Profil użytkownika


komentarze: 30, w dziale opowiadań: 30, opowiadania: 9

Ostatnie sto komentarzy

Nie miałem głowy do pisania. Chciałem coś napisać ale odbiegłem od tematu zadania i jestem tego w pełni świadomy. 

 

 

Bajka o krainie słoneczników. 

 

Pod błękitem czystym nieba bezchmurnego, rosły żółci połacie. Rzepak całą dolinę posiadł mnogo. Pomiędzy falami jego tańczyły kwiaty słonecznika. Mieszkały tam od dawna i dobrze im było. Barwy odmienne, sąsiednie góry rozcięte potokami prezentowały. Na wyraźnych zboczach biel śniegu, co odchodzić nie miał zamiaru w kompanii szarości srogiej. Wysoko w jaskini wielki niedźwiedź ciągle spał. Dawniej przyjaciel słoneczników dobry, teraz rzadko z gawry wychodził. Co jakiś czas ryczał donośnie, że na dole mu spać nie dają. A jego złość toczyła się przez dolinę, złowrogim echem. 

Słoneczniki pływały w rzepaku, otulając swoje potomstwo. Młodziaki do góry się wspinały i na słoneczko spoglądały. Na zachodzie od wieków stare kamienie z ziemi wyglądały. W cieniu świerków i buków, mech je obrastał. Czasy wspominały stare, jak niedźwiedź biegał po polanie. Młodnik brzóz i modrzewi śpiewał pieśń sokołom, by te zaniosły ją daleko na step.

W chłodnej i zimnej jaskini, niedźwiedź stawał się bardziej zgryźliwy. Mrok, chłód i kamienie stały się jego codziennością. Nie oglądał już złotego słońca, nie spoglądał na piękną żółto-niebieską krainę. Poczuł smutek i żal. Wyszedł więc z gawry ciasnej. Spojrzał w dół i jeszcze mocniej się zdenerwował. Gdy on wśród kamieni zimnych boleści przeżywał, słoneczniki tańczyły i śmiały się głośno. Porzucił legowisko brudne i zaczął schodzić po półkach skalnych. Ostre krawędzie kaleczył masywne łapy. Śnieg nad jego głową skrzypiał głośno, by go powstrzymać. Nie usłyszał tego, ponieważ w sercu miał lód. 

Wchodząc na łąkę o nic nie dbał. Wielkie stopy gnioty rzepak, łamały łodygi słoneczników i zostawiły wstrętne dziury w ziemi. Łapami niszczył wszystko czego się dotknął. Niebo za żółcią wspaniałą tak zapłakało, że deszczem wszystko oblało. Młodziaki mocno się pochyliły, głosu złego się wystraszyły. Nie szczędził nikogo w demonstracji swojej złości. Tylko płacz pozostał a ziemia w błoto, brązowe i lepkie się zmieniła. Piękną dolinę na swój świat odmienił niedźwiedź stary. Zniszczył blask żółci wspaniałej. Niebo dotąd błękitne, maskę szarości z chmur założyło. Słońce zaś złotem gdzie indziej świeciło. 

Nie wiedział zbój z gór, że nasiona wokół zostały. Sen wieczny go owładnął. Zasypiając nie wiedział, że słoneczniki go obrosną i rzepak się odrodzi. Chmury odejdą na zawsze. Złoty blask powróci i szczęście znowu będzie na Rusi.

Który to raz, Rosja musi ratować świat? Od lat jest to samo. A gdy nasza armia odnosi porażki, wzywają nas. Tak… Jestem fokusnikiem. Jest nas dużo mniej, niż kiedyś ale nadal wspieramy naszych… Czarami. Mnie oddelegowano do obrony Irkucka. Już pierwszego dnia, o mały włos nie zestrzelił mnie chiński dron. Później było już tylko lepiej. Dwa miesiące zaciekłej defensywy doprowadziło do wycofania się agresora. To był początek marszu na Pekin. Oswobodzenie Ułan Bator, okupione było potężnymi stratami po naszej stronie. Po wyzwoleniu, naszych braci, Mongołów i Buriatów otrzymałem nawet medal! Nie będąc skromnym, należał mi się ten zaszczyt. Kulami ognia zatrzymałem cztery wozy pancerne. Stworzona z mojej woli żarptica, zniszczyła kilkadziesiąt dronów. 

Chiński mur przekraczaliśmy w nastroju zwycięstwa. Dochodziły nas informacje o lądowaniu Jankesów w Wenzhou. W czasie wolnym, przeglądałem informacje z telegrama. Astana również została odbita. Walczył tam mój przyjaciel, fokusnik z litewskiej republiki. Kto wie, może spotkamy się na zwycięskiej defiladzie? W dobrych nastrojach dotarliśmy do obozu, położonego dwa dni drogi od stolicy. To właśnie tam zaczyna się ta historia. Nieświadomy zagrożenia, piłem wódkę z moim kompanami. Ktoś z oddziału „Wschód", nieźle już wstawiony zaczął opowiadać coś o zdradzie jednej z republik wszechruskiego imperium. Nie zwracałem na niego uwagi. Telefon wibrował mi w kieszeni lecz nie sprawdzałem powiadomień. Otari przygrywał na harmoszce, kolejny toast za zwycięstwo. Wychylając kieliszek, usłyszałem strzały. Wszyscy padli na ziemię. W obozie ktoś strzela. Słyszę krzyki poległych. Ktoś sprawdził aplikacje. Polacy nas zdradzili, szerzyli właśnie dywersję w całej armii imperium. Z nimi zawsze są problemy. Zaatakowano nas od środka. Próbowałem nawet wytworzyć ochronną zasłonę, przeszkodził mi jednak potężny płomień, spadający z nieba. Plotki o obudzeniu smoków w Tybecie okazały się prawdą. Państwo środka obudziło swoją tajną broń.

 

Dziękuję wszystkim za opinie. 

 

Ambush To prawda – bardzo dużo zostało w mojej głowie. Opowiadanie w formie szorta ma miejsce w świecie, który sam tworzę. 

 

Koala75 Oczywiście chciałbym rozwinąć temat. Planuję jeszcze opublikować coś w tym temacie. Następne opowiadanie będzie dłuższe. 

 

Outta Sewer Opowiadanie służyło głównie celom szkoleniowym. Za sugestie dziękuję. 

 

Realuc To niewielki urywek wymyślonego świata. Mam napisany rys kilku innych opowieści związanych z brzozą wędrowną. Nie wykluczam, że kolejne opowiadanie będzie pewną kontynuacją. 

 

Alicella Za betowania serdecznie dziękuję. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wasilij Wasiljewicz stanął nad zbiornikiem wody pitnej. W ręku trzymał niewielki flakonik, zawierający śmiercionośnego wirusa. Pełnił on służbę w bułgarskim wojsku jako wirusolog. Zdobycie broni biologicznej było dla niego zbyt proste. Wszystko wydarzyło się w przeciągu kilku godzin. Rano informacja o nieuleczalnej chorobie jego matki. Dwie godziny później, dowiaduje się o zerwaniu zaręczyn. Jego ukochana Sijana, poinformowała go o tym telefonicznie. Świat się zawalił. Jednego dnia stracił dwie osoby, które kochał. Dwie osoby będące jego całym życiem. Ktoś zatruł mu serce. A teraz on mógł zatruć życie wszystkich mieszkańców Sofii, całej Europy a może nawet i świata? Czym jest cierpienie? Jest to stan, w którym czujesz jak gnije dusza. Nie ma już dobra i zła. Zostaje tylko ból. Zemsta? Nie! To tylko odpłata za krzywdę. 

 

Wasilij wyciaga przed siebie tajemniczą miksturę. Jeszcze się waha. Nie może podjąć decyzji. Najgorsza jest odpowiedzialność. Zawsze lepszy jest współudział niż samotna zbrodnia.

– Schowaj flakonik synu – mówi ktoś z tyłu. 

Wasilij obraca się i widzi starszego człowieka. Ubrany w stare, zniszczone i brudne odzienie. Twarz miał zarośniętą i owrzodzoną. 

– Kim jesteś? 

– To nie jest ważne synu. – Bezdomny uśmiechnął się, ukazując brak uzębienia. – Ważne jest to byś nie popełnił najgorszego błędu w życiu. Jesteś dobrym człowiekiem, tylko zagubionym. 

– Nie znasz mnie! – Wasilij otworzył flakonik. 

– Znam cię bardzo dobrze synu. – Starzec otarł pot z czoła. – Jest w tobie tyle dobra. Nie unoś się chwilą. Przemyśl wszystko. Odnajdź światło. 

– Zrobię to na co będę miał ochotę! 

– Twoja wolna wola synu. – Mówiąc to zniknął.

Znowu jest sam na sam z własną decyzją. Wyciąga rękę ku zbiornikowi. 

– Śmiało przyjacielu. – Tym razem głos jest inny. 

Wasilij spogląda w miejsce gdzie wczesniej stał obrzydliwy starzec. Teraz w tym miejscu widzi szczupłego, wysokiego mężczyznę w stylowym, czarnym garniturze. Białą koszulę zdobi czerwony fular. Jegomość o męskiej twarzy, kłania się zdejmując melonik. 

– Kim pan jest? – Dłoń wirusolga zadrżała. 

– To nie jest istotne przyjacielu. – Nieznajomy robi krok bliżej. – Jak mogła cię tak potraktować? To nieprzyzwoite by porzucać idealnego narzeczonego. Miała przy tobie wszystko czego pragnęła. Jestem w posiadaniu informacji z kim właśnie przebywa twoja Sijana.

– Skąd pan wie o… 

– Wiem wszystko przyjacielu. – Elegant wchodzi mu w słowo. – Wiem też, że choroba twojej matki to następstwo błędu medycznego jednego z lekarzy. Wszystkich tych ludzi możesz ukarać.

Człowiek w meloniku zniknął. Wasilij miał mętlik w głowie. Odrzucił wszelkie myśli. Na moment zapomniał o dwóch dziwnych zjawach. Wsłuchał się w swój gniew i podjął decyzję. 

– Za wszelkie krzywdy, które mnie spotkały! – Zamknął oczy. 

Strzał. Rozeszło się echo. Wasilij leżał na wznak. Został postrzelony w ostatniej chwili. Flakonik upadł wraz z nim.

 

Pan w meloniku był już na ulicy. Podszedł do siedzącego w bramie starca. 

– Dlaczego nie grałeś na czas? – Spojrzał na niego z góry. 

– Daliśmy mu wybór – odpowiedział. – Partia wygrana. Jego decyzja nie jest moim zwycięstwem lecz porażką. 

– Do zobaczenia. – Elegant odwrócił się i zmieszał z falą przechodniów.

Nie wiem czy wypada ale pozwolę sobie na dodanie mojego tekstu w wersji skróconej. Poprzednio mocno przesadziłem z długością. Przepraszam. 

 

Na go­ści­niec wszedł mag z po­zy­tyw­ką. Po­ło­żył ją, na­krę­cił i uciekł. Gdy me­lo­dia się skoń­czy­ła z szka­tuł­ki wy­le­cia­ła nie­bie­ska po­świa­ta. Z kłębu dymu po­wstał po­tęż­ny lew sto­ją­cy na tyl­nich ła­pach z by­czy­mi ro­ga­mi. W pra­wej łapie dzier­żył sza­ble o zło­tej rę­ko­je­ści. Od­rzu­cił grzy­wę i ryk­nął tak, że pałac prze­szy­ły zło­wro­gie wi­bra­cje. Bajda wy­chy­lił się zza fi­la­ra i ci­snął strza­łą pro­sto w be­stie. Z gra­cją tan­cer­ki Angra Ma­in­ju od­chy­lił łeb i ru­szył w stro­nę kry­jów­ki. Kozak wy­sko­czył i po­słał trzy strza­ły pod rząd. Demon choć po­tęż­nej po­stu­ry po­ru­sza­ją­cy się ocię­ża­le od­sko­czył zwin­nie. Po­pa­trzył na czło­wie­ka i zro­bił dwa kroki w bok. Gdy ten na­piął cię­ci­wę do strza­łu, wy­wi­nął pi­ru­et i do­sko­czył do niego ude­rza­jąc rę­ko­je­ścią w klat­kę pier­sio­wą. Ude­rze­nie było na tyle mocne by kozak od­le­ciał pod ścia­nę gu­biąc łuk. Be­stia po­wo­li wlo­kła się w jego stro­nę. Wo­jow­nik jed­nak nie za­mie­rzał się pod­da­wać przy­kuc­nął i ocze­ki­wał ataku. Bajda uj­rzał w oczach po­mio­tu dia­bel­skie­go odro­bi­nę zwąt­pie­nia i po­sta­no­wił to wy­ko­rzy­stać. Wy­sko­czył do przo­du na równe nogi, go­to­wy do szar­ży pro­sto na de­mo­na. W ostat­nim mo­men­cie gdy sza­bla wska­za­ła słoń­ce ten usko­czył w bok. Cięż­kie ostrze ude­rzy­ło w po­sadz­kę a kozak z ca­łych sił po­cią­gnął za ogon. Be­stia ryk­nę­ła prze­raź­li­wie i za­czę­ła ude­rzać sza­blą na oślep w stro­nę czło­wie­ka trzy­ma­ją­ce­go go. Uda­wa­ło mu się uni­kać cio­sów lecz był świa­do­my wła­sne­go zmę­cze­nia. Pu­ścił ogon i pró­bo­wał od­sko­czyć. Nie­ste­ty koń­ców­ka ostrza wbiła się w lewe ramię. Po­la­ła się krew a Suł­tan przy­glą­da­ją­cy się walce uśmiech­nął się trium­fal­nie. 

– Daj­cie mu jego miecz – za­wo­łał Su­lej­man. 

Z bal­ko­nu tuż pod nogi uci­ska­ją­ce­go ranę wo­jow­ni­ka spadł jego oso­bi­sty miecz. 

Demon nie zwra­cał uwagi na oręż i ru­szył z lewej stro­ny z unie­sio­ną sza­blą. Kozak uklęk­nął na jed­nym ko­la­nie i za­blo­ko­wał cios. Gdy ich ostrza się spo­tka­ły po­le­cia­ły iskry. Angra Ma­in­ju prze­ło­żył całą siłę by ode­pchnąć prze­ciw­ni­ka. Ten od­sko­czył i ocze­ki­wał ko­lej­ne­go ataku. Spro­wo­ko­wa­na be­stia ru­szy­ła po­now­nie od lewej stro­ny. Bajda tego się spo­dzie­wał i prze­ło­żył w ostat­niej chwi­li miecz do lewej ręki. Ból w ra­mie­niu prze­stał na chwi­lę ist­nieć i czło­wiek wsa­dził ostrze pod żebro de­mo­na.

Kozak nie wie­dział, że wła­śnie spły­wa na niego bło­go­sła­wień­stwo. Dzier­żąc miecz już w pra­wej ręce na­tarł na prze­ciw­ni­ka. Szyb­kie cię­cie po ple­cach, unik i cios w klat­kę pier­sio­wą. Be­stia ryczy tak prze­raź­li­wie, że wi­dow­nia od­ru­cho­wo robi krok w tył. Bajda nie traci czasu, wy­bi­ja się z pra­wej nogi i pod­czas skoku wy­mie­rza ide­al­nie by od­rą­bać łeb po­two­ra. Ciało pada na wznak. Głowa toczy się pod ścia­nę. Śmier­tel­nik prze­tarł miecz i wbił spoj­rze­nie w Suł­ta­na.

Bajde wprowadzono na dziedziniec i rozwiązano skrępowane ręce. Sułtan Sulejman będąc pod ogromnym wrażeniem męstwa i sławy wojownika zaproponował mu służbę u jego boku i rękę jednej z jego córek. Dumny kozak w swoim stylu naubliżał młodej damie a wiarę Sułtana nazwał przeklętą. Mówiąc to wyrwał jednemu ze strażników łuk z kołczanem i ukrył się za potężnym filarem. Wychylał się ciskając w stronę Turków. Położył dziesiątkę wojaków nie marnując żadnej strzały. Jedenastą posłał w stronę Sulejmana i tym razem chybił urywając mu część ucha. Władca wschodu i zachodu wpadł w szał rozkazując przywołać Angra Mainju. Na gościniec wszedł mag z pozytywką. Położył ją, nakręcił i uciekł. Gdy melodia się skończyła z szkatułki wyleciała niebieska poświata. Z kłębu dymu powstał potężny lew stojący na tylnich łapach z byczymi rogami. W prawej łapie dzierżył szable o złotej rękojeści. Odrzucił grzywę i ryknął tak, że pałac przeszyły złowrogie wibracje. Bajda wychylił się zza filara i cisnął strzałą prosto w bestie. Z gracją tancerki Angra Mainju odchylił łeb i ruszył w stronę kryjówki. Kozak wyskoczył i posłał trzy strzały pod rząd. Demon choć potężnej postury poruszający się ociężale odskoczył zwinnie. Popatrzył na człowieka i zrobił dwa kroki w bok. Gdy ten napiął cięciwę do strzału, wywinął piruet i doskoczył do niego uderzając rękojeścią w klatkę piersiową. Uderzenie było na tyle mocne by kozak odleciał pod ścianę gubiąc łuk. Bestia powoli wlokła się w jego stronę. Wojownik jednak nie zamierzał się poddawać przykucnął i oczekiwał ataku. Na chwilę ich spojrzenia połączyły się ze sobą. Przez tysiące lat Angra Mainju miewał wielu przeciwników ale nigdy nie natrafił na wzrok pozbawiony strachu. Bajda ujrzał zaś w oczach pomiotu diabelskiego odrobinę zwątpienia i postanowił to wykorzystać. Wyskoczył do przodu na równe nogi, gotowy do szarży prosto na demona. W ostatnim momencie gdy szabla wskazała słońce ten uskoczył w bok. Ciężkie ostrze uderzyło w posadzkę a kozak z całych sił pociągnął za ogon. Bestia ryknęła przeraźliwie i zaczęła uderzać szablą na oślep w stronę człowieka trzymającego go. Udawało mu się unikać ciosów lecz był świadomy własnego zmęczenia. Puścił ogon i próbował odskoczyć. Niestety końcówka ostrza wbiła się w lewe ramię. Polała się krew a Sułtan przyglądający się walce uśmiechnął się triumfalnie. 

– Dajcie mu jego miecz – zawołał Sulejman. 

Jego rozkaz wykonany został błyskawicznie. Z balkonów tuż pod nogi uciskającego ranę wojownika spadł jego osobisty miecz. 

– Te ostrze przelało krew tysiąca twoich karków. – Zważył broń w ręku Bajda. – Teraz przeleje krew twoich czortów.

Demon nie zwracał uwagi na te słowa i ruszył z lewej strony z uniesioną szablą. Kozak uklęknął na jednym kolanie i zablokował cios. Gdy ich ostrza się spotkały poleciały iskry. Angra Mainju przełożył całą siłę by odepchnąć przeciwnika. Ten odskoczył i oczekiwał kolejnego ataku. Sprowokowana bestia ruszyła ponownie od lewej strony. Bajda tego się spodziewał i przełożył w ostatniej chwili miecz do lewej ręki. Ból w ramieniu przestał na chwilę istnieć i człowiek wsadził ostrze pod żebro demona.

W tym samym czasie w klasztorze na wyspie Athos, jeden z mnichów obserwował walkę przez oko proroka. Uklęknął przed ikoną Pantokratora i modlił się za Wiśniowieckiego. 

Kozak nie wiedział, że właśnie spływa na niego błogosławieństwo. Dzierżąc miecz już w prawej ręce natarł na przeciwnika. Szybkie cięcie po plecach, unik i cios w klatkę piersiową. Bestia ryczy tak przeraźliwie, że widownia odruchowo robi krok w tył. Bajda nie traci czasu, wybija się z prawej nogi i podczas skoku wymierza idealnie by odrąbać łeb potwora. Ciało pada na wznak. Głowa toczy się pod ścianę. Nieświadomy pomocy boskiej śmiertelnik przetarł miecz i wbił spojrzenie w Sułtana. 

– Odchodzisz jako niezwyciężony wojownik Dymitrze Wiśniowiecki – powiedział Sulejman i dał znak swoim ludziom. 

Salwa strzał posypała się z balkonów. Bajda uadał na posadzkę i nim wyzionął ducha zdążył jeszcze przeklnąć Allacha.

Nie wiem czy dobrze zrozumiałem ogólne zadanie ale spróbuję swoich sił. 

 

 

– Kto to był? – zapytała nieśmiało Sara. 

– Anioł Pański we własnej osobie. – Krzysztof usiadł na zydlu.

– No to mów! Co ci objawił? 

– Pan wysłuchał nas i pochylił się nad naszymi prośbami. – Opuścił głowę i schował twarz w dłoniach. – Będziemy mieli syna. 

Sara aż podskoczyła słysząc te słowa. Momentalnie uklękła przy swoim mężu i objęła go z radości. 

– Czy to nie wspaniała nowina? – Jej głos brzmiał niczym radosny śpiew. 

– Wspaniała – odparł podnosząc głowę. 

Spojrzała mu prosto w oczy i przeraziła się chłodem jaki tam ujrzała. 

– Czemu płaczesz? Nie tego oczekiwaliśmy od kilku lat? Jeszcze wczoraj prosiłeś Boga o zesłanie na nas największej radości na świecie jakim jest dziecko. 

– To łzy szczęścia. – Krzysztof próbował przybrać łagodny i radosny ton. – Największym szczęściem i owocem miłości jest dziecko… 

– Trzeba złożyć ofiarę. – Sara wstała i patrzyła z góry na swojego męża. 

– Nie trzeba. 

Kobieta podejrzliwie spojrzała na niego. 

– Nie trzeba dziękować mu za nic. Czasami jest głuchy na nasze prośby a gdy już da to czego pragniemy, ma wolną rękę by nam to odebrać. – Wymusił lekki uśmiech i wstał. – Dzisiaj trzeba się radować.

– Co jeszcze objawił Anioł? 

– Nic… – Krzysztof stanął przy drzwiach. – Radujmy się wspaniałą nowiną.

– Nie mówisz mi czegoś? – Wyraźnie nabrała dziwnych podejrzeń. 

Nie odpowiedział nic i wyszedł. 

Dziękuję bardzo za wszelkie uwagi, których mi udzielono. Oczywiście jestem świadomy błędów jakie popełniłem. Dopiero zaczynam pisanie a "wyzwanie" potraktowałem jako idealny moment by nauczyć się podstaw. Pozdrawiam serdecznie.

Karczma „Pański gniew" stała na drodze z Wilna do Mińska i nie cieszyła się dobrą sławą w okolicy. Przesiadywali w niej głównie okoliczni mieszkańcy wsi. Chłopi posiadający większe gospodarstwa mogli sobie pozwolić na picie w lepszym przybytku. Tutaj zaglądała biedota, złodzieje i oszuści. 

W kącie przy dwuosobowym stole siedział Maciej oparty plecami o ścianę. Nikt nie zauważył nawet gdy dosiadła się do niego tajemnicza postać ubrana w ciemny płaszcz z kapturem. 

– Znowu się spotykamy Macieju – przybysz przywitał się wysokim głosem. 

– Cóż sprowadza Jaśniepana w takie miejsce – odpowiedział chłop nie patrząc na rozmówcę. 

– Tylko ciszej! Nie potrzebujemy tu sensacji. Sprowadza mnie sprawa wagi państwowej. Potrzebujemy twojej pomocy. 

Chłop wziął duży łyk piwa i trzasnął kuflem o blat. Beknął doniośle i wysmarkał się w palce. Jego zachowanie było celowe i zamierzone. 

– Dobrze wiesz, że nie przyszedłbym tutaj gdyby to nie była sprawa pilna. Wyboru nie masz, musisz nam pomóc. Twoje donse nic nie zmienią – kontynuował przybysz. 

A ten tylko rozglądał się po sali demonstrując brak zainteresowania. Zajrzał też na dno kufla i dokładnie obejrzał jakby chciał się upewnić, że nic już nie zostało. Ciężko westchnął i wstał bez słowa. Nawet się nie oglądał, wyszedł z karczmy i już miał kierować się w stronę swojej chaty gdy zauważył trzech zbrojnych Jaśniepana ukrytych w cieniu drzew. Zrozumiał w jakiej jest sytuacji i pokornie wrócił do środka by zająć swoje miejsce. Przybysz czekał na niego. 

– Czego chcecie – rzucił Maciej siadając.

– Nasze Towarzystwo bardzo ceni sobie twoją dotychczasową pomoc. Mając w pamięci poświęcenie jakiego dokonaliście wraz z…

– Do rzeczy – przerwał mu chłop. – Nawet piwa mi nie kupiliście. W dupie mam waszą pamięć. 

– Drogi przyjacielu, chcemy byś porozmawiał – głos Jaśniepana zmienił się w szept. – z pokuciami o pomocy w zorganizowaniu zamachu.

Maciej wstał na równe nogi. Wbił swoje silne a zarazem pełne gniewu spojrzenie w zakapturzonego człowieka. Jego twarz wygięta w grymasie niezadowolenia zdawała się być rozgrzana do czerwoności. 

– Nie wiecie nic o Pokuciach skoro chcecie wykorzystać ich do morderstwa – usiadł wpatrując się tym samym spojrzeniem. – Dotąd miałby być figle by komuś życie uprzykrzyć ale zamach? One tego nie zrobią a ja ich nie przekonam choćbyście mnie torturowali. 

– Bądźcie ciszej – Jaśniepan rozejrzał się dookoła. – Nasze Towarzystwo prosi o pomoc przy zamachu na samego Cara. 

– Zwariowali doszczętnie!

– To nasza jedyna szansa na odzyskanie niepodległości. W imię Rzeczypospolitej musicie nam pomóc. 

Maciej nerwowo rozejrzał się by upewnić się, że nikt nie zwraca na nich uwagi. 

– Babka miała wizję – chwycił ramię Jaśniepana i nachylił się do niego. – Polscy chłopi carowi pomnik w Częstochowie postawią, wyzwolicielem ogłoszą. Jak ja skromny człowiek mam przeciw niemu pokucie nastawiać? To stworzenia dobre z natury i pod opieką Bogini Łady się znajdują. Ognie piekielne mnie pogrążą jeśli ich do złego nakłaniać będę.

– Ogniem piekielnym trzeba się było martwić jak mi duszę oddałeś – odparł całkiem spokojnie przybysz. – Mógłbym wam rozkazać a ja dobry człowiek jedynie proszę o pomoc. Jutro o zmierzchu bądźcie na dworze razem z tym całym ich mędrcem Óąciem, władcą pokuci.

Nowa Fantastyka