- Opowiadanie: pawlowskipisze - Brzoza wędrowna

Brzoza wędrowna

Krótkie opowiadanie, napisane w celach szkoleniowych. 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Brzoza wędrowna

 

Mroź­ny wiatr za­wi­tał do do­li­ny od za­cho­du. Po­de­rwał w swym sza­lo­nym tańcu śnieg. Na­tych­miast po­wsta­ła po­tęż­na za­wie­ru­cha. Wszech­obec­ny, ma­ja­czą­cy puch za­czy­nał przy­bie­rać kształt niedź­wie­dzia. Ge­re­vre stał do­kład­nie na­prze­ciw śnież­nej be­stii. Dobył mie­cza i usta­wił się go­to­wy do od­par­cia ataku. Po­wsta­ją­cy przed nim stwór za­ry­czał gło­śno i spoj­rzał za sie­bie. Elf zro­zu­miał, że niedź­wiedź nawet go nie do­strze­ga. Krzyk. Prze­raź­li­wy krzyk bez­sil­no­ści. Tylko tyle mógł zro­bić. Be­stia ru­szy­ła na pół­noc. Ge­re­vre po­zo­stał sam w do­li­nie. Wi­chu­ra ode­szła. Za­pa­dła nie­na­tu­ral­na cisza. Scho­wał miecz do po­chwy i roz­po­czął bieg. Krok za kro­kiem. Szyb­ko, bez wy­tchnie­nia. Wbie­ga­jąc na szczyt na­sy­pu, doj­rzał śnież­ne­go niedź­wie­dzia w od­da­li. Było za późno. Po­twór nisz­czył wszyst­ko. Sto­jąc na dwóch ła­pach, ude­rzał przed­ni­mi koń­czy­na­mi o mury mia­sta. Nyr­po­ol wa­li­ło się pod na­po­rem niedź­wie­dzia. Z pyska ogrom­nej be­stii to­czy­ła się piana. 

– Spóź­ni­łem się – rzekł elf. – To już ko­niec. 

Upadł na ko­la­na po­śród bieli od­bi­ja­ją­cej świa­tło księ­ży­ca. Po­czuł ucisk w brzu­chu. Obłęd w gło­wie. Setki myśli i znowu cisza. Po po­licz­kach po­cie­kły mu łzy. Śmiech. Przerażający dźwięk drwiny zabrzmiał tuż obok. Roz­je­rzal się, ale ni­ko­go nie do­strzegł. 

– Kto urzą­dza sobie pa­ro­die z mo­je­go nie­szczę­ścia? – Ge­re­vre rzu­cił py­ta­nie w bez­kres ni­co­ści. 

Nie od­po­wie­dział nikt. A sam re­chot przy­brał na sile. Coś do­tknę­ło jego skro­ni. Od­ru­cho­wo ob­ró­cił się i uj­rzał młodą brzo­zę wę­drow­ną. Cie­niut­kie ko­rze­nie spla­ta­ły się w pod­nó­ża chu­de­go pnia. Po­ro­śnię­ta była białą korą. Ga­łąz­ki były buj­nie po­ro­śnię­te li­ść­mi, zu­peł­nie jak latem. 

– To ty się śmie­jesz z upad­ku mo­je­go ple­mie­nia. – Ge­re­vre dobył mie­cza. 

Jego złość po­tę­go­wa­ła ucie­chę drze­wa. Pró­bo­wał do­się­gnąć ją ostrzem, ale gdy tylko zbli­żał miecz brzo­za zni­ka­ła, aby zaraz po­ja­wić się dzie­sięć kro­ków dalej. Elf pod­bie­gał do niej pró­bu­jąc tra­fić. Po­wta­rzał to jesz­cze kil­ku­krot­nie. Z każdą nie­uda­ną próbą śmiech się na­si­lał. Bez­sil­ny Ge­re­vre wy­pu­ścił z ręki oręż, ostrze za­to­pi­ło się w bieli. 

– Pod­da­je się. – Opadł na ko­la­na i zła­pał się za głowę.

Za­pa­dła cisza. Po chwi­li gdzieś z od­da­li, usły­szał dzwo­nek. Dzyń dzyń. Jego ryt­micz­ne bicie zbli­ża­ło się. Coraz gło­śniej i gło­śniej wy­bi­jał rytm. Do­strzegł go tuż przed sobą. To nie był wiel­ki dzwon, to mały dzwo­ne­czek z delikatnymi, ptasimi skrzydłami. 

– Prze­nieś mnie do mia­sta. – Ge­re­vre zło­żył dło­nie. – Bła­gam, daj mi moc, by obro­nić moje Nyr­po­ol. 

Od­po­wie­dzią na proś­bę była cisza. Elf za­ci­snął wargi, a z oczu po­le­cia­ły mu łzy. Dzyń dzyń. Znikąd pojawił się wiatr, otoczył go i wzniósł wysoko. Wi­dział do­li­nę i drogę przed sobą. Po­czuł się jak ptak. Nie na­pa­wał się tą chwi­lą. Le­ciał przed sie­bie. Zbli­żał się do po­tęż­ne­go niedź­wie­dzia, który w mor­der­czym szale tań­czył nad gru­za­mi mia­sta. Pod­czas lotu to­wa­rzy­szył mu dzwo­ne­czek. Ma­chał energicznie skrzy­deł­ka­mi, by do­trzy­mać tempa. Ge­re­vre spoj­rzał na niego. 

– Dzię­ku­ję wam bo­go­wie – krzyk­nął. – Dzię­ku­ję za wspar­cie wa­szych darów. 

Gdy zbli­żył się do ruin, oce­nił stra­ty wy­rzą­dzo­ne przez po­two­ra. Z mia­sta zo­sta­ło wiel­kie po­bo­jo­wi­sko. Nie do­strzegł choć­by jed­nej nie­na­ru­szo­nej chaty. Wy­lą­do­wał w miej­scu, gdzie nie­gdyś stało tar­go­wi­sko. Pod no­ga­mi miał gruz i ka­wał­ki ko­lo­ro­wych bal­da­chi­mów. Dobył mie­cza.

– Bo­go­wie! – Uniósł broń w górę, a ostrze od­bi­ło świa­tło księ­ży­ca. – Bądź­cie ze mną pod­czas ostat­niej drogi. 

Bo­go­wie mu nie od­po­wie­dzie­li. To było we­zwa­nie. We­zwa­nie wszyst­kich oca­la­łych, by sta­nę­li u jego boku i ode­szli z pod­nie­sio­nym czo­łem. Z prze­róż­nych kry­jó­wek, wy­cho­dzi­li miesz­kań­cy. Gro­ma­dzi­li się przy Ge­re­vre, swo­jej ostat­niej na­dziei. Nie umknę­ło to uwa­dze niedź­wie­dzia. Gdy tylko za­uwa­żył, jak elfy skon­so­li­do­wa­ły się w jed­nym miej­scu, prze­szedł do ataku. Ude­rzył otwar­tą łapą pro­sto w nich. 

– Stój­cie w miej­scu! – Wydał roz­kaz Ge­re­vre. 

Jego ostrze ze­bra­ło już wy­star­cza­ją­co siły księ­ży­co­wej. Za­krę­cił orę­żem i ci­snął biały pło­mień w stro­nę wście­kłe­go zwie­rza. Tra­fił pro­sto w łapę, która opa­dła bez­sil­nie. Niedź­wiedź wydał z sie­bie przeraźliwy ryk. Elfy otrzy­ma­ły ko­lej­ną dawkę na­dziei. Ge­revre wie­dział, że nawet z bło­go­sła­wień­stwem nie bę­dzie w sta­nie wy­grać tej walki. Gdy opu­ścił broń, po­śród krzy­ków usły­szał śmiech. Obej­rzał się by go na­mie­rzyć. Była to do­brze mu znana brzo­za wę­drow­na. Stała po­mię­dzy ru­ina­mi i ru­chem ga­łąz­ki wska­zy­wa­ła, by iść za nią. To znak od bogów. Czas na ewa­ku­ację. Prze­po­wied­nia się zi­ści­ła. 

– Od­wrót! – Na­wo­ły­wał po­zo­sta­łych przy życiu. – Od­wrót na pół­noc. Mu­si­my przejść przez gór­ską bramę. 

Bli­sko setka oca­la­łych ru­szy­ła za swoim przy­wód­cą. Wbie­gli w wąską ulicz­kę oto­czo­ną roz­pa­da­ją­cy­mi się, ka­mien­ny­mi bu­dyn­ka­mi. Daw­niej pro­wa­dzi­ła ona pro­sto do pół­noc­nej bramy. Ich uciecz­ka nie umknę­ła uwa­dze po­twora. Był on zbyt wiel­ki by ich do­go­nić. Sapał gło­śno i wy­da­wał od­gło­sy kon­wul­sji. W pew­nym mo­men­cie z jego pasz­czy wy­sko­czył tuzin ma­łych – a ra­czej na­tu­ral­nych roz­mia­rów – niedź­wie­dzi. Ge­re­vre obej­rzał się i pojął, że stwór to wiel­ka niedź­wie­dzi­ca. Daw­niej słu­ży­ła bogom ale od­wró­ci­ła się od łaski gwiazd i wspar­ła boga węża. Nie mogli tra­cić czasu, mniej­sze be­stie były szyb­kie. Gdy już wszy­scy prze­kro­czy­li bramę Ge­re­vre zwró­cił się do jed­ne­go z elfów.

– Teraz ty po­pro­wa­dzisz nasz lud do gór­skiej bramy. 

– Opusz­czasz nas? – Twarz młodzieńca pobladła. 

– Ja za­trzy­mam wroga. – Ge­re­vre obej­rzał swoje ostrze. – A ty po­pro­wa­dzisz elfy przez szczy­ty gór. Da­le­ko od zna­ne­go nam świa­ta, za­ło­ży­cie osadę. Mu­si­cie prze­trwać. Siły mroku nie będą się tam za­pusz­czać. Idzie­cie już!

Grupa oca­la­łych ru­szy­ła trak­tem, nie oglą­da­jąc się za sie­bie. Pro­wa­dził ich mło­dzie­niec imie­niem Bel­no­ir. Ge­re­vre po­zo­stał wraz z brzo­zą tuż za bramą mia­sta. Po­now­nie wy­cią­gnął ku górze miecz, zbie­ra­jąc moc księ­ży­ca. Gdy nie­dźwie­dzie ich do­pa­dły, wal­czy­li dziel­nie. Osią­gnę­li swój cel, za­trzy­ma­li wro­gów na tyle długo by elfy mogły uciec. Nyr­po­ol zo­sta­ło zrów­na­ne z zie­mią. Zgi­nę­li pra­wie wszy­scy miesz­kań­cy. Tylko gar­st­ce udało się umknąć. Stara pieśń mówi, że w miej­scu gdzie po­legł Ge­re­vre, wy­ro­sła potężna brzo­za. Drzewo podobno przechadza się po okolicy, w blasku księżyca. Z wschodem słońca zawsze wraca na swoje miejsce.

Koniec

Komentarze

Według mnie sporo zostało w głowie autora. Opowiadanie jest interesujące ale tak skondensowane, że aż trudne do zrozumienia. A może po prostu brakuje mi znajomości jakiejś mitologii;)

W moim odczuciu, zamiast snuć opowieść, przedstawiasz fakt, po fakcie.

 

Lożanka bezprenumeratowa

Misiowi się podobało, bo lubi takie króciaki. Oczywiście mógłbyś to rozwinąć. Bardziej ‘w cenie’ są dłuższe teksty. Pozdrowienia.

 

Mroźny wiatr zawitał do doliny od zachodu. Poderwał w swym szalonym tańcu śnieg. Natychmiast powstała potężna zawierucha. Wszechobecny, majaczący puch zaczynał przybierać kształt niedźwiedzia.

Strasznie krótkie i rwane masz te zdania. To się sprawdza przy dynamicznych opisach, kiedy jest akcja, walka, pościg czy coś, ale przy narracji opisującej krajobraz to nie bangla. Do tego mam wątpliwość natury technicznej – co ten puch majczył? ;)

 

– Kto urządza sobie parodie z mojego nieszczęścia? – Gerevre rzucił pytanie w bezkres nicości. 

Parodia to nie jest dobre słowo. Kto dworuje sobie z mojego nieszczęścia, kto drwi albo coś takiego, ale nie parodia.

 

Jego rytmiczne bicie zbliżało się. Coraz głośniej i głośniej wybijał rytm. Dostrzegł go tuż przed sobą.

Dzwonek wybijał rytm? To nie jest bębenek. Słowo wybijał mi tutaj ewidentnie nie pasuje. W dodatku ostatnie zdanie, podkreślone, sugeruje, że Gerevre dostrzegł tuż przed sobą rytm, bo to on, a nie dzwonek, jest ostatnim podmiotem.

 

Gdy tylko zauważył, jak elfy skonsolidowały się w jednym miejscu, przeszedł do ataku.

Skonsolidowały? To nie pasuje.

 

Sapał głośno i wydawał odgłosy konwulsji.

Co to są odgłosy konwulsji?

 

W ogóle to mnóstwo masz drobnych potknięć, urwanych, zbyt krótkich zdań i dziwnych konstrukcji – a to wpływa na płynność czytania i satysfakcję z lektury. Sporo do podszlifowania, ale sam piszesz, że to wprawka.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Hej,

jako wprawka, niech będzie. Generalnie to taki fragment epic fantasy z kilkoma ciekawymi motywami, ale w ogólnym rozrachunku wydaje się być jeno urywkiem jakiegoś świata, jakiejś dłuższej historii. Przeszkadzały mi, szczególnie na początku, te krótkie, urywane zdania. Generalnie lubię tego typu zabieg, jednak sprawdza się on w konkretnych warunkach. Nie wszystko można wepchnąć wszędzie, a tutaj moim zdaniem to po prostu nie pasowało. Za dużo, za gęsto, za często. Wędrowne drzewko i elementy mitologiczne fajne, choć to tylko ozdobniki, które nie są w stanie dźwignąć całość na jakiś wyższy podest. 

Pozdrawiam!

 

Cześć!

 

Tak tylko szybko po becie, już bez marudzenia. Ja jestem fanką tej wędrowne brzozy, mnie to bardzo działa na wyobraźnię. Postrzegam tę historię trochę jako legendę o Gerevre, którego upamiętnia brzoza, i przy takim założeniu nawet mi nie przeszkadza to, że niewiele jest tu wyjaśnione.

 

Dziękuję wszystkim za opinie. 

 

Ambush To prawda – bardzo dużo zostało w mojej głowie. Opowiadanie w formie szorta ma miejsce w świecie, który sam tworzę. 

 

Koala75 Oczywiście chciałbym rozwinąć temat. Planuję jeszcze opublikować coś w tym temacie. Następne opowiadanie będzie dłuższe. 

 

Outta Sewer Opowiadanie służyło głównie celom szkoleniowym. Za sugestie dziękuję. 

 

Realuc To niewielki urywek wymyślonego świata. Mam napisany rys kilku innych opowieści związanych z brzozą wędrowną. Nie wykluczam, że kolejne opowiadanie będzie pewną kontynuacją. 

 

Alicella Za betowania serdecznie dziękuję. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Fabularnie nawet, nawet. Taka legenda rycerska. Ale z warsztatem gorzej: zdania krótkie, rwane i szarpane, kuleje melodyka tekstu. To z pewnością do poprawy. Pozdrawiam.

Zmęczył mnie ten tekst, mimo swej niewielkiej długości.

O rwanych zdaniach już ci pisano. Dodatkowo, wrzucasz mnie niemal w sam środek akcji, jednak nic nie wiem o żadnej ze stron i dlatego niewiele mnie obchodzi wynik potyczki – tu zdecydowanie brak kontekstu.

Nie zaszkodziłoby również, gdyby całość byłą bardziej dynamiczna – obecnie bohater przez większość czasu nie robi nic konkretnego, a jedynie stoi i czeka na coś. Zaś ostatni bój, kiedy faktycznie coś się dzieje, opisu się nie doczekał.

To nie jest fatalny szort. Ale nie jest też niestety za dobry. Niemniej, widać potencjał na coś więcej. Walcz dalej. ;)

 

Hej pawłowskipisze.

 

Dzięki za opowiadanie.

 

Czytało się nieźle, acz nierówno. Fabuła nie płynie, ale podnosi się i opada z dużą amplitudą – momentami zbyt dużą.

 

Co do krótkich zdań, to rzeczywiście jest trochę niewypałów:

Po­czuł ucisk w brzu­chu. Obłęd w gło­wie. Setki myśli i znowu cisza. Po po­licz­kach po­cie­kły mu łzy. Śmiech. Prze­ra­ża­ją­cy dźwięk drwi­ny za­brzmiał tuż obok.

 

ale były też momenty, kiedy trafiłeś formą w treść:

 

Scho­wał miecz do po­chwy i roz­po­czął bieg. Krok za kro­kiem. Szyb­ko, bez wy­tchnie­nia.

 

O to chodzi, doznania bohaterów, opisy świata przedstawionego, skomplikowane migotanie tła – to można trochę wydłużyć, czytelnik nie potknie się o łzy, nie przeleci przez śmiech i nie wyląduje na drwinie.

 

Z kolei tam gdzie jest ogień – można walić krótkimi seriami. Czytelnik wtedy biegnie razem z bohaterem. Czuje za plecami kanonadę. Przewraca się. Podnosi, skacze przez płonące ruiny i resztką sił dociera do celu. Uff.

 

Idąc dalej: Mi się ten majaczący puch podobał, jakoś sobie to wyobraziłem i, szczerze mówiąc, czekałem na więcej. Nie pokażę, co zobaczyłem, bo może wybronisz się sam. Dalej też dobra jest dawka nadziei (niestety – na czasie).

 

Rzeczywiście, w tekście jest sporo „zarodników”, które mogą się ładnie rozrosnąć we wszystkie strony, więc nie składaj broni.

 

Trochę szlifierki:

 

Dobył mie­cza i usta­wił się go­to­wy do od­par­cia ataku. Zgrabniej: stanął w gotowości.

 

Po­wsta­ją­cy przed nim stwór za­ry­czał gło­śno – powstający […] stwór sprawia wrażenie, że coś dopiero powstaje, tu ten niedźwiedź już istniał a pewnie „powstawał” z czterech łap na dwie. Może: Stwór, stając na dwóch łapach, zaryczał głośno..

 

Nie od­po­wie­dział nikt – Nikt nie odpowiedziałten nikt jest ważniejszy 

 

ko­rze­nie spla­ta­ły się w pod­nó­ża chu­de­go pnia. –  albo splatały się z podnóżem, albo wplatały się w podnóża (swoją drogą, to nie wiem czy drzewo ma podnóża, nóg nie ma na pewno… ale to jest literatura).

 

Po­ro­śnię­ta była białą korą. Ga­łąz­ki były buj­nie po­ro­śnię­te li­ść­mi – powtórzenie, pokryte?

 

Jego złość po­tę­go­wa­ła ucie­chę drze­wa – jakoś źle leży – rozumiem, że im bardziej był zły, tym większą odczuwała radość.

 

Pró­bo­wał do­się­gnąć ostrzem, ale gdy tylko zbli­żał miecz (+,) brzo­za zni­ka­ła, – w poprzednim zdaniu jest drzewo, więc je.

 

To nie był wiel­ki dzwon, to mały dzwo­ne­czek – to tylko mały dzwoneczek.

 

Zni­kąd po­ja­wił się wiatr, oto­czył go i wzniósł wy­so­ko – uniósł, wznosimy siebie, unosimy coś, co nie jest nami.

 

tań­czył nad gru­za­mi mia­sta – jeżeli lewitował to ok, jeżeli nie, to raczej tańczył na gruzach miasta.

Dzię­ku­ję za wspar­cie wa­szych darów – jeżeli bogowie wsparli własne dary to ok, ale myślę, że to te dary były wsparciem i już wsparcia (owe dary) nie potrzebowały.

 

Z mia­sta zo­sta­ło wiel­kie po­bo­jo­wi­sko. […]gdzie nie­gdyś stało tar­go­wi­sko. Niezamierzony rym, zawsze brzmi komicznie, może jaki bazar, albo inny rynek?

 

Bądź­cie ze mną pod­czas ostat­niej drogi. – ta, którą rozpoczynał była co najmniej przedostatnia.

 

Z prze­róż­nych kry­jó­wek, wy­cho­dzi­li miesz­kań­cy. – szyk, mieszkańcy są ważniejsi niż kryjówki więc: Mieszkańcy wychodzili z kryjówek.

 

O konsolidacji elfów pisał już Outta – tylko proszę, bez koncentracji.

 

Ude­rzył otwar­tą łapą pro­sto w nich. – rozumiem, że był duży, ale tu coś nie gra, za duży skrót.

 

Gdy opu­ścił broń, po­śród krzy­ków usły­szał śmiech. Obej­rzał się by go na­mie­rzyć. – ciężko namierzyć śmiech, zwłaszcza narratorowi, który może tylko np.: zlokalizować źródło.

 

Była to(+,) do­brze mu znana (już +,) brzo­za wę­drow­na.

 

wska­zy­wa­ła, by iść za nią – wskazywała kierunek, w którym trzeba iść, do marszu mogła zachęcać (ew. rozkazywać).

 

Wbie­gli w wąską ulicz­kę oto­czo­ną roz­pa­da­ją­cy­mi się, ka­mien­ny­mi bu­dyn­ka­mi. Daw­niej pro­wa­dzi­ła ona pro­sto do pół­noc­nej bramy. Ich uciecz­ka nie umknę­ła uwa­dze po­twora. Był on zbyt wiel­ki by ich do­go­nić – generalnie w całym tekście jest bardzo dużo zaimków, na których czytelnik gubi rytm i może się przewrócić. Spróbuj wyrzucić co drugi (mówię poważnie), myślę, że tekst na tym nie straci.

 

pojął, że stwór to wiel­ka niedź­wie­dzi­ca – to jakaś legendarna istota, więc napisałbym z dużej. Zostawiając małą, sugerujesz, że to zwykła niedźwiedzica, tyle, że wielka.

 

Teraz ty po­pro­wa­dzisz nasz lud do gór­skiej bramy. […] A ty po­pro­wa­dzisz elfy przez szczy­ty gór. – powtórzyło się, poza tym lepiej prowadzić przez góry (w domyśle – przez przełęcze) niż przez szczyty (chyba, że łączą ucieczkę ze sportem).

 

Gdy już wszy­scy prze­kro­czy­li bramę […] Osią­gnę­li swój cel, za­trzy­ma­li wro­gów na tyle długo by elfy mogły uciec. – tu mi trochę nie klika. Czyli samo przekroczenie bramy nie było wystarczające?

 

Generalnie sporo potknięć, ale jest w tym tekście coś, co może dać początek fajnej historii.

Polecam też czytanie tekstu na głos (kilka razy), wyobraźnia jest szybsza od narządów mowy i potrafi się prześlizgnąć po powierzchni, język się potknie i już widać (słychać) gdzie coś wystaje.

 

Trzymaj się

Al

Był pomysł na ćwiczenie się w pisaniu, widać też pomysł na historię. Największe zastrzeżenia, tak jak wcześniej komentujący, mam do wykonania. Tu czeka Cię jeszcze sporo pracy, ale mam nadzieję, że z każdym opowiadaniem będzie coraz lepiej.

 

Roz­je­rzal się, ale ni­ko­go nie do­strzegł. → Literówka.

 

Po­ro­śnię­ta była białą korą. Ga­łąz­ki były buj­nie po­ro­śnię­te li­ść­mi… → Czy to celowe powtórzenie?

Proponuję w pierwszym zdaniu: Pokrywała ją biała kora.  

 

Cie­niut­kie ko­rze­nie spla­ta­ły się w pod­nó­ża chu­de­go pnia. → Jeden pień może mieć jedno podnóże. Korzenie nie splatają się w podnóże.

 

Jego złość po­tę­go­wa­ła ucie­chę drze­wa. Pró­bo­wał do­się­gnąć ostrzem… → Piszesz o drzewie, które jest rodzaju nijakiego, więc: Pró­bo­wał do­się­gnąć je ostrzem

 

Pod­da­je się. –> Literówka.

 

Z mia­sta zo­sta­ło wiel­kie po­bo­jo­wi­sko. Nie do­strzegł choć­by jed­nej nie­na­ru­szo­nej chaty. → Chaty, o ile mi wiadomo, buduje się na wsi, nie w mieście.

 

Uniósł broń w górę… → Masło maślane – czy mógł unieść broń w dół?

 

Nie umknę­ło to uwa­dze niedź­wie­dzia. Gdy tylko za­uwa­żył… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Gdy tylko za­uwa­żył, jak elfy skon­so­li­do­wa­ły się w jed­nym miej­scu, prze­szedł do ataku. →  Proponuję: Gdy tylko za­uwa­żył, że elfy zeszły się w jed­nym miej­scu, prze­szedł do ataku.

 

 – Stój­cie w miej­scu! – Wydał roz­kaz Ge­re­vre.– Stój­cie w miej­scu! – wydał roz­kaz Ge­re­vre.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

Tra­fił pro­sto w łapę, która opa­dła bez­sil­nie. → Chyba miało być: Tra­fił pro­sto w łapę, która opa­dła bezwładnie.

 

– Od­wrót! – Na­wo­ły­wał po­zo­sta­łych przy życiu. → – Od­wrót! – na­wo­ły­wał po­zo­sta­łych przy życiu.

 

Bli­sko setka oca­la­łych ru­szy­ła za swoim przy­wód­cą. → Zbędny zaimek.

 

Sapał gło­śno i wy­da­wał od­gło­sy kon­wul­sji. → Może ktoś targany konwulsjami będzie wydawać jakieś odgłosy, ale to nie konwulsje będą ich źródłem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka