- Opowiadanie: Zanais - Detektyw Lowin kontra Front Wyzwolenia Bobra

Detektyw Lowin kontra Front Wyzwolenia Bobra

Wielkie podziękowania dla Koimeody za bardzo dobre zbetowanie (szczególnie walkę z ogrodzeniem)

 

Żadne zwierzę (głównie jeże i bobry) nie ucierpiało podczas pisania tego tekstu.

 

W tekście wykorzystano słowa piosenki Varius Manx – Orła Cień

https://www.youtube.com/watch?v=ZVF5x-YzUBY

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Detektyw Lowin kontra Front Wyzwolenia Bobra

Dochodziło niewyspane południe. Otwierałem właśnie drzwi do kamienicy przy Błotnistej, patrząc na świeżo powieszoną reklamę nowego kremu orzechowego. Uśmiechnięta wiewiórka o cudnej aparycji szczerzyła ząbki, najwyraźniej bardzo zadowolona z życia.

Wzruszyłem ramionami i zszedłem ostrożnie po krzywych schodach wprost do sutereny. Biuro powitało mnie cierpką wonią spleśniałego tynku i zakurzonych mebli, starej gorzały i niedopałków rzuconych pod parapet. Wyobraziłem sobie, co Ofelia powiedziałaby na ten bałagan. Nic miłego. A potem zakasałaby rękawy i wzięła się do roboty. Oczami wyobraźni ujrzałem ją podczas sprzątania – ryjek pełen szaszłyków z ważek, króciutkie szorty i… Zapomnij, Lowin. Było, minęło. Rozpamiętywanie w niczym nie pomoże.

Może czas najwyższy wywietrzyć? Nie miałem problemu z tym aromatem męskości, za to klienci…

Klienci! Dobre sobie. Żadnego zlecenia od tygodni, a jedyną osobą, która odwiedzała moją ciemną, zawilgoconą norę, był listonosz z pękiem rachunków. Wyglądało na to, że nikt nie zamierzał zaufać ropuchowi wykonującemu profesję detektywa. Smutne czasy.

Sytuacja wydawała się poważna. Ba! Beznadziejna. Długi rosły z dnia na dzień i nawet lichwiarze na mój widok zamykali lokale. Przyszłość rysowała się pod znakiem kartonu koło mostu.

Nalałem sobie drinka, usiadłem za biurkiem i rozpocząłem kolejny nudny dzień. Minęły może ze dwie godziny, które spędziłem na porządkowaniu szuflad i przycinaniu komara, gdy usłyszałem kroki na schodach, a potem przez oszklone drzwi weszło dwieście gramów rudego marzenia.

Wiewiórka.

Weszła rozkołysanym krokiem, sunąc przez podłogę jak roztopione lody. Gapiłem się bezwstydnie na smukłe nogi wystające ze zdecydowanie zbyt krótkiej czarnej sukienki, talię godną zagłodzonej osy oraz piersi opatulone cienką warstwą materiału i grubą chmurą moich marzeń. Ogon miała puszysty i wielki, przesuwała nim po meblach, ale nie protestowałem – idealnie wycierała kurze. Spływające z boku głowy włosy miała tak zakręcone, że chyba przepaliła lokówkę. Wśród nich jaśniał biały kosmyk. Nie zwracała uwagi na brud, a wchodząc, nawet nie zmarszczyła lekko zadartego noska.

Znałem takie jak ona – kobiety, przy których powinieneś schować portfel do sejfu i zapiąć rozporek tak wysoko, aż zostawi ślady na szyi.

– Proszę usiąść, pani…

Posadziła zadek na krześle po drugiej stronie biurka.

– Panno. Na imię mi Rothaarigundnassa. – W jej stworzonych do całowania usteczkach te słowa zabrzmiały niczym wybuch petardy w dłoni. 

Może troszkę się zakrztusiłem. Może na pewno. Nasunąłem bardziej fedorę, by ukryć zmieszanie. Kto wymyślił to imię? Babcia z paraliżem strun głosowych? 

– Czym mogę służyć, panno… Rurhdagnaso?

Spojrzała wielkimi ślepiami, niewinnymi jak świeży skrzek i czarnymi jak moja sytuacja finansowa. Obiecywały wiele, a jeszcze więcej zostawiały wyobraźni. Nagle moje gacie zgłosiły petycję o okład z lodu.

– Proszę mi mówić Rota.

Nie oszukiwałem się. Nie dla misia miodek. Takie lalunie schodziły tu, bo czegoś „chciały” lub „potrzebowały”. Zastanawiałem się, którą opcję wybierze.

– Potrzebuję pomocy. Chcę pana wynająć.

A więc obie. Z jej głosu przebijała desperacja. Naprawdę potrzebowała pomocy, albo potrafiła grać na facetach równie łatwo, jak łupała orzechy.

– Więc? – spytałem, gdy cisza się przedłużała. Kapanie wody z sufitu rozbrzmiewało melodramatycznym echem. Co pewien czas migała naga żarówka. W kącie odpadł kawałek tynku. Romantyzm wręcz kipiał. Bałem się, czy mi nie sparzy błon pławnych.

– Lubi pan przycinać komary?

Spojrzałem na biurko, gdzie leżał lekko przystrzyżony owad.

– Po skrzydełkach mam zgagę – odparłem, wystrzeliłem językiem i komar zniknął w mojej przepastnej gębie. Niedogotowany.

Rota westchnęła, po czym wstała. Podeszła do okna i spojrzała w dal, co było nie lada wyczynem, zważywszy na to, że zamurowałem je rok temu. Neon monopolowego po drugiej stronie ulicy przeszkadzał mi w drzemce.

– Mogę mówić szczerze, panie…?

Moje nazwisko widniało wtopione w szkło drzwi, a tabliczka z nim stała na biurku, dokładnie między nami. Uznałem jednak, że nie przyszła tu popisywać się swoją spostrzegawczością i jeśli chciała grać słodką głuptaskę, ja zamierzałem tylko dobrać pionek.

– Lowin. Dżast Lowin – odpowiedziałem z uśmiechem.

– Dżast? Ciekawe.

– Ciekawość to moje drugie imię. – Pozwoliłem sobie na niewinny żarcik.

– Miło mi, panie Dżast Ciekawość Lowin – odparła zupełnie poważnie.

Zmarszczyłem czoło. Wciąż nie potrafiłem jej rozgryźć.

Wróciła na krzesło. Najwidoczniej podjęła decyzję, czy powierzyć mi sprawę.

– Panie Lowin. Porwano mojego wujka, profesora Kloppenheimera.

– Policja…

– Nie ufam policji – przerwała, po czym założyła nogę na nogę, bardzo powoli i z premedytacją. Oho! Zaczęła targi i urabianie biednego Lowina. Żadna z jej sztuczek nie stanowiła dla mnie tajemnicy. No dobrze, stoczyłem krótką, lecz bezlitosną potyczkę z oczami, aby patrzyły na jej pyszczek.

Wywalczyłem remis. Ledwo.

Podała mi zdjęcie. Drobny, podstarzały wiewiór w kitlu uśmiechał się do obiektywu.

– Wie pani kto za tym stoi?

– Nazywają siebie Front Wyzwolenia Bobra. Wujcio mówił, że pracuje nad czymś niezwykłym, ale nie znam szczegółów. Boję się, że wynalazek wpadnie w ręce bobrów. To nieobliczalne stworzenia. 

Bobry. Miałem z nimi do czynienia już wcześniej. Okrutne plemię drzewogryzów, podzielone na wiecznie skłócone paramilitarne organizacje. W ich łapach nawet przegniły żołądź zamieniał się w potencjalne narzędzie mordu.

– To wygląda na grubszą sprawę, panno Roto.

Sięgnęła do torebki nie większej niż ogonek od beretu, wyjęła igłę modrzewia i wsadziła między błyszczące ząbki. Pospieszyłem z zapalniczką. Woń nie pozostawiała złudzeń co do marki: „Leśna Rozkosz”. Młode lisice drążą je delikatnymi łapkami i wypełniają garściami sosnowej żywicy z paprocią. Sam nabrałem ochoty, aby zapalić, ale w szufladzie trzymałem tylko igły mniej luksusowej – właściwie najgorszej – marki „Bezrobotne”. Podejrzewałem, że te drążyły stare jeże między dłubaniem w nosie a wizytą w latrynie.

– Podejmie się pan?

Miałem jakiś wybór? Uznałem, że wolę zatańczyć krwawy balet z bobrami niż trafić pod most.

– Biorę dwie kostki miodu dziennie plus wydatki. 

Jej smukła dłoń znów sięgnęła do torebki, tym razem wyciągając tabliczki suszonego miodu. Pięć, dziesięć, dwadzieścia! Wysokoprocentowe, świeżo prasowane, równe i błyszczące. Jak ona je tam zmieściła? Każda tabliczka składała się z dziesięciu kostek. Każda kostka kusiła mnie jak muszy kebab.

Wybałuszyłem gały, a moje podgardle uznało, że czas najwyższy zrobić ze mnie durnia i nadęło się z ekscytacji, aż zaskrzypiało biurko. Wpatrywałem się w żółtą fortunę, próbując oszacować jej wartość. 

– Zapłacę trzysta kostek, panie Lowin. Trzydzieści teraz, pozostałe, gdy uratuje pan wuja i odstawi do mnie całego i żywego. Pomoże mi pan, prawda?

Pokiwałem głową, wypuszczając nadmiar powietrza i wyciągnąłem łapę.

– Mam tylko jeden warunek.

Oooczywiście…

– Proszę zająć się tą sprawą samemu i nikomu o niej nie wspominać.

– To dwa warunki.

Zmarszczyła czoło, po czym zachichotała. Urabiała mnie jak ciasto, a ja byłem gotów dodać drożdże.

– W porządku, panno Roto – stwierdziłem. – Biorę tę robotę.

Podała mi trzy tabliczki miodu i kartkę z numerem telefonu.

– Doskonale. Proszę dać znać, gdy uratuje pan wujcia.

Wyszła, prezentując wdzięki i machając zakurzonym ogonem. Odgrywała swoją rolę do końca, abym przypadkiem się nie rozmyślił.

 

***

 

Po wyjściu Roty odczekałem godzinkę, wdychając ulatującą woń Leśnej Rozkoszy i zmieniając sobie okłady z lodu. Front Wyzwolenia Bobra. Nie znałem ich, ale to znaczyło tylko tyle, że ich nie znałem. Musiałem zasięgnąć języka. Włożyłem stary prochowiec, otrzepałem nieodłączną fedorę, zapakowałem do kieszeni spluwę i amunicję, po czym ruszyłem do pracy.

Wciąż nie mogłem dojść do siebie po rozstaniu z Ofelią. Moje życie przypominało kulę gnojarza – miałem wrażenie, że siedzę w jej środku, oblepiony brudem i toczony w nieznanym kierunku. Widziałem odbicie mojej pięknej ryjówki w zmarszczonych kałużach i w mroku bocznych alejek. Myślami balansowałem pomiędzy sprawą a kształtem jej wygłodniałego ryjka, żującego nieodłączną przekąskę.

Może trzysta kostek miodu od rudej ślicznotki polepszyłoby mój los? Może, może… Nie pozwalałem sobie na luksus marzeń.

Mżyło, a moje błony wybijały ponury rytm na śliskim chodniku. Rytm gnijącego miasta.

Za rogiem słyszałem młode fretki sprzedające swoje ciała za kostki miodu, kłamliwe szczury zachwalające z ulicznych straganów pieczone mrówki, choć każde rozsądne zwierzę wiedziało, że to mięso z karaluchów. Migające neony zapraszały do nocnych klubów, gdzie równie dobrze mogłeś napić się rozwodnionej jagodzianki, jak dostać w mordę od naćpanego jeża, który wciągnął za dużą kreskę jabłecznika.

Po wojnie z Robalami miasto schodziło na pchły i nawet deszcz nie mógłby zmyć z ulic całego brudu.

Niech to szlag! Spokojnie, Dżast, bo znów ci się nadęło podgardle.

Jedna myśl nie dawała mi spokoju. Rota. Taka kobieta nie powinna wynajmować faceta mojego pokroju. Coś tu nie pasowało, a ponieważ nauczyłem się ufać instynktowi, skręciłem w stronę rzeki i minąłem szałasy bezdomnych myszy. W końcu, w cieniu mostu usłyszałem piosenkę szczurzych imigrantów:

Widziałam orła cień,

do góry wzbił się niczym wiatr

niebo to jego świat

pieprznął w gałąź, w błoto spadł!

Ochrypłe śmiechy wskazywały na dobry humor śpiewaków. Wyszedłem ze ściany deszczu wprost na zebraną wokół rozpalonego koksownika grupę szczurów.

– Kogo moje piękne oczęta widzą? – powiedział jeden ze ślepiami tak zaropiałymi, że powinien mieć na nich szyby naftowe.

– Cześć, Wrzodek.

Naprawdę miał na imię Staszek. Nazywali go Wrzodkiem, bo potrafił zaleźć za skórę bardziej niż czyrak na zadku. Poznałem go, pracując w kreciej dzielnicy. Banda młodocianych szczurów podrzucała bogatym kretom środki na przeczyszczenie i kradła papier toaletowy. Staszek pomógł mi ich wytropić. To była cuchnąca sprawa i jej smród ciągnął się za mną przez wiele dni.

– Czego potrzebuje mój ulubiony ropuch? – Wyciągnął łapę z butelką. – Agrestowczyka? Sam pędziłem…

– Trzeba powęszyć i to na wczoraj. Wiewiórka, wyższa klasa, nadziana miodem jak schowek niedźwiedzia, biały kosmyk we włosach. Przedstawia się imieniem Rothaarigucośtam. Chcę wiedzieć o niej, ile się da.

Wrzodek podrapał się pod pyskiem końcówką ogona.

– Szukanie jednej wiewiórki w całym mieście? To zadanie niemożliwe…

Wyjąłem tabliczkę miodu.

– …którego podejmiemy się z największą przyjemnością.

– Informuj mnie – poleciłem, rzucając mu słodki specjał.

 

***

 

Minęło parę godzin, spędzonych na typowej pracy detektywa – zadawaniu pytań, wyciąganiu przysług i oddzielaniu prawdy od kłamstwa. Natrafiłem na trop Barnaby – świstaka albinosa, od czasu do czasu handlującego z bobrami kontrabandą. Trop skierował mnie do „Wymiotującej żyrafy”.

Bywałem w najpodlejszych spelunach Nowego Leśniczowa: Od potrawki z ważki w „Muszym pierdzie” dostałem takiej biegunki, że tylko owoce tarniny utrzymały moje jelita na miejscu, a w „Różowym kopytku” spotkałem ekstremistki z Ligi Loch i aż żal wspominać, co mi zrobiły. „Wymiotująca Żyrafa” prezentowała się nieco lepiej. Tak o oczko komara lepiej. Podłoga z linoleum, żyrandole z połową przepalonych żarówek i krzywe stoły z ceratą w ohydną kratę, która aż kłuła w oczy. Nozdrza zaś drażnił zapach przypalonej dżdżownicy.

Miałem szczęście. Klientów praktycznie nie było. W zacienionym kącie dwie kuny wymieniały ślinę, na małej scenie sfatygowany czarny myszor z saksofonem na przemian grał i śpiewał ochryple „What a wonderful wolf”, a po parkiecie sunął chuderlawy borsuk z wyliniałą lisicą. Biedaczka najwyraźniej spała, co nie przeszkadzało borsukowi w tańcu.

Nagle zauważyłem Barnabę. Albinos siedział przy stoliku blisko baru i sączył coś ze szklanki. On też mnie spostrzegł i zanim zdążyłem choćby mrugnąć, skoczył na równe łapy, rzucił się do tylnych drzwi i wybiegł prosto w deszcz.

Popędziłem za nim. Alejka na tyłach śmierdziała zgnilizną i resztkami robactwa. Sadziłem susy przez ściany spadającej wody. Wśród kałuż błony pławne mają przewagę nad łapami, więc po chwili zobaczyłem go za śmietnikiem. Wtedy coś mi śmignęło koło głowy. Strzelał, jak biegał – niedbale i w desperacji. Sięgnąłem po spluwę, załadowałem kamień na gumę, wyjrzałem i wypuściłem suwenir. Krótki pisk powiedział mi wszystko. Zrobiłem dwa susy i stanąłem nad półleżącym, opartym plecami o ścianę białasem. Między oczami zaczynał mu wyrastać guz, lecz koleś nie ustępował. Zobaczył mnie i chwycił łapą procę. Naciągnąłem swoją broń, patrząc mu prosto w ślepia.

– Wiem, co myślisz, draniu. Czy napiąłem ją wystarczająco mocno? Pozwól, że ci wyjaśnię. To Snail&Weasel z gumą ze ścięgien młodej sarny. Takie cacko powali warchlaka z pięćdziesięciu kroków. Więc jak będzie? Chcesz zarobić jeszcze jedną dziurkę w nosie?

– Szwięty Jeżu, poddaję szę! – Uniósł łapy do góry. – Kim ty jesztesz?

– Wróżką Zębuszką – syknąłem. – Gadaj albo zabiorę ci jedynki. Profesor Kloppenheimer! Gdzie go trzyma FWB?

– Nie wiem, przyszęgam!

– Drętwieją mi palce. Chcesz jeść łodygi przez słomkę?

– Baza przy Wodopojówce! Wiem tylko tyle!

Poluzowałem gumę.

– Jeśli piśniesz bobrom choćby słowo, to cię znajdę.

Odwróciłem się bez słowa i poczłapałem alejką. Z ronda fedory spływał brudny deszcz.

– Nigdy ci szę nie uda! – krzyknął Barnaba.

Wyjąłem z kieszeni bezrobotnego. Odpaliłem, zaciągnąłem się ostrym dymem o posmaku latryny.

– Jeszcze zobaczysz – szepnąłem, niknąc w cieniu.

 

***

 

– Nie uda mi się – stwierdziłem. – Nie uda – powtórzyłem, aby mój zakuty łeb koniecznie zrozumiał. Lornetka nie pozostawiała złudzeń. Musiałem przyznać bobrom, że potrafią budować. Bazę otaczało ogrodzenie zwieńczone drutem kolczastym, wieże strażnicze szperały w ciemności reflektorami, wśród drewnianych budyneczków przechadzały się futrzaki. Przy mundurach widziałem wielkie proce.

Cierpliwie szukałem śladu profesora Kloppenheimera. Wkrótce dopisało mi szczęście. Bóbr z miską orzechów laskowych zniknął za drzwiami budynku przy samej rzece. O ile któryś z tych paramilitarnych drani nie miał problemu z osobowością, to porwanego wiewióra trzymali właśnie tam.

Potrzebowałem pomocy jak kijanka wody. Na domiar złego do głowy przychodziła mi tylko jedna osoba, którą mógłbym poprosić. Ale co z warunkiem Roty? Czy moja ruda pracodawczyni wpadnie w szał, gdy go złamię?

 

*** 

 

Mieszkała w skromnym domku na skrzyżowaniu Miodoliża i Dziuplanej. Wszystko było tak, jak zapamiętałem: drewniany płotek, który sam malowałem, za nim brukowana ścieżka z przyciętym trawniczkiem po obu stronach, w końcu drzwi i kołatka w kształcie zdekapitowanego karalucha. Z dachu kapała woda, a schody na ganek błyszczały w świetle ulicznej latarni.

Z mieszaniną przerażenia i ekscytacji człapałem do wejścia niczym samiec modliszki witany w łożu. Wiecie, ile jedzą ryjówki? Ofelia jadła, nie… pochłaniała, żarła i opychała się bez przerwy. Musiała, aby żyć. Wiązaliśmy jakoś koniec z końcem, ale sznurek się ostatecznie wystrzępił. Nie starczyło mi miodu, aby wyżywić nas oboje. Zostawiłem jej wszystko, co miałem i odszedłem.

Przez drzwi słyszałem śmiechy i podniesione głosy.

Zapukałem.

Otworzyła, wypuszczając na deszcz ciepłe światło i zapach śliwek.

– Dżast? – zapytała z pełnym ryjkiem, krople soku pociekły jej spomiędzy zębów. Potrafiła jeść i gadać jednocześnie. Kwestia wprawy, jak sądzę.

– Witaj, laleczko – odparłem, uchylając ronda fedory. Syciłem oczy jej widokiem jak ona brzuch śliwkami. Oparła się o framugę. Czarne przylizane futerko, potargana bluzka i krótkie spodenki z zaschniętymi plamami. Nie miała lodowatego seksapilu Roty, kobiecego arsenału sztuczek do zawracania facetom w głowie. To była dziewczyna, przy której ogonku chcesz się budzić każdego ranka i która usmaży ci ślimaczki odziana tylko w twoją koszulę i stringi z pajęczyny.

Zajrzałem jej przez ramię.

Pisklę kruka, ledwie wyrośnięta wrona i młode nornicy siedziały przy okrągłym stole; przed nimi piętrzyły się stosy kolorowych papierków, kostki, figurki i kawałki nadziewanej dżdżownicy.

– Nie możesz strzelać do smoka z ognistej kuli! – krzyknęła wrona. – Ma odporność na ogień!

– Moja postać jest do bani – lamentowała norniczka. – A ten magiczny pierścień, który mi daliście, wcale nie pomaga.

Ofelia zamknęła delikatnie drzwi.

– Znów grasz – stwierdziłem. Zanim się poznaliśmy, prowadziła sesje gier fabularnych dla bogatych dzieciaków z Wysokodrzewa. Przynosiły jej przekąski i drobne upominki. Potrafiła się z nich skromnie utrzymać.

– Radzę sobie.

Pewnie, szło jej lepiej niż pewnym ropuchom w zawodzie prywatnego detektywa. Postanowiłem przejść od razu do sedna.

– Mam robotę i przydałaby mi się pomoc.

– Przyszedłeś tu tylko z tego powodu? Och, Dżast. Miałam nadzieję…

– Lepiej ci beze mnie. Potrzebujesz futrzaka z miękką sierścią, wypchanym portfelem i normalną pracą, przez którą nie musisz czekać z drżącym sercem, czy wróci, czy… 

– Ale pierdoły! – krzyknął przechodzący obok podstarzały jeż. Wyraźnie zalatywało od niego korzeniówką. 

Pokazałem mu palcem, co myślę o takim bezczelnym wtrącaniu się w nie swoje sprawy, ale zignorował mój gest. 

– No, aż mi igły rdzewieją! – wrzasnął. – Pocałuj ją, durniu!

– Co za bęcwał! Przepraszam za niego, maleń… – nie zdołałem dokończyć, bo moją gębę nagle zatkał słodki ryjek o smaku śliwek. Skończyliśmy masować sobie dziąsła językami dopiero po dłuższej chwili.

– Możemy zdobyć dużo miodu – powiedziałem. – Dostaniesz ponad sto kostek. Starczy na nową lodówkę i wielki zapas żarcia. Jestem ci to winien.

– Jesteś mi winien o wiele więcej – wyszeptała, a ja nie bardzo rozumiałem, co ma na myśli. – To niebezpieczne?

– O! Skąd to pytanie? W wojsku ty pierwsza pakowałaś ryjek do każdego mrowiska.

– Byłam młoda i głupia.

– Wciąż jesteś. Młoda, oczywiście – dodałem, gdy zmrużyła ślepia. – Zróbmy to. Taka okazja może się już nie powtórzyć.

 

***

 

Wiosłowaliśmy zgodnym rytmem. Jak zapewniał właściciel wypożyczalni łodzi, ta motorówka trzymała w sobie więcej mocy niż młody dzięcioł po dopalaczach, jednak plan odbicia profesora wymagał zastosowania trudnej sztuki podchodów i infiltracji, dlatego polegaliśmy na sile ramion. Księżyc ledwo wyglądał zza chmur, wiaterek marszczył powierzchnię wody, a my, ubrani na czarno, zbliżaliśmy się od strony Wodopojówki do nieobsadzonej części bazy. Duma bobrów była ich największą słabością. Nie spodziewały się ataku z wody.

Wciągnęliśmy łódź na brzeg i ukryliśmy ją w zaroślach. Znów poczułem się jak w wojsku. Przed oczami stanęła mi wizja nacierających hord czerwonych mrówek. Dopiero dotyk Ofelii przywrócił mnie do rzeczywistości. Na dalszej drodze stanęło nam wysokie ogrodzenie z rozciągniętej między drewnianymi słupkami siatki zwieńczonej drutem kolczastym.

Mieliśmy szczęście. Przy ścianie szopy, gdzie trzymano profesora, dwa bobry paliły igły, oglądając jakiś pęk zdjęć i chichocząc pod nosami.

Z Ofelią rozumiałem się bez słów. Dobyliśmy proc. Siatka miała wystarczająco duże oczka.

Poszły!

Oba kamienie trafiły jednocześnie. Bobry nakryły się ogonami i legły pod ścianą. Rozsypane zdjęcia powoli spadały na ziemię. Spojrzałem na boki, ale wyglądało na to, że nikt nas nie widział. Chwyciłem ogrodzenie.

– Przecinaj – szepnąłem.

– Co takiego? Przecież to ty miałeś wziąć nożyce.

– O… 

– Nie mów, że zapomniałeś – warknęła Ofelia.

Spróbowałem udobruchać ją komplementem.

– Wybacz, twoje piękno zawróciło mi w głowie.

– Już ja wiem, gdzie ci zakręciło. Co teraz?

– Nie jest aż tak wysoko. Osłaniaj mnie – odrzekłem, rozciągając nogi.

– Co…?

W szkole byłem najlepszym skoczkiem w kijańskiej drużynie lekkoatletycznej. Nadeszła pora na żabie sztuczki. Ugiąłem nogi i skoczyłem, jak przystało na zwycięzcę młodzieżowych zawodów. Prawie mi się udało. Zahaczyłem o drut kolczasty pewną drogą mi częścią ciała, której używałem do siedzenia i zawisłem po drugiej stronie płotu. 

Co za wstyd! Bieganie z gołym zadkiem ujmie mi nieco heroizmu, ale miałem nadzieję, że przynajmniej Ofelii taki widok się spodoba.

Szarpnąłem się parę razy i w końcu materiał puścił, a ja spadłem i wylądowałem już bez przeszkód.

Może jednak zardzewiałem od szkolnych czasów.

Bobry niczego nie zauważyły. Omijając światła szperaczy, podszedłem do szopy. Zajrzałem przez okienko. Profesor majstrował przy skomplikowanym urządzeniu, a na krześle obok siedział bóbr, wczytany w „Kwartalnik Dentystyczny”. Pusta miska po orzechach nasunęła mi pewien pomysł…

Z procą w łapie zapukałem do drzwi.

– Orzechy dla profesora.

– Właź – burknął bóbr.

Więc wszedłem. Nie spuszczając oczu z zaczytanego strażnika, załadowałem procę i stanąłem przed nim.

– Lubisz placki?

– Hę? – spytał, opuszczając gazetę.

Puściłem gumę i kamień grzmotnął go w czaszkę. Pechowiec oklapł na krześle. Kloppenheimer patrzył na mnie w milczeniu. 

– Profesorze. Przybyłem na ratunek.

– Nareszcie. Ci hultaje karmią mnie starymi orzechami.

Spojrzałem na żelastwo za nim.

– Co to jest?

– MAGIA.

– Magia to zjeść larwoburgera przy Szóstej Alei i nie zapchać sedesu.

– Magnetyczny Absorbator Grawitacyjnych Immersji Anormalnych – wyjaśnił, nic nie wyjaśniając. – Chodzi o to, że…

Machnąłem łapą.

– Dobra, dobra. Zostańmy przy magii. I co to robi?

Profesor wyraźnie się podniecił. Trząsł wąsiskami jak przy wściekliźnie.

– Jestem blisko przełomu. MAGIA pozwoli zamienić skorupę orzechów laskowych w sam orzech. Dodatkowe dwadzieścia czy trzydzieści procent! To zrewolucjonizuje…

– Cicho! – przerwałem. Zbliżały się głosy roześmianych bobrów. – Musimy uciekać.

– Chwileczkę. Nie pozwolę, aby MAGIA wpadła w niepowołane łapy.

Profesor wyjął ze sterty narzędzi młotek i kilkakrotnie uderzył w maszynę. Następnie wpakował do dużej teczki jakieś dokumenty i przycisnął ją do piersi. Wyjrzałem zza drzwi. Patrol bobrów zatrzymał się, by zapalić igły. Ależ ci płaskoogonowcy kopcili! Pociągnąłem profesora i wyskoczyliśmy na ciemny plac. Gdy dotarliśmy do ogrodzenia, Kloppenheimer zadał niezwykle istotne pytanie.

– Jak przejdziemy przez płot?

Po drugiej stronie siatki Ofelia w milczeniu rozłożyła ręce.

– Hm – mruknąłem. – Nie przypuszczam, by potrafił pan skoczyć nad ogrodzeniem?

– Żarty sobie robisz, młody płazie?

Wtem spłynęło na nas jaskrawe światło.

– Najeźdźcy! – krzyknął bóbr z wieży strażniczej. Rozbrzmiały miarowe uderzenia ogona.

– Też mi ratunek – skomentował niegrzecznie profesor.

Wiedziałem, że lada chwila zaczną latać kamienie. Bobry może nie chciały zranić profesora, za to z pewnością nie przeszkadzałby im martwy ropuch. Pozostało improwizować…

– Trzymaj teczkę – poleciłem.

– Co?

Nie siląc się na wyjaśnienia, jedną ręką złapałem profesora za kołnierz, a drugą za pasek spodni.

– Co zamierzasz, amebo?! – wrzasnął, kiedy zacząłem nim huśtać.

Pierwsze kamienie spadły tuż obok.

Ofelia napięła procę.

– Dżast! Pospiesz się!

– Panuję nad sytuacją! – odkrzyknąłem. Jak wspominałem, należałem do kółka sportowego i choć może nogi mi nieco osłabły od tego czasu, to w łapach czułem siłę rosomaka.

Rzuciłem profesorem.

Dwie rzeczy zdarzyły się wtedy jednocześnie.

Po pierwsze, dostałem pociskiem małego kalibru w poraniony drutem kolczastym zadek, co sprawiło, że zawyłem mocniej niż młody wilk po udanych godach.

Po drugie, profesor w następstwie efektownego, lecz niekoniecznie efektywnego lotu zarył pyskiem w słup i zamarł wczepiony częściowo w siatkę.

Na moment zapadła cisza. Nawet bobry umilkły. Ofelia patrzyła na mnie wielkimi oczami z wyrazem przerażenia na pysku.

– Rozpłaszczyłeś profesora.

– Przejściowe trudności – odrzekłem, rozcierając obolałe miejsce pod plecami. Następny pomysł nieśmiało zapukał mi do głowy. Skoro profesor już niefortunnie zawisł na płocie, to czemu by tego nie wykorzystać? Brzmiało sensownie. Wystarczy skoczyć w drewniany słupek gdzieś pod Kloppenheimerem i nasz wspólny ciężar, plus siła uderzenia, złamią ogrodzenie.

Sprężyście wyskoczyłem w powietrze. Wszystko poszło gładko prócz tego, że wpadłem prosto w profesora, co wzbudziło u niego ochrypły jęk, a u mnie poczucie winy i niemałą ulgę, że lądowanie okazało się bardziej miękkie, niż przypuszczałem.

Na szczęście słup zaskrzypiał, pękł i przewrócił się razem z nami. Moja dzielna Ofelia bombardowała bobry kamieniami. Jej drobne łapki poruszały się z prędkością błyskawicy, ładując, naciągając i wypuszczając kolejne pociski. Krzyki bólu potwierdzały, że w celności nadal nie miała sobie równych. Podniosłem nieprzytomnego wiewióra, zarzuciłem sobie na ramię i ruszyłem pędem w stronę łodzi, z Ofelią podążającą o krok za mną.

Bobry goniły nas, jakbyśmy nadepnęli im na ogon. Rzuciłem profesora na pokład, usiadłem za sterem.

– Wskakuj! – poleciłem Ofelii, odpalając silnik.

Ledwo wylądowała na pokładzie, motorówka wyrwała w jazgocie spienionej wody.

 

***

 

Rota wyznaczyła doki na miejsce spotkania. Osobliwy wybór, ale w końcu to ona trzymała miód, więc co mogłem zrobić? Poleciłem Ofelii ukryć się w cieniu kapitanatu, po czym zarzuciłem sobie Kloppenheimera na ramię i ruszyłem w stronę słabo oświetlonego placu, pełnego kałuż i śmierdzących wyziewów z kanalizacji. Profesor był wciąż nieprzytomny. Miałem nadzieję, że nie uszkodziłem go za bardzo.

Rota stała naprzeciwko nas w otoczeniu kilku muskularnych wiewiórów w garniakach.

– Profesor? – zapytała.

– Zemdlał z nadmiaru wrażeń, ale dojdzie do siebie.

Ułożyłem Kloppenheimera na ziemi.

– Miód?

Sięgnęła do torebki, ale zamiast spodziewanej zapłaty ujrzałem, jak wyciąga i wkłada do pyszczka igłę leśnej rozkoszy. Jeden z wiewiórów pospieszył z ogniem.

– Jest pewien problem, panie Lowin. Prosiłam, aby pan nikomu nie wspominał o naszej akcji.

Zdusiłem instynktowną chęć spojrzenia w kierunku Ofelii.

– Nie wiem, o czym…

– Moi chłopcy widzieli pana z ryjówką. Tą, która stoi tam w cieniu. Ma mnie pan za głupią?

Odpowiedź sama się cisnęła na usta, ale zdusiłem ją w zarodku, przez co wyczerpałem zapas samokontroli na miesiąc.

– Słuchaj, panienko. Dostarczyłem profesora zgodnie z umową. Wezmę miód i zapominam o tobie i całej sprawie.

Rozłożyła łapki.

– Tatuś nauczył mnie, że jak ktoś chlapnął jęzorem raz, to chlapnie i drugi.

Gwizdnęła, igła wyskoczyła jej z pyska i Rota z przekleństwem, o które bym jej nie podejrzewał, schyliła się, by ją podnieść. Tymczasem ochroniarze dobyli spod garniturów wielkie proce. Niech to skrzek kopnie! Pora brać nogi za pas.

Zdążyłem zrobić parę susów, zanim kamienie zaczęły świstać niebezpiecznie blisko. Ofelia już uciekała, ale tym razem nie dość szybko. Wyciągnąłem do niej łapy, niestety, zanim zdołałem ją pochwycić, coś gwizdnęło i nagle z pięknego ryjka Ofelii bryznęła krew i kawałki futra.

Ryknąłem, jakby to mnie trafili, wziąłem Ofelię pod ramię i zniknąłem w ciemnościach.

 

***

 

– Co z nią, doktorze?

Przez chmurę dymu z wypalonych bezrobotnych ledwo widziałem lekarza. Ale ponieważ był kretem, to jechaliśmy na jednym wózku.

– Panie, co pan tu tak nakopcił? Pielęgniarka straż pożarną chciała wzywać.

Zacisnąłem pięści na białym fartuchu i przyciągnąłem kreta do siebie.

– Mów pan, co z nią, albo wsadzę ci te okulary w…

– Dobrze, już dobrze. Złamany ryjek, wybite kilka zębów, opuchlizna, strata krwi i tak dalej, i tak dalej. Rurka do końca życia i zniekształcona mowa. Tu nic jej nie poradzimy. Gdyby miał pan miód, to prywatna klinika doktora Gniazdy specjalizuje się w takich przypadkach. Proszę, tu wizytówka.

Czego się spodziewałem po publicznym szpitalu i lekarzach, z których większość nosiła okulary, zanim moja babcia złożyła skrzek? Puściłem konowała, po czym schowałem karteczkę do kieszeni. W drugiej trzymałem już parę podobnych, z adresami klinik dentystycznych, oferujących protezy i implanty zębów.

Wygładziłem fartuch doktorka i włożyłem mu do kieszeni moje ostatnie kostki miodu.

– Przypilnujcie, aby jej się nie pogorszyło, zanim zabiorę ją do tej kliniki.

– Za taki przypadek doktor Gniazdo weźmie dużo miodu.

– Zdobędę miód.

 

***

 

Siedziałem w fotelu pośrodku ciemnego salonu przez dłuższy czas, zanim w końcu weszła. Ciemna sylwetka na tle świetlistego prostokąta przedpokoju. Zapaliła żyrandol i, wciąż nieświadoma mojej obecności, sięgnęła dłonią do zamka z tyłu sukienki.

– Nie przeszkadzaj sobie – powiedziałem. Naciągnięta guma zatrzeszczała groźnie.

Rota obróciła się i nasrożyła futro na ogonie.

– Lowin!

– Uwierz mi, skarbie, trafię z tej odległości. Chodź bliżej. Musimy porozmawiać, prawda?

– Jak mnie znalazłeś?

– Pewien szczur jest tak dobry, jak o nim mówią. Pewien szczur widział dziedziczkę fortuny potentata kremu orzechowego w towarzystwie profesora Kloppenheimera.

– Mogę wszystko…

– Wyjaśnić, wytłumaczyć i wyłożyć. Chcesz mnie ugłaskać pięknymi słówkami, ale nic z tego, nie mam miękkiego futerka. MAGIA Kloppenheimera postawiłaby was o duży krok przed konkurencją. Przypuszczam, że Front Wyzwolenia Bobrów zażądał sowitego okupu, więc wynajęłaś mnie do brudnej roboty. Sprytny plan. Przynajmniej dopóki nie wybuchł wam w pysk, prawda?

Zagotowała się w środku, ale szybko odzyskała zimny spokój.

– Ile chcesz?

Nadąłem podgardle z oburzenia.

– Myślisz, że wszystko można kupić?

Milczała, lecz w jej ślepiach wyczytałem, że tak właśnie sądzi.

– Za obrazem jest sejf – powiedziała. – Mogę otworzyć?

Skinąłem głową, nie opuszczając procy.

Rota zdjęła malunek, otworzyła skrytkę, wyjęła walizkę i położyła na podłodze przede mną. Otworzyła wieko. W środku piętrzyły się równo ułożone tabliczki miodu.

Wiewiórka błysnęła uśmiechem.

– Wszystkich można kupić, skarbie. Bierz miód i się wynoś.

– Jeszcze jedno. Jest za pięć dziesiąta. Policja uwolniła już profesorka, który, oczywiście, nie jest twoim wujkiem. Wkrótce tutaj przyjedzie. Tak samo prasa. Widzisz, poinformowałem wszystkich. Wsadziłaś do szpitala moją… kogoś mi bliskiego, więc ja wsadzę was wszystkich za kraty. Jesteście skończeni.

Warknęła. Widziałem, że zaraz na mnie skoczy. Lubię czasem znaleźć się pod jakąś rozentuzjazmowaną samicą, ale nie taką i nie w tych okolicznościach.

Strzeliłem. Oczywiście nie za mocno. Nie jestem mordercą.

Myślę, że i tak bym to zrobił. Rota zasługiwała na nauczkę, za to, co zrobiła Ofelii.

Trafiłem prosto w błyszczące siekacze. Kawałki zębów posypały się we wszystkie strony.

Wiewiórka jęknęła, klęcząc na podłodze i obejmując łapami zakrwawiony pysk.

– Moje fęby! Dlafego?

Spokojnie zapaliłem bezrobotnego, wstałem i podniosłem walizkę.

– Wiesz, czemu, Roto? Bo ty zła wiewióra jesteś.

– Co ja tefaz zfobię?

Sięgnąłem do kieszeni i rzuciłem jej parę wizytówek, które zabrałem ze szpitala.

– Wstaw sobie implanty.

 

***

 

Obudził mnie zapach pieczonych ślimaczków. Fale za oknem rozbijały się o plażę, na skórze czułem promienie słońca. Otworzyłem oczy.

Zobaczyłem cztery lodówki, wielką kuchenkę i stojącą do mnie tyłem Ofelię. Nuciła coś pod ryjkiem. Ze stringów z pajęczyny wystawał długi ogonek, którym kręciła w rytm melodii, przykrótka koszula – wyglądała na moją – marszczyła się na lśniącym futerku.

Czy wspominałem, że wróciliśmy do siebie?

Rota trafiła za kratki, jej firma upadła w atmosferze skandalu. Okazało się, że nieuczciwa walka z konkurencją była tylko częścią nieprawidłowości. Policja maglowała mnie dłuższy czas, ale pod naciskiem prasy i opinii publicznej puściła wolno bez zarzutów. Doktor Gniazdo spisał się na medal i na ryjku Ofelii została tylko niewielka blizna, która, jeśli mam być szczery, dodała jej uroku. Część miodu wykorzystaliśmy na wydanie gry fabularnej – „Lochy i Ludzie”. Na pewno o niej słyszeliście. Zwierzaki oszalały na jej punkcie.

Życie jest dobre.

– Wstawaj, Dżast! Śniadanie gotowe!

Wybaczcie, mam ślimaki do zjedzenia i ryjek do pocałowania.

 

Koniec

Komentarze

Znakomite! Lektura takiej krzyżówki O czym szumią wierzby z powieścią noir była wspaniałą przygodą – żałuję tylko, że tak szybko się skończyło. Szczególnie miłe wrażenie zrobiło na mnie właściwe przypisywanie zwierzętom cech gatunkowych, jak na przykład ropuch Lowin nadymający podgardle w emocjach, szybki metabolizm ryjówki (szczególnie wielki plus), siła rosomaka w łapach (porównanie celne, a przy tym bardziej oryginalne, niż gdybyś użył niedźwiedzia), bóbr wczytany w Kwartalnik Dentystyczny. Scena rzucania profesorem jest… zaskakująco zabawna. Albinizmu u świstaka nigdy nie widziałem, ale to znaczy tylko tyle, że nigdy go nie widziałem. Oczywiście, ropuch zakochany w ryjówce jest mniej prawdopodobny niż Ty zakochany w ryjówce (przynajmniej oboje jesteście ssakami…), ale to wyłącznie kwestia konwencji, nie podstawa do krytyki – nie zwróciłbym na to w ogóle uwagi, gdyby nie to, że tyle innych szczegółów przyrodniczych jest tak znakomicie dopracowanych. Właściwie: jeżeli ropuch może być inteligentny, to może i nawiązywać relacje międzygatunkowe, czemu nie.

tylko owoce tarniny utrzymały moje jelita na miejscu

Nigdy nie próbowałem, ale przypuszczam, że mogłeś mieć na myśli raczej napar z kory tarniny – zawiera związki zwane taninami, które rzeczywiście mają działanie przeciwbiegunkowe. Należy natomiast pamiętać, że w pestkach tarniny znajduje się wysoka, nieraz śmiertelna dawka kwasu pruskiego. Trochę się orientuję, ponieważ tarnina ma też pewną rólkę do odegrania w moim zbliżającym się opowiadaniu.

Teraz pora na kilka uwag odnośnie nielicznych pechowych drobiazgów, które prześlizgnęły się przez świetne zbetowanie:

spotkałem ekstremistki z Ligii Loch i aż żal wspominać, co mi zrobiły

Ligi Loch. Ligia była ukochaną Winicjusza.

Zanim się poznaliśmy prowadziła sesje gier fabularnych

Przecinek.

– Mów pan co z nią albo wsadzę ci te okulary w…

Wtrącenie, dwa przecinki.

– Zróbcie, aby jej się nie pogorszyło

Prawdopodobnie powinno być Zróbcie coś… albo Przypilnujcie

gdzie równie dobrze mogłeś napić się rozwodnionej jagodówki

Sens jasny, ale wrażenie makabryczne – jagodówka to przede wszystkim jedna z błon oka.

prywatna klinika doktora Gniazda specjalizuje się w takich przypadkach

Nazwiska równobrzmiące z nazwami pospolitymi, kiedy jest to możliwe, z reguły podlegają innej od nich deklinacji, a zatem odmieniałbym: to doktor Gniazdo, nie ma doktora Gniazdy, podziękować doktorowi Gniaździe, widzę doktora Gniazdę, rozmawiam z doktorem Gniazdą, mam dobrą opinię o doktorze Gniaździe, witam, doktorze Gniazdo! Zaznaczam jednak, że to moje prywatne wyczucie językowe; nie wykluczam, iż co najmniej niektórzy specjaliści mogą odbierać to inaczej.

Gdzieś jeszcze na coś zwróciłem uwagę, ale niestety mi umknęło.

Ogólnie biorąc – powtarzam – miałem mnóstwo przyjemności z lektury. Zaczynam już ostrzyć sobie zęby na zapowiedzianą przez Ciebie Dziewczynę w dębowej masce – koncepcja brzmi intrygująco, jeżeli wykonanie będzie równie dobre, spodziewam się prawdziwej uczty literackiej.

Pozdrawiam i życzę jak najwięcej weny oraz czasu na działalność twórczą.

Hej, Ślimaku!

Dzięki za wizytę i obszerny komentarz :)

Błędy już poprawione, jak widać, zawsze coś się prześlizgnie. Miło mi, że zwierzątka się spodobały, no i, faktycznie, miłość ropucha z ryjówką równie możliwa co Kermita z panną Piggy. Lepiej nie wnikać ;)

 

W sprawie tarniny – dwa portale, które czytałem, wyraźnie wskazywały owoce tarniny jako lekarstwo na biegunkę. Przyznam, że nie znam się na tym, ale sprawdziłem teraz drugi raz i na pewno chodzi o owoce.

 

Najbardziej zaciekawiło mnie:

Zaczynam już ostrzyć sobie zęby na zapowiedzianą przez Ciebie Dziewczynę w dębowej masce – koncepcja brzmi intrygująco, jeżeli wykonanie będzie równie dobre, spodziewam się prawdziwej uczty literackiej.

Chyba mylisz mnie z kimś innym, ale przyznam, że Dziewczyna w dębowej masce brzmi intrygująco :P

Pozdrawiam serdecznie

Nie przypuszczałem, że odpowiesz tak szybko. To miłe! Co do tarniny, mogę tylko ustąpić – żaden ze mnie specjalista od medycyny ludowej.

W kwestii doktora, on jest jednak odmienny, tylko proponowałem inną odmianę. To dopełniacz. Prywatna klinika doktora Gniazdy.

I nie sądzę, abym z kimś Cię mylił. Miałem na myśli Twój komentarz z 15 VII w wątku https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133. Oczywiście, nie wykluczam, że od tego czasu porzuciłeś rozważaną koncepcję, ale trudno mi uwierzyć, abyś o niej zupełnie zapomniał?

Pozdrawiam raz jeszcze, zastanawiając się nad swoją potencjalną rolą w wykreowanym przez Ciebie ekosystemie –

Ślimak Zagłady

 

EDYCJA: Akurat kiedy kliknąłem “gotowe”, przypomniałem sobie ten błąd, który mi wcześniej umknął…

z ceratą w ohydną kratę, która aż kuła w oczy

W oczy się kłuje; kuje się żelazo (póki gorące).

Kurczę, faktycznie, to ja w tym wątku, ale chodziło mi tam o kwestie maski do minipowieści, albo powieści. Tam główna bohaterka nosi maskę, więc chciałem zasięgnąć fachowej opinii co do odpowiedniego jej przygotowania.

Ślimaczki w opowiadaniu, no cóż ;)

Dzięki za kolejny znaleziony błąd.

Jak rozumiem, minipowieść albo powieść nie jest przeznaczona tutaj, tylko do druku, więc ucieszę się, jeśli dasz znać, gdy uda Ci się ją wręczyć jakiemuś wydawcy – jak już mówiłem, brzmi obiecująco.

Co do ślimaczków, nie musi być tak źle – mamy jeszcze wytwórnię broni Snail & Weasel. Zawsze lepiej handlować procami, aniżeli zostać śniadaniem, nieprawdaż?

Racja. Ktoś kończy na talerzu, ktoś inny ma spluwę. Nawet ślimaka czeka kariera, gdy się dogada z łasicą.

Bardzo sympatyczna opowieść. Przerobienie ludzkich szczegółów na zwierzakową modłę świetne. Najbardziej spodobała mi się marka procy. :-)

Widać, że dobrze się bawiłeś z tym światem i tekstem.

zejście po krzywych schodach wprost do sutenery

Zabawna literówka.

z ceratą w ohydną kratę, która aż kuła w oczy,

O tym już było…

czarny myszor z saksofonem śpiewał ochryple „What a wonderful wolf”

Hmmm. Jeśli śpiewał, to po co mu saksofon? I na odwrót.

Babska logika rządzi!

Dzięki, Finklo. Owszem, bawiłem się dobrze przy pisaniu, aż żałowałem, że tak mnie ograniczały znaki, bo i tak ledwo wyrobiłem się w limicie (i tylko dzięki marginesowi błędu). Miałem jeszcze więcej scen obmyślonych, ale musiałem ciąć.

Sutenera – kurde, dobre. Poprawione

Co do myszora, to tak sobie wyobraziłem, że czasem zagra parę nut, czasem coś zaśpiewa. Jak patrzyłem na Louisa Armstronga to czasem śpiewał z trąbką w dłoni i mi tak ten obraz utknął w myślach.

Pozdrawiam

Na pewno punkty za humor dostaniesz. :-)

Babska logika rządzi!

Już Koimeodzie pisałem, że trafić humorem to jak bobra przez ogrodzenie :P

Cześć, Zanaisie!

Bardzo sympatyczne i udane opowiadanko. Aż przypomniały mi się te kreskówki, w których zwierzaki odgrywały jakieś ogólnie znane historie w konwencjach niby zgrzytających z ich puchatością czy tam oślizgłością (bo masz tu ropucha). Teraz już chyba tego mniej, ale ach ta nostalgia. Punktujesz też niebanalnym humorem. Zdecydowanie biblioteka.

Pozdrawiam

Bardzo udany tekst. Lekki, napisany z dużą swobodą i wyczuciem konwencji. Pomysł bardzo dobrze dobrany do humorystycznej charakterystyki tekstu. Humor dość bogaty, bo budowany na kilku płaszczyznach. To nie tylko próba tworzenia zabawnych bohaterów i budowania humoru poprzez ich zachowanie i wypowiedzi, ale również zabawa słowem i elastyczność w narracji.

Tekst ma też określoną historię. Jasne, dość prostą, ale pasującą do konwencji. Jest i kawałek autorskiego świata – konsekwentnego, z takim fajnym kreskówkowym rysem. Bez wątpienia jedna z najmocniejszych stron opowiadania i duża jego wartość.

Są może jakieś drobiazgi, o które można by trochę pozrzędzić, ale tak mało istotne, że nawet szkoda tracić na nie czasu. Dobra robota. W końcu jakiś powiew lekkości na portalu i to na naprawdę dobrym poziomie.

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Cześć, Oidrin!

Dziękuję za wizytę i kliczka. Zgadzam się całkowicie z tą nostalgią. Najbardziej tęsknię za muppetami i dziadkami z loży ;)

Hej, CM!

Niezwykle mi miło po Twoim rozbudowanym komentarzu. Zwierzątka oferują duże pole do humoru, szczególnie trochę absurdalnego, poza tym jest ich tak dużo, że tylko brać i korzystać z przeróżnych kombinacji. Noir wybrałem, bo nie widziałem tu nic takiego. Zazwyczaj były to opowieści mroczne i cyniczne, więc zestawienie takiego klimatu z rysunkowym światem wydawało mi się śmieszne na samej zasadzie przeciwieństw :) 

W końcu jakiś powiew lekkości na portalu i to na naprawdę dobrym poziomie.

Tu już w ogóle nie wiem co napisać, więc tylko podziękuję raz jeszcze ;)

Pozdrawiam

Już Koimeodzie pisałem, że trafić humorem to jak bobra przez ogrodzenie :P

laugh ano, a u mnie humorem trafiłeś lepiej niż Dżast wiewiórem w płot!

Szczegóły mojego zachwytu tym tekstem znasz z bety, ale powtórzę: świetne to jest! Ubawiłam się przednio, przy co drugim zdaniu kisłam ze śmiechu, jestem urzeczona dokładnością i skrupulatnością z jaką opisujesz swój świat, kocham Dżasta i jego ryjóweczkę heart

Moje ulubione przycinanie komara :,) I te igły modrzewia nadziewane żywicą i paprocią, cudo! 

 

– Witaj, laleczko – odparłem, uchylając rąbka fedory. Syciłem oczy jej widokiem jak ona brzuch śliwkami. Oparła się o framugę. Czarne przylizane futro, potargana bluzka i krótkie spodenki z zaschniętymi plamami. Nie miała lodowatego seksapilu Roty, kobiecego arsenału sztuczek do zawracania facetom w głowie. To była dziewczyna, przy której ogonku chcesz się budzić każdego ranka i która usmaży ci ślimaczki odziana tylko w twoją koszulę i stringi z pajęczyny.

heart A to jest najbardziej romantyczny opis na świecie! No i ten ich pocałunek później. Coś pięknego.

 

Cieszę się, że pomogłam z ogrodzeniem haha i ups, wybacz, że mi umknęły kłucia/kucia itd.

Widziałam, że już padło porównanie do “O czym szumią wierzby”, mówiłam Ci! :) Dla mnie i tak skojarzeniem nr jeden jest “Fantastic Mr. Fox” Wesa Andersona, dlatego na koniec gifek ode mnie i jadę z lisią ekipą po klika. 

 

 

 

Dziękuję! I trzymam kciuki :)) 

 

Hej, Sonato :)

Przybyłaś, zobaczyłaś, zwiewiórczyłaś 

Cześć, Koimeodo

Bardzo mi miło, że przyprawiłem Cię o napady śmiechu i że Dżast z Ofelią zdobyli Twoją sympatię. Co do ukłuć i innych takich nie ma co się przejmować, i tak Twoja beta wiele mi pomogła :) więc jeszcze raz podziękuję i pozdrawiam

 

Cała przyjemność po mojej stronie! :) 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Z przyjemnością dokilkuję bibliotekę :)

Lekkie i wyjątkowo sympatyczne opowiadanie, dobrze wykreowane postacie, pomysłowy świat i doskonały humor. A poza tym bardzo dobrze mi się czytało, parę razy przy Twojej nawet się szeroko uśmiechnęłam :):):)

Powodzenia w konkursie :)

@Tarnino

Witam i przyjmuję gifa :)

 

@Katia72

Dziękuję za ostatniego kliczka :) bardzo mnie cieszy, że sprawiło Ci trochę radości.

Pozdrawiam

Cześć :)

Bardzo przyjemnie i szybko się czytało. Wspaniały pomysł na przeniesienie opowieści do świata zwierząt i wiele świetnych smaczków. Zwierzęta pasują do charakterów i roli, jaką odgrywają w powieści (detektyw ropuch – cudne^^ I to jego nadymające się podgardle ). Historia sama w sobie nie jest oryginalna, ale jej otoczenie – jak najbardziej, zresztą o to właśnie chodziło. Kawał świetnej lektury.

Ps. Genialny tytuł 

Pozdrawiam :)

Cześć, Oluta

Od razu się usprawiedliwię, że historia oryginalna nie jest, bo ramy konkursy też sztywne :)

Cieszę się, że tekst przypadł Ci do gustu.

Tytuł zbyt odkrywczy też nie jest, ale przyciąga uwagę. 

Pozdrawiam :)

Bardzo mi się :) Uwielbiałam w dzieciństwie "O czym szumią wierzby" i lubię Chandlera, więc mariaż idealny. Końcówka może nieco pospieszna, ale czytało się świetnie, uśmiechnęło parę razy. Bardzo satysfakcjonująca lektura.

http://altronapoleone.home.blog

No nareszcie :) Uśmiechnęło mi się, dobrze się bawiłam. Miks noir kryminału i zwierzaków bardzo mi się spodobał. Czytało się płynnie, łyknęłam na jeden raz :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hej, Drakaina!

Dzięki za wizytę. Jeśli był uśmiech, to jestem ukontentowany :) Co do końcówki, to zaatakował mnie stwór zwany limitem znaków, zjadł parę dobrych scen i osiadł na końcówce.

Pozdrawiam

Cześć, Irko_Luz

Cieszę się, że łyk okazał się szybki i satysfakcjonujący. Trochę humoru po ostatnich horrorowatych opowiadaniach na portalu :)

Dawno się tak dobrze nie bawiłem! Dżast to zamierzony cytat z Johnego Mnemonica? 

 

– Johnny

– Johnny who?

– Just Johnny

– OK, mr Just Johnny…

Mam strasznie durnowate skojarzenie z kawałkiem Nagłego Ataku Spawacza o ciemnych leśnych interesach Sowy bez oka ;) 

www.popetersburgu.pl

Mnemonica ostatni raz oglądałem w kinie, więc prawdę mówiąc, niewiele pamiętam :D

Cieszy mnie, że Cię cieszy, a Sowa bez oka? Hmm, niezły pomysł ;)

Rozszerzam moją opinię, bo po dwóch dniach to opowiadanie – jakkolwiek lekkie i niby po prostu zabawne – zostało ze mną. Ma ono wszystko, czego oczekuję od miłej, rozrywkowej fantastyki: klimat, dobrze skonstruowane, wyraziste postacie, fabułę, która ma początek, rozwinięcie i zakończenie, a wszystko to bardzo ładnie splata się w całość, strzelby należnie wystrzelają, właściwie nie ma jednej zbędnej sceny. Nawet Ofelia tak mimochodem wspomniana na samym początku odgrywa potem ważną rolę.

No więc to powyżej to jest baza, ale jest jeszcze nadbudowa.

Otóż świetnie sobie radzisz z pastiszem zarówno takiej staroświeckiej opowieści w rodzaju wspomnianego przeze mnie wcześniej “O czym szumią wierzby”, jak i z pastiszem czarnego kryminału. Kolejną wartością dodaną jest to, jak zgrabnie rozgrywasz tę “bajkę zwierzęcą”, tzn. wykorzystujesz cechy poszczególnych zwierzaków – i to właśnie zwierzaków, a nie ludzi ze stereotypowymi cechami poszczególnych gatunków. Przydatność błon pławnych i ich wyższość nad łapami mnie rozbroiła. I takich smaczków jest wiele.

Historyjka kryminalna jest prosta, ale nie całkiem od razu przewidywalna, choć w sumie kreacja panny wiewiórki o niewymawialnym imieniu (zalatującym jednakowoż Ratatoskiem, nie wiem, czy celowo) powinna wskazywać na to, że [spojler]. Ale w tak ładnie zbudowanym świecie i przy tak barwnie nakreślonych postaciach – w zasadzie udało Ci się stworzyć pełnowymiarowych nawet epizodycznych bohaterów – to, że historyjka nie grzeszy wielką oryginalnością, nie przeszkadza. Jest częścią pastiszu.

Świetnie ogrywasz też inne detale – np. strzelanie z procy. Po prostu świat dopięty na ostatni guzik, godna podziwu lekkość w kreowaniu niełatwego zwierzęcego uniwersum, bez popadania w obie możliwe skrajności: niewiarygodność zachowania zwierzęcych bohaterów lub ich nadmierne uczłowieczenie.

 

Językowo nic mi jakoś bardzo przy lekturze nie zgrzytało, a że nie jestem purystką, bo uważam, że babolki techniczne najłatwiej poprawić, to kilku miejsc, gdzie coś idealne nie było, nawet nie wypisałam, bo płynęłam z fabułą.

Skądinąd zastanawiam się, czy obecność słowa “tarnina” jest celowa?

 

Zapewne domyślasz się, co ten powrót z rozbudowanym komentarzem oznacza :)

http://altronapoleone.home.blog

Rozszerzam moją opinię, bo po dwóch dniach to opowiadanie – jakkolwiek lekkie i niby po prostu zabawne – zostało ze mną.

To chyba największy komplement dla autora, gdy opowiadanie zostaje na dłużej. Choć akurat po tym tekście się tego nie spodziewałem :P

 

Przydatność błon pławnych i ich wyższość nad łapami mnie rozbroiła. I takich smaczków jest wiele.

Sam uwielbiam takie smaczki w opowiadaniach. Dlatego brałem zwierzaki, a nie ludzi, aby korzystać z ich różnorodnych cech. Interakcje między rasami dają duże pole do budowania humoru. Zapożyczałem z Brudnego Harry’ego, Psów, Johny Bravo, Muppetów, Blade Runnera, no i, oczywiście, filmów noir. 

 

Historyjka kryminalna jest prosta, ale nie całkiem od razu przewidywalna, choć w sumie kreacja panny wiewiórki o niewymawialnym imieniu (zalatującym jednakowoż Ratatoskiem, nie wiem, czy celowo) powinna wskazywać na to, że [spojler]

Chyba coś urwało ;)

Fabuła przyznaję dość prosta, trochę ramy konkursy ją ograniczyły, no i limit znaków. Za dużo poświęcam uwagi interakcjom, a za mało fabule. Błąd początkującego.

Rota to typowa femme fatale – czym byłby noir bez takiej :P ? Jej Imię wziąłem z niemieckiego: “Rothaarige und nass“ to “czerwonowłosa i mokra”. Imię Roty również miało ociekać seksapilem (jaka cała ona), niestety dla niej, w niekoniecznie melodyjnym języku. Tak samo profesor nosi nazwisko z niemieckiego, wiadomo, po Oppenheimerze.  

 

Świetnie ogrywasz też inne detale – np. strzelanie z procy.

Potem sobie uświadomiłem, że wyszło mi PG-13 albo nawet niżej. Brak morderstw, papierosów i broni (jedyny wyjątek to łasice spod latarni), ale proca to o wiele zabawniejsza broń niż pistolet. 

 

Skądinąd zastanawiam się, czy obecność słowa “tarnina” jest celowa?

Owszem, celowe :P ale owoce tarniny naprawdę leczą biegunkę, więc, aż się prosiło wykorzystać ten fakt.

 

Zapewne domyślasz się, co ten powrót z rozbudowanym komentarzem oznacza :)

Jeśli głos do nominacji to będzie mój pierwszy i mam obawę, że ostatni. Pisanie poważnych piórkowych opowiadań to robota dla mądrzejszych :)

W każdym razie dziękuję Ci bardzo za niezwykle miły komentarz i miło mi, że bawiłaś się przy tym tekście tak dobrze, jak ja :)

 

Pisanie poważnych piórkowych opowiadań to robota dla mądrzejszych :)

No widzisz, moja nominacja ma charakter manifestu. Ponieważ nie uważam, żeby na piórka zasługiwały wyłącznie teksty poważne i mądre. Piórko to wyróżnienie literackie, a nie za samo poruszanie ważnych problemów. Skądinąd akurat moje piórkowe teksty to kryminały vintage, zwłaszcza drugi szczególnie poważny nie jest, choć może na siłę da się tam dopatrzeć jakiejś refleksji. Ale oba są zabawą z konwencjami, a nawet konkretnymi motywami literackimi. Oba zresztą wygrywały też inne konkursy. No więc ja sama piszę niekoniecznie o rzeczach wzniosłych i poważnych, i od innych autorów wcale niekoniecznie tego wymagam.

Wolę bardzo dobrze napisany, inteligentny tekst rozrywkowy, bez pretensji do bycia czymkolwiek więcej, bez zadęcia, od tekstu (dowolnie napisanego), który szantażuje mnie emocjonalnie tym, że jest wzniosły i ważny. Dobra i inteligentna rozrywka to dobro, ponieważ zwiększa ilość szczęścia we wszechświecie, a zarazem czegoś jednak uczy. Na przykład tego, jak bawić się kulturą i jej tropami. To nie jest zerowa wartość.

http://altronapoleone.home.blog

Drakaino! Nawet nie wiesz, jak mnie cieszą Twoje słowa, zarówno te o opowiadaniu Zanaisa (podpisuję się pod wszystkim), jak i to co mówisz o tekstach piórkowych.

Jak tylko ten tekst przeczytałam w becie, to chciałam go nominować, ale jestem ostrożna, bo nie wiem czy nominacje do piórek przez bety nie są odbierane jako takie klepanie po łebku (chociaż ja Zanaisa chyba tylko zagrzewałam do boju i jarałam się opowieścią, co ja mu mogę poprawiać jak on ma tak dobre pomysły :)). Tak więc wolałam poczekać, żeby inni czytelnicy docenili pracę autora i cieszy mnie niezmiernie, że chcesz go nominować.

No widzisz, moja nominacja ma charakter manifestu. Ponieważ nie uważam, żeby na piórka zasługiwały wyłącznie teksty poważne i mądre.

→ Uśmiechnęłam się, bardzo. Brakuje mi docenienia tekstów tak przyjemnych, wesołych oraz światotwórczo i językowo sycących, jak ten Zanaisa. Nie wiem i raczej nie chcę wiedzieć dlaczego opowieści przy których czytelnik się dobrze bawi albo po prostu ma przyjemność z obcowaniem z fajnymi bohaterami, spada z automatu niżej niż jakieś ciężkie twory, często-gęsto napisane gorzej, ale traktowane poważniej, bo są… smutne? Piórek, przyznaję się bez bicia, nie ogarniam. Jestem tu pół roku i nadal nie wyłapałam jakiegoś mmm, powiedzmy klucza (sama sobie odpowiem – bo pewnie go nie ma), do tego co uważa się za opowiadanie piórkowe, a co nie. Sama mało nominuję (mówiąc precyzyjniej, zdarzyło mi się raz), bo osobiście mam bardzo specyficzne wymagania wobec tego, co uznam za tekst wyjątkowy. Co innego tekst ciekawy, dobry, ładne napisany itd., a co innego coś, co mnie po prostu chwyci z bardzo subiektywnych powodów. U Zanaisa takich powodów miałam dużo :) I dlatego tak bardzo mnie cieszy Twoje, Drakainowe, docenienie! 

Jeśli głos do nominacji to będzie mój pierwszy i mam obawę, że ostatni. Pisanie poważnych piórkowych opowiadań to robota dla mądrzejszych :)

→ Oj Zanais, Zanais. Czy muszę Ci komplement spakować w paczkę rozmiarów XXL, owinąć w kolorowe kokardki i wsadzić pod świecącą choinkę, żebyś go wreszcie przyjął i w niego uwierzył? 

Ja Cię proszę, weź Ty tak dalej pisz, a “poważne” opowiadania zostaw tym “mądrzejszym” ;) 

Trzymam kciuki i powodzenia! 

To, że tylko poważne opowiadania zasługują na wyróżnienia, to jakiś przesąd. Szkodliwy, IMHO. Że niby Pratchett pisał słabo?

Babska logika rządzi!

No właśnie! Jak najbardziej szkodliwy przesąd i trzeba to to obalić ;)

Poza tym uważam, że ważne tematy też można przedstawić tekstem z humorem, oczywiście, nie heheszkować głupio, żeby nie wyszła kpina, wszystko rozbija się o odpowiednią równowagę. 

 

Drakaino, miło mi, że właśnie mój tekst uznałaś za dobry do takiego manifestu. 

Dobra i inteligentna rozrywka to dobro, ponieważ zwiększa ilość szczęścia we wszechświecie, a zarazem czegoś jednak uczy. Na przykład tego, jak bawić się kulturą i jej tropami. To nie jest zerowa wartość.

A to naprawdę dobrze powiedziane. Lubię (jak pewnie wielu) czasem przeczytać po prostu coś zabawnego, z happy endem, ale mam wrażenie, że o wiele trudniej znaleźć zabawne opowiadania. Oczywiście, może ja źle szukam.

 

Koimeodo fajnie, że wróciłaś :) 

chociaż ja Zanaisa chyba tylko zagrzewałam do boju

Samo “zagrzewanie do boju” to też bardzo dużo, bo zbytnio w ten tekst nie wierzyłem. Miałem szczęście, że zgodziłaś się betować.

 

i jarałam się opowieścią, co ja mu mogę poprawiać jak on ma tak dobre pomysły :)

Jeszcze raz podziękuję :)

 

Oj Zanais, Zanais. Czy muszę Ci komplement spakować w paczkę rozmiarów XXL, owinąć w kolorowe kokardki i wsadzić pod świecącą choinkę, żebyś go wreszcie przyjął i w niego uwierzył?

Ależ ja wierzę, że Ci się spodobało :)

Ja Cię proszę, weź Ty tak dalej pisz, a “poważne” opowiadania zostaw tym “mądrzejszym” ;) 

Na Nieformalnym Konkursie Fantasy moja Cess się dostała, a jest mocno komediowa (przynajmniej mam nadzieję) i, rzeczywiście, wygląda na to, że powinienem pisać coś lżejszego :P

 

 

Na Nieformalnym Konkursie Fantasy moja Cess się dostała

No właśnie. Nie desperuj :)

 

Oczywiście, może ja źle szukam.

W takim razie bezczelnie jako praktykująca wielbicielka happy endów (czasem gorzkich) zapraszam, choć akurat ostatnie parę tekstów napisałam bardziej ponure :(

 

http://altronapoleone.home.blog

Na Nieformalnym Konkursie Fantasy moja Cess się dostała, a jest mocno komediowa (przynajmniej mam nadzieję) i, rzeczywiście, wygląda na to, że powinienem pisać coś lżejszego :P

→ i oto jest kolejna przesłanka żeby tak pisać. Najwidoczniej nas, głodnych tego typu pisarstwa, jest więcej :) 

Mnie też tekst się bardzo podobał. Ogromnie lubię retellingi i grę zapożyczeniami, a ty robisz to w uroczy, a jednocześnie literacko konsekwentny sposób, dając przy tym dowód dobrej znajomości konwencji, które przetwarzasz. Innym czytelnikom kojarzyło się klasyczne “O czym szumią wierzby”, mnie chwilami nieco nowszy “Zwierzogród” Disneya :). Postacie są trafione, dobrze realizują i archetypy konwencji (typowa femme fatale, detektyw z przeszłością, drobne cwianiaczki z miasta bezprawia), i – co już też było podkreślane – swoje zwierzęce cechy. Fabuła, choć pastiszowa, to wciąga. Generalnie bardzo przyjemna i niegłupia lektura. Będę na TAK, znaczy :) 

ninedin.home.blog

Ktoś tu podkrada moje kwestie. ;-)

Babska logika rządzi!

Ślimak Zagłady wspomniał, że to coś jak skrzyżowanie O czym szumią wierzby z noir. Mi z kolei skojarzyło się z wypadkową Brygady RR i Jessici Jones. No co tu dużo mówić, bardzo dobra lektura, bardzo dobrze na taką wypadkową stylizowana, przyjemnie się czytało. No krótko mówiąc bardzo przyjemnie spędzony czas.

Gdybym miał wymienić główne zalety tekstu, to na pewno bardzo umiejętne operowanie konwencją, pomimo “zabrudzenia” jej elementami poważnymi oraz fakt, że wszystko jest bardzo równe. No i jeszcze jedno – jak nie lubię długich tekstów, tak ten spokojnie można by rozwijać, a jednoczesnie w aktualnej długości tez jest dobry.

Swoją drogą widzę, że kryminały i pseudokryminały ostatnio w trendzie, w ciągu ostatniego miesiąca już kilka się pojawiło na portalu. Skoro ostatnimi czasy była moda na weird, to może i czas na modę na fantastyczny kryminał? :-)

W kontekście nominacji piórkowej… Jak wspomniałem lektura bardzo przyjemna, dobrze zainwestowany czas. Mimo to nie aż tak, żebym dał tu taka. Ale odnośnie wątku o tekstach “mądrych” czy “poważnych”… No nie, ja tam widzę drogę otwartą dla czegoś lekkiego, przyjemnego (choć do jakiś optymistów to ja nie należę). Natomiast uważam, że teksty piórkowe powinny mieć bądź efekt wow, bądź wpadać w pamięć. Ten konkretny tekst tego “wow” w moim odczuciu nie ma. Co nie zmienia faktu, że czytając czasopisma z fantastyką chciałbym co jakiś czas wpaść właśnie na coś takiego, jak to (mimo, że ogólnie wolę mroczniejsze opowiadania).

W każdym razie Drakaina i Finkla mają sto procent racji, że piórkowość jest dla bardzo różnych konwencji. I na przykład jeśli dla kogoś wyznacznikiem piórkowości byłaby “drukowalność”, to to opowiadanie ten warunek imho spełnia (oczywiście o ile nie nastąpiłby przesyt). Jeśli ma inne kryteria (ja mam inne) – to już inna bajka.

Zresztą wspomniany przez Finklę Pratchett nie jest jedynym przykładem dobrych pisarzy “na luźno”. Cykl o detektywie Garrecie Cooka, czy “Zodiac” Stephensona to też bardzo dobre przykłady. I pewnie można by wymienić jeszcze więcej autorów.

Także podsumowując: ode mnie taka nie będzie, ale opowiadanie uważam za udane, drukowalne i ogólnie dzięki za możliwość przeczytania fajnego, rozluźniającego tekstu i nieco świeżości wśród innych lektur. Zwłaszcza, że widać, że zadbałeś o płynność odbioru.

 

"Wymiotującej żyrafy"

O szlag. Te to musza mieć przerąbane, gdy coś się cofa z żołądka.

 

"tylko owoce tarniny"

Co na to jury Elektrycznego? :P

 

" – Radzę sobie."

Nadmiarowa spacja przed akapitem.

 

Hej, Ninedin!

Ogromnie lubię retellingi i grę zapożyczeniami, a ty robisz to w uroczy, a jednocześnie literacko konsekwentny sposób, dając przy tym dowód dobrej znajomości konwencji, które przetwarzasz.

Bardzo dziękuję :)

Co do postaci, pierwszy raz pisałem noir i zastanawiałem się, czy nie przesadzę z femme fatale, ale chyba wyszło.

 

Innym czytelnikom kojarzyło się klasyczne “O czym szumią wierzby”, mnie chwilami nieco nowszy “Zwierzogród” Disneya :)

Zwierzogród czasem mi stawał przed oczami podczas pisania, ale prawdziwą inspiracją był Kermit w prochowcu w którymś z odcinków Muppetów. 

 

Generalnie bardzo przyjemna i niegłupia lektura. Będę na TAK, znaczy :)

I znów mogę tylko podziękować :P

Pozdrawiam

 

 

Cześć, Wilku-zimowy!

 

No co tu dużo mówić, bardzo dobra lektura, bardzo dobrze na taką wypadkową stylizowana, przyjemnie się czytało. No krótko mówiąc bardzo przyjemnie spędzony czas.

Bardzo mi miło. Tym właśnie miał być ten tekst – przyjemną krótką lekturą.

 

Natomiast uważam, że teksty piórkowe powinny mieć bądź efekt wow, bądź wpadać w pamięć. Ten konkretny tekst tego “wow” w moim odczuciu nie ma.

Rozumiem :) I tak się cieszę, że w ogóle został nominowany. Takich ambicji nie miałem, a tu niespodzianka.

Cykl o detektywie Garrecie Cooka…

Oj tak, mam wszystkie części po polsku, a pozostałe przeczytałem w angielskim. Podczas pisania Lowina często zaglądałem do Garreta, aby złapać odpowiedni rytm.

 

"Wymiotującej żyrafy" O szlag. Te to musza mieć przerąbane, gdy coś się cofa z żołądka.

O to chodziło :P

 

"tylko owoce tarniny"

Co na to jury Elektrycznego? :P

No, mam nadzieję, że zauważy ;)

 

Także podsumowując: ode mnie taka nie będzie, ale opowiadanie uważam za udane, drukowalne i ogólnie dzięki za możliwość przeczytania fajnego, rozluźniającego tekstu i nieco świeżości wśród innych lektur. Zwłaszcza, że widać, że zadbałeś o płynność odbioru.

Dzięki, że wpadłeś i poświeciłeś czas na długi komentarz :)

Pozdrawiam

 

 

 

 

 

Przyjemna historia z humorem. Może nie zapamiętam tekstu na długo, ale chyba nie o to w tym przypadku chodziło ;) Czasami wśród tych wszystkich poważnych opowiadań brakuje trochę czegoś, co ma głównie na celu zapewnić rozrywkę, opowiadając ciekawą historię. A właśnie tak odbieram to opko.

I choć całość jest naprawdę niezła, z jakiegoś powodu pierwsza część podobała mi się nieco bardziej od drugiej. Może dlatego, że na początku miałeś najwięcej energii i dzięki temu pierwsze kilka fragmentów jest najzabawniejsze? Może duże natężenie żartów sprawia, że w pewnym momencie zaczynają trochę „powszednieć”? A może to po prostu moja wina, bo jako czytelnik podświadomie oczekiwałem, że im dalej w las, tym będzie jeszcze lepiej?

W każdym razie – więcej takich tekstów na portalu! :)

Cześć, Perruxie

 

Może nie zapamiętam tekstu na długo, ale chyba nie o to w tym przypadku chodziło ;)

Zawsze ma się nadzieję :P ale tak na poważnie, to chciałem napisać coś na konkurs i akurat taki pomysł wpadł, a że wolę pisać coś z humorem niż bez, to wyszło takie coś…

 

Czasami wśród tych wszystkich poważnych opowiadań brakuje trochę czegoś, co ma głównie na celu zapewnić rozrywkę, opowiadając ciekawą historię.

I właśnie chodziło o coś śmiesznego w tych czasach.

 

I choć całość jest naprawdę niezła, z jakiegoś powodu pierwsza część podobała mi się nieco bardziej od drugiej. Może dlatego, że na początku miałeś najwięcej energii i dzięki temu pierwsze kilka fragmentów jest najzabawniejsze?

Rozumiem, skąd to uczucie. Po pierwsze gonił mnie limit znaków, a fabuła wymagała domknięcia, więc nie zostało wszystko tak rozpisane, jak sobie życzyłem, po drugie, dyskusja z Rotą dawała największe pole do popisu w kwestii humoru ;)

 

W każdym razie – więcej takich tekstów na portalu! :)

Tu się zgodzę :)

Dzięki za odwiedziny i pozdrawiam

 

Cóż za sympatyczny, pomysłowy i fajnie napisany tekst! Właściwie mogłabym się po prostu podpisać wszystkimi czterema łapami pod komentarzem CM. Ciekawie bawisz się konwencją i językiem, narracja płynie lekko, humor trafia w punkt (choć może z raz czy dwa uważam, że przesadziłeś z metaforami ;), a przede wszystkim prezentujesz czytelnikowi niestandardowy, zgrabnie pomyślany świat i pasujących do niego bohaterów. Chociaż ten romans międzygatunkowy między ropuchem a ryjówką jest trochę niepokojący ;)

 

“Zahaczyłem o drut kolczasty pewną drogą mi częścią ciała, którą używałem do siedzenia…” – której?

 

“Ofelia już uciekała, ale tym razem nie dość szybko. Wyciągnąłem do niej łapy, ale zanim zdołałem ją pochwycić…”

 

“Zagotowała się w środku, ale szybko odzyskała zimny spokój.

– Ile chcesz?

Nadąłem podgardle z oburzenia.

– Myślisz, że wszystko można kupić?

Milczała, ale w jej ślepiach wyczytałem, że tak właśnie sądziła.”

 

“Lubiłem czasem znaleźć się pod jakąś rozentuzjazmowaną samicą, ale nie z taką i nie w tych okolicznościach.” – Bez “z”. 

 

“Oczywiście[-,] nie za mocno.”

 

“na ryjku Ofelii została tylko niewielka blizna, która[+,] jeśli mam być szczery, dodała jej uroku.”

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Joseheim, cześć

 

Cóż za sympatyczny, pomysłowy i fajnie napisany tekst! Właściwie mogłabym się po prostu podpisać wszystkimi czterema łapami pod komentarzem CM.

Dzięki :)

 

(choć może z raz czy dwa uważam, że przesadziłeś z metaforami ;)

Które metafory to takie niegrzeczne? :P

 

Chociaż ten romans międzygatunkowy między ropuchem a ryjówką jest trochę niepokojący ;)

O, zdecydowanie. W pewną część fantastyki lepiej nie wnikać ;)

Dzięki za odwiedziny i łapankę. Już poprawiam.

Bardzo fajny tekst, zwłaszcza, że lubię i humor (który tu bardzo mi podpasował) i historie detektywistyczne. Świetnie Ci wyszła kreacja świata :). Początkowo byłam sceptyczna do zwierzęcych postaci, ale tu miało to sens i dodawało humoru. No właśnie humor. Choć miałeś kilka perełek to chyba na dłużej zapamiętałam wycieranie kurzy wiewiórczym ogonem i patrzenie w dal przy zamurowanym oknie :). 

Cześć, Monique.M

Cieszę się, że zwierzęcy bohaterowie cię nie odrzucili. Z ludźmi to i fantastyki by tu zabrakło :)

Choć miałeś kilka perełek to chyba na dłużej zapamiętałam wycieranie kurzy wiewiórczym ogonem

Na pewno byłaby z Roty idealna pokojówka ;)

Dzięki za odwiedziny i pozdrawiam

 

Historia, zdawałoby się, dość prosta, jakich wiele dane mi już było przeczytać. Ot, tradycyjna intryga – prywatny detektyw dostaje zlecenie, by odszukać porwanego profesora. I nie byłoby w tym pomyśle nic szczególnego, gdybyś bohaterami nie uczynił zwierzątek, bardzo trafnie dobranych do swych ról, bo dzięki temu stworzyłeś nową jakość, a opowieść w tym kształcie okazała się wyjątkowo zajmująca, w dodatku mnóstwo tu świetnej jakości humoru. Bardzo miło się to czytało. ;D

 

a je­dy­ną osobą, która od­wie­dza­ła moją ciem­ną, za­wil­go­co­ną norę, sta­no­wił li­sto­nosz z pę­kiem ra­chun­ków. ―> …a je­dy­ną osobą, która od­wie­dza­ła moją ciem­ną, za­wil­go­co­ną norę, był li­sto­nosz z pę­kiem ra­chun­ków.

 

ni­czym sa­miec mo­dlisz­ki wi­ta­ny do łoża. ―> Co to znaczy być witanym do łoża?

 

od­par­łem, uchy­la­jąc rąbka fe­do­ry. ―> Można uchylić rąbka tajemnicy, ale chyba nie kapelusza.

Proponuję: …odparłem, uchylając ronda fedory

Rąbek może jeszcze występować u spódnicy złej baletnicy.

 

MAGIA po­zwa­li za­mie­nić sko­ru­pę orze­chów… ―> Literówka.

 

z Ofe­lią w krok za mną. ―> czy tu aby nie miało by: …z Ofe­lią podążającą krok za mną.

 

na tle świe­tli­ste­go pro­sto­ką­ta przed­po­ko­ju. Za­pa­li­ła świa­tło i… ―> Nie brzmi to najlepiej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za odwiedziny, Regulatorzy :)

 

a opowieść w tym kształcie okazała się wyjątkowo zajmująca, w dodatku mnóstwo tu świetnej jakości humoru. Bardzo miło się to czytało. ;D

I mnie bardzo miło się czyta taki komentarz, szczególnie od tak wymagającego czytelnika :P

Poprawki oczywiście naniesione, dziękuję.

Pozdrawiam :)

Bardzo proszę, Zanaisie.

Niezbyt często się zdarza, aby radosne dzieło twórcy było równie radośnie odbierane przez czytelników, a Tobie udało się tego dokonać. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Piórkowo:

Zaraz na wstępie miałeś pierwszego plusa za lekkość, niestraszenie, wywołanie uśmiechu i generalnie jakiś taki pozytywny ton :) Ostatnio bardzo mi tego brakuje, a przypuszczam, że nie tylko mnie.

Doskonale trzymasz klimat noir kryminału. Zwierzaki są zwierzakami nie tylko z nazwy, ale mają charakterystyczne zwierzęce cechy. To może spowodować, że tekst idzie w parodię z kupą śmiechu i niczym więcej. Tobie jednak udaje się utrzymywać klimat dobrego kryminału. No dobra, uśmiechnęłam się, kiedy opisywałeś przyczyny rozstania Dżasta i Ofelii, ale nie wytrąciło mnie to z rytmu. Drugi plusik :)

Przy piórkowych decyzjach ważna jest dla mnie zapamiętywalność tekstu. Jeśli po dniu czy dwóch wylatuje mi z głowy, to znaczy, że nie było to piórkowe opko. Twoje wciąż pamiętam, mimo że czytałam jeszcze przed nominacją. Trzeci plusik :)

A ponieważ nie potrafię znaleźć minusów, masz mojego TAKa :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hej, Irko_Luz!

Zaraz na wstępie miałeś pierwszego plusa za lekkość, niestraszenie, wywołanie uśmiechu i generalnie jakiś taki pozytywny ton :) Ostatnio bardzo mi tego brakuje, a przypuszczam, że nie tylko mnie.

Nie tylko :) Przy całej sytuacji dookoła każdy uśmiech na wagę złota. Tarnina miała dobry pomysł z optymistycznym konkursem. No i pisanie poważnych opowiadań coś mi nie wychodzi :P

No dobra, uśmiechnęłam się, kiedy opisywałeś przyczyny rozstania Dżasta i Ofelii, ale nie wytrąciło mnie to z rytmu.

Z punktu widzenia Dżasta to absolutnie uzasadniony powód rozstania :P

Przy piórkowych decyzjach ważna jest dla mnie zapamiętywalność tekstu. Jeśli po dniu czy dwóch wylatuje mi z głowy, to znaczy, że nie było to piórkowe opko. Twoje wciąż pamiętam, mimo że czytałam jeszcze przed nominacją.

Bardzo mi miło :)

 

Przy piórkowych decyzjach ważna jest dla mnie zapamiętywalność tekstu. Jeśli po dniu czy dwóch wylatuje mi z głowy, to znaczy, że nie było to piórkowe opko. Twoje wciąż pamiętam, mimo że czytałam jeszcze przed nominacją. Trzeci plusik :)

Nominacji się nie spodziewałem, szczególnie za taki tekst, ale może popularność zwierzęcych filmów i bajek z czegoś wynika. Wdzięczne postacie i z wielkim potencjałem, szczególnie w dziedzinie, jak to nazwała Drakaina – „smaczków”.

A ponieważ nie potrafię znaleźć minusów, masz mojego TAKa :)

Co mogę powiedzieć, prócz kolejnych podziękowań ;)

Pozdrawiam!

Bardzo fajne opowiadanie.

Naprawdę parę razy się szczerze uśmiechnąłem (chociażby wtrącenie o zamiataniu kitą podłogi, przycinanie komara, czy jeż który wciągnął za dużą kreskę z jabłecznika) :). Świetnie ogrywasz klasyk nadając mu powiew świeżości przez świat w który wrzuciłeś historię i jesteś w tym spójny przez całą historię.

Bohater do polubienia a i towarzyszka też całkiem charakterna. Nadajesz dobre tempo, nie ma miejsca na nudę. Podsumowując: czytało się bardzo przyjemnie, bo to bardzo przyjemna lektura :)

 

– Panie, co pan tu nakopcił?

A nie powinno być

– Panie, co pan tu tak nakopcił?

Hej, Edwardzie

Dzięki za poświęcony czas i komentarz. Przy żadnym opowiadaniu się tyle nie napodziękowałem :P Świetnie, że żarciki trafiły i Nowe Leśniczowo się spodobało.

Co do kopcenia pewien nie jestem, ale to, co piszesz, ma sens, więc poprawiłem :)

Pozdrawiam serdecznie

Może i jest tutaj jakiś cień „O czym szumią wierzby” (nie tylko z powodu przynależności gatunkowej protagonisty), ale ja tu widzę także kreskówkowe przerysowanie zwierzęcych postaci i kilka scen dosłownie rodem z „Kto wrobił królika Rogera?” albo „Cool world". Co prawda we wspomnianych filmach głównymi bohaterami są akurat ludzie, ale klimat kryminału noir rozgrywanego wśród zwierzęcych animków jest nawet podobny do Twojego antropomorfizowanego świata zwierzaków. Z kolei schemat fabularny to nie tylko konkursowe ramy i wytyczne, ale i „Top Secret” (z Valem Kilmerem) i trochę „Naga broń” oraz liczne kalki i klisze, głównie czarno-białe. A prosta i przewidywalna historia, jest klasyczna od A do Z. I taka właśnie powinna być.

Snujesz nam do ucha sparodiowany, ale zarazem standardowy monolog zblazowanego, samotnego detektywa z bagażem przeszłości, nieudanym romansem i złamanym sercem, bohatera wielu chandlerowskich czarnych kryminałów (oraz epigonów Chandlera), ale także wielu komedii trawestujących tę konwencję. Twój bohater nie tylko rzuca na prawo i lewo żartami i onelinerami, jak przystało na taką postać, on inaczej gadać nie potrafi, a sam jest żartem z archetypu i żyje w świecie, który jest pastiszem naszego oraz czarno-kryminałowego świata. Humor przenika zatem lokacje, akcję i narrację – po drodze odhaczasz kolejno wszystkie obowiązkowe bazy – biuro agencji przypominające melinę, plik niezapłaconych rachunków, wizyta efektownej klientki, urabiającej naszego bohatera i zlecającej robotę, która ma drugie dno. Jest nawet krewny-naukowiec w niebezpieczeństwie i jakiś uliczny informator z rynsztoku. Dobrze znasz i dobrze rozgrywasz tę konwencję, czy gatunek popkulturowy i widać, że świetnie się bawiłeś podczas pisania tej historyjki. Ja też bawiłem się nieźle. Nie tarzałem się co prawda po podłodze ze śmiechu, ale czytałem z rozbawieniem i satysfakcją czytelniczą, jako dobrą rozrywkę, rozpoznając kolejne tropy, aluzje i nawiązania.

Na pewno pierwsza połowa opowiadania jest lepsza, lepszej jakości są w niej żarty i skojarzenia, w tej części bardziej stawiasz na inteligentne ogrywanie kliszy i zabawy słowne. W drugiej odsłonie jest więcej gagów slapstickowych i burleskowych (np. uwolnienie profesora) i jakby mniej udanych dowcipów. Ale całość trzyma pewien poziom i w sumie do końca gładko jedziesz wytyczonym szlakiem, aż do ostatniej sceny i zdania wypowiedzianego przez bohatera.

Co jeszcze… Na pewno są tutaj momenty, gdy moim zdaniem zbytnio szarżujesz po bandzie i poruszasz się na krawędzi dobrego smaku i gustu (np. ropa i szyby naftowe, śmierdząca sprawa w kreciej dzielnicy czy Muszy pierd). Zdarzają się tez znaczne uproszczenia akcji, a także pewne jej przyspieszenie pod koniec (limity, limity) oraz lekkie osłabienie klimatu opowieści. Ale ogólne wrażenia mam pozytywne, sprawnie to wszystko napisałeś, doprawiając kilkoma tekstami i zagrywkami, przy których pokiwałem z uznaniem głową (scena z RPG i tym „znów grasz” fajowa).

Długo się zastanawiałem i wahałem. Ale ostatecznie będę na TAK.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Cześć, Mr. maras!

Czekałem, kiedy wpadniesz ze swoim długim komentarzem, przejedziesz po tekście jak walec i zostawisz mi szczątki do pozbierania ;)

 

Z kolei schemat fabularny to nie tylko konkursowe ramy i wytyczne, ale i „Top Secret” (z Valem Kilmerem) i trochę „Naga broń” oraz liczne kalki i klisze, głównie czarno-białe.

Cieszę się, że ktoś zauważył nawiązania do “Nagiej Broni”. Z początku cały tekst miał być w jej klimacie, ale okazało się, że oddać filmowe żarty na papierze nie jest tak łatwo.

 

Dobrze znasz i dobrze rozgrywasz tę konwencję, czy gatunek popkulturowy i widać, że świetnie się bawiłeś podczas pisania tej historyjki. Ja też bawiłem się nieźle. Nie tarzałem się co prawda po podłodze ze śmiechu, ale czytałem z rozbawieniem i satysfakcją czytelniczą, jako dobrą rozrywkę, rozpoznając kolejne tropy, aluzje i nawiązania.

Dziękuję :) Tekst był naprawdę przyjemny w pisaniu i miło mi, że część tej przyjemności przeszła na czytelników. 

 

Na pewno pierwsza połowa opowiadania jest lepsza, lepszej jakości są w niej żarty i skojarzenia, w tej części bardziej stawiasz na inteligentne ogrywanie kliszy i zabawy słowne. W drugiej odsłonie jest więcej gagów slapstickowych i burleskowych (np. uwolnienie profesora) i jakby mniej udanych dowcipów. Ale całość trzyma pewien poziom i w sumie do końca gładko jedziesz wytyczonym szlakiem, aż do ostatniej sceny i zdania wypowiedzianego przez bohatera.

Zgodzę się. Gdyby nie okrutne limity tekst byłby z 20k znaków dłuższy. Osobiście, uważam rozmowę z Rotą za najlepszą część opowiadania, ale akcja musi iść do przodu i całą intrygę musiałem w końcu rozwiązać zgodnie z zasadami konkursu.

 

Na pewno są tutaj momenty, gdy moim zdaniem zbytnio szarżujesz po bandzie i poruszasz się na krawędzi dobrego smaku i gustu (np. ropa i szyby naftowe, śmierdząca sprawa w kreciej dzielnicy czy Muszy pierd). Zdarzają się tez znaczne uproszczenia akcji, a także pewne jej przyspieszenie pod koniec (limity, limity) oraz lekkie osłabienie klimatu opowieści.

Odwieczny problem z humorem :) Banda u każdego leży gdzie indziej, ale postaram się na przyszłość jeszcze bardziej przemyśleć każdy dowcip. Co do uproszczeń, to racja, zdobywanie bazy bobrów miało być znacznie dłuższe, ale limity to bezlitosne stwory.

 

Ale ogólne wrażenia mam pozytywne, sprawnie to wszystko napisałeś, doprawiając kilkoma tekstami i zagrywkami, przy których pokiwałem z uznaniem głową (scena z RPG i tym „znów grasz” fajowa).Długo się zastanawiałem i wahałem. Ale ostatecznie będę na TAK.

Więc coś po przejechaniu walcem zostało :) Po tym tekście nie spodziewałem się aż tyle.

Dziękuję za wizytę, lekturę, obszerny komentarz i TAKa.

Pozdrawiam

Wracam na moment, żeby powiedzieć, że klawiatura mi przy ocenie zadrżała, ale ostatecznie przy NIE zostałem. Z przyczyn wspomnianych wcześniej, ale muszę przyznać, że jeśli faktycznie sięgałeś po Garretta, by inspirować się natężeniem humoru, to naprawdę teraz tylko nałożyć na to cokolwiek oprócz humoru i będzie git (w detektywie Garrecie, czy w “Zodiaku” jednak były dodatkowe elementy).

Wracam na moment, żeby powiedzieć, że klawiatura mi przy ocenie zadrżała, ale ostatecznie przy NIE zostałem.

Ach, drugi raz sztylet w serce uderza crying

 

Z przyczyn wspomnianych wcześniej, ale muszę przyznać, że jeśli faktycznie sięgałeś po Garretta, by inspirować się natężeniem humoru, to naprawdę teraz tylko nałożyć na to cokolwiek oprócz humoru i będzie git

Przyznam, że się pogubiłem :P. Znaczy, sugerujesz napisanie sequelu, w którym byłoby coś więcej niż humor? Garretem, owszem, inspirowałem się mocno, ale miał nade mną przewagę jakiś trzystu stron indecision

Dzięki za wizytę i nie bij już więcej :P

Ale ja nie biję, ja tylko pisze, że i tak niewiele do tego TAKa brakło :-)

A czy sequel, czy zupełnie inna historia, w zupełnie innym świecie, to sprawa wtórna. Ważne, że narzędzia do budowy czegoś takiego są bardzo dobre :)

 

Zanaisie, gratuluję :) I bardzo jestem dumna, że opowiadanie, które nominowałam, uzyskało tak wysoki wynik :) I bardzo czekam na sequel!

http://altronapoleone.home.blog

Genialne!

Pięknie i sugestywnie zarysowany świat, tony przyjemnego humoru i z pozoru jedna z wielu spraw detektywa ropuchy. Jest moc, czyta się świetnie! Pomysłowo dobrałeś bohaterów (choć chyba nie przepadasz za jeżami) i zaplotłeś ich w ciekawą historię. Humor dobrze miesza się tu z cięższymi tematami, ale wszystko pozostaje na luzie, z dystansem. Detektywa nie sposób nie lubić, i te jego teksty:

Znałem takie jak ona – kobiety, przy których powinieneś schować portfel do sejfu i zapiąć rozporek tak wysoko, aż zostawi ślady na szyi.

Trochę szkoda bobrów, ale cóż, z kimś trzeba walczyć… Jak dla mnie schemat konkursowy zrealizowany, nie ma się do czego przyczepić. Więcej takich opowiadań!

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!

 

 

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

@ Drakaino

Bardzo dziękuję :) Wynik mnie też zdziwił, nie spodziewałem się piórka, a tym bardziej z takim wynikiem.

Co do sequelu, mam wrażenie, że to już by nie śmieszyło tak bardzo drugi raz, ale rozważam, coś tam nawet już wymyśliłem ;) Może, jak skończę pisać Cess.

Dziękuję raz jeszcze i pozdrawiam

 

@ Krar85

Dzięki za odwiedziny i miło mi, że tekst się spodobał :) Zaręczam, że jeże niczym nie podpadły, podczas pisania miałem w głowie obrazy scen i jakoś same się tam wepchały. Bobry miały mówić jeszcze po niemiecku, ale uznałem, że to będzie przesada :P

Pozdrawiam :)

Powinieneś jeszcze wrzucić disclaimer, że żaden jeż ani bóbr nie ucierpiał podczas pisania tekstu. ;-)

Babska logika rządzi!

Zrobione :)

To nie musi śmieszyć. Gdyby _tylko_ śmieszyło, pewnie bym nie nominowała. Tu gra mnóstwo elementów, a główny bohater zasługuje na dalsze przygody :)

http://altronapoleone.home.blog

O, i nawet piórko dostałeś. Gratulacje. Zasłużone jak dla mnie, bo tekst wyróżnia się i zasługuje na atencję. W niewiele ponad 30k znaków zawarłeś sensowną i zamkniętą historię, humor, światotwórstwo oraz “obowiązkowy” wątek miłosny. Chciałbym umieć tak gospodarować słowami, bo choć treści jest dużo, to nie przytłacza i nie odbiera lekkości.

A co do bobrów mówiących po niemiecku, to faktycznie przesada. Zdecydowanie. Zdecydowanie bardziej by pasowało do klimatu opka, gdyby się okazało, że to Niemcy mówili po bobrowemu ;-)

Pozdrawiam i kolejnych tak udanych tekstów życzę!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Dzięki, Krar85. Co do gospodarowania słowami, to przez limity konkursowe. Z jednej strony szkoda było wycinać różne sceny, z drugiej akcja nabrała tempa.

Co do bobrów, właśnie tu jest problem z humorem, czasem coś niby fajnego wpada do głowy, ale lepiej odczekać i przefiltrować. Zresztą nigdy się wszystkim nie dogodzi i tak jak napisał mi Mr.maras, dla niego niektóre sceny były na granicy dobrego smaku.

Pozdrawiam :)

Cześć.

Bardzo fajny zabieg, który zdecydowanie odmienił postrzeganie opowiadania. W przypadku “ludziów” nie było w tym pewnie nic niezwykłego :)

Dobrze spędzony czas :)

No i piórko – jak widać – odbiór ogółu jest bardzo dobry :) Gratuluję :)

Pozdrawiam :)

Wszystkich nigdy nie zadowolisz, gusta są różne. Ale to opko to kawał dobrej roboty. Może i niektóre sceny przypominały trochę looney tunes, ale każdy ma prawo do własnego osądu.

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć, Silvan.

Dzięki za gratulację i wizytę. Cieszę się, że przypadło do gustu :)

Pozdrawiam

Krar85, owszem, z humorem nie ma szans trafić do każdego. Tu i tak się hamowałem. Sceny miały przypominać i looney tunes i Nagą Broń i Muppetów. Zasada kontrastu powagi bohatera z komiczną sytuacją to jeden z podstawowych sposobów na osiągnięcie humoru :)

Wracam ze spóźnionym komentarzem lożowym i z racji braku czasu będzie króciutko.

Wiesz już, że głosowałam na tak, w dodatku mój jedyny tak w tym miesiącu – przyznany przede wszystkim za świadomość literacką i zabawę konwencją, które są na tym portalu rzadko spotykane, a świadczą o pewnej dojrzałości artystycznej autora. Miałeś pomysł i wiedziałeś, jak go przelać na papier, ale że sam pomysł nie wystarcza, to dodatkowo zadbałeś o poprawność językową, odrobinę seksapilu słownego i żarty – nie wszystkie mnie rozbawiły, ale nawet taki ponurak jak ja potrafi docenić gry językowe i błyskotliwe onelinery. A w sytuacji, gdy dobry pomysł spotyka się ze świetnym wykonaniem i dbałością językową, nie mogłam głosować inaczej niż na tak. Dzięki za świetną lekturę.

www.facebook.com/mika.modrzynska

Chyba jedyne opowiadanie tutaj, które (jak dotąd) przeczytałem aż dwa razy. Brawa za historię, sprawność językową i za dobre przygotowanie merytoryczne – dobre umocowanie w biologii zwierząt cech bohaterów. Jedyna rzecz, do której bym się tu mógł doczepić, to to, że opowiadanie było… za krótkie. Pewnie wynika to z wymogów konkursowych i cięcia na siłę, ale jednak końcówka dla mnie jest ciut za szybka, wolałbym żeby to dłużej wybrzmiało, dłużej się podziało… choć i tak wielkie brawa, za swoisty epilog – już po kulminacji. Ogólnie – bardzo dobry tekst.

entropia nigdy nie maleje

@Kam_mod

Cześć :) Dziękuję, za taka (tym bardziej jedynego) i cieszę się, że chociaż część żartów Cię rozbawiła. Z dbałością językową u mnie różnie, ale staram się i miałem dobrą betę.

Pozdrawiam serdecznie :)

 

@Jim

Dzięki za wizytę. Co do długości to, niestety, prawda. Ucierpiała na tym końcówka, ale limity to limity. Obawiam się, że jakbym pisał bez limitów, wyszłoby tu z 50-60k znaków. Może więc dobrze, że jest ile jest :) 

Trochę czasu już minęło, od kiedy poleciłeś mi swoje opowiadanie na szajsboksie, Zanaisie (tak, tak nazywam krzykpudło xD)… ale – jak to mówią – czarodziej nigdy się nie spóźnia ;)

Czytało się bardzo dobrze, powiedziałabym wręcz, że relaksująco. Rzeczywiście tego typu tekstów nie mamy za dużo na portalu – bardzo swobodnych, nie na serio i podchodzących do samych siebie z dystansem. I to sporym. Choć co prawda natężenie żartów jak na mój gust było nieco za wysokie, to jednak ogólnie humor mamy tu z górnej półki, a uśmiech pojawił się w wielu momentach lektury.

Przede wszystkim miło zaskoczyło mnie dopracowanie świata w tekście humorystycznym. Zwłaszcza ta broń ;D Dużo błyskotliwych odniesień do zwierzęcej natury postaci buduje ten tekst. No i klimacik detektywistycznego kryminału noir, gorzki tak, że aż – świadomie – śmieszny.

Podsumowując, rozrywka na wysokim poziomie. Podobało mi się :)

deviantart.com/sil-vah

Dopiero teraz się zorientowałam, że Dżast dostał piórko heart Gratuluję Zanais! :))) 

Cześć, Silva!

Pamiętam. Uznałem, że już nie przyjdziesz (myślałem, że tytuł Cię zniechęcił), ale lepiej późno niż wcale ;)

Patrzę na konkurs eklektyczny, świąteczny, kreatywną siódemkę, i parę luźnych opowiadań i widze coraz więcej opowiadań z humorem oraz luzem. Może nowy trend? :P

Co do humoru, to powtórzę, że wszystkich się nie zadowoli, ale ważne, że wywołało uśmiech na Twojej twarzy :)

Dzięki bardzo za odwiedziny i komentarz.

 

Hej, Koimeodo

Dziękuję, miałaś w tym swój udział :)

Pamiętam. Uznałem, że już nie przyjdziesz (myślałem, że tytuł Cię zniechęcił), ale lepiej późno niż wcale ;)

Ależ dlaczego tytuł miałby mnie zniechęcić? Jest osobliwy, ale nie jakiś, hm, odstręczający, czy coś ;) A po lekturze to już w ogóle gra, jak należy.

Patrzę na konkurs eklektyczny, świąteczny, kreatywną siódemkę, i parę luźnych opowiadań i widze coraz więcej opowiadań z humorem oraz luzem. Może nowy trend? :P

A to miły trend, bo ileż można być poważnym. Rozumiem, że będziesz działał w tym nurcie? :)

deviantart.com/sil-vah

Aktualnie mam duże problemy zdrowotne, więc moje pisanie może się szybko urwać, ale dałem opowiadanie z Cess do bety. To komedia (mam nadzieję), więc może wkrótce się pojawi. Moje poważne opowiadania nie cieszą się powodzeniem ;P

Przykro to słyszeć, Zanaisie. :( W takim razie życzę zdrowia! I czekam na publikację opowiadania o Cess.

deviantart.com/sil-vah

Dziękuję, Silvo :) Mam nadzieję, że się uda zbetować :)

Oj, oj trzymaj się Zanais, cokolwiek Cię tam dopadło, wysyłam dobrą energię!

Dziękuję, Koimeodo :) Dobrej energii nigdy za wiele.

[Przeczytane]

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Bardzo fajne opowiadanie, kocham połączenie humoru i kryminału. Podobało mi się to, jak mocno rozbudowany był świat w tak krótkiej historii. Szkoda tylko, że w połowie opowiadania akcja nieco za bardzo przyspieszyła, ale wiadomo, limity nie przebaczają.

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

@Mytix

 

Miło mi :)

 

@Gabinka

 

Dzięki za lekturę. Limity litości nie znają, ale bez nich bym się za bardzo tu rozpisał :)

 

@Anet

 

To fajnie ;p

Hej, @Zanaisie!

Kupiłeś mnie absolutnie tym opowiadaniem. Czytało się lekko, przyjemnie i z uśmiechem – a czasem nawet z parsknięciem :) Chyba nawet bardziej niż sama – dość prosta – fabuła przykuł moją uwagę wykreowany przez Ciebie świat. Postacie są przekonujące (z tymi udanie dopasowanymi charakterystycznymi cechami kojarzonymi z konkretnymi gatunkami, o czym była już mowa we wcześniejszych komentarzach), protagoniści wzbudzają sympatię, a antagoniści co najmniej brak zaufania. Do tego fantastycznie bawisz się słowem, przez co płynie się przez tekst bez chwili wytchnienia… No i ten noir ^^

Jako fanka kryminałów i totalny zwierzoświr jestem zachwycona :D Bardzo mi się podobało, chyba najlepszy tekst konkursowy z tych, które przeczytałam do tej pory :)

Pozdrawiam!

Spodziewaj się niespodziewanego

Cześć, NaNa!

Z przyjemnością czyta się takie komentarze i dziękuję Ci za niego i za lekturę. Połączenie zwierzątek z noir wyszło lepiej, niż się spodziewałem i mam nadzieję, że kolejne opowiadania z Lowinem dorównają temu, choć częściowo :)

Pozdrawiam serdecznie

Mogę tylko powtarzać komplementy, które już otrzymałeś. Bardzo się podobało, przeczytałem z przyjemnością, zarówno ze względu na język jak i fabułę, dowcip, mruganie okiem i wszystko inne.

Gratuluję piórka.

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Hej, Fizyku!

Ja też mogę tylko powtórzyć podziękowania i za gratulacje i za ciepłe słowa :)

Pozdrawiam serdecznie

Ja też już pewnie nic konstruktywnego nie wniosę, ale nie mogłem się nie odwdzięczyć choć krótką pochwałą za tak miło spędzony czas na czytaniu tego cuda :) Pochłonąłem jednym tchem, humor świetny*, wszystkie nawiązania do świata ludzi i nazwy bardzo pomysłowe, a tekst o cieście i drożdżach to bym próbował opatentować, bo aż się prosi o kradziejstwo (mnie ręce świerzbią) :)

*Jeśli mam się do czegoś przyczepić, to chwilami miałem wrażenie, że próbowałeś przebić swój własny humor, a wydaje mi się, że nie da się ciągle podnosić stawki. Określiłbym to jako delikatne “przedobrzenie” – jedno/dwa porównania mniej w danym segmencie by (chyba) nie zaszkodziło. Trochę jak zbyt miła obsługa – nie trzeba mnie pytać co chwilę, czy się dobrze bawię, tylko pozwolić się dobrze bawić.

Jestem gdzieś w połowie wszystkich konkursowych opowiadań i na ten moment to jest dla mnie numer 1. :)

Hej, Timonie.

Dzięki, wielkie :) Nie wiedziałem, że ten tekst spodoba się aż tylu czytelnikom.

Co do humoru to podchodzę do tego, że każdego śmieszy co innego i wiele żartów i tak padnie na placu boju u jednej osoby, a zadziała u drugiej. W każdym razie mogę tylko zapewnić, że nie starałem się robić tekstu zabawnego na siłę. No i pierwszy raz pisałem coś w klimacie komedii noir.

a tekst o cieście i drożdżach to bym próbował opatentować, bo aż się prosi o kradziejstwo (mnie ręce świerzbią) :)

Żona akurat robiła ciasto i tekst sam wpadł do głowy :P

Pozdrawiam

O kurczę, ale to jest historia! :D

Świetnie się bawiłam podczas lektury, chociaż momentami było bardzo poważnie. 

Widziałabym to opowiadanie w formie nie całkiem dziecinnej animacji, wszak tu bronią łupią. 

Gratuluję piórka za to opowiadanie! Myślę, że zasłużone, bo opowiadanie się wyróżnia, jest dobrze napisane i cóż. IMO nie ma się do czego przyczepić. :)

 

Pozdrawiam i liczę na więcej przygód Dżasta. ;)

Dzięki, SaraWinter :)

Musi czasem być poważnie, czasem musi być aż tak poważnie, że robi się śmiesznie. A strzały (w sumie kamyki) padają gęsto, bo wszakże to kryminał :P

Drugi Dżast jest obecnie w becie i Koimeoda oraz Ślimak Zagłady już pracują, aby był czytelny. Co prawda oryginałowi nie dorówna (tak to jest z kolejnymi częściami), ale liczę na to, że będzie również przyjemną lekturą :)

Pozdrawiam serdecznie 

Witaj!

Bardzo dobre opowiadanie, taki Zwierzogród, ale doroślejszy,  z klimatem noir. Podobało mi się, dobrze połączony humor z powagą, jak zaznaczyła Sara ;)

Postać detektywa świetna, fabuła wciągająca, a warsztat bardzo dobry. Piórko nie dziwi, gratulacje!

Pozdrawiam i powodzenia, oby więcej takich tekstów ;D

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

Hej, DanielKurowski1!

Dziękuję, dziękuję :) Nowy Lowin w przygotowaniu :)

 Warto było przeczytać po raz drugi. Pierwszy raz był, gdy jeszcze nie byłem zarejestrowany.

Untarnished and unafraid

 

Dzień dobry, panie Zanais. Co by pan powiedział na prostą robótkę?

 

Nie znam pańskich wcześniejszych dokonań, ale język tego kawałka przypomina nieślubne dziecko Brzechwy z Chandlerem, wychowane przez Dashiella Hammetta. Prawda, że jeden i drugi frazeologizm nie przetrwałby pięciu minut na błyszczących od deszczu ulicach, chociażby: "jedyną osobą, (…), stanowił listonosz", czy "ropuchowi o profesji". Zbywa też panu na szyku, ale nie tego oczekujemy od prywatnego detektywa. Nawet anglicyzmy i parę błędów gramatycznych można wybaczyć rasowemu gumshoe, grunt, że tekst ocieka tanią whisky i wielkomiejskim deszczem, i że zaludniają go metafory oraz żarty słowne tak soczyste, jak świeże jagody.

 

Fabuła trzyma się kupy jak błoto podeszwy. Pasuje do planu, jest sensowna, ale nie prowadzona po sznurku. A największą jej zaletą – humor. W tej robocie trzeba się pośmiać, inaczej człowiek (czy ropuch) by zwariował, nie? Świat zbudowany staranniej od Nowego Jorku, nadaje się do mieszkania równie dobrze, jak do turystyki.

 

Elementów punktowanych niewiele, ot, parę ptaszków i wyobrażenie smoka, co starczyło zaledwie na 3 punkty, ale w sumie, panie Zanais, będę obserwowała pańską karierę.

 

Moje złośliwości w odt mogę przesłać, potrzebuję tylko maila na priv.

Poproszę też adres fizyczny do wysłania licznych nagród.

 

A, i co do:

 mogłeś mieć na myśli raczej napar z kory tarniny – zawiera związki zwane taninami, które rzeczywiście mają działanie przeciwbiegunkowe. Należy natomiast pamiętać, że w pestkach tarniny znajduje się wysoka, nieraz śmiertelna dawka kwasu pruskiego

Taniny, czyli garbniki, są zawarte w korze, liściach i owocach, między innymi tarniny. Ale (o ile wiem) surowiec zielarski w postaci owoców się dryluje, jeżeli to jest możliwe – w przypadku pestkowca tarniny jest. Warto też owoce przed zaparzeniem rozdrobnić, patrz herbatki owocowe. Zresztą pestkę trzeba by rozgryźć, żeby się zatruć. No i – dawka czyni truciznę. Rozgryzienie jednej pestki jabłka nikomu nie zaszkodzi, ale kilkunastu brzoskwiniowych – może zabić. No i, żeby być całkiem dokładnym, w pestkach są glikozydy cyjanogenne, nie sam kwas pruski (który jest gazem).

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

To prawda – pisząc komentarz, do którego się tutaj odnosisz, wyobrażałem sobie owoce tarniny znikające jeden za drugim w przepastnym otworze gębowym detektywa Lowina, ale on istotnie nie może nawet przypadkiem rozgryźć pestek, a to z powodu nieobecności uzębienia. W sprawie glikozydów oczywiście masz rację. Krótko mówiąc – dziękujemy, Tarnino, za pouczenie co do swoich zastosowań!

 

Jednak warto być potomstwem farmaceutów ^^

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Witaj, Tarnino, ciężko pracująca jury!

 

 

Dzień dobry, panie Zanais. Co by pan powiedział na prostą robótkę?

Teraz ja miałem kosmate myśli… devil

Nie znam pańskich wcześniejszych dokonań

I tak to zostawmy? xD 

język tego kawałka przypomina nieślubne dziecko Brzechwy z Chandlerem, wychowane przez Dashiella Hammetta

Próba wyobrażenia sobie co masz tu na myśli, przypomina obmyślanie wyglądu dziecka Lowina i Ofelii :P

Zbywa też panu na szyku, ale nie tego oczekujemy od prywatnego detektywa. Nawet anglicyzmy i parę błędów gramatycznych można wybaczyć rasowemu gumshoe, grunt, że tekst ocieka tanią whisky i wielkomiejskim deszczem, i że zaludniają go metafory oraz żarty słowne tak soczyste, jak świeże jagody.

Póki jest zabawnie, może być z błędami. Dobrze wiedzieć ;) Nie no, bardzo dziękuję. Cieszy mnie, że jakiś klimat tu powstał. W życiu nie pisałem noira.

Świat zbudowany staranniej od Nowego Jorku, nadaje się do mieszkania równie dobrze, jak do turystyki.

Będzie rozbudowywany, będzie…

ale w sumie, panie Zanais, będę obserwowała pańską karierę.

Mam się bać? surprise

Moje złośliwości w odt mogę przesłać, potrzebuję tylko maila na priv.

To nie złośliwości, tylko porządna, bezcenna, edytorska praca, za którą serdecznie dziękuję.

 

 

 

 

Teraz ja miałem kosmate myśli… 

To uczesz :P

Próba wyobrażenia sobie co masz tu na myśli, przypomina obmyślanie wyglądu dziecka Lowina i Ofelii :P

I oto chodzi XD

Póki jest zabawnie, może być z błędami. Dobrze wiedzieć ;)

Nie może. Jeden komentarz spróbowałam napisać “w stylu”, i co? XD

Mam się bać? 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Na początek: gratuluję piórka! Widzę, że kompletnie rozwaliłeś system tym opowiadaniem : ) 

A teraz właściwy komentarz: choć nie lubię kryminałów, był to dla mnie przyjemny, rozrywkowy tekst. Trochę przewidywalny pod względem fabuły i przede wszystkim struktury, ale broni się odpowiednio dobranym humorem, ładnie skonstruowanymi charakterami bohaterów i ciekawymi, zabawnymi metaforami, które sprawiają, że forma tekstu jest oryginalna. 

Bohaterami są zwierzęta, więc było niebezpieczeństwo, że tylko na tym opierała się będzie fantastyka i równie dobrze zamiast nich mogliby być ludzie. W tym tekście poniekąd tak jest, ale w zasadzie cały jest przesycony charakterystycznymi przedmiotami i drobnostkami stylizowanymi na zwierzęce oraz cechami charakteru i sytuacjami opartymi na zwierzęcości bohaterów i moim zdaniem one doskonale bronią fantastyki w tym opowiadaniu i uzasadniają, dlaczego bohaterami są właśnie zwierzęta. 

Językowo jest dobrze, nie dostrzegłam mrowia błędów ani specjalnie wielkich niezręczności stylistycznych. Zauważyłam jednak nadmiar przymiotników i określeń, np. 

Uśmiechnięta wiewiórka o cudnej aparycji szczerzyła idealne zęby, najwyraźniej bardzo zadowolona z życia. 

Tu jakieś określenie przed niemal każdym rzeczownikiem, nie wygląda to dobrze. 

Błędów, jak wspomniałam, nie było szczególnie dużo, jakieś drobne literówki, powtórzenia, poniżej przykłady: 

Przyszłość rysowała się pod znakiem kartonu pod mostem. 

Powtórzenie. 

Zahaczyłem o drut kolczasty pewną drogą mi częścią ciała, którą używałem do siedzenia i zawisłem po drugiej stronie płotu. 

Czasownik używać wymaga dopełniacza, więc której

MAGIA pozwali zamienić skorupę orzechów laskowych w sam orzech. 

Literówka, pozwoli. 

Skoro profesor już niefortunnie zawisł na płocie(+,) to(-,) czemu by tego nie wykorzystać? 

Raczej przecinek przed to

Jej drobne łapki poruszały się prędkością błyskawicy, ładując, naciągając i wypuszczając kolejne pociski. 

Poruszały się prędkością. 

Doktor Gniazdo spisał się na medal i na ryjku Ofelii została tylko niewielka blizna, która(+,) jeśli mam być szczery, dodała jej uroku. 

Przecinek, bo wtrącenie. 

Hej, Sonato!

Na początek: gratuluję piórka! Widzę, że kompletnie rozwaliłeś system tym opowiadaniem : ) 

A dziękuję :) Fakt, wyszło lepiej niż się spodziewałem :)

Trochę przewidywalny pod względem fabuły i przede wszystkim struktury,

Ostatnio brałem udział w takim konkursie, w którym schemat fabuły był narzucony… a nie, to ten konkurs :P Trzymałem się schematu, co tu dużo gadać. Jest sprawa dla detektywa, to pewnie skończy się jak większość spraw, gdzie musi być happy end ;)

broni się odpowiednio dobranym humorem, ładnie skonstruowanymi charakterami bohaterów i ciekawymi, zabawnymi metaforami, które sprawiają, że forma tekstu jest oryginalna. 

Dziękuję, metafory czasem pisze głupie, ale czasem wyjdą dobre.

choć nie lubię kryminałów, był to dla mnie przyjemny, rozrywkowy tekst.

Psst, też nie lubię kryminałów. Ale kryminał fantasy to, co innego :)

 

Dziękuję za łapankę, zaraz poprawię i za miły komentarz :)

Pozdrawiam serdecznie

Witaj, Zanais !

 

Poniżej wrzucam moje jurorskie notatki:

 

Detektyw Lowin kontra Front Wyzwolenia Bobra (31582 znaków),

 

Przede wszystkim należą się brawa za lekkość w operowaniu językiem i dobry humor. Historia nie jest jakaś innowacyjna, w końcu jej kręgosłup jest narzucony wymogiem regulaminu, ale płynie do przodu bez przeszkód, snuta sprawnym językiem, z solidną dozą zabawy słowem i ciekawym światotwórstwem/animacją bohaterów. 

Najsłabiej (choć wcale nie “źle”) imo wypadła scena ratunku profesora.

Plan na opowiadanie wykonany.

Elementy dodatkowo punktowane też są, choć mało istotne dla historii.

 

Pozdrawiam!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Hej, Mytrixie!

 

Dziękuję za miłe słowa :)

Scena ratunku padła ofiarą limitu, ale cieszę się, że wciąż jakoś tam wyszła :)

Pozdrawiam!

Po pierwsze, gratuluję dziesiątki! :-)

Po drugie, podobało misię!

 

Podobnie jak wielu przedpiśców przede mną brakuje mi zabawnych, pogodnych opowiadań na portalu i w ogóle. Pod płaszczykiem rozrywki przemycają celne obserwacje i spostrzeżenia, a pisać podobne teksty naprawdę nie jest łatwo. Udana stylizacja, bo i chandlerowska, i garretowska, królika Rogera również by się znalazło i wiele innych jeszcze też.

 

Z marudzenia – trzy sprawy. 

Pierwszy dowcip z laleczką rozśmieszył, drugi też, przy trzecim, czwartym, piątym żarcie zaczynasz się zastanawiać, kiedy wreszcie Autor przejdzie do rzeczy i zejdzie z jej ogona oraz swoich spodni. 

Podobnie zareagowałam jako czytelnik na porównania i metafory. Pojawianie się ich w co drugim zdaniu zaczęło mnie nużyć, gdzieś tak po przeczytaniu 1/3 tekstu. Przesyt bodźców, którymi z procy raz po raz bombardował mnie Autor, sprawiał, że nie miałam nawet czasu na to, aby serdecznie się roześmiać, bo zanim przełknęłam jeden, miałam pełne usta drugiego.

Ostatnia rzecz z pudełka "czepiania się" – mało zbalansowana kryminalna fabuła, właściwie pretekstowa, gdyż mamy rozpoczęcie sprawy, środek jest już przejściem do końcowego rozwiązania – bobrowa scena, wreszcie pośpieszne zakończenie, właściwie zrobione w innym wątku. Humor jest dobry, ale jakby mało treści.

 

Z drobiazgów:

,Młode lisice drążą je delikatnymi łapkami i wypełniały garściami sosnowej żywicy z paprocią.

Tu coś nie gra. 

,Okazało się, że nieuczciwa walka z konkurencją była tylko szczytem nieprawidłowości.

Nielogiczne – "tylko szczytem"

Zatrzymał mnie również motyw papierosów z igieł modrzewia. Wiem, że fantastyka, ale zero prawdopodobne to drążenie.

 

Pozdrawiam!

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Hej, Asylum!

 

Dzięki, że wpadłaś.

Podobnie jak wielu przedpiśców przede mną brakuje mi zabawnych, pogodnych opowiadań na portalu i w ogóle. Pod płaszczykiem rozrywki przemycają celne obserwacje i spostrzeżenia, a pisać podobne teksty naprawdę nie jest łatwo. Udana stylizacja, bo i chandlerowska, i garretowska, królika Rogera również by się znalazło i wiele innych jeszcze też.

Dziękuję :) to było te 20% pochwał, teraz czas na 80% narzekań :P

 

Pierwszy dowcip z laleczką rozśmieszył, drugi też, przy trzecim, czwartym, piątym żarcie zaczynasz się zastanawiać, kiedy wreszcie Autor przejdzie do rzeczy i zejdzie z jej ogona oraz swoich spodni. 

Chodzi chyba o Rotę? Akurat rozmowę z nią uważam, za najlepszą część opowiadania, ale to subiektywne i wiem, że może się nie podobać. Nie mogłem jednak odmówić sobie wykorzystać (bez skojarzeń) femme fatale :P

 

Podobnie zareagowałam jako czytelnik na porównania i metafory. Pojawianie się ich w co drugim zdaniu zaczęło mnie nużyć, gdzieś tak po przeczytaniu 1/3 tekstu. Przesyt bodźców, którymi z procy raz po raz bombardował mnie Autor, sprawiał, że nie miałam nawet czasu na to, aby serdecznie się roześmiać, bo zanim przełknęłam jeden, miałam pełne usta drugiego.

Rozumiem, pojawiły się takie głosy. Mogę tylko zagwarantować, że w nowym Lowinie jest mniej metafor i porównań. Jak przeczytam wtedy, że mało śmieszny to sam się będę śmiał :P

 

Ostatnia rzecz z pudełka "czepiania się" – mało zbalansowana kryminalna fabuła, właściwie pretekstowa, gdyż mamy rozpoczęcie sprawy, środek jest już przejściem do końcowego rozwiązania – bobrowa scena, wreszcie pośpieszne zakończenie, właściwie zrobione w innym wątku. Humor jest dobry, ale jakby mało treści.

Limit i mój styl pisania. Zakładałem, że starczy na więcej fabuły, ale wyszło, jak wyszło. Poza tym fabułę narzucał schemat konkursowy, więc musiałem odbębnić też odpowiednie punkty po drodze.

 

Zatrzymał mnie również motyw papierosów z igieł modrzewia. Wiem, że fantastyka, ale zero prawdopodobne to drążenie.

Cóż, to zwierzaczki. Z igieł nie zrezygnuję. I tak – będę się bronił argumentem o fantastyce :) W rzeczywistości smoki nie mogłyby latać, zaklęcie niewidzialności oślepiałoby rzucającego, a krasnoludki byłyby głupie przez mały mózg. Myślę, że igły w tym zwierzakowym świecie to najmniejszy problem, jeśli chodzi o realizm.

Mam nadzieję, że te mankamenty nie przeszkodziły Ci czerpać radości z lektury :)

 

Dzięki za łapankę – poprawione :)

Pozdrawiam

Nie mogłem jednak odmówić sobie wykorzystać (bez skojarzeń) femme fatale :P

Tak, ale to była Twoja zabawa i powtarzające się metafory i motyw. :p Rozumiem, że przedszkolakom potrzebne utrwalenie, ale nie osobie dorosłej, skądinąd motyw i żarty fajne (copyrajty Anet)

Limit i mój styl pisania

Moim zdaniem, nie. Raczej warsztat i poprawianie. Fabuła to nie makaron, który musi się ciągnąć w nieskończoność, albo jest tak śliski, że nie możesz go w nieskończoność nanizać na widelec i łyżkę. :-)

Z igieł nie zrezygnuję

Nie rezygnuj, same igły mnie nie zdrzaźniły, bardziej to drążenie przez młode lisiczki i wypełnianie (nabijanie ich?) i kolejne zdanie o “Bezrobotnych”, dlaczego są takie, też so-so.

Mam nadzieję, że te mankamenty nie przeszkodziły Ci czerpać radości z lektury

Pewnie że nie, już pierwsza Cess mi się spodobała!

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

W rzeczywistości smoki nie mogłyby latać, zaklęcie niewidzialności oślepiałoby rzucającego, a krasnoludki byłyby głupie przez mały mózg.

No, z tym mózgiem, to kwestia proporcji :D Poza tym yes

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hej, Zanais! (Zanaisie? Czy to się w ogóle odmienia? ._.)

Leciutkie to opowiadanie i naprawdę przecudnej urody. Humor niby odrobinę rynsztokowy, ale bez przesady moim zdaniem, poza tym choćby był bardzo rynsztokowy, to by mi to nie przeszkadzało. Jak dla mnie na duży plus. Mój ulubiony gag to ucinanie komara – dosłownie prychnąłem. ;D

Zorientowałem się, że konkurs, w którym to opowiadanie brało udział, narzucał formę tekstom. Mam wrażenie, że to duża krzywda dla tej historii, wszak cały ten rubaszny zwierzyniec odebrałem jako szalenie sympatyczny i całkiem interesujący, a przyjemny humor tylko podbijał dobre wrażenie. Natomiast gdyby przyjrzeć się na przykład postaciom, to wieje tutaj niestety sztampą, którą poubierałeś w puszyste futerka – mamy i doświadczonego przez życie detektywa, i femme fatale, i porwanego naukowca, i szemrane towarzystwo jako informatorów. Zabrakło mi czegokolwiek zaskakującego, jednak nie jestem w stanie stwierdzić, czy to wina drakońskich reguł konkursu, czy w istocie miałeś po prostu taki zamiar.

Tym samym, jakkolwiek leciutki jest ten tekst, miły w odbiorze i wart poświęcenia czasu, tak obawiam się, że może być zbyt leciutki. Oprócz zwierzaków brak tu zaskoczeń, jakichś wyrazistych elementów, które dałyby się zapamiętać i wspominać.

Nie nudziłem się, ale zostaję z niedosytem. Pozdrawiam!

Hej, MrBrightside

Dzięki za odwiedziny i lekturę.

W sprawie postaci to, cóż, miały być sztampowe. Filmy noir, na których się inspirowałem, obrosły w pewne najbardziej charakterystyczne schematy – prywatny detektyw ze złamanym życiem, drapieżna, pełna seksu femme fatale (która uosabiała strach mężczyzn przed coraz bardziej rosnącą niezależnością kobiet), dobra, skromna dziewczyna (ta z kolei siedzi w domu i w kuchni, ach, ci mizogini). Więc tak, nie ma tu wiele oryginalności – na dodatek schemat konkursowy też swoje zrobił – ale taki był zamiar i biorę za niego pełną odpowiedzialność.

Napisałem to, bo wyglądało na zabawny setting. Wiem, że to nie jeden z tych skłaniających do myślenia ciężkich tekstów, ale nigdy taki nie miał być. Ot, zabawny pastisz na poprawienie humoru w konkursie na poprawienie humoru. Proszę nie doszukiwać się tu, nie wiadomo czego :)

Pozdrawiam!

Ot, zabawny pastisz na poprawienie humoru w konkursie na poprawienie humoru.

yes

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Po tylu zachwytach przedpiśców trudno napisać coś nowego. Wspomnę jednak, że ponieważ “Kto wrobił królika Rogera” jest jednym z moich ulubionych filmów, przyjęta przez Ciebie konwencja z założenia bardzo przypadła mi do gustu.

Na tym jednak oczywiście nie koniec, bo konwencja nie tylko jest dobrze obmyślana, ale też świetnie poprowadzona. Już na samym początku zrobił na mnie wrażenie bardzo efektowny opis wiewióry, a dalszy bieg opowieści trzymał ten wysoki poziom.

Nie do końca zrozumiałem, na czym polegało przestępstwo wiewióry. Ta MAGIA służyła do czegoś w rodzaju szpiegostwa gospodarczego? Bo chyba samo korzystanie z postępów techniki jako takich nie było zakazane?

No i wiem, że pewnie nie starczyło na to znaków, ale chętnie poznałbym zabarwienie ideologiczne Frontu Wyzwolenia Bobra. Bo trzeba przyznać, że nazwa brzmi intrygująco :D

Cześć, Światowiderze!

Zawsze miło mi widzieć zadowolonego czytelnika, choćby nie pisał nic nowego :P

Co do przestępstw Roty – używanie MAGIi w celu zdobyć dodatkowej masy orzechowej byłoby nieuczciwą praktyką pod kątem konkurencji. No i sama zamierzała przetrzymywać Kloppenheimera. Limit ograniczył wiele rzeczy, w tym jej motywacje. Każde zdanie było na wagę złota, a dość powiedzieć, że podpadła atakując Ofelię.

No i wiem, że pewnie nie starczyło na to znaków, ale chętnie poznałbym zabarwienie ideologiczne Frontu Wyzwolenia Bobra. Bo trzeba przyznać, że nazwa brzmi intrygująco :D

Nazwa może równie dobrze pasować do Klubu Wojujących Nudystów, ale spełniła swoje zadanie, bo zaciekawiła :P Poza tym to Ameryka – właściwie Lasmeryka – więc paramilitarnych organizacji tam bez liku ;)

Dziękuję za wizytę i pozdrawiam :)

Każde zdanie było na wagę złota, a dość powiedzieć, że podpadła atakując Ofelię.

Tyle zrozumiałem, ale to raczej nie starczyło, żeby zainteresowała się nią policja, stąd odczuwałem pewien brak w całej układance.

Uwielbiam każde słowo w „Detektywie Lowinie”. Tu chyba najbardziej oplułam ekran przy nadymającym się podgardlu :P

Więcej Lowina, więcej!

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

@nati-13-98

Miło mi, że się podobało! Za to Lowin z podgardlem nie ma do śmiechu ;)

Pozdrawiam

 

@Mortecius

Również dziękuję za wizytę i ślad. Akta Dresdena czytałem, ale wolę jednak detektywa Garretta. Są jednak tak podobni, że co tam – skojarzenie zupełnie na miejscu ;)

Pozdrawiam

Kilka zdań, które sprawiło, że kisłem:

 

Spojrzałem na biurko, gdzie leżał lekko przystrzyżony owad.

Nie znałem ich, ale to znaczyło tylko tyle, że ich nie znałem.

grał i śpiewał ochryple „What a wonderful wolf”

– Byłam młoda i głupia. – Wciąż jesteś. Młoda, oczywiście – dodałem, gdy zmrużyła ślepia.

 

No i plus za to:

– Wiesz, czemu, Roto? Bo ty zła wiewióra jesteś.

 

Piosenka szczurów mogłaby wyglądać lepiej, gdyby była kursywą, albo chociaż oddzielona enterami od reszty tekstu ;) ale to tylko taka sugestia, nie musisz się z nią zgadzać.

 

Wyrażę też opinię, że „Od” dużą literą wygląda dziwnie po dwukropku, ale to też opinia.

 

To zaś będzie już czystym czepialstwem, ale chciałem rzec, że ropuchy są kiepskie w sadzeniu susów, lepsze w tym są żaby :)

 

Jakie piękne zakończenie… aż za piękne…

 

Ogólnie, fajny tekst. Śmieszny, błyskotliwy i wciągający. No i to chyba wszystko, co chciałem powiedzieć :)

 

Pozdrawiam!

Precz z sygnaturkami.

Hej, Niebieski_kosmito

Dzięki za wizytę. Piosenka szczurów jest już kursywą. O dziwo, kiedyś ją tak zmieniałem i patrzę teraz, a zwykła czcionka. Tajemnica godna Lowina.

To zaś będzie już czystym czepialstwem, ale chciałem rzec, że ropuchy są kiepskie w sadzeniu susów, lepsze w tym są żaby :)

Absolutnie to nie czepialstwo. Ropuchy są niezdarne, słabo skaczą i robią to tylko w ostateczności, mają też gruczoły jadowe. W którymś komentarzu tłumaczyłem, że ropuch wynika z lepiej brzmiącej formy męskiej niż żabulc czy żaboch. Natomiast w nowym opowiadaniu wspominam, że Lowin miał ojca żabę, aby choć trochę usprawiedliwić jego możliwości.

Jakie piękne zakończenie… aż za piękne…

Konkurs na happy end zawiera happy end :P

Ogólnie, fajny tekst. Śmieszny, błyskotliwy i wciągający. No i to chyba wszystko, co chciałem powiedzieć :)

Tyle wystarczy ;) Dzięki i pozdrawiam

 

Konkurs na happy end zawiera happy end :P

Happy endy są mądre i donkey XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Konkurs na happy end zawiera happy end :P

Happy endy są mądre i donkey XD

Happy endy są dyskryminowane! Mądre to często nie są, ale jakie przyjemne!

Zwierzęcy kryminał noir ze szczęśliwym zakończeniem. Wow. Początek nieco mi się dłużył, ale im bardziej zagłębiałam się w akcję, tym większą radochę miałam z czytania. A trzeba Ci wiedzieć, że nie jestem wielką fanką opowiadań, w których bohaterami są zwierzęta, jakoś tak wolę ludzi. Tutaj podoba mi się, że całość kończy się może nie do końca moralnie, ale za to szczęśliwie. I bardzo doceniam wątek RPG-ów. :D Tytuł też udany.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Cześć, Verus

Miło mi, że Ci się spodobało, chociaż nie lubisz zwierzęcych opowieści :)

Co do zakończenia to pretensje proszę słać na adres Tarniny – wielkiej fanki i propagatorki happy endów. Żartuję, w takiej opowieści nic innego niż happy end, by nie pasowało.

I bardzo doceniam wątek RPG-ów. :D

Ach, te godziny (edytowane pod groźbą pobicia) SPĘDZONE (z pożytkiem) nad rpgami ;)

Tytuł też udany.

Dzięki :)

Pozdrawiam

 

 

Ach, te godziny stracone nad rpgami ;)

Stracone? :P

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Happy endy są dyskryminowane! Mądre to często nie są, ale jakie przyjemne!

Ej, dlaczego niemądre? Dlaczego, pytam?

Stracone? :P

… stracone…? cool

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Stracone? :P

… stracone…?

Ach, te godziny stracone nad rpgami ;)

Stracone? :P

Ahaha, cóż za niefortunne wyrażenie :D

Poprawione!

XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tak lepiej :P

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Wybacz, jeżeli coś się będzie powtarzało, ale nie czytałem przedpiśców.

Od czasów “Who framed Roger Rabbit?” wiadomo, że Chandler mógł zarobić olbrzymi szmal. Olbrzymi. Ale cóż, w tamtych czasach nikt nie bawił się w antropomorficzne zwierzaczki w konwencji noir. Nawiązań filmowych w Twoim tekście jest oczywiście dużo, dużo więcej (”Dirty Harry” mnie rozbroił) ;-) Nawet “Psy” się znalazły. :-D Pełen eklektyzm. Wziąłeś wszystkie wyświechtane klisze i rozegrałeś je żartobliwie. Pierwsza scena kupiła mnie z miejsca, a jeże… Co ty masz, u licha, do jeży?! ;-D Taki jeż to jest zwierz! ;-)

 

Mam tez wrażenie, że tempo jest lekkuchno nierówne (przeskoczyłeś dość gwałtownie do filmu akcji podczas uwolnienia profesora), dowcip w tej części jakby bardziej toporny, ale przy końcu wracasz do bondowosko-noirowskiego finału, z ta różnicą, że dobro wygrywa bezwarunkowo. I doskonale!

 

Świetnie się bawiłem. RPG jak hazard, ropuch jak krzyżówka Philipa Marlowe et consortes, bohaterów Hot Shots, Nagiej Broni, Top Secret, żarty lotów tak niskich, że uwielbiany przez mnie Mel Brooks by się nie powstydził – a przy tym napisane ze swadą, potoczyście, z zachowaniem konsekwencji fabuły, której udało ci się nie utopić w gagach i błyskotliwych (gdzieniegdzie) żarcikach.

 

Dziękuję ;-)

 

P.S.

 

że tylko owoce tarniny utrzymały moje jelita na miejscu

Jaki podliz!

Granie na żurze szanuję srogo :-D yes

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

No, tytuł z pewnością zwraca uwagę. :P

Na początku myślałam, że z tymi zwierzakami to tylko taka poetyka, a tymczasem okazało się, że to faktycznie swego rodzaju bajka zwierzęca. W połączeniu z fabułą nawiązującą do kryminału noir wychodzi to o tyle udanie, że w pierwszej konwencji mamy pewne stałe cechy zwierząt, a w drugiej stałe typy bohaterów, więc mimo niecodziennego zestawienia całkiem dobrze się jedno z drugim łączy i w efekcie wszystkie te postacie wypadają wyraziście. Narracja też konsekwentnie utrzymana w duchu noir, ale podkręcona absurdalnym humorem – co akapit, to barwny opis albo błyskotliwa uwaga. Poza tym na plus bardzo przyjemny dobór słownictwa i duża elastyczność językowa. Ogólnie czyta się miło.

Powodzenia w plebiscycie!

Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle

Hej, Psychofish

Dziękuję za wizytę i pochlebny komentarz :) Do jeży nic nie mam, o czym świadczy część druga Lowina i postać Penny. A czy Lowin ma coś do jeży, to już pytanie do niego :P

 

Mam tez wrażenie, że tempo jest lekkuchno nierówne (przeskoczyłeś dość gwałtownie do filmu akcji podczas uwolnienia profesora), dowcip w tej części jakby bardziej toporny, ale przy końcu wracasz do bondowosko-noirowskiego finału, z ta różnicą, że dobro wygrywa bezwarunkowo. I doskonale!

To dobre wrażenie. Niestety, limit opowiadania narzucił zwiększenie tempa. Ponieważ gawędziarski styl mi totalnie nie wychodzi, wszystko przedstawiam w formie “show”, co wydłuża tekst.

że tylko owoce tarniny utrzymały moje jelita na miejscu

Jaki podliz!

Granie na żurze szanuję srogo :-D yes

Dobrze wyszło xD

Dzięki za wizytę i pozdrawiam serdecznie!

 

 

Hej, black_cape

No, tytuł z pewnością zwraca uwagę. :P

Niektórzy nawet wyobrażali sobie po nim pisanej wersji “kina ślizganego”…

Na początku myślałam, że z tymi zwierzakami to tylko taka poetyka, a tymczasem okazało się, że to faktycznie swego rodzaju bajka zwierzęca.

Parę opowiadań na portalu widziałem ze zwierzątkami, ale mam nadzieję, że byłem pierwszy ze zwierzaczkowym noirem.

Narracja też konsekwentnie utrzymana w duchu noir, ale podkręcona absurdalnym humorem – co akapit, to barwny opis albo błyskotliwa uwaga. Poza tym na plus bardzo przyjemny dobór słownictwa i duża elastyczność językowa. Ogólnie czyta się miło.

Dziękuję :) 

Pozdrawiam serdecznie!

Uprzejmie proszę o nie klikanie cudzych komciów, jeśli nie łamią regulaminu!

Ja wiem, strona niedostosowana do mobilków, palce się mogą omsknąć, ale tak tylko zaznaczam ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Uprzejmie proszę o nie klikanie cudzych komciów, jeśli nie łamią regulaminu!

Ja wiem, strona niedostosowana do mobilków, palce się mogą omsknąć, ale tak tylko zaznaczam ;-)

Przepraszam, ale nie rozumiem :O

 

Zgłosiłeś chwalący opowiadanie komentarz black_cape do moderacji – zgaduje, że przypadkowo, np. podczas kopiowania fragmentów, do których się odnosiłeś. Link "zgłoś" tak ma, najczęściej dzieje się to podczas operowaniu na portalu z urządzenia mobilnego, z tego co wiem. :-)

 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Ja tak raz przez przypadek zgłosiłam swój własny komentarz, chcąc go edytować z telefonu. :P

Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle

:O

Zdecydowanie przypadkowo, o dziwo, piszę z komputera. Pewnie myszka mi się obsunęła…

Cześć, Zanais,

wielce doceniam pomysł, jest mega kreatywny i oryginalny, ale mnie osobiście nie przekonuje połączenie kryminału noir z uczłowieczonymi zwierzętami. To pierwsze lubię, to drugiej już mniej. Niby powinno to być fajne, ale podoba mi się raczej w kinematografii. W literaturze już mniej i jeszcze nie znalazłam takiej powieści z uczłowieczonymi zwierzętami, coby mi się podobała. Pojedyncze zwierzęta tak (szczególnie koty!), ale cały świat…

No więc chociaż opowiadanie jest poprawnie napisane, po prostu nie potrafię się wkręcić i kibicować którejkolwiek postaci, a zwłaszcza Lowinowi. Coś mi zgrzyta w narracji. Być może lepiej wyszłaby w tym przypadku trzecioosobowa, bo pozwoliłaby spojrzeć na ten niesamowity świat z szerszej, bardziej obiektywnej strony. IMHO pierwszoosobowa lepiej sprawdza się w nudnym/zwyczajnym świecie, gdzie największą czytelniczą rozrywkę można zaserwować ciekawym poglądem bohatera na świat albo gdy ma to uzasadnienie fabularne.

Oczywiście to całkowicie moja skromna opinia i jak często ostatnio wychodzę przez nią na zgorzkniałą, ale to opowiadanie dostało już tyle wspaniałych opinii, że chciałam podzielić się tym spostrzeżeniem ;)

Powodzenia w dalszym pisaniu!

 

EDIT: Ta muzyka mega pasuje do tego tekstu, dodaje niezłego klimatu. Generalnie miałam skojarzenia z The Wolf Among Us ;)

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Cześć, LanaVallen

Dzięki, że wpadłaś i przeczytałaś. Nie wiem, czemu ktoś miałby myśleć, że przez taki komentarz wychodzisz na zgorzkniałą – przecież nie ma tekstu, który podoba się wszystkim :)

Będę bronił pierwszoosobowej narracji, ponieważ książki detektywistyczne, które czytałem, były tak napisane i uważam, to za zdecydowany plus w stosunku do trzecioosobowej. Zauważ, że nawet w filmach noir był narrator pierwszoosobowy. Inna forma narracji zabrałaby mi humor Lowina, chyba że wszedłbym w “deep pova”, ale to już nie to samo.

W każdym razie dzięki, że chciało Ci się naskrobać komentarz :)

I Tobie również powodzenia :)

Dla mnie, prosze pana, to jest złoto :) Konwencja jest tak słodko zwariowana, że aż miło. Gagi, easter eggi, gierki słowne i żarciki lecą seriami jak z kałacha (OK, nie wszystkie trafiają, ale co z tego?), uśmiałem się z tej historyjki o zwierzątkach jak norka. 

Fajnie to napisałeś – bardzo dynamicznie i sprawnie. Nie wiem, czy jest sens w ogóle oceniać fabułę, bo ona jest tu tylko konstrukcją nośną, więc odpuszczę.

Ekstra to było, dzięki!

nawet w filmach noir był narrator pierwszoosobowy

Ekhm, ekhm. Część konwencji ;)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Pewnie będę się powtarzał, ale bardzo przyjemna lektura – przyziemna i zabawna. Konwencji zwierzęcej trzymałeś się bardzo spójnie, a przy tym co chwila czymś zaskakując. Bardzo dobrze skomponowała się z klimatami kryminałów noir (narracja pierwszoosobowa zdecydowanie!), które wyczułem nawet ja – a był to mój pierwszy przeczytany taki kryminał :P

Żeby specjalnie nie powtarzać już wymienionych tytułów, to z początku wydał mi się podobny do opowiadania „Cadbury: Bóbr, Któremu Brakowało” Dicka, choć tam skręciło to koniec końców w inną stronę (imho twój tekst zrealizował to, czego spodziewałem się po tamtym). Choć pewnie takie tytuły można mnożyć…

Tak czy inaczej brawo, na pewno jeszcze komuś polecę ten tekst :)

Слава Україні!

Cześć, Łosiot

Dziękuję bardzo :)

Fabułą się nie zajmuj, nie ma potrzeby, nie dość, że została pokarana limitem to jeszcze skrępowana wymogami konkursowego schematu. Dobrze ją nazwałeś – “Konstrukcja nośna”. Żarty jak z kałacha, ha! Tym nie sposób trafić wszystkim, ale waląc całą serią, ileś doleci.

Dzięki za lekturę i pozdrawiam

 

Hej, Golodh​ 

Ja też się będę powtarzał, więc dziękuję i miło mi, że się podobało. Kurczę, tego opowiadania Dicka nie znam, spróbuję zdobyć. Tekst miał być początkowo krótką historyjką dla żony do wykorzystania na lekcjach angielskiego, ale ewoulował. 

Dzięki za wizytę i pozdrawiam

 

Tarnino, Tarnino

Coś tu często zaglądasz :P

Coś tu często zaglądasz :P

Już mnie poganiają, żebym wstawała od klawiatury :P

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hejka ;)

Nie moje klimaty. Automatycznie stanął mi przed oczami film animowany “Zwierzogród” i choć na ekranie mogę oglądać, to w literkach nie porywają mnie podobne historie.

To tyle narzekania, ponieważ tekst oczywiście przeczytałam i doceniam zarówno swobodę z jaką żonglujesz dowcipami – dobrymi, żeby nie było :D – jak budujesz akcję, praktycznie bez wysiłku, jak kreujesz pełnokrwistych bohaterów. Odnoszę wrażenie, że świetnie się bawisz pisząc, a osiągając powyższy efekt jest to absolutnie fantastyczne.

Gratuluję wysokiego miejsca w plebiscycie:)

Hej, Arya

Rozumiem, konwencja zawsze może nie podpasować :)

Dziękuję, że, mimo wszystko, znalazłaś pozytywy. Owszem, bawiłem się przy tym tekście, choc nie byłem pewny, czy inni podzielą tę “zabawę” :)

Dziękuję za gratulacje i pozdrawiam!

Cześć!

 

Podobała mi się kreacja świata i to bardziej ona trzymała mnie przy lekturze niż sama detektywistyczna zagadka. Jest tu bardzo dużo szczegółów, ale są na tyle spójne, że nie powodują przesytu. Czytało się bardzo dobrze, akcja pędzi, nie dając nawet chwili wytchnienia, ale nie przeszkadzało mi to, bo tekst jest humorystyczny. Kreacja głównego bohatera zdecydowanie na plus. 

Hej, Alicello!

Konkurs miał narzucony schemat fabuły, a w 32k znaków zmieścić zupełnie nowy świat wraz z zagadką było mi trudno. Zresztą kryminałów nigdy nie pisałem. Miło mi, że jakoś wyszło i że Lowina oceniasz na plus :)

Pozdrawiam 

Sięgnąłem po spluwę, załadowałem kamień na gumę, wyjrzałem i wypuściłem suwenir. Krótki pisk powiedział mi wszystko. Zrobiłem dwa susy i stanąłem nad półleżącym, opartym plecami o ścianę białasem. Między oczami zaczynał mu wyrastać guz, lecz koleś nie ustępował.

Trochę mnie zatrzymał ten fragment. No bo Barnaba ucieka przed Lowinem, więc musi być zwrócony do niego plecami. Lowin strzela mu w plecy. Skąd zatem guz między oczami? Oczywiście istnieje możliwość, że nabił go w czasie wywrotki, ale i tak trochę mnie to wybiło z rytmu.

 

To Snail&Weasel z gumą ze ścięgien młodej sarny.

Pytanie o spójność światotwórczą: czy guma ze ścięgien młodej sarny nie byłaby w tym świecie odpowiednikiem, bo ja wiem, mydła z żydowskich dzieci?

 

Poza tymi drobiazgami jestem bardzo ukontentowana. Dynamiczna, świetnie napisana i wciągająca letura. W dodatku jeden z tych nielicznych typowo komediowych tekstów, który zdołał do mnie trafić i autentycznie mnie uśmiechnąć. Aż szkoda, że tak krótko.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Hej, Gravel

Trochę mnie zatrzymał ten fragment. No bo Barnaba ucieka przed Lowinem, więc musi być zwrócony do niego plecami. Lowin strzela mu w plecy. Skąd zatem guz między oczami? Oczywiście istnieje możliwość, że nabił go w czasie wywrotki, ale i tak trochę mnie to wybiło z rytmu.

Chwilę wcześniej jest:

Wśród kałuż błony pławne mają przewagę nad łapami, więc po chwili zobaczyłem go za śmietnikiem. Wtedy coś mi śmignęło koło głowy. Strzelał, jak biegał – niedbale i w desperacji.

Barnaba ukrył się za śmietnikiem i strzelał, dlatego jest pyskiem do Lowina. Może dyskutować nad celnością Lowina (coś tu duża), ale czasem i ropuch ma szczęście ;)

To Snail&Weasel z gumą ze ścięgien młodej sarny.

Pytanie o spójność światotwórczą: czy guma ze ścięgien młodej sarny nie byłaby w tym świecie odpowiednikiem, bo ja wiem, mydła z żydowskich dzieci?

Właściwie, to tak. Wolę myśleć, że to wykorzystany organ z przedwcześnie zmarłych, ale tak, jest dość makabrycznie. Zwierzęcy świat w ogóle ma pewien problem w antropomorfizacji (co mnie zabolało w drugim Lowinie) i wiele spraw lepiej zostawić niedopowiedziane, np. skórzane przedmioty, seks międzygatunkowy, mięsożercy i ich ofiary. Część trzeba zostawić umownemu podejściu czytelnika i autora, ale z perspektywy czasu pewnie bym zmienił te ścięgna.

Poza tymi drobiazgami jestem bardzo ukontentowana. Dynamiczna, świetnie napisana i wciągająca letura. W dodatku jeden z tych nielicznych typowo komediowych tekstów, który zdołał do mnie trafić i autentycznie mnie uśmiechnąć. Aż szkoda, że tak krótko.

Bardzo mi miło :) A krótkie, bo limit konkursowy…

Dziękuję za odwiedziny i pozdrawiam

Cześć, Zanaisie.

Wczoraj wieczorem zacząłem czytać zeszłoroczną antologię piórkowych opowiadań i zrobiłem to z postanowieniem, że gdy jakieś opowiadanie szczególnie mi się spodoba, to zostawię pod nim komentarz. Zostawiam więc komentarz, w którym – nie wysilając się zbytnio – napiszę, że bardzo podobało mi się Twoje opowiadanie, szczególnie sposób, w jaki połączyłeś kontrastujące ze sobą motywy, rzeczywiście jest w tym coś świeżego, a to już – wybacz leniwe powtórzenie – coś.

Pozdrawiam.

Hej, Palaio

Dzięki, że odkurzyłeś starego Lowina :) Noir ze zwierzątkami wydawał mi się dość pasujący do siebie, ale może nie na pierwszy rzut oka ;) Najważniejsze, że się spodobało.

Do zobaczenia w nowej antologii.

Pozdrawiam

Cześć, Zanaisie!

 

Przybywam z kart Fantastycznych Piór 2020.

Satysfakcjonująca lektura – z jednej strony nie było wielkich zaskoczeń, ale napisane jest bardzo lekko i spójnie. Chwyciły mnie porównania (choć rzucane nader często), dodające lekkości i humoru do opowiadania. Odniosłem wrażenie, że niektóre żarciki/elementy humorystyczne zostały dorzucone nieco na doczepkę, ot, tak, ale nie było to jakieś gryzące.

Nieco nawet narzekałbym, że Dżastowi idzie za łatwo, bo i ostatecznie udaje mu się uzyskać cel i wyjść na swoje, ale znów zrzucę to na karb konwencji.

Nazwałbym to tekstem czysto rozrywkowym, ale za to była to naprawdę przyjemna rozrywka.

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hej, Krokusie!

Miło mi, że było miło! Z żartami wiesz, jak jest. Bombardujesz i liczysz, że coś trafi ;) To grząski grunt i chyba nikomu nie spodobały się wszystkie, ale żaden nie był wrzucany na doczepkę.

Tak, konkurs był na ściśle określony model fabularny, a do tego wybrałem humorystyczną konwencję, więc opowiadanie jest dość lekkie. No i limit dość ograniczał.

Mimo wszystko jestem zadowolony z tego opowiadania. W końcu przyniosło pierwsze piórko ;)

Dzięki za komentarz i pozdrawiam

A więc historyjka o zrzędliwym, napalonym ropuchu rzucającym prostackie żarty? Okropność. Już sam tytuł nie wróżył nic dobrego. Kryminału w opowiadaniu nie znalazłem podobnie jak fabuły. Nie dzieje się tu zupełnie nic wciągającego. Prawdopodobnie cały tekst miał się obronić tylko tymi niskimi żartami, które atakują czytelnika co akapit. Bohater jest odpychający i absolutnie sztampowy pod względem osobowości. Do tego styl jest jak narzędzie tortur, po pierwsze ze względu na zupełną monotonię, a po drugie na mnogość idiotycznych porównań tego typu:

Spojrzała wielkimi ślepiami, niewinnymi jak świeży skrzek i czarnymi jak moja sytuacja finansowa.

Nazywali go Wrzodkiem, bo potrafił zaleźć za skórę bardziej niż czyrak na zadku.

Świat nie przedstawia sobą nic interesującego, wykorzystuje motyw, który jest do bólu oklepany nawet w popkulturze.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Hej, Osvaldzie

 

¯\_(ツ)_/¯

 

Pa, Osvaldzie

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

A więc historyjka o zrzędliwym, napalonym ropuchu rzucającym prostackie żarty?

Tak, z wyjątkiem prostackie. Są lepsze lub gorsze, ale w ramach konwencji i charakterystyki bohatera. Zrzędliwy, napalony ropuch rzuca odpowiednie dowcipy dla zrzędliwego, napalonego ropucha. Logiczne, prawda?

Okropność. Już sam tytuł nie wróżył nic dobrego.

Akurat do tytułu nikt uwag nie zgłaszał. Wręcz przeciwnie. Tylko Tobie się nie podoba. Jakoś to przeżyję.

Kryminału w opowiadaniu nie znalazłem podobnie jak fabuły.

Rozumiem. W takim razie polecam lupę.

Nie dzieje się tu zupełnie nic wciągającego.

Zadowoleni czytelnicy pisali co innego, ale wszystkim się nie dogodzi. Mnie nie wciąga opis kościoła przez Prousta, więc może mamy inny gust ;) ?

Prawdopodobnie cały tekst miał się obronić tylko tymi niskimi żartami, które atakują czytelnika co akapit

Myślę, że nie do końca zrozumiałeś tekst i konwencję. Nie przejmuj się, bywa.

Bohater jest odpychający i absolutnie sztampowy pod względem osobowości.

Sympatyczny antihero jest odpychający? Nie sądzę. Sztampowy? Nie, wpisujący się w konwencję noir i komedii. Jest bardzo przemyślany i uosabia to, co charakterystyczne dla obu tych gatunków.

Do tego styl jest jak narzędzie tortur, po pierwsze ze względu na zupełną monotonię,

Bla, bla, bla. Zupełna monotonia – bo? Potrafisz tylko rzucić słabą inwektywą i tyle? To raczej styl Twoich komentarzy jest nudny i sztampowy aż do bólu, ponieważ wciąż używasz tych samych epitetów i próbujesz wypowiadać się jako wszechwiedzący ktoś. Wyjaśnię Ci – czytelnicy mają inne odczucia niż Ty, więc nie wypowiadaj się za nich.

a po drugie na mnogość idiotycznych porównań tego typu:

Spojrzała wielkimi ślepiami, niewinnymi jak świeży skrzek i czarnymi jak moja sytuacja finansowa.

Nazywali go Wrzodkiem, bo potrafił zaleźć za skórę bardziej niż czyrak na zadku.

Porównania są lepsze i gorsze, jak to bywa z humorem. Skoro wypisałem gorsze, znaczy, że lepsze Ci się podobały. Dzięki. Miło słyszeć komplement.

 Świat nie przedstawia sobą nic interesującego, wykorzystuje motyw, który jest do bólu oklepany nawet w popkulturze.

Z pewnością jesteśmy zalewani ropuszymi detektywami przemierzającymi stylizowane na lata czterdzieste dwudziestego wieku amerykańskie miasto. I z procą w kieszeni. Podaj mi tak z dziesięć przykładów – chętnie poszukam inspiracji. Dzięki z góry!

I tutaj postanowiłeś odpisać po ponad dwóch miesiącach od komentarza. Ciekawe czemu. Czyżby miało to związek z zainteresowaniem administratora sytuacją? Wielce interesujące.

Tak, z wyjątkiem prostackie. Są lepsze lub gorsze, ale w ramach konwencji i charakterystyki bohatera. Zrzędliwy, napalony ropuch rzuca odpowiednie dowcipy dla zrzędliwego, napalonego ropucha. Logiczne, prawda?

Czyli bohater jest prostacki. Trudno go nazwać gościem na poziomie. No dla mnie żarty o wrzodach na tyłku trudno nazwać wzniosłym humorem.

Myślę, że nie do końca zrozumiałeś tekst i konwencję. Nie przejmuj się, bywa.

Zrozumiałem konwencję, ale nachalne żarty to nie kwestia samej konwencji, tylko nieumiejętności dobrania proporcji tekstu.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

I tutaj postanowiłeś odpisać po ponad dwóch miesiącach od komentarza. Ciekawe czemu. Czyżby miało to związek z zainteresowaniem administratora sytuacją? Wielce interesujące.

Teorie spiskowe zawsze w cenie, prawda? Opowiedz mi o tym jeszcze, przeprowadź psychoanalizę mojej osoby. Zapraszam.

Czyli bohater jest prostacki. Trudno go nazwać gościem na poziomie. No dla mnie żarty o wrzodach na tyłku trudno nazwać wzniosłym humorem.

Wzniosły humor? Zaciekawiłeś mnie. Proszę, podaj mi przykłady wzniosłego humoru.

Zrozumiałem konwencję, ale nachalne żarty to nie kwestia samej konwencji, tylko nieumiejętności dobrania proporcji tekstu.

Nie, nie wydaje mi się, abyś zrozumiał. I teraz przechodzisz od prostackich żartów do nachalnych, czyli teraz twierdzisz, że jest ich za dużo? (Czasem naprawdę piszesz tak, że za dużo zostaje w Twojej głowie). Proporcje tekstu nie są idealne, zgodzę się, ale ten zarzut się nawet nie pojawił w Twoim pierwszym komentarzu. Pewnie szukasz rozpaczliwie jakichś argumentów, czytając opinie innych. Powodzenia.

Teorie spiskowe zawsze w cenie, prawda? Opowiedz mi o tym jeszcze, przeprowadź psychoanalizę mojej osoby. Zapraszam.

Nie zrobię tego, bo byłoby to paskudne zachowanie. Nie jestem tu, żeby analizować kogokolwiek, wystarczają mi teksty.

Wzniosły humor? Zaciekawiłeś mnie. Proszę, podaj mi przykłady wzniosłego humoru.

Ironiczny, sytuacyjny, oparty o spostrzeżenia.

I teraz przechodzisz od prostackich żartów do nachalnych, czyli teraz twierdzisz, że jest ich za dużo? (Czasem naprawdę piszesz tak, że za dużo zostaje w Twojej głowie). Proporcje tekstu nie są idealne, zgodzę się, ale ten zarzut się nawet nie pojawił w Twoim pierwszym komentarzu. Pewnie szukasz rozpaczliwie jakichś argumentów, czytając opinie innych. Powodzenia.

Pojawił się, napisałem o żartach atakujących czytelnika z każdego akapitu, co przecież jednoznacznie wskazuje, że uważam, iż jest ich za dużo.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Nie zrobię tego, bo byłoby to paskudne zachowanie. Nie jestem tu, żeby analizować kogokolwiek, wystarczają mi teksty.

Lol. Przecież właśnie przed chwilą to zrobiłeś, szukając motywu mojego odpisania.

Ironiczny, sytuacyjny, oparty o spostrzeżenia.

Przykłady, nie opis.

Pojawił się, napisałem o żartach atakujących czytelnika z każdego akapitu, co przecież jednoznacznie wskazuje, że uważam, iż jest ich za dużo.

Nie, nie wskazuje. Są akapity i akapity. Żart w każdym akapicie nie oznacza “za dużo”. Żart w każdym zdaniu już prędzej. Naprawdę muszę tłumaczyć takie podstawy?

Lol. Przecież właśnie przed chwilą to zrobiłeś, szukając motywu mojego odpisania.

Nie, to nie była psychoanaliza. Napisałem, że ciekawi mnie skąd ten zapał do nagłego odpisywania. Ale już wiem, bo pochwaliłeś się na Shoudboxie, że jest to tylko chęć posiadania ostatniego słowa. No cóż, skoro tak, to nic sensownego raczej już nie napiszesz, będziesz tylko dążył do konfliktu i przepychanki słownej. Oddaję Ci ostatnie słowo, bo widzę, że bardziej niż ja tego potrzebujesz. Możesz odpisać, ja już nie będę tego ciągnął (ani pod tym opowiadaniem, ani pod pozostałymi dwoma).

Przykłady, nie opis.

Nie zacytuję z pamięci, ale sporo skeczy kabaretu Pod Egidą to dobry humor.

Nie, nie wskazuje. Są akapity i akapity. Żart w każdym akapicie nie oznacza “za dużo”. Żart w każdym zdaniu już prędzej. Naprawdę muszę tłumaczyć takie podstawy?

Ale słowo “atakuje”, już daje do myślenia.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Ale już wiem, bo pochwaliłeś się na Shoudboxie, że jest to tylko chęć posiadania ostatniego słowa. No cóż, skoro tak, to nic sensownego raczej już nie napiszesz, będziesz tylko dążył do konfliktu i przepychanki słownej.

I znów robisz psychoanalizę, chwytając mnie za słowa i dopisując sobie jakieś ich znaczenie. Sensu nie widziałem w Twoich komentarzach tutaj od początku, a jednak dyskusji nie skończyłem, bo trzeba prostować zakłamania. Oskarżenie mnie o dążenia do przepychanki słownej i konfliktu? Ty mnie oskarżasz? Idę się pośmiać.

Nie zacytuję z pamięci, ale sporo skeczy kabaretu Pod Egidą to dobry humor.

Oglądałem kabaret pd Egidę. Nigdy nie mnie śmieszył. Nie piszę tego złośliwie, mnie 99% polskich kabaretów nie śmieszy. Najbardziej lubię Hrabi i mały wycinek KMN. Ogólnie pisanie o humorze – niesamowicie subiektywnej rzeczy – jest bezcelowe. Jeśli większość czytelników pisze, że rozbawiło, to ok, jeśli nie, to nie. Jeśli kabaret ma skecz o kupie i ludzie się śmieją, to kim ja jestem, aby krytykować ich poczucie humoru? Nie podobają Ci się żarty tutaj? Nie ma sprawy, rozumiem. Znajdziesz setki tekstów z humorem dla siebie. I to jest fajne i tak powinno być.

Ale słowo “atakuje”, już daje do myślenia.

Może zamiast pisać zagadki słowne, to napisz komentarz?

Prawda, miałem się tutaj wtrącić z komentarzem. Jeżeli zdarzyło mi się parę razy powiedzieć, że zaliczam to opowiadanie do najlepszych na NF, to wobec podobnej recenzji wypada podtrzymać swoje zdanie lub ustąpić. Zrazu wyleciało mi z głowy, ale w końcu jestem…

A więc historyjka o zrzędliwym, napalonym ropuchu rzucającym prostackie żarty? Okropność.

Można nie lubić danego typu bohatera, ale trudno uznać jego kreację za obiektywną wadę tekstu.

Już sam tytuł nie wróżył nic dobrego.

Ja na przykład zawsze mam trudności z doborem tytułów, a o ile wiem – nie istnieją w tym zakresie żadne powszechnie uznane wytyczne. Kiedy próbowałem gdzieś przedstawić swój Błąd księżniczki Heleny, usłyszałem, że opowiadanie miałoby dużo większe szanse na przyciągnięcie czytelników pod tytułem Perwersje księżniczki Heleny. Czy aby na pewno należy zmierzać w tę stronę, w stronę krzykliwych artykułów prasowych z kategorii Strzał w tył głowy! (to o bramkarzu niezgule, jak się okazuje)?

Kryminału w opowiadaniu nie znalazłem podobnie jak fabuły. Nie dzieje się tu zupełnie nic wciągającego.

Gdyby jednak podjąć się klasyfikacji gatunkowej, należałoby je przecież uznać za kryminał lub coś bardzo zbliżonego. Fabułę siłą rzeczy ma, dosyć przewidywalną, ale nie ze wszystkim – nie było dla mnie oczywiste, że Lowin na końcu odzyska pieniądze i postrzeli złą wiewiórę – być może czytelnik dużo bardziej doświadczony ode mnie byłby w stanie to przewidzieć z wysokim prawdopodobieństwem, niegraniczącym jednak z pewnością.

Prawdopodobnie cały tekst miał się obronić tylko tymi niskimi żartami, które atakują czytelnika co akapit. (…) mnogość idiotycznych porównań tego typu

Tekst stoi celnymi żartami i trafnymi porównaniami, z których kilka lub kilkanaście najsłabszych dałoby się z korzyścią wyrugować (i zapewne nastąpiłoby to podczas profesjonalnej redakcji w przypadku przygotowywania do druku zbioru opowiadań o Lowinie). Niektóre przykłady tych udanych:

– Panno. Na imię mi Rothaarigundnassa.

– Kim ty jesztesz?

– Wróżką Zębuszką – syknąłem. – Gadaj albo zabiorę ci jedynki.

Bóbr z miską orzechów laskowych zniknął za drzwiami budynku przy samej rzece. O ile któryś z tych paramilitarnych drani nie miał problemu z osobowością, to porwanego wiewióra trzymali właśnie tam.

Trząsł wąsiskami jak przy wściekliźnie.

– Co ja tefaz zfobię?

Sięgnąłem do kieszeni i rzuciłem jej parę wizytówek, które zabrałem ze szpitala.

– Wstaw sobie implanty.

I dalej…

Bohater jest odpychający i absolutnie sztampowy pod względem osobowości. Do tego styl jest jak narzędzie tortur

Odpychający, narzędzie tortur? Trzeba uważać, aby nie wyczerpać leksykonu. Dosyć jest w literaturze światowej bohaterów morderców, gwałcicieli, rabusiów, nałogowych łgarzy. Chcemy porozmawiać o narzędziach tortur – jest jedna dosyć znana seria fantasy zaczynająca się w sumie od tego, że główny bohater torturuje niewinną dziewczynę. Jeżeli rubaszny ropuch jest odpychający, jak mamy określić tamte postaci? A co do sztampy…

Świat nie przedstawia sobą nic interesującego, wykorzystuje motyw, który jest do bólu oklepany nawet w popkulturze.

Świat stanowi intrygujące, nowatorskie połączenie konwencji baśni zwierzęcej i czarnego kryminału, z oryginalnym wykorzystaniem cech biologicznych właściwych poszczególnym zwierzętom. Łatwo dostrzec w nim elementy pastiszu tekstów reprezentatywnych dla wspomnianych gatunków. Za istotną zaletę uważam obfitość humoru sytuacyjnego i językowego. Umiejętna konstrukcja, spójność fabuły i brak zbędnych wątków, czułość do szczegółów (romantyczny opis Ofelii). Zręcznie i nienachalnie ukazana jest kwestia tego, jak postawa bohatera wpływa na jego funkcjonowanie. Opowiadanie przedstawia sobą ciekawy eksperyment na pograniczu gatunków, podający w lekkiej formie wartościowe wnioski, ze znacznym potencjałem rozwoju światotwórczego.

W rezultacie zatem nie uważam, aby podstawa merytoryczna mojej opinii o jakości literackiej tego tekstu wymagała rewizji.

Można nie lubić danego typu bohatera, ale trudno uznać jego kreację za obiektywną wadę tekstu.

Trudno też uznać za obiektywną zaletę.

Ja na przykład zawsze mam trudności z doborem tytułów, a o ile wiem – nie istnieją w tym zakresie żadne powszechnie uznane wytyczne.

Mnie tak głupi tytuł zniechęca, więc dałem temu wyraz w komentarzu.

Gdyby jednak podjąć się klasyfikacji gatunkowej, należałoby je przecież uznać za kryminał lub coś bardzo zbliżonego.

Nie ma tu elementów charakterystycznych dla kryminału. Fakt, że główny bohater jest detektywem to za mało. Aby z czystym sumieniem nazwać opowiadanie kryminałem musi się pojawić napięcie związane z rozwiązywaniem intrygi. Wypadałoby ten tekst zaklasyfikować po prostu jako opowiadanie przygodowe.

Tekst stoi celnymi żartami i trafnymi porównaniami, z których kilka lub kilkanaście najsłabszych dałoby się z korzyścią wyrugować (i zapewne nastąpiłoby to podczas profesjonalnej redakcji w przypadku przygotowywania do druku zbioru opowiadań o Lowinie). Niektóre przykłady tych udanych:

Żaden z przytoczonych przez ciebie przykładów mnie nie przekonuje. Humor jest infantylny i pozbawiony pazura, a porównania toporne.

Trząsł wąsiskami jak przy wściekliźnie.

A to przykład czego? Humoru czy trafnego porównania? Jaki to ma sen? Wiesz, jak się zachowują zwierzęta chore na wściekliznę? Na pewno trzęsienie wąsiskami nie jest tu adekwatne.

Odpychający, narzędzie tortur? Trzeba uważać, aby nie wyczerpać leksykonu. Dosyć jest w literaturze światowej bohaterów morderców, gwałcicieli, rabusiów, nałogowych łgarzy. Chcemy porozmawiać o narzędziach tortur – jest jedna dosyć znana seria fantasy zaczynająca się w sumie od tego, że główny bohater torturuje niewinną dziewczynę. Jeżeli rubaszny ropuch jest odpychający, jak mamy określić tamte postaci? A co do sztampy…

Zła postać nie koniecznie jest sztampowa. A Twoja wypowiedź o narzędziu tortur nijak się ma do mojego stwierdzenia.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Mnie akurat tytuł przyciągnął pod opowiadanie i z innym pewnie bym nie przeczytał (głównie dlatego, że było już stare):P

Слава Україні!

Ślimaku

Dziękuję za ten post.

 

Golodhu

Dzięki, mam nadzieję, że się zbytnio nie zdziwiłeś treścią ;)

 

Osvaldzie

Trudno też uznać za obiektywną zaletę.

Zdecydowanej większości czytelników bohater się spodobał. I to mi wystarczy. Wierzę w gust czytelników.

Mnie tak głupi tytuł zniechęca, więc dałem temu wyraz w komentarzu.

Tytuł pasuje do tekstu. Nie jest na poważnie, tak samo, jak opowiadanie. Z Twoją prywatną oceną jego “głupkowatości” nie zamierzam walczyć. W recenzjach zewnętrznych nie przypominam sobie podobnych opinii, tutaj też tytuł nie wzbudzał jakiejś niechęci.

Nie ma tu elementów charakterystycznych dla kryminału. Fakt, że główny bohater jest detektywem to za mało. Aby z czystym sumieniem nazwać opowiadanie kryminałem musi się pojawić napięcie związane z rozwiązywaniem intrygi. Wypadałoby ten tekst zaklasyfikować po prostu jako opowiadanie przygodowe.

Być może. Lubię mieszać gatunki. Jest jednak blisko do kryminału, więc dałem taki tag.

Żaden z przytoczonych przez ciebie przykładów mnie nie przekonuje. Humor jest infantylny i pozbawiony pazura, a porównania toporne.

To Twoja opinia, nie mam z nią problemu. Sądzę, że jakbym zobaczył rzeczy, które Ciebie śmieszą, również wiele z nich nazwałbym infantylnymi i pozbawionymi pazura (aż ciekawe, które opowiadania/książki uznajesz za zabawne). Tutaj też zdam się na gust czytelniczy.

A to przykład czego? Humoru czy trafnego porównania? Jaki to ma sen? Wiesz, jak się zachowują zwierzęta chore na wściekliznę? Na pewno trzęsienie wąsiskami nie jest tu adekwatne

Widziałem filmy ze zwierzętami chorymi na wściekliznę. Niektóre ruszały pyskiem w niekontrolowany sposób, co jednocześnie wprawiało wąsy w ruch.

Zła postać nie koniecznie jest sztampowa. A Twoja wypowiedź o narzędziu tortur nijak się ma do mojego stwierdzenia.

Niekoniecznie? Ślimak o czymś innym mówił, nie wiem, dlaczego tak dziwnie odczytałeś jego wypowiedź. Uznał, że określenie “odpychający” pasuje do postaci powszechnie uznawanych za złe, np. osób, które torturują. Nie oskarżył złych postaci o sztampę.

Nazywasz Lowina sztampową postacią, z jakiego konkretnie powodu?

 

 

Nie, Zan, czegoś takiego się wtedy spodziewałem:P

Слава Україні!

Trudno też uznać za obiektywną zaletę.

Czyli w sumie kwestia uznaniowa, a nie żadna “okropność”.

Mnie tak głupi tytuł zniechęca, więc dałem temu wyraz w komentarzu.

Tytuł pasuje do tekstu. Nie jest na poważnie, tak samo, jak opowiadanie. Z Twoją prywatną oceną jego “głupkowatości” nie zamierzam walczyć. W recenzjach zewnętrznych nie przypominam sobie podobnych opinii, tutaj też tytuł nie wzbudzał jakiejś niechęci.

Głupi ten tytuł? To fakt czy opinia, bo przedstawiasz jakby fakt? Naprawdę, jeżeli znasz jakieś dogodne w użyciu kategorie doboru i oceny tytułów, zapoznałbym się z chęcią, przydałyby się ogromnie. Na razie orientuję się tylko, że wiele arcydzieł ma tytuły proste, jednowyrazowe, nieraz wręcz trywialne. Tutaj – właśnie – jest jeszcze sprawa przyjętej konwencji.

Aby z czystym sumieniem nazwać opowiadanie kryminałem, musi się pojawić napięcie związane z rozwiązywaniem intrygi.

Być może. Lubię mieszać gatunki. Jest jednak blisko do kryminału, więc dałem taki tag.

Ze względu na cechy pastiszu intryga jest dosyć przewidywalna, pewnie można ją nawet nazwać pretekstową w stosunku do światotwórstwa, ale czy istotnie uważałeś od pierwszej chwili za oczywiste, że profesor nie jest wujkiem Roty i po co dokładnie wynajmuje ona Lowina?

Żaden z przytoczonych przez ciebie przykładów mnie nie przekonuje.

Rozumiem i szanuję, niemniej (co wyraźnie zaznaczyłem) pisałem komentarz przede wszystkim celem zakomunikowania, że to ja nie czuję się przekonany o słabości tego tekstu.

A to przykład czego? Humoru czy trafnego porównania? Jaki to ma sens? Wiesz, jak się zachowują zwierzęta chore na wściekliznę? Na pewno trzęsienie wąsiskami nie jest tu adekwatne.

Oczywiście, że wścieklizna może powodować niekontrolowane drżenia mięśniowe. Humor zaś (nieco mroczny) wynika właśnie z nieadekwatności: detektyw odnosi się do strasznej i śmiertelnej choroby poprzez jej nieoczywisty, błahy objaw – porównaj kapitalną scenę z Dzikiego białka Chmielewskiej, gdzie bohaterowie wskazują tyłozgięcie tułowia jako podstawowy skutek zatrucia cyjankami. Przy tym ta nieadekwatność może być sensownie umotywowana, Lowin jako płaz na wściekliznę nie zachoruje, nie musi mieć o niej dokładnej wiedzy. Tak to przynajmniej odbieram, nie upieram się, że to jedyna poprawna interpretacja.

Zła postać niekoniecznie jest sztampowa. A Twoja wypowiedź o narzędziu tortur nijak się ma do mojego stwierdzenia.

Uznał, że określenie “odpychający” pasuje do postaci powszechnie uznawanych za złe, np. osób, które torturują. Nie oskarżył złych postaci o sztampę.

Tak, a ponadto chciałem zwrócić uwagę, że jeżeli lada co nazwiemy narzędziem tortur, to w przypadku rozmowy o rzeczywistych narzędziach tortur poniekąd staniemy wobec braku wokabuł.

Dawno temu obiecałem, że wrócę po Lowina. To jestem. :-)

I znów dostałem to, czego chciałem. 

Przed oczami pojawił się Robert Mitchum “Żegnaj laleczko”, Humphrey Bogart “Sokół maltański”… zaraz pędzę oglądać po raz enty. :-)

Dziękuję.

 

P.S.

Chandler byłby dumny. 

Hej, MeneTekelFares

Dawno temu obiecałem, że wrócę po Lowina. To jestem. :-)

Późno, czy nie, ważne, że dotarłeś :)

I znów dostałem to, czego chciałem. 

Przed oczami pojawił się Robert Mitchum “Żegnaj laleczko”, Humphrey Bogart “Sokół maltański”… zaraz pędzę oglądać po raz enty. :-)

Dziękuję.

Bardzo miło to słyszeć. Tylko humoru w tych klasykach niewiele, ale może tak i lepiej? Więcej zostanie dla Lowina ;)

 

P.S.

Chandler byłby dumny. 

Mam nadzieję :P

Dziękuję za odwiedziny i życzę przyjemnych seansów :)

 

Odpowiadanie czytałem dość dawno.

Muszę powiedzieć, że nie zgadzam się z komentarzem Osvalda. Z drugiej strony – nie umiem się też podpisać pod niezwykle entuzjastycznymi komentarzami innych osób. 

Opowiadanie jest napisane bardzo solidnie, nie potrafię i nie chcę się na siłę czepiać strony technicznej. Niemniej – jestem kimś biegunowo odległym od grupy docelowej, do której kierowany był tekst. Historie detektywistyczne zawsze mnie wyjątkowo nudziły, dodatkowo dość powiedzieć, że nie jestem fanem kreskówek ze zwierzątkami w roli głównej. Bo tak odebrałem tekst – sprawnie rzemieślniczo napisany odpowiednik kreskówki dla dzieciaków 10-15 lat. Pewnie gdybym tyle miał, to bym był zachwycony. Teraz, cóż… Przyznam, że po prostu przeczytałem, lekko wzruszyłem ramionami i tyle. Humor nie mój, fabuła nie wciągnęła. Niemniej – na obronę tekstu zaznaczam, że widzę wysokie walory warsztatowe. 

Jest to niewątpliwie dobry tekst, który jednak mnie osobiście nie poruszył z prostego względu – mam w sobie za dużo zgryźliwego, starego piernika i już mnie takie klimaty nie bawią. 

Ale gdybym był wydawcą, to patrzałbym na to inaczej. Jako książeczka, może z ilustracjami – chyba dałbym zielone światło. Może w tym wypadku trochę doszlifować i złagodzić niektóre fragmenty, bo postać Wrzodka faktycznie ciut odstaje tonem od reszty tekstu.

Generalnie pod względem technicznym jest naprawdę ok.

Hej, Silverze

Dzięki za opinię i to zrozumiałem, że jeśli nie jesteś tą przysłowiową “grupą docelową” tekst nie przypadł Ci do gustu. Nie ma z tym problemu, trudno przekonać się do opowiadania humorystycznego, jeśli humor nie przypasuje. Chciałbym tylko zaznaczyć, że klimat noir nie jest dla dzieci w wieku 10-15 lat i choć pośmiałyby się z paru żartów, nie docenią pewnych nawiązań i konwencji ;)

Twoja opinia pokazuje, że można napisać ocenę tekstu, który się nie podoba, a jednak znaleźć w nim jakieś pozytywy. Wrzodka już wziąłem sobie wcześniej do serca i w następnym Lowinie (który jest bardziej dla dorosłych, ale, no cóż, dalej kryminał) nie ma takich postaci.

Dzięki wielkie i pozdrawiam

Chciałbym tylko zaznaczyć, że klimat noir nie jest dla dzieci w wieku 10-15 lat i choć pośmiałyby się z paru żartów, nie docenią pewnych nawiązań i konwencji ;)

To tylko dowodzi, że wydawca byłby ze mnie taki, jak z koziego zadka trąba. Pisarz zresztą podobnie. Napisałem szczerze jak to widzę oczami prostego czytelnika i w sumie tyle.

 

Twoja opinia pokazuje, że można napisać ocenę tekstu, który się nie podoba, a jednak znaleźć w nim jakieś pozytywy

No bo pozytywy zwykle są, a tutaj nie tylko “jakieś”, lecz jest ich wręcz bardzo dużo: spójny i pomysłowy świat, konsekwentny styl, klimat zbudowany zgodnie z zamysłem autora, humor – może nie mój – ale jest i to sporo, całość opisana porządnie i w klarowny sposób.

Sam fakt, że dany tekst mnie nie przekonał nie jest wystarczającą przesłanką, by sądzić, że jest kiepski sam przez siebie. Musiałbym być ograniczony, by tak sądzić. 

To jakbyś zaprojektował budowlę z dużym znawstwem, konsekwencją stylu, ciekawymi rozwiązaniami architektonicznymi, ale w stylu romańskim, a ja akurat preferuję gotyk. 

Niemniej – umiem docenić projektanta przy pracy, nie wymaga to wiele. Chyba każdy w miarę życzliwie nastawiony do innych człowiek potrafi wykrzesać z siebie tę niewielką iskierkę obiektywizmu. Jeśli chce. 

 

To tylko dowodzi, że wydawca byłby ze mnie taki, jak z koziego zadka trąba. Pisarz zresztą podobnie. Napisałem szczerze jak to widzę oczami prostego czytelnika i w sumie tyle.

Silverze, nie piszesz źle, a jako wydawca najwyżej byś wiedział tyle, co ja, czyli niewiele ;)

 

Patrzę na teksty tak samo, jak Ty, i bardzo dobrze to ująłeś. Konwencje są różne i nie zawsze nam pasują, ale to nie znaczy, że są gorsze. Nie przypominam sobie opowiadania, w którym nie znalazłbym zupełnie NIC wartego pochwały.

Niemniej – umiem docenić projektanta przy pracy, nie wymaga to wiele. Chyba każdy w miarę życzliwie nastawiony do innych człowiek potrafi wykrzesać z siebie tę niewielką iskierkę obiektywizmu. Jeśli chce. 

Jeśli chce. Czasem to już zbyt wiele ;)

Spoko tekst i nie powiedziałbym że dla dzieciaków ;).

Cieszę się, Torfeuszu. Dzięki za odwiedziny :)

To inny tekst niż te, które wcześniej czytałam. Ale wciąż podtrzymuję, że masz bardzo oryginalne podejście do pisania. Można u Ciebie trafić na różne gatunki, bohaterów, nie zauważyłam powtarzalności, przez co z każdym tekstem czuć taką świeżość.

 

Podoba mi się, że wziąłeś na cel zwierzęta. Przypomniałam sobie takie dwie animacje:

 

Podejrzewałem, że te drążyły stare jeże między dłubaniem w nosie a wizytą w latrynie.

XD

Rozbawiło mnie. :D

 

Ależ masz tu bogactwo zwierząt i zwyczajów, jaka mnogość odniesień i te zabawne wstawki poważnym tonem (kreski z jabłecznika xd), wiele tu smaczków i takiego luźnego humoru, w sam raz na grudniowe wieczory. A jeszcze do tego wątek kryminalny, szemrane dzielnice, dla mnie super.

 

Ciekawie czytać o zwierzętach i robaczanej diecie. Te ich speluny, przypalone dżdżownice, „What a wonderful wolf”, wszystko tworzy taki niepowtarzalny, czarno-komediowy klimat.

 

Bobry i ta ich twierdza. Łał, nawet drut kolczasty mają. :D

 

Świetna scena z Ofelią. Bardzo wyrazista.

 

Akcja ratunkowa dość szybka i trochę mi zabrakło śledztwa wcześniej. Wchodzą na teren bobrów, od razu widzą profesora, wszystko dość gładko idzie. ;)

 

Końcowy twist z ranną Ofelią i Rotą, która wymyśliła taką intrygę – podoba mi się, choć bohater, który w sumie w pojedynkę dał radę tak wiele, już trochę mniej, więc to takie czepialstwo ode mnie.

 

Bo całościowo ten świat urzeka – właśnie tym nawiązaniem do nas, a jednocześnie oryginalnym przedstawieniem.

 

I nie, stanowczo nie jest to tekst dla dzieci, jak mignęło mi gdzieś w komentarzach. XD

 

Fakt, że występują zwierzęta, nie ma nic wspólnego z dziecięcym odbiorcą. Wystarczy spojrzeć na BoJacka Horsemana.

 

Pozdrawiam,

Ananke

A cóż to za nekromancja?! ;)

Miło, że wpadłaś Ananke. Mam do tego opowiadania sentyment, bo bawiłem się przy nim nadzwyczaj dobrze, a jeszcze okazało się piórkowe dzięki nominacji Drakainy.

Zostało mi tu chyba 1,5k znaków do limitu, wtedy jeszcze nie pisałem pod suwak ;)

Dla dzieci? Absolutnie nie! Mamy tutaj prócz narkotyków, fajek i seksualnie rozbuchanego detektywa, jeszcze fretki lekkich obyczajów.

Dobrze, że jeszcze przyniosło komuś odrobinę uśmiechu :)

Pozdrawiam

Już dawno miałaś wpaść, ale widzisz, co się dzieje na forum, konkurs goni konkurs, a ja gonię opowiadania. :D

Dla dzieci? Absolutnie nie! Mamy tutaj prócz narkotyków, fajek i seksualnie rozbuchanego detektywa, jeszcze fretki lekkich obyczajów.

Ja wiem, że nie, zdziwiło mnie tylko, że Silver tak uznał. XD

Złodziejskie to sporo tekstów, fakt.

Ja wiem, że nie, zdziwiło mnie tylko, że Silver tak uznał. XD

Pierwszą animacją dla dorosłych, którą obejrzałem był Heavy Metal z 1981. Wtedy nie było tego wiele, Kot Fritz i może parę innych. Teraz od groma ;)

Bo w Polsce wciąż pokutuje przekonanie, że animacje są dla dzieci. 

Powoli się to zmienia. :) 

 

Jeszcze odnośnie Twojego opowiadania – skojarzyło mi się z animacją „Fantastyczny Pan Lis”, ale tam było oczywiście dużo łagodniej. ;) 

Nowa Fantastyka