- Opowiadanie: drakaina - Portret Najjaśniejszego Pana

Portret Najjaśniejszego Pana

Hasło: Na­wie­dzo­ne ko­sza­ry

 

Tro­szecz­kę spoj­ler dla osób, dla któ­rych nie­al­ter­na­tyw­na hi­sto­ria nie jest jasna i oczy­wi­sta: można wy­gu­glać, co wy­da­rzy­ło się 30 stycz­nia 1889 roku (acz­kol­wiek w opku mamy dwa­dzie­ścia lat póź­niej). Jest w wi­ki­pe­dii pod od­po­wied­nią datą. Nie będę tu po­da­wać szcze­gó­łów, żeby nie spoj­le­ro­wać oso­bom, któ­rym np. nazwa miej­sco­wo­ści albo imio­na pro­ta­go­ni­stów na­tych­miast pod­po­wie­dzą tło opo­wia­da­nia.

 

Oczy­wi­ście in­spi­ra­cją był rów­nież ten nie­śmier­tel­ny dia­log:

 

Bret­sch­ne­ider za­milkł i pełen roz­cza­ro­wa­nia roz­glą­dał się po pu­stym szyn­ku.

– Tutaj wi­siał nie­gdyś obraz naj­ja­śniej­sze­go pana – ozwał się znów po chwi­li – aku­rat tam gdzie teraz wisi lu­stro.

– A tak, ma pan rację – od­po­wie­dział Pa­li­vec – wi­siał tam, ale ob­sry­wa­ły go muchy, więc za­nio­słem go na strych. Wia­do­mo, jak to bywa. Jesz­cze by kto zro­bił głu­pią uwagę i miał­by czło­wiek kram. Po­trzeb­ne mi to?

 

Opowiadanie jest z uniwersum (jednego z wielu), w którym co rusz wychodzi mi inny nastrój oraz różny poziom steampunkowości (ta plus minus wzrasta wraz z chronologią). Należą do niego:

We mgle (1869-1870)

Śpiący w dolinie  (1870)

Marsjański gambit (1877-78)

Na południu bez zmian (1879)

Fundament Imperium (1888-1906)

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Portret Najjaśniejszego Pana

Sze­re­go­wy Josef L. obu­dził się w środ­ku nocy, po­nie­waż pry­cza skrzy­pia­ła. Wszyst­ko wokół skrzy­pia­ło i brzę­cza­ło. Miał dość, za­wią­zał więc sznu­rów­ki na szyi i zde­cy­do­wa­nym kro­kiem ru­szył w kie­run­ku drzwi i dalej, dłu­gim ko­ry­ta­rzem w kie­run­ku bramy.

Nie za­trzy­mał go war­tow­nik, choć wzrok świe­cą­cych żół­tym bla­skiem oczu śle­dził sze­re­go­we­go, do­pó­ki ten nie znik­nął za wę­głem. Potem świ­dru­ją­cy wzrok prze­szedł w mia­ro­wy szum, bo­ru­ją­cy dziu­rę w mózgu Jo­se­fa L.

 

Całość tekstu dostępna w antologii “Bizarretki”:

https://domhorroru.pl/fr/glowna/110-bizarretki-antologia-bizarro-fiction.html

 

Koniec

Komentarze

Zdecydowanie najdziwaczniejszy tekst jak do tej pory, faktycznie w klimatach lekko kafkowych, choć całość równie surrealistyczna i niepokojąca jak Głowa do wycierania

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Klik za klimat, aluzje (od Kafki po Roszpunkę) i umiejętność napisania bizarro bez rezygnacji z własnego głosu i tonu. Obrzydliwości tyle, ile trzeba, a całość rządzi się pokrętną, odlotową logiką snu.

ninedin.home.blog

Tekst, którego będę zazdrościć. 

Niesamowicie napisane studium szaleństwa. Odważne w formie jak i w treści, ambitne, nie wyjaśniające czytelnikowi nic, nie prowadzące za rączkę, za to pokazujące świat o historię. I śledzę ją, nie wiedząc do końca, czy właściwie ją rozumiem, nie będąc pewnym czy wiem, co się wydarzyło, nie mogąc rozsądzić czy to jawa, czy sen, czy jakaś sno-jawa.

Świetny klimat, nieprzecięta groza, dobry styl i wciągająca opowieść w której może nie znalazłem nic poza szaleństwem, ale jakież to było szaleństwo! 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Chciałbym napisać coś mądrego, ale nie wymyślę nic więcej, ponad to, co już napisał Geki. Świetny, niepokojący tekst. Jestem pod ogromnym wrażeniem, zarówno narracji, jak i stylu w jakim to napisałaś, drakaino.

Pozdrawiam

Q

Known some call is air am

Bardzo wam wszystkim dziękuję za słowa otuchy dotyczące tego, czy jestem w stanie napisać coś okołobizarrowego :)

 

Trochę jednakowoż niepokoi mnie to “nie wyjaśniające czytelnikowi nic” i “nic poza szaleństwem”, bo tu jest jak najbardziej mocno alternatywna historia i składna (no, powiedzmy) fabuła cool Wrzuciłam do przedmowy podpowiedź, a wrzucam jeszcze link do opowiadania, które było punktem wyjścia do opowiedzenia tego od tej strony i z takim epizodem: Fundament Imperium

(Na południu bez zmian jest w zamierzeniu z tego samego uniwersum, choć tego nie widać).

http://altronapoleone.home.blog

Dobra, czyli według tej historii arcyksiążę Rudolf nie zginął? Zabił baronównę i odszedł? A L. był wtedy w Mayerlingu, lecz oszalał i nie pamięta wydarzeń tamtego dnia? Chyba się gdzieś gubię, wśród domysłów :/

Known some call is air am

Ciepło, ciepło… Zginął, ale muchy go "ożywiły" i jest takim trochę zombi na smyczy Prus. Przed tym uciekał samobójstwem, ale nie wyszło. Fundament imperium to de facto prequel

http://altronapoleone.home.blog

No przeskanowałem ten “Fundament imperium” i takie miałem przeczucia, bo ta zgnilizna, larwy i pusty wzrok, na którego dnie cośtam zdradzało rozpoznanie, mnie w tym kierunku pchnęły, jednak nie do końca byłem pewien, czy to właśnie miałaś na myśli. Ten L. to pan kamerdyner Johann Loschek? Aha, na smyczy Prus – a Rudolf był zafascynowany liberalizmem i chciał sojuszu z Rosją i Francją. Teraz już chyba rozumiem zamysł :)

Niemniej jednak, niezależnie od tego, czy dobrze rozumiem czy nie, jest to jedno z najładniej napisanych opowiadań, jakie miałem okazję przeczytać na portalu. Teksty takie jak ten studzą mój zapał twórczy, bowiem zdaję sobie sprawę, że do takiego levelu warsztatu to ja nigdy nie dojdę. Zazdraszczam i propsuję :)

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Hmmm. Nie zrozumiałam.

Coś tam o samobójstwie jakiegoś księcia mi się obiło o uszy, ale nie pomogło. Ja tu widzę szaleństwo szeregowca, który feralnego dnia miał wartę przed sypialnią księcia. Ale że zwykły szwej tam stał? Wydarzenie tak nim wstrząsnęło, że zwariował i teraz próbuje zapobiec czemuś, co już się wydarzyło.

Myślałam, że pod L. skrywa się jakieś znaczące nazwisko, ale chyba nie. Najwyraźniej to tylko cień K.

Babska logika rządzi!

Tak, L. jest po kamerdynerze, ale imię ma po Józefie K. Plus w Mayerlingu był niejaki Josef Hoyos, kumpel Rudolfa, on pojechał z wiadomością do Wiednia, więc ich skomponowałam. A Rudolfa chciałam uwolnić od bycia zombi właśnie dlatego, że to porządny Habsburg był.

 

Finklo, Outta rozszyfrował L. To kamerdyner, który został (w tym opku, nie w realu) żołnierzem, a w szaleństwie L. jest metoda, aczkolwiek to nie L. ją zna i projektuje, tylko Maria Vetsera :)

http://altronapoleone.home.blog

Bardzo mi się z Kafką skojarzyło, choć słowa i kontekst zgoła inny. Bardzo dobra trawestacja i “cholernie” dużo Twojego! Misię! Pięknie piszesz i jeśli możesz, rób to! 

Oczywista lecę skarżyć. xd  Sprawdzę, czy masz już w niej dość klików, aby nie przysparzać roboty Użytkownikom.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Przyznaję, drakaino, że miałam dwa podejścia do tego opowiadania.

 

Ależ tu jest gęsto. Gęsty klimat i gęsty styl.

Nie jestem pewna, czy wszystko zrozumiałam, ale podobało mi się to szaleństwo. Podobały mi się larwy, muchy itp. Też bardziej kojarzy mi się to weirdowo, ale nie mnie oceniać, poza tym ekspertem nie jestem. W każdym razie te wyobrażenia, chociaż miejscami lekko przerażające i obrzydliwe, jak dla mnie są na plus. Podobał mi się zabieg ze zdaniem: Szeregowy Josef L. obudził się w środku nocy, ponieważ prycza skrzypiała.

Przez tekst nie płynie się lekko, właśnie przez tę gęstość. Jest to z jednej strony powód do dumy, bo wkraczasz na wyższy poziom narracji, ale z drugiej, taki czytelnik jak ja, może mieć problem z odbiorem.

Mimo wszystko myślę, że to jeden z tekstów, który na dłużej zostanie w pamięci.

 

Pozdrawiam. :)

Witaj.

Dla mnie tekst nasączony mnóstwem drobnych cech, elementów, porównań i szczególików, tekst przesiąknięty na wskroś historią pomieszaną z absurdem, a do tego jeszcze – z dodatkiem kryminału, nawiązań do przeszłości, szokujących opisów. 

Mam dość rozbujałą wyobraźnię, próbując podświadomie przenieść te treści na ekran, jak to zwykle czynię. 

Na pewno spore brawa za pomysł, kulturę pisania, świetny język i ukłon w stronę czytelnika, by się w tej gęstwinie “inwazji bizarro” odnalazł. :)

Pozdrawiam. 

Pecunia non olet

Mam pewien pomysł na interpretację tego tekstu, który rzeczywiście jest gęsty i ciężki, a o zagubieni się w jego trzewiach (wybacz, Drakaino, ten suchar) nietrudno. Wychodzę od podpowiedzi autorki, że mamy do czynienia z a) odniesieniami do autentycznego samobójstwa/ morderstwa (?) w Mayerlingu, kiedy to arcyksiążę Rudolf, następca tronu Austro-Węgier zginął samobójczą śmiercią razem ze swoją dużo młodszą kochanką, baronówną Marią von Vetsera, b) odniesieniami do jej własnych innych tekstów opublikowanych na forum. Drakaino, bardzo proszę nie śmiej się, jeśli kompletnie minę się z Twoimi intencjami – mnie, jako czytelniczce, wychodzi coś takiego.

Fabuła nie jest linearna, tylko przełamana w pewnym momencie: mamy teraz – retrospekcje – teraz, mniej więcej.

 

Poniżej kilka uwag i kilka interpretacji.

 

a) Joseph L. jest eks-kamerdynerem arcyksięcia Rudolfa, to nam mówi autorka w komentarzach; był świadkiem samobójstwa/morderstwa.

b) Arcyksiążę i jego kochanka postanowili popełnić samobójstwo, żeby uciec przed zagrożeniem, które L. postrzega jako muchy.

c) Arcyksiążę zastrzelił dziewczynę i siebie. Coś – symbolizowane przez muchy – podjęło próbę jego ożywienia, ją jednak pozostawiło martwą.

Zagadką jest dla mnie status Marii. Czy ona jest czymś w rodzaju ducha? Funkcjonuje jakoś jako zjawa, skoro komunikuje się z L.? Po drugiej lekturze mam wrażenie, że ona niejako wrosła w te budynki, a i w samego L., skoro nitki z jego munduru tuż przed zamachem splatają się w warkocz, który w tym opowiadaniu jest jednoznacznym atrybutem Marii / zjawy / Roszpunki, bo tak jest ona tu charakteryzowana. Ale przyznam, że jej status to dla mnie może najbardziej nieczytelny koncept w tekście.

d) Arcyksiążę został ożywiony przez muchy. Doszło do politycznej zmiany – Austria jest teraz prowincją imperium pruskiego, a wskrzeszony arcyksiążę jest namiestnikiem Austrii-prowincji. 

e) trwa coś w rodzaju alternatywnej I wojny światowej (???), w której walczy Joseph L.

f) te muchy, jeśli są odpowiednikiem much z opowiadania “Fundament imperium”, są nasłane przez Prusaków? Stanowią jakiś rodzaj zwierzęco-mechanicznej hybrydy, roznoszącej jakiś rodzaj, bo ja wiem, “nanobotów” (ogromny cudzysłów), zarażających i przemieniających człowieka?

g) Joseph stracił pamięć, być może celowo się jej wyrzekł, bo z jakichś powodów to on może zakończyć cierpienie (?) arcyksięcia-namiestnika, który nie chciał takiego losu, a może to zrobić, zabijając go.

h) wnętrzności muchy są chyba jednocześnie dosłowne i symboliczne (armia, wojna). Podobnie jest z larwą, armia idąca w gardziel larwy = skazana na śmierć w wojnie, IMHO.

i) w końcowej scenie Joseph zdrapuje z siebie sukno, aż się dodrapie do bieli – czy to jest aluzja do tego, że on jest z powrotem austriackim żołnierzem w białym mundurze? Ale te mundury nosili chyba wyżsi oficerowie? Nie wiem, nie znam się na tym, coś mi się z różnych rozmów / zdjęć po głowie tłucze, to już są czyste domysły.

j) żółte oczy (wartowników) i psie pyski to zagadka. Nie mam pomysłu, czemu (pruscy?) żołnierze mieliby być psiogłowcami, może poza oczywistościami typu “psy wojny”.

k) scena, w której Joseph podchodzi do portretu Franciszka Józefa oblezionego przez muchy (piękne pogranie Szwejkiem, skądinąd, wyszła makabrycznie-serio scena z jednej z najśmieszniejszych u Haška), odgania robale i ukazuje się oblicze namiestnika Rudolfa – czytam ją jako sugestię, że Joseph jako może jedyny jest świadomy dwóch rzeczywistości, teraźniejszej i przeszłej; tego, co by było, gdyby nie muchy i to, co się stało w Mayerlingu, bo wtedy nie byłoby prowincji Austrii, a Franciszek Józef (który zakładam, że w tej rzeczywistości nie żyje??) dalej by panował, więc to jego portret powinien wisieć w koszarach. Ładny paradoks się tworzy – ten, kto się (do czasu) wyrzekł (powiedzmy, że sam się wyrzekł – pamięci pozbawiają muchy, ale u L. jakąś rolę odgrywa też wola Marii) pamięci o tym, co się stało, jest jedynym, który pamięta dość dużo, by spróbować odwrócić sytuację.

l) czyje jest “blade jak kreda oblicze” w ostatniej scenie? Marii? A może L. wraca w tę “poprzednią linię” czasu i to jest twarz cesarza Franciszka Józefa? (co mi podpowiada bardziej tytuł opowiadania niż jakieś inne względy).

ł) ładna paralela – pikielhauby much wbite w oczy L. pozbawiają go pamięci o tym, co się stało, ukryty w postaci szpikulca pikielhauby sztylet odwraca los Rudolfa, niwecząc plan much.

 

No dobra, żadna spójna interpretacja mi nie wychodzi, raczej garść propozycji :D

ninedin.home.blog

Cześć!

Przebrnąłem, uff. Bardzo dobrze napisane opowiadanie o zjeździe na maksa, nawarstwienie much zrobiło swoje, scena z kiblem też… Doskonale przeplatasz wizje (zwidy, lub też rzeczywistość rozszerzoną) bohatera z wejściami krzyczącego kaprala. Jak taki zwierzak w mundurze potrafi zmiażdżyć wrażliwego człowieka. Ciekawe tło historyczne, pokazane bardzo delikatnie (czytałem dodatkowe informacje po lekturze opowiadania), ale dobrze dodaje kolorytu. Cały czas nie wiadomo czy bohater zwyczajnie oszalał, czy też nadal przeżywa faktycznie przebytą traumę.

Jak na bizarro trochę zabrakło mi humoru, absurdu. Jeżeli cos było, to nie wyłapałem. Odbieram tekst jako studium szaleństwa, albo też mroczną wizję nieco ufantastycznionej historii, ze sporą dawką obrzydliwości i cudownie zbudowanym klimatem.

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Muszę przyznać, że zbyt płytko wniknąłem w ten tekst, ci mogę zrzucić na pozna godzinę lektury, ale najprawdopodobniej stało się tak dlatego, że pierwszoplanowa warstwa szaleństwa przykryła mi inne elementy i zabrakło przenikliwości. A ponoć to ja piszę łamigłówki. Wychodzi na to, że lepiej wychodzi mi ich pisanie, niż rozwiązywanie. :) 

Po lekturze komentarzy sytuacja jest dla mnie bardziej jasna i mogę docenić okolofabularna warstwę opowiadania, które bez wątpienia dobrze sobie przemyślałaś. 

 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Stadium obłędu, rozłożonego na raty , ale przez tego nie mniej strasznego. Wszystko zaś w specyficznym stylu i klimacie. Z jednej strony to nie moja bajka, z drugiej nie potrafiłem przerwać czytania opowiadania i pochłonąłem je jednym tchem od początku do końca. 

 

 

Szeregowy Josef L. obudził się w środku nocy, ponieważ prycza skrzypiała. Wszystko wokół skrzypiało i brzęczało. Miał dość, zawiązał więc sznurówki na szyi i zdecydowanym krokiem ruszył w kierunku drzwi i dalej, długim korytarzem w kierunku bramy.

Nie zatrzymał go wartownik, choć wzrok świecących żółtym blaskiem oczu śledził szeregowego, dopóki ten nie zniknął za węgłem. Potem przeszedł w miarowy szum, borujący dziurę w mózgu Josefa L.

Miałem nie czytać bizarro, bo to nie moje klimaty i zainteresowania, ale coś tam komuś obiecałem. Zanim jednak zagłębię się w lekturze tego opowiadania (i dwóch innych), zauważę, że coś tu nie gra w powyższym fragmencie i coś zostało zjedzone. Kto przeszedł w miarowy szum? Co przeszło w miarowy szum? Dźwięk? Skrzypienie? Brzęczenie? Strażnik? Jego wzrok? Josef L. przeszedł w miarowy szum, borujący mu dziurę w mózgu, zanim zniknął z węgłem? (bezsens) Domyślam się, że chodzi jednak o dźwięk (brzęczenia, skrzypienia).

Po przeczytaniu spalić monitor.

Wzrok przeszedł w szum, Marasie :) Dodam tam podmiot, bo już po konkursie.

 

Na analizę ninedin odpowiem później – zasadniczo zgadzam się z większością zawartych tam interpretacji, większość planowałam, niektórych nie, ale pasują.

 

Pozostałym komentatorom – dziękuję za uwagi :)

http://altronapoleone.home.blog

Wzrok. A ja stawiałem na ten dźwięk. Nie nadaję się do analizowania bizarro.

 

Edit. Bo było wcześniej brzęczenie i skrzypienie, czyli jakiś dźwięk, więc pomyślałem, że to dźwięk jeden w drugi przeszedł, czyli w szum. Zdawało się logiczne. A to wzrok przeszedł w w szum. Nie pomyślalem w ten sposób. Ale to bizarro.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Nie, to raczej weird ;) Ponoć na bizarro zbyt ponure. A tak poza tym, człowiek się synestezją bawi i nie doceniają :P

http://altronapoleone.home.blog

Hej, 

 

właśnie ja zwróciłem uwagę na synestezję, to “żółte brzęczenie oczu wartownika” jest naprawdę fajne :) Znam jedną osobę, która widzi dźwięki, niesamowicie się z nią o tym rozmawia, to jest całkiem nowy poziom odczuwania świata. W literaturze chyba najbardziej znany jest Rimbaud i jego Samogłoski.

 

Co do samej historii trudno mi się ją czytało nie rozumiejąc co się wydarza. Doceniam jednak kunszt pisarski, zbudowanie klimatu i muchowo-larwowe smaczki.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Rzeczywiście, tekst jest gęsty, ale przez to też bardzo charakterystyczny. Właściwie z wszystkich bizarrowych tekstów konkursowych, które czytałam, ten chyba pod względem stylu jest właśnie najoryginalniejszy, naznaczony bardzo wyraźnym osobistym rysem. Ogólnie językowo tekst jest, mimo różnych paskudztw w treści, powiedziałabym, że wysmakowany. Może niełatwy, ale tym bardziej satysfakcjonujący w lekturze.

Obrzydliwości tu nie brakuje, bo mamy i larwy, i muchy, i bardzo interesujący epizod z wyprawą przez kanalizację, który chyba najbardziej przypadł mi do gustu. ;) Jak również wyrażenie “żółte oczy wartownika” bardzo mi się spodobały.

Trochę problem miałam ze zrozumieniem, co się dzieje, w drugiej połowie tekstu. Nie wiem, doznałam takiego poczucia, jakbym trochę nie nadążała za rozwojem wydarzeń. I to na tyle mocno, że nawet lektura komentarzy mi to wszystko niezbyt rozjaśniła.

Nie znam się na bizarro, oczywiście, więc nie wiem, czy powinien pojawić się humor i absurd. Raczej by tu nie pasowały, faktycznie to chyba bardziej weird, niepokojący i wciągający obraz szaleństwa. Osobiście odczytywałam całość jako studium obłędu stanowiącego ucieczkę przed zdarzeniami (poczuciem winy?), z którymi umysł bohatera nie potrafił sobie poradzić.

I choć nie wszystko do mnie dotarło, uważam, że lektura jak najbardziej była warta poświęconego czasu, a sam tekst jest dobry i zdecydowanie zasługuje na uwagę.

deviantart.com/sil-vah

O kurde…

Zdecydowanie nie moje klimaty. Doceniam warsztat, ale tekst niestety mocno mnie zmęczył. I mimo, ze zdaje się załapałem, o czym jest (co potwierdziłem lekturą komentarzy), lektura nie była przyjemnością, a wysiłkiem intelektualnym.

Na pewno wzbogaca uniwersum, bo kojarzyłem Fundament Imperium.

Brawa za warsztat, mocno to było sugestywne i niemiłe ;)!

 

I z drobiażdżków – czemu jest raz Joseph, a wcześniej Josef? Oraz takie coś – “zabarwiająły”. Coś tu się chyba sypnęło??

Brrrr…

;)

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

cześć drakaina:-)

kupiłaś mnie już pierwszym zdaniem:-) Niesamowicie ciężki klimat. 

Bardzo podobają mi się muchy i larwy, są mroczne i tajemnicze, przeplatasz pamieć i niepamięć, do tego intrygujący, pełzający warkocz, a wszystko to tworzy szaleńczą, traumatyczną wizję. 

Do tego absurdalne przedstawienie sznurówek na szyi, bardzo fajnie to wyszło i ciekawie współgra ze skrzypiącą pryczą, która przewija się kilkakrotnie przez tekst. 

Dobra robota:-)

pozdrawiam serdecznie

Olciatko, przyznam, że Twoje uznanie jest dla mnie szczególnie cenne, bo lubisz klimaty weirdowo-bizarrowe, więc trafienie do znawcy zawsze ma szczególną wartość :)

 

Staruchu – wiedziałam, że to nie dla Ciebie, ale i tak postanowiłam Cię wrobić w czytanie, mam nadzieję, że wybaczysz ;) Josefa i drugą wpadkę wyedytowałam

 

Silvo – “z wszystkich bizarrowych tekstów konkursowych, które czytałam, ten chyba pod względem stylu jest właśnie najoryginalniejszy, naznaczony bardzo wyraźnym osobistym rysem. Ogólnie językowo tekst jest, mimo różnych paskudztw w treści, powiedziałabym, że wysmakowany. Może niełatwy, ale tym bardziej satysfakcjonujący w lekturze.” Miód na moje serce :)

 

BasementKey – aż tak źle z rozumieniem fabuły, hmm, chyba muszę coś z tym zrobić :( Dla mnie historia Mayerlingu to taka wiedza jeszcze z dzieciństwa, więc chyba wpadam w pułapkę, że historia jest bardzo znana. Wyedytowałam pokonkursowo kluczowy akapit, gdzie jest o tym, że “niezmartwychwtała” Maria zleca Josefowi zadanie, może następnym czytelnikom będzie łatwiej.

 

MPJ – miło mi, że trafiło, choć obok klimatów ;)

http://altronapoleone.home.blog

Olciatko, przyznam, że Twoje uznanie jest dla mnie szczególnie cenne, bo lubisz klimaty weirdowo-bizarrowe, więc trafienie do znawcy zawsze ma szczególną wartość :)

heart żaden ze mnie znawca, Drakaino:-) prędzej fanthomas czy Outta, zwycięzca konkursu:-)

ale tak, lubię takie klimaty, zwłaszcza te mroczne, lubię mieć ciary:-)

pozdrawiam serdecznie

@Drakaina – wybaczam :P

Bo to w sumie ciekawe doświadczenie.

Ale wolałbym go nie powtarzać!

Znaczy – wiem doskonale nie od dziś. że bizarro czy weird w stylu Guni to kompletnie nie dla mnie! Co się potwierdziło :)

 

PS. I zapomniałem dodać o pysznych nawiązaniach w tekście :P.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Uff, ulżyło mi ;)

 

Skądinąd pokonkursowo rozwinęłam nieco wątek Marii Vetsery, celem uczynienia go, a może i całości, choćby minimalnie bardziej zrozumiałym…

http://altronapoleone.home.blog

Zdaje się, że przeczytałam jeszcze przed zmianami, a i komentarzy przedpiśćców też nie czytałam, więc jeśli momentami będę pisała od czapy, to przepraszam ;)

 

Zdaje się, że wprowadziłaś w obieg kolejną teorię na temat śmierci arcyksięcia Rudolfa; zabili go Prusacy, jednocześnie/uprzednio pozbywszy się Franza Jozefa, po czym go zmartwychwstali i uczynili swoją marionetką, a efektem tego było rozpętanie pierwszej wojny światowej nieco wcześniej niż historia przewiduje ;)

Josef L. kojarzy mi się ze Szwejkiem, pewnie przez ten portret cesarza, choć pewnie w służbie arcyksięcia musiał być oficerem. Mam wrażenie, że psiogłowych żołnierzy o żółtych oczach już gdzieś widziałam, ale może to być psikus wyobraźni, bo za cholerę nie umiem sobie przypomnieć, gdzie. PPodoba mi się pomysł pomysł z warkoczem Marii, który prowadził Józefa, trochę jak w bajce o Raszpunce.

Czy ta larwa, wewnątrz której się znajduje, to po prostu Prusy, które pożarły cesarstwo. Tu przez moment miałam wrażenie, że sięgasz do obu wojen. Dostać się do jej wnętrza można przez latrynę – wielce wymowne ;) Dodatkowo muchy, które mi się kojarzą z gnojówkami.

Nie wiem, czy rozumuję zgodnie z Twoimi zamierzeniami, ale muszę przyznać, że opko, choć kompletnie odjechane, układa mi się w logiczną całość. Choć oczywiście jest to całość absurdalna i ostro pokręcona.

Podobało mi się, gdybyś miała jeszcze jakieś wątpliwości :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Podobało mi się, gdybyś miała jeszcze jakieś wątpliwości :)

O, bardzo się cieszę! Dla mnie to był pisarski eksperyment, taki rodzaj narracji.

Natomiast fabularnie pewne elementy tej konkretnej althistorii, którą całkiem sprawnie rozszyfrowałaś na podstawie tego tekstu (to jest konkretnie odrodzone Święte Cesarstwo, a nie II Rzesza, ale to drobiazg, Prusy górą, tak), są tu: Fundament Imperium

Roszpunki nie planowałam, ale dwie osoby tak to zobaczyły i w sumie to bardzo dobra interpretacja :)

http://altronapoleone.home.blog

Cześć!

 

To jedyne opowiadanie konkursowe w którym dotrwałem do końca. Takie teksty z gatunku weird mógłbym od czasu do czasu czytać. Ciężkie, niepokojące, mroczne, ale ciekawe. Zarówno dzięki osadzeniu w pewnych historycznych ramach (alternatywnych ramach, wiem), jak i za sprawą języka, kreującego szaleństwo szeregowego Josefa. Nie czytało mi się tego z łatwością, jak w przypadku Nikt nie zaśnieSchwanengesang, czy Fundamenty Imperium. Ale stylistyka konkursowa zobowiązuje. Nadto sama napisałaś, że trochę eksperymentowałaś, bawiłaś się. Może nie będzie to moje ulubione opowiadanie Twojego autorstwa (wiele z nich jeszcze przede mną), ale uważam je za udane.

 

Inspiruje mnie sprawność, z jaką potrafisz wplatać subtelne nawiązania do dzieł kultury, operując na historycznych wydarzeniach, do tego serwując całość opakowaną w elegancką narrację. Mam nadzieję, że można się czegoś takiego nauczyć, (przynajmniej w jakimś stopniu) choć zapewne pewien zmysł i intuicja są tu nieodzowne.

 

Chylę czoła i wracam do pisania, bo im więcej tu czytam, tym większą mam świadomość, jak wiele nauki przede mną. :)

 

Pozdrawiam.

 

to jest konkretnie odrodzone Święte Cesarstwo, a nie II Rzesza, ale to drobiazg, Prusy górą, tak

Wiem, ale miałam wrażenie takiego połączenia obu wojen, bo z jednej strony jest bardzo CK, a z drugiej to CK zeżarte przez Prusy (larwę). No i święte cesarstwo pod patronatem aakurat Prus. Nie Rzesza, raczej jakaś nowa jakość, coś pomiędzy.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Przeczytałem już jakiś czas temu, z dużą satysfakcją, ale nie byłem pewien, czy komentować, ile tu można dodać. Łatwo rozpoznać podstawową kanwę tej historii, nawiązania do Szwejka i do Procesu całkiem czytelne, reszta mniej – trzeba się dodrapywać do sensu niczym Josef L. do bieli. Czyta się, jakby tu było dużo więcej niż szesnaście tysięcy znaków. I mam nadzieję, że wszystko to rozegrało się jednak w głowie oszalałego Josefa, bo Prusy dysponujące taką pasożytniczą bronią biologiczną byłyby w zasadzie niepokonane, zawładnęłyby światem, a to smutna wizja… Co do tragedii Mayerlingu, przemówiła do mnie kiedyś hipoteza, według której panna Vetsera doznała śmiertelnych obrażeń przy próbie terminacji ciąży (za pomocą kateteru, jak to wówczas bywało), a wtedy dopiero Rudolf popełnił samobójstwo, ale wiadomo, że każde spójnie przedstawione wyobrażenie wydaje się wiarygodne, musiałbym jeszcze rozejrzeć się za innymi opiniami i argumentami, aby ugruntować swój pogląd. Pod względem językowym nie przeglądałem tekstu zbyt uważnie, moją uwagę zwróciło tylko:

Dlatego Josef musi wstąpić do armii, mimo że zapomni, co wydarzyło się w Mayerlingu, a właściwie dlatego, bo tylko w ten sposób zdoła się dostać do samych trzewi wielkiej larwy i zatruć ją jadem, w który zamieni się Freiin Maria.

“Dlatego, bo” nie jest pożądanym połączeniem, łagodnie mówiąc.

 

A piszę akurat dzisiaj oczywiście dlatego, że odnalazłem Twój wpis w głębi Shoutboxu i zrobiło mi się przykro, iż nie byłem w stanie wymienić wszystkich, którzy mnie tak uroczo przywitali na portalu. Zaręczam, że Twój ślimak słowacki jest niezapomniany, zrobił na mnie wtedy duże wrażenie. Wydaje mi się, że wciąż jeszcze jestem tu nowicjuszem, ale się rozwijam…

Tym bardziej szkoda, że za ślimaka udało mi się odwdzięczyć tylko mętnymi i w sumie mało użytecznymi amatorskimi wywodami o szpitalnictwie. Poniewczasie uzmysłowiłem sobie, że chyba wyrobiłem sobie podświadomie jakieś wyobrażenia na podstawie wiersza Norwida Adam Krafft (https://literat.ug.edu.pl/cnwybor/007.htm). Chociaż czytam też na blogu autorki książek o dawnej obyczajowości (http://www.lisak.net.pl/blog/?p=5655):

Tylko biedni trafiali do szpitali, które bardziej przypominały przytułki. Czasami mawiano, że ktoś był tak biedny, że aż umarł w szpitalu.

Wszystko to wyraźnie dotyczy jednak czasów dawniejszych niż XIX wiek. I dosyć już tej marginesowej wzmianki, i tak nazbyt dużo Twojego czasu zmitrężyłem tym szpitalnictwem. Raz powzięty temat staram się doprowadzić do końca, ale wielu poczytuje to za natręctwo lub wadę, może trzeba się odzwyczaić…

 

Skoro już wspomniałem o poezji, nie uchylę się od jeszcze jednej wzmianki. Przeglądałem bowiem niedawno komentarze do I szli całą noc, natrafiając na Śpiącego w dolinie. I pomyślałem sobie mniej więcej tak:

O, jeden ze słabszych przekładów Leopolda Staffa. (Kończąc lekturę – mały zgrzyt w ostatniej strofie) – jednak nie Staffa. Jeśli nie Staff, to kto? Spójrzmy tam powyżej…

Przypuszczam, że weźmiesz to za komplement.

 

Z nieco oślizłymi pozdrowieniami,

Ślimak Zagłady

Adku – bardzo się cieszę, że dotarłeś do końca i że summa summarum nie uznałeś tego za stratę czasu :)

 

Irko – chciałam dać Rudolfowi jakiś rodzaj wyzwolenia po Fundamencie Imperium, stąd takie zakończenie. No i dla uniwersum lepiej, jeśli to Święte Cesarstwo nie będzie zbyt mocnym politycznym bytem…

 

Ślimaku – taaaak. Po kolei ;)

 

Z tą bronią to trochę są wizje Josefa, więcej o tym i o Mayerlingu jest we wspomnianym Fundamencie Imperium, który ma wiele wad opowiadania stosunkowo wczesnego w dorobku.

 

“Dlatego, bo” nie jest pożądanym połączeniem, łagodnie mówiąc.

Święta racja, to w ogóle niedopatrzenie redakcyjne. Zaraz poprawię.

 

Jeśli chodzi o panią Lisak, to… No cóż, jest to trochę nazwisko, na które historyk zgrzyta zębami. Delikatnie mówiąc, jej książki są dalekie od rzetelności, a w cytowanym wpisie blogowym ona wylatuje u mnie od razu za ten początek:

W najdawniejszych czasach pielęgnowaniem chorych zajmowała się przede wszystkim rodzina, tym bardziej że chorowano i umierano w domach. Tylko biedni trafiali do szpitali, które bardziej przypominały przytułki. Czasami mawiano, że ktoś był tak biedy, że aż umarł w szpitalu.

Co to znaczy “w najdawniejszych czasach”? W dolnym paleolicie? Wtedy nie było domów ;) Ale nawet spuściwszy zasłonę miłosierdzia na tę retorykę, to stwierdzenie da się obronić głównie dla większości średniowiecza (ale nie np. dla krajów arabskich w tym czasie) i wczesnej nowożytności, kiedy rzeczywiście “szpitale” dawały głównie możliwość nieco bardziej godnej śmierci biedakom. Natomiast ani w starożytności, kiedy sztuka medyczna stała na relatywnie wysokim poziomie, ani już w XVIII w. to nieprawda. Oczywiście, są ogromne różnice terytorialne, więc to wszystko przybliżenia. Z mojej działki bardziej: w czasach, kiedy w Anglii szpitale dla “obłąkanych” są synonimem najgorszego piekła, we Francji rozwija się mająca wiele wspólnego z nowoczesną, zwłaszcza jeśli chodzi o podejście do chorego, psychiatria (alienizm). W 1811 roku w Paryżu przeprowadzono operację mastektomii z powodu raka piersi – pacjentka, skądinąd Angielka, przeżyła następnie kilkadziesiąt lat. (Mam nadzieję, że już gdzieś tego nie pisałam w szpitalnych dysputach, nie chce mi się czytać).

Z tą Florence to też niezupełnie tak, ona głównie w pewnym sensie “skodyfikowała” istniejące praktyki, ale jest klasycznym przykładem historii pisanej przez zwycięzców – zauważyłeś, że w powszechnej świadomości większość dziewiętnastowiecznych wynalazków to dokonania Brytyjczyków? Nawet wynalazek literackiej fantastyki sobie przywłaszczają i chyba tylko oczywistości takie jak Pasteur czy Koch się wyłamują ;)

Długimi offtopami pod moimi tekstami możesz się nie przejmować – ja je lubię :)

 

A co do Rimbaud – na pocieszenie po tym “słabszym Staffie” przypomnę sobie, że Literatura na Świecie powitała mnie kiedyś jako “o niebo lepszą od Barańczaka” ;) Tak, wiem, że tam na koniec jest rym niedokładny i boleję nad tym, ale zrobiłam ten przekład na kolanie, bo pan na lektoracie powiedział, że nie znalazł polskiego przekładu, a nie ufał naszej znajomości języka (na kursie B2/C1), więc przyniósł tłumaczenie angielskie. No więc za tydzień przyniosłam mu polskie… Odkrywszy wcześniej, że owszem, tłumaczyła to Bronisława Ostrowska, ale lepiej, że on tego nie znalazł, bo prezentuje się tak:

 

Śpiący w kotlinie

 

Zakąt, gdzie śpiewna rzeka śród bujnej zieleni

Czepia szaleńczo w locie o traw dzikich kępy,

Przelśnione dumnym słońcem gór, wodniste strzępy

Srebra. Kotlina, która blaskami sie pieni.

 

Młody żołnierz z rozwartą wargą i odkrytą

Głową, wtuloną między modre, rośne ziele,

Śpi, pod niebem mu trawa miękkie łoże ściele,

Blady jest pod zielenią promieniami litą.

 

Stopy w mieczykach kwietnych wsparł. Śpi uśmiechnięty

Śmiechem chorego dziecka do sennej ponęty…

Zimno mu. Daj mu, ziemio, ciepłe sny łaskawie.

 

Woń twych kwiatów rozkoszą mu nozdrzy nie wzdyma:

Śpi w słońcu i na piersi jedną rękę trzyma,

Śpokojny. W prawym boku ma dwie jamki krwawe.

http://altronapoleone.home.blog

Istotnie… może niepotrzebnie cytowałem tu ten blog, ale dobrze, że zwracasz uwagę na ów brak profesjonalizmu historycznego. W sumie chodziło mi głównie o tego Adama Kraffta, który dawno temu zakodował mi się gdzieś w mózgu i przez to nieodwołalnie skojarzyłem Norwida ze szpitalem, który był przytułkiem. A potem, jakimś dziwnym figlem pamięci, zacząłem to odnosić do starości samego Norwida. Tylko tyle. Odtworzenie tych ścieżek myślowych kosztowało mnie trochę wysiłku. Co za szczęście, że lubisz długie offtopy…

 

Staram się pamiętać, jak to bywa z historią pisaną przez zwycięzców. Gdyby car Mikołaj rozstrzygnął na swoją korzyść wojnę krymską, przetoczył rozpędzony walec przez Europę i (jak ponoć obiecywał) z całym wojskiem – – – królową Wiktorię, bez wątpienia nie słodka Florence byłaby pamiętana jako prekursorka pielęgniarstwa. Abstrahując od zupełnego nieprawdopodobieństwa tej wizji.

 

Naprawdę potrzebujesz pocieszenia po “słabszym Staffie”? Przecież to niemały komplement… Staff był takim mistrzem słowa, że jeżeli coś kojarzy się z nim nawet odlegle, świadczy to o wielkim opanowaniu języka i poetyki.

Co do tłumaczenia Bronisławy Ostrowskiej, oczywiście zgadzam się, że jest o kilka klas słabsze. Co do tego złamanego rymu, mogę co najwyżej pokazać, jak próbowałbym to rozwiązać. Ponieważ najwyraźniej jesteś lub bywasz lepszą poetką ode mnie, bardzo jestem ciekaw opinii:

Jest mu zimno, więc otul go, naturo, wokół.

Rym byłby czystszy, ale rozwiązanie w sumie trywialne, więc pewnie je rozważyłaś i uznałaś za wadliwe stylistycznie.

Jest mu zimno, więc otul go, naturo, ciepłem.

(…)

W ciszy. Ma w prawym boku dwa otwory skrzepłe.

Powinno się bronić, chyba że zależało Ci na podkreśleniu, że rany są bardzo świeże. A gdybyś chciała dodać trochę drastyczności, to można jeszcze tak:

Jest mu zimno, więc ogrzej go, naturo, żłobem.

(…)

W ciszy. Zza poły płaszcza widać mu wątrobę.

Okej, dokonałeś w zasadzie niemożliwego – mam od dłuższego czasu doła, a od kilku dni potężnego doła, a właśnie wybuchnęłam śmiechem :) Brawo Ty!

 

Niestety nie kupię żadnej z wersji, bo u Rimbauda w tym zakończeniu jest wielka prostota, ten sonet między innymi tym stoi – rozbuchanym obrazem z pierwszej części i szokującą prostotą drugiej. Jak mam wybierać, to już wolę cierpieć z powodu niedokładnego rymu… Może kiedyś wymyślę coś lepszego, choć ten wiersz był już publikowany. Zawsze szukam dominanty (choć rozumiem ją nieco inaczej niż Barańczak) i np. w Kawafisie zdarzało mi się rezygnować z rymów, bo były nie do odtworzenia, a jeśli próbowałam, to treść szła się bujać kompletnie (w nowogreckim masz np. bardzo duże możliwości rymowania homonimów).

 

Naprawdę potrzebujesz pocieszenia po “słabszym Staffie”?

Oczywiście :P Mam ambicję zostać najlepszą polską tłumaczką poezji. Wróć: jeśli trzymać się feminatywu, to i tak mam spore szanse ;) Nieskromnie powiem, że moja “Oda do urny greckiej” Keatsa jest już najczęściej cytowanym przekładem tego arcyklasyka i została pochwalona w kilku artykułach naukowych. A może jeszcze w tym roku wydam większy tom angielskich romantyków. Potem chciałabym właśnie Kawafisa, bo mam prawie całość. A okazało się, że znajomy z niszowym, głównie norwidologicznym (ha ha ha) wydawnictwem chętnie to wyda.

http://altronapoleone.home.blog

Cieszę się, że mój wpis sprawił Ci odrobinę radości. Zacieram czułki na tę ambicję i tomiki poezji, które może kiedyś przeczytam.

Co do kontrastu rozbuchania i prostoty w tym sonecie, dobrze, że o tym wspominasz – nie zwróciłem na to za bardzo uwagi, przynajmniej nie na świadomym poziomie, a przecież powinienem doceniać takie rzeczy, jeżeli mam ochotę rozwijać się poetycko. Masz rację, że w tym świetle moje koncepcje wypadają cokolwiek blado.

Pozdrawiam!

Najpierw sensory overload, potem proste synestezje. Co zresztą daje do myślenia, czy tak jużpozaopowiadaniowo by było jakiegoś połączenia między tymi dwoma rzeczami, skoro tak mocno się to komponuje i przelewa jedno w drugie. Ale to dygresja. Zastanawiam się, czy dobrze odczytuję, że gdy później, gdy pojawiają się bardziej skomplikowane synestezje typu barwa/pamięć, barwa/odczucie itp., czy dobrze odczytuję, ze pojawia się też synestezja związana z odczuwaniem czasu?

Tak czy inaczej, tekst w sumie mocno by się nadawał też na Korespondencję z Providence. Albo na film Lyncha ;-)

Natomiast mocne, mocne skojarzenie, jakie miałem, to Fundament Imperium. Do tego stopnia, ze długo tekst wydawał się jego kontynuacją – choć w końcu przeważyło wrażenie, że to jednak alternatywne podejście do tej historii, mniej mechaniczno-paranoiczne, bardziej organiczno-opętujące. Ale w sumie teraz patrzę i po datach Fundament był później niż dat\a z przedmowy “Portretu”).

Bez wątpienia ten tekst jest bardzo “namacalny” i “grząski”, tudzież “lepiący”. Czuć jego konsystencję. Jak to z synestezjami bywa. Sama historia “nie moja”, ale na pewno ten obłęd jest dotykalny, ma woń i kolor, jak również parę innych cech.

Choć był moment, gdy przebijanie się szło zbyt opornie, ale to może być efektem mojej dekoncentracji.

Na pewno na plus wielowymiarowość jednoczesnych zdarzeń w głowie i na zewnątrz.

 

Dziękuję, Wilku :)

 

Skojarzenie z Fundamentem Imperium – jak najbardziej słuszne. To wyszedł sequel – uznałam, że uniwersum jest rozwojowe, zaliczyłam do niego dziejące się w 1879 Na południu bez zmian, a kiedy ta historia zaczęła domagać się fabuły, uznałam, że wyzwolenie nieszczęsnego Rudolfa będzie na miejscu. I tak nie chciałam go skazywać na bycie na wieki Namiestnikiem Austrii.

Wprawdzie w przedmowie podaję datę Mayerlingu (1889) oraz dialog z 1914 (to tylko inspiracja), to w opowiadaniu jest dokładna data – 20 lat po Mayerlingu, czyli 1909, a zatem trzy lata po odrodzeniu Świętego Cesarstwa (w stulecie jego rozwiązania) wg Fundamentu :)

A organiczne opętanie wynika tu raczej z gatunku oraz tego, czym stał się Josef.

Opowiadanie na Siódemki też będzie z tego uniwersum, ale jeszcze wcześniej i lekko humorystycznie.

http://altronapoleone.home.blog

“Znalazł się dokładnie w tym miejscu, gdzie chciał być.” – Wydaje mi się, że raczej: w miejscu, w którym chciał być. Ewentualnie tam, gdzie chciał być.

 

Tekst duszny, gęsty, obrzydliwy. Brnęło mi się przez niego z trudem. Wydaje mi się, że jako tako rozumiem rys fabularny, mimo że wiedzy historycznej na temat danego okresu mi raczej brak. Z pewnością jest to bizarro, ale jak to bizarro – komuś może się spodobać, a komuś innemu nie. Mnie od czytania o larwach i muchach zrobiło się gorzej, jednak smutna opowieść o wstrząśniętym słudze, który został żołnierzem, by wypełnić tajną misję jakoś do mnie nie przemówiła.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

smutna opowieść o wstrząśniętym słudze, który został żołnierzem, by wypełnić tajną misję

Hmm, ale to nie jest opowieść o tym ;) Jeśli już, to o kobiecie, która tak kochała swojego faceta, że kiedy nie zdołali razem uciec przed potwornością, to zrobiła wszystko, żeby zza grobu go uwolnić.

 

Ale niewątpliwie – każdy lubi inne bizarro ;)

http://altronapoleone.home.blog

PS. Mortecius – dzięki, nie wiem jak przegapiłam Twój komentarz!

http://altronapoleone.home.blog

Nowa Fantastyka