Żaglowóz czekał na cesarzową Wu przed bramą dla służby. Gdy kobieta usadowiła się na niewygodnej ławeczce, sługa natychmiast pociągnął za liny, rozpinając duży, podwójny żagiel. Nie musiała mówić, dokąd chce jechać. Ruszyli boczną aleją, choć i tu pełno było świętujących.
Podczas Festiwalu Latarni sam Budda Maitreja mógłby zstąpić z nieba na szeroką ulicę Zhuque, a i tak nie zostałby zauważony w tłumie.
Tysiące lampionów rozświetlało miasto Chang’an; wszystkie sklepy i tawerny zostały odświętnie przystrojone. Niektóre lampy kręciły się niczym bambusowe ważki, inne tylko powiewały na wietrze. Niemal każda z nich wyróżniała się czymś niezwykłym: jedne miały soczyste barwy rubinów i jadeitów, drugie zostały ozdobione scenkami z życia rodziny cesarskiej. Uliczni handlarze wykrzykiwali nazwy swoich towarów, a z ich stoisk unosiły się kuszące zapachy. Sprzedawali miseczki pikantnych zup i mięsnych pierożków gotowanych na parze, placki chlebowe oraz tradycyjne ryżowe przekąski ze słodkim nadzieniem.
Wu Zhao coraz dotkliwiej odczuwała brak jedwabnych poduch na siedzisku, do tego było jej okrutnie zimno. Niemal przez cały czas mijały ją inne żaglowozy, mknące po niezliczonych alejach największego miasta świata, a nad głową krążyły latawce posłańców, podobne do roju motyli. Gdy kobieta minęła Zachodni Bazar, odetchnęła z ulgą.
Żaglowóz zatrzymał się przed niepozorną bramą ozdobioną zaledwie kilkoma taoistycznymi diagramami. W podwórzu za nią stał samotnie niewielki budynek.
– Cesarzowa Wu! – krzyknęło parę osób, gdy drzwi się uchyliły.
Mężczyźni padli na klęczki, dotykając czołem klepiska. Dopiero gdy Zhao dała im znak, wrócili do swoich obowiązków. Wchodząc, przytrzymała wełnianą spódnicę, aby jej nie pobrudzić. Podłoga chaty lśniła od rozlanych gdzieniegdzie eliksirów.
– Huanghou – powiedział niski jegomość. Na jego czoło wystąpiły kropelki potu. – To ogromny zaszczyt, móc cię gościć w pracowni, pani. Nie sądziłem…
– Guo Xinzhen – przerwała mu, unosząc dłoń. – Nie przybyłam tu, by sprawiać ci zaszczyt, choć właściwie w takim miejscu… – Rozejrzała się wokół.
Już na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że główne pomieszczenie urządzono według zasad feng shui. Zawalone różnymi specyfikami i butelkami stoły ustawiono wzdłuż osi wschód-zachód. Na ścianach wisiały półki ozdobione logogramami. Nad paleniskiem w centralnej części pracowni kołysał się saganek wypełniony jakąś bulgoczącą cieczą. Płomień nie dymił i był biały niczym śnieg.
Taki ogień mogła wytworzyć jedynie mieszanka, której najważniejszym ze składników były sproszkowane kwiaty czarnej sasanki. Roślina kwitła wysoko w górach Tienszan tylko przez kilka tygodni w roku i była tajemnicą działania cesarskich balonów na ogrzane powietrze. Lżejsza i wydajniejsza od drewna pozwalała statkom powietrznym latać na większe odległości.
Wu Zhao oderwała wzrok od paleniska i wbiła go w Xinzhena. Grdyka mężczyzny gwałtownie zjechała w dół.
– Jakich dokonaliście postępów?
– Pani, powierzyłaś nam trudne zadanie. To nie byle eliksir przyspieszający zrastanie się kości, czy przywołujący słodkie marzenia senne. Poza tym technika Neidan wymaga wielu czynności przygotowawczych, rytuałów wykonanych w odpowiedniej kolejności i…
– Oszczędź mi szczegółów. Ile jeszcze czasu?
– Trudno powiedzieć. – Xinzhen drżał na całym ciele.
Zhao gniewnie rozdęła nozdrza.
– Nadwyrężasz moją cierpliwość, Guo. Dłużej nie mogę czekać.
– N-nie będziesz musiała, pani. – Mężczyzna ukłonił się raz jeszcze. – Proszę tylko o jedną dodatkową pełnię. Poślę wiadomość przez gońca, tak jak zawsze.
Cesarzowa sięgnęła pod poły płaszcza i rzuciła alchemikowi ciężką sakiewkę. Nie patrząc za siebie, wyszła na rozświetloną ulicę. Tak jak inni tej nocy, poprosiła w myślach bogów o pomyślność.
女皇
Na tarasie jednej z wież pałacowych ktoś bezszelestnie wylądował. Wang Fusheng schował soczewkę powiększającą, po czym wszedł w plamę światła rzucanego przez księżyc w chwili, gdy przybyły mężczyzna składał ogromne skrzydła latawca wykonane z papieru i jedwabiu. Nie tracili czasu na ukłony.
– Zatem dokąd się udała?
– Do pracowni tego mnicha… Guo Xinzhena.
– Guo Xinzhena? – upewnił się eunuch, marszcząc brwi. – Tak… Ufam, że cesarzowa cię nie spostrzegła.
– Niebo jest pełne posłańców, a ulice świętujących ludzi – powiedział mężczyzna. – Byłem ostrożny.
Fusheng nerwowo wygładził szatę.
– Co takiego Guo Xinzhen dla niej tworzy?
– Nie dosłyszałem – westchnął mężczyzna. – Lecz ma na to niewiele czasu, raptem miesiąc. Kiedy eliksir będzie gotowy, przyśle gońca. Gdybyśmy tylko zdołali go przechwycić…
Eunuch pokiwał głową ze smutkiem. Choć dowiedział się sporo, zabrakło mu kluczowych wieści.
– Leć. Im dłużej tu jesteś, tym większe niebezpieczeństwo nam grozi. Póki co, dziękuję ci.
Szpieg pociągnął za sznurki przytroczonego do pleców latawca, na powrót rozkładając skrzydła. Wzniósł się w powietrze z głośnym furkotem, po czym wtopił się w chmarę innych lotniarzy. Wang Fusheng nie mógł widzieć, jak tamten znika na tle ciemnego nieba. Eunuch biegł pospiesznie schodami, rozmyślając nad tym, który z kanclerzy byłby na tyle godny zaufania, aby powierzyć mu tajemnicę cesarzowej.
女皇
– Tianzi, dziwnie patrzysz. Źle się czujesz? – Shangguan Yi odszedł od krawędzi kosza i przyklęknął przy cesarzu.
– Nie, tylko… – odpowiedział monarcha, łapiąc się za skroń. – Źle znoszę znaczne wysokości, odkąd… sam nie jestem pewien.
Odkąd twoje qi przestało harmonijnie płynąć, pomyślał Yi. Medycy przekonywali, że to wylew krwi do mózgu odebrał cesarzowi dawną młodzieńczą sprawność i siłę umysłową, ale kanclerz nie wątpił, że Wu Zhao maczała w tym swoje plugawe palce.
Gaozong siedział na ławie z oparciem otoczony jedwabnymi poduszkami, posyłając swojemu doradcy blady uśmiech. Oprócz nich w koszu znajdowali się jeszcze trzej żeglarze powietrzni. Na środku, na podwyższeniu, płonął biały ogień. Obok ich balonu jeszcze tuzin innych, żółtych jak kaczeńce, sunął po niebie, trzymając się w bliskiej odległości. Yi spoglądał na tarasy ryżowe, które widziane z góry przypominały malowidła na jedwabiu.
– Musisz odpocząć, panie – powiedział, odwracając się. – Po dotarciu do Chang’anu zajmą się tobą medycy.
– Myślisz, że bogowie są mi jeszcze przychylni? – zapytał nagle cesarz.
Yi nie odpowiedział od razu.
– Tianzi, proszę. Czy nie wracamy z wyprawy do Tai Shan, na szczycie której złożyłeś ofiarę Niebu? I czy nie została ona przyjęta?
Gaozong pokiwał głową w zamyśleniu.
– Jak się czują moi synowie? Czy widziałeś ich ostatnio?
– Panie – zaczął Yi, mimowolnie przygładzając wąsy. – Od dziesięciu lat twoi najstarsi synowie zarządzają dalekimi prefekturami albo są na wygnaniu, a córki przebywają w areszcie domowym. Taka była twoja wola. Twoja i Huanghou.
Cesarz otulił się szczelniej wełnianym pledem.
– Huanghou dała mi wielu silnych synów.
– Tak, Tianzi, niech bogowie mają ją w opiece – westchnął kanclerz.
Gaozong od dawna był ślepy na działania Wu Zhao i nie było sensu się spierać. Istniało też ryzyko, że któryś z żeglarzy powietrznych należy do szpiegów cesarzowej. Odkąd Wu zasiadła na tronie, zdążyła stworzyć dobrze działające sieci donosicieli i zbirów, rozrastające się po całym cesarstwie niczym plamy pleśni na zbutwiałej tkaninie.
– Panie, na horyzoncie widać mury Chang’anu – oznajmił jeden ze sterujących. – Dotrzemy tam niebawem.
Kanclerz skinął głową i na powrót się zamyślił wpatrzony w malownicze widoki.
– Shangguanie Yi. – Gaozong niespodziewanie przerwał ciszę, choć jego oczy pozostawały zamknięte, jakby zapadł w drzemkę. – Służysz na cesarskim dworze pół życia, lecz musisz się jeszcze wiele nauczyć.
女皇
Cesarz uroczyście wjechał do stolicy przez główną bramę Mingde, trzeciego, ostatniego dnia Festiwalu Latarni. Ludzie porzucili swoje zajęcia i zamknęli wcześniej sklepy, aby móc obejrzeć paradę dworską. Trzykondygnacyjną pagodę tronową z bambusa i jedwabiu wzniesiono na platformie z grubych tyczek, którą popychał wiatr łapany w ogromne żagle.
Gaozong ze wspaniałą koroną ze złota i klejnotów na głowie, spowity w szatę z błyszczącego muślinu wyglądał jak wyrzeźbiony w terakocie. Siedział otoczony tancerkami, patrząc nieruchomo przed siebie, obojętny na radosne okrzyki mieszkańców Chang’anu i kwiaty rzucane pod koła.
Shangguan Yi, przyglądając się nieznajomym twarzom, w myślach prosił bogów o silniejsze podmuchy wiatru, aby pagoda mogła przyspieszyć. Po ciężkiej podróży pragnął jedynie spotkać się z żoną, poczuć ciepły dotyk jej miękkich dłoni.
Platforma przekroczyła wreszcie główną bramę Zhuque i cesarz wraz ze świtą znaleźli się na terenie kompleksu pałacowego. Przy schodach czekała na niego cesarzowa Wu oraz czterej książęta z jej łona. Monarchini miała na głowie ciężką koronę ze srebra i brązu, a klejnoty na jej sukni mieniły się w zimowym słońcu niczym rozlana rtęć.
Przywitała męża jako pierwsza, głęboko się kłaniając.
– Shengshang, modliłam się o twoje dobre zdrowie – rzekła. – Serce się raduje na myśl, że Tian przyjęło ofiarę.
Gaozong powoli ruszył w stronę pałacu, gdzie zapewne czekał na niego stos niezatwierdzonych edyktów. Yi wątpił, by cesarz zastosował się do próśb medyków zalecających mu odpoczynek po podróży.
Nagle mężczyzna poczuł na sobie czyjeś spojrzenie. Pamiętając wciąż o etykiecie, dyskretnie rozejrzał się i odnalazł eunucha z licznej świty księcia koronnego. Nawiązał z nim krótki kontakt wzrokowy, lecz spojrzenie sługi natychmiast uciekło w innym kierunku. Kanclerz nie miał okazji mu się przyjrzeć, bo niedługo później eunuchowie wspinali się po pałacowych schodach, krocząc za cesarską rodziną jak cienie.
Oficjalne powitanie zakończyło się; Shangguan Yi mógł dołączyć do rodziny.
女皇
Tego wieczoru pozwolili sobie na dłuższą kolację, chcąc posłuchać swoich opowieści po niemal dwutygodniowej rozłące. Do stołu podano najpierw zupę rybną, a potem pierogi jaozi i zająca w śliwkach. Yi zastał żonę, syna i ciężarną synową w dobrym zdrowiu. Znużony ciągłym stosowaniem się do zasad dworskiego protokołu, wreszcie mógł odpocząć w ich towarzystwie. Ciepły posiłek był miłą odmianą po suszonym mięsie i bułeczkach na parze zrobionych na zapas z kilkudniowym wyprzedzeniem, którymi musiała się karmić świta cesarza. Po ostatnim łyku wina mężczyzna zasiadł za parawanem, prosząc, by mu nie przeszkadzano. Na papierze nakreślił krótki list i dołączył do niego niewielki mieszek z pieniędzmi.
Poziom wody w zegarze obniżał się nieubłaganie, a kiedy dotarł do najniższej kreski, kanclerz wyszedł na tyły ogrodu. Posłaniec wylądował na zmarzniętej trawie z głośnym łopotem, który na szczęście zginął pośród hałasu świętującego miasta.
– Wciąż mieszka w Qianie, choć nie wiem jak długo jeszcze – szepnął Yi, wręczając przygotowany pakunek. – Czeka cię wyczerpująca droga. Uważaj na siebie i nie zdradź miejsca ukrycia, choćby cię przypiekali żywcem. Niech bogowie mają cię w opiece.
Goniec nic na to nie rzekł. Wzniósł się w powietrze ciężko jak łabędź i odleciał w rozświetloną lampionami noc. Wang Fusheng w przebraniu zakonnika zdążył zaobserwować scenę przez wyłom w murze. Pokiwał głową z uznaniem. Chyba wiedział, dokąd udał się posłaniec Shangguana Yi.
女皇
– Pani, istnieje wysokie ryzyko, że pracownia Guo Xinzhena została odkryta – powiedział Xu Jingzong, zaufany stronnik cesarzowej. – Moi szpiedzy donieśli, że spiskowcy mogli widzieć Waszą Wysokość w jej pobliżu. To jedyne wytłumaczenie.
Wu Zhao poczuła wzbierającą falę gniewu na myśl o tym, że ten stary dureń ma czelność sugerować jej popełnienie błędu. Nie zamierzała się tłumaczyć ze swoich decyzji. Dobrze wiedziała, że spraw należy doglądać osobiście, jeśli nie chciało się zostać pominiętym. Choć była wysoko postawiona, mężczyźni nadal patrzyli z pobłażaniem na jej słabe, kobiece ciało, którym bogowie ją obdarzyli w swej ślepej złośliwości. Ona zaś miała serce wojownika.
Siedziała na złoconym tronie w sali audiencyjnej. Mimo że nie miała dziś zaplanowanych oficjalnych wizyt, kazała ubrać się w najlepsze szaty, a na głowę włożyła wysoką koronę. Lubiła rozkoszować się jej ciężarem.
– Huanghou, sugeruję porzucić twój plan. Skutki jego zdemaskowania mogą być katastrofalne – kontynuował kanclerz.
Cesarzowa potrząsnęła głową, aż biżuteria we włosach cicho zadzwoniła.
– Nie ma mowy, prace trwają już za długo, żebym miała teraz z nich zrezygnować. Poza tym ten eliksir jest mi bardzo potrzebny.
Zhao zawdzięczała obecną pozycję wyłącznie uporowi. Brzydziła się słabością, którą wyczuwała teraz u Xu Jingzonga, tak jak kiedyś u kobiet cesarza i ich dzieci. Pozbyła się ich wszystkich jednym skinieniem palca. I któż byłby teraz zdolny podważyć jej autorytet? Najstarszy książę Li Zhong skrył się pod ziemią, niegroźny i pokonany niczym robak, którym zresztą był. „Kropla po kropli napełnia się dzban wodą”, cesarzowa, przypomniawszy sobie mądrość buddyjską, uśmiechnęła się nieznacznie.
– Huanghou, spiskowcy tylko czekają, żeby przechwycić przesyłkę od Xinzhena i…
– W takim razie – przerwała ostro Zhao – zastosujemy wobec nich pewien drobny miraż.
女皇
Shangguan Yi wracał samotnie ogrodami pałacowymi ze spotkania rady, trzymając przed sobą małą lampę oliwną. W myślach prosił bogów o jakiś żaglowóz obecny jeszcze na ulicach miasta, który mógłby go zawieźć prosto do ciepłego domu. Choć za dnia czuć było w powietrzu zapowiedź wyczekiwanej wiosny, nocami wciąż królował chłód przenikający do szpiku kości. Wilgotna trawa muskała rąbek szaty kanclerza przy każdym kroku.
Mężczyzna zastanawiał się, czy dzisiejsze zachowanie cesarza było wynikiem udanych działań medyków. Gaozong mówił mocniejszym głosem, nie urywał zdań w połowie, jak gdyby nagle zapomniał, co chciał powiedzieć. Nawet jego postawa wydawała się twardsza; siedział na tronie wyprostowany niby młodzieniec. I chociaż cesarzowa Wu nadal stała za jego plecami jak duch, to zdawało się, że cesarz rzadziej prosił ją o osąd sprawy. Yi miał nadzieję, że ten stan utrzyma się dłużej.
Gdy przechodził obok kolejnej z wielu altan, dobiegł go łagodny głos:
– Konfucjusz rzekł: „Rządzić cnotliwie to być jak Gwiazda Północna, wokół której wszystkie inne gwiazdy obracają się pełne czci”.
Z altany wychylił się eunuch, który wpatrywał się w niego podczas uroczystości przybycia.
– Kanclerzu, wiem, że nie mieliśmy okazji się poznać, jednak sprawa jest nagląca – powiedział Wang Fusheng. – Jeśli los Tianzi oraz całego cesarstwa pozostaje ci drogi, zechciej mnie wysłuchać.
– Rozmowa w ukryciu pod osłoną nocy nie wróży przyjemnego tematu, a ja nie przywykłem wysłuchiwać planów spiskowców – szepnął kanclerz. Już miał się stamtąd oddalić, gdy zza pergoli wyszła jeszcze jedna osoba.
– Tingzhi, synu! Co tu robisz?
Młodzieniec skłonił się ojcu niedbale i szybko. Na plecach miał umocowany złożony latawiec.
– Ojcze, wysłuchaj go. Cesarz znajduje się w niebezpieczeństwie. Wszyscy jesteśmy po tej samej stronie.
Na osiemnaście piekieł, zaklął w myślach Yi. Czuł mieszaninę strachu i rezerwy, lecz po namyśle wszedł do altany.
– Tingzhi, twoja żona niebawem rodzi, a ty zabawiasz się w szpiega? Na bogów, co to wszystko ma znaczyć?
– To nie jest żadna zabawa – warknął młody mężczyzna. – Odkryliśmy… pewne miejsce. Cesarzowa ma zamiar pozbyć się Gaozonga. Mnisi taoistyczni opracowują dla niej jakąś specjalną mieszankę, widziałem na własne oczy!
– Mieszankę? – zapytał z niedowierzaniem Shangguan Yi. – Mogłaby go otruć jadem żmii choćby i dziś. Po co miałaby się trudzić czekaniem na uwarzenie eliksiru?
– Byle głupiec może rozpoznać śmierć od trucizny – odezwał się Wang Fusheng. – Sztuką jest zabić tak, aby wszyscy myśleli, że to była choroba lub nieszczęśliwy wypadek.
Na chwilę zapadło milczenie.
– Wiemy, że wspierasz Li Zhonga na wygnaniu – powiedział Tingzhi.
– Należałem do jego sztabu, gdy był jeszcze księciem koronnym. – Kanclerz westchnął i pokiwał głową. – A jak skończył? Żyje jak nędzarz w Qianie, ukrywając się przed psami Wu Zhao. Nie mogę sobie darować, jest dla mnie jak syn.
– A dla mnie jak brat. – Tingzhi uderzył się mocno w pierś. – Dlatego musi tu być, kiedy cesarz oddali Wu, a jej synowie stracą poparcie ministrów. Li Zhong musi zostać księciem koronnym, jak niegdyś, nim jego matka została niesłusznie skazana na śmierć!
– Ciszej, na bogów, czyś ty rozum postradał? – syknął Yi. – Nierozsądnie jest wypowiadać takie słowa na głos.
– Z pewnością zauważyłeś, że Gaozong cieszy się lepszym zdrowiem – powiedział Wang Fusheng. – W pałacu mówi się, że zaskoczył cesarzową, jak zasiadała na jego tronie w pełnej koronie. Głęboko przeraził się jej wpływami i ingerencją w decyzje o znaczeniu państwowym. Od tamtej pory uważniej słucha wskazań medyków, chcąc wyzdrowieć i na nowo się usamodzielnić, ku wściekłości Wu Zhao. Potrzebuje jedynie małej iskry, by przejrzeć na oczy.
– Chcecie przechwycić przesyłkę i zdemaskować Wu Zhao?
Nie przytaknęli, lecz kanclerz znał odpowiedź.
– Twój posłaniec niebawem wróci z Qianu – rzekł eunuch. – Poślij go raz jeszcze, gdy już wszystko się rozstrzygnie.
Shangguan Yi skinął głową ledwo zauważalnie.
女皇
Li Zhong zachował w pamięci niewiele wspomnień z dzieciństwa, nade wszystko nieświadomie pielęgnując te złe. Do dziś pamiętał rozdzierający krzyk matki i pozostałych konkubin ojca, gdy oddzielano je od dzieci. Patrząc jak strażnicy nowej cesarzowej krępowali ręce kobiet sznurem, wraz z rodzeństwem uleciał na pokładzie cesarskiego balonu, mającego ich przenieść daleko od stolicy. Młodzieniec nigdy już nie spotkał żadnej z nich. Czasami miał nadzieję, że jego matka uciekła i teraz bezpiecznie ukrywa się w nieznanym nikomu miejscu, podobnie jak on.
Naiwny, pomyślał i pokręcił głową. Wu Zhao nie oszczędziła nawet cesarzowej Wang, topiąc ją w kadzi z winem, jaką więc miałaby litość dla pozostałych kobiet?
Wyciągnął z kieszeni płaszcza ostatni list od Shangguana Yi, chcąc odciągnąć myśli od złych obrazów. Dostał go zaledwie wczoraj, ale papier już zdążył wytrzeć się wzdłuż zgięć od ciągłego rozkładania i składania.
Z.,
wybacz, że nakreślam tylko kilka zdań. Mam nadzieję, że trwasz w dobrym zdrowiu, a szpiedzy cesarzowej Cię nie niepokoją. Zatrzymaj się na dłużej w Qianie, chcę do Ciebie pisać regularnie. Przyjmij ode mnie pieniądze, przydadzą się. Nie wiem, czy jeśli się przeniesiesz, odnajdę Cię tak szybko jak poprzednim razem.
Niech bogowie nad Tobą czuwają, synu.
S.Y.
Uniósł spojrzenie znad listu i zobaczył zarządcę odlewni zmierzającego w jego stronę. Grymas wściekłości wykrzywiał mu twarz, a pięść zaciskająca się na uchwycie bata miała kolor rozgrzanego metalu. Li Zhong nie uniknął kary cielesnej.
– Wracaj do pracy, głupcze! – darł się zarządca, wymachując rzemieniem. – Przerwa dobiegła końca!
– Chciałem tylko napić się wody! – Młody mężczyzna próbował się osłonić przez kolejnymi razami, lecz z marnym skutkiem. – Wody!
Wciąż pośpieszany smagnięciami założył rękawice z grubej skóry i dołączył do innych przy piecach hutniczych. W odlewni było gorąco jak w najgłębszym kotle Diyu. Wnętrza doświetlano blaskiem lamp olejnych odbijanym w postaci jasnych snopów przez duże lustra. Setka mężczyzn trudziła się przy formach, do których rynnami spływała rozgrzana masa żelaza. Zhong widział tu już niemal wszystko; od dwuręcznych mieczy, przez misy i ceremonialne naczynia, po zdobione drobiazgi.
Samo Qian należało do łańcucha młodych miast zrodzonych naprędce po wynalezieniu przekładni Chongzhiego. Wybitny konstruktor służący jeszcze na dworze minionej dynastii sprawił, że młyny wodne i łopaty wiatraków przestały napędzać jedynie żarna, za to ruszyły również ogromne miechy rozpalające piece oraz wspomagane krosna. Z czasem pola ryżowe przeniesiono na wzgórza, a brzegi rzek i wietrzne niziny w całym cesarstwie zajęły manufaktury zajmujące się przetwórstwem rud metali, czy też warsztaty przędzalnicze i włókiennicze.
W takim miejscu bez trudu udawało się zniknąć. Zamiast szerokich, regularnych alei, miasto przecinały kręte ulice prowadzące donikąd, zaś ładne domy z podwórzami zostały wyparte przez ciasne kolonie robotnicze. Woda z pobliskiej rzeki miała ohydny posmak, a że w mieście było więcej tawern niż studni, ludzie chętniej pili wino. Mury miejskie zbudowano nieco niższe, aby nie zatrzymywały podmuchów wiatru potrzebnych do ruszenia łopat wiatraków. W Qianie znajdowało się kilka odlewni i wszystkie wyglądały tak samo jak ta, w której Li Zhong znalazł zatrudnienie. Jego spocona, brudna od ognistych mieszanek twarz z łatwością ginęła pośród tysiąca innych.
Szczerze gardził tym miastem, lecz prośba Shangguana pozostawała jasna. Póki co, musiał tutaj mieszkać, a co ważniejsze, nie dać się schwytać. Resztę długiego dnia spędził na polerowaniu utwardzonych pucharów, nie myśląc już o niczym.
女皇
Oficjalna narada zakończyła się i w sali audiencyjnej zostali jedynie cesarzowa oraz Shangguan Yi.
– Pani, chciałaś ze mną rozmawiać. – Kanclerz ukłonił się nisko.
– Shangguanie Yi, jak się czuje twoja rodzina? – uśmiechnęła się cesarzowa, choć na krótko. Jej słowa poniosły się echem w wielkim pomieszczeniu.
– Huanghou, jesteś nazbyt łaskawa. Moja rodzina czuje się wspaniale, dziękuję.
Wu Zhao pokiwała głową obwieszoną biżuterią.
– Widać, że mimo wielu długich lat małżeństwa wciąż wielbisz swoją żonę – powiedziała zamyślona. – Czytałam twój wiersz. „Śpiewne jaskółki z wolna wracają do siebie. W złotym gmachu wysychać zaczyna już rosa”. Piękny obraz rozstania kochanków po wspólnie spędzonej nocy.
– Dziękuję, pa…
– Dlatego zastanawia mnie – kanclerz nie dokończył, bo cesarzowa przerwała mu ostrzejszym tonem – dlaczego poeta tworzący tak romantyczne utwory chce rozdzielić swojego cesarza i swoją cesarzową.
Zapadło długie milczenie. Shangguan Yi próbował nie dać po sobie poznać, że odczuwa lęk.
– Huanghou, obawiam się, że nie wiem, o czym mówisz – powiedział wreszcie.
– Myślę, że doskonale wiesz, o czym mówię.
– Nie rozumiem, pani, ja…
– Musisz sobie zdawać sprawę – cesarzowa podniosła dłoń – że jesteś bezpieczny póty, póki nie odkryję wszystkich elementów tej układanki. A kiedy już tego dokonam, przekonasz się, podobnie jak niegdyś inni, jaką moc ma mój gniew. Teraz idź już. – Uśmiechnęła się zimno. – Czas kosztuje złoto, a mnie jeszcze czeka wiele zajęć.
Shangguan Yi złożył ukłon na sztywnych nogach i wycofał się ku wyjściu, bezustannie czując na sobie palące spojrzenie.
女皇
Dopiero kilka dni później opowiedział synowi o rozmowie z cesarzową. Stali w ogrodzie, nie chcąc martwić żon posępnymi wyrazami twarzy. Słońce wyszło zza chmur, topiąc ostatnie resztki śniegu. Miesiąc od Festiwalu Lampionów przemknął niepostrzeżenie i nadeszła wiosna.
– To może być zasadzka – odezwał się Yi. – Synu, zaklinam cię…
– Za późno, ojcze – odparł spokojnie Tingzhi. – Dziś wszystko się rozstrzygnie, alchemik zapewne wypuści posłańca po zmroku.
Ruszył w stronę domu.
– Zaufaj mi.
女皇
Po zachodzie słońca ośmiu mężczyzn zajęło pozycje na dachach domów w pobliżu pracowni Guo Xinzhena. W dłoniach dzierżyli kusze z napiętymi cięciwami, lecz skrzydła latawców pozostawały złożone. O tej porze na ulicach znajdowało się już niewiele żaglowozów i przechodniów, a podniebni gońcy woleli inne ścieżki przelotu. Do uszu wszystkich docierały wesołe wrzaski gości pobliskiej tawerny.
Po kilku godzinach czuwania Shangguan Tingzhi dostrzegł jak południowe drzwi pracowni rozwarły się i na dziedziniec wyszedł ktoś trzymający niewielki kaganek. Dał znak mężczyznom, żeby się przygotowali. Wszyscy trwali w bezruchu. Posłaniec, rozłożywszy latawiec, czekał jeszcze chwilę na dobry wiatr, aby wzbić się w powietrze, a gdy wreszcie odepchnął się od ziemi, Tingzhi wraz z towarzyszami również pociągnęli za sznurki i ruszyli w ślad za nim.
Nagle znikąd otoczyły ich tuziny lotniarzy. Każdy z nich wyglądał identycznie, a w ręku ściskał podobny pakunek. Lecieli w równym tempie, chociaż jedwabne płótno nie furkotało na wietrze. Shangguan poczuł ukłucie strachu, na myśl o tym, że Wu Zhao potrafiła wezwać duchy do swoich walk.
Strzelił z kuszy do jednego z milczących posłańców, ale bełt przeleciał na wylot. Ogarnęła go panika. Który z nich był prawdziwy, skoro wszyscy wyglądali tak samo?
– Strzelać! Strzelać bez rozkazu! – krzyknął, manewrując pośród wyższych budynków.
Na jego ludzi również zaczęły się sypać pociski: strażnicy miejscy celowali z wysokich wież w mieście i na murach, zaś niektórzy z nich szykowali się już do lotu. Kusznicy zdołali wybić dziury w skrzydłach, strącając kilku mężczyzn. Na szczęście zbroja z grubej skóry wystarczająco chroniła ciało przed strzałami.
Tingzhi dostrzegł pod sobą żywego posłańca, gdy ten odwrócił się na chwilę, aby spojrzeć, czy zgubił prześladowców. Młody Shangguan złożył skrzydła, by przyśpieszyć i zapikować w jego stronę niczym zimorodek. Strzelił dwa razy, ale celnie. Goniec, straciwszy równowagę w powietrzu, runął z okrzykiem bólu na jakimś ciemnym podwórzu. Młodzieniec z dwoma innymi kompanami wylądowali zgrabnie obok.
Chłopak mógł liczyć nie więcej niż czternaście lat. Trząsł się na całym ciele wystraszony, lecz nie miał żadnych złamań. Tingzhi odebrał mu pakunek.
– Co to za eliksir? – zapytał posłańca.
– P-panie, ja nic nie wiem, naprawdę…
W woreczku znalazł buteleczkę z ciemnym płynem i kawałek papieru z nakreślonymi logogramami:
Huanghou,
oto eliksir, o który prosiłaś. Używaj rozważnie, bowiem do satysfakcjonującego efektu wystarczy niewielka dawka.
Guo Xinzhen
– Tingzhi! Jesteś ranny! – odezwał się jeden z jego towarzyszy.
Shangguan dotknął szyi i poczuł pod palcami lepką krew.
– To tylko draśnięcie – odpowiedział. – Zhide, weźmiesz przesyłkę. Nie trać ani chwili! Yifu – zwrócił się do drugiego z mężczyzn. – Sprawdzisz, komu udało się uciec. Zapewne strażnicy już krążą nad nami jak wygłodniałe kruki.
Miało się obejść bez trudności, pomyślał i splunął wściekle.
– A co z tym tutaj? – zapytał Yifu, wskazując na posłańca, wciąż leżącego na trawie.
Tingzhi machnął ręką.
– Niech idzie. Do niczego nam się nie przyda.
Posłaniec słysząc to, wstał pośpiesznie i wybiegł na ulicę, ginąc w tłumie. Zhide niedługo później wzniósł się w powietrze. Jako jedyny miał w pełni sprawny latawiec, więc mógł szybko dostarczyć Fushengowi dowody. Yifu poleciał w przeciwnym kierunku. Tingzhi stał jeszcze chwilę na podwórzu, patrząc na jego oddalającą się sylwetkę. Na niebie nie było już widać mglistych lotniarzy, lecz coś innego trapiło młodego Shangguana. Przez pół uderzenia serca miał wrażenie, że gwiazdy nad pracownią Guo Xinzhena przysłoniła jakaś ciemna sylwetka. Potrząsnął głową, aby pozbyć się złudzenia.
女皇
Po powrocie sam opatrzył sobie ranę na szyi. Oczyścił ją eliksirem gojącym, a później owinął lnianym bandażem. Kobiety spały, lecz ojciec czekał na niego, czuwając cały wieczór.
Streszczając minione wydarzenia, Tingzhi pobieżnie potraktował kwestie dziwnych widm posłańców. Nie wspomniał o swoich wątpliwościach odnośnie niezaszyfrowanego listu, zaś o cieniu wylatującym z podwórza alchemika zapomniał, nim jeszcze na dobre dotarł do domu.
– Najważniejsze, że udało się przejąć truciznę – powiedział blady ze zmęczenia.
Shangguan Yi po wysłuchaniu mętnej relacji syna wciąż się wahał. Posłaniec ledwo co wrócił i nie odzyskał jeszcze pełni sił. Jego obecność w Qianie w tak krótkim odstępie czasu mogłaby wzbudzić podejrzenia szpiegów Wu Zhao. Z drugiej strony, jeśli Zhonga nie będzie w stolicy, ominie go szansa na skuteczne wykorzystanie zamieszania po odsunięciu od tronu cesarzowej.
Mężczyzna podjął ostateczną decyzję wczesnym rankiem. Wręczając posłańcowi pakunek, przypomniał sobie słowa jednej z nauk Konfucjusza: „Mierzyć się z ostatecznościami jest zaiste boleśnie”. Nie chciały go opuścić przez całą drogę do pałacu.
女皇
Gdy kanclerz wkroczył do sali audiencyjnej, Wang Fusheng tkwił już przed obliczem cesarza zasiadającego na tronie. Z ulgą stwierdził, że w pobliżu nie ma Wu Zhao.
– …to wiedźma, która potrafi przywołać z Diyu zbłąkane dusze! Spójrz, Tianzi! – Eunuch podniósł wyżej buteleczkę z ciemnym płynem. – Płaciła alchemikom funduszami cesarskiego skarbca, aby wymyślili niewykrywalną truciznę. „Używaj rozważnie, bowiem do satysfakcjonującego efektu wystarczy niewielka dawka”. Ten płyn niesie śmierć!
Gaozong wyglądał, jakby całym sobą chciał się skupić na słowach wypowiedzianych przez Fushenga, lecz ich istota ciągle mu gdzieś umykała. Czyżby znowu podupadł na zdrowiu? Yi miał złe przeczucie.
– A jakie jest twoje zdanie, Shangguanie Yi? – zapytał cesarz, kierując na niego nieprzytomne spojrzenie. – Czy podzielasz przekonania tego eunucha?
Kanclerz milczał przez chwilę.
– Tianzi – powiedział wreszcie. – Całe cesarstwo wyraża niezadowolenie z Huanghou, a ona sama już dawno przestała nad sobą panować. W mojej opinii, powinieneś ją oddalić.
Cesarz złączył palce; jedna dłoń wyraźnie mu zadrżała. Ciszę przerwał dźwięk otwieranych wrót oraz stukot drewnianych pantofli o podłogę. Odkąd Yi sięgał pamięcią, cesarzowej zawsze towarzyszył hałas. Uklęknął wraz z innymi i przymknął oczy w oczekiwaniu.
– Ach, Wu Zhao, herbata… – mruknął Gaozong. – Smakowała wyśmienicie. Tak, tak. Powiedz, czego ci trzeba.
– Co to ma znaczyć? – zapytała ostro cesarzowa. – Zdrajcy mają czelność rozmawiać z Tianzi?
– Zdrajcy? – powtórzył Wang Fusheng, lecz nie podniósł się z klęczek. – A jednak trzymam truciznę zrobioną na twoje zamówienie, pani!
Cesarzowa przystanęła w połowie kroku, śmiejąc się perliście.
– Zapewniam cię, że to eliksir przeznaczony dla mnie – powiedziała, po czym dodała ciszej: – Obaj mi za to zapłacicie. Sługa!
Tylnym wejściem sali wszedł niewyrośnięty chłopiec. Padł na posadzkę tylko na chwilę, bo zaraz wydano polecenie:
– Weź od eunucha eliksir i wypij go.
– Huanghou! Proszę o litość dla tego dziecka – zaprotestował Shangguan Yi.
Wu Zhao spojrzała na cesarza, a ten skinął głową. Chłopiec wziął od eunucha buteleczkę i zerwał lak. W powietrzu uniósł się niewyraźny zapach śliwkowego wina.
– Na bogów, pij, bo każę cię wychłostać! – krzyknęła cesarzowa.
Sługa pociągnął spory łyk z buteleczki. Chociaż Yi oczekiwał u niego wystąpienia duszności, bąbli na skórze lub zemdlenia, nic takiego się nie stało. Usta chłopca rozciągnęły się w błogim uśmiechu.
– Eliksir rozkurczający członki zrobiony na bazie wina – pokręciła głową Wu Zhao. – Śmiertelny dla szczurów, na których go zapewne wypróbowałeś, głupi eunuchu. Shengshang – zwróciła spojrzenie na cesarza. – Zostałam upokorzona i okradziona przez sługę i twego zaufanego doradcę. Należy ich aresztować i ocalić mój honor!
Shangguan Yi uniósł brwi w wyrazie zdziwienia. Takie bezpośrednie zwracanie się do cesarza groziło surową karą, natomiast Goazong nie odzywał się ani słowem, na podobieństwo mnicha po złożonych ślubach milczenia.
– Herbata… – przypomniał sobie nagle. – Czy prawdziwy eliksir…?
Ta kobieta ma serce węża i naturę wilka, przemknęło mu przez myśl, a konsekwencje sprzeciwu wobec niej będą zaiste bolesne. Nie odpowiedziawszy, Wu Zhao stanęła za tronem cesarza i uśmiechnęła się zjadliwie.
– To imponujące, do czego zdolni są dzisiaj alchemicy, nie sądzisz?
Na chwilę zapadło milczenie.
– Tylko wiedźma byłaby zdolna do takiej ohydy – przerwał ciszę Wang Fusheng, patrząc ze łzami w oczach na bezradnego cesarza. – Do tego zmąciłaś spokój duchów naszych przodków dla swojej uciechy.
– Och, mówisz o tych duchach, eunuchu? – Po sali przetoczył się głos Xu Jingzonga. Kanclerz trzymał w jednej ręce rulon papieru, natomiast w drugiej dziwne lusterko. Dookoła zatańczyły wizerunki posłańców uchwyconych w pozycji lotnej.
Niewielkie lustro wyglądało niepozornie. Z jednej strony miało gładką powierzchnię odbijającą, za to jego tylną część zdobił dokładnie wypolerowany relief z brązu. Shangguan Yi dostrzegł, że płaskorzeźba przestawia realistyczne postacie mężczyzn przytwierdzonych do latawców. Gdy Xu Jingzong umieścił lustro w snopie promieni słońca, przechylając je pod odpowiednim kątem, na ścianie pałacu ukazały się wyrzeźbione obrazy, kilkakrotnie większe od oryginału.
Przedstawienie zostało znakomicie zaplanowane, pomyślał Yi, jego zakończenie zapewne również.
– Wasza Wysokość – zaczął Xu Jingzong ze zniecierpliwieniem w głosie. – Sporządziłem edykt, wystarczy, że cesarz go zatwierdzi.
– Nie! – krzyknął Wang Fusheng.
– Shengshang, oto wyroki śmierci dla spiskujących przeciw tobie – powiedziała Wu Zhao, wręczając Gaozongowi pieczęcie. – Zatwierdź je natychmiast.
Cesarz, pozostający dotąd w tle całych zdarzeń, ożywił się nagle. Sięgnął po zwinięty papier i bez wahania złożył odcisk pieczęci. Nawet na jedno uderzenie serca nie spojrzał w kierunku eunucha i swojego doradcy.
– Niech Jego Cesarska Mość żyje wiecznie w dobrym zdrowiu – powiedział Shangguan Yi, stojąc wyprostowany sztywno jak napięta cięciwa. – I niech już zawsze pozostanie w łasce bogów. Kiedyś przyjdzie twoje wyzwolenie, Tianzi.
Wang Fusheng znów padł na kolana z głośnym jękiem.
– Jesteś potworem, Huanghou – odezwał się. – Twoje niecne uczynki kiedyś cię zgubią. Żyjesz w przekonaniu, że terror zapewni ci siłę, lecz skutek jest odwrotny; pokazujesz nim jedynie swoją słabość. Modlę się, żeby spotkała cię kara. Jeśli nie teraz, to w następnym wcieleniu.
Twarz cesarzowej wykrzywił grymas wściekłości.
– Straże! Straże! Zabrać stąd tych zdrajców.
女皇
Shangguan Tingzhi spacerował z żoną po Wschodnim Bazarze, kiedy żołnierze po niego przyszli. Pociągnął Zheng za jedno ze stoisk z pasmanterią i pocałował. Nie miał przy sobie broni ani latawca, więc jedynym wyjściem było poddanie się bez walki. Nie mógł ryzykować, że coś stanie się jego żonie.
– Wychowaj nasze dziecko na dobrego człowieka – powiedział jej.
Straż dopadła ich chwilę później, rozdzielając brutalnie. Zheng nie chciała puścić szat Tingzhi. Przez łzy zobaczyła, że strażnicy dobyli mieczy. Dziki wrzask kobiety wybrzmiewał na bazarze jeszcze długo po tym, jak ścięli jej męża.
女皇
Ran Yifu był jedynym ze spiskowców, któremu udało się uciec ze stolicy. Zaskoczyli go w gospodzie, gdzie świętował wygraną w meczu podniebnego cuju. Zawdzięczał życie tylko temu, że nie zdążył zdjąć uprzęży z latawcem. Tego dnia nie wziął kuszy, lecz zamiast niej miał przy sobie nieskomplikowaną procę miotającą żelazne kulki. Zranił sześciu strażników, nim opuścił Chang’an przez bramę Yanping.
Leciał bez snu dzień i noc, by wreszcie paść ze zmęczenia w ciemnym lesie Shennongjia. Był ranny, ale żył. Długo leżał na dywanie z mchu, patrząc na ogromne korony drzew przysłaniające niebo i zastanawiając się, co ma dalej czynić.
女皇
Balon zwiadowczy dogonił posłańca Shangguana Yi niecałe osiemdziesiąt mil od stolicy w kierunku południowo-zachodnim. Statek ten był lżejszy i bardziej zwrotny od statków transportowych, zaś jedwab, papier i bambus przeznaczone na jego budowę kąpano wcześniej w mieszance obmyślonej niegdyś przez pewnego nadwornego alchemika. Nasączony specyfikiem materiał odbijał światło w taki sposób, że stawał się trudniej widoczny dla otoczenia. Na wszelki wypadek dwuosobowa załoga utrzymywała balon wysoko, tak, aby goniec nie mógł go dostrzec ponad skrzydłami latawca.
Śledzili go przez siedem dni i osiem nocy, lecąc ponad wioskami i rozsianymi gdzieniegdzie samotnymi manufakturami, aż zobaczyli w złotym blasku świtu miasto Qian. Do ich nozdrzy dotarł ostry zapach dymu niesionego przez wiatr. Obniżyli lot na polach przed murami miejskimi. Statek został pod opieką straży, zaś sami żeglarze przekroczyli bramy.
Zajęli jedną z pierwszych tratw cumujących w kanałach miasta. Ulice były ciasne, wszędzie kręciły się grupy robotników odlewni, dziwki i zbłąkane dzieci, a niesprzyjające podmuchy, niegroźne dla wprawionego lotniarza, nie sprzyjały podróży żaglowozem.
Poziom wody znajdował się jednak znacznie niżej od dróg, w dodatku przeszukiwanie wzrokiem nieba wciąż utrudniały kamienne mosty łączące oba brzegi. Wkrótce żeglarze zostali w tyle. Jeden z nich zaklął szpetnie.
– Widziałeś, dokąd poleciał?
Jego towarzysz pokręcił bezradnie głową. Sługa nie odzywał się wcale, stękając tylko przy mocniejszych odepchnięciach tyką. Wysadził pasażerów pod opuszczonymi wiatrakami stojącymi w dalekiej dzielnicy.
Czujność miała kluczowe znaczenie, żeglarze dobrze wiedzieli, co ich czeka ze strony cesarzowej Wu w razie gdyby nie dopełnili zadania. Po paru chwilach dostrzegli białe skrzydła latawca w świetliku między łopatami niskiego, zawalonego wiatraka. Żeglarz strzelił z kuszy raz, lecz bardzo celnie. Rozkazy były wyraźne: posłańca zabić, księcia zaś pochwycić żywego. Lotniarz spadł z przebitym gardłem kilkadziesiąt stóp dalej.
Li Zhong przez lata ukrywania się zdążył wyczulić słuch nawet na najmniejsze podejrzane szmery, zatem bez trudu wyłowił pośród dźwięków miasta bliski trzask zwalniania cięciwy. Słudzy cesarzowej zastali go krztuszącego się papierem potarganym w strzępy.
– Głupiec! – ryczeli z wściekłością.
Zhong przełknął prawie wszystko – wiadomość od Shangguana Yi przepadła. Zaprowadzono go do balonu z cesarskiej floty powietrznej jeszcze tego samego dnia.
女皇
– Masz wybór – powiedział poplecznik cesarzowej. Drugi z żeglarzy powietrznych był zajęty odpowiednim ustawieniem lin i kontrolowaniem białego ognia.
Lecieli już od pięciu dni; wysokie wiatraki zasilające odlewnie oraz dymiące gliniane kominy dawno zniknęły z zasięgu wzroku. W dole wiła się leniwie płynąca rzeka Jangcy.
– To żaden wybór – odparł Zhong, machnąwszy dłonią.
– Na twoim miejscu przystałbym na propozycję honorowej śmierci z własnej ręki. Cesarzowa okazuje ci w ten sposób łaskę. Nie wyobrażasz sobie, co z tobą zrobi, gdy już dotrzemy do Chang’anu.
To samo, co z Shangguanem Yi, pomyślał książę. Wieści o tym, że jego opiekun zginął, podobnie jak Tingzhi i reszta spiskowców przeciwna Wu Zhao, przyjął wyjątkowo spokojnie. Ku jego rozczarowaniu, nie mógł zdobyć się nawet na kilka pojedynczych łez. Długoletnia samotność coś w nim zmieniła.
Następnego dnia Jangcy zniknęła i zamiast niej pojawiły się wzgórza porośnięte szerokimi połaciami lasu. Zhong stał oparty o bambusową ścianę i patrzył na wschodzące słońce, choć promienie światła oślepiały. Nim jeszcze sięgnęło zenitu, książę skinął głową na znak, że się zgadza.
Bez słowa rozwiązali mu ręce, aby mógł się swobodnie wspiąć na krawędź kosza. Książę poruszył się z gracją tancerki, chwilę stał nieruchomo, wciągając do płuc zimne powietrze, jakby chciał odmówić przed śmiercią pożegnalną modlitwę. Żeglarze cierpliwie czekali. Zhong nie odwrócił się, żeby na nich spojrzeć – nie byli warci tego, aby zostać jego ostatnim wspomnieniem. Wreszcie zdecydował się na krok.
Jedwabna czasza wsparta na bambusowym szkielecie otworzyła się po paru uderzeniach serca, Zhong zaś poczuł, że spada z o wiele mniejszym pędem. Zmarzniętymi dłońmi kurczowo trzymał drewniane pierścienie, wiedząc, że od tego zależy jego życie. Spróbował uchylić powieki, lecz zaraz na powrót je zacisnął, bo mokre od łez oczy szczypały boleśnie. W uszach słyszał jedynie przeciągły huk.
Dziwny składany balon znalazł w przesyłce od Shangguana Yi tuż przed pojmaniem. Cesarz przyjmie Cię w Chang’anie z otwartymi ramionami, gdy już cesarzowa i jej poplecznicy zostaną oddaleni, brzmiały słowa zapisane przez kanclerza, gdyby jednak coś poszło nie tak, gdyby Cię odnaleźli, skorzystaj z tego. Do przedmiotu dołączono jeszcze zaszyfrowaną instrukcję. Zhong ukrył czaszę płasko w zaszyciu pod podszewką płaszcza, bambus zaś postarał się ułożyć na wysokości żeber. Nikt nie wyczuł przy nim niczego podejrzanego. A teraz spadał swobodnie z wysokości kilku tysięcy stóp, znoszony zimnymi podmuchami, choć to nie był koniec, miał nadal żyć.
Shangguan przewidział, że los może odwrócić swoje karty na niekorzyść spiskowców, dlatego zawczasu powziął przygotowania innej drogi, dającej księciu szansę na ocalenie.
Żeglarze wychylili się z kosza, obserwując z niedowierzaniem jasną plamę wirującą na szmaragdowym tle. Spróbowali obniżyć lot balonu, jednak na próżno, bełty również nie dosięgały uciekiniera, zwiewane przez silny wiatr.
Nie odważyli się zaryzykować lądowania w gęstej puszczy. Biały ogień zapłonął mocniej i statek wzniósł się wyżej, tam, gdzie nurt powietrza był nieco inny. Załoga uciekła od lasu Shennongjia oraz miasta Chang’an w bliżej nieokreślonym kierunku, lecz prędzej czy później gniew cesarzowej Wu i tak miał jej dosięgnąć.