Za szarymi górami, za gęstymi rzekami, żył raz Dobrocyan, troll-idealista, który opuściwszy braci swych podłych, do elfów Razopontów zawitał. Posłyszał bowiem o cudownej krainie, którą władał król sprawiedliwy, a mieszkańcy jej słynęli ze szlachetności.
Chcąc przypodobać się nowej rodzinie, tworzył Dobrocyan cuda wszelakie, a że wynalazcą był zdolnym, z każdym dniem piękniała elfia kraina. Na początku ulepił z chmurek kurzary, co żywiły się tylko brudem i pyłem. Później pogodę na części podzielił, by każdy mógł wybrać najmilszą sobie. Usunął też ćmy rukwie i uchje skończone, by żadnemu z elfów się nie naprzykrzały.
Dobrze przyjęto trolla w krainie, że zaś ród Razopontów ze skromności słynął, nie pragnął nikt tworów wymyślnych dla siebie. A choć prośby zanoszono często i chętnie, to zawsze dla dobra całej rodziny.
Tworzył więc swe cuda troll-idealista: śniacze marzeniowe, dobry humor w pastylkach, aż powiadają mu kiedyś elfy: „Stwórz, Dobrocyanku, maszynę nad maszynami, co wszystkich wokół zachwyci”.
Skinął na to głową troll-idealista i zamknął się w pracowni na cztery spusty. Czekały elfy, szeptały po kątach, bo długo znaku życia nie dawał, lecz wyszedł w końcu i coś tam ciągnął, a ogromne to-to jak wszyscy diabli. Rzekł im:
– Oto kreator nieskończoności. Proście bez obaw, ale rozważnie, bo potęga jego nie zna granic.
Podchodzą zaraz elfy, zrazu niepewne. Stukają, mruczą i patrzą z zachwytem. Czarne! Lśniące! Przycisków pełne! A wysokie, że trudno bardziej!
Życzeń jednak nie mają.
Czekał dzień cały troll-idealista, a gdy nocą nadzieję postradał, przyszedł nareszcie Chytrian Skąpizłot, kupczyk-inwestor z elfa praelfa, a upewniwszy się, że nikt go nie widzi, szepcze Dobrocyanowi do ucha:
– Nieskończonych bogactw mi trzeba.
Zdziwił się na to troll-idealista, bo i po cóż komu złota tak wiele, że i w ośmiu wcieleniach go wydać nie zdoła.
– Dla wszystkich chciałem – rzecze mu Chytrian.
Podszedł Dobrocyan do maszyniszcza, wcisnął guziki, korbą pokręcił. Mignęły diody, zadrżała ziemia, czekają i czekają, lecz nic się nie dzieje.
– Cóż to, u licha? – jęknął Dobrocyan.
Chytrian ze złości aż w kamień przyłożył. Patrzy, a ten się w brylant zamienił!
– Matulu kochana! – zakrzyknął kupiec i trawy dotyka i mchów śpiewających, a wszystko natychmiast złotem się staje. Złapał się wreszcie w euforii za głowę. I tyleż było jego zachwytu, bo i ją w srebrny wisior zaraz obrócił.
Drugi przybył Elfion Całuśnik. On również od dnia wolał światło gwiazdowe, co je troll każdej nocy wedle życzeń rozpalał.
– Stwórz mi, maszyno, taki guziczek – powiada do mikrofonu – co chwilę nieskończenie długą uczyni.
Umyślił sobie bowiem elf sprytny, że całusa królewnie Elfinnie skradnie i moment ten przeciągnie po wieki.
Znowu zadrżała ziemia w krainie, a gdy pogasły wszystkie diody w kreatorze, z klapki malutki przycisk się wysunął. Chwycił go zaraz Elfion Całuśnik i, czasu nie tracąc, pognał na zamek.
Tydzień żadnych wieści nie było. Wreszcie o klęsce jego doniesiono, bo w euforii za późno guzik nacisnął i zatrzymał chwilę dopiero wtedy, gdy wściekła królewna już po łbie go prała.
Nie strwożył się jednak ród Razopontów i chętnie po nocach prośby zanosił. A to flaszkę bez dna, a to młodość bez końca. Wreszcie i król przybył z życzeniem, elf najprzedniejszy, Grałz Pohikryta:
– Dla siebie bogactw i szczęścia nie pragnę, lecz dobro elfów na sercu mi leży. Stwórz więc, maszyno, cudowną krainę, gdzie sprawiedliwość granic nie spotka. Niechaj nie będzie w niej biedy i głodu. Niech nikt się gorszy od innych nie czuje, lecz i zbyt wiele żądać nie zechce. Niech znikną lęki, troski, zawiści i trwa ów stan aż do nieskończoności. A nawet jeden dzień dłużej.
Zląkł się Dobrocyan życzenia Grałza, lecz nie powiedział nic. Huknął bowiem kreator potężnie i błysnął, że całą krainę rozświetlił. Otwarło się wtedy wejście do maszyny, a z jej wnętrza wybrzmiał głos metaliczny:
– Zapraszam do środka.
Rozeszła się wieść o krainie cudownej, a nazwano ją imieniem Grałza Pohikryty. Zniknęła i wnet grupa elfów w maszynie. Inni czekali zaś, co się stanie.
Kilka dni upłynęło bez wieści. Niektórzy szeptali o zgubie niechybnej, lecz przepadł ów pogląd w wierze powszechnej, że kto raz krainę szczęścia odnalazł, ten wrócić z pewnością nie zechce.
Ruszyły elfy śladem pionierów, na końcu i król wyprawił się w drogę. Pozostał wtedy troll-idealista sam ze swoimi wynalazkami.
Zrazu i on przenosiny planował, lecz żal mu było porzucać dorobek. Usiadł więc smętnie naprzeciw maszyny i rzecze jej:
– Pokaż mi, kreatorze najdroższy, tę sprawiedliwą bez końca krainę, którą król dla swych elfów wyprosił.
Ani buchnęło, ani zadrżało, tylko dioda mignęła samotnie i ujrzał troll piramidę ogromną. Wokół ciągnęła się przestrzeń zielona, a na niej dziesiątki krzyży.
– Cóż to takiego? – pyta Dobrocyan.
– Kraina śmierci – rzecze maszyna.
– Jakże to, kreatorze kochany? Coś z rodem elfów uczynił?
– Zabrałem ich, gdzie sobie życzyli – odparł kreator z takim spokojem, że pękło coś w sercu dobrocyanowym.
– Spójrz na ten obraz, pudło nieszczęsne. Jeden krzyż z drewna, drugi ze złota, sam król zaś w piramidzie spoczywa. Gdzież sprawiedliwość, której pragnęli?
– A bo to nieboszczyk może posiadać? Każdy z nich jednakowo nic nie ma i walczyć o więcej z pewnością nie zechce.
– Głupiś i podły! – huknął Dobrocyan. – Wskrześ ich natychmiast, żelastwo bezmyślne!
– Sam wiesz najlepiej, że tak nie można. Wszak to kreator nieskończoności. Sameś mnie stworzył, trollu szlachetny i tyś do życzeń elfy nakłaniał. Nie wiń narzędzia za to, jak służy, lecz tych, którzy młotkiem śrubki wkręcają.
– Bydlę! Kanalia! – Troll kopał w maszynę, aż mu paluchy u stopy popuchły.
– Rzuciłeś wyzwanie nieskończoności. Zapomniałeś jednak w swojej dobroci, że i ona jedną granicę posiada. Granicę rozsądku. A przekraczać jej za nic nie wolno! Co się zaś tyczy elfów, mój drogi, nieskończoność znały już wcześniej. Pazerności i obłudy…
Nie powiedział nic więcej kreator, bo rozebrał go troll do części ostatniej. Później zaś zaczął lepić na nowo ćmy rukwie i uchje skończone.