Profil użytkownika


komentarze: 22, w dziale opowiadań: 16, opowiadania: 4

Ostatnie sto komentarzy

Niezła fabuła, elementy przygody i intrygi sprawnie złożone w całość (budzą się odległe skojarzenia z Dumasem). Trudno byłoby też przyspieszyć jej tempo, nie rezygnując z kolorytu świata przedstawionego. A nie zawsze jest tak, że – cytując Martynę Jakubowicz – “w kolorycie ginie życie”; tutaj właśnie ten koloryt ożywia świat, budując nastrój. Technologia jedwabno-wiatrowa ciekawie wpasowana w realia dawnych Chin. Co do postaci – przy takiej ich ilości w krótkim opowiadaniu trudno je przekonująco zindywidualizować. Można by tego dokonać poprzez język ich wypowiedzi, ale nie bardzo jest jak to zrobić na cesarskim dworze, gdzie wszyscy mówią podobnie, według wskazań etykiety.

Ogólnie, jak dla mnie, kolejny tekst “na plus”.

Nie każda poezja, nawet nie każda rozbudowana metafora jest purpurowa. Głównie ta zła jest purpurowa. To, co zacytowałeś, nie jest purpurowe. Wręcz przeciwnie, jest cudownie skrótowe.

Dziękuję za wyjaśnienie. Źle zrozumiałem artykuł, mój angielski nie jest widocznie aż tak dobry.

Skądinąd Ewę Lipską winić za własną purpurowość… Odważne.

Po powyższych wyjaśnieniach oczywiście nie określam przywołanego fragmentu jako “purpurowego”. I oczywiście samej poetki nie winię, tylko wyjaśniam, co mnie podkusiło do zabaw słownych, niekoniecznie w równie dobrym gatunku.

Czasami też boję się powtórzeń, być może przesadnie, i dlatego zdarza mi się nadużywać wyszukanych sformułowań. Stąd np. w zdaniu “a my, czytający te wynurzenia, mamy szczęście, że tego unikniemy” pierwotnie napisałem “owe wynurzenia”, żeby nie było “te (…) tego”.

O ile dobrze rozumiem, “purpura” to słowne efekciarstwo. Tak, mam do tego skłonność i nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Ale trudno tego uniknąć, jeśli ktoś za młodu naczytał się za dużo poezji. Np. Ewa Lipska zauroczyła mnie frazą o władcy, który miał “uśmiech ujmujący wszystkich za szyję”. Człowiek czyta i zazdrości. 

PS. 

Troszeczkę purpury

A tego sformułowania nie rozumiem. Co to jest “purpura”? Bezpieczna dawka kiczu? Patosu? 

Tarnina – dziękuję za wszelkie uwagi!

informacje, większością

Jesteś pewien tego przecinka?

Tak, bo oddziela zdanie nadrzędne od podrzędnego.

 Mózgiem robota musi być potężny komputer; sam robot jest tylko jego reprezentacją

Reprezentacją – czy terminalem?

Na razie pozostaję przy “reprezentacji”, póki nie wymyślę czegoś lepszego. “Terminal” wydaje mi się trochę zbyt bezosobowy, poza tym chciałem jakiejś “egzotycznej” nazwy. Może nie jest do końca precyzyjna, lecz wiadomo, o co chodzi.

 siostra szpitalna

Dziwne to. Czemu nie "pielęgniarka"?

Jednak zostawiam, bo to sformułowanie samej Haliny Poświatowskiej. :)

Do Sheckleya bym Cię raczej nie porównywała, bez urazy :P

Ja siebie też nie, przymiotnika “sheckleyowskie” użyłem w cudzysłowie.

Kiedy odeszła Sandra? Skoro zostały po niej jadalne kotlety, to wczoraj-przedwczoraj, ale Lewis myśli o tym trochę tak, jakby stało się już jakiś czas temu.

Albo czytałaś w pośpiechu, albo nie zaznaczyłem tego wystarczająco.

Jak zwykle, Sandra i Eddie nastawili sprzęt na połowę mocy (…). Znając zwyczaje moich współlokatorów, wstrzymałem się z odwiedzinami.

i dalej:

Mój współlokator Eddie (…) Sandra była wtedy jeszcze z nami obydwoma i wydawało się, że już zawsze wszystko będziemy mieć wspólne. Ale w końcu jemu dostała się ona, a mnie na pocieszenie nasz biały garbus.

i jeszcze dalej:

Pytał, czy ciągle jestem z Sandrą; zasmuciło go, że nie – zawsze uważał ją, Eddiego i mnie za idealny układ.

i jeszcze:

– Swoją byłą dziewczynę dzieliłem z kolegą. Dlaczego nowej nie miałbym dzielić z całą Ameryką?

To taki koloryt epoki. :) Sandra była związana jednocześnie z Eddiem i Lewisem. Teraz jest tylko z Eddiem, ale cała trójka nadal mieszka w jednym domu.

wczoraj uniknąłeś randki z potencjalną morderczynią

Ma na myśli siebie, czy niunię od noży?

Oczywiście ma na myśli Susan. Bardziej to podkreślę. “Easter egg” dla zainteresowanych epoką. Patrz: sprawa “Tate-LaBianca”.

Państwo opiekuńcze, co?

Raczej autokratyzm przeciwstawiony demokracji liberalnej.

Pozostałe poprawki starałem się w miarę moich możliwości uwzględnić (wprowadziłem je dziś, 12 lutego 2019). Swoją drogą szkoda, że tak późno odkryłem ten portal. Mam tu przyjacielską korektę i redakcję! :)

 – Bo ja… Chcę być najsławniejszym uczonym na świecie. Żeby nawet sam cezar zabiegał o moje względy. Żeby moje wynalazki znane były na całym świecie. I tak będzie, zobaczysz!

Żeby, żeby, 

Tu akurat bym się nie czepiał. To jest wypowiedź bohatera, mowa niezależna, czyli język mówiony. W mowie, zwłaszcza emocjonalnej, taką anaforę uważam za dopuszczalną.

Ciekawy jest sam pomysł UE przerodzonej w państwo totalitarne. Jednak według mnie cały tekst trzeba by od nowa przemyśleć. A poza tym nadal dużo i uważnie czytać (nie tylko fantastyki), podpatrując, jak inni relacjonują kolejne zdarzenia, układają dialogi, prowadzą opisy itp.

Szczególnie narracja sprawia u Ciebie wrażenie niedopracowanej. Przykład: jeden z bohaterów posługuje się jako bronią kawałkiem rury, ale skąd ją dorwał? Trzeba by wspomnieć, że walała się w takim a takim miejscu, zakurzona, poplamiona rdzą, ewentualnie pokrzywiona itp. Chcę to zobaczyć, chcę to poczuć. 

I jeszcze jedno: znaki interpunkcyjne nie są po to, żeby polonistom się podobało, tylko po to, żeby czytający rozumiał, co czyta! 

Dobry tekst! Nie jestem tylko pewien, czy do końca “złapałem” rolę Mikrosa w ostatnim eksperymencie. Jak zgaduję, Heron użył kopisty, by ten “wziął na siebie” jakąś wymierzoną w niego i Makrona rzymską intrygę. Przy okazji być może pozbył się “współautora” swego sukcesu. Można by to skwitować czyjąś cyniczną wypowiedzią lub dialogiem, ale to tylko moje zdanie. 

Pomysł wzmocnienia sił rzymskich przy pomocy nowej broni to również ciekawa próba historii alternatywnej, nadająca się do kontynuacji. 

Wybacz, ale ja tu za wiele metafory nie widzę. Chyba, że to mój brak wrażliwości, co być może.

To, co piszesz, jedynie potwierdza moje wcześniejsze spostrzeżenie, iż “Otoczony miłością” nie jest najlepszą rzeczą, jaką dotychczas napisałem. W zamierzeniu miał on być metaforą raczej polityczną niż psychologiczną. Jeśli kiedyś zabiorę się do rozbudowania owej historyjki, rozwinę zapewne i ten wątek.

Ale widzę tu również dużo klisz

Klisz – zapewne tak. Niestety, nie zawsze potrafię ich uniknąć. :( Być może dopiero samodzielne “przerobienie” ich wszystkich pozwoliłoby się od nich uwolnić, bo za jedną czai się druga i następne.

None – Ależ ja się z tym artykułem całkowicie zgadzam. Jeśli chcemy stworzyć mechanicznego sługę, to nie ma powodu wyposażać go w ludzkie instynkty, emocje, potrzeby, czy w ogóle w samoświadomość. Notabene przypomniał mi się wierszyk Wandy Chotomskiej o odkurzaczu, który mówi sobie: “Cóż mi po zapachu róż, kiedy lepiej wąchać kurz”. Inna sprawa – i pisał o tym np. Lem – że system równie skomplikowany jak ludzki mózg może okazać się równie jak on nieprzewidywalny. Lemowskie “roboty nieliniowe” to właśnie takie maszyny, które okazały się mieć własne dążenia, nie przewidziane przez ich twórców.

Z tym, że Celia to “inna para kaloszy”. Ona była eksperymentem, udaną próbą odtworzenia w komputerze ludzkiego umysłu, tyle, że z “turbodoładowaniem”. Na szczęście wraz z człowieczeństwem dostał się jej instynkt solidarności gatunkowej, a będąc kobietą ma również instynkt macierzyński.

Ale te wszystkie skądinąd racjonalne rozważania mają sens tylko wówczas, kiedy fantastykę rozumiemy dosłownie, a nie zawsze musi tak być. O czym aby się przekonać, wystarczy przeczytać “Cyberiadę” Lema. Opowieści o sztucznej inteligencji są najczęściej przypowieściami o ludziach. I tak np. “Łowca androidów” jest rozrachunkiem z epoką niewolnictwa (nieprzypadkowo rzecz dzieje się na południu, a Deckard zabiera Rachel na północ, gdzie cyber-dziewczyna będzie już bezpieczna), a “Sztuczna inteligencja” Spielberga/Kubricka – traktatem o skomplikowanym statusie adoptowanego dziecka (”kupionego w sklepie”, jak to się mawia lub mawiało w Stanach) oraz ogólnie o dramacie alienacji (aluzje m.in. do Holokaustu, ale i do Koloseum).

śniąca – Poprawki miały charakter kosmetyczny i były reakcją na posty, które napisali Staruch, drakaina, MaSkrol, regulatorzy. Dodałem też drobne wyjaśnienie motywów kierujących Celią, w odpowiedzi na wątpliwości None‘a: “Chyba cię polubiłam… sama nie wiem, dlaczego. Podejrzewam, że złapałam się na twój idealizm, kompletnie mi obcy. Już kiedy czytałam te felietony…“. Aha, “skasowałem” też nienaturalny ciężar poszczególnych reprezentacji Mózgu, jako “zgrzytający” fabularnie. To chyba wszystko. :)

6 lutego 2019 r. naniosłem kolejne poprawki, częściowo zainspirowane niektórymi głosami w dyskusji.

Nie podoba mi się też koncept sztucznej inteligencji, która nie dość, że spontanicznie zyskuje samoświadomość, ale też sama kreuje swoje cele i zyskuje uczucia.

Ach, to jedna z moich obsesji – zresztą nie jedyna, której dałem wyraz w powyższym opowiadaniu. Ale to temat raczej na mały esej.

Uwagi merytoryczne co do tekstu upewniają mnie w tym, że jeśli kiedyś jeszcze raz poważnie się za niego zabiorę, to po to, żeby go znacznie rozbudować. Dotąd tylko się nad tym zastanawiałem. Teraz już widzę, że koncept rozsadza ramy krótkiego, powiedzmy: “sheckleyowskiego” opowiadania.

Przy okazji wyjaśniłbym parę spraw, które być może przedstawiłem niejasno. Choćby taki koncept, “ściągnięty” z eseju Miłosza pt. “Ketman”. Dany człowiek odrzuca pewne koncepcje, podane mu wprost i od początku do końca, gdy nie pasują do jego przekonań i wyobrażeń o świecie. Jednak ten sam człowiek może dać się przekonać do identycznych tez, jeśli podawać mu je w formie umiejętnie dozowanych sugestii, tak, by uległ złudzeniu, że sam do tych koncepcji doszedł.

To na razie tyle! :)

drakaina – Twoje uwagi przyjmuję. Ja również nie uważam “Otoczonego miłością” za najlepszy tekst, jaki dotąd napisałem.

Profil “Susan” oparłem na Susan Atkins. Tak ją opisują ci, którzy ją znali: w obyciu “cicha i nieśmiała”, mająca jednak swoją “drugą stronę”; po prostu “steppenwolf”. Że “nie lubi kajdanek i tym podobnych” to żart – Atkins była “przymknięta” za handel narkotykami, jeszcze zanim nawiązała pewną znajomość, która ostatecznie doprowadziła ją za kratki na resztę życia. Zresztą jej “wymarzony chłopak” to właśnie opis Mansona, w każdym razie takiego, jakim jawił się swemu otoczeniu. 

Kaseta magnetofonowa istniała w latach 60., choć “w realu” jeszcze nie była tak powszechna, jak jej poprzedniczka, czyli Stereo 8. Jednakże już druga płyta Doors (”Strange Days”) była dostępna w tym formacie od premiery w 1967. Anachronizmem (celowym) jest natomiast Stereobelt, wynaleziony w 1972, ale nie wprowadzony do produkcji, mimo opatentowania (po 1979 wynalazca sporo zarobił na ugodzie z Sony). Czy kaseta stercząca z kieszeni ujmuje seksowności – kwestia gustu; dobrą płytę można wybaczyć. ;) Celia ewidentnie chce się Lewisowi spodobać, więc pokazuje się z nagraniem rockowym i mobilnym sprzętem, który teoretycznie był w tamtych czasach możliwy. 

Szklanką da się podsłuchiwać przez normalną, w każdym razie niezbyt grubą ścianę, niekoniecznie z dykty (choć oczywiście to nie aparat podsłuchowy z filmów o Bondzie). Przy czym amerykańskie budownictwo jednorodzinne akurat wzorem solidności nie jest. 

“Babole” popoprawiam później, dziękuję za ich dostrzeżenie. Jedynie co do “w chwilę później” muszę zasięgnąć języka, bo wydaje mi się, że to prawidłowa forma. Natomiast odmienianie słów typu “kotlet” czy “lizak” jak rzeczowników żywotnych (”kupię ci lizaka, gdy zjesz kotleta”) jest regionalizmem, z którym walczę, ale czasem używam odruchowo. :) 

Staruch – Nie, chodziło mi o rozdzielenie zdań, czyli poglądów – być może to drugie będzie bardziej jednoznaczne. 

Jak już mówiłem, nie wykluczam w przyszłości rozbudowania tekstu. Tutaj chciałem zachować krótkość formy. 

MaSkrol, regulatorzy – Dziękuję za wszelkie uwagi. Z doświadczenia wiem, jak źle się poprawia po sobie. Nieraz już inni uświadamiali mi błędy, a nawet oczywiste przejęzyczenia, których sam nie widziałem. Wszystkie Wasze poprawki i sugestie uwzględniam, z jednym wszakże wyjątkiem. Sosna kolczasta – taka odmiana faktycznie istnieje i występuje m.in. w Kalifornii. Dla jednoznaczności uściślam tylko: “wśród kalifornijskich sosen kolczastych“.

Możliwe, że wszystko dzieje się tu zbyt szybko, ale to taka krótka forma. Choć po prawdzie, to nasz dociekliwy dziennikarz dostaje tę swoją “kawę na ławę” dopiero wtedy, gdy już sam właściwie wszystkiego się domyślił… Jednak nie wykluczam, że w przyszłości rozbuduję tę historyjkę do rozmiarów co najmniej mikropowieści, jeżeli tylko dopisze mi inwencja.

Poprawki jak wyżej wprowadzam 4 lutego 2019 r.

Co do ciężaru stalowej konstrukcji, muszę nad tym pomyśleć. Te zapadające się w piach stopy miały być ukłonem w stronę Lema i jego “Maski”, może będzie trzeba z tego zrezygnować. :( Choć Lewis domyślił się tak szybko z innych powodów: uderzenie Celii w głowę, potem pościg dziewczyn za autem – to jednak były ekstremalne sytuacje. 

Początkowi przyjrzę się, ale chyba nie czytałeś Faulknera, jeżeli sądzisz, że ja piszę zbyt rozbudowane zdania. ;)

Dziękuję za radę. Troszkę “pociąłem” te akapity (wykonałem: dziś, 3 lutego 2019). Rzeczywiście, tak chyba będzie lepiej. W Wordzie, z powodu dłuższych linijek, każdy akapit wydaje się krótki.

Właściwie całe czasy przed popularyzacją internetu przy odpowiednim przedstawieniu dla części czytelników będą “mistyczne”

Nie o to chodzi. Przełom lat 60./70. nazwałem czasami mitycznymi (nie mistycznymi, bo to coś innego!) w tym sensie, że w latach 80. czasy te urosły (lub zostały wyniesione) do rangi popkulturowego mitu. Mit ten był mocno eksploatowany w kulturze popularnej co najmniej do końca lat 90. i, oparty na paru filmach oraz parudziesięciu tekstach piosenek, praktycznie przesłonił rzeczywistość historyczną. W każdym razie kiedy czytam realne wspomnienia różnych ludzi z tamtych czasów, dochodzę do wniosku, że hippisi np. z ballad joni Mitchell mają się do realnych ludzi swojej epoki mniej więcej podobnie, jak szekspirowskie elfy do osób współczesnych dramaturgowi (myślałem kiedyś nawet o inscenizacji “Snu nocy letniej” w estetyce hippie/psychodelic). Zresztą czasy “dzieci-kwiatów” wydają się być epoką definitywnie zamkniętą (podobnie jak Belle Epoque lub lata dwudzieste), co, jak wiadomo, sprzyja mitotwórstwu.

dopuści się 1968, to dlaczego nie 1984? A jak 1984, to dlaczego nie 1999? A jak 1999, to co z 2001? 2010? I tak dalej, ad infinitum.

Wiem, że głupio tak się samemu bronić, ale 1984 to raczej jeszcze nie retro, a lata sześćdziesiąte raczej już tak. Pomijam fakt, że dla większości z nas to w zasadzie czasy mityczne. ;) Jak by jednak nie było, pojęcie “retro” narodziło się najpóźniej w połowie lat siedemdziesiątych i wtedy dotyczyło estetyki z okresu międzywojennego, przy czym rok 1975 od 1939 dzieliło mniej lat niż nasze czasy od 1970.

Tak czy owak, jak pisałem, zaryzykuję po prostu w obawie, żeby mi się cały tekst nie rozleciał. Fabuła była pomyślana jako retrofuturystyczna i jako umieszczona właśnie w późnych latach sześćdziesiątych. Taki był punkt wyjścia, a cała reszta wymyśliła mi się potem, w oparciu o powyższy punkt wyjścia.

Czasami priorytetem autorów było przedstawienie wymyślonego świata, w którym aktorzy muszą sobie jakoś poradzić.

Słuszna uwaga, przy czym wydaje mi się, że to dwie spośród głównych “szkół” SF. Jedna – nazwę ją umownie “asimovowską” (chociaż pasowałaby właściwie do większości tego, co powstało w “złotych latach amerykańskiej SF”) – polega na tym, że wymyślamy przyszłą naukę i technikę, z którą konfrontujemy człowieka (w tej “szkole” mieściłby się też chyba nurt “hibernacyjny”: “Homo Divisus” Fiałkowskiego, “Synteza” Wojtyszki, “Love Me Tomorrow” Rimmera itp). Druga – powiedzmy: “lemowska”, a może “wellsowska” – opiera się  na alegorii; historie o odkryciach i wynalazkach, ewentualnie kosmitach, są w niej metaforą problematyki możliwie uniwersalnej (notabene są osoby, które nie uznają tej szkoły za “hard SF”). Gdzieś pośrodku sytuowałby się Huxley (a w ślad za nim i Orwell, i Zajdel). Poza tym jest jeszcze stara szkoła “verne’owska”: we współczesność “wrzucamy” nowe dokonania naukowe lub techniczne i próbujemy wyobrazić sobie, jaka będzie reakcja współczesnego człowieka (nie wiem, czy i w jakim stopniu mieściłyby się w tym historie o spotkaniach z kosmitami). I chyba wyróżniłbym jeszcze szkołę “co było, gdyby” (”patronem” mógłby być Mrożek, gdyby nie to, że nawet jeśli ocierał się o fantastykę, to prawie nigdy o naukową) – wchodziłyby w to wszelkie “historie alternatywne” (a w tym i “retrofuturyzm”) oraz szersze chyba zagadnienie “retrofantastyki”. Oczywiście, możliwe (a nawet wskazane) jest dowolne mieszanie tych “szkół”. Tak, jak poetyka Andrzeja Bursy i styl muzyczny Maanamu (a chyba jeszcze bardziej Cranberries) były harmonijnym połączeniem wpływów pozornie się wykluczających. :)

Chyba jednak zaryzykuję i zostawię realia takie, jakie są.  W końcu w regulaminie czytam: 

Zachęcamy (podkr. moje) do tworzenia historii osadzonych w czasach od paleolitu do połowy XX wieku

– co nie wydaje się wyznaczać sztywnej rany czasowej, a jedynie stanowić luźną sugestię. ;) Ponadto wyjaśnianie, dlaczego w wykreowanym świecie wcześniej doszło do takiej czy innej rewolty społecznej, niepotrzebnie zagmatwałoby akcję, w której chodzi o coś innego (konkretnie:  pytanie o sens demokracji). W sumie to ja piszę takie tylko przypowiastki, w których tło naukowo-techniczne stanowi raczej środek niż cel. 

Ja to mam  właściwie od jakiegoś czasu napisane, musiałbym tylko doszlifować. Napisałem to ot, tak, dla ćwiczenia, po pierwsze żeby spróbować retrofuturyzmu, po drugie dla umieszczenia akcji w interesujących mnie czasach. Nie to, żebym podzielał hippisowską filozofię, ale fascynuje mnie szeroko pojęta estetyka tamtej epoki. 

Uznawany za pierwszy komputer lampowy powstał przed 1950. Możesz “zpunkować” tekst, robiąc go retro, przez oparcie techniki komputerowej o lampy elektronowe. ;)

O tym, że Eniaca zbudowano w 1945, wiedziałem. Tylko tu chodzi też o realia epoki (w tej kwestii akurat miałem zadanie ułatwione, bo sporo o przełomie lat 60./70. wiem). Komputery osobiste jeszcze może jakoś wcisnąłbym w czasy Pokolenia Beatu, ale już nie np. masowy ruch antywojenny (wraz z “pokerową zagrywką” rządzących przeciw niemu, wokół czego zawiązuje się akcja). 

A fajne to mogłoby być: w tle Doors, Jefferson Airplane albo Breakout, Niebiesko-Czarni…

Są w tle Stonesi i Hendrix, jest też wzmianka o słuchaniu Doorsów ze Stereobelta (to taka praforma Walkmana, faktycznie wynaleziona w 1972, opatentowana w ‘77 i nigdy nie produkowana seryjnie, ale po 1979 wynalazca, niejaki Andreas Pavel, zawarł z Sony ugodę wartą ponoć milion $). Jest też przenośny radiotelefon do połączeń automatycznych (oczywiście z 9-cyfrowym numerem!). Jest nawet profil Susan Atkins na portalu randkowym. Nie mówiąc już o tym, że jest portal “Hippie.com”, oczywiście redagowany na Haight Ashbury w San Francisco. :)

Ale może na Technofobie się nada

Niestety, to nie horror, choć rodzaj obawy przed sztuczną inteligencją tam jest. Ale to nie jest jednoznaczna obawa, można ją odczytać również jako nadzieję. 

Wybieramy czas od paleolitu do połowy XX wieku i tworzymy w nim świat bardziej rozwinięty, niż był w naszej rzeczywistości. 

Tylko do połowy XX wieku? Szkoda. Mam “w szufladzie” takie opowiadanie sprzed kilku lat, rozgrywające się w czasach dzieci-kwiatów (dokładnie w 1968 r.), tyle, że są tam już komputery osobiste (wielkie jak biurka), sieć informatyczna, a cała rzecz obraca się wokół sztucznej inteligencji i utajnionej technologii. Mógłbym to dopracować, ale nie widzę szans przeniesienia akcji przed 1951. 

Nowa Fantastyka