieszać, dodać oklepany opis i gotowe.

Właśnie, nie to, co opis miasta na pół strony w tym opowiadaniu, które ostatnio przeczytałem “Ostatni rok to spory zgryz” (a nie, czekaj, to napisała autorka kilkunastu książek i ekranizowana przez Netflix) albo… O, opis walki, bo przecież według autora komentarza to tandeta (tak zaczął Abercrombie, ale co on tam wie o pisaniu). To może długi na stronę opis, co matka szykuje dziecku na śniadanie do szkoły i jak się martwi o niego? Cóż za dramatyzm! (Aż dziwne, że opowiadanie z takim początkiem było nominowane do British Science Fiction Association Award i znalazło się w antologii “To, co najlepsze w sf”, prawda?).

Ach, jeszcze jedno:

– Wczoraj miałem sen – powiedział spokojnie LVX-1.

Tak się zaczyna “Sny robota” Asimova. Mamy tu sen, tajemnicę, a kolejne zdanie zwiastuje tragedię. Co za tandeta, prawda?

Druga scena rozpoczyna się oczywiście od konfliktu przedstawionego w dialogu. Kolejna szkolna zagrywki, wszystko w tym tekście jest takie pozbawione swobody literackiej, sztuczne, zmanierowane i purpurowe.

Rozpoczęcie sceny od dialogu to szkolna zagrywka.

Niestety, tutaj będzie bez wymieniania, bo miałem napad śmiechu i trudno mi pochylić się nad tym jakże wartościowym stwierdzeniem. To zapytam, czy opowiadania zebrane w dziełach najlepszych SF i fantasy, zaczynające się od dialogu mam wyrwać i spalić czy wyrzucić do kosza? Najwyraźniej redaktorzy z całego świata się mylą, dopuszczając takie sztuczne, purpurowe i zmanierowane “potworki” do druku.

Margherita wypowiada się jak guwernantka, może służąca, a nie jak młoda dziewczyna. Opis tego, co robi Francesca pojawia się w narracji dialogowej, jest to drewniane.

Uważam inaczej. 1:1

Ciągłe powtarzanie imion bohaterek wypada śmiesznie i wybija z rytmu.

Najlepiej nazwać synonimem na przykład blondwłosa i niebieskooka.

– Chodź – powiedziała do siostry – pomożesz robić risotto.

Dziewczyny były same, więc wiadomo do kogo zwraca się Margherita.

Zgoda.

Mała nawet nie drgnęła. Kiedy Margherita wyciągnęła do niej rękę, Francesca tylko zacisnęła piąstki.

Te dwa zdania są tragicznie napisane. Powinny zostać przeredagowane tak, aby w odniesieniu do Franceski można było posługiwać się podmiotem domyślnym: Mała nawet nie drgnęła. Zacisnęła tylko piąstki, kiedy Margherita wyciągnęła do niej rękę.

Twoje zdanie jest lepsze. Twoja uwaga “te dwa zdania są tragicznie napisane” jest za to, co najmniej słaba. Lepsze nie znaczy, że inne jest tragiczne. Stopniowanie się kłania.

To zdanie jest dla mnie wyliczanką czynności i ma monotonną konstrukcję z powtórzeniami: odpięła i odwróciła, krzyknęła i rozchlapała. W dobrze napisanym tekście nie opisuje się każdej drobnej czynności.

Masz częściowo rację, częściowo nie. Rzeczywiście, to zdanie też mi trochę wadzi, ale nie z powodu czynności, bo każda z tych czynności pokazuje ciąg przyczynowo-skutkowy. Raczej konstrukcja zdania mi się tu nie podoba.

Natomiast zupełnie inaczej myślę, jeśli chodzi o opisywanie drobnych czynności. Czyszczenie broni, przygotowywanie pułapek, rozkładanie i składanie czegoś, często jest opisywane za pomocą drobnych czynności. Często na całe akapity. A tu masz jedno zdanie.

– Czego ty chcesz? – Margherita nie kryła złości.

Emocje bohatera powinny wynikać z dialogu.

A politycy powinni być kryształowo uczciwi. To slogan z pierwszego lepszego poradnika pisania. Miałem nadzieję, że tutaj zobaczę ten dokładny opis przeżyć wewnętrznych, a może nawet i jakąś poradę, jak napisać takie emocje w dialogach, a tu nic! Zgłaszam reklamację. Zdanie jest zupełnie ok.

Na początku sceny pada informację, że mała się nie odzywa. Do tego po raz kolejny narrator przekonuje czytelnika, że dziewczynka jest straszna, bo jest straszna, ale nic takiego nie zostało pokazane. Czytelnik nie ma szans na poznanie i ocenę postaci, odbiera mu się to prawo. No ale cóż, jak się nie potrafi bohatera opisać porządnie, to trzeba wciskać takie nieudolne opisy, bo inaczej czytelnik w ogóle się o postaci nic nie dowie.

Postacie są najsilniejszym punktem tego opowiadania. To są nieudolne – bo inaczej tego nie można nazwać – próby ich zdyskredytowania.

Kolejny fragment zawiera streszczenie historii Margherity, która jest już całkowicie tekturową postacią. Znowu narrator na siłę przekonuje czytelnika jak to biedna dziewczyna: ojciec zginął, matka za sprawą domniemania zdrady stała się wyrzutkiem, do tego straciła władzę w nogach.

Czyli osoby po przejściach są dla autora komentarza z góry tekturowe. Tak wynika z tej wypowiedzi. Jeśli jest inaczej, trzeba napisać inaczej.

Wstawka o dziewczynce błagającej ojca. żeby nie szedł na wojnę ma wzruszyć i zmanipulować czytelnika, ilość efekciarskich sztuczek w tym tekście zaczyna być męcząca.

Efekciarskie sztuczki. A pamiętasz, że Chiang w “Historii twojego życia” zaczyna od śmierci córki? Co za tani efekciarski chwyt!

Jak można kleić takie badziewia?

Właśnie, jak kleić takie komentarze?

To już jest obraza dla inteligentnego czytelnika.

Czyli wszyscy tu jesteśmy głupi, bo nikt nie zwrócił na to uwagi? Pasywno-agresywna obraza. Gratuluję.

Jakież to teatralne. Wzmianka o koszuli znalazła się tu tylko w celach efekciarskich, na wypadek gdyby czytelnik nie skojarzył, czym jest wyprawa tysiąca.

Ja nie kojarzyłem. Mogę nie kojarzyć? Gwarantuję Ci, że znam pełno rzeczy, o których nie masz pojęcia, ale mają je niektóre osoby siedzące w dziedzinie. Piszesz dla siebie, czy dla innych? Tłumaczenie jest ważne i tyle.

Nie przekonuje mnie też wstawianie obcojęzycznych nazw w ten sposób, jest to kolejna sztuczka, która ma podrasować tekst.

Czyli Agata Christie i Nabokov oraz tysiące innych pisarzy stosują efekciarskie sztuczki. Zanotowane.

Sartoriemu trzęsą się ręce, więc penie mam się przejąć, ale takie sztuczki na mnie nie działają, jedynie mnie śmieszą

Masz się przejąć, że facetowi trzęsą się ręce? Poważnie?

Scena w szkole była momentem, w którym zaczęłam przewijać tekst, żeby sprawdzić, czy jeszcze daleko do końca tej mamałygi.

Uwielbiam takie wypowiedzi: “Ten film jest głupi, ale obejrzałem tylko piętnaście minut”. “Ta książka jest fatalna, ale przeczytałem tylko dwadzieścia stron”.

Lato 1877 to pojawienie się kolejnej postaci, kolejnej białej kartki, zapewne kolejny element układanki, ale takiej, której rozwiązanie zupełnie mnie nie interesuje.

Tak, już to pisałeś, jak Cię to bardzo nie interesuje.

Nigdy nie zrozumiem dlaczego ludzie bez wyobraźni pchają się do pisania fantastyki, przecież jest tyle innych gatunków, które nie wymagają kreowania światów i w których wcale nie trzeba mieć ciekawego pomysłu.

 

Gdzie wspomniana choć jedna pozytywna cecha opowiadania? Czy autor komentarza jej nie dostrzega, czy nie chce dostrzec?

Co jest złego w “morzu czerwieni”? Opowiadanie jest związane z Marsem, z czerwienią. Pasuje? Pasuje.

Jest oklepane.

Nowe akapity też złe? Od kiedy? Ostatnio czytałem opowiadanie, gdzie początek miał jeszcze więcej krótkich akapitów, no, ale autorkami były poczytne autorki z USA, tam pewnie wolno więcej. 

To zależy od tekstu. Tutaj wychodzi to efekciarsko.

To jest OPIS krwawej bitwy? Aż spojrzałem jeszcze raz do tekstu, licząc na to, że przegapiłem jakiś opis – bardzo lubię batalistykę. I co? I lipa.

Czyli słowo “opis” Ci się nie podoba? W porządku, niech będzie “wzmianka”.

Czerwień przechodzi we wspomnienie o bitwie, która ma z definicji ogrom czerwieni. Łączy się? Łączy się.

Łączy się, ale nadal jest nijakie.

O, to jest ciekawe. Aż poszukałem owego “tajemniczego teleskopu”. I znów rozczarowanie! Tam po prostu jest teleskop, przez który ktoś patrzy. Może dlatego, że mamy opowiadanie o Marsie i można przez teleskop patrzeć na Marsa? Gdzie więc ten “tajemniczy” teleskop? Nie wiadomo. Co autor komentarza miał na myśli? Też nie wiem. Liczę na szczegółowe wyjaśnienia.

Tajemniczość teleskopu wynika z ostatniego zdania.

Właśnie, nie to, co opis miasta na pół strony w tym opowiadaniu, które ostatnio przeczytałem “Ostatni rok to spory zgryz” (a nie, czekaj, to napisała autorka kilkunastu książek i ekranizowana przez Netflix) albo… O, opis walki, bo przecież według autora komentarza to tandeta (tak zaczął Abercrombie, ale co on tam wie o pisaniu). To może długi na stronę opis, co matka szykuje dziecku na śniadanie do szkoły i jak się martwi o niego? Cóż za dramatyzm! (Aż dziwne, że opowiadanie z takim początkiem było nominowane do British Science Fiction Association Award i znalazło się w antologii “To, co najlepsze w sf”, prawda?).

Powtarzałem to już nie raz, że wszystko zależy od całości teksty. Można wybrać świetne zabiegi z kilku powieści czy opowiadań i złożyć je razem, ale to wcale nie gwarantuje napisania udanego tekstu.

Tak się zaczyna “Sny robota” Asimova. Mamy tu sen, tajemnicę, a kolejne zdanie zwiastuje tragedię. Co za tandeta, prawda?

Wszystko zależy od utworu. Zależy kto śni, zależy o czym i zależy jak ten fakt został wykorzystany w fabule.

Rozpoczęcie sceny od dialogu to szkolna zagrywka.

Niestety, tutaj będzie bez wymieniania, bo miałem napad śmiechu i trudno mi pochylić się nad tym jakże wartościowym stwierdzeniem. To zapytam, czy opowiadania zebrane w dziełach najlepszych SF i fantasy, zaczynające się od dialogu mam wyrwać i spalić czy wyrzucić do kosza? Najwyraźniej redaktorzy z całego świata się mylą, dopuszczając takie sztuczne, purpurowe i zmanierowane “potworki” do druku.

Być może miałeś napad śmiechu, bo nie zrozumiałeś. Rozpoczęcie sceny od konfliktu w dialogu to szkolna zagrywka. “Konflikt” jest tu słowem istotnym. Jest do znudzenia powtarzane zlecenie w podręcznikach pisania, dlatego nazywam to szkolnym.

Najlepiej nazwać synonimem na przykład blondwłosa i niebieskooka.

Ależ skąd, trzeba przeredagować, tak aby zastosować podmiot domyślny częściej. Takie określenia jak wymieniłeś tutaj nie pasowałyby kompletnie.

 

Twoje zdanie jest lepsze. Twoja uwaga “te dwa zdania są tragicznie napisane” jest za to, co najmniej słaba. Lepsze nie znaczy, że inne jest tragiczne. Stopniowanie się kłania.

Nie użyłem określenia “lepsze”. Podałem przykład, co zrobić, żeby nie były tragicznie napisane, to żadne stopniowanie przymiotników. Ale i tak nie masz racji, bo jeśli tragicznie oznacza źle, to coś, co jest mniej złe jest lepsze. Za za bardzo się starasz, aby za wszelką cenę wykazać bezsens moich uwag.

Natomiast zupełnie inaczej myślę, jeśli chodzi o opisywanie drobnych czynności. Czyszczenie broni, przygotowywanie pułapek, rozkładanie i składanie czegoś, często jest opisywane za pomocą drobnych czynności. Często na całe akapity. A tu masz jedno zdanie.

Jedno zdanie w którym są trzy czynności, ale zgodzę się, konstrukcja jest większym problemem. Ponadto jeśli czynności są istotne albo konieczne do zmiany dynamiki tekstu to też ich nie wykluczam.

Miałem nadzieję, że tutaj zobaczę ten dokładny opis przeżyć wewnętrznych, a może nawet i jakąś poradę, jak napisać takie emocje w dialogach, a tu nic! Zgłaszam reklamację. Zdanie jest zupełnie ok.

Nie zrozumiałeś mojej uwagi. Chodzi o to, że narracja dialogowa jest zbędna.

Postacie są najsilniejszym punktem tego opowiadania. To są nieudolne – bo inaczej tego nie można nazwać – próby ich zdyskredytowania.

Nie zgadzam się.

Czyli osoby po przejściach są dla autora komentarza z góry tekturowe. Tak wynika z tej wypowiedzi. Jeśli jest inaczej, trzeba napisać inaczej.

Są tekturowe nie z powodu samych przejść, tylko z powodu wyliczenia ich w narracji.

Efekciarskie sztuczki. A pamiętasz, że Chiang w “Historii twojego życia” zaczyna od śmierci córki? Co za tani efekciarski chwyt!

Pamiętam, zaczyna, bo jest to jeden z głównych elementów opowiadania. A tutaj to właśnie wstawka.

Właśnie, jak kleić takie komentarze?

Wystarczy pisać, co się naprawdę myśli o tekście.

Czyli wszyscy tu jesteśmy głupi, bo nikt nie zwrócił na to uwagi? Pasywno-agresywna obraza. Gratuluję.

To już jest Twoja nadinterpretacja.

Uwielbiam takie wypowiedzi: “Ten film jest głupi, ale obejrzałem tylko piętnaście minut”. “Ta książka jest fatalna, ale przeczytałem tylko dwadzieścia stron”.

To co napisałem, nawet nie jest podobne do wskazanej przez Ciebie sytuacji. Stwierdziłem, że w tym momencie tekst nudzi mnie już tak bardzo, że zastanawiam się, czy jeszcze daleko do końca. To też oznacza, że do tego momentu nie pojawiło się nic, co by mnie w tekst wciągnęło.

Gdzie wspomniana choć jedna pozytywna cecha opowiadania? Czy autor komentarza jej nie dostrzega, czy nie chce dostrzec?

Według mnie nie ma tu czego chwalić. Ta lektura była wybitnie niesatysfakcjonująca i po prostu nudna. Nie domagaj się ode mnie, abym na siłę chwalił coś takiego.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Jest oklepane.

Według Ciebie, według mnie – nie. Może nie czytałem tak dużo, jak Ty (a może tak), ale nie przypominam sobie morza czerwieni w żadnym tekście. Łączy się z tekstem, co zawsze powoduje, że nawet oklepane sformułowania pasują.

To zależy od tekstu. Tutaj wychodzi to efekciarsko.

Zawsze zależy od tekstu, ale ponieważ odbiór tekstu jest sprawą indywidualną, a nie przedstawiłeś żadnej konkretnej przyczyny prócz odbioru tekstu, pozwolę sobie stwierdzić, że odebrałeś to efekciarsko, ja wręcz przeciwnie i tyle.

Czyli słowo “opis” Ci się nie podoba? W porządku, niech będzie “wzmianka”.

Już lepiej.

Łączy się, ale nadal jest nijakie.

Według Ciebie. Według mnie jest ok, lubię takie połączenia.

Tajemniczość teleskopu wynika z ostatniego zdania.

Nie widzę tam żadnej tajemniczości, ale to Twoje odczucia, więc proszę bardzo.

Powtarzałem to już nie raz, że wszystko zależy od całości teksty. Można wybrać świetne zabiegi z kilku powieści czy opowiadań i złożyć je razem, ale to wcale nie gwarantuje napisania udanego tekstu

Oczywiście, że wszystko zależy od całości tekstu. Są teksty uznawane za świetne, które zawierają zdania o co najmniej dyskusyjnej wartości kunsztu literackiego.

Zdecydowałeś się jednak napisać:

Żadnej nie ma w tym pomysłowości, żadnej oryginalności. Można odhaczać koleje punkty sztampowego rozpoczęcie: dziwne sny, tragiczne wspomnienia i element tajemnicy. Wszystko dokładnie wymieszać, dodać oklepany opis i gotowe.

Więc teraz nazywasz je świetnymi zabiegami? W każdym razie Twoja krytyczna ocena idzie za daleko, bo brak pomysłowości czy oryginalności możesz napisać pod każdym tekstem. Tak, każdym. I za każdym razem usprawiedliwić całością tekstu albo innymi tekstami z tym samym zabiegiem i tak dalej i tak dalej.

Wszystko zależy od utworu. Zależy kto śni, zależy o czym i zależy jak ten fakt został wykorzystany w fabule.

Tak, dlatego tutaj jest to dobrze zrobione.

Rozpoczęcie sceny od konfliktu w dialogu to szkolna zagrywka. “Konflikt” jest tu słowem istotnym. Jest do znudzenia powtarzane zlecenie w podręcznikach pisania, dlatego nazywam to szkolnym.

Czytaliśmy różne poradniki. Do jakich konkretnie poradników się odnosisz, bo z chęcią zweryfikuję te informacje.

Ależ skąd, trzeba przeredagować, tak aby zastosować podmiot domyślny częściej.

Z pewnością. Zawsze należy dążyć do ideału, ale czy to wypada śmiesznie? Nie, nie sądzę.

Podałem przykład, co zrobić, żeby nie były tragicznie napisane, to żadne stopniowanie przymiotników.

Gdzie jest to “tragicznie”? Co znaczy “tragicznie”? Fatalnie, zupełnie źle. To są według Ciebie tragicznie napisane zdania? To Twoje zdanie z ortografem w “kłóci” jak miałem nazwać? A, nie, czekaj, tylko zwróciłem uwagę na błąd. Można? Można.

Jedno zdanie w którym są trzy czynności, ale zgodzę się, konstrukcja jest większym problemem. Ponadto jeśli czynności są istotne albo konieczne do zmiany dynamiki tekstu to też ich nie wykluczam.

To cieszę się, że w czymś się zgadzamy. Są dobre teksty – chociażby opowieści sensacyjne o Jacku Reacherze czy Jamesie Bondzie, gdzie drobne czynności mają miejsce. Tutaj to zdanie nawet tak bardzo nie kłuje w oczy. Wybija z rytmu, ale bez przesady.

Nie zrozumiałeś mojej uwagi. Chodzi o to, że narracja dialogowa jest zbędna.

Według mnie – znów nie. Ale rozumiem Twój punkt widzenia.

Są tekturowe nie z powodu samych przejść, tylko z powodu wyliczenia ich w narracji.

Chodzi o to, że jest ich dużo? Jest, prawda. Natomiast mnogość postaci w opowiadaniu nie musi oznaczać ich “tekturowości”. Oczywiście, że duża liczba postaci nie pozwala rozwinąć każdej, ale główne zostały, moim zdaniem, odpowiednio rozwinięte. Każdy ma prawo inaczej rozumieć odpowiednio rozwiniętą postać.

Wystarczy pisać, co się naprawdę myśli o tekście.

Uważasz, że ja, czy inni tutaj, pisaliśmy nieprawdę?

To już jest Twoja nadinterpretacja.

Tak wynika z Twojej wypowiedzi. Jeśli chodziło Ci o coś innego, to napisz inaczej. Prosta sprawa – według Ciebie, dla inteligentnego czytelnika to obraza, ja się nie poczułem, więc nie jestem inteligentny. Co tu rozumieć?

Według mnie nie ma tu czego chwalić. Ta lektura była wybitnie niesatysfakcjonująca i po prostu nudna. Nie domagaj się ode mnie, abym na siłę chwalił coś takiego.

A widzisz, a jak na przykład oceniasz dbałość o detale historyczne? Uważasz, że epoka została dobrze oddana? 

 

 

 

Gdzie jest to “tragicznie”? Co znaczy “tragicznie”? Fatalnie, zupełnie źle. To są według Ciebie tragicznie napisane zdania? To Twoje zdanie z ortografem w “kłóci” jak miałem nazwać? A, nie, czekaj, tylko zwróciłem uwagę na błąd. Można? Można.

Gdyby to było w opowiadaniu, to powinno ostać nazwane krwawą zbrodnią na języku polskim. I mogłeś tak napisać, nie obraziłbym się przecież.

Uważasz, że ja, czy inni tutaj, pisaliśmy nieprawdę?

Jest to prawdopodobne, bo takie teksty, jak to opowiadanie, są literaturą nadętą, reliktem przeszłości, który za pomocą realiów historycznych, nawiązań i okrągłych zdań ustawia czytelnika w pozycji służalczej. To nie jest tekst dla czytelnika, tutaj czytelnik jest dla tekstu.

Podejrzewam, że spora część czytelników nie przebrnęła przez ten tekst. Jestem pewien, że znajdą się i tacy, którzy przeczytali, ale nie napiszą, że to nuda, bo jak to tak, po przecież takie realia historyczne, takie punkty widzenia, ładnie napisane itp.

A ja powiem wprost, opowiadanie jest nudne, nie zainteresowało mnie, nie wciągnęło, nie jest dobre. Mówię stanowcze nie przerostowi formy nad treścią i literackiemu zadęciu w fantastyce.

A widzisz, a jak na przykład oceniasz dbałość o detale historyczne? Uważasz, że epoka została dobrze oddana? 

Zostały dobrze oddane, ale nie tego szukam w fantastyce. Dlatego napisałem w pierwszym komentarzu o autorach, którzy powinni się zastanowić nad wybranym gatunkiem.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Gdyby to było w opowiadaniu, to powinno ostać nazwane krwawą zbrodnią na języku polskim. I mogłeś tak napisać, nie obraziłbym się przecież.

Dlaczego krwawą zbrodnią? Przecież najlepszym autorom też się zdarzają błędy. Po to jest później korekta. Autor nie będzie pisać bezbłędnie, bo nikt nie pisze bezbłędnie. Czy w tym podkreślenie nie chodziło o zostać?

Jest to prawdopodobne, bo takie teksty, jak to opowiadanie, są literaturą nadętą, reliktem przeszłości, który za pomocą realiów historycznych, nawiązań i okrągłych zdań ustawia czytelnika w pozycji służalczej.

Czyli zarzucasz nam kłamstwo. Smutne.

Ale wróćmy do Twojego zdania: literatura nadęta ustawia czytelnika w pozycji służalczej (co to w ogóle znaczy) za pomocą realiów historycznych, nawiązań i okrągłych zdań.

Po kolei: realia historyczne w tekście historycznym są ważne – inaczej możesz pisać o pierwszych Słowianach walczących w zbrojach płytowych i uważać, że wszystko jest ok. Dobrze oddane realia historyczne są wartością samą w sobie. Podobnie jak na filmie. Czy uznasz Braveheart za film historyczny? Mam nadzieję, że nie.

Dalej mamy nawiązania – cóż w nich złego? Bohaterowie zdecydowanej większości opowieści nie żyją w próżni, lecz są częścią danego świata i tu nawiązania się sprawdzają.

I w końcu okrągłe zdania – owijanie w bawełnę. Nie zauważyłem tutaj. Ale nawet gdyby tu były, to jakim cudem miałyby mnie ustawić w pozycji służalczej? Prędzej bym uznał, że autor niekoniecznie użył dobrych słów, albo nie wyjaśnił czegoś odpowiednio. To raczej przeciwieństwo służalczości, prawda?

Podejrzewam, że spora część czytelników nie przebrnęła przez ten tekst. Jestem pewien, że znajdą się i tacy, którzy przeczytali, ale nie napiszą, że to nuda, bo jak to tak, po przecież takie realia historyczne, takie punkty widzenia, ładnie napisane itp.

Myślę, że część czytelników nie przebrnęła przez każdy tekst. Wychodzisz z założenia, że nie potrafimy tu wypisać komuś błędów. To nieprawda. Realia historyczne, czy ładny język nie sprawia, że tekst tutaj nie dostaje krytyki. Były już opowiadania historyczne, z dobrymi realiami, które były po prostu średnie z innych powodów, na przykład nieciekawego bohatera, był ładne teksty o niczym i tak dalej. Każde dostało swoją porcję krytyki.

Dlatego rozwieję Twoje podejrzenia – to nieprawda.

A ja powiem wprost, opowiadanie jest nudne, nie zainteresowało mnie, nie wciągnęło, nie jest dobre. Mówię stanowcze nie przerostowi formy nad treścią i literackiemu zadęciu w fantastyce.

Nie ma sprawy. Nie wciągnęło Cię i uważasz je za słabe. W takim razie nie sil się na udowadnianie błędów, gdzie ich nie ma. Bo na razie nie przedstawiłeś ani jednego potwierdzenia owych sztamp i szkolnych sztuczek.

Ja mówię stanowcze nie krytyce bez pokrycia i bufonadzie w komentarzach.

Zostały dobrze oddane, ale nie tego szukam w fantastyce. Dlatego napisałem w pierwszym komentarzu o autorach, którzy powinni się zastanowić nad wybranym gatunkiem.

O, widzisz. Jednak znalazłeś jakiś pozytyw. Do czegoś dochodzimy. I zdanie-klucz: nie tego szukasz w fantastyce. A ja na przykład bardzo to lubię – podobał mi się cykl “Czerwony Rycerz”, gdzie autor doskonale oddaje realia historyczne, mieszając je z bardzo ciekawym światotwórstwem.

Dlatego zdanie o wybraniu gatunków jest dość dziwne. Duża część fantastyki odnosi się do czasów przeszłych lub przyszłych. Czy w Sf nie oczekujesz trzymania się praw fizyki lub ewentualnie donbre wytłumaczenie ich łamania? Czy w quasi-średniowiecznej fantasy nie oczekujesz, że miecz nie przetnie kolczugi (co często widzimy na filmach)?

Same realia nie tworzą dobrej fantastyki, ale dobrze przedstawione z pewnością nie są jej słabością.

Najlepiej byłoby, gdybyście dali mnie te tysiące znaków i napisałbym z nich opowiadanie:) Marnujecie czas na te paplaniny. Nikt nikogo do niczego tutaj nie przekona. Zanais nie przekonasz Osvalda, że opowiadanie było natchnione, a ty Osvaldzie nie przekonasz nikogo, że było ono nudne. Choć w mojej opinii BYŁO strasznie nudne, co wyraziłem w swoim komentarzu, ale nie przeszkadza mi to, że został on olany:) bo to też dużo mówi o tej osobie. Dajcie sobie siana, koledzy i koleżanki. Czas przyspiesza dla nas tak samo szybko. Przy charczeniu, podczas umierania, nie będą wasze wypociny miały jakiegokolwiek znaczenia – jeśli w ogóle będziecie mieli szczęście doświadczać własnego umierania. :) tym pozytywnym akcentem pozdrawiam was moją grafomanią: elo wariaty.

vrchamps – sorry, że poczułeś się olany. Niemniej nie odpisałam imiennie nie tylko Tobie, jak właśnie sprawdziłam, ale i kilku innym osobom, np. Darconowi, któremu się podobało (a to rzadkość). Ergo wyciąganie na tej podstawie wniosków dotyczących mojej osoby uważam za lekkie przegięcie. Jak jest dużo komentarzy jeden po drugim, to na te, które nie zawierają konkretów zdarza się nie odpisywać; nie obrażam się też, jeśli ktoś nie odpisze na mój komentarz. Niemniej zapamiętam, że dla Ciebie to takie ważne, na wypadek, gdybyś kiedykolwiek jeszcze skomentował coś, co napiszę :P

http://altronapoleone.home.blog

Dzięki za sprostowanie i nie pozostawianie mnie w błędzie:) pozdro:)

Vrchampsie

Zanais nie przekonasz Osvalda, że opowiadanie było natchnione

Z pewnością, bo sam nie uważam je za natchnione (nawet wahałem się nad TAKiem), ale staram się być obiektywny. A że Osvalda nie przekonam to oczywiste.

Przy charczeniu, podczas umierania, nie będą wasze wypociny miały jakiegokolwiek znaczenia – jeśli w ogóle będziecie mieli szczęście doświadczać własnego umierania.

Powiedziałbym, że wtedy nic nie będzie miało znaczenia, prawda? A doświadczanie umieranie to akurat nieszczęście, wolałbym odejść we śnie albo momentalnie zmiażdżony kilkutonowym sejfem.

A sejf ma być pusty czy wypchany dolarami?:)

Dlaczego krwawą zbrodnią? Przecież najlepszym autorom też się zdarzają błędy. Po to jest później korekta. Autor nie będzie pisać bezbłędnie, bo nikt nie pisze bezbłędnie.

Oczywiście, że każdy popełnia błędy, ale im dotkliwiej zostaną wytknięte, tym łatwiej się ich oduczyć. Poza tym zauważ, że literówki znalezione w opowiadaniu zwykle jedynie odnotowuję, a skupiam się raczej na błędach składniowych czy stylistycznych, na idiotycznych porównaniach lub paskudnych metaforach, bo je zdecydowanie trudniej wyplenić i one zasługują na ostrą krytykę.

Czyli zarzucasz nam kłamstwo. Smutne.

Śmiem wątpić, że Cię to smuci.

Ale wróćmy do Twojego zdania: literatura nadęta ustawia czytelnika w pozycji służalczej (co to w ogóle znaczy) za pomocą realiów historycznych, nawiązań i okrągłych zdań.

To oznacza, że czytelnik ma bezkrytycznie przyjąć opowiadanie z powodu tematów, do jakich nawiązuje tekst pomimo nudnej fabuły i niezajmujących bohaterów. Ma chwalić formę, mimo że lektura go nie wciągnęła.

Po kolei: realia historyczne w tekście historycznym są ważne – inaczej możesz pisać o pierwszych Słowianach walczących w zbrojach płytowych i uważać, że wszystko jest ok. Dobrze oddane realia historyczne są wartością samą w sobie. Podobnie jak na filmie. Czy uznasz Braveheart za film historyczny? Mam nadzieję, że nie.

To nie jest tekst historyczny tylko fantastyka. Realia to tło i choćby były świetnie oddane nie zrekompensują nudnej fabuły.

Dalej mamy nawiązania – cóż w nich złego? Bohaterowie zdecydowanej większości opowieści nie żyją w próżni, lecz są częścią danego świata i tu nawiązania się sprawdzają.

Mówiąc o nawiązaniach mam na myśli opowiadanie, a nie bohaterów. Opowiadania podparte nawiązaniem do uznanych dzieł literackich lub tragicznych wydarzeń niejako sztucznie podnoszą swoją wartość.

I w końcu okrągłe zdania – owijanie w bawełnę. Nie zauważyłem tutaj. Ale nawet gdyby tu były, to jakim cudem miałyby mnie ustawić w pozycji służalczej? Prędzej bym uznał, że autor niekoniecznie użył dobrych słów, albo nie wyjaśnił czegoś odpowiednio. To raczej przeciwieństwo służalczości, prawda?

To jest dążenie do bezkrytycznego przyjęcia przez czytelnika tekstu. Tworzenie rozbudowanych zdań albo pompatyczny ton to też próba zamaskowania formą braku pomysłu.

Starałem się wyjaśnić, choć nie robię sobie nadziei, że zrozumiesz, o co mi chodzi.

O, widzisz. Jednak znalazłeś jakiś pozytyw. Do czegoś dochodzimy. I zdanie-klucz: nie tego szukasz w fantastyce. A ja na przykład bardzo to lubię – podobał mi się cykl “Czerwony Rycerz”, gdzie autor doskonale oddaje realia historyczne, mieszając je z bardzo ciekawym światotwórstwem.

Ale ja Ci wcale nie odmawiam prawa do zachwycania się tym tekstem i Ty też nie masz prawa przekonywać mnie, że opowiadanie, które trudno doczytać do końca i nie zasnąć, jest dobre.

Dlatego zdanie o wybraniu gatunków jest dość dziwne. Duża część fantastyki odnosi się do czasów przeszłych lub przyszłych. Czy w Sf nie oczekujesz trzymania się praw fizyki lub ewentualnie donbre wytłumaczenie ich łamania? Czy w quasi-średniowiecznej fantasy nie oczekujesz, że miecz nie przetnie kolczugi (co często widzimy na filmach)?

To zależy jakie SF. Jeśli głównym elementem fabularnym ma być konkretne założenie naukowe, to oczekuję, że nie będzie w takim tekście bzdur. Ale jeśli tekst dotyczy bardzo dalekiej przyszłości i opowiada o teleportacji, to na aspekt naukowy narzekał nie będę. Jeśli czytam powieść historyczną, to oczekuję, że nie będzie w niej przekłamań, ale jeśli czytam fantasy osadzone w zupełnie innym świecie, jedynie stylizowanym na konkretną epokę, to nie oczekuję absolutnej zgodności z rzeczywistością.

 

Pozwolę sobie jeszcze na słowo podsumowania. Zmieniłeś wyraźnie ton wypowiedzi, ale nadal brniesz w ten sam ślepy zaułek. Zarzucasz mi, że uważam się za wyrocznię i usiłujesz mi udowodnić, że moje komentarze są nic niewarte. Tylko że ja ani razu nie powiedziałem, że moja ocena tekstu jest jedyną słuszną, wprost przeciwnie, podkreślałem już parokrotnie, że nikt nie musi się ze mną zgadzać.

I od razu rzetelnie uprzedzam, że możesz do woli komentować moje komentarze, możesz mnie łapać za słówka, możesz wskazywać literówki i błędy w moich komentarzach, możesz nazywać mnie trollem, możesz deklarować na Shoutboxie, że nie odpuścisz, dopóki nie będziesz miał ostatniego słowa, możesz robić to wszystko i jeszcze więcej. Ja jednak nie zmienię mojego stylu komentowania, nie zacznę na siłę szukać zalet, nie zacznę chwalić kiepskich tekstów i przede wszystkim nie ucieknę. Nie licz na to, że mnie zastraszysz, Zanaisku. Może ta metoda wielkiego focha i przepychanek nasączonych złośliwością działa na innych, ale nie na mnie.

Do zobaczenia pod kolejnym opowiadaniem.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Oczywiście, że każdy popełnia błędy, ale im dotkliwiej zostaną wytknięte, tym łatwiej się ich oduczyć.

Nie chce mi się bić piany na tematy szczegółowe, ale to jest kolejna wypowiedź ogólna, do której można się odnieść ogólnie.

No bo nieprawda. Wątpię szczerze, żeby dotyczyło to jakiejkolwiek znaczącej grupy ludzkości, na dodatek takie rozumowanie może łatwo prowadzić do uznania, że dotkliwe kary cielesne są najlepszą metodą pedagogiczną. Co więcej, nie mówimy o karach, ale o zwracaniu uwagi i o ile w karze dotkliwość (np. wysokość mandatu) może mieć znaczenie, o tyle zwracanie uwagi rządzi się innymi prawami.

Niemniej naprawdę mogę mówić wyłącznie o sobie i powiem tak. Dzięki aktywności na tym portalu zrezygnowałam z wielu literackich manieryzmów, kiedy przekonałam się, że ludzie z dobrej woli mi piszą, że z takich czy innych powodów moje teksty są dla nich słabo czytelne. Np. mam predylekcję do cycerońskich okresów, co może mieć związek z tym, że natłumaczyłam się Cycerona w życiu aż za dużo. I waliłam je wszędzie: w tekstach literackich i naukowych. Poprawne gramatycznie, zrozumiałe przy wczytaniu się. Niemniej irytujące dla wielu czytelników. Zrezygnowałam. Stosuję sporadycznie, jak mi to jest świadomie potrzebne.

Wyznaczyłam sobie linię kompromisu między tym, jak ja bym chciała pisać, a czego się ode mnie oczekuje, i staram się tej linii trzymać. Nie wszystkim się to nadal podoba, ale to mój świadomy wybór na podstawie życzliwych albo przynajmniej neutralnych uwag.

Natomiast do dziś czuję potrzebę stawania okoniem wobec opinii niektórych użytkowników, którzy usiłowali mi narzucić konkretny model pisania, choć czynili to i tak o niebo bardziej kulturalnie niż Ty, Osvaldzie. I choć w ich mniemaniu to też były życzliwe uwagi pt. jeśli będziesz pisać tak i tak (wg przepisów poradnikowych zazwyczaj), zyskasz więcej czytelników. Niemniej być może dlatego ta linia demarkacyjna jest jednak bliżej moich potrzeb i moich idiosynkrazji, choć mogłam pójść na minimalnie większy kompromis. Po prostu nie chcę i nie zamierzam pisać pod czyjś gust, a zwłaszcza pod czyjeś wyobrażenia o tym, jak powinna wyglądać literatura. Idę i będę szła swoją ścieżką, bo jestem jej świadoma. Oczywiście analizuję uwagi krytyczne i wyciągam z nich wnioski, modyfikuję szczegóły, idę w konkretnych tekstach na pomniejsze, szczegółowe kompromisy. Niemniej jestem z tych osób, które własną wolność, także twórczą, cenią sobie najwyżej i wszelkie próby narzucania czegokolwiek oraz zastraszania kończą się mocnym wierzganiem.

Wielokrotnie też pisałam, że wolę być jak Dorothy Dunnett – mieć małe grono oddanych fanów – niż jak Remigiusz Mróz z milionowymi nakładami.

http://altronapoleone.home.blog

No bo nieprawda. Wątpię szczerze, żeby dotyczyło to jakiejkolwiek znaczącej grupy ludzkości, na dodatek takie rozumowanie może łatwo prowadzić do uznania, że dotkliwe kary cielesne są najlepszą metodą pedagogiczną. Co więcej, nie mówimy o karach, ale o zwracaniu uwagi i o ile w karze dotkliwość (np. wysokość mandatu) może mieć znaczenie, o tyle zwracanie uwagi rządzi się innymi prawami.

Nie zgadzam się z Tobą. I nie dokładaj sobie do mojej wypowiedzi takiej interpretacji, bo zaraz wyjdzie, że nawołuję do bicia innych.

Natomiast do dziś czuję potrzebę stawania okoniem wobec opinii niektórych użytkowników, którzy usiłowali mi narzucić konkretny model pisania, choć czynili to i tak o niebo bardziej kulturalnie niż Ty, Osvaldzie. I choć w ich mniemaniu to też były życzliwe uwagi pt. jeśli będziesz pisać tak i tak (wg przepisów poradnikowych zazwyczaj), zyskasz więcej czytelników. Niemniej być może dlatego ta linia demarkacyjna jest jednak bliżej moich potrzeb i moich idiosynkrazji, choć mogłam pójść na minimalnie większy kompromis. Po prostu nie chcę i nie zamierzam pisać pod czyjś gust, a zwłaszcza pod czyjeś wyobrażenia o tym, jak powinna wyglądać literatura. Idę i będę szła swoją ścieżką, bo jestem jej świadoma.

To nie odmawiaj prawo do tego samego innym. Nie oczekuj, że każdy będzie dostosowywał swój gust czytelniczy do Twojego pisania. Ciekaw jestem jakich w takim razie rad jesteś w stanie udzielić innym i na jaki tor ich nakierować, skoro wiesz, że piszesz w sposób, który zdecydowanej większości czytelników się nie podoba. Może sama napisz poradnik.

Niemniej jestem z tych osób, które własną wolność, także twórczą, cenią sobie najwyżej i wszelkie próby narzucania czegokolwiek oraz zastraszania kończą się mocnym wierzganiem.

I ponownie, daj prawo do tego samego innym. Ja mówię stanowcze nie tekstom rozwleczonym, nudnym i wzniosłym do obrzydliwości. I mam prawo taką opinię wyrazić, bez narażania się na ataki i obelgi personalne.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Z jednej strony, co już wszyscy podkreślali, jest to opowiadanie bardzo dobrze napisane. Styl jak styl, jednych może rzeczywiście wynudzić, mi się to dobrze czytało, a że i kojarzę trochę klimaty XIX-wiecznej Italii (powiedzmy, że to echa mojej wątpliwej historycznej przeszłości), to przynajmniej te bardziej eksponowane nawiązania wyłapałem:P Jeśli do czegoś tak językowo się miałbym czepiać, to zupełnie nie widziałem Marsa w opisach snów. Tym niemniej, ponieważ przez większość lektury byłem zadowolony, to poczułem się w obowiązku dokonać analizy co w końcu mi nie zagrało – bo po ostatnim zdaniu czułem się zawiedziony.

No więc niewątpliwie nie pasuje mi zakończenie. W ciemno strzelałbym, że to efekt limitu – bo historia z trochę rozwlekłego tempa nagle w ostatnich scenach zaczyna baaardzo przyspieszać. Wszystko rozwiązujesz w ledwie trzech scenach (a w zasadzie nie tyle rozwiązujesz, co wyjaśniasz). Do tego nagle pojawia się wątek małżeństwa Margherity i Pertusiego (w jednej scenie prowadzi ją jak damę, w następnej prosi o rękę), wyskakuje sam Corti i poza kadrem fingujesz śmierć astronoma. To wszystko jest i konfundujące (niektóre rzeczy wyłapałem dopiero po kolejnym przejrzeniu tekstu), i rozczarowujące.

Iii… Zasadniczo ta wyczuwalnie urwana końcówka jest tu głównym zarzutem. Trochę też jest tak, że mimo długości tekstu, to nie dzieje się w nim za wiele – co oczywiście wiąże się niby ze stylem, choć np. w Twoim opowiadaniu Złotopiórkowym takiego wrażenia nie miałem. Tu rzeczywiście tej historii jest mało, a raczej odkrywamy z bohaterami wszystkie tajemnice:P

Z jakichś detali, to jeszcze po drodze to oddanie Francesci do Silvi zapowiadało się jakoś ciekawiej, ale nie znalazło chyba konkluzji. I te dwa POVy… Mi one się za bardzo nie łączyły i wyglądały bardziej jak dwa opowiadania sklejone na siłę. Choć rozumiem po fakcie, że to jednak się łączy i pozwala na końcu łatwiej wyjaśnić intrygę, to jednak trochę… Nie wiem. Sądzę, że dało się zgrabniej wszystko rozegrać.

Ale ogólnie fajne opowiadanie, jedno z lepszych:)

Слава Україні!

Hej, Jurorze!

Dzięki za podsumowanie tego komentarza, natomiast spieszę z wyjaśnieniami.

 

nie tyle rozwiązujesz, co wyjaśniasz

Tu mam zagwozdkę, zwłaszcza że będę tekst redagować do Fantastycznych Piór, więc będę wdzięczna za ewentualne wskazówki. Bo ja osobiście – niezależnie od limitu – miałam i mam wrażenie, że nie bardzo jest tu co “rozwiązywać”. To, że Schneider jest Sartorim imho lepiej wypada podane tak, jak jest, niż gdyby on to czytelnikowi “powiedział” w jakiejś scenie w fabryce czy też ogólnie niebędącej paralelą do pierwszej w Villa Reale.

 

Do tego nagle pojawia się wątek małżeństwa Margherity i Pertusiego

Ponieważ nie jestem zwolenniczką mocno emocjonalnych historii miłosnych w literaturze, kładzenia emocji kawę na ławę, melodramatycznych scen i tak dalej, to jak dla mnie sugestii, że między nimi rodzi się uczucie jest aż nadto. Plus trzeba dodać, że to jest raczej takie spokojne uczucie, a nie poryw hormonów czy emocji nastolatków, żaden tam Romeo i Julia. Po prostu dwoje ludzi, których coś do siebie przyciąga, jest im z sobą dobrze. No i Enzo przecież oświadcza się “duchowi” o rękę Margherity, obiecuje mu też, że się nią zajmie. W redakcji zamierzam rozbudować scenę tej rozmowy, bo ona rzeczywiście przegrała z limitem i tego mi żal najbardziej.

 

poza kadrem fingujesz śmierć astronoma

Ależ nigdy! Pogłoski o śmierci astronoma są przesadzone!

Sfingowana jest śmierć Cavoura, najwybitniejszego polityka, jakiego miały dziewiętnastowieczne Włochy i pierwszego premiera po Zjednoczeniu, który zmarł przedwcześnie, niby na malarię, ale jednak dość niespodziewanie, bo był w pełni sił. I, co więcej, w pierwszej scenie w Monzy jest to zapowiedziane, bo Sartori widzi “człowieka, który nie żył od szesnastu lat”. No a potem sfingowana jest śmierć króla, bo Wiktor Emanuel też zmarł przedwcześnie i akurat rok po odkryciu przez Schiaparellego “kanałów marsjańskich” ;)

 

oddanie Francesci do Silvi zapowiadało się jakoś ciekawiej, ale nie znalazło chyba konkluzji

To też do rozwinięcia w wersji drukowanej, niewątpliwie. Tu zapukał limit.

 

I te dwa POVy… Mi one się za bardzo nie łączyły i wyglądały bardziej jak dwa opowiadania sklejone na siłę.

POV-ów jako takich jest tu więcej i one się splatają, ale podkreślenie tego splotu mogę przemyśleć w kontekście wersji ostatecznej :)

 

http://altronapoleone.home.blog

Tu mam zagwozdkę, zwłaszcza że będę tekst redagować do Fantastycznych Piór, więc będę wdzięczna za ewentualne wskazówki. Bo ja osobiście – niezależnie od limitu – miałam i mam wrażenie, że nie bardzo jest tu co “rozwiązywać”. To, że Schneider jest Sartorim imho lepiej wypada podane tak, jak jest, niż gdyby on to czytelnikowi “powiedział” w jakiejś scenie w fabryce czy też ogólnie niebędącej paralelą do pierwszej w Villa Reale.

Stawiasz mnie w tym momencie przed trudnym zadaniem rozszyfrowania, o co mi właściwie chodziło xP

Nie, akurat pokazanie Schneidera jako Sartoriego wygląda całkiem sensownie. Znaczy – wciąż jest trochę hermetyczne, ale rzeczywiście łączy i wyjaśnia wątki.

Wydaje mi się, że mogłem mieć na myśli wątek astronoma i kamienia marsjańskiego. To znaczy w zasadzie większość działań Pertusiego nie prowadzi do rozwiązania zagadki, bo tą wyjaśnia dopiero stary Corti. Oczywiście – pośrednio do tego prowadzi, bo dostaje kamień od Margherity, to nasila jego sny itd. – ale to nie do końca klasyczne rozwiązanie akcji:P

Ponieważ nie jestem zwolenniczką mocno emocjonalnych historii miłosnych w literaturze, kładzenia emocji kawę na ławę, melodramatycznych scen i tak dalej, to jak dla mnie sugestii, że między nimi rodzi się uczucie jest aż nadto. Plus trzeba dodać, że to jest raczej takie spokojne uczucie, a nie poryw hormonów czy emocji nastolatków, żaden tam Romeo i Julia. Po prostu dwoje ludzi, których coś do siebie przyciąga, jest im z sobą dobrze. No i Enzo przecież oświadcza się “duchowi” o rękę Margherity, obiecuje mu też, że się nią zajmie. W redakcji zamierzam rozbudować scenę tej rozmowy, bo ona rzeczywiście przegrała z limitem i tego mi żal najbardziej.

To znaczy nie chodzi o bardzo emocjonalny związek w stylu Romea i Julii, a o jakiś bardziej widoczny/dłuższy rozwój uczucia. Tak mi się przynajmniej wydaje – może to kwestia nieznajomości realiów XIX wieku – ale oni się przecież ledwo poznali:P W jednej scenie Enzo się w końcu przedstawia (czy, żeby być precyzyjnym, zostaje to wspomniane), a już w następnej prosi o rękę. To bardzo słabo zarysowany wątek (choć przyznaję, że gdzieś tam jest obecny) i późno wprowadzony, więc dziwi, gdy wyskakuje nagle w rozmowie z duchem:P

Ależ nigdy! Pogłoski o śmierci astronoma są przesadzone!

Sfingowana jest śmierć Cavoura, najwybitniejszego polityka, jakiego miały dziewiętnastowieczne Włochy i pierwszego premiera po Zjednoczeniu, który zmarł przedwcześnie, niby na malarię, ale jednak dość niespodziewanie, bo był w pełni sił. I, co więcej, w pierwszej scenie w Monzy jest to zapowiedziane, bo Sartori widzi “człowieka, który nie żył od szesnastu lat”. No a potem sfingowana jest śmierć króla, bo Wiktor Emanuel też zmarł przedwcześnie i akurat rok po odkryciu przez Schiaparellego “kanałów marsjańskich” ;)

Ach, wybacz:P Pisząc komentarz musiałem się pomylić – to zresztą wyjaśnia zdziwienie jakiego wtedy doznałem, że jednak astronom jest martwy xP Wróciłem do tego, oczywiście masz rację.

POV-ów jako takich jest tu więcej i one się splatają

Tak, to niefortunny skrót myślowy, wybacz:P Chodziło oczywiście o osobne historie Enzo/Margerhity i Schneidera Satoriego.

Слава Україні!

Oni się w sumie znają rok… To nie tak bardzo krótko…

 

Ale oczywiście odnotowuję sobie wszelkie sensowne uwagi do redakcji tekstu, bo do Piór już mnie nie będzie trzymał limit. O Kruppie też miało być nieco więcej, ale to chyba odpuszczę, zostawię sobie na sequel ;)

 

A z tym “pierwszym pojawieniem się Cavoura” może minimalnie wzmocnię to, że twarz “ducha” jest świetnie znana? A on wtedy jeszcze nie zna Schiaparellego…

 

Teraz też przyszło mi do głowy, że wzmocnię tę powtarzalność wzoru “kanałów”, które Enzowi od początku kojarzą się z żyłami i potem je widzi na sercu Cortiego. Ale ogólnie scenę z Cortim na pewno rozbuduję.

 

Dzięki wielkie w każdym razie :)

http://altronapoleone.home.blog

:)

Слава Україні!

Btw, bo zapomniałam wcześniej.

 

w Twoim opowiadaniu Złotopiórkowym takiego wrażenia nie miałem

O które enefowe chodzi?

http://altronapoleone.home.blog

To było, jeśli dobrze pamiętam, “Nakarmić Kruki”:P Nawiasem mówiąc też coś mi w nim przeszkadzało (chyba tym przenoszeniem się po całych Włoszech straciłaś świetny, mroczny klimat z początku tekstu), ale ogólnie czytało się sprawniej:P

Слава Україні!

Hej! Przeczytałam :) Sądzę, że porównując do Twojego starszego opowiadania ten tekst był bardziej zrozumiały, choć również był wymagający. W trakcie i po lekturze posiłkowałam się google, nie mam dobrej wiedzy historycznej z tamtego okresu. Niemniej zaciekawiły mnie kanały marsjańskie, więc plusem opowiadania jest niewątpliwie to, że się o nich dowiedziałam ;) (choć musiałam sobie uzupełnić wiedzę). Wydaje mi się, że wszystkiego było trochę za dużo, zwłaszcza biorąc pod uwagę limit słów, uważam, że lepiej mieć mniej wątków, które będą bardzo dobrze nakreślone. Niektóre sceny wydały mi się bardzo ukrócone (np. pojawienie się ojca ducha). Było także za dużo postaci, nie dałam radę z żadną się związać, na początku się troszkę gubiłam, musiałam wracać, ale po skończeniu lektury stwierdzam, że jednak da radę połączyć sobie wszystkie postacie i wątki, choć trzeba się trochę wysilić (musiałam wracać do wcześniejszych akapitów). Niemniej doceniam, że masz bogatą wiedzę historyczną i wplatasz sporo postaci i wydarzeń w swój tekst – to zawsze jest wyzwanie. Może to po prostu nie typ mojej ulubionej literatury. Czerwień spajająca wszystkie sceny była według mnie klimatycznym dodatkiem, choć czasem była zbyt nachalna.

 

Pozwolę sobie wypowiedzieć o czymś, co znam lepiej niż intrygi polityczne tamtych czasów ;)

To dość tajemnicza sprawa, bo ich skład chemiczny nie pozwala określić pochodzenia…

Układ okresowy pierwiastków w tamtym czasie bardzo jeszcze kulał, więc sądzę, że samo określenie składu chemicznego wtedy (i przez dziesiątki kolejnych lat) to było nie lada wyzwanie, zwłaszcza, że można je było określić w zasadzie samymi metodami analitycznymi (promieniowanie elektromagnetyczne (które później i dzisiaj wykorzystuje się przy analizie składu) zaczęto odkrywać w latach 80tych XIX w)). Ogólnie dziwne jest dla mnie to zdanie. To tajemnicza sprawa, bo skład chemiczny nie pozwala określić pochodzenia? Cudem jest, jeśli w ogóle określiliby skład chemiczny (chociaż właściwie lepiej byłoby powiedzieć skład pierwiastkowy, “chemiczny” brzmi ogólnikowo i niejasno). Jeśli założymy, że jednak udało im się odkryć ten skład, to dlaczego jest to tajemnicze, że nie mogą określić pochodzenia? Żeby określić pochodzenie, trzeba do czegoś porównać, a nie mają przecież próbek z innych planet? Chyba że porównują tylko z innymi rejonami Ziemi, ale wtedy również muszą znać skład z tych rejonów. Nie jestem pewna, co chciałaś powiedzieć przez to zdanie. Może po prostu, że skład pierwiastkowy nie odpowiada żadnej dostępnej próbce na Ziemi?

hej, Avei :)

 

Przede wszystkim dzięki za potwierdzenie, że z nienachalnym pokazywaniem tła historycznego idę w dobrym kierunku – to z kolei dla mnie jest oczywistość, przy FI nie byłam w stanie uwierzyć, że historia Franza Josefa, Sisi i arcyksięcia Rudolfa nie jest powszechnie znana… Tu oczywiście sięgnęłam po wydarzenia w Polsce mniej znane, bo zjednoczenie Włoch traktuje się u nas po łebkach, aczkolwiek ja jeszcze miałam jako lekturę w podstawówce “Serce” De Amicisa, które jest takim risorgimentowym świeckim katechizmem po trochu i mocno mnie zresztą w tym opowiadaniu inspirowało. No więc wiedziałam, że muszę przemycić troszkę kontekstu.

 

Natomiast co do tego składu chemicznego… Tu mi zabiłaś ćwieka, bo jakkolwiek mam Tatę chemika, który został fizykiem, i Mamę farmaceutkę, która została chemikiem, to był to jeden z przedmiotów, z którymi w szkole byłam najbardziej na bakier XD

Zazwyczaj w ramach riserczu czytam głównie teksty z epoki i dałabym sobie coś tam może uciąć, że o tym problemie z deszczem meteorytów w Marsali wyczytałam w czymś w miarę współczesnym. Plus traktaty chemiczne, zwłaszcza francuskie, z pierwszej połowy wieku są dość zaawansowane na moje oko. Zajrzałam sobie też teraz na skróty do wiki i myślenie o układzie pierwiastków wg tego artykułu zaczyna się w 1817 roku, a potem się rozwija. Oczywiście, że nie było spektrometrów (to znam, bo Mama na tym pracowała XD), ale jakieś metody analizy mieli. Nie wiem zresztą, czy później sprawa Marsali się rozwiązała, bo to mnie już nie interesowało XD

Schiaparelli naprawdę pół życia poświęcił meteorytom i tu miał znacznie sensowniejszy wkład niż w badania nad Marsem, więc zakładam, że porównywał też skład właśnie różnych “kamieni z nieba” między sobą, a nie tylko z ziemskimi. Spróbuję odgrzebać to, co czytałam w związku z tym opkiem, bo o ile pamiętam, w przypadku tych z Marsali wówczas nie mieli po prostu pewności, czy one są z kosmosu, czy np. wulkaniczne, a nie chodziło o jakieś konkretniejsze pochodzenie kosmiczne :)

Niemniej, oczywiście, w redakcji do publikacji w Fantastycznych Piórach wezmę sobie Twoje uwagi do serca (a może nawet wprowadzę zmianę sformułowania już tu w wolnej chwili) i spróbuję to napisać tak, żeby nie sprawiało wrażenia anachronizmu, ergo WIELKIE DZIĘKI :)

http://altronapoleone.home.blog

Witaj, drakaino

Opowiadanie przypadło mi do gustu. Podobał mi się język, chyba polubiłem twój styl. ;) Jest plastyczny i dzięki niemu łatwiej poczuć klimat. Fabuła również dla mnie na plus. Zainteresowałaś mnie od początku. Dziewczynka malująca na kartce obrazy, które w snach widzi inny człowiek? Dla mnie świetny pomysł. Później dołączałaś kolejne tropy sprawiające, że czytałem z coraz większym zaangażowaniem. Historię prowadziłaś powoli, więc mogłem się nią delektować, ale miałem problem z bohaterami. 

I owszem, wykreowałaś ich na postacie interesujące. Niestety na początku zdarzało mi się gubić w narracji. Nie znam powodu, ale zgłaszam taką uwagę. Może na coś się przyda :) 

Słowem, bardzo przyjemna lektura i nie żałuje czasu poświęconego na jej przeczytanie. Podobał mi się całokształt. Krótka opinia, bo te długie coś mi nie wychodzą. Brakuje mi doświadczenia, by dawać rady, a nie chcę wprowadzić w błąd. 

Pozdrawiam serdecznie! 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Cześć!

 

Przepięknie napisane i bardzo nastrojowe, choć też nieco zagmatwane i mocno osadzone w epoce. Brak wiedzy historycznej nieco utrudnia płynięcie przez tekst, choć analogie do współczesności oraz element fantastyczny powodują, że i bez tego tekst jest całkiem przyjemny. Jak na tak długie opko zabrakło jakiejś akcji, wydarzeń, czegokolwiek poza pięknie pokazaną atmosferą tajemnicy w końcówce XIX wieku. Trochę brakuje bohatera, Mars trochę zbyt słabo – imho – zlepia to wszystko ze sobą. Motyw zmarłego ojca, który jednak żyje wypada dosyć patetycznie i symbolicznie, trochę skręcając w stronę baśni, takiej magicznej strony XIX wieku. Wyszło niecodziennie i całkiem ciekawie, tylko gdzie tu steampunk?

 

Z kwestii edycyjnych:

Tego dnia podejrzany podczas fajrantu z dużym zainteresowaniem przeglądał schemat techniczny ogromnego działa, oficjalnie wykonywanego na zamówienie indyjskiego maharadży, a w rzeczywistości mającego pokazać, jak bardzo wytrzymałe są blachy, które miały polecieć tak wysoko, jak człowiek nigdy nie latał.

Dział nie robi się z blachy. Działa, a zwłaszcza duże, nie służą do badania wytrzymałości stali, od tego są testy wytrzymałościowe.

nie zajmował się już przelewaniem surówki ani klepaniem blachy.

Blachę się walcuje albo ewentualnie kuje, nie klepie.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Ponieważ nie pamiętam o zaglądaniu do kolejki, gwiazdkuję tekst niezadowolonym kotkiem.

Może teraz w końcu dotrę.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

No i w końcu nadrobiłem.

 

Tytułowy gambit jako zabawa z czytelnikiem – całkiem sympatyczne. Ale mimo to trochę czuję się oszukany, bo w treści poszczułaś re-tellingiem Verne’a, na co oczywiście standardowe ryby rzucają się jak Reksio na świeży boczek. I co? I pstro, gambit, ten w fabule (bo i z udziałem figury króla, pozor, spoilery) i ten w konstrukcji tekstu oszukuje udanie. Ale ja chcę ten re-telling Verne’a po ostatnim akapicie i choć nie przeszkadza mi zwrot w historii, to nie wolno tak ludzi Julkiem nęcić, a co innego dostarczać.

 

I tu uwaga: opowiadanie “rozpędza” się długo, bardzo długo i przeskakuje od postaci Franceski do kalekiego żołnierza, a potem jeszcze dalej. Mnie ‘zahaczyło’ dopiero przy wpleceniu w fabułę Kruppa. Splatasz co najmniej trzy wątki – udanie, żeby nie było – ale rozwiązujesz tylko dwa z nich. No bo ten Verne’owski to taki serialowy cliffhanger, żeby publiczność czekała na następny odcinek. 

 

To powoduje, ze mimo ciekawego, gawędziarskiego waloru tekstu i w gruncie ciepłej historii, jestem usatysfakcjonowany tylko częściowo. Doceniam pomysłową zabawę z gambitem, ale bardzo jestem ciekawym, co tam w tym stahlwerke w końcu upichcili i jak się to skończyło ;-)

 

Dbałość o detale historyczne, mrugnięcie okiem tu i tam w związku z historią epoki (której nie znam dokładnie, ale z której kojarzę niektóre postaci) zdecydowanie in plus.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nowa Fantastyka