- Opowiadanie: Gekikara - Nie uciekniesz przed cieniem

Nie uciekniesz przed cieniem

Od kilku dni za­sta­na­wiam się i za­sta­na­wiam, co zro­bić z tym tek­stem.

Pi­sa­ny był na pe­wien nabór, ale wy­szedł o wiele za długi, więc leżał i tak nie za bar­dzo mia­łem co z nim zro­bić... więc niech już dłu­żej nie leży.

 

Oczy­wi­ście dzię­ku­ję be­tu­ją­cym za be­to­wa­nie. :)

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Nie uciekniesz przed cieniem

Świa­tło za­pa­la­ło się i gasło, jakby ko­ry­tarz był oświetlany przez stro­bo­sko­p. Ca­me­ron biegł to przez wszech­ogar­nia­ją­cy mrok, to przez potok ośle­pia­ją­ce­go bla­sku, sta­ra­jąc się nie po­tknąć o żadną nie­rów­ność czy próg, nie za­ha­czyć o zdra­dli­we prze­szko­dy – po­rę­cze, klam­ki, za­wo­ry – wy­ra­sta­ją­ce ze ścian w naj­bar­dziej nie­ocze­ki­wa­nych miej­scach.

Na­pę­dzał go strach.

Za każ­dym razem, kiedy lampy gasły, oraz potem, w mo­men­cie, w któ­rym znów się za­pa­la­ły, jego serce pró­bo­wa­ło prze­ci­snąć się przez gar­dło. Biegł, a za­wie­szo­ny na szyi kru­cy­fiks obi­jał się o klat­kę pier­sio­wą.

Ca­me­ron z obawą zer­kał na cie­nie, które peł­zły po ścia­nach, pró­bu­jąc go do­paść. Z każ­dym kro­kiem były nieco bli­żej.

Biegł tak i biegł – bez końca.

*

Płuca pie­kły bólem, kiedy pró­bo­wał wy­krztu­sić ostat­ki za­le­ga­ją­cej w nich cie­czy per­flu­oro­wa­nej. Każdy mię­sień świe­żo wy­dru­ko­wa­ne­go ciała drżał, nie­przy­wy­kły do pracy, któ­rej długo miało nie być końca.

Ca­me­ron wstał, pod­pie­ra­jąc się o kra­wędź wy­peł­nio­ne­go od­żyw­czym pły­nem po­jem­ni­ka, w któ­rym przy­je­chał z Hali Na­ro­dzin, ale zaraz z po­wro­tem usiadł. Wi­ro­wa­ło mu w gło­wie, pul­so­wa­ło w uszach, a świat roz­my­wał się przed oczy­ma. Pró­bo­wał coś po­wie­dzieć, ale język sta­wał koł­kiem.

Wedle sta­ty­styk doj­dzie do sie­bie w dzie­sięć do dwu­dzie­stu pię­ciu minut.

Na szczę­ście mózg dzia­łał jak na­le­ży. Neu­ro­ny osią­ga­ły pełną spraw­ność w trak­cie kil­ku­dzie­się­ciu se­kund, bom­bar­du­jąc się na­wza­jem sy­gna­ła­mi elek­trycz­ny­mi, pod­czas gdy świa­do­mość Ca­me­ro­na Su­are­za po­grą­żo­na jesz­cze była w bło­gim le­tar­gu.

Tyle że on wcale nie roz­pły­wał się w nir­wa­nie nie­świa­do­mo­ści. Przez cały ten czas, dłu­gie de­ka­dy, kiedy w teo­rii był tylko za­pi­sem w pa­mię­ci kom­pu­te­ra, prze­ży­wał jeden nie­koń­czą­cy się kosz­mar.

W sumie to nie do­wie­rzał, że się obu­dził.

Wszyst­ko poza mi­ga­ją­cym świa­tłem i nie­koń­czą­cym się ko­ry­ta­rzem było dla niego fan­ta­zją nie­przy­sta­ją­cą do rze­czy­wi­sto­ści.

– Jest! – za­wo­łał ktoś. Ca­me­ron nie po­tra­fił okre­ślić, z ja­kie­go kie­run­ku. – Dwu­dzie­sty szó­sty. Bę­dzie wię­cej?

– Skąd mam wie­dzieć?! – od­parł drugi głos. – Za pół go­dzi­ny daj mu ja­kieś ciu­chy i niech idzie tam, gdzie resz­ta.

Wpa­ko­wa­li go na nosze – nie miał siły pro­te­sto­wać – i za­bra­li go do bo­le­śnie ja­sne­go miej­sca, zbyt mocno oświe­tlo­ne­go dla oczu, które jesz­cze nie przy­wy­kły do pa­trze­nia.

– Zaraz ci się po­pra­wi. – Ktoś pró­bo­wał dodać mu otu­chy. Chyba ko­bie­ta. – Pa­mię­tasz jak masz na imię?

– Camr­non Sur…ez – wy­beł­ko­tał. – Nmerr…Sied…na­ście.

– Już, wy­star­czy – prze­rwa­ła mu. – Wszyst­ko się zga­dza. Po­zna­jesz mnie?

Ca­me­ron wy­tę­żył wzrok i pró­bo­wał przy­po­mnieć sobie, gdzie sły­szał ten głos.

Choć więk­szość po­dró­ży prze­by­wa­li w bez­cie­le­snej po­sta­ci, jako in­for­ma­cja zma­ga­zy­no­wa­na na ser­we­rach stat­ku, nie mogli cał­kiem wy­łą­czyć świa­do­mo­ści – to rów­na­ło­by się śmier­ci. Dla­te­go śnili cały ten czas, w naj­więk­szym moż­li­wym spo­wol­nie­niu.

Do­pie­ro w po­bli­żu wy­zna­czo­ne­go celu w Ka­dziach roz­po­czy­nał się pro­ces kon­struk­cji no­wych ciał na pod­sta­wie skanu ory­gi­na­łu. Po­tocz­nie na­zy­wa­no go dru­ko­wa­niem, bo przy­po­mi­nał pracę dru­ka­rek 3D, choć bu­dul­cem były ko­mór­ki. Trans­fer cy­fro­wej duszy do bio­lo­gicz­ne­go mózgu na­stę­po­wał, gdy ciało już było go­to­we.

W ten spo­sób lu­dzie mogli prze­mie­rzać ko­smos.

Jed­nak prze­trans­fe­ro­wa­ne wspo­mnie­nia Ca­me­ro­na były nie­wy­raź­ne. Znacz­nie le­piej pa­mię­tał swój sen. Swój kosz­mar.

– Nie szko­dzi – po­now­nie ode­zwa­ła się ko­bie­ta, któ­rej roz­my­ta twarz na­bie­ra­ła ostrzej­szych rysów. – Je­stem…

– Nan…ko – wy­po­wie­dział.

Pa­mię­tał ją ze szko­le­nia. Była le­ka­rzem. Miała mo­ni­to­ro­wać stan zdro­wia wy­dru­ko­wa­nych.

– Tak, to ja. Na­na­ko Sato, numer dwa­na­ście, cho­ciaż coś się po­chrza­ni­ło i zo­sta­łam wskrze­szo­na jako pierw­sza.

– Pier… wszy pwi…nien być Greg…

– Gre­go­ry Shaw, zga­dza się. Ope­ra­tor Kadzi – do­koń­czy­ła za niego. – Jak mó­wi­łam, coś się po­chrza­ni­ło. Za­czę­ło nas wskrze­szać bez niego i nie w tej ko­lej­no­ści, co po­trze­ba.

– Kiedy? – za­py­tał już wy­raź­niej, od­zy­sku­jąc spraw­ność ję­zy­ka. Wzrok też już wra­cał do normy i mógł się zo­rien­to­wać, gdzie jest.

– Kil­ka­na­ście go­dzin temu. Ty je­steś dwu­dzie­sty szó­sty i jak na razie ost… – prze­rwa­ła, bo wła­śnie ko­lej­ne nosze wje­cha­ły do szpi­tal­nej sali.

Leżał na nich Gre­go­ry Shaw. Beł­ko­tał coś ner­wo­wo i do­ty­kał się po ciele.

Ca­me­ron pró­bo­wał wstać, ale zaraz klap­nął z po­wro­tem na nosze.

– Po­zwól sobie na chwi­lę od­po­czyn­ku – po­ra­dzi­ła mu Na­na­ko. – Nie­dłu­go wielu bę­dzie cię po­trze­bo­wać.

*

W ciągu ko­lej­nych dwóch go­dzin Shaw za­trzy­mał pracę Kadzi i licz­ba ciał wy­dru­ko­wa­nych przed cza­sem za­trzy­ma­ła się na trzy­dzie­stu trzech, co było jedną z nie­wie­lu do­brych in­for­ma­cji.

Nie udało się usta­lić przy­czy­ny awa­rii, przede wszyst­kim dla­te­go, że naj­bar­dziej kom­pe­tent­ny do tego czło­nek za­ło­gi nadal prze­by­wał w za­so­bach pa­mię­ci stat­ku jako zbiór ku­bi­tów, a ka­pi­tan – czwar­ty z wy­dru­ko­wa­nych – gdy tylko sta­nął na nogi, za­mknął się w ka­ju­cie i nie od­po­wia­dał na we­zwa­nia.

Teo­rii wy­ja­śnia­ją­cych przed­wcze­sne uru­cho­mie­nie Kadzi oraz ge­ne­ra­to­rów gra­wi­ta­cji było wiele: od naj­bar­dziej pro­za­icz­nych, czyli nie­wy­kry­tej na Ziemi uster­ki sys­te­mu, przez lot zbyt bli­sko mi­kro­sko­pij­nej czar­nej dziu­ry, po ano­ma­lię kwan­to­wą.

Ja­ka­kol­wiek była praw­da, nie zmie­nia­ło to po­ło­że­nia wy­dru­ko­wa­nych. Mieli przed sobą dwa­na­ście lat po­dró­ży ko­smicz­nej bez moż­li­wo­ści re­trans­fe­ru świa­do­mo­ści do za­so­bów pa­mię­cio­wych stat­ku – ten nie był w ogóle przy­go­to­wa­ny na wy­ko­na­nie po­dob­nej ope­ra­cji.

Nic dziw­ne­go, że lu­dziom pusz­cza­ły nerwy.

– Ka­pi­tan za­cho­wu­je się dziw­nie, jakby nie był sobą. Nie tylko on. Na przy­kład Shaw albo Bjar­nar­son i inni. Po­ło­wa za­ło­gi… Nie można im ufać. Pa­trzą tak, jakby chcie­li zro­bić coś złego. – Te­re­sa Swan­son przy­sia­dła na ko­zet­ce i za­pla­ta­ła palce, nie wie­dząc, co zro­bić z rę­ka­mi. – Po­wi­nie­neś przyj­rzeć się kilku oso­bom.

– Czu­jesz się za­gro­żo­na? – do­py­ty­wał Ca­me­ron Su­arez, sta­ra­jąc się spro­wa­dzić roz­mo­wę na wła­ści­we tory. – Inni są do cie­bie wrogo na­sta­wie­ni? – Pró­bo­wał wy­ba­dać, jaki jest stan psy­chicz­ny pierw­szej pa­cjent­ki.

Pa­ra­no­icy są prze­ko­na­ni o tym, że dzia­ła­nia in­nych osób kon­cen­tru­ją się wokół nich, to by­ła­by jakaś wska­zów­ka. Wśród moż­li­wych po­wi­kłań trans­fe­ru były także na­pa­dy lę­ko­we. Na szczę­ście mi­ja­ły z cza­sem.

– Nie – za­prze­czy­ła Te­re­sa, sta­wia­jąc tym samym znak za­py­ta­nia nad kieł­ku­ją­cą w gło­wie Su­are­za teo­rią. – To nie tak. Nie­któ­rzy po pro­stu nie są sobą. Mogą pla­no­wać coś nie­bez­piecz­ne­go – tu urwa­ła i spoj­rza­ła w kie­run­ku drzwi do ga­bi­ne­tu. – Obo­wią­zu­je cię ta­jem­ni­ca, tak? Nie po­wiesz ni­ko­mu o tym, o czym roz­ma­wia­my? Nawet jeśli wy­znam ci coś nie do końca zgod­ne­go z prze­pi­sa­mi?

– O ile nie za­gra­ża życiu człon­ków za­ło­gi i nie sta­no­wi ry­zy­ka dla po­wo­dze­nia misji.

Te­re­sa za­sta­na­wia­ła się kilka se­kund, w trak­cie któ­rych we­wnętrz­na walka, jaką przy­szło jej sto­czyć, od­bi­ła się zmę­cze­niem na jej twa­rzy, aż w końcu prze­mó­wi­ła:

– Je­stem ana­li­ty­kiem da­nych i od­po­wia­dam za ich ma­ga­zy­no­wa­nie na ser­we­rach stat­ku. To czy­sto teo­re­tycz­na funk­cja, więk­szość robi au­to­mat – za­czę­ła dla uspra­wie­dli­wie­nia swo­je­go wy­zna­nia – ale mam moż­li­wość zaj­rzeć w struk­tu­rę pa­mię­ci za­ło­gan­tów cze­ka­ją­cych na trans­fer do no­wych ciał. Przej­rzeć spo­sób ka­ta­lo­go­wa­nia… Po­trze­bu­ję jed­nak do tego au­to­ry­za­cji ka­pi­ta­na, a ten, sam wiesz.

– Obe­szłaś za­bez­pie­cze­nia?

– Nie by­ła­bym w sta­nie, ale zna­la­złam furt­kę. Jakby ktoś już tam grze­bał.

– Awa­ria mogła to wy­wo­łać? – za­py­tał, pró­bu­jąc na­kie­ro­wać ją na bar­dziej ra­cjo­nal­ne wy­ja­śnie­nie sy­tu­acji.

– Może… – od­po­wie­dzia­ła, ale bez prze­ko­na­nia. – Tylko zer­k­nę­łam w dane wraż­li­we, ale już na pierw­szy rzut oka wy­da­wa­ły się nie­upo­rząd­ko­wa­ne. Potem wy­szłam z sys­te­mu, nie chcia­łam tam grze­bać. Szu­ka­łam tylko… Nie wiem, czego szu­ka­łam. Chcia­łam spraw­dzić, co się mogło z nami stać. Czy nie zo­sta­li­śmy uszko­dze­ni.

– To w pełni zro­zu­mia­łe. Chcia­łaś do­stęp­ny­mi środ­ka­mi roz­wiać swoje obawy.

– I nie udało się. Nie wiem, co po­win­nam teraz zro­bić. Czy po­now­nie zła­mać za­sa­dy? – Za­mil­kła i przez chwi­lę tylko mięła w dło­niach rę­ka­wy mun­du­ru. – Zwa­rio­wa­łam, praw­da? Do­sta­ję pa­ra­noi?

Su­arez przy­tknął palec do czyt­ni­ka linii pa­pi­lar­nych i wy­do­był z wnę­trza szu­fla­dy fiol­kę z bia­ły­mi pa­styl­ka­mi.

– To tylko na uspo­ko­je­nie – wy­ja­śnił, wi­dząc jak Swan­son bled­nie. – Nie wię­cej niż dwie dzien­nie, po­mo­gą ci opa­no­wać stres w naj­bliż­szych dniach. Jak słusz­nie za­uwa­ży­łaś, ostat­nie wy­da­rze­nia były dla wszyst­kich ogrom­nym prze­ży­ciem i nie do końca wiemy, co się stało. Wtedy za­wsze po­ja­wia się strach. Każdy na wła­sny spo­sób prze­cho­dzi po­wi­kła­nia wy­wo­ła­ne trans­fe­rem, a do tego prze­ży­wa­my coś w ro­dzaju stre­su po­ura­zo­we­go. Ty jed­nak wy­ka­za­łaś się ogrom­ną od­wa­gą: jako pierw­sza przy­zna­łaś, że po­trze­bu­jesz po­mo­cy. Uwierz mi, to wy­ma­ga ogrom­ne­go sa­mo­za­par­cia i trzeź­wej oceny sy­tu­acji.

– Skoro tak są­dzisz. – Ko­bie­ta się­gnę­ła po ta­blet­ki. Od razu po­łknę­ła jedną. – Dzię­ku­ję.

– Jeśli bę­dziesz po­trze­bo­wa­ła roz­mo­wy, wiesz gdzie mnie szu­kać – rzu­cił, gdy śluza za­my­ka­ła się za nią. – Cza­sem naj­więk­sza ulga, to po pro­stu z kimś po­ga­dać.

To aku­rat była praw­da. Tylko kto wy­słu­cha jego?

Za­glą­da­jąc do środ­ka peł­nej leków szu­fla­dy wzro­kiem że­bra­ka po­sa­dzo­ne­go przy bie­siad­nym stole, kal­ku­lo­wał, jaka mie­szan­ka środ­ków psy­cho­ak­tyw­nych po­zwo­li mu jak naj­dłu­żej nie za­sy­piać.

Gdy tylko za­my­kał oczy, wi­dział tam­ten ko­ry­tarz, a cie­nie za­czy­na­ły szep­tać.

*

Sta­tek prze­cho­wy­wał w sobie cy­fro­we dusze ponad trzy­stu ty­się­cy osad­ni­ków zmie­rza­ją­cych w kie­run­ku no­we­go świa­ta, w tym sie­dem­dzie­się­ciu trzech człon­ków za­ło­gi, któ­rzy mieli zo­stać prze­nie­sie­ni do od­two­rzo­nych ciał trzy mie­sią­ce przed prze­kro­cze­niem gra­ni­cy ukła­du Tau Ceti.

Ich za­da­niem było przede wszyst­kim przy­go­to­wać się do ko­lo­ni­za­cji pla­ne­ty ozna­czo­nej jako „e2”, krą­żą­cej mię­dzy zna­ny­mi już w XXI wieku Tau Ceti „e” i „f”, w samym środ­ku ekos­fe­ry. Siłą tra­dy­cji, w skład za­ło­gi wcho­dził też na­wi­ga­tor oraz dwaj pi­lo­ci, ale ich rola spro­wa­dza­ła się do do­glą­da­nia co i raz po­czy­nań kom­pu­te­rów. W prak­ty­ce więk­sze zna­cze­nie mieli le­ka­rze, tech­ni­cy, in­ży­nie­ro­wie, bio­lo­dzy, lo­gi­sty­cy, tech­no­lo­dzy żyw­no­ści, me­cha­ni­cy, pro­gra­mi­ści… wszy­scy ci, od któ­rych pracy bę­dzie za­le­żeć prze­trwa­nie w pierw­szej fazie ko­lo­ni­za­cji.

Sam sta­tek, zdol­ny po­mie­ścić wszyst­kich ko­lo­ni­za­to­rów i żywić ich przez mie­sią­ce, a nawet lata, po wy­lą­do­wa­niu miał słu­żyć jako pierw­szy ha­bi­tat i baza wy­pa­do­wa na dzie­wi­czym glo­bie.

Były też Ka­dzie.

Naj­waż­niej­szy ele­ment ukła­dan­ki, który nie mógł za­wieść – bez nich żaden czło­wiek nie od­ro­dzi­łby się w nowym ciele. Ogrom­ne si­lo­sy ho­du­ją­ce ko­mór­ki ma­cie­rzy­ste zgod­nie z wy­bra­nym wzor­cem ge­ne­tycz­nym, sztucz­ne ma­ci­ce, w któ­rych na­stę­po­wał pro­ces bio­dru­ku i przy­le­głe do nich ma­gi­stra­le pa­mię­ci, do­ko­nu­ją­ce trans­feru. Sys­tem był tak ważny, że poza głów­ną Ka­dzią sta­tek po­sia­dał jesz­cze dwie za­pa­so­we.

Zgod­nie z pro­ce­du­ra­mi bez­pie­czeń­stwa, pierw­szym wy­dru­ko­wa­nym za­wsze miał być Głów­ny Ka­dzio­wy, który za­rzą­dzał dal­szym pro­ce­sem. Jeden błąd w mi­ster­nie za­pla­no­wa­nym na­uko­wym cu­dzie wskrze­sze­nia mógł kosz­to­wać kogoś życie.

Dla­te­go Ca­me­ron Su­arez mu­siał przy­znać przed sobą, że szcze­rze się za­nie­po­ko­ił, gdy ostat­nim pa­cjen­tem pierw­sze­go dnia oka­zał się nie kto inny jak Gre­go­ry Shaw, który utrzy­my­wał, że coś jest nie w po­rząd­ku z jego cia­łem.

– To czę­ste wra­że­nie – wy­ja­śniał Su­arez. – Twoje „Ja” przez długi czas oby­wa­ło się bez cie­le­snej po­wło­ki. Zde­cy­do­wa­nie dłuż­szy niż w trak­cie szko­le­nia. To, czego teraz do­świad­czasz, to stan z po­gra­ni­cza apo­tem­no­fi­lii i dys­mor­fo­fo­bii. Świa­do­mość nie chce za­ak­cep­to­wać no­we­go ciała, więc do­strze­ga w nim de­fek­ty. Po kilku dniach wra­że­nie minie, ważne, byś do tego czasu nie po­dej­mo­wał żad­nych po­chop­nych de­cy­zji. Odłóż ważne spra­wy na póź­niej. Od­pręż się. Przy­po­mnij sobie przy­jem­no­ści pły­ną­ce z po­sia­da­nia ciała.

– To nie wra­że­nie – spie­rał się Shaw. Był przy tym cał­ko­wi­cie opa­no­wa­ny, jakby opo­wia­dał o kimś innym. To naj­bar­dziej nie­po­ko­iło Su­are­za. – Wiem, że noszę w sobie coś, czego nie po­win­no we mnie być. To okala moje na­rzą­dy. Jest tam i ciąży mi.

– Dok­tor Sato na pewno grun­tow­nie cię prze­ba­da­ła – Su­arez pró­bo­wał uspo­ko­ić pa­cjen­ta. – Bio­ska­ner wy­kry­łby każdą nie­pra­wi­dło­wość. Nie ufasz jej dia­gno­zie?

– Nie ufam Na­na­ko Sato. Dla­cze­go aku­rat ona zo­sta­ła wy­dru­ko­wa­na jako pierw­sza? Nawet jeśli do­szło do uster­ki, mój kod ge­ne­tycz­ny był za­pi­sa­ny we wszyst­kich pro­to­ko­łach awa­ryj­nych – ar­gu­men­to­wał Shaw. – Albo tech­nik, Bjar­nar­son. Może maj­stro­wał coś przy bio­ska­ne­rze? Był trze­ci, ale po prze­li­cze­niu czasu na ob­ję­tość ciała, pro­ces wy­dru­ku w jego przy­pad­ku mu­siał za­cząć się w tej samej chwi­li, co u Sato. Może nawet przed nią.

Czyli to jest powód fobii, po­my­ślał Su­arez i od­no­to­wał to w swoim ho­lo­gra­mo­wym no­te­sie, który po­zo­sta­wał nie­wi­dzial­ny dla każ­de­go poza wła­ści­cie­lem.

– Nie­po­koi cię jawne po­gwał­ce­nie pro­ce­dur. Wcze­śniej byłeś pierw­szy, a teraz do­pie­ro dwu­dzie­sty siód­my. To zro­zu­mia­łe, że nie czu­jesz się do­brze. Sy­tu­acja wy­mknę­ła się spod kon­tro­li.

– A je­że­li nie? – Shaw prze­rwał roz­pę­dza­ją­cy się mo­no­log. – Za­ło­ży­li­smy, że wszy­scy wy­dru­ko­wa­ni ze­bra­li się razem. Co, jeśli to nie­praw­da? Przed Sato Ka­dzie mogły opu­ścić inne osoby, które teraz ukry­wa­ją się na stat­ku.

– Czemu, twoim zda­niem, mie­li­by to robić?

– Czemu? Nie mam po­ję­cia. – Ta od­po­wiedź nie usa­tys­fak­cjo­no­wa­ła Su­are­za. Gdyby Shaw wy­szedł z ob­ja­śnie­nia­mi zro­dzo­nej przez jego umysł teo­rii spi­sko­wej, dia­gno­za by­ła­by prost­sza. Tym­cza­sem on po­wąt­pie­wał i po­tra­fił wska­zać luki swo­je­go ro­zu­mo­wa­nia.

– …ale spraw­dzi­łem stan Kadzi – kon­ty­nu­ował Shaw. – Ma­te­riał bio­lo­gicz­ny się re­pli­ku­je, więc sza­cun­ki są nie­do­kład­ne, ale wy­da­je mi się, że z bra­ku­ją­cych za­so­bów da­ło­by radę zło­żyć co naj­mniej jed­ne­go czło­wie­ka.

Su­arez wes­tchnął i z żalem spoj­rzał na szu­flad­kę z le­ka­mi, a jego po­wie­ki sta­wa­ły się cięż­kie. Jak na żą­da­nie, w polu jego wi­dze­nia po­ja­wił się ekran wy­świe­tla­ją­cy go­dzi­nę pierw­szą trzy­dzie­ści.

– To, czego wła­śnie do­świad­czasz – od­parł, wal­cząc z sen­no­ścią – to apo­fe­nia. Twój mózg przy­jął ogrom­ną por­cję da­nych w krót­kim cza­sie i teraz dąży do upo­rząd­ko­wa­nia tych in­for­ma­cji. Cza­sem znaj­du­je mię­dzy nimi po­wią­za­nia, które w rze­czy­wi­sto­ści nie ist­nie­ją.

Shaw zmarsz­czył brodę. Nie był emo­cjo­nal­nym typem, tra­fia­ły do niego rze­czo­we ar­gu­men­ty i jasne po­sta­wie­nie spra­wy, tym razem jed­nak nie wy­glą­dał na prze­ko­na­ne­go.

– Chciał­bym cię pro­sić o cier­pli­wość – dodał po chwi­li Su­arez, wy­cią­ga­jąc na blat fiol­kę środ­ków uspo­ka­ja­ją­cych. Jedną z wielu tego dnia. – Przyj­muj je dwa razy dzien­nie. I wy­wo­łaj mnie, gdy tylko bę­dziesz miał taką po­trze­bę.

– Jasne, tak zro­bię – za­de­kla­ro­wał Shaw, wkła­da­jąc do kie­sze­ni po­jem­ni­czek z le­ka­mi.

– Po­roz­ma­wiaj­my jesz­cze jutro rano – za­pro­po­no­wał Su­arez, gdy tam­ten zbli­żał się do śluzy.

Nie do­sły­szał od­po­wie­dzi.

Sie­dem minut póź­niej, po prze­gra­nym boju ze zmę­cze­niem, mimo przy­ję­tej dawki neu­ro­sty­mu­la­to­ra, za­snął opar­ty o blat biur­ka.

*

Ko­ry­tarz zda­wał cią­gnąć się bez końca, oświe­tla­ny je­dy­nie po­ma­rań­czo­wo­czer­wo­ną łuną, która wdzie­ra­ła się do piw­nic przez szpa­ry w drzwiach.

Chło­piec od­na­lazł włącz­nik świa­tła na jed­nej ze ścian, ale i to nie zdało się na zbyt wiele. Stare lampy to gasły, to za­pa­la­ły się, nie po­zwa­la­jąc oczom przy­wyk­nąć do ciem­no­ści. Ale półciem­ność była lep­sza od całej, zresz­tą nie miał już czasu, by się cofać do prze­łącz­ni­ka.

Zaraz wyślą za nim po­ścig, był tego pe­wien.

Za to cie­nie – one już tu były. Wy­peł­zły z zim­ne­go, po­zba­wio­ne­go okien po­ko­ju, w któ­rym miesz­kał strach, i za każ­dym razem, gdy świa­tło gasło, pró­bo­wa­ły po­chwy­cić chłop­ca. Czuł, jak owi­ja­ją mu się wokół gar­dła i chwy­ta­ją za kost­ki, ale nie­stru­dze­nie parł na­przód, aż do­tarł do roz­wi­dle­nia.

Bez trudu wy­brał drogę – kiedy ktoś wy­cho­wał się tam, gdzie on, po­tra­fił wy­chwy­cić naj­mniej­szy po­wiew nio­są­cy chłód.

Wyjął to, co miał w kie­sze­ni i ci­snął w głąb dru­giej od­no­gi, choć nie miał wiel­kich na­dziei, że to ich zmyli. A potem po­biegł dalej, tak szyb­ko, jak gdyby nie robił w życiu nic in­ne­go.

*

W ogrom­nej Hali pa­no­wał pół­mrok. Cie­nie kłę­bi­ły się i szep­ta­ły do sie­bie w ta­jem­nym ję­zy­ku zło­żo­nym z szu­mów, skrzyp­nięć i po­stu­ki­wań. Ciecz le­ni­wie bul­go­ta­ła w zbior­ni­kach, a po­mię­dzy nimi ma­sze­ro­wał męż­czy­zna, jak wszy­scy wy­dru­ko­wa­ni po­zba­wio­ny wło­sów. Zmie­rzał w kie­run­ku komór wy­peł­nio­nych bą­bla­mi ze skó­rza­stej błony, w któ­rych po­wsta­wa­ły ciała, gdy ma­szy­ny były uru­cho­mio­ne.

Nie wie­dział, że jest ob­ser­wo­wa­ny.

Po kolei spraw­dzał stan każ­dej ze sztucz­nych macic. Je­że­li nawet ktoś gme­rał w za­pi­sie da­nych, po­zo­sta­ło­ści tkan­ki w fil­trach ukażą praw­dę o licz­bie wy­dru­ko­wa­nych. Wy­star­czył mu do tego pro­sty te­ster zgod­no­ści tkan­ko­wej, który sta­no­wił stan­dar­do­wy ele­ment wy­po­sa­że­nia ope­ra­to­ra Kadzi.

W dwóch ma­szy­nach nie zna­lazł ni­cze­go, co od­bie­ga­ło­by od da­nych z ser­we­ra. Kiedy otwo­rzył filtr trze­ciej, ude­rzy­ła go ścia­na smro­du. Jedną ręką pró­bo­wał za­kry­wać twarz, a drugą wło­żył do środ­ka. Pełno było tam czar­nej, ole­istej mazi. Ze­brał tro­chę do po­jem­ni­ka na prób­ki i, sta­ra­jąc się nie my­śleć o odo­rze, po­szedł dalej.

Usły­szał cha­rak­te­ry­stycz­ny, prze­ry­wa­ny szmer – dźwięk pra­cu­ją­cej ko­mo­ry. Od­głos do­cho­dził z niż­sze­go po­zio­mu, gdzie znaj­do­wa­ły się za­pa­so­we Ka­dzie wraz z osprzę­tem.

– Co jest, do cho­le­ry? – za­klął, bo zgod­nie z jego wie­dzą nie miały prawa się uru­cho­mić, je­że­li Głów­na Kadź nie była znisz­czo­na.

Męż­czy­zna ru­szył ku scho­dom, pro­wa­dzą­cym ko­ry­ta­rzem w dół. Świa­tło w jego wnę­trzu za­pa­la­ło się i po chwi­li gasło, co sku­tecz­nie utrud­nia­ło zej­ście. Męż­czy­zna nie był jed­nak typem, któ­re­go mogły po­wstrzy­mać drob­ne nie­do­god­no­ści, więc zde­cy­do­wał się zejść.

Pierw­sze kil­ka­na­ście se­kund stą­pał w bla­sku ja­rze­nió­wek, a potem objął go cień.

*

Ca­me­ron Su­arez ło­mo­tał w śluzę ka­pi­tań­skiej ka­ju­ty od ja­kichś dwóch minut, ale po dru­giej stro­nie nikt nie dawał znaku życia.

– Ka­pi­ta­nie, pro­szę mnie wpu­ścić! – wolał przez in­ter­kom. – Wiem, że pan tam jest! – wy­krzy­ki­wał, nie usta­jąc w pró­bach.

Ten napad de­ter­mi­na­cji z boku mógł wy­glą­dać nie­po­ko­ją­co i, praw­dę mó­wiąc, Su­arez sam był nim za­sko­czo­ny do tego stop­nia, że jakaś jego część pró­bo­wa­ła do­ko­nać au­top­sy­cho­ana­li­zy. Nim jed­nak prze­świe­tli swój stan psy­chicz­ny, mu­siał dzia­łać.

Gre­go­ry Shaw mógł być w nie­bez­pie­czeń­stwie i Su­arez chciał go od­na­leźć. Szu­kał ope­ra­to­ra Kadzi przez cały dzień, zer­k­nął nawet do Hali Na­ro­dzin, bę­dą­cej miej­scem pracy Shawa, choć ta część stat­ku wy­glą­da­ła prze­ra­ża­ją­co. Wszel­kie próby skon­tak­to­wa­nia się z Sha­wem przez in­ter­kom koń­czy­ły się nie­wzru­szo­ną ciszą po dru­giej stro­nie. Mieli spo­tkać się przed po­łu­dniem, ale Shaw nie przy­szedł. Nikt też go nie wi­dział od po­przed­nie­go dnia.

W ten spo­sób Su­arez tłu­ma­czył sobie wła­sne zde­ner­wo­wa­nie, choć praw­dzi­wy powód był inny i sta­wiał pod zna­kiem za­py­ta­nia jego trzeź­wy osąd: mi­nio­nej nocy śnił kosz­mar, w któ­rym Gre­go­ry’e­go po­rwa­ł cie­ń. W jed­nej chwi­li wi­dział go w ko­ry­ta­rzu. Póź­niej świa­tło zga­sło, stłu­mio­ny krzyk przedarł się przez za­sło­nę szumu, a gdy znów zro­bi­ło się jasno – ope­ra­tor Kadzi znik­nął.

– Ka­pi­ta­nie, mu­si­my po­roz­ma­wiać! – upie­rał się Su­arez. – To spra­wa do­ty­czą­ca po­wo­dze­nia misji! W ta­kich oko­licz­no­ściach mogę wnieść o po­zba­wie­nie pana do­wódz­twa i…

Zie­lo­na dioda u szczy­tu śluzy oznaj­mi­ła, że przej­ście jest od­blo­ko­wa­ne.

Su­arez wszedł do środ­ka, omiótł spoj­rze­niem ka­pi­tań­ską ka­ju­tę – dwu­krot­nie więk­szą od jego wła­snej – zer­k­nął na stos opa­ko­wań po prze­ką­skach przy nie­za­sła­nym łóżku, na hełm i kon­tro­le­ry VR le­żą­ce opo­dal, na rzu­co­ny w kąt mun­dur i za­trzy­mał się na syl­wet­ce męż­czy­zny w szla­fro­ku po­chy­la­ją­ce­go się nad sto­łem, na któ­re­go bla­cie wy­świe­tlo­ne były mapy, wy­li­cze­nia i wy­kre­sy.

– Ka­pi­ta­nie…

– Mów – roz­ka­zał tam­ten. – Nie mam ca­łe­go dnia. Je­stem bar­dzo za­ję­ty.

– Chciał­bym… – W jed­nej chwi­li Su­are­zo­wi za­bra­kło słów. Od czego po­wi­nien za­cząć? – Musi po­roz­ma­wiać pan z resz­tą. Je­ste­śmy w trak­cie kry­zy­su, nie usta­li­li­śmy przy­czy­ny awa­rii, za­ło­ga znaj­du­je się pod wpły­wem sil­ne­go stre­su, część za­mknę­ła się w ka­ju­tach, jak pan…

– To wszyst­ko? – prze­rwał mu ka­pi­tan. – Pra­cu­ję wła­śnie nad bar­dzo ważną… spra­wą. Wkrót­ce zwo­łam ze­bra­nie. Od­ma­sze­ro­wać!

Su­arez w pierw­szym od­ru­chu chciał ustą­pić, gdzieś ule­cia­ła jego pew­ność sie­bie, gdy już do­piął swego i sta­nął przed prze­ło­żo­nym. W jed­nej chwi­li spoj­rzał na swoje obawy z innej per­spek­ty­wy i uznał, że wy­pa­da na hi­ste­ry­ka.

Skoro jed­nak zro­bił pierw­szy krok, nie po­zo­sta­ło mu nic in­ne­go, jak wy­ko­nać drugi. Zbli­żył się do ka­pi­ta­na, by nadać za­mia­rom rze­czy­wi­stą formę.

– Ope­ra­tor Kadzi, Gre­go­ry Shaw, za­gi­nął. Wno­szę o roz­po­czę­cie pro­ce­du­ry lo­ka­li­za­cji – po­wie­dział z całą sta­now­czo­ścią, na jaką było go stać.

– Za­gi­nął? A gdzie mógł pójść? Udał się na wy­ciecz­kę do gwiaz­do­zbio­ru Raka? Łazi gdzieś po stat­ku. Dla­cze­go za­wra­casz mi tym głowę?

– Ope­ra­tor Kadzi jest klu­czo­wym człon­kiem za­ło­gi…

– Na pewno się znaj­dzie. Jeśli tak ci na tym za­le­ży, roz­pocz­nij tę całą pro­ce­du­rę, a teraz po­zwól mi wró­cić do moich zadań – pró­bo­wał go zbyć ka­pi­tan.

– Nie mam upraw­nień, by uru­cho­mić lo­ka­li­za­tor – od­po­wie­dział Su­arez, wy­raź­nie zmie­sza­ny.

– To po­proś o pomoc kogoś, kto je ma! – krzyk­nął ka­pi­tan i po raz pierw­szy od po­cząt­ku roz­mo­wy spoj­rzał na Su­are­za. Jego wzrok wy­ra­żał gniew.

– Pan jest je­dy­ną osobą spo­śród wy­dru­ko­wa­nych, która może to zro­bić.

Po tych sło­wach za­pa­dła cisza.

Su­arez zer­k­nął na pliki, które ka­pi­tan zda­wał się tak nie­stru­dze­nie ana­li­zo­wać. Mapa ukła­du gwiezd­ne­go le­żą­ce­go lata świetl­ne od nich. Dane stanu tech­nicz­ne­go sil­ni­ków sprzed star­tu z bazy wy­pa­do­wej na or­bi­cie Marsa. Wy­kre­sy przed­sta­wia­ją­ce zu­ży­cie pa­li­wa. Ar­ty­kuł o ko­lej­nej wy­pra­wie ko­lo­ni­za­cyj­nej opu­bli­ko­wa­ny na ty­dzień przed ich wy­lo­tem.

To się nie trzy­ma­ło kupy, jakby ktoś na ślepo otwo­rzył kilka pli­ków, które aku­rat zna­lazł.

– Prze­pra­szam, pójdę już – rzu­cił Su­arez i czym prę­dzej wy­co­fał się do śluzy.

*

– Dok­to­rze Ca­me­ron. Dok­to­rze Ca­me­ron! – wo­ła­nie z mesy, przy któ­rej wła­śnie prze­cho­dził, przy­wró­ci­ło go świa­tu. W jed­nej se­kun­dzie wy­tra­cił impet z jakim po­ko­ny­wał ko­ry­tarz za ko­ry­ta­rzem.

Naj­pierw kie­ro­wał się do Hali Na­ro­dzin. Po­przed­nim razem tylko sta­nął w progu i na­wo­ły­wał Shawa, bojąc się wejść do środ­ka. To miej­sce na­pa­wa­ło go stra­chem, był iście prze­ra­żo­ny pa­trząc na ko­ry­tarz po dru­giej stro­nie, zde­cy­do­wał się jed­nak do­kład­nie je zba­dać.

Tylko, że po kil­ku­set me­trach wpadł jakby w trans, w któ­rym sen za­sło­nił jawę i Su­arez już nie my­ślał o tym, gdzie idzie, tylko szedł, za­gu­bio­ny w plą­ta­ni­nie myśli. Cały sta­tek był dla niego jak jeden nie­koń­czą­cy się ko­ry­tarz. Szedł, śpiąc, wy­czer­pa­ny po kosz­mar­nej nocy, aż wo­ła­nie Te­re­sy wy­rwa­ło go z lu­na­tycz­ne­go stanu.

– Roz­ma­wia­łeś z ka­pi­ta­nem? – za­py­ta­ła, pod­bie­ga­jąc do niego. – Wszyst­ko z nim w po­rząd­ku? Na pewno tak, pew­nie prze­sa­dzam. Ta­blet­ki, które mi dałeś…

– Nie bierz ich – rzu­cił Su­arez, nim do­brze za­sta­no­wił się nad tym, co mówi. Był zmę­czo­ny, cho­ler­nie zmę­czo­ny, a sen nie przy­no­sił od­po­czyn­ku. Nie stać go było na utrzy­my­wa­nie maski te­ra­peu­ty, kiedy cichy głos we­wnątrz głowy pod­po­wia­dał mu coś zu­peł­nie in­ne­go. – Z ka­pi­ta­nem jest coś nie tak. Za­czy­nam… sam w to nie wie­rzę… za­czy­nam my­śleć, że twoja teo­ria ma w sobie ziar­no praw­dy. Za­pi­sy pa­mię­ci nie­któ­rych z nas mogły zo­stać uszko­dzo­ne.

To nie tylko zmia­ny oso­bo­wo­ści, po­my­ślał, jed­nak zo­sta­wił to dla sie­bie. Ka­pi­tan za­cho­wy­wał się tak, jakby coś ukry­wał.

Nie wspo­mniał też, że za­czy­nał na­bie­rać obaw co do wła­sne­go stanu. To wy­zna­nie w ni­czym by nie po­mo­gło.

– Wie­dzia­łam! – za­wo­ła­ła Te­re­sa i zaraz ro­zej­rza­ła się wokół, by spraw­dzić, czy nikt ich nie sły­szy. Na szczę­ście byli sami, o co wcale nietrud­no na tak ogrom­nym stat­ku, zwłasz­cza gdy po­ło­wa przy­wró­co­nych do życia woli ra­czyć się swoim wła­snym to­wa­rzy­stwem. – Do­wie­dzia­łeś się cze­goś jesz­cze? Co pla­nu­je? Jak się za­cho­wy­wał?

Su­arez zła­pał ją za ramię, wpro­wa­dził do mesy i za­mknął śluzę za nimi. Tak na wszel­ki wy­pa­dek. Krót­ka jak mgnie­nie obawa, że stra­ci przez to li­cen­cję, mi­nę­ła, gdy zaraz uświa­do­mił sobie, że nie było ni­ko­go, kto miał­by mu ją ode­brać.

Wszyst­ko za­le­ża­ło od niego. To po­czu­cie przy­pra­wia­ło o dresz­cze.

– Z po­cząt­ku wy­da­wał się nor­mal­ny, cho­ciaż przy­jął mnie w szla­fro­ku, a w ka­ju­cie pa­no­wał ba­ła­gan. Można zrzu­cić to na karb stre­su, chwi­lo­wej sła­bo­ści. Ale nie znał pro­ce­dur, wy­da­wał się nic nie wie­dzieć o do­wo­dze­niu za­ło­gą. Do tego chyba nie zaj­mo­wał się ni­czym innym niż roz­ryw­ką, tylko pró­bo­wał uda­wać, że jest za­ję­ty. Nie sądzę, aby coś knuł. Po pro­stu…

– Nie jest sobą? – do­koń­czy­ła Te­re­sa. – Wy­dru­ko­wa­ło go dzie­sięć minut po mnie, spę­dzi­li­śmy tro­chę czasu w sali szpi­tal­nej. Tak mi się wy­da­je, że z po­cząt­ku nawet nie zda­wał sobie spra­wy, kim jest. W trak­cie szko­le­nia… – tu prze­rwa­ła, co wska­zy­wa­ło na to, że wie­dza, którą chcia­ła się po­dzie­lić, była jesz­cze bar­dziej po­uf­na niż wszyst­ko po­zo­sta­łe. – …coś mię­dzy nami za­szło, a on nic nie pa­mię­tał. Mia­łam wtedy włosy i im­plan­ty, byłam znacz­nie… wy­glą­da­łam ina­czej. Ale po­zna­ła­bym, że kręci. On po pro­stu nie miał o mnie po­ję­cia.

– Je­steś w sta­nie spraw­dzić, czy pa­mięć ka­pi­ta­na nie ule­gła uszko­dze­niu? – za­py­tał, zer­ka­jąc w przy­ga­szo­ne diody na pa­ne­lu kon­tro­l­nym ro­bo­ta ku­chen­ne­go, który cze­kał na roz­ka­zy. Przy­wo­dzi­ły mu na myśl dwoje mar­twych, za­la­nych krwią oczu.

Wzdry­gnął się, po­wstrzy­mu­jąc umysł przed ko­lej­ną po­dró­żą w sen na jawie.

– Nie… Nie wiem… Może. W mo­men­cie trans­fe­ru dane zni­ka­ją z za­so­bów stat­ku, to jeden z wa­run­ków. W innym wy­pad­ku moż­li­we by­ło­by stwo­rze­nie swo­jej kopii, a to…

– Pro­wa­dzi do kilku pro­ble­mów mo­ral­nych, praw­nych i prak­tycz­nych – do­po­wie­dział Su­arez. – Wiem, wiem.

– …moż­li­we jed­nak, że na­tra­fię na jakiś ślad w lo­gach sys­te­mu. In­for­ma­cję o zmia­nach, zwol­nio­nej prze­strze­ni, czym­kol­wiek. Ale to zaj­mie tro­chę czasu.

Su­arez po­ki­wał głową. Wzrok miał nie­obec­ny.

– Jasne. Gdy tylko coś od­kry­jesz, wy­wo­łaj mnie. Na pry­wat­nym ka­na­le. Ja też mam coś jesz­cze do za­ła­twie­nia.

Kiedy się roz­sta­li, Su­arez po­now­nie za­mie­rzał zejść do Hali Na­ro­dzin, jed­nak nogi po­nio­sły go w inne miej­sce, do jego ka­ju­ty, gdzie padł nie­przy­tom­ny, gdy tylko sta­nął nad łóż­kiem.

*

Pie­kiel­ny żar do­pro­wa­dzał po­wie­trze do drże­nia, więc razem z in­ny­mi dzie­cia­ka­mi szu­kał choć­by ka­wał­ka wy­sta­ją­ce­go dachu, pod któ­rym mo­gli­by się schro­nić. Po­wrót do domu o tej porze nie wcho­dził w grę, bo i co mo­gli­by tam za­stać? Wiecz­nie za­ćpa­nych ojców i pró­bu­ją­ce ukryć nowe sińce matki, cał­kiem nie­za­in­te­re­so­wa­ne losem swo­ich po­ciech? Za to cień był ich przy­ja­cie­lem. Otu­lał ich w chłod­nych ob­ję­ciach i przy­no­sił ulgę.

Przy­naj­mniej tak mu się wtedy wy­da­wa­ło.

Poza tym o dwu­na­stej przez ran­chi­tos prze­jeż­dża­li mi­sjo­na­rze. Roz­da­wa­li je­dze­nie i wodę w bu­tel­kach, a cza­sa­mi, je­że­li miało się szczę­ście, wy­bie­ra­li jed­ne­go z dzie­cia­ków, by za­brać go ze sobą. Kto z nimi po­je­chał, już nie wra­cał, co resz­ta przyj­mo­wa­ła za dobrą mo­ne­tę. W końcu nie mogło ist­nieć gor­sze miej­sce, niż to.

Tego dnia to on pierw­szy za­czął biec za od­jeż­dża­ją­cy­mi au­ta­mi. Za nim ru­szy­li po­zo­sta­li. Wy­da­wa­ło mu się, że gonią go, pró­bu­ją ode­brać coś, na co za­słu­żył. Choć pę­dził co sił, a je­że­li coś po­tra­fił, to wła­śnie to, nie od­stę­po­wa­li go na krok. Czuł na ple­cach ich go­rą­cy, lepki od­dech.

*

Mo­ni­to­ry o róż­nych prze­kąt­nych i pro­mie­niach krzy­wi­zny zaj­mo­wa­ły więk­szość po­wierzch­ni jed­nej z dłuż­szych ścian ka­ju­ty. Wszyst­kie włą­czo­ne, za­le­wa­ły po­miesz­cze­nie nie­bie­ska­wym bla­skiem, zmu­sza­jąc cie­nie do kry­cia się pod koją i w szcze­li­nach, do któ­rych nie do­cie­ra­ło świa­tło. Stło­czo­ne tam jak sar­dyn­ki w pusz­cze, pro­wa­dzi­ły szep­tem roz­mo­wy pełne syk­nięć i po­war­ki­wań, któ­rych ko­bie­ta za­pa­trzo­na w mo­ni­to­ry nie mogła, nie po­tra­fi­ła usły­szeć.

Ar­cha­icz­ne me­to­dy pracy, ja­kich mu­sia­ła uży­wać, wpra­wia­ły ją w stan głę­bo­kiej iry­ta­cji, jed­nak za­sa­dy były jasne – żad­nych złącz bio­elek­tro­nicz­nych. W nor­mal­nych wa­run­kach po pro­stu po­łą­czy­ła­by się z bazą da­nych przez in­ter­fejs na karku, jed­nak w nowym ciele nie dys­po­no­wa­ła ta­ki­mi udo­god­nie­nia­mi. Wzglę­dy bez­pie­czeń­stwa. Ist­nia­ło ry­zy­ko, że przy ze­rwa­niu po­łą­cze­nia wy­dru­ko­wa­ny mózg zi­den­ty­fi­ku­je wcze­śniej prze­trans­fe­ro­wa­ne za­so­by pa­mię­ci jako dane ze­wnętrz­ne i ze­pchnie je w nie­świa­do­mość.

Prze­glą­da­ła więc li­nij­ka po li­nij­ce sys­te­mo­we za­pi­sy, pró­bu­jąc do­pa­trzeć się nie­pra­wi­dło­wo­ści, zna­leźć co­kol­wiek wzbu­dza­ją­ce­go po­dej­rze­nia, choć sama nie wie­dzia­ła, czego do­kład­nie szuka.

Gdy to zna­la­zła, omal nie krzyk­nę­ła – dźwięk uwiązł jej w ści­śnię­tym gar­dle.

Po na­stęp­nych pięt­na­stu mi­nu­tach, w cza­sie któ­rych spraw­dzi­ła swoje po­dej­rze­nia i do­ko­na­ła ko­lej­ne­go od­kry­cia, drżą­cym gło­sem spró­bo­wa­ła wy­wo­łać Su­are­za. Nie od­po­wia­dał.

Wo­la­ła prze­ka­zać mu wie­ści w czte­ry oczy, ale wiel­kie ta­jem­ni­ce mają to do sie­bie, że ciążą nie­zno­śnie, póki nie zo­sta­ną wy­ja­wio­ne. Spoj­rza­ła na ze­ga­rek, który wska­zy­wał obo­wią­zu­ją­cy na stat­ku czas. Do­cho­dzi­ła czwar­ta.

Kiedy zro­bi­ło się tak późno?

– Ca­me­ron, zna­la­złam coś! Cho­ler­nie wiel­kie coś! – za­czę­ła na­gry­wa­nie wia­do­mo­ści. – Szu­ka­łam ja­kie­go­kol­wiek śladu in­ge­ren­cji w pa­mięć ka­pi­ta­na. Nic nie zna­la­złam, ale coś in­ne­go rzu­ci­ło mi się w oczy. Po­ziom wy­ko­rzy­sta­nia prze­strze­ni dys­ko­wej, gdzie prze­cho­wy­wa­ne są dane z umy­słów za­ło­gi, jest nie­ca­łe trzy pe­ta­baj­ty wyż­szy niż po­wi­nien. To mniej wię­cej tyle, ile wy­no­si po­jem­ność ludz­kie­go mózgu. Baza jest ogrom­na, nie spo­sób coś zna­leźć, nie wie­dząc, czego szu­kać, ale gdy wpro­wa­dzi­łam sy­gna­tu­rę ka­pi­ta­na… On nie zo­stał prze­trans­fe­ro­wa­ny! Kto­kol­wiek zaj­mu­je jego ciało, nie jest ka­pi­ta­nem. A jeśli licz­ba da­nych nie zga­dza się z licz­bą prze­trans­fe­ro­wa­nych, to… to sza­leń­stwo, teraz, kiedy o tym mówię… może być w nim ktoś z ze­wnątrz. Coś z ze­wnątrz. Może coś, co spo­wo­do­wa­ło awa­rię. Po­win­ni­śmy… – za­czę­ła ko­lej­ne zda­nie, gdy uświa­do­mi­ła sobie, że prze­cież wcale nie musi się na­gry­wać, może po pro­stu pójść i obu­dzić Su­are­za.

To było tak pro­ste, że nie po­my­śla­ła o tym od razu.

– Idę do cie­bie. Je­że­li wsta­łeś, to ni­g­dzie się nie ru­szaj.

Kiedy ode­szła od sta­no­wi­ska, więk­szość mo­ni­to­rów au­to­ma­tycz­nie zga­sła, wy­wa­bia­jąc cie­nie z kry­jó­wek.

*

Ca­me­ron Su­arez obu­dził się około dwu­na­stej, zmę­czo­ny jak po ma­ra­to­nie, tyle że prze­by­tym w umy­śle. Usiadł na koi i po­czuł, że śmier­dzi. Zo­stał wy­dru­ko­wa­ny dwa dni temu. Nie mył się od tego czasu. Wstał, spoj­rzał w lu­stro: opuch­nię­te po­wie­ki, prze­krwio­ne oczy, roz­gar­diasz na gło­wie. Nie wy­glą­dał do­brze. W takim sta­nie nie mógł po­ka­zać się pa­cjen­tom.

Zaraz jed­nak przy­po­mniał sobie o tym, że apa­ry­cja była naj­mniej­szym z jego pro­ble­mów.

– Po­łącz bez­po­śred­nio z Te­re­są – wydał po­le­ce­nie elek­tro­nicz­ne­mu asy­sten­to­wi, a ten w od­po­wie­dzi prze­ka­zał ko­mu­ni­kat o ocze­ku­ją­cej wia­do­mo­ści.

Sie­dem minut póź­niej Su­arez był w dro­dze do ka­ju­ty wspól­nicz­ki, bez po­wo­dze­nia pró­bu­jąc się z nią skon­tak­to­wać. Przed jego ocza­mi peł­ga­ły po­wi­do­ki ostat­nie­go snu, który wra­cał z nie­pa­mię­ci, jaka okry­ła go, gdy tylko Su­arez się zbu­dził. Przy­po­mi­nał sobie roz­ja­rzo­ne mo­ni­to­ry, Te­re­sę… i cie­nie, które cze­ka­ły, aż świa­tła zga­sną.

Czy może to tylko wy­obraź­nia, która pła­ta­ła mu figle? Ste­ra­ny umysł mógł wy­mie­szać ze sobą wy­da­rze­nia po­przed­nie­go dnia, obawy, za­sły­sza­ne in­for­ma­cje i wcze­śniej­sze kosz­ma­ry, a teraz pod­su­wał mu tę pulpę jako su­ge­stię snu z ze­szłej nocy.

Su­arez znał ten me­cha­nizm. Lu­dzie do­świad­cza­ją­cy trau­my nie­rzad­ko trwa­ją w prze­świad­cze­niu o tym, że świat dawał im wcze­śniej znaki. Po fak­cie do­strze­ga­ją w prze­szło­ści wska­zów­ki i wzory. To po­wo­du­je, że tra­ge­dia staje się dla nich mniej nagła, mniej nie­ocze­ki­wa­na – a przez to zno­śniej­sza.

Wie­dział o tym, ale mimo wszyst­ko my­ślał swoje.

Nie za­stał Te­re­sy w ka­ju­cie. W mesie, gdzie ostat­nio się spo­tka­li, rów­nież jej nie było i tym samym wy­czer­pał krót­ką listę miejsc, które przy­cho­dzi­ły mu do głowy.

Wtem bu­dzą­ca grozę myśl prze­bi­ła się na po­wierzch­nię jego świa­do­mo­ści: co, je­że­li ktoś prze­słu­chał wia­do­mość przed nim? Nie­wie­lu mogło tego do­ko­nać. Trze­ba wy­so­kich upraw­nień. Ale dla ka­pi­ta­na to nie był pro­blem.

Mu­siał coś zro­bić. Mu­siał dzia­łać. Jed­nak w po­je­dyn­kę nic nie wskó­ra.

Tylko komu mógł­by za­ufać?

Był ktoś taki. Osoba, która od po­cząt­ku­ wy­da­wa­ła się twar­do stą­pać po ziemi. Jedna z nie­wie­lu, które po­zy­tyw­nie prze­szły ba­da­nie stanu psy­chicz­ne­go po wy­dru­ko­wa­niu. Ktoś, kto już raz po­mógł wszyst­kim, ogar­nął cały ten chaos, kiedy za­szła taka po­trze­ba: Na­na­ko Sato.

*

– Nie są to in­for­ma­cje, któ­rych po­win­nam ci udzie­lać – od­par­ła, wy­słu­chaw­szy opo­wie­ści Su­are­za, prze­glą­da­jąc wy­ni­ki ana­li­zy pró­bek moczu i krwi, które po­bie­ra­ła co­dzien­nie od wy­dru­ko­wa­nych człon­ków za­ło­gi. – I szcze­rze mó­wiąc, nawet bym o tym z tobą nie roz­ma­wia­ła, gdyby nie jeden fakt. Ka­pi­tan nie prze­szedł ba­da­nia bio­ska­ne­rem. Rzu­cił coś o pil­nych obo­wiąz­kach i znik­nął, nim za­pro­po­no­wa­łam mu wej­ście do ka­bi­ny. To po­gwał­ce­nie pro­ce­dur, ale w tam­tych oko­licz­no­ściach wy­da­wa­ło mi się uza­sad­nio­ne. Tyle że potem za­mknął się w ka­ju­cie…

– Czyli wie­rzysz mi, że coś ukry­wa. My­ślisz, że może od­po­wia­dać za znik­nię­cie Gre­go­ry’ego i Te­re­sy?

– Nie można tego wy­klu­czyć – od­po­wie­dzia­ła z całą po­wa­gą. – Tylko co mo­że­my zro­bić? Sta­tek jest ogrom­ny, a my nie mamy żad­nych do­wo­dów. Rów­nie do­brze ta dwój­ka mogła za­szyć się gdzieś, razem lub osob­no, w sobie wia­do­mym celu. Sys­tem ochro­ny pre­wen­cyj­nej obez­wład­ni nas, gdy tylko ka­pi­tan wyda sto­sow­ną ko­men­dę.

– O ile ją zna. – Ca­me­ron uśmiech­nął się prze­bie­gle.

Od­po­wie­dział mu błysk zro­zu­mie­nia w oczach Na­na­ko. Jako dwaj eks­per­ci od ludz­kie­go do­bro­sta­nu ciała i ducha, do­sko­na­le się do­ga­dy­wa­li.

– A dowód? – za­py­ta­ła. – Coś, co prze­ko­na po­zo­sta­łych?

– Zdo­bę­dę go i przy oka­zji zde­ma­sku­ję fał­szy­we­go ka­pi­ta­na. Mu­sisz tylko ze­brać resz­tę za­ło­gi pod ja­kimś pre­tek­stem. Do­dat­ko­we ba­da­nia albo coś in­ne­go. Ważne, by ich unie­ru­cho­mić w ja­kimś po­miesz­cze­niu, gdzie dziw­nym tra­fem in­ter­kom prze­sta­nie dzia­łać…

– Gdzie za­mie­rzasz go zwa­bić?

– Do Hali Na­ro­dzin. W miej­sce, gdzie znik­nął Shaw – wy­ja­wił, dumny ze swego planu.

– Skąd wiesz, że to się stało aku­rat tam?

Na­na­ko po­pi­sa­ła się prze­ni­kli­wo­ścią, a duma Su­are­za ustą­pi­ła miej­sca wście­kło­ści z po­wo­du wła­snej głu­po­ty. Bo i co miał od­po­wie­dzieć? Że mu się przy­śni­ło? To był ab­surd i sam uznał­by się za wa­ria­ta, gdyby nie to, że – cho­le­ra jasna – wszyst­kie fakty per­fek­cyj­nie do sie­bie pa­so­wa­ły!

Może in­tu­icja pod­po­wia­dała mu roz­wią­za­nie po­przez sny i to od pierw­sze­go dnia?

– Po pro­stu… Tak za­kła­dam. – Sta­rał się brzmieć nor­mal­nie. – Bo gdzie miał­by być?

– Jasne – po­wie­dzia­ła Na­na­ko po dłuż­szym za­sta­no­wie­niu. – Zrób­my to.

– Jesz­cze jedno: jakie wy­ni­ki badań miał Shaw? – za­py­tał Su­arez, nim wy­szedł.

– Wszyst­ko było z nim w po­rząd­ku – dok­tor zmarsz­czy­ła brwi. – Czemu py­tasz?

– Bez po­wo­du. Po pro­stu chcia­łem wie­dzieć.

*

Na­stęp­ne­go ranka mieli przejść do dzia­ła­nia. Plan był pro­sty i jak są­dził Su­arez, po­zba­wio­ny sła­bych punk­tów. Poza jed­nym: tej nocy ka­pi­tan znów mógł za­ata­ko­wać, a któ­reś z nich mogło paść jego ofia­rą. Na­na­ko bar­dzo dys­kret­nie od­rzu­ci­ła pro­po­zy­cję, by tę noc spę­dzi­li razem, więc Su­arez mu­siał dzia­łać sam.

Osiem­set mi­li­gra­mów mo­da­fi­ni­lu miało po­wstrzy­mać go przed za­śnię­ciem, kiedy bę­dzie trzy­mał straż pod ka­pi­tań­ską ka­ju­tą i trze­ba przy­znać, że pierw­sze sześć go­dzin mi­nę­ło bez naj­mniej­szych pro­ble­mów.

Przy­naj­mniej tak mu się zda­wa­ło, do­pó­ki nie usły­szał głosu ojca Ber­nar­da.

– Kiedy cię spo­tka­łem, byłeś wy­chu­dzo­nym, lę­kli­wym, małym ob­dar­tu­sem – prze­ma­wiał we wła­ści­wy sobie spo­sób, jak gdyby był przed­sta­wi­cie­lem wyż­szej rasy. – Odzia­łem cię, na­kar­mi­łem, na­uczy­łem czy­tać i pisać. Chcia­łem uczy­nić cię lep­szym. Chcia­łem, byś po­ko­nał strach. A ty zdra­dzi­łeś mnie i ucie­kłeś. Ucie­kłeś tak da­le­ko, jak tylko to moż­li­we. A jed­nak nadal za bli­sko, by uciec przed wła­snym cie­niem.

Świa­tło zga­sło. Spęcz­nia­ła, peł­ga­ją­ca w ciem­no­ści an­ty­te­za pło­mie­nia wy­su­nę­ła zimny, wil­got­ny jęzor i prze­su­nę­ła nim po krę­go­słu­pie Su­are­za.

Męż­czy­zna od­sko­czył, się­gnął do kie­sze­ni po la­tar­kę, która po­win­na tam być – za­miast tego zna­lazł wi­sio­rek z krzy­żem, który wy­rzu­cił już dawno, dawno temu.

– Mi­nę­ło tyle czasu, a ty wciąż boisz się ciem­no­ści – prze­mó­wił cień gło­sem ojca Ber­nar­da. – Nie lękaj się, je­stem tuż za tobą – dodał, kła­dąc Su­are­zo­wi dłoń na ra­mie­niu, a ten znów był trzy­na­sto­let­nim dzie­cia­kiem. Tym samym, który zwę­dził woź­ne­mu za­pal­nicz­kę i klucz do skła­dzi­ku z che­mi­ka­lia­mi.

Padre…

Piw­nicz­ny ko­ry­tarz cią­gnął się da­le­ko, aż do gru­zów sta­re­go klasz­to­ru. Ponoć można było tam­tę­dy uciec.

Kiedy ogień wspiął się po ścia­nie i za­czął ob­my­wać sufit z lep­kiej cie­ni­stej mazi, na­de­szła pora, by biec.

*

Nie znał tej czę­ści stat­ku, w któ­rej się obu­dził.

Drżą­cą ręką się­gnął do pier­si, ale nie od­na­lazł tam na­szyj­ni­ka – to go uspo­ko­iło. Wstał, zgiął się wpół, zwy­mio­to­wał i ru­szył w kie­run­ku, który pod­po­wia­dał mu cy­fro­wy prze­wod­nik. Mo­da­fi­li­no­wy kac do­pie­ro za­czy­nał się roz­krę­cać. Su­arez czuł się tak, jakby jego głowa była orze­chem, który ktoś wła­śnie pró­bo­wał roz­łu­pać.

Trzy­krot­nie spró­bo­wał wy­wo­łać Na­na­ko – bez po­wo­dze­nia.

Spraw­dził go­dzi­nę. Do­cho­dzi­ła ósma. Całe czter­dzie­ści minut przed pla­no­wa­nym po­cząt­kiem ich akcji. Do­pie­ro o ósmej czter­dzie­ści pięć Na­na­ko miała wy­łą­czyć in­ter­kom, wy­ma­wia­jąc się tym, że na­stę­pu­je sprzę­że­nie z apa­ra­tu­rą po­mia­ro­wą. Je­że­li nie od­po­wia­da­ła, powód mógł być tylko jeden.

Pró­bo­wał przy­po­mnieć sobie frag­men­ty snu, ale mgła okry­ła twa­rze, po­zo­sta­wia­jąc tylko doj­mu­ją­ce prze­czu­cie, że coś złego jest bli­sko, ukry­ło się i ob­ser­wu­je. Nic wię­cej nie był w sta­nie wy­krze­sać z otu­ma­nio­ne­go mózgu, jakby przez mo­da­fi­lin stra­cił swój… dar? Sam nie do­wie­rzał, że na­cho­dzi­ły go tak nie­do­rzecz­ne po­my­sły. Za­wsze twar­do stą­pał po ziemi.

Kiedy tra­fił już do czę­ści miesz­kal­nej, którą roz­po­zna­wał, wpadł na Erika Bjar­nar­so­na. Ogrom­ny młody Szwed zła­pał go za ra­mio­na, a Su­arez oba­wiał się, że zaraz zo­sta­nie zgnie­cio­ny jak gni­ją­cy po­mi­dor.

Bjar­nar­son mógł­by zabić go­ły­mi rę­ka­mi, prze­mknę­ło Su­are­zo­wi przez myśl. Nic dziw­ne­go, ostat­ni­mi dnia­mi sku­piał się tylko na ta­kich spra­wach.

– Dok­to­rze, czy wi­dział pan dok­tor Sato? Zo­sta­wi­ła mi wczo­raj wia­do­mość, bym wy­łą­czył in­ter­kom w sali szpi­tal­nej z po­wo­du sprzę­żeń. Mało praw­do­po­dob­ne, by do nich do­szło po tej awa­rii, ale dok­tor pro­si­ła, więc od­cią­łem za­si­la­nie in­ter­ko­mu. Tylko dok­tor Sato ni­g­dzie nie ma.

– Na pewno jest u kogoś z za­ło­gi. Może jakaś pilna in­ter­wen­cja? – skła­mał Su­arez.

– Wy­da­je mi się, że lu­dzie zni­ka­ją – wy­znał Bjar­na­sron, nie zwal­nia­jąc uści­sku. – Nie od­po­wia­da­ją na we­zwa­nia. Tak jak Shaw. Na­ci­skał na prze­gląd bio­ska­ne­ra. Chciał być przy nim obec­ny, pa­ra­no­ik. A teraz za­milkł. Wy­da­je mi się, że to nie zwy­kłe od­izo­lo­wa­nie od ludzi. Poza tym po­win­ni­śmy się spo­ty­kać. Za­ło­ga musi być razem. Ka­pi­tan także po­wi­nien…

Nagle w jesz­cze otu­ma­nio­nym i obo­la­łym mózgu Su­are­za wy­kieł­ko­wał nowy plan.

– Masz rację, mu­si­my się spo­tkać. Wy­wo­łaj resz­tę, niech cze­ka­ją w sali szpi­tal­nej.

– Może le­piej w mesie? – za­uwa­żył Bjar­nar­son, nie uła­twia­jąc Su­are­zo­wi ro­bo­ty.

– W sali szpi­tal­nej – po­wtó­rzył ten, tym razem do­bit­nie. Nie na darmo był wyż­szy stop­niem. – Ja tym­cza­sem spro­wa­dzę ka­pi­ta­na.

*

Tym razem Ca­me­ron Su­arez po­sta­no­wił skró­cić ry­tu­ał i nie za­wra­ca­jąc sobie głowy in­ter­ko­mem, od razu za­czął walić w śluzę.

– Ka­pi­ta­nie, po­trze­bu­ję pana! – wolał w prze­rwie mię­dzy ude­rze­nia­mi. – To spra­wa naj­wyż­szej wagi!

Jak po­przed­nim razem, cisza po dru­giej stro­nie mo­gła­by wska­zy­wać, że ka­ju­ta jest pusta.

– Ka­pi­ta­nie, już raz to prze­ra­bia­li­śmy!

Śluza roz­su­nę­ła się bez ostrze­że­nia i Su­arez nie­mal wpadł do środ­ka. Przed nim stał ka­pi­tan, nie­do­rzecz­nie wy­stro­jo­ny w ga­lo­wy mun­dur.

– Znowu ty! – rzu­cił. – Każę cię za­mknąć za nie­sub­or­dy­na­cję!

– Ka­pi­ta­nie, kiedy musi pan to zo­ba­czyć! Ka­dzie Na­ro­dzin znów roz­po­czę­ły pracę, a Shaw znik­nął! Resz­ta jest już na miej­scu.

– Po­wstrzy­maj­cie to! Na­tych­miast! – wrza­snął ka­pi­tan z więk­szą de­spe­ra­cją niż Su­arez wcze­śniej za­kła­dał. Jakby szcze­gól­nie za­le­ża­ło mu na tym, by nikt wię­cej nie zo­stał wy­dru­ko­wa­ny.

Ca­me­ron wziął głę­bo­ki od­dech. To była de­cy­du­ją­ca chwi­la. Je­że­li się mylił, to…

– Tylko pan może to po­wstrzy­mać – skła­mał. – Po­trzeb­ny jest od­cisk pana palca.

Ka­mien­na twarz ka­pi­ta­na nie zdra­dza­ła cze­go­kol­wiek, jakby czło­wiek kry­ją­cy się za nią gdzieś znik­nął. Kiedy wró­cił, od­ma­lo­wał się na niej wyraz de­ter­mi­na­cji.

– Na co więc jesz­cze cze­ka­my?

Ca­me­ron od­wró­cił się na pię­cie i ru­szył w kie­run­ku Hali. To był je­dy­ny spo­sób, w jaki mógł ukryć swój uśmiech.

Po­ko­ny­wali ko­ry­tarz za ko­ry­ta­rzem bez naj­mniej­szych prze­szkód. Wszyst­ko zgod­nie z pla­nem Su­are­za. Nawet nie­od­łącz­ne w ostat­nim cza­sie zmę­cze­nie ustą­pi­ło na rzecz eks­cy­ta­cji. Dla­cze­go więc z każ­dym kro­kiem strach cią­żył mu bar­dziej, jak stale po­więk­sza­ją­cy się stos ka­mie­ni?

Kiedy sta­nę­li przed śluzą, le­d­wie po­wstrzy­mał drże­nie dłoni, gdy wy­cią­gnął ją, by otwo­rzyć przej­ście. We­wnątrz nie­odmien­nie pa­no­wał pół­mrok, jakby ktoś usil­nie pró­bo­wał uczy­nić to miej­sce strasz­niej­szym.

Ka­pi­tan jed­nak bez wa­ha­nia wszedł do środ­ka. Za­trzy­mał się do­pie­ro, kiedy Ca­me­ron za­mknął śluzę.

– Co jest? Gdzie są wszy­scy? – za­py­tał, od­wra­ca­jąc się za sie­bie. Pró­bo­wał brzmieć wład­czo, ale na ostat­nim sło­wie głos prze­szedł w jęk, bo w tym mo­men­cie jego spoj­rze­nie spo­tka­ło się ze spoj­rze­niem Su­are­za.

Co­kol­wiek w nim doj­rzał, wy­star­czy­ło, aby za­czął ucie­kać.

– Wiem, że nie je­steś ka­pi­ta­nem! – krzy­czał Su­arez, go­niąc go przez Halę. – Kim je­steś?! Albo czym?! Co zro­bi­łeś z Te­re­są, Gre­go­rym i Na­na­ko? Gadaj!

Tam­ten jed­nak nie od­po­wia­dał, za­miast tego pę­dził ku prze­ciw­le­głe­mu ko­ry­ta­rzo­wi i scho­dom pro­wa­dzą­cym do za­pa­so­wych Kadzi.

Ka­pi­tan był szyb­ki. Wy­padł na ko­ry­tarz, który au­to­ma­tycz­nie zalał blask ja­rze­nió­wek. Coś jed­nak było nie tak z sys­te­mem oświe­tle­nia, bo świa­tła zaraz zga­sły. I za­pa­li­ły się po­now­nie, gdy czuj­ni­ki wy­chwy­ci­ły ruch. Po czym au­to­mat znów je wy­łą­czył – i tak bez końca.

Su­arez za­trzy­mał się w progu, jego cia­łem wstrzą­snął dreszcz, a serce pró­bo­wa­ło wy­rwać się z pier­si. Wy­da­wa­ło mu się, że znów jest w pętli, że otwie­ra się przed nim nie­koń­czą­ca się droga, wszech­ko­ry­tarz, bę­dą­cy sumą wszyst­kich, jakie prze­był od cza­sów mło­do­ści, po­cząw­szy od przej­ścia pod bu­dyn­kiem in­sty­tu­tu… Ze­braw­szy w sobie siły, za­ci­snął pię­ści i po­gnał za umy­ka­ją­cym fał­szy­wym ka­pi­ta­nem, sta­ra­jąc się nie po­tknąć o żadną nie­rów­ność czy próg, nie za­ha­czyć o zdra­dli­we prze­szko­dy – po­rę­cze, klam­ki, za­wo­ry – wy­ra­sta­ją­ce ze ścian w naj­bar­dziej nie­ocze­ki­wa­nych miej­scach. Reszt­ka­mi zdro­we­go roz­sąd­ku pró­bo­wał ode­gnać od sie­bie myśl, że oto cie­nie peł­zną do niego po ścia­nach i wy­cią­ga­ją czar­ne, smo­li­ste łap­ska, by go do­paść.

Choć sam nie mógł w to uwie­rzyć, do­tarł cało do scho­dów. Gdzieś po­ni­żej sły­szał stu­kot kro­ków fał­szy­we­go ka­pi­ta­na. I coś jesz­cze. Jakby szmer cich­ną­cy i po­wra­ca­ją­cy w cy­klicz­nych od­stę­pach. Su­are­zo­wi wy­da­wa­ło się do tej pory, że to on wcią­gnął ka­pi­ta­na w pu­łap­kę. Co, jeśli było od­wrot­nie?

Mimo obaw, po­wo­li i ostroż­nie ru­szył w dół, ża­łu­jąc, że nie wziął ze sobą ni­cze­go, co mo­gło­by słu­żyć za broń. To zde­cy­do­wa­nie naj­słab­szy punkt jego skle­co­ne­go na­pręd­ce planu. Dziw­ne, że wcze­śniej ani on, ani dok­tor Sato nie zwró­ci­li na to uwagi.

Gdy zna­lazł się na dole, w dru­giej Hali, do­strzegł w ni­kłym, czer­wo­nym świe­tle fał­szy­we­go ka­pi­ta­na klę­czą­ce­go nad Sha­wem. To zna­czy nad tym, co zo­sta­ło z Gre­go­ry’e­go Shawa. Jego ciało było roz­szar­pa­ne.

– Chry­ste Panie – wy­szep­tał Su­arez na ten widok, choć, mimo prze­szło­ści, uwa­żał się za ate­istę. – Coś ty mu zro­bił?

Pod­szedł bli­żej, a wtedy fał­szy­wy ka­pi­tan zwy­mio­to­wał i za­czął szlo­chać.

– Nie je­stem ka­pi­ta­nem – wy­ję­czał, za­le­wa­jąc się łzami. – Idris Gor­don, numer dwie­ście ty­się­cy osiem­dzie­sią­ty siód­my, ope­ra­tor ma­szyn rol­ni­czych. Prze­trans­fe­ro­wa­ło mnie do ciała ka­pi­ta­na. Naj­pierw spa­ni­ko­wa­łem, ukry­łem się w ka­ju­cie… A potem nie chcia­łem się przy­znać. Nie wie­dzia­łem, co ze mną bę­dzie. Nie za­bi­jaj mnie, pro­szę! – wy­ję­czał.

Ca­me­ron nie wie­dział, co my­śleć.

Sta­nął w po­bli­żu i po­chy­lił się nad cia­łem Shawa. Wy­glą­dało, jakby coś ro­ze­rwa­ło je od środ­ka.

Fał­szy­wy ka­pi­tan chwy­cił urzą­dze­nie le­żą­ce przy zwło­kach i za­mach­nął się. Obły me­ta­lo­wy przed­miot minął o włos czasz­kę Su­are­za, który w ostat­niej chwi­li zdą­żył się wy­pro­sto­wać. Pa­mięć daw­nych cza­sów, wspo­mnie­nia nie­zli­czo­nej ilo­ści bójek, które odbył, będąc dziec­kiem, uak­tyw­ni­ły się jak na żą­da­nie i Su­arez wy­mie­rzył so­lid­ne­go kop­nia­ka pro­sto w twarz pod­mień­ca, nim tam­ten zdą­żył za­mach­nąć się po­now­nie.

Czło­wiek po­da­ją­cy się za ope­ra­to­ra ma­szyn rol­ni­czych padł na pod­ło­gę, pro­wi­zo­rycz­na broń wy­pa­dła mu z ręki i prze­śli­znę­ła się jesz­cze kil­ka­dzie­siąt cen­ty­me­trów, poza za­sięg ra­mion. Su­arez usiadł na nim okra­kiem i za­czął go okła­dać. Wy­mie­rzał cios za cio­sem, zjed­no­czo­ny z szu­mem ma­szy­ne­rii, póki dłoni nie spla­mi­ła krew.

– Co ja robię?! – wrza­snął i od­sko­czył od po­zba­wio­ne­go przy­tom­no­ści fał­szy­we­go ka­pi­ta­na. Padł na ko­la­na, za­pa­trzo­ny w obraz tego, co uczy­nił.

W tym samym mo­men­cie za­skrzy­pia­ły scho­dy. Ktoś mu­siał zi­gno­ro­wać proś­bę Bjar­nar­sona i ode­brać ko­mu­ni­kat od fał­szy­we­go ka­pi­ta­na. Trud­no było osza­co­wać, czy to tylko jedna osoba, czy cała za­ło­ga po­sta­no­wi­ła wła­śnie od­wie­dzić Halę Na­ro­dzin. Od­gło­sy kro­ków nik­nę­ły w szme­rze cieni, które, nie­spo­koj­ne, wy­ry­wa­ły się z na­leż­nych im miejsc, by przy­sło­nić obraz ko­ły­szą­ce­go się świa­ta przed spoj­rze­niem Su­are­za.

– To ty – wy­po­wie­dział pół­przy­tom­ny, na poły z za­sko­cze­niem, na poły z ulgą, że może zrzu­cić cię­żar od­po­wie­dzial­no­ści na czy­jeś barki. – Ży­jesz… Mu­sisz mu pomóc. Jest nie­przy­tom­ny. 

Te­re­sa spoj­rza­ła na niego z wy­ra­zem współ­czu­cia.

– A nie za­sta­na­wia­łeś się nad tym, kto po­mo­że tobie? – za­py­ta­ła i w tej samej chwi­li ko­mo­ry za­czę­ły się otwie­rać, uka­zu­jąc skó­rza­ste bąble, a w nich ciała.

– O czym ty mó­wisz? Te­re­sa? Prze­cież wi­dzia­łem… – do­py­ty­wał sko­ło­wa­ny, nie po­tra­fiąc uło­żyć fak­tów w ca­łość.

– Wi­dzia­łeś to, co mia­łeś wi­dzieć i zro­bi­łeś to, co mia­łeś zro­bić – od­par­ła Te­re­sa, a potem uśmiech­nę­ła się sze­ro­ko. – By­li­ście… nie­wy­god­ni. Ty nada­łeś się na kozła ofiar­ne­go. Drę­czyć cię, to sama przy­jem­ność.

Su­arez do­strzegł cień po­ru­sza­ją­cy się za ko­bie­tą i wtedy już wszyst­ko zro­zu­miał. 

– To ty… Ty je­steś in­tru­zem! – krzyk­nął i omiótł Halę spoj­rze­niem, szu­ka­jąc drogi uciecz­ki, choć nogi miał zbyt słabe, aby wstać.

– Przy­by­li­śmy tu z wami, w wa­szych gło­wach. To zna­czy w tym, co z nich wy­do­by­li­ście – rzu­ci­ła Te­ra­sa, wzru­sza­jąc ra­mio­na­mi. – By­li­śmy słabi, le­d­wie do­strze­gal­ni, jak cie­nie rzu­ca­ne przez to wszyst­ko, co chcie­li­ście ze­pchnąć w nie­pa­mięć. Ale da­li­ście nam szan­sę. Za to je­ste­śmy wdzięcz­ni. – Uśmiech ko­bie­ty stał się jesz­cze szer­szy, jakby jej twarz miała zaraz ro­ze­rwać się na dwoje.

– Wy? – szep­nął Su­arez, wal­cząc z nie­mo­cą. 

Wtedy tu­ło­wie go­to­wych ciał pękły i wy­pu­ści­ły na wol­ność wy­ro­słe w ich wnę­trzach de­mo­ny.

A on nie miał już sił, by biec.

*

– To już siód­my dzień od awa­rii. Dla­cze­go zde­cy­do­wa­li­ście się oży­wić mnie do­pie­ro teraz? – do ka­ju­ty o wy­ście­ła­nych mięk­kim ma­te­ria­łem ścia­nach, po­zba­wio­nej moż­li­wo­ści otwar­cia od we­wnątrz, do­biegł głos wi­ce­ka­pi­ta­na Mah­mu­da.

Sie­dzą­cy w kącie po­miesz­cze­nia Ca­me­ron Su­arez do­padł do śluzy. Sta­rał się być opa­no­wa­ny, wołał do­no­śnym gło­sem, ale na tyle spo­koj­nie, na ile był w sta­nie.

– Moje za­mknię­cie tutaj, to fa­tal­na po­mył­ka! Po­sia­dam in­for­ma­cje, istot­ne in­for­ma­cje, które po­win­ny tra­fić bez­po­śred­nio do pań­skich uszu. Udo­wod­nię, że przy­czy­ną na­sze­go obec­ne­go po­ło­że­nia nie jest awa­ria ani in­ge­ren­cja z ze­wnątrz. Wi­ce­ka­pi­ta­nie, mu­sisz mnie wy­słu­chać!

Jed­nak męż­czy­zna po dru­giej stro­nie zda­wał się go igno­ro­wać, po­chło­nię­ty roz­mo­wą z kimś innym.

– Przez trzy dni do­wódz­two spra­wo­wał ka­pi­tan Ro­gers – to mó­wi­ła ona, Te­re­sa. A ra­czej to, co uda­wa­ło Te­re­sę, po­pra­wił się w my­ślach Su­arez. – Był w kiep­skim sta­nie psy­chicz­nym, jak zresz­tą wiele osób, ale nic nie zdra­dza­ło tra­ge­dii. Cze­ka­li­śmy na roz­ka­zy i…

– I ope­ra­tor Kadzi po­peł­nił sa­mo­bój­stwo, a ana­li­tycz­ka da­nych oraz psy­chia­tra po­stra­da­li zmy­sły? – do­koń­czył Mah­mud.

– Nie je­stem eks­pert­ką od zdro­wia umy­sło­we­go, ale tak to wła­śnie wy­glą­da. Na­na­ko nie ko­mu­ni­ku­je się ze świa­tem ze­wnętrz­nym. Zna­leź­li­śmy ją za­mknię­tą w ma­ga­zy­nie żyw­no­ści, sku­lo­na w po­zy­cji em­brio­nal­nej po­wta­rza­ła w kółko coś o de­mo­nach Oni krą­żą­cych ko­ry­ta­rza­mi stat­ku. Na­na­ko po­cho­dzi ze shin­to­istycz­nej ro­dzi­ny, może dla­te­go lęki przy­bra­ły taką formę – tłu­ma­czy­ła się Swan­son. – Za to Su­arez jest w sta­nie roz­ma­wiać, ale trwa w prze­świad­cze­niu, że ka­pi­tan był ja­kimś… pod­mień­cem, a sta­tek prze­ję­ły ja­kieś złe duchy i ja je­stem jed­nym z nich. Wedle akt, Su­arez do­ra­stał w We­ne­zu­eli. Wy­cho­wy­wał się w in­sty­tu­cie be­ha­wio­ral­nej te­ra­pii za­bu­rzeń lę­ko­wych, póki bu­dy­nek nie spło­nął.

– Co dzie­ciak robił w takim miej­scu? – za­py­tał wi­ce­ka­pi­tan, choć nie wy­glą­dał na za­cie­ka­wio­ne­go. Ra­czej chciał stwa­rzać po­zo­ry za­in­te­re­so­wa­nia.

– In­sty­tut pro­wa­dzi­li mi­sjo­na­rze. Może opie­ko­wa­li się też sie­ro­ta­mi? Może Su­arez był tam po­ma­gie­rem? Może sam był obiek­tem te­ra­pii? – gdy­ba­ła Te­re­sa. – W do­ku­men­ta­cji nic nie ma, pew­nie wszyst­ko spło­nę­ło. Jed­nak re­li­gij­ne śro­do­wi­sko i to­wa­rzy­stwo za­bu­rzo­nych psy­chicz­nie wy­ja­śniają cha­rak­ter jego pa­ra­noi.

– On zabił Ro­ger­sa. Mówił, że kto znaj­do­wał się w ciele ka­pi­ta­na?

– Rol­nik, Idris Gor­don. Zgi­nął pod­czas awa­rii za­pa­so­wej Kadzi. Na szczę­ście udało nam się opa­no­wać sy­tu­ację. Sztucz­ne ma­ci­ce są tro­chę po­dob­ne do bio­ska­ne­rów, dla­te­go z po­mo­cą Bjar­nar­so­na zdo­ła­łam w końcu je uru­cho­mić i wy­dru­ko­wać pana oraz za­stęp­cę ope­ra­to­ra Kadzi – wy­ja­śni­ła Te­re­sa.

– Praw­dzi­wa iro­nia losu. Co ze zwło­ka­mi? – do­py­ty­wał ka­pi­tan. – Shawa i po­zo­sta­łych? Co wy­ka­za­ła sek­cja? 

– Ciała wy­dru­ko­wa­nych pod­czas dru­giej awa­rii, jakby to ująć, roz­sa­dzi­ło od we­wnątrz. Przy­pusz­czam de­fekt ukła­du tra­wien­ne­go. Za to Shaw… w trak­cie ca­łe­go za­mie­sza­nia jego zwło­ki zo­sta­ły zu­ty­li­zo­wa­ne razem z in­ny­mi. 

– Mowa o nie­wy­ja­śnio­nej śmier­ci człon­ka za­ło­gi. To po­gwał­ce­nie wszel­kich pro­ce­dur. 

– By­li­śmy po­zba­wie­ni ka­pi­ta­na, dzia­ła­li­śmy pod wpły­wem im­pul­su…

– Zapis z pa­mię­ci ro­bo­czej stat­ku po­zwo­lił usta­lić przy­czy­nę awa­rii za­pa­so­wej Kadzi? 

– Stra­ci­li­śmy je pod­czas re­star­tu sys­te­mu. 

– Pe­cho­wy zbieg oko­licz­no­ści – po­wie­dział wi­ce­ka­pi­tan i od­chrząk­nął. – Chodź­my już, muszę się napić kawy.

Cich­ną­cy od­głos kro­ków oznaj­miał, że ode­szli od mo­ni­to­ra i nikt już nie ob­ser­wu­je ob­ra­zu z ka­me­ry za­mon­to­wa­nej u su­fi­tu ka­ju­ty. Sie­dzą­cy w kącie po­miesz­cze­nia Ca­me­ron Su­arez wie­dział, co się zaraz sta­nie.

– Nie wierz jej! To Demon! – krzy­czał co sił, ude­rza­jąc pię­ścia­mi w pi­ko­wa­ne obi­cie. – Jest ich wiele na stat­ku! Nie ja­kieś fan­ta­stycz­ne isto­ty, tylko nasze lęki, żądze… wszyst­ko to, co spy­cha­li­śmy w pod­świa­do­mość. Na Ziemi były le­d­wie pod­szep­tem, we­wnętrz­nym gło­sem, drugą oso­bo­wo­ścią. Na­szym alter ego, które ku­si­ło i drę­czyło. Ale prze­trans­fe­ro­wa­li­śmy je z nami, a one wy­ko­rzy­sta­ły tech­no­lo­gię i spo­sob­ność, by oblec się w ciało! – wołał, ale po dru­giej stro­nie nie było już ni­ko­go, kto by słu­chał. – Wi­ce­ka­pi­ta­nie! Que te jodan…

Zre­zy­gno­wa­ny, zer­knął z nie­po­ko­jem w prze­ciw­le­gły kąt, tam, gdzie w je­dy­nym miej­scu, do któ­re­go nie do­cie­ra­ło świa­tło, przy­cup­nął smo­li­sty cień. Mrok za­pa­dał się spi­ral­nie w dwa puste oczo­do­ły, two­rzył zarys de­mo­nicz­ne­go ob­li­cza, jak czerń od­ci­śnię­ta w czer­ni. 

– Czego od nas chce­cie? – wy­ję­czał Su­arez, zwi­ja­jąc się w po­zy­cję em­brio­nal­ną.

– Naj­pierw za­bie­rze­cie nas do no­we­go świa­ta – od­po­wie­dział mu gło­sem ojca Ber­nar­da. – Potem też się przy­da­cie. Jako bydło.

Koniec

Komentarze

Całkiem porządne Science F.

W miarę czytania zaczęły mnie drażnić owe cienie, dla których nie było uzasadnienia. To znaczy – było, ale słabe i że tak określę prowizoryczne. Awaria systemu rewitalizacyjnego, więc w jej trakcie coś tam się włączyło albo wyłączyło nie w porę, może dane podczas transferu zostały zniekształcone. Ale Twoje autorskie założenie o skumulowaniu pochodzących z podświadomości lęków i fobii uważam za celniejsze. Jesteśmy, to fakty, nosicielami emocjonalnych i umysłowych rudymentów ewolucji. niekoniecznie sprzyjających logicznemu myśleniu i postępowaniu, ale to inna byłaby opowieść.

Długawe to było, ale warte przeczytania.

Pozdrawiam, Adam

Cześć, Adamie!

W miarę czytania zaczęły mnie drażnić owe cienie, dla których nie było uzasadnienia. To znaczy – było, ale słabe i że tak określę prowizoryczne. Awaria systemu rewitalizacyjnego, więc w jej trakcie coś tam się włączyło albo wyłączyło nie w porę, może dane podczas transferu zostały zniekształcone.

Uzasadnieniem było w zasadzie to:

Ale Twoje autorskie założenie o skumulowaniu pochodzących z podświadomości lęków i fobii uważam za celniejsze. Jesteśmy, to fakty, nosicielami emocjonalnych i umysłowych rudymentów ewolucji. niekoniecznie sprzyjających logicznemu myśleniu i postępowaniu, ale to inna byłaby opowieść.

I w sumie nie wiem, czy ci się podobało czy nie podobało. :P

Opowiadanie zdecydowanie nie jest z typu hard, chciałem raczej umieścić w nim domieszkę grozy i pewnego zagubienia bohatera, kiedy nie do końca wiadomo, co jest jeszcze rzeczywiste, a co jest już jego urojeniami, a co podsuwają mu owi “oni” – bo, że podsuwają, to się przyznali. :)

Długawe to było, ale warte przeczytania.

Dzięki za przeczytanie!

Wiem, że długawe. Ostatnio same długawe mi wychodzą.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Gekikara napisał: I w sumie nie wiem, czy ci się podobało czy nie podobało. :P

<> Zdumiałeś, zaskoczyłeś mnie bardzo. Czy trudziłbym się szukaniem odpowiedniego przycisku, tam u góry, potem mozolnie ustawiałbym na nim kursor i wreszcie narażałbym palec wskazujący prawej ręki na kontuzję, naciskając na lewy klawisz komputerowego gryzonia, gdyby misięnie? smiley

<> Ten “chwyt” z “podświadomościowym bagażem” w zapisach osobowości załogi i pasażerów po prostu musiał mi się spodobać. Żadnych czarów, duchów, rycerzy czarnych stron Mocy i Nie-mocy, kosmitów wrogich i podstępnych nie potrzeba, abyśmy po raz nie wiedzieć który zdradzili się ze swoimi prymitywizmami jeszcze z zarania dziejów gatunku pochodzącymi.

Przyjąłem, że to chciałeś pokazać, i zrobiłeś to udanie. Stąd tak przesadnie opisany proces kliknięcia w wiadomym celu.

Pozdrawiam, Adam

Ten “chwyt” z “podświadomościowym bagażem” w zapisach osobowości załogi i pasażerów po prostu musiał mi się spodobać. Żadnych czarów, duchów, rycerzy czarnych stron Mocy i Nie-mocy, kosmitów wrogich i podstępnych nie potrzeba, abyśmy po raz nie wiedzieć który zdradzili się ze swoimi prymitywizmami jeszcze z zarania dziejów gatunku pochodzącymi.

To jest w ogóle warte przemyślenia, że przecież cały ten spadek po przodkach nie zniknął. On w nas siedzi. I wyłazi częściej, niż byśmy tego chcieli.

Przyjąłem, że to chciałeś pokazać, i zrobiłeś to udanie. Stąd tak przesadnie opisany proces kliknięcia w wiadomym celu.

Dobry opis. :P Dzięki za klika!

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Cześć, Gekikara!

Tekst w sumie od pierwszych chwil wołał “czytaj mnie”, a później słowo “wydrukowani” bardzo chwyciło i zostałem kupiony. W momencie rozmowy lekarza z kapitanem dość łatwo się domyśliłem, że coś jest nie tak i wszystko w tekście mówiło, że to nie jest kapitan – fajnie, że nie zrobiono z tego jakiejś wielkiej tajemnicy i szybko wyjaśniono. Chociaż… może Cameron po prostu faktycznie zwariował? xD

Tekst przyjemny i ciekawy, chcę więcej takich! :)

Hej, ZigiN!

Fajnie, że tekst ci się spodobał. Ciesze się, że dostrzegasz możliwość, że Cameron zwariował, chciałem pozostawić taką nutkę niepewności. :)

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Takie nutki niepewności zawsze są fajne. Pamiętam jak oglądałem pierwszy raz Wyspę Tajemnic i też nie byłem pewny zakończenia. edit: tutaj miałem podobne wrażenie.

Bardzo dobrze się czyta. Ale trochę mnie męczy, bo:

 

W dwóch maszynach nie znalazł niczego, co odbiegałoby od danych z serwera. Kiedy otworzył filtr trzeciej, uderzyła go ściana smrodu. Jedną ręką próbował zakrywać twarz, a drugą włożył do środka. Pełno było tam czarnej, oleistej mazi. Zebrał trochę do pojemnika na próbki i, starając się nie myśleć o odorze, poszedł dalej.

 

Czy to ma jakąś kontynuację? Może przeoczyłem – ale ten wątek jakby się urywa, a wydaje się w tym momencie ważny.

 

Pokrewna sprawa – dlaczego właściwie cienie/demony uruchomily zapasowy system Kadzi? Czy chodzilo tylko o zwabienie technika?

 

Jakie było źródło widzeń Camerona? Jak rozumiem we śnie ukazywały mu się prawdziwe obrazy tego co się wydarzyło lub wydarzy na statku, ale właściwie dlaczego lub po co? Chodziło tylko o wspomniane przez Terese "dręczenie"?

 

Ostatnia męcząca mnie sprawa – natura owych demonów, może to ma być w sferze niedomówień, ale czy to co zobaczył Camreon:

Wtedy gotowe ciała pękły w miejscu tułowia i wypuściły na wolność wyrosłe w ich wnętrzach demony.

Czy naprawdę miało miejsce? A jeśli tak, to jak niematerialnosć demonów pogodzić z tym, że zostały one fizycznie wydrukowane, więc jest dość niejasne jakim sposobem zostały zmaterializowane… BTW czy nie lepiej by było: tułowia gotowych ciał pękły i …

 

 

 

To taki drobiazg – nie do końca jest jasne o jakim zebraniu się w tym momencie mowa:

Wydaje się nam, że wszyscy wydrukowani zebrali się razem.

 

No, ale ogólnie – gratulacje!smiley

W komentarzach robię literówki.

Gekikaro, Twoje opowiadanie intryguje od początku, a choć nie bardzo umiem wyobrazić sobie opisaną procedurę przewożenia ludzi i ich drukowania, a szczególnie transfer cyfrowej duszy do biologicznego ciała, to czytałam je z niekłamanym zainteresowaniem. Te cyfrowe dusze nie bardzo mi pasują do takiej przyszłościowej treści, ale to może dlatego, że – moim zdaniem – dusze to miały kiedyś żelazka, nie ludzie. ;)

Natomiast bardzo mi się podoba, że tytułowe cienie to nie jakieś nie-wiadomo-skąd-pojawiajace-się-byty, a od zawsze skrywane w nas lęki, obawy czy złe wspomnienia. Zdarza się, że niektóre z nich wypieramy, bywa też, że niektóre wracają i przejmują kontrolę nad całym człowiekiem. I pewnie dlatego ostatnią scenę odebrałam jako przerażającą.

Mam nadzieję, Gekikaro, że poprawisz usterki, bo chciałabym udać się najpierw do klikarni, a potem do nominowalni. :)

 

Biegł, a za­wie­szo­ny na szyi kru­cy­fiks obi­jał się o jego klat­kę pier­sio­wą. → Zbędny zaimek – skoro wiadomo kto biegł, wiadomo też, czyja jest klatka piersiowa.

 

ale na już pierw­szy rzut oka wy­da­wa­ły się… → …ale już na pierw­szy rzut oka wy­da­wa­ły się

 

Za­mil­kła i przez chwi­lę tylko mełła w dło­niach rę­ka­wy mun­du­ru.Za­mil­kła i przez chwi­lę tylko mięła w dło­niach rę­ka­wy mun­du­ru.

Sprawdź, co znaczą słowa mełłamięła.

 

Ich za­da­niem było przede wszyst­kim przy­go­to­wać się ko­lo­ni­za­cji pla­ne­ty… → Ich za­da­niem było przede wszyst­kim przy­go­to­wać się do ko­lo­ni­za­cji pla­ne­ty

 

Bio­ska­ner wy­kry­ły każdą nie­pra­wi­dło­wość. → – Bio­ska­nery wy­kry­ły każdą nie­pra­wi­dło­wość. Lub: – Bio­ska­ner wy­kry­ł każdą nie­pra­wi­dło­wość.

 

Ale pół-ciem­ność była lep­sza… → Ale półciem­ność była lep­sza

 

– Wiem, że Pan tam jest!– Wiem, że pan tam jest!

Formy grzecznościowe piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

przy nie­za­sła­nym łóżku… → Zbędny grzybek w barszczyku.

 

o co wcale nie trud­no na tak ogrom­nym stat­ku… → …o co wcale nietrud­no na tak ogrom­nym stat­ku

 

– …Moż­li­we jed­nak, że na­tra­fię na jakiś ślad… → Skoro to kontynuacja wypowiedzi, to: – …moż­li­we jed­nak, że na­tra­fię na jakiś ślad

 

Wstał, zgiął się w pół… → Wstał, zgiął się wpół

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Kiedy-w-pol-a-kiedy-wpol;18619.html

 

oba­wiał się, ze zaraz zo­sta­nie zgnie­cio­ny… → Literówka.

 

–Po­wstrzy­maj­cie to! → Brak spacji po półpauzie.

 

Za to je­ste­śmy wdzięcz­ni – Uśmiech ko­bie­ty stał się… → Brak kropki po wypowiedzi.

 

Udo­wod­nię, że przy­czy­na na­sze­go obec­ne­go po­ło­że­nia nie jest awa­ria ani in­ge­ren­cja z ze­wnątrz. → Literówka.

 

oraz psy­chia­tra po­stra­da­li zmy­sły? – do­koń­czył Mah­mud.. → Jeśli zdanie miała kończyć kropka, jest o jedną kropkę za dużo, a jeśli wielokropek, brakuje jednej kropki.

 

Może sam był obiek­tem te­ra­pii? – gdy­ba­ła Sato. → Czy tu aby nie miało być: Może sam był obiek­tem te­ra­pii? – gdy­ba­ła Teresa.

 

wy­dru­ko­wać pana oraz za­stęp­cę ope­ra­to­ra Kadzi – wy­ja­śni­ła Sato. → Chyba: …wy­ja­śni­ła Teresa.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pomysłowe i przerażające trochę. Dlatego trochę, bo chyba to daleka przyszłość. Tak daleka, że nie bardzo straszy. Straszy natomiast uprawniona teza, że siedzące w nas lęki, mogą dokonywać naszej destrukcji.

Cześć, Reg!

Twoje opowiadanie intryguje od początku, a choć nie bardzo umiem wyobrazić sobie opisaną procedurę przewożenia ludzi i ich drukowania, a szczególnie transfer cyfrowej duszy do biologicznego ciała, to czytałam je z niekłamanym zainteresowaniem. Te cyfrowe dusze nie bardzo mi pasują do takiej przyszłościowej treści, ale to może dlatego, że – moim zdaniem – dusze to miały kiedyś żelazka, nie ludzie. ;)

Ta “cyfrowa dusza” to tylko takie nietechniczne określenie na całość informacji, które nasze mózgi przechowują. Nic metafizycznego. A jak to wygląda? Ot, naciskasz przycisk, drukarka robi szur szur i wychodzi gotowe ciało. :D Biodruk 3d w końcu będzie możliwy (w sumie już jest, ale na takim poziomie skomplikowania), a potem to już tylko zapisać na mózgu dane z serwera i viola, człowiek jak nowy.

Karmić przez drogę nie trzeba, zużywać zasobów na jakieś sztuczne grawitacje, przejmować się przeciążeniami i innymi takimi tam.

…zresztą wcale nie twierdzę, że to jest prawdopodobna wizja przyszłości. To raczej takie co by było gdyby w sci-fi anturażu. Żadne hard sci-fi. :)

Natomiast bardzo mi się podoba, że tytułowe cienie to nie jakieś nie-wiadomo-skąd-pojawiajace-się-byty, a od zawsze skrywane w nas lęki, obawy czy złe wspomnienia. Zdarza się, że niektóre z nich wypieramy, bywa też, że niektóre wracają i przejmują kontrolę nad całym człowiekiem. I pewnie dlatego ostatnią scenę odebrałam jako przerażającą.

Fajnie, że ten pomysł chwycił. :)

Element horrorowy był w całości zamierzony, więc przerażający to jak najbardziej adekwatne określenie.

 

Jak zwykle dziękuje za uwagi, już je wprowadziłem.

Zwłaszcza za tą odnośnie nazwiska. Ja mam wielka trudność z zapamiętaniem nazwisk. Nawet własnych bohaterów. :P

 

 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Gekikaro, bardzo dziękuję za wyjaśnienia – chyba coś dotarło do mojego starczego mózgu i może nawet uda mi się zapamiętać. ;)

Cieszę się, że dokonałeś poprawek, bo teraz już mogę podreptać i do klikarni, i do nominowalni, aby zarekomendować opowiadanie. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Czy to ma jakąś kontynuację? Może przeoczyłem – ale ten wątek jakby się urywa, a wydaje się w tym momencie ważny.

Jest ważny i zbiega się z tym, co potem widzi bohater. To jest smolistymi cieniami kryjącymi się w ciemności. Takie pogranicze między materialnym i niematerialnym.

Pokrewna sprawa – dlaczego właściwie cienie/demony uruchomily zapasowy system Kadzi? Czy chodzilo tylko o zwabienie technika?

To się wiąże z tym, co powyżej. I po części tak, jest to pomysł na zwabienie, ale też cieni stale przybywa. Na koniec bohater widzi ich całkiem sporo. :)

Jakie było źródło widzeń Camerona? Jak rozumiem we śnie ukazywały mu się prawdziwe obrazy tego co się wydarzyło lub wydarzy na statku, ale właściwie dlaczego lub po co? Chodziło tylko o wspomniane przez Terese "dręczenie"?

Nie do końca prawdziwe, biorąc pod uwagę scenę z Teresą. Poza tym w końcu był psychologiem, przychodzili do niego różni ludzie, mógł zacząć coś podejrzewać, więc dla istot, które do tej pory kryły się w podświadomości, był naturalnym wrogiem. I dobrym materiałem na kozła ofiarnego, którym na koniec się stał.

Oczywiście przyjmując, że jego umysł nie został opanowany szaleństwem w całości lub części. :P

 

Czy naprawdę miało miejsce? A jeśli tak, to jak niematerialnosć demonów pogodzić z tym, że zostały one fizycznie wydrukowane, więc jest dość niejasne jakim sposobem zostały zmaterializowane… BTW czy nie lepiej by było: tułowia gotowych ciał pękły i …

To pozostawię zamierzenie jako znak zapytania. Możliwości jest wiele. Ot, chociażby to, że ich “ciała” posiadają dużą zdolność mimikry oraz zmiany kształtu i potrafią doskonale ukryć się w najmniejszym cieniu – bo tak to właśnie starałem się opisać. Zdecydowanie nie są życiem, jakie znamy.

Dzięki za uwagi – do obydwu się zastosowałem – i przeczytanie. :)

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Czyli takie rzeczy się dzieją, kiedy wysyła się podświadomość w kosmos? Dobrze, że uprzedziłeś.

Trochę nie kumam, jak cienie, w końcu uśpione wraz z resztą mózgów, przejęły władzę nad Kadzią i namieszały w kolejności drukowania.

Ale czytało się bardzo przyjemnie – ciągle jakaś zagadka, coś się działo.

Pomysł też doceniam. Napisało mi się “docienam” – czyżby freudowska pomyłka? ;-)

jakby korytarz oświetlał stroboskop

Czyli co jakby oświetlało, a co jakby było oświetlane? Słabo, że potknęłam się już w pierwszym zdaniu. Ono powinno być wypolerowane do perfekcji.

Babska logika rządzi!

Cześć, Finklo! Dzięki za odwiedziny i nieoczekiwanego klika!

Trochę nie kumam, jak cienie, w końcu uśpione wraz z resztą mózgów, przejęły władzę nad Kadzią i namieszały w kolejności drukowania.

Wyłożenie wszelkich aspektów w techniczny sposób zabiłoby dynamikę opowiadania, więc myślałem, że czytelniczą ciekawość zaspokoi sugestia, iż cienie zaplanowały tę akcję. Bądź co bądź nasza podświadomość zawsze pracuje, nawet gdy świadomość zasypia. Albo i zwłaszcza wtedy. Więc gdy bohaterowie śnili sobie w najlepsze, cienie działały.

Pomysł też doceniam. Napisało mi się “docienam” – czyżby freudowska pomyłka? ;-)

Docienianie bardzo pasuje. :D

Czyli co jakby oświetlało, a co jakby było oświetlane? Słabo, że potknęłam się już w pierwszym zdaniu. Ono powinno być wypolerowane do perfekcji.

Zwykle zwracam uwagę na taką niezręczność, a tu wtopa aż wstyd.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Nominuję tekst do biblioteki, ponieważ go betowałem, a poza tym lubię Gekiego.

 

 

 

EDIT: Żeby nie było – uważam to za całkiem solidne soft SF, z sprawną i wciągającą fabułą:P Do tego, jak zwykle u Gekiego, bardzo przyjemnie napisaną.

Слава Україні!

Cześć!

 

Kiedy rozum śpi, budzą się demony. Chyba jakoś tak to szło… bardzo fajny tekst, choć zastanawiam się, czy nie zbyt mocno postawiłeś na antyklerykalizm (ale na szczęście w demaskującej scenie to demony, a nie episkopat, wyszły z kadzi, bo to by już bizarro było). Opowiadanie zdecydowanie trzyma w napięciu i intryguje. Perspektywa psychoanalityka z przeszłością wygląda ciekawie (choć znów jakoś przypomina mi Solaris), dobrze współgra ze zjawiskiem, które chcesz pokazać.

Wieczorem albo jutro napiszę dłuższy komentarz, ale pierwsze wrażenie jest bardzo dobre.

A póki co 2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Polecam do biblioteki!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Kiedy rozum śpi, budzą się demony. Chyba jakoś tak to szło… bardzo fajny tekst, choć zastanawiam się, czy nie zbyt mocno postawiłeś na antyklerykalizm

Tak to szło. :)

Ale że antyklerykalizm? To jest jakiś mały element chyba.

ale na szczęście w demaskującej scenie to demony, a nie episkopat, wyszły z kadzi, bo to by już bizarro było

Ciekawy pomysł. :D

Perspektywa psychoanalityka z przeszłością wygląda ciekawie (choć znów jakoś przypomina mi Solaris), dobrze współgra ze zjawiskiem, które chcesz pokazać.

Bohater z traumą to chyba odwieczny standard. A wśród psychologów najwięcej jest takich, którzy sami mają problemy. :P No i inny raczej nie pasowałby do fabuły, bo to, co się dzieje w naszych głowach jest tu zasadnicze.

Wieczorem albo jutro napiszę dłuższy komentarz, ale pierwsze wrażenie jest bardzo dobre.

:)

Dzięki za przeczytanie i też pozdrawiam.

 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

A wśród psychologów najwięcej jest takich, którzy sami mają problemy. :P

Coś w tym jest ;-) W historii Camerona w każdym razie umiejętnie i poprawnie to pokazujesz. Już w pierwszej scenie widzimy, że bohater niesie przez życie jakieś brzemię, którego nadal nie przepracował. Widzimy, jak się budzi, jak zaczyna funkcjonować, a jednocześnie cienie cały czas gdzieś tam są. Początkowo zadawałem sobie pytanie: czy tylko w jego głowie? Po zniknięciu pierwszego załoganta zacząłem podejrzewać, że to się dzieje w kilku światach jednocześnie. Prawda okazała się inna, znacznie straszniejsza i zdecydowanie pasująca do hasła naboru. Oto byty i stany, zrodzone w naszych własnych myślach stają się ciałem i maja plan… Zacne, nieoczekiwane. Fantastyczne.

Początkowo rzuciło mi się w oczy kilka kwestii technicznych, ale jak już pojąłem, że to tekst o przygodach psychologa, to zwracałem na to już mniejszą uwagę:

Każdy mięsień świeżo wydrukowanego ciała drżał, nieprzywykły do pracy, której długo miało nie być końca.

A nie mogli wyprodukować ciała przywykłego do pracy?

przed przekroczeniem granicy układu Tau Ceti.

Granice w kosmosie? Może przed dotarciem do układu albo przed wejściem w obszar supremacji grawitacyjnej (ale tu już przegięte)

Sam statek, zdolny pomieścić wszystkich kolonizatorów i żywić ich przez miesiące, a nawet lata, po wylądowaniu miał służyć jako pierwszy habitat i baza wypadowa na dziewiczym globie.

Mainstreamowe. Za duży ten statek, a lądowanie to już Star Wars pełną gębą.

W momencie transferu dane znikają z zasobów statku, to jeden z warunków. W innym wypadku możliwe byłoby stworzenie swojej kopii, a to…

Tak, a po zakopaniu skarbu wszyscy zapominają, gdzie jest… Nie jest to sednem tekstu, ale taki zakaz wydaje mi się nierealny. Za duża pokusa, zwłaszcza, że technologia pozwala a spektrum możliwości jest przeogromne (dobra, czepiam się, ale jak na Twoją kreatywność poszedłeś na skróty ;-) )

 

Trochę się pogubiłem w zakończeniu, bo momentami akcja pędzi na złamanie karku, ale epilog w celi porządkuje nico i tłumaczy. Miejscami, info dumpy dawały się we znaki (ale ja to akurat lubię), więc to nie zarzut.

Świetny tekst, trzyma w napięciu, nie nudzi i przekazuje na koniec smutną prawdę (lub hipotezę) o nas samych.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Witaj, krarze, ponownie!

Początkowo zadawałem sobie pytanie: czy tylko w jego głowie? Po zniknięciu pierwszego załoganta zacząłem podejrzewać, że to się dzieje w kilku światach jednocześnie.

To byłby dobry klucz do większości moich opowiadań. xD

Ale to o kilku światach jednocześnie inspirujące, muszę kiedyś wykorzystać.

A nie mogli wyprodukować ciała przywykłego do pracy?

Hmm… musiałoby już wtedy w czasie wzrostu być w jakiś sposób stymulowane, bo przecież układ nerwowy i mięśniowy był nowiutki. Całkiem jak:

 

Granice w kosmosie? Może przed dotarciem do układu albo przed wejściem w obszar supremacji grawitacyjnej (ale tu już przegięte)

Oczywiście że w kosmosie mogą być granice. Tak jak wszędzie indziej. Tak samo jak np. atmosfera ziemska dzieli się na pewne sfery, z dość umownymi granicami między nimi. A przecież granice administracyjne to jeszcze większa abstrakcja. :)

Mainstreamowe. Za duży ten statek, a lądowanie to już Star Wars pełną gębą.

Troszkę mainstreamowe, ale mnie się ta wizja nieodmiennie podoba. :D

No i kto da sobie rękę uciąć, że w czasach, kiedy człowieka można zgrać na dyskietkę i wydrukować, nie będą takie molochy wysyłane?

Tak, a po zakopaniu skarbu wszyscy zapominają, gdzie jest… Nie jest to sednem tekstu, ale taki zakaz wydaje mi się nierealny. Za duża pokusa, zwłaszcza, że technologia pozwala a spektrum możliwości jest przeogromne (dobra, czepiam się, ale jak na Twoją kreatywność poszedłeś na skróty ;-) )

Wbrew pozorom to trochę się nad tym zastanawiałem, bo przecież nieumieszczenie tego w tekście wiele by nie zmieniło. Ale pomyślałem o obecnej sytuacji, gdzie mamy techniczne możliwości klonowania, ale etyka nam tego zabrania. I zacząłem się zastanawiać, jakie by były dylematy etyczne przy takiej możliwości drukowania, jakby ludzie wybrnęli z tego zaułka w świecie wartości. I uznałem, że najprawdopodobniejsza będzie sytuacja, kiedy dane z mózgu x jednocześnie przebywają tylko na jednym nośniku (czy to ciało, czy to komputer) by uniknąć dość niejasnej sytuacji, w której trzeba stwierdzić, kto jest kopią, a kto oryginałem itp.

Trochę się pogubiłem w zakończeniu, bo momentami akcja pędzi na złamanie karku, ale epilog w celi porządkuje nico i tłumaczy. Miejscami, info dumpy dawały się we znaki (ale ja to akurat lubię), więc to nie zarzut.

To celowe, miało też odzwierciedlać stan bohatera.

Świetny tekst, trzyma w napięciu, nie nudzi i przekazuje na koniec smutną prawdę (lub hipotezę) o nas samych.

Fajnie, że coś z tekstu wyniosłeś. :)

 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Witaj.

 

Wstrząsający kryminał sf, mocno trzymający w napięciu, mający wiele odsłon i zaskakujących zwrotów. Dość długo czytelnik rzeczywiście, jak i przeżywający prawdziwe katusze Cameron, nie ma pojęcia, kto tak naprawdę jest owym obcym/intruzem. Świetnie wykorzystany motyw cienia jako zapowiedzi stuprocentowo pewnego zagrożenia i rozmaitych makabrycznych wydarzeń, z nim związanych.

 

Z technicznych:

 

Wszystko poza migającym światłem i niekończącym się korytarzem było dla niego fantazją nieprzystającą (czy tu miało być jeszcze „do”?) rzeczywistości.

 

… sztuczne macice (ja bym tu dała przecinek) w których następował proces biodruku i przyległe do nich magistrale pamięci, dokonujące transferu.

 

Wcześniej byłeś pierwszy (tu także) a teraz dopiero dwudziesty siódmy.

 

Z początku wydawał się normalny, chociaż przyjął mnie w szlafroku (i tu) a w kajucie panował bałagan.

 

Wyjął to, co miał w kieszeni i cisnął w głąb drugiej odnogi, choć nie miał wielkich nadziei, że to ich (czy „ich” odnosi się do cieni? czy tu nie powinno być „je”?) zmyli.

 

Nic więcej nie był wstanie (osobno) wykrzesać z otumanionego mózgu…

 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Cześć bruce!

Dzięki za garść przecinków i pozostałe uwagi. Co do zmylenia, to “ich” – tj tych, którzy go gonili. Niekoniecznie chodziło o cienie.

Cieszę się, że opko przypadło ci do gustu. :)

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

To ja bardzo dziękuję. Klimaty tego typu zawsze bardzo mnie ujmowały.

 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

W opowiadaniu dostrzegam to samo pozoranctwo, co w Miłości Schrödingera. Schemat jest następujący: oklepane założenie (w poprzednim tekście było to teoria, że rzeczywistość zależy od obserwatora, w tym jest to przeświadczenie, że nie da się uciec przed lękami) jest udekorowane efekciarskim elementem (w poprzednim tekście była to naciągana interpretacja eksperymentu Schrödingera, w tym jest to drukowanie ciał i przenoszenie świadomości) i dodatkowo wspierane przez bzdurne sny mające zbudować klimat tajemnicy. Ten schemat jest ubrany w pompatyczny i monotonny stylu narracji.

Płuca piekły bólem, kiedy próbował wykrztusić ostatki zalegającej w nich cieczy perfluorowanej.

Tutaj mamy przykład sytuacji, gdy efekciarstwo przyćmiewa logikę. Tkanka płuc nie posiada receptorów bólu, więc płuca nie mogą boleć.

Cameron wstał, podpierając się o krawędź wypełnionego odżywczym płynem pojemnika, w którym przyjechał z Hali Narodzin, ale zaraz z powrotem usiadł.

Nieudolność językowa zaprezentowana w tym zdaniu jest aż zabawna. Wepchnięcie między „wstał” a „usiadł” wyjaśnienia o płynie i hali sprawia, że zdanie po prostu źle brzmi.

Na szczęście mózg działał jak należy. Neurony osiągały pełną sprawność w trakcie kilkudziesięciu sekund, bombardując się nawzajem sygnałami elektrycznymi, podczas gdy świadomość Camerona Suareza pogrążona jeszcze była w błogim letargu.

Tyle że on wcale nie rozpływał się w nirwanie nieświadomości. Przez cały ten czas, długie dekady, kiedy w teorii był tylko zapisem w pamięci komputera, przeżywał jeden niekończący się koszmar.

To jest jakaś bzdura. Pierwszy akapit odnosi się do okresu od wydrukowania do odzyskania świadomości, a drugi do przebywania w pamięci komputera. Łączący więc te dwa akapity fragment „Tylko że on wcale nie rozpływał się w nirwanie nieświadomości” nie ma żadnego sensu.

Poza tym dekada to dekada nie może być ani długa ani krótka. I kolejna sprawa w „teorii był tylko zapisem”, to sugeruje, że faktycznie jest nieco inaczej, ale w całym opowiadaniu nie pojawia się żadne wyjaśnienie tego stwierdzenia, co przekonuje mnie, że jest to jedynie efekciarstwo i bezmyślne pisanie nastawione na pozoranctwo.

Cameron nie potrafił określić, z jakiego kierunku.

Błąd interpunkcyjny.

Wpakowali go na nosze – nie miał siły protestować – i zabrali go do boleśnie jasnego miejsca, zbyt mocno oświetlonego dla oczu, które jeszcze nie przywykły do patrzenia.

Grafomania!

Zaczęło nas wskrzeszać bez niego i nie w tej kolejności, co potrzeba.

„Trzeba” i „potrzeba” nie mają takiego samego zakresu znaczeniowego. Radzę się zacząć zaprzyjaźniać ze słownikiem.

W ciągu kolejnych dwóch godzin Shaw zatrzymał pracę Kadzi i liczba ciał wydrukowanych przed czasem zatrzymała się na trzydziestu trzech, co było jedną z niewielu dobrych informacji.

Widzę, że kwestia powtórzeń nadal jest czarną magią dla autora.

Mieli przed sobą dwanaście lat podróży kosmicznej bez możliwości retransferu świadomości do zasobów pamięciowych statku – ten nie był w ogóle przygotowany na wykonanie podobnej operacji.

A to takie mydlenie oczu czytelnikowi, gdyby jednak postanowił się zastanawiać nad logiką tego opowiadania. Jedna głupot pogania drugą w tym tekście.

– To nie tak. Niektórzy po prostu nie są sobą. Mogą planować coś niebezpiecznego – tu urwała i spojrzała w kierunku drzwi do gabinetu.

Po co wstawiać „tu”, przecież to brzmi okropnie.

 

Teresa zastanawiała się kilka sekund, w trakcie których wewnętrzna walka, jaką przyszło jej stoczyć, odbiła się zmęczeniem na jej twarzy, aż w końcu przemówiła:

Grafomania! Litości, jakie to jest złe. „Przyszło jej stoczyć”, „przemówiła”, ależ to obrzydliwe nadęte. Do tego konstrukcyjnie nie ma to najmniejszego sensu. Jeśli buduje się zdanie opisujące wizualizację wewnętrznej walki, to nie można tego robić poprzez uczucie. Zmęczenie nie jest samo w sobie efektem wizualnym, nie jest mimiką twarzy.

– Jestem analitykiem danych i odpowiadam za ich magazynowanie na serwerach statku. To czysto teoretyczna funkcja, większość robi automat – zaczęła dla usprawiedliwienia swojego wyznania

Zaczęła dla usprawiedliwienia swojego wyznania? Nie wydaje mi się, raczej autor usiłuje usprawiedliwić pchanie do dialogu suchej informacji i ukryć fakt, że nijak nie ma uzasadnienia, aby bohaterka to Cameronowi wyjaśniała.

– Może… – odpowiedziała, ale bez przekonania.

„Ale” psuje zdanie. Poza tym dużo lepiej by to wypadło, gdyby zamiast walić takim bezpośrednim stwierdzeniem pokazać zachowanie postaci.

Gdy tylko zamykał oczy, widział tamten korytarz, a cienie zaczynały szeptać.

O, jakie straszne, tajemnicze cienie. I jeszcze zaczęły szeptać. Na tym etapie opowiadanie mnie już po prostu śmieszy. Kicz do potęgi.

Najważniejszy element układanki, który nie mógł zawieść – bez nich żaden człowiek nie odrodziłby się w nowym ciele. Ogromne silosy hodujące komórki macierzyste zgodnie z wybranym wzorcem genetycznym, sztuczne macice, w których następował proces biodruku i przyległe do nich magistrale pamięci, dokonujące transferu. System był tak ważny, że poza główną Kadzią statek posiadał jeszcze dwie zapasowe.

W tym momencie troll spadł z taczki i tarza się ze śmiechu po ziemi. O ile niedopracowane i bzdurne uproszczeni druku biologicznego jestem w stanie zdzierżyć, tak tego już nie. Ponadto wskazany wyżej opis, jest napisany po prostu nijak. W tak krótkim akapicie dwa razy podkreślona jest informacja, że to jest ważne. Z punktu widzenia czytelnika to wygląda tak, jakby autor pokazywał palcem, patrz czytelniku, jaki genialny pomysł wymyśliłem, patrz, bo to jest ważne. I jakby czytelnikowi jeszcze „najważniejszość” nie wystarczyła, to do tego musi wiedzieć, że ten element nie może zawieść. Szkoda, że całe opowiadanie zaczyna się właśnie od awarii.

Zgodnie z procedurami bezpieczeństwa, pierwszym wydrukowanym zawsze miał być Główny Kadziowy, który zarządzał dalszym procesem.

Główny Kadziowy to wyjątkowo durna nazwa. I do tego błąd interpunkcyjny, pierwszy przecinek jest wstawiony błędnie.

Jeden błąd w misternie zaplanowanym naukowym cudzie wskrzeszenia mógł kosztować kogoś życie.

Jeszcze raz trzeba pokreślić, że to ważne. Do tego okazuje się, że na szali jest ludzkie życie. No tak, czytelnik na pewno nie domyśli się, że lot w kosmos i drukowanie ciał może w razie awarii prowadzić do śmierci. A nazwać tego „misternym cudem wskrzeszenia” jest grafomanią i wygląda, jakby autor łechtał własne ego.

Myślę, że to idealny moment na rzut bagiennego szlamu miałkich przemyśleń. Żeby dobrze uwidocznić, jaką kompletną bzdura jest to opowiadanie, trzeba mieć sporo cierpliwości, bo idiotyzmów jest tak dużo, że trudno się w nich nie pogubić.

A więc ludzie zrobili hokus-pokus i potrafią przenosić świadomość na serwery. Po dotarciu na obcą planetę drukują sobie nowe ciała. Od razu pojawia się pytanie, jaka z tego jest korzyść. Najwyraźniej nie opracowano metody hibernacji, więc jeśli lot trwa dekady to może być problem z przeżyciem. Do tego na statku jest ponad trzysta tysięcy osadników (czyli mniej więcej tyle, ile wynosi liczba mieszkańców Lublina). W pierwszym momencie można by sądzić, że oprócz czasu życia zysk dotyczy masy, nie tylko ludzkich ciał, ale też potrzebnej dla nich żywności, wody i oczywiści utrzymywania odpowiedniej atmosfery itp. I gdyby zbudować spójny pomysł, mając na uwadze te korzyści, mogłoby to być strawne, ale niestety wjechały na scenę kadzie. Od tego momentu pomysł jest niczym więcej jak kpiną.

Sam statek, zdolny pomieścić wszystkich kolonizatorów i żywić ich przez miesiące, a nawet lata, po wylądowaniu miał służyć jako pierwszy habitat i baza wypadowa na dziewiczym globie.

Czyli sam statek jest ogromny, ma pomieścić trzysta tysięcy ludzi i stworzyć dla nich warunki do życia. Do tego dochodzą gigantyczne kadzie. Coś takiego ma przelecieć dwanaście lat świetlnych w kilka dekad? Bagatela 114 bilionów kilometrów. Zakładając, że będzie to dziewięćdziesiąt lat, to statek leci z prędkością 144 596 651 km/h, czyli ludzkość nie opanowała żądnej technologii pozwalającej na chociażby zbliżenie się do prędkości światła. Kwestie związane z technologią napędu zostały w opowiadaniu zupełnie przemilczane. Ot gigantyczny statek z kadziami leci i już.

Siłą tradycji, w skład załogi wchodził też nawigator oraz dwaj piloci, ale ich rola sprowadzała się do doglądania co i raz poczynań komputerów. W praktyce większe znaczenie mieli lekarze, technicy, inżynierowie, biolodzy, logistycy, technolodzy żywności, mechanicy, programiści… wszyscy ci, od których pracy będzie zależeć przetrwanie w pierwszej fazie kolonizacji.

To jest wierutna bzdura. Ze względu na tradycję zabrano na pokład zbędne osoby? Jak bardzo trzeba nie szanować inteligencji czytelnika, żeby wciskać taki kit? Cała ta wyliczanka zawodów jest niczym więcej jak zapchajdziurą, do tego autor nie włożyła nawet minimum wysiłku, żeby uatrakcyjnić zawody. Pomyśleć, że w tej dalekiej przyszłości, w której takie molochy można wysyłać w kosmos i drukować ludzkie ciała, powstaną nowe zawody.

Siłą tradycji, w skład załogi wchodził też nawigator oraz dwaj piloci, ale ich rola sprowadzała się do doglądania co i raz poczynań komputerów.

Błąd interpunkcyjny i „co i raz” zupełnie do tego zdania nie pasuje.

Dlatego Cameron Suarez musiał przyznać przed sobą, że szczerze się zaniepokoił, gdy ostatnim pacjentem pierwszego dnia okazał się nie kto inny jak Gregory Shaw, który utrzymywał, że coś jest nie w porządku z jego ciałem.

Grafomania! Czyli to pierwszy dzień leczył Gregorego? I te obrzydliwie nadęte wstawki „musiał przyznać sam przed sobą”, „szczerze się zaniepokoił”, „nie kto inny”, „utrzymywał”. Dużo słów mało treści i nużąca monotonia. Tak się pisze opowiadanie o niczym na 50 tys. znaków. Nie trzeba wcale mieć wyobraźni, wystarczy każde zdanie rozwlekać. Takie sztuczne wydłużanie to też rodzaj literackiego fałszu. Jak się nie ma o czym pisać, to trzeba lać wodę, może się czytelnicy nabiorą i uznają gniota za dobre opowiadanie, bo zanim dobrną do końca, to zapomną bzdury jakie przeczytali na początku.

– To częste wrażenie – wyjaśniał Suarez. – Twoje „Ja” przez długi czas obywało się bez cielesnej powłoki. Zdecydowanie dłuższy niż w trakcie szkolenia. To, czego teraz doświadczasz, to stan z pogranicza apotemnofilii i dysmorfofobii. Świadomość nie chce zaakceptować nowego ciała, więc dostrzega w nim defekty. Po kilku dniach wrażenie minie, ważne, byś do tego czasu nie podejmował żadnych pochopnych decyzji. Odłóż ważne sprawy na później. Odpręż się. Przypomnij sobie przyjemności płynące z posiadania ciała.

Najgorszy psycholog wszech czasów. Warto się tej wypowiedzi przyjrzeć. Suarez mówi prostym językiem, a nagle wrzuca „apotemnofilię i dysmorfofobię”. Nie ma żadnego uzasadnienia dla wrzucania takiego słownictwa, poza pozerstwem. Zaniepokojony pacjent poczułby się w tej sytuacji jeszcze gorzej. Oczywiście Shaw w ogóle nie zwraca na te pojęcia żadnej uwagi, co utwierdza mnie w przekonaniu, iż jest to jedynie dekoracja.

– To nie wrażenie – spierał się Shaw. Był przy tym całkowicie opanowany, jakby opowiadał o kimś innym. To najbardziej niepokoiło Suareza.

I znowu drewniana wstawka o niepokoju. Opis bez jakiejkolwiek pomysłowości bez oddziaływania na emocje czytelnika.

– Doktor Sato na pewno gruntownie cię przebadała – Suarez próbował uspokoić pacjenta.

I następny drewniany opis.

Czyli to jest powód fobii, pomyślał Suarez i odnotował to w swoim hologramowym notesie, który pozostawał niewidzialny dla każdego poza właścicielem.

Troll dopiero zdążył się wgramolić z powrotem na taczkę i znowu spadł, zwijając się ze śmiechu. Sesje, pacjent z poważnym problemem, o którego stan Suarez tak się niepokoi, a tu nagle opis notesu, bo to taki czarodziejski notes, taki holograficzny. I jeszcze to wyjaśnienie, że jest niewidoczny dla nikogo poza właścicielem. Światotwórczy śmietnik, kolejna bzdurna dekoracja.

– …ale sprawdziłem stan Kadzi – kontynuował Shaw.

Biorąc po uwagę zaprezentowany w tekście poziom nieudolności językowej, jest to mały mankament, ale ten wielokropek na początku wypowiedzi nie ma żadnego uzasadnienia.

Shaw zmarszczył brodę.

Co zrobił?

– Porozmawiajmy jeszcze jutro rano – zaproponował Suarez, gdy tamten zbliżał się do śluzy.

Do poprzedniej pacjentki mówił, gdy śluza się zamykała, teraz gdy Shaw się do śluzy zbliża. Niejakie te opisy, schematyczne.

 

Mężczyzna ruszył ku schodom, prowadzącym korytarzem w dół.

Schody były korytarzem? Co prowadziło w dół?

– Kapitanie, proszę mnie wpuścić! – wolał przez interkom.

Literówka.

Nim jednak prześwietli swój stan psychiczny, musiał działać.

Pomieszanie czasów.

Gregory Shaw mógł być w niebezpieczeństwie i Suarez chciał go odnaleźć. Szukał operatora Kadzi przez cały dzień, zerknął nawet do Hali Narodzin, będącej miejscem pracy Shawa, choć ta część statku wyglądała przerażająco. Wszelkie próby skontaktowania się z Shawem przez interkom kończyły się niewzruszoną ciszą po drugiej stronie. Mieli spotkać się przed południem, ale Shaw nie przyszedł. Nikt też go nie widział od poprzedniego dnia.

 

Beznadziejny opis. Brak ciągu przyczynowo-skutkowego i doklejona na siłę wstawka o przerażającej hali. Do tego odkrywcze stwierdzenie, że hala narodzin była miejscem pracy Shawa. Czytelnik nie jest idiotą, nie ma potrzeby tłumaczyć takich oczywistości. To, że Shaw zaginął jest przewidywalne. Cala scena w Hali jest prosta i nudna, a zastosowana tam zmiana narracji na pozornie tajemniczą tylko śmieszy.

W ten sposób Suarez tłumaczył sobie własne zdenerwowanie, choć prawdziwy powód był inny i stawiał pod znakiem zapytania jego trzeźwy osąd: minionej nocy śnił koszmar, w którym Gregory’ego porwał cień. W jednej chwili widział go w korytarzu. Później światło zgasło, stłumiony krzyk przedarł się przez zasłonę szumu, a gdy znów zrobiło się jasno – operator Kadzi zniknął.

Litości. Nie, no to jest po prostu beznadziejne. Ile razy można memłać to samo?

Suarez wszedł do środka, omiótł spojrzeniem kapitańską kajutę – dwukrotnie większą od jego własnej – zerknął na stos opakowań po przekąskach przy niezasłanym łóżku, na hełm i kontrolery VR leżące opodal, na rzucony w kąt mundur i zatrzymał się na sylwetce mężczyzny w szlafroku pochylającego się nad stołem, na którego blacie wyświetlone były mapy, wyliczenia i wykresy.

Grafomania! Nie „zatrzymał się” tylko „skupił” jeśli już. „Na sylwetce mężczyzny w szlafroku pochylającego się”? Koncertowo spaprana składnia. Właśnie takie buble wychodzą, gdy się rozwleka wszystko na siłę, żeby opowiadanie było dłuższe. A można podzielić zdanie, sprawić, by lektura była płynna, by zdania były sensowne i po prostu ładne. Można przy okazji pograć konstrukcją, podmiotami, zbudować nastrój, zróżnicować tempo. Ale po co, lepiej budować takie potwory i jeszcze samemu się pogubić w składni, niech czytelnik się domyśla, a może będzie już tak znudzony, że nie zauważy błędnej konstrukcji.

Zbliżył się do kapitana, by nadać zamiarom rzeczywistą formę.

Grafomania, pozerstwo i nadęcie. Ten okropny styl narracji powoduje niechęć do bohatera. Nijaka postać nie jest tylko nudna, staje się jeszcze odpychająca.

– Na pewno się znajdzie. Jeśli tak ci na tym zależy, rozpocznij tę całą procedurę, a teraz pozwól mi wrócić do moich zadań – próbował go zbyć kapitan.

Dobrze, że czytelnik ma wyjaśnione, że kapitan próbuje Suareza zbyć, bo pewnie bez tego by się nie domyślił.

– To poproś o pomoc kogoś, kto je ma! – krzyknął kapitan i po raz pierwszy od początku rozmowy spojrzał na Suareza. Jego wzrok wyrażał gniew.

Grafomania! Wzrok wyrażał gniew, a krzyk nie był wystarczającym sygnałem o gniewie?

– Przepraszam, pójdę już – rzucił Suarez i czym prędzej wycofał się do śluzy.

Idiotyczne zakończenie idiotycznej sceny.

– Doktorze Cameron. Doktorze Cameron! – wołanie z mesy, przy której właśnie przechodził, przywróciło go światu.

Przy której przechodził? A kto by się tam przejmował poprawnością, lepiej skupić się na koślawej metaforze, która niewątpliwie zachwyci czytelników.

Najpierw kierował się do Hali Narodzin. Poprzednim razem tylko stanął w progu i nawoływał Shawa, bojąc się wejść do środka. To miejsce napawało go strachem, był iście przerażony patrząc na korytarz po drugiej stronie, zdecydował się jednak dokładnie je zbadać.

Kompletny brak umiejętności pokazania emocji bohatera. I błąd interpunkcyjny. W tym krótkim fragmencie trzy razy pada ta sama informacja o strachu. Składniowo też jest to spaprane.

Wiecznie zaćpanych ojców i próbujące ukryć nowe sińce matki, całkiem niezainteresowane losem swoich pociech?

Raczej naćpanych.

Archaiczne metody pracy, jakich musiała używać, wprawiały ją w stan głębokiej irytacji, jednak zasady były jasne – żadnych złącz bioelektronicznych. W normalnych warunkach po prostu połączyłaby się z bazą danych przez interfejs na karku, jednak w nowym ciele nie dysponowała takimi udogodnieniami.

Światotwórczy śmietnik.

Gdy to znalazła, omal nie krzyknęła – dźwięk uwiązł jej w ściśniętym gardle.

Grafomania! Wyrzucenie zaimka trochę by pomogło, ale i tak jest to po prostu kiepskie.

Po następnych piętnastu minutach, w czasie których sprawdziła swoje podejrzenia i dokonała kolejnego odkrycia, drżącym głosem spróbowała wywołać Suareza.

Szkoda, że nie po poprzednich piętnastu minutach, to by było coś.

Spojrzała na zegarek, który wskazywał obowiązujący na statku czas. Dochodziła czwarta.

Zegarek wskazuje godzinę a nie czas. Poza tym to niesamowite, że nie pokazywał aktualnej godziny na przykład na Marsie. Budowanie opisu otoczenia poprzez stwierdzania, że bohater na coś spojrzał itp., świadczy o dużych brakach warsztatowych.

zaczęła kolejne zdanie, gdy uświadomiła sobie, że przecież wcale nie musi się nagrywać, może po prostu pójść i obudzić Suareza.

To było tak proste, że nie pomyślała o tym od razu.

To jest po prostu żenująco głupie. Bohaterka wywołuje Suareza, potem zaczyna nagrywać wiadomość, aby następnie zdecydować się go obudzić.

Wstał, spojrzał w lustro: opuchnięte powieki, przekrwione oczy, rozgardiasz na głowie.

Rozgardiasz? Kompletny brak umiejętności tworzenia opisu. Nijak słowo „rozgardiasz” nie pasuje do opisu fryzury.

Przed jego oczami pełgały powidoki ostatniego snu, który wracał z niepamięci, jaka okryła go, gdy tylko Suarez się zbudził.

Troll spadł z taczki po raz trzeci. Grafomania! Litości, jak można aż tak nie potrafić pisać. Jakie to jest złe. Muszę przyznać, że dawno się tak nie uśmiałem. I do tego składnia tego zdania jest zupełnie bez sensu.

Wtem budząca grozę myśl przebiła się na powierzchnię jego świadomości:

Grafomania!

– Wszystko było z nim w porządku – doktor zmarszczyła brwi. – Czemu pytasz?

Błędnie zapisany dialog.

Plan był prosty i jak sądził Suarez, pozbawiony słabych punktów.

Błąd interpunkcyjny.

Spęczniała, pełgająca w ciemności antyteza płomienia wysunęła zimny, wilgotny jęzor i przesunęła nim po kręgosłupie Suareza.

Grafomania do potęgi.

Ogromny młody Szwed złapał go za ramiona, a Suarez obawiał się, że zaraz zostanie zgnieciony jak gnijący pomidor.

A czemuż to „gnijący”? Pomidora zawsze łatwo zgnieść.

– Powstrzymajcie to! Natychmiast! – wrzasnął kapitan z większą desperacją niż Suarez wcześniej zakładał. Jakby szczególnie zależało mu na tym, by nikt więcej nie został wydrukowany.

Kapitan wrzeszczy: powstrzymajcie to, natychmiast, ale tego jest mało, jeszcze w narracji pojawia się informacja, że szczególnie zależy mu, aby nikt więcej nie został wydrukowany.

– Co jest? Gdzie są wszyscy? – zapytał, odwracając się za siebie.

Odwracając się za siebie?

Dziwne, że wcześniej ani on, ani doktor Sato nie zwrócili na to uwagi.

Mnie to akurat nie dziwi, bo opowiadanie w całości mnie ma za wiele sensu, więc zupełna głupota bohaterów nawet nie zaskakuje. Tak samo było w Miłości Schrödingera, gdzie po fakcie bohaterowie uświadamiali sobie, że to, co zrobili nie było mądre.

 

Pod względem technicznym ten tekst to istny koszmar. Nie łudzę się, że zdołałem wyłapać choć połowę błędów. Styl jest tak fatalny, że w prawie każdym akapicie wypadałoby coś poprawić. Uporczywe powtarzanie tej samej informacji innymi słowami tworzy wrażenie sztuczności i nudy. Widziałem tu już różne teksty, niektóre naprawdę kiepskie pod względem technicznym, ale zwykle były to rzeczy łatwe do poprawienia lub wynikające z nieuwagi autora, tutaj błędy są spowodowane kompletnym brakiem wyczucia i jestem przekonany, że te wypunktowane przeze mnie grafomańskie potwory autor stworzył zupełnie świadomie.

Opowiadanie jest zbrodnią na fantastyce. 50 tys. znaków rozwleczonego literackiego gniota, pozbawionego choćby odrobiny sensu. Okropny, nadęty i bezsensowny styl zmienia lekturę w prawdziwą torturę. 50 tys. znaków scenek wyglądających jak urojenia. Najpierw przebudzenie, potem parę sesji z pacjentami aż wreszcie jakiś bezsensowny plan zdemaskowania kapitana i na koniec nudna pogadanka domniemanej antagonistki.

Pod względem światotwórstwa i fabuły jest to po prostu śmietnik, co prawdopodobnie spowoduje w czytelnikach takie zmęczenie, że większość nie będzie miała sił na analizę. Dialogi są drewniane i w żaden sposób niezróżnicowane. Bohaterowie nie mają osobowości, są kukłami. Zakończenie to jedno wielkie rozczarowanie. Nijakie wyjaśnienie w dialogach i bohater, który albo zwariował albo lęki przejęły władzę. Gdyby jednak przyjąć drugą wersję, to nie było uzasadnienia do zachowania Suareza przy życiu. Tekst nawet na jedną gwiazdkę nie zasługuje.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Będę na "Nie",napiszę od razu, Geki. 

Opowiadanie niewątpliwie jest ciekawe, natomiast zapis sprawił, że czytam je z mozołem. Są teksty, po których się mknie bez przestanku, są takie, w których raz na jakiś czas zatrzymujesz się wstrząśnięty celnością konkluzji, jakimś mocnym zdaniem, opisującym rzeczywistość wyobrażoną. W przypadku tego tekstu wydaje mi się, że popłynąłeś, nie będąc świadomy gdzie przyspieszyć, a kiedy lepiej zwolnić. Za dużow nim przedziwnych ozdobników osłabiających przebieg zdarzeń i sytuację bohatera. One stopują. Mocne zdania są poutykane w tekście, nie puentując okoliczności. Zamiast podążać za bohaterem i jego historią potykałam się na określeniach, wyrażeniach, a i tak na ich podstawie trudno mi było zwizualizować nawet – weźmy przykładowo – ten początkowy korytarz z uwagi na sposób opisywania go, a co za tym idzie – weń uwierzyć.

Sprawa niepokoju o dwanaście lat życia nie jest przekonywująca. Wrzucasz wiele konceptów – interesujących, owszem, lecz opowiadanie musi być cholernie przemyślane, inaczej niż chyba powieść, tam może bardziej płynąć, przynajmniej w trakcie pisania, bo potem trzeba kasować, kasować, kasować. Kurcze, Geki, chcesz psychologizującego technologa – konsultanta, zaproś mnie, ale daj, proszę, czas, bo niezbyt jestem dyspozycyjna. ;-) Rozmowa z Teresą jest słaba. 

 

Uwagi przykładowe:

Choć większość podróży przebywali w bezcielesnej postaci, jako informacja zmagazynowana na serwerach statku, nie mogli całkiem wyłączyć świadomości – to równałoby się śmierci. Dlatego śnili cały ten czas, w największym możliwym spowolnieniu.

To jest wstawka narratorska, czyli usuwamy, co zbędne – skreślenie. 

Podkreślenie pierwsze: opisujesz moment przemiany, za chwilę dajesz “informację”, po cóż więc podkreślać bezcielesność? Nie lepiej np. "postaci danych zmagazynowanych na serwerach statku". Znaczenie nie słowa. Słowa są przybliżeniem jak spódnica, spodnie, sukienka, koszula, peleryna.

Podkreślenie drugie: tłumaczysz, a nie prościej napisać jak było, np. "Aby utrzymać świadomość śnili życie…" Prosiłoby się dodanie, co śnili? Czy były to ostatnie minuty i sekundy rozciągały się na wieczność, czy może pętla całego ich życia do momentu zgrania? To trochę tak, jak byś nie wyczuwał, co w danym fragmencie jest istotne z punku widzenia opowiadanej historii. Pamiętaj, że ty prowadzisz bohatera przez zaułki straszliwej przyszłości, a on ma tylko ciebie. Jeśli o czymś zapomnisz, nie będzie dysponował mocą, a jedynie mało znaczącymi słowami.

 

Dopiero w pobliżu wyznaczonego celu w Kadziach rozpoczynał się proces konstrukcji nowych ciał na podstawie skanu oryginału. Potocznie nazywano go drukowaniem, bo przypominał pracę drukarek 3D, choć budulcem były komórki. Transfer cyfrowej duszy do biologicznego mózgu następował, gdy ciało już było gotowe.

W ten sposób ludzie mogli przemierzać kosmos.

Jednak przetransferowane wspomnienia Camerona były niewyraźne. Znacznie lepiej pamiętał swój sen. Swój koszmar.

Dalej mamy narratora i przegadujesz. Drukarki 3D z grubsza znamy, przynajmniej ze słyszenia, więc nie owijaj w bawełnę, np. "W kadziach (nie widzę powodu do dużej litery), w pobliżu wyznaczonego celu rozpoczynał się proces drukowania ciał. Transfer cyfrowej duszy był jego ostatnim etapem. Jedynie w ten sposób ludzie mogli przemierzać kosmos z powodu ograniczającej ich biologii".

 

,Jednak przetransferowane wspomnienia Camerona były niewyraźne. Znacznie lepiej pamiętał swój sen. Swój koszmar.

Nie rozwlekaj, nie podsumowuj, jako czytelnik pamiętam jeszcze pierwszą scenę, lęk i koszmar.  ;-)

 

Tak, to ja. Nanako Sato, numer dwanaście, chociaż coś się pochrzaniło i zostałam wskrzeszona jako pierwsza.

– Pier… wszy pwi…nien być Greg…

– Gregory Shaw, zgadza się. Operator Kadzi – dokończyła za niego. – Jak mówiłam, coś się pochrzaniło. Zaczęło nas wskrzeszać bez niego i nie w tej kolejności, co potrzeba.

– Kiedy? – zapytał już wyraźniej, odzyskując sprawność języka. Wzrok też już wracał do normy i mógł się zorientować, gdzie jest.

– Kilkanaście godzin temu. Ty jesteś dwudziesty szósty i jak na razie ost… – przerwała, bo właśnie kolejne nosze wjechały do szpitalnej sali.

Leżał na nich Gregory Shaw. Bełkotał coś nerwowodotykał się po ciele.

Cameron próbował wstać, ale zaraz klapnął z powrotem na nosze.

Pozwól sobie na chwilę odpoczynku – poradziła mu Nanako. – Niedługo wielu będzie cię potrzebować.

Ostatni wtręt. Zerknij na ten dialog i wytnij, co tylko się, biorąc pod uwagę sytuację ich dwojga. Mamy spanikowaną lekarkę, która się wspinana palce i robi, co może oraz oszołomionego 26-tego, który  jak podejrzewamy jest ważny dla opowieści. 

Skreślenia – moim zdaniem nadmiarowe.

Pierwsze podkreślenie – nie lepsze byłoby "obmacywał swoje ciało". Wejdź w bohaterów. ;-)

Drugie podkreślenie – za słaba wypowiedź i atrybucja dialogowa. Po co te grzeczności, kurtuazja? Ostrzej, rozkaz i wyjaśnienie. 

 

Podsumowując: opko jest bardzo dobre, lecz wymagałoby generalnego remontu warsztatowego, aby czytało się jak z nut. Okropnie mi w tym momencie żal. :-( Masz brawurowe pomysły, które cholernie mnie przyciągają, lecz za bardzo polegasz na eksploatowaniu – nie wiem czego – metody warsztatowej? Przeświadczenia? Trzy zabiegi są wyraźne: dużo określników; sporo grzybów w barszczu – chcesz zaskakiwać, a to nie grzybowa – sorry za skojarzenia zupowe, lecz dzisiaj niedziela i planuję na następny weekend kapuśniak na żeberkach (mięso, wiem, przeżyję); drętwe postaci pomimo sytuacji dramatycznych – nie chcesz ich czuć? nie wiem? 

 

Tym razem ja wezmę opko w obronę, Osvaldzie. Najpierw wyjaśnienie – ostatnie Twoje komentarze, do których zaliczam i ten, sprawiły, że pojawiła się płaszczyzna rozmowy/wymiany zdań. 

Pierwsza sprawa: przeważająca większość Autorów publikujących na forum zalicza się do freshmenów i naprawdę wielu z nich to zdolni adepci pióra! Piórko na forum nie jest Zajdlem czy podobną mniej lub bardziej nagrodą, choć potrafi ogromnie cieszyć i radować, podobnie jak kometarze, bo masz do czynienia z żywymi osobami z historią i ciągłością. Próbką może i nie dość reprezentatywną, lecz za to nieobojętną i wnikliwą. 

Druga sprawa – obrona tekstu. Czytając Twój komentarz – ten, więc proszę bez uogólniania – widzę że czepiasz się w zasadzie dwóch rzeczy, z których pierwsza jest mityczne światotwórstwo, a drugą sformułowania i nierealne postaci. 

Łatwiej będzie najpierw napisać o drugiej, ponieważ się zgadzam – warsztatowo są rzeczy, które i mnie zatrzymują w tekście. Ma się czytać w miarę bez meandrów, lecz chyba wiesz, że jest to cholernie trudne, przynajmniej dla mnie takim jest (zobacz – powtórzenie "jest", marność nad marnościami). ;p

Odnośnie światotwórstwa, powiem wprost – “dziaders”, zatrzymałeś się na kolorowych światach, akcjach, reakcjach i mocach, bądź może chcesz, aby właśnie Ciebie zaabsorbowało i wprawiło w stupor. Po co? Nie są to próby konceptualizacji świata, zjawisk w doniesieniach, analizach, tekstach literackich, sztuce – performansach. Przeklejanki, pozór, ze skupianiem się na swoich indywidualnych odczuciach, preferencjach bez zastanowienia się, skąd one. I, aby nie było, nie adresuję do indywidualnych doświadczeń, żadnej "cancel culture", czy nawalanki. Jesteśmy dorośli, czytamy, słuchamy, wchłaniamy, żyjemy, pozostajemy w relacjach. Co jest sednem życia, szczęśliwości, spełnienia? Kolorowanki, ucieczki, przyszłość bliższa i dalsza? Na dzisiaj mam dość niespodzianek i wrażeń, gdy co dnia, co godzinę, w zasadzie częściej, cały świat wprawia mnie w stan zawieszenia się, a przecież nie mogę ciągle uciekać w spacerowanie i włóczęgi – proza życia. ;p

Jak ją planować, kiedy jej nie ma, ja i inni? Dylematy – tak. xd Co dnia. xd

Poza tym zerknij, na obecną sf – zaczyna się zmieniać, w perspektywie polskich zajdlów też. Dla mnie jest oddechem i nadzieją, bo tej barwnej paki stawić nie mogłam. Co z tego wyniknie, mam nadzieję, że jeszcze zobaczę – jutrzenkę. Przewietrzenie, profesjonaliwanie się, myśli zauważam. :-)

 

pzd srd

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Pierwsza sprawa: przeważająca większość Autorów publikujących na forum zalicza się do freshmenów i naprawdę wielu z nich to zdolni adepci pióra!

Pewnie są tu jacyś zdolni autorzy. Ale na pewno nie można mówić o talencie, jeśli ktoś pisze topornym stylem, nie potrafi kreować bohaterów, tworzy światotwócze śmietniki i rozwleka fabułę o niczym.

Piórko na forum nie jest Zajdlem czy podobną mniej lub bardziej nagrodą, choć potrafi ogromnie cieszyć i radować, podobnie jak kometarze, bo masz do czynienia z żywymi osobami z historią i ciągłością. Próbką może i nie dość reprezentatywną, lecz za to nieobojętną i wnikliwą. 

Piórko ma małe znaczenie, a może nawet żadne, w “prawdziwym świecie”, ale z perspektywy tej społeczności jest ważne, przecież to oznacza, że dany tekst jest najlepszym opowiadaniem na forum, przynajmniej taka definicja jest tutaj obowiązująca. Fakt ten ma wpływ na społeczność, bo jest to stawianie opowiadania jako wzorca, wysyłanie użytkownikom forum komunikatu: to jest dobre opowiadanie, tak należy pisać. Tymczasem, po przeczytaniu większości opowiadań wyróżnionych w tym roku stwierdzam, że tak należy pisać, jeśli chce się zanudzić czytelnika na śmierć i łechtać własne ego. Wśród tekstów piórkowych nie ma ani jednej przygodówki fantasy, ani jednego horroru (Ich zabawy to nie horror), ani jednego opowiadania humorystycznego, ani jednego akcyjniaka, ani jednego cyberpunka, ani jednego steapunka. Są za to teksty z przerostem formy nad treścią, teksty nadęte, teksty “uszlachetniające” fantastykę, teksty przygnębiające, teksty w wielkim przekazem, sf pełne bzdur. Mierzi mnie to okrutnie i jestem przeciwny stawianiu komukolwiek takich tekstów za wzór dobrych opowiadań fantastycznych. Trudno mi uwierzyć, że na tym forum naprawdę nie ma dobrej fantastyki, zamierzam się przyjrzeć tekstom niewyróżnionym, być może to nie poziom jest tak niski, a po prostu zapanowała tu jakaś moda na wyróżnianie opowiadań w takim stylu.

Druga sprawa – obrona tekstu. Czytając Twój komentarz – ten, więc proszę bez uogólniania – widzę że czepiasz się w zasadzie dwóch rzeczy, z których pierwsza jest mityczne światotwórstwo, a drugą sformułowania i nierealne postaci. 

Nie do końca, Asylum. Nie tyle czepiam się sformułowań, co okropnego, nadętego stylu. Kiedyś w jednym z komentarzy napisałem, że dla mnie grafomania to tekst, w którym autor eksponuje siebie, a fabuła i bohaterowie schodzą na drugi plan. Właśnie tak jest tutaj, między tekstem, a czytelnikiem powstaje bariera.

Światotwórstwo nie jest mityczne, to po prostu zlepek, który nie układa się w spójną całość. Jedne aspekty są przesadzone, a inne zupełnie zaniedbane. Lidzie drukują sobie ciała, a nagle jest mowa o zabieraniu na pokład osób zupełnie na statku niepotrzebnych, nie ma słowa o technologii lotów kosmicznych. ale jest wyliczanka zupełnie współczesnych zawodów, ni w pięć ni w dziesięć pojawia się jakiś holograficzny notatnik, o którym wzmianka nic nie wnosi. Czytanie tego tekstu powoduje dyskomfort, bo nic się nie zgadza i nie jest to sytuacja związana z niedomówieniami, czy świadomym rzucaniem wyzwania czytelnikowi, pozostawieniem pola dla wyobraźni, to jest fałsz i śmietnik światotwórczy. Nie oczekuję, że autor będzie wchodził w szczegóły i niemal wymyślał nową technologię dla każdej dziedziny życia, ale jakieś minimum sensu powinno być zachowane. Tu nie ma równowagi, autor uczepił się jednego elementu, który opisuje w sposób niemal encyklopedyczny, a w innych kwestiach są białe plamy.

Postaci nie tyle są nierealne, co zupełnie nijakie i to jest cecha charakterystyczna tekstów Gekikary, bohaterowie bez osobowości, odpychający, pozbawieni zdolności odczuwania emocji, nieautentyczni. Są sny, jakieś wzmianki, dziwaczne zachowanie i tyle, nie ma postaci. Tworzenie takich gadających głów również jest powiązane z przytoczoną przeze mnie definicją grafomanii. Autor eksponuje w tekście siebie, niejako mówi: patrz czytelniku jaką historię wymyśliłem, a nie patrz, co spotkało bohatera. Wstawki o przeszłości bohatera, to czysta nieudolność, są jak doklejone na siłę, nie łączą się. Wszystko się w tym opowiadaniu rozpada.

Łatwiej będzie najpierw napisać o drugiej, ponieważ się zgadzam – warsztatowo są rzeczy, które i mnie zatrzymują w tekście. Ma się czytać w miarę bez meandrów, lecz chyba wiesz, że jest to cholernie trudne, przynajmniej dla mnie takim jest (zobacz – powtórzenie "jest", marność nad marnościami). ;p

Powtórzę to, co już napisałem wyżej. Nie chodzi o same usterki, ale o całokształt. O nudny, nadęty, pompatyczny styl, który w żaden sposób nie jest zróżnicowany. Na podstawie twoich komentarzy wydaje mi się, Asylum, że jesteś osobą wyczuloną na takie aspekty. Naprawdę nie czujesz martwicy bijącej z tego opowiadania, tego fałszu, tej bufonady literackiej, tej emocjonalnej pustki?

Odnośnie światotwórstwa, powiem wprost – “dziaders”, zatrzymałeś się na kolorowych światach, akcjach, reakcjach i mocach, bądź może chcesz, aby właśnie Ciebie zaabsorbowało i wprawiło w stupor. Po co? Nie są to próby konceptualizacji świata, zjawisk w doniesieniach, analizach, tekstach literackich, sztuce – performansach. Przeklejanki, pozór, ze skupianiem się na swoich indywidualnych odczuciach, preferencjach bez zastanowienia się, skąd one. I, aby nie było, nie adresuję do indywidualnych doświadczeń, żadnej "cancel culture", czy nawalanki. Jesteśmy dorośli, czytamy, słuchamy, wchłaniamy, żyjemy, pozostajemy w relacjach. Co jest sednem życia, szczęśliwości, spełnienia? Kolorowanki, ucieczki, przyszłość bliższa i dalsza? Na dzisiaj mam dość niespodzianek i wrażeń, gdy co dnia, co godzinę, w zasadzie częściej, cały świat wprawia mnie w stan zawieszenia się, a przecież nie mogę ciągle uciekać w spacerowanie i włóczęgi – proza życia. ;p

Chyba inaczej rozumiemy obronę tekstu. Ja podaję konkretne powody, które sprawiają, że ta kreacja jest nie do zaakceptowania, a Ty nazywasz mnie dziadersem i piszesz jakiś wywód o wchłanianiu. Przyznam, że odnoszę wrażenie jakbyś sama gubiła się we własnych myślach i nie mam bladego pojęcia, co od połowy tego akapitu chciałaś przekazać.

Skupię się wiec na pierwszej części. Oczywiście, że chcę, żeby czytany tekst mnie wciągnął i oczekuję, że autor poświęci przynajmniej minimum wysiłku, aby stworzyć świat absorbujący. Jeśli co scenę wybija mnie z imersji jakaś bzdura, to lektury nie mogę zaliczyć do satysfakcjonującej. Ten tekst wygląd tak, jakby autor usiłował tak bardzo namieszać, żeby zdezorientować czytelnika na tyle, aby po lekturze nie miał już siły na wypunktowanie wszystkich głupot. 

Poza tym zerknij, na obecną sf – zaczyna się zmieniać, w perspektywie polskich zajdlów też. Dla mnie jest oddechem i nadzieją, bo tej barwnej paki stawić nie mogłam. Co z tego wyniknie, mam nadzieję, że jeszcze zobaczę – jutrzenkę. Przewietrzenie, profesjonaliwanie się, myśli zauważam. :-)

SF się zmienia, bo musi. Technika dogoniła, a nawet wyprzedziła, idee z wielu powieści SF.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Dzięki za odpowiedź, Osvaldzie!

Niestety, nie jestem panią swojego czasu, muszę go dzielić "pomiędzy", stąd wynika opóźnienie w odpowiedzi. W moim przypadku multitasking się nie sprawdza, a poza tym nie mam kompleksów, gdyż on się nie sprawdza, pomimo tego że stanowi interakcję z narzędziami, a tak przecież można traktować pisanie na forum. Narzędzia zbudował "mózg" człowieka, a właściwie "wykorzystanie otoczenia, środowiska". Historycznie, ponoć zaczęło się 200 – 10 tys. lat temu (sam język, tak, aż tyle, bo ogień, szycie, nawet wcześniej; sama się zdumiałam widząc hipotezy, są obiecujące, ciekawe, dobrze umotywowane). Kluczem jest tylko jedno słowo – interakcja.

Ad rem.

Jak zrozumiałam z Twojej wypowiedzi, oczekujesz w opowiadaniu określonego performance'u (słowo nie zostało użyte w znaczeniu pejoratywnym). Nie bardzo jednak rozumiem jakiego, ponieważ z mojego punktu widzenia odnoszenie się do "ja czuję/myślę/odbieram/sądzę" niekoniecznie ma sens, tzn. w pewnych przypadkach mogłoby mieć, lecz te przypadki są dla mnie przynależne do ściśle określonych klas sytuacji i osób. Ok, znowu popadam w niezrozumiałość, więc tłumacząc z asylumowego na polski: "Podobnie jak Ty moich, i ja nie rozumiem ram, w których się poruszasz. Wygląda mi na to, że jesteś równie niezrozumiały jak ja w opowiadaniach i niektórych komentarzach, bo niektóre są jasne i będę ich bronić jak Częstochowy”. xd

Ponieważ w zasadzie nie rozmawiamy już o konkretnym opku, lecz bardziej o ramie oglądu i opiniach, proponuję przeniesienie się do wątku z hydeparku (bardzo fajny i klarowny, założony przez blue-ice), tam będziemy mogli swobodnie porozmawiać o odbiorze fantastyki. 

Czego szukamy w opowiadaniach fantastycznych

 

Trochę szukałam na forum sposobnego wątku, nie chcąc się cofnąć zbyt daleko i powyższy wydał mi się akuratny, najmniej ograniczający. 

Poza tym rozważałam jeszcze  dwa inne, może dla Ciebie będą lepsze:

Rozmowy na temat spójnego światotwórstwa

i

Biblioteka i piórko

 

Co proponuję? Przenieśmy się z rozmową na któryś z powyższych wątków, naturalnie jeśli masz czas i interesuje Cię co myślę oraz rozmowa na temat odbioru opowiadań i powieści sf. Rozmowa może toczyć się powoli, nawet byłoby mi to na rękę, gdyż ostro limitowanam jestem przez czas, a może rzeczywistość(?) i lubię się zastanowić. Uważam, że karmienie na żądanie jest ok w przypadku dziecka, lecz nie stosuje się do myśli. ;-)

Pod wybranym przez Ciebie wątkiem napisz, co myślisz. Masz trzy, jeden przeze mnie preferowany. W każdym są moje wypowiedzi, czasem nazbyt obszerne, a często jak dzisiaj przeczytałam lekko sprzeczne same ze sobą. Cóż, nie jestem bogiem, błądzę, pozostając przy nadziei, że już wiem. 

Daj kropkę, w którymś, daj komentarz.

 

pzd

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum, czyli chcesz poznać moje zdanie na temat tego, co doceniam w opowiadaniach fantastycznych? Myślę, że dość jasno wyrażałem swoje stanowisko co do tego. Ale dobrze zamieszę w preferowanym przez Ciebie wątku moją wypowiedź.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Hej

Tekst kupił mnie klimatem. To horror s-f w stylu „Pandorum”, lecz zamiast fizycznego zagrożenia ze strony kanibali czy obcych, stawiasz tutaj bardziej na poczucie nieokreślonego zagrożenia i narastającą paranoję. Przede wszystkim uniknąłeś trywialnego rozwiązania zagadki, bo choć w tekście są umieszczone okruszki wskazujące na cienie, napięcie jest widoczne przez cały tekst, a zakończenie wybrzmiewa z fabuły.

Bardzo dobry pomysł wyjściowy z drukowaniem ludzi i możliwością popełnienia błędu. Samą scenę drukowania oraz problemy z dojściem do siebie „przesłanych” w ten sposób ludzi, uznaję za najlepszą w tekście. 

Nie jest na pewno to opowiadanie, które czyta się szybko. Piszesz niekiedy skomplikowanym językiem, ciężkim stylem, może nawet chropowatym, ale jednocześnie pasuje to do tematyki oraz wzmacnia poczucie zamknięcia z nieznanym wrogiem gdzieś w kosmosie. 

Tekst ma problemy (bardziej problemiki) techniczne, które jakoś przegapiono na becie ( ;p ), ale nic czego nie można by poprawić. Natomiast wiele zarzucanych mu rzeczy jest kwestią stylu.

Jestem na TAK.

Żeby nie było niepotrzebnego suspense’u, od razu powiem, że jestem w głosowaniu na NIE.

 

Dlaczego?

Uważam, że masz tu fajny, choć nie całkiem nowy, pomysł na “spersonifikowanie” czy wręcz przecież “ucieleśnienie” (w sensie dosłownym) ludzkich lęków, traum i obsesji. Niemniej kilka dni po przeczytaniu tekstu mam wciąż poczucie, że zostaję z pomysłem i jego dość – nie wiem, jak to dobrze określić: kulawą? niedoskonałą? na skróty? – realizacją.

Dlaczego “na skróty”? Bo mam wrażenie, że umieszczenie tej opowieści na statku kosmicznym lecącym długo i daleko jest w pewnym sensie wielką narrative device: daje Ci sytuację samograj, łatwo tłumaczącą zdarzenia i tak dalej. Błąd w programie, coś z obsługą procesu “wskrzeszania” i gotowe. I w rezultacie tak naprawdę po zakończonej lekturze zostałam z wielkim pytaniem: ale jak to się stało, że te traumy się ucieleśniły i zawładnęły ciałami? Bo one, o ile rozumiem, są cielesne i mają realny wpływ na bieg wypadków. I nawet nie chodzi o to, żebyś podał to wyjaśnienie w sensie technicznym; chodzi mi raczej w pewnym sensie o ich “ontologię”, ale przede wszystkim o to, żebym w takim tekście w ogóle nie potrzebowała zadawać sobie takiego pytania…

Bo ta cielesność jest okej. To mi się podoba. Aczkolwiek zastanawia mnie, czy one będą współpracować, stworzą jakieś swoje TWA gnębiące ludzi czy coś tam? Niemniej głównym problemem jest, że wybrałeś takie a nie inne realia, przez co znika część napięcia: bohaterowie podejrzewają błędy w systemie, potem Suarez (po prawdzie powinien w zasadzie być pisany w mianowniku Suárez z akcentem, skoro pochodzi z kraju hiszpańskojęzycznego; w przypadkach zależnych bez akcentu, bo on oznacza tylko nacisk) zaczyna mieć wspomnienia koszmarnego dzieciństwa. I w zasadzie to jest wszystko o genezie “cieni”. Brakło mi tu budowania poczucia, że coś jest nie tak, tego dreszczyku grozy. Oczywiście, są odpowiednie rekwizyty: migające światło na korytarzu, znikający ludzie, dziwaczne zachowanie kapitana, wspomnienia bohatera. Niemniej jak dla mnie w lekturze to się rozpada na zaplanowane pod pewną konwencję części, a nie składa w całość, która trzymałaby mnie w napięciu.

Może gdybyś ten tekst osadził w innych realiach, bardziej “zwyczajnych”, napięcie by się lepiej zbudowało, choć musiałbyś pogłówkować nad fabułą – tu w zasadzie załatwia ją “lecimy bardzo daleko i będziemy lecieć długo”. Choć i tu jest troszkę dziura nie tyle fabularna, bo kończysz tam, gdzie kończysz, ale dla mnie osobiście byłoby ciekawsze, co dalej. Jak te cienie będą rządzić ludźmi, załogą, kto doleci na miejsce? Jaką społeczność zbudują? I tak dalej. Czyli na dodatek, dając takie realia, zatrzymałeś się w miejscu, w którym jak dla mnie zaczyna się ciekawa historia…

 

I teraz moja osobista diagnoza: uważam, że o niebo lepiej wychodzą Ci te teksty, w których szalejesz światotwórczo, bawisz się mitologią, a jednocześnie skupiasz się bardzo mocno na bohaterach i ich emocjonalności. Oraz kiedy piszesz introwertycznie, a nie piszesz o introwersji – jak tu. Tu nam opisujesz traumę Suareza, potem ta trauma się objawia osobowo w ostatniej scenie, która na dodatek we współczesnym świecie jest już dość sztampowa. I oczywiście dobrze, że poruszasz ten temat, gorący niewątpliwie, ale tu z kolei zabrakło mi czegoś więcej w kwestii introwersji właśnie.

Poza tym Twoje światotwórcze szaleństwa są namacalne i konkretne, nawet jeśli można w nich znaleźć luki logiczne – to tam nie przeszkadza, bo liczy się rozmach przedstawionego świata. Tu nie czuję statku, nie czuję klaustrofobii, nie czuję zagrożenia. Czyżby dlatego, że jako fani fantastyki “wiemy, jak wygląda statek”? W tym wszystkim widzę drogę na skróty, która nie pozwoliła, żeby całkiem fajny pomysł należycie wybrzmiał.

Podsumowując: ciągle czekam na coś ze świata Pani Metamorfoz albo na kolejną Wodę. Albo choćby i coś nowego, co światotwórczo dorówna tym tekstom, jeśli nie przepadasz za powrotami do uniwersów.

http://altronapoleone.home.blog

Pompatyczny styl, brak choćby śladu stabilnego charakteru u postaci, fatalne światotwórstwo, fragmenty tak nudne, że przebrnąłem przez nie z trudem. Pochwalę autora za to, że nie podpisywał się wiedzą historyczną oraz próbował zarysować akcję. Osvald opisał wprost problem tego forum. Dlaczego tego typu teksty otrzymują piórka? Z dwóch powodów. Po pierwsze, są promowane przez osoby głosujące. Sprawdźcie, ile w tej kadencji loża przyznała piórek sobie. Ile nazwisk wciąż się powtarza w nominacjach i piórkach? Pozostali mają praktycznie zamkniętą drogę do piórka. Nie dlatego, że piszą gorzej, często wręcz przeciwnie. Wiąże się to z drugim powodem nominacji, którą nazwę specyficzną. Potencjalną konkurencję tępi się bezlitośnie na tym portalu. Za te same elementy opowiadania faworytów się chwali a konkurentów gani. Negatywny komentarz lożanina przesądza o losach nawet świetnego opowiadania. Pozwoliłem sobie wrzucić garść przemyśleń bezstronnego obserwatora i czytelnika.

Większego steku bzdur dawno nie czytałem, Red Dragonie.

 

Edit. Po pierwsze, do piórek nominują wszyscy portalowicze, a loża wybierana jest przez portalowiczów w demokratycznych wyborach. Po drugie, jak niby teksty są promowane przez osoby głosujące i jak niby można komuś zamknąć drogę do piórek? Skład loży się zmienia, ale zawsze czytam jakieś teorie spiskowe pisane przez osoby, które nie dostały piórka i doszukują się winy w Loży i TWA. Jak niby można kogoś tępić na portalu? Traktujesz użytkowników jak jakichś cymbałów, którzy nie mają swojego zdania i jeden komentarz lożanina, wpływa na odbiór opowiadania. Loża to 9 osób wybranych przez ogół, każda z tych osób ma inne kryteria, inaczej ocenia, ma inny gust. Piórko to wypadkowa ich głosów i jeszcze gustów nominujących dyżurnych i użytkowników. Rzygać już się chce od czytania o TWA i spiskach na tym portalu.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Red Dragonie, zarejestrowałeś się na portalu prawie równo miesiąc temu. Napisałeś pięć komentarzy, skomentowałeś trzy opowiadania, nie przejawiasz żadnej innej aktywności.

W tym kontekście zastanawia mnie, skąd tak znakomicie znasz układy na portalu (zwłaszcza że gdzie indziej przyznałeś się do przeglądania od kilku tygodni)? Nie będę owijała w bawełnę: to kojarzy się z multikontem kogoś, kto od dawna ma anse do portalu, a nie z nowym użytkownikiem. Chyba że z multikontem innego nowego użytkownika.

 

Pozostali mają praktycznie zamkniętą drogę do piórka.

Dziwnie znajomo brzmi ten argument, a przecież niedawno w innym miejscu wskazywałam, że to bzdura. Ninedin nawet tam zrobiła jakąś statystykę głosowań. Osobiście nominowałam do piórka dwie świeżynki i obie dostały piórka za debiuty. Były to opowiadania “Śmieciarka” Seenera i “Liluś” Palaio. Żaden z tych autorów nie stał się nawet następnie szczególnie aktywnym użytkownikiem portalu, więc nie możesz ich zaliczyć do mitycznego TWA.

 

Nie zamierzam wdawać się z Tobą w dalsze dyskusje, choć przyznam, że chętnie bym poznała listę przeczytanych przez Ciebie, jak mniemam, skoro uważasz je za świetne, choć dziwnym trafem nieskomentowanych opowiadań, które loża skrzywdziła głosowaniem. To mogłoby być wielce pouczające z wielu różnych względów.

Może także, skoro tak świetnie znasz portal po ledwie miesiącu biernej obecności, zauważyłeś, że loża nie głosuje jednogłośnie i każde z nas, głosujących, może wskazać opowiadania, które jego/jej zdaniem na piórko nie zasłużyły, a je dostały, albo na odwrót. Oraz że nader często o piórkach dla lożan wcale nie przesądzają głosy lożan (a poza wszystkim trudniej uzyskać ich aż pięć), ale pół-TAKi i TAKi od użytkowników/dyżurnych.

http://altronapoleone.home.blog

Fakt, nie ma to jak przedstawić portalowi swoją analizę jego funkcjonowania i bolączek po miesiącu „obserwacji” i pięciu komentarzach. Powtórzę się, ale napiszę to, co kiedyś, bo to jak widzę nadal aktualne: przychodzisz w odwiedziny, może zostaniesz na dłużej, jesteś na razie nowy, to nie zaczynaj od przestawiania mebli, narzekania na kolor ścian, zwyczaje domowników i krytykowania urody żony gospodarza oraz wyzywania jego dzieci od głupków.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Na pewno Lożanie nie mają co robić, tylko tępić początkujących autorów na zupełnie darmowym forum.

Слава Україні!

Wołajmy chórem, że białe jest czarne, może w ten sposób stanie się czarne. Piszą o was na Facebooku i na forach. Wystarczy przejrzeć pierwsze strony w poczekalni i nominacje, żeby wyciągnąć wnioski.

Red Dragonie, od lat słyszę, że gdzieś ktoś tam pisał na zewnątrz, że portal jest be i ludzie się boją tutaj wchodzić, że tutaj Sodoma i Gomora, TWA itd. Piszą tak pewnie zwłaszcza ci, którzy siedzą na jakichś małych grupkach warsztatowych i są tam uważani za mistrzów, a na tym portalu ludzie nie poznali się na ich genialności.

Niemal codziennie zjawiają się nowe osoby na portalu, część odchodzi, cześć zostaje, jak wszędzie, ci, którzy zostali, w większości chwalą sobie tutejszy feedback, towarzystwo itd. Jeśli ktoś rzeczywiście odchodzi, bo piórka nie dostał bidulek, to powinien raczej popracować nad tekstami, a nie zwalać winę na jakieś spiski i lożę.

Jesteś tutaj kilka tygodni, „obserwatorze”, sam niczego nie wrzuciłeś, nikt niczego Ci nie nominował i nie odrzucił, nie kliknął, nie skomentował i sam nie komentujesz, ale wydaje ci się, że „rozpracowałeś” problemy tego portalu i wiesz, co o nim mówią na zewnątrz. Moja rada – idź zatem tam, gdzie tak źle o portalu mówią, będziesz wśród swoich. Przecież nie jesteś tutaj dla feedbacku, bo nic nie publikujesz, nie jesteś dla literatury, bo nie komentujesz, nie jesteś dla tej społeczności, bo masz o niej chyba kiepskie zdanie, więc jesteś wyłącznie, żeby pisać takie bzdety jak powyżej i siać ferment. 

 

Po przeczytaniu spalić monitor.

Trzecia próba napisania piórkowego komentarza. Pierwszy mi zjadło, pisząc drugi mi się przysnęło. Może wreszcie się uda, ale jakoś strasznie rozpisywać się nie będę.

Podoba mi się na poziomie koncepcji. Obu. Bo mam wrażenie, że sam do końca nie mogłeś zdecydować, o czym chcesz napisać, próbowałeś obie koncepcje polączyć i wyszło… tak sobie.

Załóżymy, że transfer umysłów do komputera i wprowadzenie ich w stan jakiegoś półsnu sprawiło, że coś tam uzyskało odrębność i postanowiło zaistnieć samodzielnie. Powstaje pytanie, co. I IMO na to pytanie nie dajesz odpowiedzi. Bo mamy jakieś cienie, oleistą maź, którą odkrywa Shaw. To może sugerować jakieś pierwotne lęki, czy instynkty, mnie osobiście kojarzyło się – sorry, nic na to nie poradzę – z potworami spod łóżka. Ale jednocześnie są sny Camerona, które sugerują osobiste lęki, wynikające z traumatycznych przeżyć. I wreszcie jest Teresa, i jej postać sugeruje wewnętrzne demony, czy raczej tę część osobowości, którą człowiek usiłuje ukryć, stara się przezwyciężyć, albo udaje, że jej nie ma.

Lęki same nie funkcjonują, potrzebują tego, kto się boi. Odrębność ma dla nich niewiele sensu, bo zdążą ludzi pozabijać, zanim ci się rozmnożą. Mroczna część osobowości, jeśli zyska odrębność, wytłucze się sama, bo nie będzie miała żadnych hamulców.

Pomysł jest, ale wymaga dopracowania, zastanowienia się, co wylazło z ludzi, po co i czego chce od ludzi. Bo stwierdzenie, że ludzie będą bydłem, jakoś mnie nie przekonuje.

 

Jeśli założymy, że Cameron zwariował, a za tym przemawia wizja Teresy, która nagle zmienia się w jakieś monstrum, by za chwilę, podczas rozmowy z wicekapitanem, wyglądać normalnie, to pytanie brzmi: i co z tego wynika? Tam jest trzysta tysięcy ludzi, jeśli trzem czy czterem odbiło, to się jeszcze mieści w granicy błędu statystycznego. Gdybyś miał statek pełen schizofreników, to byłoby coś.

Poza tym, kto, u licha, dopuścił do takiej misji kogoś z przeszłością Camerona. Prawdopodobieństwo, że się posypie było całkiem wysokie, więc co on tam robi?

Będę na NIE.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Musisz być młodą osobą Maras, bo reagujesz z przesadną emocjonalnością. Ergo, problem leży głębiej. Biedny skromny autor ze wszystkich sił pragnie wierzyć, że pisze genialnie. Tymczasem ludzie głosują na nick. Opublikuj anonimowo Maras, przekonasz się. Przykładowe nicki obiecujących autorów, niedocenionych tutaj: Tucholka, Realuc, GreasySmooth.

Biedny skromny autor ze wszystkich sił pragnie wierzyć, że pisze genialnie.

Potrafisz to rozwinąć? Bo to zdanie można dać pod każdym opowiadaniem.

Tymczasem ludzie głosują na nick.

Jeśli ludzie głosują na nick, to dlaczego głosują na ten nick, a nie na inny? I dlaczego ludzie kierują się nickiem, a nie jakością opowiadania? Chętnie posłucham.

Masz pretensje do ludzi jako tutejszej społeczności, czy do konkretnych osób?

Przykładowe nicki obiecujących autorów, niedocenionych tutaj: Tucholka, Realuc, GreasySmooth.

Skoro przeczytałeś ich dzieła, a także inne teksty tutaj, bo przecież nie od razu znajduje się ulubionych autorów, to gdzie są Twoje komentarze pod ich tekstami? Gdzie Twoje głosy nominujące? Czasem wystarczy jeden głos, aby zainteresować ludzi. Jak pomogłeś/aś tym autorom? 

ludzie głosują na nick

Przeklejam kawałek wcześniejszego komentarza: Osobiście nominowałam do piórka dwie świeżynki i obie dostały piórka za debiuty.

 

Opowiadania Realuca i GreasySmootha lubię, tego ostatniego tekst z konkursu Mumie był u mnie blisko nominacji i należy do mojego topu w tym konkursie. Myślę, że obaj mają realne szanse na piórko prędzej czy później. Podobnie jak mnóstwo innych użytkowników.

 

Osobiście uważam, że najbardziej niedocenionym autorem był stn – autor obdarzony dukajowską wyobraźnią, piszący teksty trudne, ale porywające, intrygujące, niewiarygodnie oryginalne. Miał nieduże grono oddanych fanów (w tym mnie), ale teksty nie były w stanie dobić się do piórek.

 

Musisz być młodą osobą Maras, bo reagujesz z przesadną emocjonalnością. Ergo, problem leży głębiej.

Dlaczego “ergo”, skoro jedno z drugiego nie wynika? Ergo znaczy tyle co “a zatem”, a głębokość problemu nie jest powiązana związkiem przyczynowo-skutkowym z wiekiem ani emocjonalnością Marasa.

http://altronapoleone.home.blog

Musisz być młodą osobą Maras, bo reagujesz z przesadną emocjonalnością. Ergo, problem leży głębiej. Biedny skromny autor ze wszystkich sił pragnie wierzyć, że pisze genialnie. Tymczasem ludzie głosują na nick. Opublikuj anonimowo Maras, przekonasz się. Przykładowe nicki obiecujących autorów, niedocenionych tutaj: Tucholka, Realuc, GreasySmooth.

Lol. Podejrzewam, że jestem jednym z najstarszych portalowiczów, ale przeżyłem już na portalu kilku takich „oskarżaczy” z teoriami spiskowymi z d…, jak Ty, Red Dragonie, i mam waszego fermentu po prostu dosyć. A Ciebie podejrzewam zwyczajnie o multikonto i udawanie kogoś nowego na portalu.

Jakby co, to pierwsze piórko dostałem za swój pierwszy tekst na portalu, nikt mnie wtedy nie znał, ja nikogo nie znałem. Potem zaraz wpadło drugie piórko za tekst konkursowy, też byłem świeżynką nieznającą ludzi, więc Twoja teoria leży i kwiczy. 

Powiedz mi jeszcze, kto jest tym bidnym autorem, który myśli, że pisze genialnie, bo nie zrozumiałem. Albo nie, w sumie mnie to nie interesuje. 

Teksty anonimowe nie są rozważane przez lożę do piórek, więc Twoja propozycja nie ma sensu. Opublikowałem kiedyś anonimowo i na pozytywny feedback nigdy nie narzekałem, dawno tego nie robię, bo sam nie lubię anonimowych tekstów u innych. 

A Twoje sugestie, że dostaję swoje nominacje i piórka tylko za nick, są zwyczajnie chamskie, więc na tym zakończmy naszą rozmowę. Bez odbioru.

Po przeczytaniu spalić monitor.

A ja na odmianę jestem chyba rekordzistką nominacji bezpiórkowych, pierwsze przyszło za dziesiąty tekst, mimo że już pierwszy był nominowany (to tak w kwestii znanych nicków), a także znalazł się w gronie zwycięzców konkursu, w którym debiutowałam – konkursu bez jury, a z głosowaniem użytkowników, co jest dla mnie tym bardziej cenne.

http://altronapoleone.home.blog

Nowa Fantastyka