Na początku był wielki przeciąg. Podobno, bo jak dotąd nikt nie zdołał tego dowieść. Zresztą znacznie istotniejsze jest to, co zdarzyło się później.
Później stali się kurzowie.
Kurzowie byli drobni, szarzy i nazywali się tak… bo powstali z kurzu. Ich świat zamykał się w ścianach opuszczonej rudery i to w zasadzie wszystko, co trzeba wiedzieć.
Yanni Mahr siedział w pajęczynowej celi, doglądany przez dwa pająki. Jego myśli skupiały się na najbliższej przyszłości oraz szansach dożycia przyszłości dalszej. Jeszcze wczoraj był zwykłym śmieciarzem. No, prawie. Różnica polegała na tym, że prowadził jedyną na świecie spalarnię wspomnień. Biznes nie był może do końca legalny, ale nie miało to większego znaczenia. Yanni podziwiał niektórych kurzów, którzy z uporem maniaka chowali wszystko pod dywan, podczas gdy cały sekret polegał na płaceniu podatków. Reszta nikogo nie obchodziła.
Przynajmniej póki coś nie wybuchło…
*
Lord Aeki, władca Pawlacza i terenów przyległych, był zły. Pół biedy, że nazywał się jak kurzowa pacynka. Mniejsza z tym, że ta baryła, władca Szafy, miał dużo większe państwo. Ważne, że jakiś śmieciarz chciał go zrobić w balona!
– Siadajcie – burknął i odprawił pająki ruchem dłoni.
Yanni osunął się na pajęczynowe krzesło. Komnata wyglądała jak średnio udany związek królestwa i urzędu. Zabytkowy tron utkany był z barwionej na złoto, wzmacnianej pajęczyny*, zaś całą resztę urządzono w stylu „koszmar petenta”.
* Aeki nie ufał budownictwu z tektury.
– Co my tu mamy? – Aeki zerknął w papiery. – Osiem lat temu w niejasnych okolicznościach weszliście w posiadanie spalarni wspomnień. Następnie rozkręciliście biznes, windując ceny do nieba, co, jak sądzę, miało skłonić kurzów do przemyślanych decyzji. Bardzo chwalebne – szydził. – Później uznaliście, że władca Pawlacza to ślepy tuman i zaczęliście odkładać co cenniejsze wspomnienia. Zabroniłem tego! – Aeki rzucił spojrzenie, przy którym wyrok śmierci wydawał się aktem łaski. – Wspomnienia magazynowaliście w starej bańce, która jakimś cudem pękła dopiero po roku. Powinszować.
Yanni wiercił się niespokojnie. Miał przecież wymienić tę bańkę za dzień, góra dwa. I tak jakoś zostało*.
* Zgodnie z zasadą: prowizorka, nie ruszana przez miesiąc, staje się rozwiązaniem trwałym.
– Macie coś do dodania? – zapytał władca.
Yanni zwiesił głowę. W takich chwilach miało się wiele do dodania i niewiele odwagi, by dodać cokolwiek.
– Widzicie, Mahr, istnieje pewna różnica między „nie widzieć”, a „przymykać oko”. Wiecie, co mogą zrobić wolne wspomnienia?
Kurz pokręcił głową.
– Ja też nie. Ale świat obwini władcę Pawlacza, który dopuścił do wybuchu. Chcieliście mnie skompromitować! – warknął Aeki.
– Ale przecież… – jęknął Yanni.
– Aninrat, wyrok!
Yanni teraz dopiero dostrzegł małą istotę, unoszącą się nad tronem. Nie mogła być kurzoną. Miała pałeczkowaty kształt i…
Bakteria! Królestwo Faraona!
Aninrat, nie wypowiedziawszy słowa, dmuchnęła złotym pyłem, który ułożył się w migotliwy obraz: Yanni siedzący w kącie za grubą warstwą pajęczyny.
– Wieczne zaleganie. – Aeki odczytał wyrok.
Zaleganie było karą tylko pozornie łagodniejszą od śmierci. Przypominało czekanie w kolejce, z tą różnicą, że nigdy nie docierało się do okienka.
– Litości – jęknął kurz.
Aeki podniósł się z tronu, podszedł do więźnia i utkwił w nim zmęczone spojrzenie.
– Wierzycie we wróżki?
Yanni spojrzał z nadzieją. Uwierzyłby i w kurzową zębuszkę, gdyby mogła ocalić go od wyroku.
– Wróżek nie ma – wyjaśnił władca. – Są za to wiedźmy. Mamy kilka w dziale księgowości. Twierdzą, że zaleganie w kącie jest nierentowne. To wasza szansa, Mahr. Wspomnień nie widać. Nikt nie wie, co się stało, a wy zadbacie o to, by nic się w tej kwestii nie zmieniło. Spiszcie się, jak trzeba, a zatrudnię was w Państwowej Spalarni Wspomnień.
– Państwowej? – Yanni wzmógł czujność do poziomu „drobny druczek”.
Aninrat dmuchnęła białym proszkiem i przed kurzem pojawił się plik dokumentów.
– Darowizna spalarni na rzecz państwa. Pawlacz jest wdzięczny za wasze dobre serce. I skruchę! – Aeki rzucił SPOJRZENIE. – Atrament!
– Mam swój – burknął Yanni.
Wszystko działo się zbyt szybko. Władca podsunął papier i kurz, patrząc z rezygnacją, złożył niezgrabny podpis, pilnując, by nie rozchlapać atramentu*.
* W przypadku kurzów prysznic nie wchodzi w grę.
Aninrat podleciała nad dokument i dmuchnęła czarnym dymem.
– Klątwa antyprawnicza – wyjaśnił Aeki. Później podszedł do Yanniego i niespodziewanie klepnął go w plecy. – Głowa do góry! Znajdźcie Tamagochiego i dalej macie już z górki.
– On żyje?! – Yanni wytrzeszczył oczy.
– W pewnym sensie. Aninrat, gdzie on się zaszył?
Kolejna chmurka pyłu. Kurz uniósł głowę i nagle wizja zalegania wydała mu się godną rozważenia alternatywą.
Obraz przedstawiał lasy mopowe.
*
Pawlacz otwarli wcześniej niż zwykle. Madein*, Królewski Smok Pluszowy, czekał gotowy do drogi, tymczasem Yanni montował świeżą bańkę na jego ogonie. Spalarnia nie była trudna w obsłudze. Pobrane wspomnienia wtłaczało się do bańki, a gdy ta osiągnęła limit pojemności, Yanni nakrywał ją szklanym kloszem. Na końcu smok zionął w otwór zielonym ogniem i po wspomnieniach nie zostawał ślad.
* Dokładnie: Made In Taiwan Prać Czterdzieści Stopni.
Yanni nie miał wielkiego pojęcia o prowadzeniu biznesu. Działał na wyczucie, ucząc się w biegu i musiał przyznać, że jakoś to szło. Teraz nawet śmiał się z kształconych kurzentów, którzy ze zdumieniem odkrywali, że dwa i dwa wcale nie musi dać cztery.
W biznesie dawało rzadko. Zwykle było to raczej trzy, bez faktury nawet dwa i pół, choć zdarzało się i pięć przy unikalnym towarze i zdesperowanym kliencie. Yanni windował ceny ostro, ale uczciwie. Każdy mógł się pozbyć niechcianych wspomnień, choć zwykle w pakiecie z większością zaskórniaków. Młody kurz stał się dzięki temu kimś więcej niż zwykłym zbieraczem. Był powiernikiem najgłębiej skrywanych wspomnień.
Yanni wskoczył na smoka, poklepał go po karku i oczy gada strzeliły żółtym blaskiem. Później wzbili się w ciemność. Zbliżała się pora mroku – czas, gdy światło na Zewnątrz gaśnie szybciej, a kurzowie bywają bardziej markotni.
Skręcił w lewo i obrał kurs na Wielką Izbę – największy kontynent kurzowego świata. Frunąc wysoko nad progiem widziało się całą jej panoramę: Republika Betowa strasząca pajęczynowymi blokami, Dywania i jej nowoczesne domostwa z tektury, parę pomniejszych księstw – Podbiurcze, Parkietowa Plamincja, Parapetua. Yanni pochylił się nad smokiem i pociągnął go za ucho – Madein miał wbudowane radio.
…dio Bajzel! Nadajemy cały czas! Na każdego! Wszędzie szaro, dni coraz krótsze, ale my dzielnie walczymy o twój uśmiech. Bardacia Pyliste, „Froter Face”.
Zatopił się w skocznym bicie. Radio, jak wiadomo, stanowi podstawę pracy. Jest to prawda tak oczywista, jak „stówa nie premia”, czy „katar nie choroba”. Sklepy, budowy, smocze warsztaty – nie istnieje rzetelna praca bez radia, co najlepiej potwierdzają urzędy, w których radia nie ma.
Zamyślił się. Po wybuchu bańki, zdążył już przejść od stanu „wszystko się wali”, przez „wszystko skończone”, aż po „wszystko mi jedno”. Obecnie zmierzał na powrót do pierwszej stacji. Jak właściwie walczyć z czymś, czego nie widać? I co mogą zrobić wolne wspomnienia?
Wszystko – pomyślał ze zgrozą i czym prędzej skupił się na radiu.
…mości!
Zmarł Jan Sopless, wieloletni zapalacz światła w Królestwie Chłodu.
Dramat w Płaskostole. W wyniku oderwania skrawka nieba zginęło ośmiu kurzów. To drugi taki wypadek w tym roku.
Trwają obchody objęcia tronu przez Frazesa V…
Ani słowa o wspomnieniach, rozważał. Dlaczego?
Cisza przed przeciągiem – zasugerował pesymizm. Yanni zaklął w duchu, machnął ręką i ruszył na Zaszafostan. Skoro wszystko ma wyglądać jak zwykle, zbierze bieżące wspomnienia, a później się zobaczy.
Albo się zginie – szepnęła wyobraźnia. Z lasów mopowych nikt nie wracał.
…Szare Strachy i „Dzień dobry”.
Dzień dobry! Witam cię!
Spójrz jak wszystko cudnie wali się
Chodź, może znów nam spadnie coś na łeb
Pośmiejemy się z tego oboje…
*
Bańka była ciemnoróżowa. Kiedy przejdzie w fiolet, jej ścianki zablokują się, sygnalizując osiągnięcie limitu. Dominowały najdroższe i najnudniejsze ze wspomnień – nieszczęśliwe miłości, zmarnowane szanse, błędne decyzje. Każde z nich, wyparte z pamięci, miało oznaczać początek nowej drogi, stąd Yanni, windując ceny, dbał, by ich dawnym właścicielom nie zabrakło odpowiedniej motywacji.
Większość porzuconych wspomnień zawierała historie bolesne i przykre. Trafiały się i chwile szczęścia – właśnie takie trzymał w zniszczonej bańce – zdawane zwykle przez najstarszych kurzów. Migawki z młodości, uśmiechy zmarłych małżonków, czas spędzony z milczącymi od lat dziećmi. I one jednak były okryte tym szczególnym rodzajem nostalgii, który poprzez utrwalone obrazy zdawał się krzyczeć: Hej! To nie wróci!
Yanni marzył nieraz, by zbudować dla nich muzeum wspomnień. I może nawet by zdołał, gdyby był przy nim Tamagochi, a bańka-magazyn nie pękła.
Robota szła szybko. Na trasie została mu już tylko Południowa Dywania i Plamincja. Od kilku lat na ich granicy toczyła się wojna o dywanowe frędzle. Plamici twierdzili, że frędzle bezprawnie zajmują tereny Księstwa, okruchowie upierali się, że to przedłużenie obszaru Dywanii.
Konflikt zaczął się niewinnie. Parę protestów, kłótni, pojedyncze ataki i nagle okazało się, że z wojny żyje zbyt wiele istnień, by można było zawrzeć rozejm.
– Kurzu złoty! Yanni! Co tam tak u was pieprznęło? – Generał Okruszenko wyściskał przybysza, gdy tylko ten zwlekł się ze smoka.
– Wymiana bańki. Nic wielkiego – wyjaśnił Yanni, rozmasowując ciało. Po długiej podróży zawsze odczuwał ból, zwłaszcza tam, gdzie kończą się plecy. – Jest i generał Fleksander!
– Me bratie! – krzyknął dowódca. Nie mógł podejść bliżej. Uścisk ręki plamity oznaczał dla kurza pożegnanie z dłonią.
– Co tam na froncie? – zapytał Yanni z życzliwym uśmiechem.
Uśmiech był równie ważny jak faktura. Dzięki niemu Yanni, odebrawszy wspomnienie, zostawiał w jego miejscu inne, dobre – o kurzu, który wybawiał od trosk.
– Stara bieda. Omawiamy rozejm – zaczął Okruszenko. – Będzie naprawdę blisko, ale wszystko przekreśli przypadkowy wybuch. Oni oskarżą nas, my ich i można walczyć dalej.
– Końca nie widać? – zapytał Yanni, rozkładając wspomiennik.
– Ledwieśmy dostali czołgi miotełkowe, plamici testują działa brejowe. Co byśmy z tym zrobili? Ta wojna się nigdy nie skończy.
– Coś wymyślimy, generale. Yanni nie rzuca słów na wiatr*.
* Właściwie bez przerwy rzucał słowa na wiatr. Na tym w końcu polega życzliwość. Szczęśliwie dla Yanniego, akurat jego słowa wiatr niósł zawsze w dobrą stronę.
Zabieg zaczynał się od spowiedzi. Klient opisywał niechciane wspomnienie, po czym Yanni decydował o jego przyjęciu lub odrzuceniu. Nigdy nie brał wspomnień kłamstw i wyrządzonych krzywd. Nie był czyścicielem sumień, do mopa**! Wyjątek robił tylko dla uczestników walki o frędzle. To nie była ich wojna. Zresztą dowódcy pilnowali, by ofiary istniały jedynie w statystykach.
** Każdy świat ma swojego diabła.
Później Yanni dokonywał wyceny usługi – zawsze indywidualnie i zgodnie z możliwościami klienta. Kiedy smoczy skarbiec wypluł fakturę, kurz mógł brać się do pracy.
Generał dał znak, że przywołał wspomnienie w pamięci. Yanni przyłożył pobierak do ust Okruszenki, który dmuchał przez kilka chwil, aż ścianki stały się jasnoszare.
– Gotowe – powiedział kurz i wsunął część pobieraka do bańki, która zassała wspomnienie. Yanni rzucił ostatni uśmiech i, zebrawszy ekwipunek, odleciał ku lasom mopowym.
*
Lasy mopowe…
Było to jedno z miejsc, w których nawet cisza potrafi szepnąć „uciekaj”, właściwie tylko po to, by żądni wrażeń idioci szli z jeszcze większą ekscytacją. Yanni nie był idiotą. Raczej niewolnikiem sumienia, choć czasem trudno wskazać różnicę.
Szedł na oślep, ostrożnie stawiając stopy. Mrok stymulował wyobraźnię, która malowała takie obrazy, że Yanni najchętniej zostawiłby ją przed lasem. Klepnął smoka w kark i żółte światło przebiło się przez ciemność.
Mopy. Szczotki. Szmaty.
Były wszędzie!
Umysł Yanniego szybko rozdzielił role: nogi prowadziły dalej, wyobraźnia tworzyła wizje zagłady, zaś cała reszta skupiła się na drżeniu ze strachu. Coś się poruszyło. Później rozbrzmiała nostalgiczna muzyka. Pozytywka?
Ze składzika, na kurzusia, miotełeczka mruga
Chodź, zetrzemy ci rączusię, później zniknie druga
Rozejrzał się. Po prawej straszyło ogromne wiadro. Yanni był prawie pewien, że w środku znajdowała się woda. Po lewej ciągnęły się drzewa miotłowe. Coś spadło. Szmata! Przez moment bał się, że zacznie do niego pełznąć. Z oddali grała kolejna melodia.
My jesteśmy miotłoludki
Hopsa sa, hopsa sa
Wycieramy kurzom główki
Hopsa sa, hopsa sa
Na drodze stanęło mu ogromne „coś”. Miało paskudny brunatny kolor i było tak wielkie, że z perspektywy kurza mogłoby stanowić samodzielne państwo.
– Stać!
W dodatku mówiło.
– Chcesz przejść, rozwiąż zagadkę!
Yanni westchnął z grymasem. Potwór-zagadka. Bo co innego?
Dotąd sądził, że była to jedynie legenda, którą straszono niegrzeczne kurzątka. A jednak istniała naprawdę.
Wersalka Zagłady!
Coś załomotało w jej wnętrzu. Wersalka pamiętała ponoć początki kurzowego świata. Mimo to trzymała się świetnie, zgodnie z regułą: im większy rupieć, tym bardziej trwały.
– A jak nie rozwiążę? – spytał Yanni.
– Zgnijesz w pojemniku na pościel.
Łomotanie się wzmogło.
– Mam uwierzyć, że wystarczy podać odpowiedź? Gdzie haczyk?
– Nie ma haczyka. Mówię zagadkę…
Yanni przyglądał się czujnie. Zawsze jest haczyk. Sztuka polega na tym, by trzymać wędkę.
– Ig miał w koszu trzy kule – zaczęła Wersalka. – Każdej z trzech kurzon dał po kuli, a mimo to jedna pozostała w koszu. Dlaczego?
– Co? Już? A gdzie reszta?
– To wszystko.
– Ta zagadka jest niekompletna – zaczął Yanni tonem prawnika obalającego testament. – Skąd mogę wiedzieć, czy Ig nie miał zapasowych kul? A może przechowywał rozdane kule? Albo…*
* Tutaj ciągnie się reszta długiego wywodu i równie długie negocjacje. Stanęło na tym, że Yanni przejdzie dalej, a zagadkę usłyszy w drodze powrotnej.
*
Tamagochi, nakręcany wynalazca, leżał na pumeksie w pozycji horyzontalnej. Yanni rozejrzał się kilkukrotnie, po czym dotarło do niego, że właśnie przybył bezcześcić kryptę.
I wskrzesić nieboszczyka.
Po cichu, na palcach, zbliżył się do ciała, bardzo ostrożnie ułożył je na boku i zaczął kręcić plastykową korbą. Coś się poruszyło. Zadrżały kończyny, pojawił się oddech, profesor otworzył oczy…
– Co do ciężkiej… – burknął półprzytomny. Gdy obraz przestał śnieżyć, poderwał się. – Yanni! Pewno, że Yanni! Kto inny miałby czelność budzić zwłoki?!
Tamagochi nie należał do „typowych” wynalazców, którzy wystrzelą się tylko po to, by sprawdzić nową wyrzutnię. Był pozbawionym złudzeń altruistą. Jak by nie próbował i czego nie robił, zawsze na końcu odkrywał, że życzliwość wymaga instrukcji obsługi, a łatwo dostępne szczęście jest najkrótszą drogą do nieszczęścia. Pewnie dlatego z czasem zrobił się zrzędliwy.
– Nabroiłeś, hę? Schrzaniłeś coś, a ja mam po tobie sprzątać? Gadaj no zaraz! I nakręć mnie jak trzeba do brudnej ściery!
Yanni zbliżył się jak do wody, chwycił korbę i zaczął kręcić. Najpierw wolno, później – wysłuchawszy wykładu „jak kręcić korbą” – zdecydowanie. Na końcu zebrał po głowie i mógł przystąpić do spowiedzi.
Mówił szczerze, z należytą pokorą, ale bez strachu. Znał profesora. Pojęczy, zruga, ale na końcu nie odmówi pomocy.
– Jesteś tuman – stwierdził Tamagochi. – Ale to ci wyłożę po drodze. Idziemy!
– Stop!
Yanni spojrzał na profesora. Mina wynalazcy nie pozostawiała złudzeń: będą tak stać, aż znajdzie poprawną odpowiedź.
Wersalka mówiła długo, zawile i niezbyt składnie. Wyczerpała przy tym bodaj wszystkie możliwości, z pochodzeniem producenta kul włącznie.
– Jak brzmi odpowiedź? – skończyła.
Yanni zerknął na wynalazcę z trudno skrywanym uśmiechem. W końcu „właściwa odpowiedź” to dość szerokie pojęcie.
– W imieniu profesora zwracam ci wolność – oświadczył.
Tamagochi zaniósł się kaszlem.
– Jak?! – wydusił, obrzucając kurza spojrzeniem przeznaczonym dla oszołomów.
– Co?… Przecież… Nie wiem, co powiedzieć. – Wersalka wywiesiła białą flagę.
– Wystarczy „dziękuję” – uśmiechnął się Yanni. Później dodał parę życzliwych porad, w jaki sposób korzystać z wolności.
Trochę go poniosło*.
* Dzięki czemu Wersalka ogłosiła niepodległość, więźniowie stali się pierwszymi mieszkańcami, a Yanni honorowym obywatelem Republiki Wersalkowej.
*
Yanni leciał na smoku, obserwując Wielką Izbę przez kolorowe szkiełko*. Nie wiedział, jak i dlaczego działa. Niektórzy zbyt wiele czasu tracą na podobne pytania, podczas gdy znacznie istotniejsze brzmi: co z nim zrobimy?
* Tamagochi ukończył Wyższą Szkołę “Zrób Coś Z Niczego”, prowadzoną przez biedę.
Profesor frunął nieco niżej na skrawku różowej karimaty**. Prawdopodobnie zrzędził. Yanni nie mógł tego usłyszeć, ponieważ zagłuszał go radiem.
** Wynalazcy nie znają terminu „gust”.
…żemy z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, że olbrzymy z Zewnątrz zamieszkiwały niegdyś nasz świat.
Słuchał piąte przez dziesiąte. Obserwowane przez szkiełko wspomnienia wyglądały jak mgiełkowe strzępki. Regały Wielkie, Podstolis, Góry Ciuchowe – niewidoczne dla kurzów szare mikrochmurki unosiły się w każdej części Wielkiej Izby. Yanni zakładał, że w podobnym tempie rozchodziły się po innych kontynentach. A jednak radio uparcie milczało. Dlaczego?
– Stój! – krzyknął profesor. Sądząc po zdartym głosie, najpewniej po raz enty. – Patrz!
Dzięki szkiełkom, nawet z dużej wysokości, doskonale widzieli okrucha, który, wchłonąwszy wspomnienie, zatrzymał się nagle, jakby o czymś sobie przypomniał. Stał tak jakiś czas, zupełnie nieobecny, aż wreszcie ruszył przed siebie, pogrążony w głębokim zamyśleniu.
– Toś narobił – mamrotał Tamagochi.
– Zamyślił się – powiedział Yanni, raczej z nadzieją niż przekonaniem.
– Wchłonął obce wspomnienie! Wiesz, pusty cabanie, czym to grozi?! Dostaniem szmergla! Zainfekowani będą przeżywać historie, których nie doświadczyli. Wspominać kurzów, których nie znali. Wracać do przeszłości, której nigdy nie mieli. Aż pewnego dnia przestaną pojmować, co wydarzyło się naprawdę.
Yanni zwiesił głowę. Więc stąd ta cisza. Świeże wspomnienia zawsze trawi się w samotności.
– Chciałem dobrze – jęknął.
– Chciałem dobrze… Dobre chęci zawsze kończą się tak samo – stwierdził Tamagochi, już bez irytacji, za to z nutą refleksji. – Lećmy do Pawlacza. Nie ma chwili do stracenia.
*
Tamagochi siedział nad stertą papierów, rysując coraz bardziej wymyślne konstrukcje. Marudził przy tym tyle, co zwykle, z tą różnicą, że wyjątkowo był z tego pożytek.
Yanni kręcił się przy szklanym kloszu, przygotowując wspomnienia do utylizacji. Co jakiś czas zerkał na profesora, który wspinał się po kolejnych szczeblach frustracji. W końcu spadł.
– Nic z tego – oświadczył. Jego mina mówiła wyraźnie: zawiódł. Jasne, nie był niczemu winien, jednak sumienie jest głuche na argumenty. – Myślałem o wchłaniaczu wspomnień, ale to są miesiące pracy.
– A pobierak? – zapytał Yanni. – Nie zbierze ich?
– Pobierak potrzebuje impulsu z pamięci. Samo wspomnienie go nie wytworzy.
Yanni zwiesił głowę, przywołał Madeina i wyszedł na spacer. Nie był zły. Czego właściwie oczekiwał? Tylko w opowieściach zawsze istnieje wyjście, a świat zostaje cudownie ocalony. Życie nie lubi ckliwych historii, choć czasem przegina w drugą stronę.
Yanni przysiadł na skraju Pawlacza, spojrzał w dół i czekał na kolejne nieszczęście. Spadnie na pewno. Może i budować należy krok po kroku, ale sypie się wszystko naraz.
Niebawem zjawiła się Aninrat.
*
Yanni wpatrywał się w migotliwy obraz. Przedstawiał akt darowizny spalarni na którym podpis jest…
…a za chwilę go nie ma.
– Odebrali ci spalarnię? – oburzył się Tamagochi.
– Prawie – mruknął Kurz, uciekając wzrokiem przed bakterią.
Aninrat dmuchnęła pyłem, który ułożył się w znak zapytania wsparty wykrzyknikiem.
Yanni przygryzł wargę. Później zaczął myśleć o wszelkich możliwych tragediach. Nie pomogło.
– Atrament sympatyczny – wyszczerzył zęby.
– A to dobre! – Profesor parsknął rechotem.
Aninrat rzuciła spojrzenie tak lodowate, że cały Pawlacz mógłby robić za Królestwo Chłodu.
Yanni bał się tylko przez moment. Później rozsądek abdykował na rzecz tupetu.
– Pomóż nam! – wypalił.
Umysł Aninrat powoli analizował bieg zdarzeń. I jeszcze raz. Nadal nic się nie zgadzało. Kilka wyplutych chmurek utworzyło sekwencję obrazów „dziesięć oblicz pożogi”.
Yanni zaczął się uśmiechać. Skoro tupet podbił stawkę, równie dobrze może zagrać va banque.
– Władasz klątwami – oświadczył tonem kurza, który w obliczu zagłady posłał rozum do mopa. – A jednak Frazes cię nie potrzebuje, a lord Aeki sprowadził do roli popychadła. – Zawiesił głos, pozwalając, by słowa wgryzły się w dumę. – Brakuje odwagi, co? Swoją drogą, twój pan jest zapewne szczęśliwy, że tak łatwo dałaś się zwieść? – Kolejna pauza. – Możesz mnie ukarać, ale kurzów to nie ocali. Znajdź trochę godności, poślij Aekiego do mopa i pomóż!
Zapadła cisza. Później Aninrat odezwała się po raz pierwszy.
– Hmm…
*
Aninrat… gapiła się. Nie jest to może szczególnie piękny początek akapitu, ale dość wiernie oddaje jej zachowanie. Tuman białego proszku zawirował kilkukrotnie i po chwili Yanni ujrzał znajomy akt darowizny, tusz oraz sugestywne spojrzenie.
Westchnął, pokiwał głową i złożył podpis, tym razem bez żadnych sztuczek. Spodziewał się, że bakteria odleci. A jednak kolejne drobiny pyłu wzbiły się w powietrze, tworząc dwa obrazy. Pierwszy przedstawiał akt darowizny, tarczę oraz balon. Na drugim widniała mapa ze znakiem zapytania.
– Czy profesor mógłby…
– Mógłby, mógłby… – burknął Tamagochi. – Nic się nie uczą. Obraz pierwszy: to polisa na wypadek, gdybyś znów chciał mnie zrobić w balona. Drugi: jaki masz plan?
Yanni… gapił się. Najpierw z niedowierzaniem, później z wdzięcznością, a na końcu… Na końcu zdał sobie sprawę, że kwestię jego planu najwierniej oddaje obraz nędzy i rozpaczy.
– Może mogłabyś… Wiesz – improwizował rozpaczliwie. – Możesz sprowadzić wspomnienia do bańki?
Odpowiedzią był obraz białej flagi.
– To może potrafisz je unicestwić?
Kolejna biała flaga.
– Rzucasz klątwami, a nie potrafisz zebrać paru wspomnień? – zapytał Yanni, ciut zbyt głośno i oskarżycielsko. Później z obawą wpatrywał się w tańczące drobiny pyłu: czarne monstrum z ostrym „czymś”.
– Co to za cholerstwo? – Zerknął na profesora.
– Fruwający półgigant z Zewnątrz, ignorancie. Pyta, czy chcesz w dziób?
Yanni usunął się pospiesznie. I tak jest zawsze, pomyślał. Wielki wynalazca, pani klątw i plag, a na końcu z wszystkim zostaje sam. Przywołał Madeina, wtulił głowę w pluszowe futro i włączył radio.
…Czego może chcieć od losu prosty kurz jak ja?
Nikt już z tego, co ktoś zmiótł…
– Matko Plamista!
Yanni trzasnął pięścią w podłogę. Wypełniał go szczególny rodzaj złości, który pcha do czynów wielkich i szalonych*. Zrobi coś. Pewnie, że coś zrobi! Na bogów, w kilka chwil stworzył niepodległe państwo. Jasne, nie było to szczególne racjonalne, ale jakie to ma znaczenie? To nienormalni tworzą świat.
* Znanych w historii pod hasłem: spektakularne klęski.
– Aninrat! – krzyknął. – Możesz sprowadzić plagę wspomnień na Południową Dywanię?
Yanni poczuł na sobie dwa zdumione spojrzenia. Jakiś czas bakteria tkwiła w osłupieniu, aż wreszcie odpowiedziała obrazem słońca.
– Może! – Kurz klasnął w dłonie.
– Pyta, czy cię pogrzało – doprecyzował profesor.
– Słuchajcie! – Yanni przestroił na radio Wybawca. – Jeśli skierujemy falę wspomnień w jedno miejsce, łatwiej nad nimi zapanujemy. Aninrat poceluje ofiary, my będziemy je uzdrawiać za pomocą pobieraków…
– Plagę wymyślił – fuknął Tamagochi. – To niemoralne!
– Dlaczego? Na granicy Dywanii od lat toczy się wojna. Gdyby tak stworzyć wrażenie, że to kara boska…
Aninrat dmuchnęła pyłem. Obraz przedstawiał jej… eksplodujące oblicze.
– Porzućcie wszelkie nadzieje na logikę, wy, którzy tu wchodzicie – przetłumaczył profesor i złapał się za głowę.
*
Najpierw pojawiły się znaki. Dziesiątki obrazów migotały nad Dywanią i Plamincją, prezentując ciut tylko przerysowane, dramatyczne sceny z wojny. Bogowie są źli – głosił Tamagochi, tłumacząc w radiu przepowiednie Aninrat. Wkrótce ześlą na zwaśnione nacje plagę złych wspomnień.
Pod prowizorycznym namiotem czekało kilka błyszczących baniek. Są trwałe – zapewniał profesor. Później zaczął zrzędzić.
– Spróbuj brać opłaty…
– Trzeba. Profesor wie.
Wiedział. Pół ceny za ostatni szmelc zawsze jest świetną okazją, podczas gdy „darmo” oznacza „przekręt” od którego trzeba się trzymać z daleka.
– Mimo to…
– Datki na budowę muzeum wspomnień – uśmiechnął się Yanni. – Żadnych opłat*.
* Nie licząc zbiorczych faktur dla Dywanii i Plamincji.
Mina profesora wyrażała coś na kształt uznania, które można wyrazić słowami: ty przebiegła kanalio! Po chwili zrzedła.
– Aeki nie pozwoli…
– Są inne miejsca**.
** Na przykład Republika Wersalkowa, której nie dopadły jeszcze choroby cywilizacyjne jak biurokracja czy podatki.
– Łajdak!
– Profesorze… – Yanni spoważniał. – Dlaczego profesor zostawił mi spalarnię?
Tamagochi odłożył pobierak, myślał przez chwilę i spojrzał na kurza.
– Jesteś szuja. Kombinujesz, zdzierasz, a słowa „podwyżka” używasz częściej niż „dzień dobry”. – Zaczerpnął tchu. – Jednak na końcu zawsze widzisz kurza. Nie klienta. I nigdy nie policzysz więcej niż trzeba. Lepszego powiernika wspomnień nie znajdę.
*
– Gotowi? – krzyknął Yanni.
– Gotowi! – ryknął Okruszenko.
– We pronti! – potwierdził Fleksander.
Yanni rozejrzał się po placu Wzorkowym. Nie byli gotowi. Tworzyli zbieraninę aktorów, którym przyszło grać improwizowany spektakl. Nie znali słów, ale nikt się nie przejmował, tak długo jak ktoś wydawał polecenia.
Yanni kręcił się, rozstawiając „magiczne wisiory”. Miał też pajęczynowy kitel. Nie były mu potrzebne, ale robiły właściwe wrażenie. To zabawne, że wystarczy odpowiedni wygląd, by z miejsca stać się fachowcem.
– Zaczynamy!
*
Radio trąbiło o każdym szczególe, eksperci prześcigali się w dywagacjach. Historycy tworzyli setki notatek, a cywile błagali bogów o litość. Historia zapamięta inwazję wspomnień jako jedno z najważniejszych zdarzeń w świecie kurzów, zwyczajowo pomijając fakt, że w rzeczywistości z pola walki wiało nudą.
Aninrat ciskała wspomnieniami według wskazań generałów, a ponieważ były niewidoczne, dla lepszego efektu towarzyszył im pył stylizowany na kule ogniowe.
Yanni uwijał się jak w ukropie, czując specyficzny rodzaj zawodu.
Musiał harować.
I robił wciąż to samo.
Trafieni przypominali wyrwanych z głębokiego snu, których świadomość lawiruje pomiędzy marą i jawą. Było to ciekawe, ale tylko przy pierwszych dwudziestu przypadkach. Yanni przejmował pobierakiem wspomnienia, wtłaczał je do bańki i wzywał następnych “rannych” z werwą medyka walczącego z epidemią kataru. Żadnych rozmów, opowieści, życiowych historii. W pewnym momencie zdał sobie sprawę, że inwazja oznacza coś więcej niż zwykłą monotonię.
To była praca!
Cztery dni powtarzalnych działań według wyuczonego schematu. Niech go bogowie chronią przed tym w przyszłości!
Niektórzy będą zapewne rozczarowani tak gładkim triumfem nad inwazją wspomnień. Cóż.
Kurzowie się cieszyli!
Yanni Mahr zapisał karty historii i był to najnudniejszy okres w jego życiu. Piątego dnia odpoczywał.
W znajomej celi pod okiem pająków.
*
– Jest nasz bohater! Cóż za rozmach! No, no. – Władca Pawlacza kiwał głową z uznaniem. Dziwnie długo. – Przy okazji: darujcie tę celę. Chwilowa konieczność. Pojutrze organizujemy dla was małą uroczystość. Mam nadzieję, że nie zepsułem planów?
– Nie? – Yanni zmrużył oczy.
– Całe szczęście. Pogadajmy o słowach, Mahr. Zadziwiające, ile można dzięki nim zdziałać, co? – Aeki uśmiechnął się przelotnie. – Niektórzy są prawdziwymi mistrzami żonglerki słownej. Tacy prawnicy. Albo władcy. – Lord zawiesił głos w zamyśleniu. – Słowa wymagają wielkiego wyczucia. Istnieje cała przepaść między „niech nikt się nie dowie” i „niech dowiedzą się wszyscy”. A przecież brzmią tak podobnie – stwierdził z pozorną beztroską.
– Ale…
– Tak, Mahr. Rozwiązaliście problem wspomnień. Ba! Stworzyliście historię, co oznacza, że za chwilę paru ciekawskich gamoni zjawi się z tym swoim „jak to było naprawdę?”. Ile jest na świecie spalarni wspomnień?
– Jedna – szepnął Yanni.
– I akurat na terenie Pawlacza. W dodatku słynna wieszczka plag pracuje dla miejscowego władcy. Nawiasem mówiąc, lepiej, żebyście wiedzieli, gdzie jej szukać. – Aeki zmiął coś w dłoni. Bardzo wymownie. – Można pomyśleć, że to lord Aeki sprowokował inwazję wspomnień dla celów politycznych. Nie sądzicie?
– Nie chciałem…
– Wiecie, co się robi w takich sytuacjach, Mahr? Należy dać światu odpowiedź, zanim znajdzie własną. Nasza odpowiedź brzmi: Yanni Mahr sfingował inwazję wspomnień.
Yanni chciał coś powiedzieć. Nie potrafił.
– Trzeba… dowodów – wydusił w końcu.
– Jestem pewien, że właśnie zakończone śledztwo nam ich dostarczy. Odnoszę wrażenie, że zawsze dostarcza, gdy trzeba.
– To…
– Słowa, Mahr, mają wielką moc, ale zawsze na końcu wystawiają rachunek. Egzekucja pojutrze!
*
…zel! Witamy w bezpośredniej relacji z egzekucji Yanniego Mahra. Łączymy się z naszym komentatorem. Halo, Plamme!
Yanni kroczył na ścięcie prowadzony przez pajęczą straż. Nie czuł strachu. W jego głowie panował kompletny chaos, przez który z mozołem przebijał się krzyk świadomości: to się dzieje naprawdę!
Nie spodziewał się śmierci. Do końca wierzył w interwencję Aekiego, który złoży mu ofertę nie do odrzucenia. Albo tłumu. Byli przecież wszyscy: okruchowie, plamici, dawni więźniowie Wersalki. Każdy patrzył z głębokim współczuciem, a jednak nikt nie garnął się, by ruszyć z odsieczą.
…czy już nadszedł ten czas? Yanni Mahr w długiej drodze pod gilotynę. Grobowa cisza na placu Panelowym. Setki widzów z całego świata obserwują w milczeniu marsz patrona wspomnień. Wielu kurzów nie wierzy w winę Yanniego. Inni biorą stronę władcy Pawlacza. Nie jestem pewien, czy ta kwestia rozstrzygnie się dzisiaj, ale dla jednego z nas wkrótce przestanie to mieć znaczenie.
– Ostatnie słowa? – zapytał kat.
Yanni stał w asyście pająków i… nie potrafił nic wymyślić. Słowa są kluczem – myślał – którym można otworzyć każde drzwi. Wystarczy je tylko dobrać. Niestety umysł skupiał się na fakcie, że za chwilę wraz z resztą ciała zostanie starty z powierzchni ziemi.
Yanni przemknął wzrokiem po tłumie. Słowa zawsze wystawiają rachunek – twierdzi Aeki. Na szczęście bankrut nie musi się tym martwić.
– Aeki was oszukał! – krzyknął oskarżycielsko. – Chce zagarnąć wasze wspomnienia!
…speracki atak Mahra! Tłum wyraźnie poruszony, ale czy to nie jest spóźniona szarża? Lord wściekłym gestem ponagla kata. Yanni, Yanni! – daje się słyszeć nieśmiałe okrzyki. Patron wspomnień szarpie się, prowadzony pod gilotynę. Precz z Aekim! – woła. Pająki wrzucają go pod gilotynę. Nie, tu już się nic nie stanie. Kat pociąga za dźwignię! Koniec, Yanni! Koniec!
Ponoć ścieranie nie boli. Co prawda podobne teorie głoszą wyłącznie żywi, ale Yanni musiał przyznać, że mają sporo racji. Niczego nie poczuł. Usłyszał za to szmery, piski i złowrogie mamrotanie.
– Szlag by to!
Otworzył oczy. Kat szarpał się z zablokowaną dźwignią, podczas gdy tłum wyglądał na poruszony.
…znaki! Następne znaki! Złoty pył na niebie układa się w skrzące obrazy! Święci kurzowie, nadciągają kolejne plagi!
Czekali. Chmury złotego pyłu ciągnęły po niebie, formując się w sekwencje obrazów. Ocalenie więźniów, pokój w Dywanii, heroiczna walka z inwazją wspomnień. Poniżej dziesiątki kurzów uśmiechały się z kolorowych okienek, spoglądając na Yanniego z wdzięcznością i zaufaniem.
Zawsze zostawiaj pozytywne wspomnienia.
Kat instynktownie poluzował więzy, by Yanni mógł lepiej obserwować zjawiska na niebie. Aninrat!
Nagle pył zmieszał się ze sobą, tworząc gigantyczny obraz: Aeki wymusza na Yannim darowiznę spalarni.
Buu! – rozległo się wśród tłumu.
Yanni, korzystając z zamieszania, ruszył w stronę zebranych. Pomartwię się później – uznał.
– Ściąć Aekiego!
Patrzył z nadzieją na pobudzoną zbieraninę. Kilka grupek niepewnie powtórzyło okrzyk. Wystarczy. Za chwilę, zgodnie z regułą „głupi tłum w tłumie”, powtórzą wszyscy.
Ściąć Aekiego! – ryknęła tłuszcza. Później ruszyła.
…cud nad placem Panelowym! Tłum rusza w stronę władcy Pawlacza! Straż pająkowa próbuje obrony, ale jest ich mniej niż wierzących w piekle. Uciekają! Tłum prowadzi Aekiego pod gilotynę! Matko Plamista, to naprawdę się dzieje! Szczota leci w dół! BOOM! Koniec! Koniec! Umarł król, niech żyje król!
*
Yanni Mahr, władca Pawlacza i terenów przyległych, był zły. Pół biedy, że miał imię jak kurzowa gimnastyczka. Mniejsza z tym, że ten rupieć, Wersalka Zagłady, ma dużo większe terytorium. Ważne, że jakiś szambiarz smutków chciał go zrobić w balona!