- Opowiadanie: Wicked G - Czerwień

Czerwień

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Czerwień

Grudzień, kilkanaście stopni na plusie. Na ubrudzonej smarem bluzie kwitły plamy potu, ciężar na plecach dokuczał… Martin parsknął na wspomnienie o tym, że dawniej o tej porze roku ludzie narzekali na siarczyste mrozy. On sam nie pamiętał, kiedy ostatni raz widział śnieg w swoim mieście.

Jeszcze tylko trochę. Jeszcze trochę i będzie spokój.

Spojrzał na sfatygowany smartwatch. Autobus jak zwykle spóźniony, na przystanku czekało trochę ludzi. Ledwo trzymająca się na nogach staruszka, para nastolatków w trakcie sprzeczki, narwany koleś, który łaził w tę i nazad, zgrzytając zębami. Każdy pogrążony we własnym mikrokosmosie, małej bańce życia zawieszonej w przestrzeni gnijącej Europy.

W końcu podjechała nyska okraszona warstewką pyłu na złuszczonym lakierze. Z tyłu buchały kłęby czarnego dymu. Można było tylko zgadywać, co spalał silnik – kierowca nie musiał nikomu się z tego spowiadać. W końcu żyli w Nowym Liberlandzie, kraju pełnej swobody.

Zajął miejsce bliżej tyłu. Zdjął Adelę z nosidełka i usadowił ją przy oknie. Dziewczynka zaczęła płakać, najwyraźniej znowu zabolało. Przytulił ją i pogłaskał po głowie, na razie mógł zrobić tylko tyle. Narwaniec z przystanku obrócił się do Martina, posłał mu gniewne spojrzenie. Ten w odpowiedzi pokazał rękojeść pistoletu schowanego w kieszeni. Wystarczyło, żeby typ wlepił wzrok w szybę.

Podróż zapowiadała się na naprawdę długą… Ale czego to by się nie zrobiło, żeby dziecko zobaczyło świętego Mikołaja, prawda?

Busiarz ruszył, klekoczący silnik zawył. Na zbawianie świata było już trochę za późno. Zresztą wszystkie te elektryki i hybrydy gówno dały. No może poza nabitą kabzą producentów samochodowych, bo wszystko z plakietką „eko” fajnie się sprzedawało. A że te fury miały w akumulatorach kobalt wydobywany przez kongijskich małolatów i jeździły na prąd robiony z węgla? To już chuj, ważne, że wykresiki ładnie wyglądają.

Martin często myślał o tym, czy tego burdelu dało się uniknąć. Czy ludzkość rzeczywiście przejadła przyszłość, żrąc wołowinę na rodzinnych spotkaniach, latając na egzotyczne wakacje i kupując stosy niepotrzebnych rzeczy zapakowanych w tony plastiku? Czy raczej to była wina tragiczna, fatum wpisane w naturę, niezbywalna cecha mózgu Homo sapiens zaprojektowanego do sięgania po to, co przyjemne? Może wszystko zostało ustalone już na początku istnienia i Martin po prostu musiał wylądować razem z chorym dzieckiem w śmierdzącej nysce podróżującej przez udręczone zmianą klimatu i niestabilnością polityczną Sudety?

Bus tłukł się po dziurawych drogach w nieskończoność, zatrzymywał we wszystkich miastach, miasteczkach i zadupiach, ludzie wsiadali i wysiadali, narwaniec też w końcu opuścił pojazd, na odchodnym pokazując faka. Martin cały czas tulił do siebie Adelę. Dał jej do obejrzenia bajkę na tablecie, by choć trochę odwrócić jej uwagę od nużącej jazdy, ale i tak rozryczała się jeszcze parę razy.

Wreszcie dotarli do Robertowa – podobno wszyscy wołali tak na to miejsce na cześć imienia lokalnego watażki, który ogarniał tamtejszy bajzel od dobrych dwóch dekad. Oficjalnej nazwy nie używał już nikt. Wysiedli na przystanku przy niszczejącym kościele. Na targowisku przed nim kręciła się grupka ludzi. Martin pytał o świerkowy lasek, jak polecił mu Bęben, ale wszyscy tylko rozkładali ręce. Pomogła dopiero starsza kobieta klepiąca modlitwy pod figurką Matki Boskiej, mówiąca ledwie zrozumiałą mieszanką czeskiego, polskiego i angielskiego.

Kawałek za miastem na północ. No jasne, przecież święty Mikołaj mieszkał na północy.

Martin ruszył zatem ku jego siedzibie, mijając kamienice z powybijanymi oknami, rdzewiejące samochody, gdzieniegdzie bardziej zadbane gospodarstwa z panelami słonecznymi na dachach i wiatrakami w ogródkach.

Gdzie te wieżowce wyższe od gór, gdzie kolonie na Marsie, gdzie perfekcyjne ciała wymodelowane CRISPR-em, którymi mamiono poprzednie pokolenia? Sralis-mazgalis, dostali wyłącznie trochę lepsze gadżety. Temperatura rosła tak samo jak przepaść między biednymi i bogatymi, światowi przywódcy nie mogli się dogadać, szemrane interesy i skostniałe światopoglądy wyhamowywały tempo badań. Do tego wojny, wojenki, terroryści wysadzający się na uniwersytetach, okazyjne epidemie superbakterii, no i utopijną przyszłość jasny chuj strzelił…

Nie uszli daleko za Robertów, a Martin miał już dość. Nosidełko go uwierało, przepocone ubrania lepiły się do skóry. Liczył tylko na to, że szybko znajdzie dom Świętego Mikołaja.

– Jestem zmęczona – powiedziała Adela. – Boli mnie brzuszek. Daleko jeszcze, Martin?

­– Blisko, kochanie, blisko. – Martin zagryzł usta. – Zaraz za tymi pagórkami. Powiedz, jak będzie chciało ci się pić, dobra?

– Okej. – Dziewczynka wtuliła głowę w bark Martina.

Minuty sączyły się powoli przez perspektywę naznaczoną bólem mięśni i niepewnością szalejącą w umyśle. Z każdym krokiem stawianym na szutrowej drodze Martin coraz bardziej żałował tego, że w ogóle wyruszył na tę wyprawę. Chciał jednak, żeby Adela poczuła się naprawdę szczęśliwa chociaż przez chwilę, a o inne opcje było raczej trudno.

Buty Martina już w całości pokrył brunatny pył. Zżółknięta trawa rozlewała się w szerokie połacie nieużytków, czasem poprzetykane zagajnikami młodych drzew z pogubionymi liśćmi. Martin szedł niestrudzenie, śledząc północ na kompasie w smartwatchu. W końcu za którymś wzniesieniem zobaczył ciemną zieleń na wysokich, chropowatych pniach.

Świerki. Dziadek opowiadał mu, że kiedyś w tych rejonach rosły praktycznie wszędzie, ale stopniowo przegrywały walkę ze zmianami klimatu. Zostały tylko niewielkie spłachetki, właśnie takie jak ten. Kiedy Martin wkroczył wyboistą ścieżką w lasek, coś zmieniło się w jego postrzeganiu świata, jakby zaczarowało mu wszystkie zmysły. Aura tego miejsca osłaniała przed zewnętrznym światem, brudne ulice miasta i mieszkające na nich problemy przez krótki moment stały się odległe, nieznaczące.

– Jak tu ładnie pachnie – wyszeptała Adela.

–  Ten las jest magiczny… –  zapewnił ją Martin. – Znak, że już naprawdę niedaleko.

Tym razem nie kłamał. Tuż za granicą drzew wyłoniły się nagie pola otoczone wysokim płotem. Pośród nich dom, pionowa turbina wiatrowa, kilka budynków gospodarczych, terenówka i quad na podjeździe. Święty Mikołaj, jak na świętego Mikołaja przystało, musiał być bardzo bogaty.

Zapewne też bardzo obawiał się o to, że ktoś wykradnie mu prezenty. Przy bramie stała wieżyczka z automatycznie sterowanym karabinem sprzężonym z kamerą. Po drugiej stronie czekał robot przypominający psa ze spluwą na grzbiecie, chyba jeszcze dzieło starego dobrego Boston Dynamics.

Martin drżąca dłonią wcisnął przycisk interkomu. Przygoda równie dobrze mogła skończyć się za kilka sekund…

– Czego tu szukasz? – rozbrzmiał chrapliwy, zniekształcony szumem głos. – Jak znalazłeś to miejsce?

– Usłyszałem plotkę. – Martin oczywiście nie mógł powiedzieć, że wszystko wie od Bębna. – Potrzebuję czegoś, co robisz. Na moim rejonie nie ma już nic, musiałem przyjść do źródła. – Zaśmiał się nerwowo. – Mam pieniądze i trochę fantów, myślę, że się dogadamy.

Cisza na interkomie. Adela zaczęła popłakiwać z bólu, Martin uścisnął jej dłoń mocno, zaczęło mu wirować w głowie…

– Cóż, skoro ostatecznie tu dotarłeś, to znaczy, że miałeś dobry powód – odezwał się znowu Święty Mikołaj, tym razem nieco spokojniej. – Wygląda na to, że niesiesz ten powód na plecach… Dobrze, wejdziecie. Pistolet zostaw w skrzynce po prawej.

– Git. – Martin westchnął z ulgą.

W Nowym Liberlandzie mówiło się, że rozłąka z ulubioną bronią – nożem, taserem, karabinem, nieważne – to jak rozłąka z własnym fiutem. Ale mówiło się też, że każdy dom jest osobnym państwem, w którym prawo ustala właściciel. Martin wrzucił glocka do skrzynki i wszedł przez uchyloną bramę. Robot odprowadził ich aż do samych drzwi, gdzie czekał gospodarz.

Miał długą, mlecznobiałą brodę, szerokie barki i nieco wystający brzuch. Nosił wyświechtany dres reprezentacji Polski, rzecz jasna w czerwonym kolorze. Nietrudno było się domyślić pochodzenia ksywy. Karnacja wskazywała na to, że jego korzenie sięgały egzotycznych rejonów, chyba Karaibów.

– Cześć. – Wyciągnął spracowaną dłoń na powitanie. Łagodne oblicze nie bardzo pasowało do zawodu, którym się parał. – Mikołaj.

– Martin. Miło poznać.

– A ty jak się nazywasz, kruszynko? – zwrócił się do dziecka.

– Adela – odpowiedziała piskliwym głosem. Zaskoczenie na chwilę odwróciło jej uwagę od bólu. – Naprawdę wygląda pan jak Święty Mikołaj z książek.

– Bo naprawdę nim jestem, kochanie. – Uśmiechnął się szeroko. – Wejdźcie, proszę.

Wewnątrz domu unosił się przyjemny, korzenny zapach, rozbrzmiewały dźwięki rocksteady. Meble stare, ale zadbane. I czerwień, wszędzie czerwień. Na ścianach, na dywanach, na wysuszonych płatkach maku porozrzucanych na półkach i na zdjęciach przestawiających pola pełne tegoż kwiatu.

Zostawili Adelę w salonie, Mikołaj dał jej do zabawy kilka pluszaków. Sami zaś udali się do kuchni.

– Proszę, pij – Gospodarz wręczył Martinowi kubek z mętnym napojem. – Nieźle się namęczyłeś. Nie miałeś czym tutaj przyjechać?

– Nie bardzo. Mam tylko skuter, nie przebrnąłbym przez las. Przyjechałem busem do Robertowa, potem z buta. – Martin upił łyk i skrzywił się odrobinę. Sok z aronii, niesłodzony. – Serio nazywasz się Mikołaj, czy to tylko pseudo, jeśli mogę spytać?

– To nie moje prawdziwe imię. Ludzie zaczęli mnie tak nazywać. Trochę przez wygląd, trochę przez to, co robię. Z początku to mnie wpieniało, wiesz? Jaki ze mnie święty, skoro produkuję narkotyki? Choćbym nie wiem jak próbował kontrolować sprzedaż, część towaru i tak trafi do ćpunów zamiast do chorych. Ale z czasem przestałem się przejmować. Świat ewoluuje, a kultura razem z nim. Jestem nowym Świętym Mikołajem. Mój prezent dla ludzi to wolność od cierpienia.

– Historie o tobie krążą po całym kraju. Złapanie namiarów sporo kosztowało. Jesteś żywą legendą. Niektórzy mają cię nawet za jakiegoś boga.

Mikołaj prawie oblał się sokiem ze śmiechu.

– Boga? Jestem tylko starym chemikiem, który uprawia genetycznie zmodyfikowany mak lekarski. A Bóg… Wiesz, ktoś kiedyś powiedział, że jeśli Bóg istnieje, to jest środkiem przeciwbólowym.

– Endymion – wypalił Martin. – To słowa Raula Endymiona, tak?

– Zaskoczyłeś mnie. – Mikołaj uniósł krzaczaste brwi. – Nie sądziłem, że ktokolwiek jeszcze zna tę książkę. Cóż, widziałeś drewnianą szopkę zaraz koło domu? Tam trzymam całą aparaturę. Można powiedzieć, że właśnie w tej szopce ma miejsce Boże Narodzenie. Nie w grudniu, tylko kiedy ekstrahuję morfinę z opium. Zbiory były już trochę temu, ale mam jeszcze zapasy. Ile potrzebujesz?

– Tyle, żeby mogła odejść w spokoju.

Głucha cisza. Mikołaj odstawił kubek na blat.

– Dla niej nie ma już szansy, kurwa. Nie w takim świecie. – Martin zacisnął pięści z wściekłości. – Urodziła się niepełnosprawna. Chodzić będzie mogła tylko, jeśli dostanie specjalnie zaprojektowany egzoszkielet, a nawet ktoś bardziej kasiasty niż ty może mieć kłopoty z ogarnięciem takiego sprzętu. Nie widzi na jedno oko, kochany ojczulek zapierdolił jej, jak nie chciała przestać płakać, a potem zostawił matkę, moją dawną przyjaciółkę, razem z „problemem”. Przyszła do mnie po pomoc, dałem dach nad głową, ale ona też już nie wytrzymywała psychicznie. Wóda przeżarła jej mózg, dwa tygodnie temu znaleźli ją w rowie z rozjebaną głową. Mała nawet nie wie, że ona nie żyje. Wkręciłem bajeczkę, że mama musiała wyjechać. – Pięści Martina zaczęły dygotać. – Bakterie robią wrzody w żołądku Adelki, antybiotyki od lokalnych znachorów nie działają. O porządnym lekarzu mogę zapomnieć, oni siedzą tylko w enklawach dla elit, nie wpuszczają tam nikogo. To dziecko jest okropnie słabe, strach pomyśleć, co będzie, jak złapie jeszcze inną infekcję, ostatnio zaczęła pokasływać… Nie chcę, żeby odchodziła w męczarniach. Dziwisz się pewnie, czemu nie uduszę jej we śnie albo nie strzelę w łeb. Wiesz, raz spróbowałem opio. Dobre kilkanaście lat temu, jeszcze w szkole, trochę lepsze czasy. Tabletki z tramadolem albo czymś w ten deseń. Potem nie ruszałem nic, nie chciałem się uzależnić. Ale nadal pamiętam to uczucie… Ciepło, jakby w środku ciebie płonął ogień. Zapominasz o wszystkich troskach, jest przyjemnie. Jakbyś siedział przy kominku razem z rodziną w świąteczny dzień, tylko przeżywasz to sto razy bardziej. Chciałbym, żeby ona też choć raz to poczuła. Żeby…

– Spokojnie, chłopcze, spokojnie – Mikołaj nagle chwycił go za rękę. – Wszystko rozumiem.

Podszedł do jednej z szafek. Wygrzebał z szuflady strzykawkę, igłę i buteleczkę z przeźroczystym płynem.

– Masz. – Wręczył je Martinowi. – Nie chcę pieniędzy. Nabierasz całą objętość, znajdujesz żyłę i wbijasz pod lekkim kątem, nie za dużym, bo pójdzie w mięsień, ani nie za małym, bo poleci w skórę.

Martin nic nie mówił, patrzył tylko tępo na strzykawkę. Po jego policzkach ściekały łzy.

– Ech… – Mikołaj poklepał go po ramieniu. – Pomogę ci, chodź.

Poszli razem do salonu, Martin wytarł oczy rękawem. Usiedli na sofie, gospodarz wziął Adelkę na kolana, zabrał sprzęt i zaczął przygotowywać zastrzyk.

– Mam dla ciebie lekarstwo, kruszynko – powiedział.

– Będzie bolało?

– Nie, tylko lekko ukłuje. Potem zaśniesz, a kiedy się obudzisz… będzie ci lepiej. Już nic nie będzie cię boleć.

Adela skinęła tylko głową i posłusznie wyciągnęła ramię. Chwila i po wszystkim, Mikołaj odłożył strzykawkę na stół. W kominku trzaskały świerkowe szczapki otulone czerwonymi płomieniami. Dziewczynka zamknęła powieki, jej oddech stał się płytszy, aż zanikł całkiem. Odeszła wtulona w Mikołaja, delikatnie trzymając za dłoń Martina. Mały aniołek z wątłym uśmiechem na ustach i rozczochranymi złotymi loczkami.

Ułożyli ją na wznak na sofie i przykryli kocem w renifery.

Martin rozpłakał się. Dorosły facet ryczał jak dziecko z drżącym podbródkiem i cieknącym nosem.

– Dlaczego… Dlaczego tak musi być… Dlaczego… Tyle cierpienia…

– Nie wiem, przyjacielu. – Mikołaj objął go i uścisnął mocno. – Naprawdę nie wiem. Niewiele możemy z tym zrobić. Wiesz, dlaczego lubię czerwień? Bo kojarzy mi się z ciepłem. Ten ogień wewnątrz ciebie, o którym mówiłeś… On płonie cały czas, tylko często jest przytłumiony. Czasem potrzeba kogoś innego, żeby go podsycić. Ty dałeś swój ogień Adeli, więc ja dam ci mój.

Martin go czuł. Czuł żar, prawdziwą pożogę, która rozpalała serce starszego człowieka i która suszyła łzy w to grudniowe popołudnie, gdy córka Morfeusza ukołysała do wiecznego snu kolejną strapioną duszę.

Koniec

Komentarze

Tematyka bardzo w moim guście, chociaż udało mi się wyczuć cel chłopaka, tzn. takiego końca oczekiwałbym pisząc to opowiadanie ;) Jak dla mnie akcenty są tak rozłożone, że całość jest nazbyt ckliwa, trochę niedojrzała. Może gdyby emocje były inaczej wydobyte z czytelnika, bez nadmiernego epatowania uczuć przez bohaterów, które mimo tłumaczeń w tekście nie pasują do ciężkich czasów opisywanej przyszłości? Nie wiem. Generalnie opko udane. Pozdrawiam:)

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, Blacktomie :)

Do zarzutów trudno mi się odnieść, bo jednak odczuwanie emocji jest sprawą subiektywną. Chciałem, żeby ta opowieść była nieco symboliczna, stąd może niektóre kwestie zostały przedstawione w mocno wyeksponowany sposób. Tym niemniej cieszę się, że uważasz opowiadanie za udane :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Podobało mi się i wcale niedaleka już przyszłość, Wickedzie, niestety.

Realni ludzie, problemy. Robertów. Bus.

W tym roku podróżowałam z małą walizką po Sudetach. Wyjechałam busem z miasta, aby dotrzeć do małej wioski. Podobnym busem, mijałam inne wioski, miejsca. Było pięknie, lecz niekiedy strasznie. Świat płonie, ale przecież nie o tym miałam napisać.

Włączyłeś do opowiadania bieżączkę – podrzucałeś linki do istniejących rzeczy, spraw. To mnie  kupowało. Nie epatowałeś emocjonalnością, to dobrze, bo to nie miała być łzawa historia.

W kilku miejscach coś bym podmieniła, ale właściwie sama nie jestem tego pewna, więc zmilczę. 

Z jednym, chyba tylko spróbowałabym powalczyć – z wulgaryzmami. Trochę ich “ponawsadzałeś”. Domyślam się dlaczego i zastanawiam się, czy wszystkie są konieczne? czy któregoś nie dałoby radę wyeliminować.

Naturalnie, poskarżę się w bibliotece:)

pzd srd:)

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Tekst i styl pisania bardzo przypadły mi do gustu. Jedyne do czego mogę się przyczepić to że gdzieś było “w kiedyś w “ chyba o jedno “w” za dużo. To że poruszasz takie tematy jak polityka ekologia oraz smutek, utrapienie i w odpowiednich miejscach komentujesz a w innych pozostawiasz. Piękny tekst.

 

Pisz to co chciałbyś czytać, czytaj to o czym chcesz pisać

Mocne. Mocne już na poziomie tytułu, który sam w sobie co prawda jest zwyczajny, ale w kontekście konkursu zapowiada już jakąś surowość. Hm, właściwie to spodziewałem się czegoś z pogranicza horroru, wyszła “bliska przyszłość”, ale tak czy inaczej mocne.

Scena z widokiem posesji Mikołaja z zewnątrz trochę przypomniała Futuramę, ale tylko na moment.

Widać tu jakieś echa Terrapercepcji, choć w kompletnie innym ujęciu. Ewidentnie masz rękę do takich rozważań o tym, co ludzie zrobili, robią i zrobią sobie samym.

 

“prąd z węgla” – tu uwaga – u nas z węgla, ale w krajach, w których postawią na inne źródła (pomijam dyskusję co lepsze: OZE czy atom) wyglądałoby to inaczej). 

 

"Zaskoczenie na chwilę odwróciło jej uwagę od bólu.  – Naprawdę " – podwójna spacja przed “– Naprawdę”.

 

Akapit na półtora tysiąca znaków… Sporo. Ale w tym konkretnym przypadku uzasadnione.

 

Mocne, smutne, przerażające. Podoba mi się zarówno tytuł, który podkreśla dramatyzm opowiadania, jak i ilustracje, zwłaszcza pierwsza, które potęgują przekaz niesiony przez traktujący o strasznych i niestety nie do końca fantastycznych kwestiach…

Ode mnie oczywiście biblioteczny kliczek :) 

Ciekawa wizja bliskiej przyszłości. Bez jakichś wielkich fajerwerków i przełomów, ale do zaakceptowania. W sensie trafności, niekoniecznie życia w niej.

Przejedzenie czy fatum? Teoria gier, IMO. Dylemat więźnia itp. Jeśli ja nie złowię zbyt wielu rybek, to zrobi to mój sąsiad…

A mnie się najbardziej podobała ostatnia ilustracja. Dopatruję się w niej nawiązania do listka marihuany, słusznie?

nożem, taserem, karabinem, nie ważne

Ej, nieważne.

Babska logika rządzi!

Dobrze mi się czytało. W dużej mierze zgadzam się z Twoją oceną sytuacji wyjściowej. Spójna, ciekawa wizja, dobrze napisana. Trochę się doczepię do zakończenia. Z jednej strony Martin właśnie zabił dziecko, a przynajmniej przyczynił się do zabicia małej, więc ma prawo się rozsypać, jednak z drugiej… zazgrzytało mi to jakoś.

Kliczka zdaje się już nie potrzebujesz.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

W dość ciemnych barwach przedstawiasz przyszłość i problemy, z którymi przyszło się zmagać bohaterowi. A są one dość szczególne i budzą współczucie tak dla dziecka, jak i opiekuna. I bardzo rozumiem jego łzy – przecież dziewczynka była dla niego bardzo ważna. Gdyby było inaczej, nie przyniósłby jej do Mikołaja.

Niezwykle podoba mi się czerwień wpleciona w opisany czarny świat.

Ostatni klik był mój. ;)

 

Jesz­cze tylko tro­chę, po­my­ślał Mar­tin. Jesz­cze tro­chę i bę­dzie spo­kój. ―> Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: http://www.jezykowedylematy.pl/2014/08/jak-zapisac-mysli-bohaterow/

 

który łaził w tę i na zad… ―> …który łaził w tę i nazad

 

spo­co­ne ubra­nia le­pi­ły się do skóry. ―> To nie ubranie się spociło, a Martin.

Proponuję: …przepocone ubranie lepiło się do skóry.

Ubrania wiszą w szafie, leżą na półkach i w szufladach; odzież, którą mamy na sobie to ubranie.

 

Dzia­dek opo­wia­dał mu, że w kie­dyś w tych re­jo­nach… ―> Dwa grzybki w barszczyku.

 

Zo­sta­ły tylko nie­wiel­kie po­ła­cie, wła­śnie takie jak ta. ―> Raczej: Zo­sta­ły tylko nie­wiel­kie spłachetki, wła­śnie takie jak ten.

Połać jest duża z definicji.

 

Kiedy Mar­tin wkro­czył sze­ro­ką ścież­ką w lasek… ―> Obawiam się, że ścieżka nie mogła być szeroka.

Za SJP PWN: ścieżka  1. «wąski pas ziemi wydeptany przez ludzi lub zwierzęta albo specjalnie przygotowany dla pieszych»

 

Nie trud­no było się do­my­ślić po­cho­dze­nia ksywy. ―> Nietrud­no było się do­my­ślić po­cho­dze­nia ksywy.

 

Mi­ko­łaj odło­żył kubek na blat. ―> Mi­ko­łaj odstawił kubek na blat.

Z odłożonego kubka może wylać się jego zawartość.

 

Wy­grze­bał z szu­fla­dy strzy­kaw­kę, igłę i mała bu­te­lecz­kę z prze­źro­czy­stym pły­nem. ―> Masło maślane – buteleczka jest mała z definicji.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Czyta się dobrze. Gdy się weźmie pod uwagę fakt, że w samych Chinach i Japonii uruchomią w najbliższych latach elektrownie na węgiel o mocy przekraczającej moc WSZYSTKICH siłowni węglowych w UE, to i prawdopodobieństwo rozwoju sytuacji takiej jak w twoim opku rośnie. Ale głęboko nie zgadzam się ze światem przedstawionym przez ciebie. A właściwie – z koncepcją człowieka przyszłości. Nie i już. Pozdrawiam.

Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!

Hej Wicked,

 

Poruszył mnie Twój tekst.

 

Powiem szczerze, że nawet chyba większe by na mnie zrobił wrażenie, gdyby dealer/producent nie miał ksywy Święty Mikołaj. No, ale wciąż… bardzo mocne, na poziomie klimatu, opowiadanie, ze wzruszającym zakończeniem. Ciężar świata, który opisujesz czuć jest praktycznie w każdej linijce tekstu. Wydźwięk ostatniej sceny, w której teoretycznie ma się kończyć cierpienie dziecka, przygnębia jeszcze mocniej i skłania do refleksji nad skutkami, jakie kiedyś mogą spotkać jednostki, z powodu niepohamowanego pędu społecznego “rozwoju”. 

 

Poniżej jakieś niuanse, moje sugestie:

 

Jeszcze tylko trochę, pomyślał Martin. Jeszcze trochę i będzie spokój.

→ w dość nieklasyczny sposób zapisujesz myśli. To generalnie dla mnie nie jest problemem. Ale jeżeli część pierwszego zdania przed przecinkiem oraz zdanie drugie wydzielone by były, np kursywą lub cudzysłowem, być może łatwiej by się czytało ten fragment. Ale to naprawdę drobiazg. 

 

Minuty sączyły się powoli przez perspektywę bolących mięśni i niepewności szalejącej w umyśle

→ dobrze rozumiem, że Martin miał niepewność szalejącą w głowie dopiero w perspektywie? 

Bo jeżeli czuł niepewność już w momencie, którego dotyczy ten fragment to napisałbym: (…) przez perspektywę bolących mięśni i niepewność szalejącą (…)

 

W końcu (,+) za którymś wzniesieniem(,+) zobaczył ciemną zieleń na wysokich, chropowatych pniach.

→ specjalistą od przecinków nie jestem, więc ta sugestia będzie wymagała rozważenia z Twojej strony. Wydaje mi się, że część zdania którą wydzieliłem przecinkami to wtrącenie, które wymagałoby takiego zabiegu właśnie. Bez tej części między przecinkami zdanie nie straciłoby logicznego sensu. Ale jak mówię expertem nie jestem :) 

 

 

Dziadek opowiadał mu, że w kiedyś w tych rejonach

→ “w” do wyrzucenia

 

A na koniec – poniższe dwa zdania spodobały mi się szczególnie, zwłaszcza że wśród dominującego klimatu przygnębienia stanowią racjonalną deskrypcję zwyczajów panujących w nowym świecie, okraszoną lekką nutą wesołości.

 

W Nowym Liberlandzie mówiło się, że rozłąka z ulubioną bronią – nożem, taserem, karabinem, nie ważne – to jak rozłąka z własnym fiutem. Ale mówiło się też, że każdy dom jest osobnym państwem, w którym prawo ustala właściciel.

 

Pozdrawiam

Cichy0

Dziękuję za komentarze, miłe słowa i kliknięcia do biblioteki :)

Jest już po terminie, więc poprawki wprowadzę po tym, jak Morgiana przeczyta opowiadanie.

Często rozważam na temat apokalipsy o “rozproszonym źródle”, która nie jest wynikiem jednego kliknięcia guzikiem wywołującego deszcz termojądrówek czy epidemii rozprzestrzeniającej się po globie w kilka miesięcy, a rezultatem długotrwałych procesów powoli wyniszczających cywilizację. Jak rzeczywiście będzie w przyszłości i jakie nastawienie będą mieli do tego ludzie – to okaże czas, tutaj przedstawiłem dość ekstremalną wizję, żeby w symboliczny sposób zaprezentować pewne zjawiska. A wizje przyszłości bywają różne, czasem piszę bardziej optymistyczne, czasem mniej.

 

@Asylum

Sudety są bliskie memu sercu, dlatego zdecydowałem się wybrać je na miejsce akcji.

Jeżeli chodzi o wulgaryzmy – w pewnym stopniu wyrażałem przy ich pomocy bezsilny bunt Martina wobec sytuacji, w której się znalazł. Narrator, choć trzecioosobowy, często “wchodzi” w głowę Martina, stąd wulgaryzmy przenikają też do opisów. Pod koniec opowiadania, w momencie, w którym gniew bohatera ustępuje miejsca żalowi, wulgaryzmy znikają.

 

@Wilk_zimowy

Futuramę kojarzę jedynie urywkami, więc podobieństwo przypadkowe. 

Jeżeli chodzi o samochody elektryczne, to rzeczywiście narrator przedstawiał tutaj ujęcie lokalne, choć całość odnosiła się ogółem do zjawiska greenwashingu. Zbliżonym przykładem może być choćby marka Lexus, która reklamuje się w Polsce hasłem “Stop Smog. Go Hybrid”, tymczasem wg NIK transport jest odpowiedzialny jedynie za ok. 5,4-7% zanieczyszczeń kwalifikowanych jako smog. Poza tym pył emitowany ze spalin to jedynie ok. 7% pyłu emitowanego przez samochody, reszta to drobiny z opon/klocków hamulcowych i pył wzbijany z podłoża.

 

@Finkla

Promieniste pasy czerni na ostatniej ilustracji to nawiązanie do kwiatu maku:

 

Lubię kwiaty, interesuję się też trochę etnobotaniką. W tegorocznej edycji “Pióra Metatrona” dostałem wyróżnienie za tekst, w którym głównym bohaterem były właśnie kwitnące pnącza, męczennice.

 

@Cichy0

Pomysł na system panujący w miejscu akcji wpadł mi do głowy podczas pisania pierwszych akapitów, kiedy przypomniałem sobie, że założycielem Liberlandu był właśnie Czech, Vit Jedlicka. Pomyślałem, że w chaosie przyszłości gdzieś może powstać enklawa libertarianizmu, a swobodny dostęp do środków ochrony osobistej to jedna z podstaw tej ideologii. Postanowiłem ująć to w miarę krótko i dosadnie właśnie przy pomocy zacytowanego przez Ciebie zdania ;)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Jeśli chodzi o zjawisko ogółem, to zasada jest prosta – napęd elektryczny nie "oczyszcza" tego, co wpada. Jest po prostu narzędziem, które może działać przy źródłach brudnych lub przy źródłach czystych. A jakie źródła są dostępne to zupełnie osobny temat. To tak jak człowiekowi można dostarczać kalorii fajnym lub niefajnym jedzeniem. Ale też można założyć, że dostępność "narzędzi" działających przy różnych źródłach może kiedyś ułatwić upowszechnianie tych innych źródeł. Teoretycznie. Bo w praktyce to już rzecz jasna różnie bywa i wtedy jest więcej szkód niż pożytku.

Ech, uwaga o elektryce była na boku, a tu proszę, już stworzyłem offtop :D

Ech, myślałam o marysze, a tu zwykła makówka… Trudno. ;-)

Babska logika rządzi!

Bardzo udane opowiadanie. Co prawda znów przewija się w tle śmierć dziecka, ale na szczęście ukazałeś ją w oryginalny sposób. Święty Mikołaj świetnie zinterpretowany. Przemycasz opisy wizji przyszłości w nienachalny sposób, ale na tyle konkretny, że bez problemu można ją sobie wyobrazić. Dobra robota :)

Używanie poprawnej polszczyzny jest bardzo seksowne

@Wilk-zimowy

 

Racja, napęd elektryczny to tylko konwerter energii, nawet samochód na ogniwa wodorowe będzie może mieć niekorzystny wpływ na środowisko w zależności od tego, skąd pochodzi wodór do zasilania – reforming parowy metanu też wiąże się z emisjami dwutlenku węgla, elektroliza wody wymaga prądu, który może być “węglowy”, et cetera. Tu pojawia się dylemat tego, czy oferowanie konkretnego typu produktów jako rozwiązania problemu (i tym samym odwoływania się do moralności konsumenta) jako element kampanii reklamowej jest zjawiskiem negatywnym czy pozytywnym. Z jednej strony można zarzucać upraszczanie i zaklinanie rzeczywistości, z drugiej pewne idee łatwiej przekazywać przy pomocy nieskomplikowanych, wwiercających się w podświadomość haseł – mimo wszystko chyba lepiej byłoby mieszkać w mieście pełnym hybryd niż starych muscle carów albo kopcących diesli. Pytanie tylko, czy miasto pełne hybryd od razu stałoby się pięknym, rozkwitającym zielenią miastem rodem z reklam. W tamtym akapicie narrator “wszedł” w głowę bohatera dobitnie i cynicznie wyraził rozczarowanie Martina wobec tego, że w przedstawionej wizji reklamy okazały się jednak zaklinaniem rzeczywistości.

 

@Finkla

No, mak to taka zwykły-niezwykły kwiat, ale istotnie dość pospolity w naszym kraju.

 

@sy

Dziękuję za miłe słowa :) Cieszę się, że spodobał Ci się mój pomysł na Świętego Mikołaja. Przy pomocy tej postaci chciałem między innymi wprowadzić refleksję na temat tego, jak wzorce osobowe są dostosowywane do zmian społecznych.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Offtop: Sami Niemcy (i zaangażowali do tego trzy poważne naukowe instytuty) obliczyli niedawno, że statystyczny samochód w pełni elektryczny zostawia ślad węglowy (w ciągu swego "życia" o ponad tonę CO2 więcej od statystycznego auta zasilanego węglowodorami. Już nawet bez obliczania skutków eko używania metali rzadkich . Sama karoseria elektryka (często z aluminium)to zużycie gigantycznych ilości prądu. Obecmie Niemcy budują sześć nowych elektrowni węglowych, a w celu powiększenia wydobycia węgla brunatnego, niedawno wycięli jeden ze swych kultowych lasów. Zginął przy tym jeden ze spacyfikowanych przez policję "Zielonych". Obecna produkcja prądu jest w RFN ok cztery razy wyższa niż w Polsce, podobnie emisja CO2 (RFN jest największym emitentem CO2 w Europie, za nim jest Francja). Dla porównania – jak wyżej: Chiny i Japonia właśnie budują elektrownie węglowe o mocy WIĘKSZEJ niż WSZYSTKIE elektrownie węglowr w UE obecnie działające. Emisja CO2 w Chinach jest dziś SEDEM DO OŚMIU razy większa niż w RFN i ok DWADZIEŚCIA razy większa niż w Polsce. Gdy dodamy do tego emisję CO2 w Indiach i USA (krajach które podobnie jak Chiny i Japonia nie przestrzegają ŻADNYCH porozumień o redukcji CO2) łącznie jest 50-60 razy większa niż w Polsce i rośnie rocznie więcej niż cała nasza emisja. Dziękuję.

 

Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!

Mocne i właściwie ciężko mi powiedzieć coś więcej. Trafiło do mnie (albo we mnie) i myślę, że nieprędko sobie pójdzie. Dla opowiadania to chyba dobrze, ale obyśmy takiej przyszłości nie zobaczyli.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

@rybak

To trudny temat, bo w grę wchodzi geopolityka oraz interesy poszczególnych państw i to na chwilę obecną znacząco przyćmiewa perspektywę globalną. Zużycie energii będzie rosnąć wraz z populacją, a całkowita rezygnacja z węgla w ciągu najbliższych dekad jest nierealna, spora część prognoz podaje nawet, że ilość energii generowanej z węgla nie ulegnie dużym zmianom:

https://www.iea.org/data-and-statistics/charts/installed-power-generation-capacity-by-source-in-the-new-policies-scenario-2000-2040

Szansą dla krajów nieposiadających dobrych warunków do generowania energii ze źródeł odnawialnych mogą być techniki sekwestracji dwutlenku węgla, z tym że tu też pojawiają się problemy, bo składowanie geologiczne może na dłuższą metę okazać się niestabilne (przez co zgromadzony gaz ostatecznie i tak dostanie się do atmosfery), składowanie oceaniczne powoduje zakwaszenie wód, a mineralna karbonatyzacja jest droga:

http://www.plan-rozwoju.pcz.pl/dokumenty/konferencja/artykuly/19.pdf

 

@Verus

Dziękuję za przeczytanie i komentarz. Też liczę na to, że jednak uda nam się uniknąć takiej przyszłości.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Ciekawa próba odpowiedzi na pytanie, jaki mógłby być Święty Mikołaj na miarę rozpadającego się postapokaliptycznego świata. Najlepiej chyba wyszedł worldbuilding – trochę obawiałam się tu infodumpu, ale wizja jest na tyle zakorzeniona w obecnej rzeczywistości, że wypada wiarygodnie i przekonująco. Ładnie też wykorzystujesz czerwień w scenie rozgrywającej się w domu Mikołaja.

Zastanawiam się nad warstwą emocjonalną. Tematyka ciężka, potraktowana odpowiednio do przyjętej konwencji, tylko pod koniec już nieco przeszarżowana na poziomie narracji. Rozumiem, że emocje musiały w pewnym momencie wybuchnąć, chociaż wydaje mi się, że ostatnią scenę można by było zagrać bardziej obrazem niż dialogiem. Bo te obrazy same w sobie są mocne, ale trochę pozostają w tle.

Grafiki również na plus, dodają klimatu; zwłaszcza ostatnia bardzo sugestywna.

Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle

Jestem i ja, a oto mój komentarz do tekstu. Moje wrażenia są jak najbardziej pozytywne.

Po pierwsze powiem tyle, że ładny szort z tego opowiadania.

A teraz bardziej na serio. Stworzyłeś klimatyczną opowieść. Była dramatyczna, ale też pomysłowa. Według mnie opisałeś barwnie fabułę, a postaci Świętego Mikołaja i Martina były ciekawe. Dialogi, choć wulgarne, wydały się autentyczne. Zakończenie nawet intrygujące. Otwarcie powiem, że nie przepadam za tekstami-straszakami, które przedstawiają futurystyczny obraz. Mój problem polega na tym, że czuję się zmuszany do konfrontowania z poglądami. Tutaj nie miałem aż takiego problemu, ciężkość opowiadania została całkiem fajnie wyważona (moim zdaniem).

Opko podobało mi się – chyba moje klimaty. Ładnie złożony tekst, napisany z pomysłem.

 

@black_cape

Dziękuję za przeczytanie i komentarz. Przy krótkim limicie trudno jest o dobry worldbuilding bez stwarzania wrażenia zalewania czytelnika informacjami, dlatego cieszę się, że w Twoim mniemaniu to wyszło dobrze. Co do ostatniej sceny – wybrałem dialog, bo lubię przekazywać ważne momenty za pomocą właśnie tejże struktury, w pewnym stopniu czerpię inspirację z cyklu “Schronienie” Davida Webera, jednym z moich ulubionych, gdzie spory ciężar prowadzenia opowieści spoczywa właśnie na rozbudowanych dialogach.

 

@Mersayake

Również dziękuję za wpadnięcie i skomentowanie. Cieszę się, że tekst okazał się dobrze wyważony, bo trochę się obawiałem o właściwe rozłożenie akcentów.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Przeczytałam.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

@Morgiana89

Dziękuję :)

W takim razie skoro obie jurorki już przeczytały, to zabieram się za wprowadzanie poprawek.

 

Edit – poprawki wprowadzone, jeszcze gwoli wyjaśnienia:

 

Minuty sączyły się powoli przez perspektywę bólu mięśni i niepewności szalejącej w umyśle.

Tutaj chodziło mi o perspektywę jako punkt widzenia, a nie przewidywaną przyszłość. Poprawiłem, żeby było jaśniej:

 

Minuty sączyły się powoli przez perspektywę naznaczoną bólem mięśni i niepewnością szalejącą w umyśle.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Ładne :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, Anet :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Najbardziej kontrowersyjne opowiadanie w konkursie. Z jednej strony widać, że bohaterowi zależało na dziewczynce, bo przyniósł ją do Mikołaja na własnych plecach i opiekował się nią w czasie drogi. Z drugiej strony, po przeczytaniu tego tekstu zostałam z pytaniem: dlaczego on ją skazał na śmierć? Wytłumaczenia w tekście są, ale do mnie nie przemówiły. Przecież Martin był młody, zdrowy, mógł się zajmować Adelą. Każdy człowiek może złapać infekcję, a wiele chorób łączy się z odczuwaniem bólu. Poza tym, morfina to silny środek przeciwbólowy.

Nie wiem, czy ta dwoistość była zamierzona w Twoim tekście. Odebrałam Martina jako człowieka niedojrzałego, łatwo pokazującego emocje, ale zbyt słabego, by zdecydować się na trudniejsze rozwiązanie i zatrzymać dziewczynkę.

Podobała mi się oryginalna kreacja świata w tym opowiadaniu.

Dziękuję za jurorski komentarz, ANDO :)

Fajnie, że spodobała się kreacja świata. Przy krótkich tekstach to delikatna kwestia, trzeba podać odpowiednią ilość informacji, a z drugiej strony uważać, żeby nie przesadzić z ekspozycją, dlatego cieszę się, że kolejna osoba potwierdza, że to wyszło.

Tekst istotnie miał być dwoisty, oparty na dylematach moralnych. Funkcją literatury postapokaliptycznej jest dla mnie właśnie między innymi pokazywanie, jak ludzie mogliby reagować na sytuacje krytyczne – nieprzyjazny klimat, bieda, choroby, wszechobecna przemoc. Żniwo zbiera wtedy strach, lęk przed tym, że nie da się rady. On niejednokrotnie wpływa na podejmowane decyzje. Ocena czynów bohatera to już kwestia osobista; taki cel sztuki – dać odbiorcy pewną perspektywę, by mógł się do niej odnieść. 

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Zjadło mi wrzucony (wrzucany) z komórki kilka dni temu komentarz :(

 

Spróbuję więc nadrobić – z jednej strony będzie znacznie dłużej, bo z kompa, z drugiej mniej pod wpływem chwili, bardziej na chłodno.

Uważam, że to znakomity tekst. Po prostu znakomity. Bardzo trudny emocjonalnie, a zarazem ani trochę nie jedziesz po bandzie i nie bierzesz czytelnika za zakładnika emocji. Mocne, naprawdę mocne postapo, z dylematem moralnym jak cholera, z niełatwą decyzją, z niebanalnym bohaterem. Bardzo mi się podoba, że Adela nie jest córką Martina, a zarazem jego relacja do dziecka jest całkowicie rodzicielska.

Może chwilami mi leciutko to i owo zgrzytało w samej narracji, która mogłaby być bardziej dopracowana (a wiem, że potrafisz), ale czapki z głów, jak zdołałeś połączyć kilka kontrowersyjnych tematów w miniaturkę przewrotnie świąteczną.

Na dodatek chętnie poznałabym dalsze losy Martina, bo udało Ci się nakreślić świat bardzo przekonująco, intrygująco, no w ogóle – po prostu świetny tekst.

http://altronapoleone.home.blog

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, Drakaino :) Miło mi widzieć takie słowa pochwały. Do tego uniwersum planuję jeszcze wrócić.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

PS. Po przeczytaniu komentarza ANDO (bo poprzednio czytałam w okolicy Nowego Roku i jeszcze go oczywiście nie było):

 

Przecież Martin był młody, zdrowy, mógł się zajmować Adelą. Każdy człowiek może złapać infekcję, a wiele chorób łączy się z odczuwaniem bólu.

Dla mnie na tym właśnie polega siła tego tekstu, że nie dostajemy takiego rozwiązania. Martin żyje w strasznym świecie i jego wybór jest wyborem tragicznym. Los Adeli będzie koszmarny – po to, jak mniemam, jest to nagromadzenie problemów medycznych – i grozi jej raczej prędzej niż później śmierć w niekomfortowych warunkach. Bohater został postawiony w sytuacji ekstremalnej i wybiera to, co jego zdaniem w tym świecie jest mniejszym złem. A może tylko mniejszym okrucieństwem.

Mnie tu ujął brak czułostkowości, brak łatwego happy endu, a zarazem to, że Wickedowi udało się pokazać ciężar decyzji Martina.

http://altronapoleone.home.blog

Tekst istotnie miał być dwoisty, oparty na dylematach moralnych.

Czyli dobrze mi się wydawało.

Bohater został postawiony w sytuacji ekstremalnej i wybiera to, co jego zdaniem w tym świecie jest mniejszym złem. A może tylko mniejszym okrucieństwem.

Według mnie, eutanazja jest w tym świecie i w tej sytuacji większym okrucieństwem. Może wynika to z moich doświadczeń z osobami niepełnosprawnymi. Jak napisałam wcześniej, nie przekonują mnie argumenty Martina. Może, gdyby zostały opisane naprawdę ciężkie problemy medyczne albo bardzo duże cierpienie dziecka, mój odbiór byłby inny.

Nikt z nas nie miał do czynienia z osobami sprawnymi ani niesprawnymi w takich warunkach – i miejmy nadzieję, że nie będziemy mieli… I dlatego cenię odwagę Wickeda, że pozwolił bohaterowi podjąć taką decyzję, bo ona jest trudniejsza i dla bohatera, i dla czytelnika. To jest decyzja, przed którą nikt nigdy nie powinien stawać, ale pisanie wyłącznie tekstów, w których bohater heroicznie postanawia się opiekować za wszelką cenę osobą, która jest skazana na cierpienie i małe szanse, że w zwykłych warunkach będzie miała godną śmierć, wydaje mi się banalne. Bo dopiero konfrontacja z taką właśnie decyzją skłania do refleksji, w innym przypadku byłaby kojąca i dawała poczucie, że wszystko jest ok. Takie w każdym razie jest moje odczucie.

Może dla wielu czytelników bardziej dosadny opis cierpień i chorób byłby bardziej przekonujący, ale tu już mogłoby być, jak dla mnie, za bardzo po bandzie i za bardzo po emocjach. Dla mnie wahanie Martina, jego rozterki, są prawdziwsze w takiej sytuacji, jaka jest opisana. Jak dla mnie równowaga emocjonalna jest tu świetnie zachowana.

 

Skądinąd, z autentycznej ciekawości: dlaczego w tym świecie i w tej sytuacji uważasz eutanazję za większe okrucieństwo? Bo mogę zrozumieć ogólne podejście, ale w szczególnym coś mi nie styka (w sensie, co tak ekstremalna sytuacja zmienia – czy w mniej ekstremalnej okrucieństwo byłoby mniejsze?)

http://altronapoleone.home.blog

Nikt z nas nie miał do czynienia z osobami sprawnymi ani niesprawnymi w takich warunkach – i miejmy nadzieję, że nie będziemy mieli…

Też mam taką nadzieję.

To jest decyzja, przed którą nikt nigdy nie powinien stawać, ale pisanie wyłącznie tekstów, w których bohater heroicznie postanawia się opiekować za wszelką cenę osobą, która jest skazana na cierpienie i małe szanse, że w zwykłych warunkach będzie miała godną śmierć, wydaje mi się banalne.

Odczytałam z tekstu, że Adela miała szanse na dalsze życie. Właśnie dlatego tak oceniam decyzję Martina. Po przeczytaniu opowiadania stwierdziłam: Martin pozbył się dziewczynki, bo była niepełnosprawna i opieka nad nią byłaby dla niego obciążeniem.

Ludzie są różni, jeden się zaopiekuje, inny odda do placówki. Zgadzam się, że warto pokazywać w tekstach oba rodzaje postaw, czytelnik sam oceni postępowanie bohaterów. Moja opinia była akurat taka.

Może dla wielu czytelników bardziej dosadny opis cierpień i chorób byłby bardziej przekonujący, ale tu już mogłoby być, jak dla mnie, za bardzo po bandzie i za bardzo po emocjach.

Gdyby np. pojawił się jednoznaczny termin medyczny lub stwierdzenie, że dziewczynka i tak umrze za dwa tygodnie, byłoby łatwiej zaakceptować wybór Martina. Sądzę, że zabrakło konkretnych informacji na etapie wyjaśniania sytuacji. Według mnie, jest za mało beznadziejna, żeby usprawiedliwić eutanazję.

 

Skądinąd, z autentycznej ciekawości: dlaczego w tym świecie i w tej sytuacji uważasz eutanazję za większe okrucieństwo? Bo mogę zrozumieć ogólne podejście, ale w szczególnym coś mi nie styka (w sensie, co tak ekstremalna sytuacja zmienia – czy w mniej ekstremalnej okrucieństwo byłoby mniejsze?)

Kolejny mój skrót myślowy. Chodziło mi o uzasadnienie eutanazji w tym konkretnym przypadku. Moim zdaniem, Adela mogła żyć, wywnioskowałam to na podstawie opisu sytuacji w opowiadaniu. Gdyby np. Martin dostał diagnozę, że Adela umrze za tydzień w cierpieniach, albo że cały czas żyje w silnym bólu, byłabym bardziej skłonna uwierzyć w jego dylemat.

Świat zbudowany w opowiadaniu wygląda na dość okrutny, ale nie znalazłam w nim elementów, które zapowiadałyby jednoznacznie czarną przyszłość Adeli (np. że zabiorą ją w jakieś paskudne miejsce).

 

 

 

 

 

Dzięki za wyjaśnienia :)

 

Dla mnie jest oczywiste, że dziewczynka nie ma przed sobą w tym świecie przyszłości. Jest choćby mowa o egzoszkielecie, na który stać by było tylko najbogatszych, jest zasugerowana niska odporność. Martin jest człowiekiem stojącym dość nisko w hierarchii społecznej i odniosłam wrażenie, że nie będzie miał możliwości zapewnić Adeli godnego życia, kiedy ta urośnie i on nie będzie już mógł jej nosić na barana.

Świat zbudowany w opowiadaniu wygląda na dość okrutny, ale nie znalazłam w nim elementów, które zapowiadałyby jednoznacznie czarną przyszłość Adeli (np. że zabiorą ją w jakieś paskudne miejsce)

Tu znowu się rozmijamy, ale może dlatego, że Ty z racji doświadczeń trochę a mało widzisz tu literaturę? Gdyby było oczywiste, że w tym świecie niepełnosprawnych zabiera się do jakichś obozów czy fabryk śmierci, to decyzja bohatera byłaby łatwiejsza i łatwiejsza do oceny. Powtórzę więc: podziwiam autora za odwagę pokazania sytuacji trudnej i kontrowersyjnej, pozbawienie czytelnika okoliczności, które uławiałyby ocenę dokonanych wyborów.

http://altronapoleone.home.blog

Mam problem z tymi opowiadaniami “świątecznymi”. W każdym element bożonarodzeniowy wydaje mi się wpleciony niepotrzebnie, przy okazji, i tak jest również tutaj.

Mikołaj-dealer to sympatyczna postać, ale poza wątkiem komediowym jego tożsamość nie miała większego znaczenia.

Ogólnie, cały setting jak dla mnie niewspółmiernie rozbuchane do prostej, pozbawionej twistów czy cliffhangerów fabuły. Jest trochę ckliwie, bo piszesz o smutnych rzeczach, ale skłamałbym mówiąc, że przejąłem się losem dziewczynki. Z krótkie to opowiadanko, bym zbudował jakąś więź z Adelą.

Zakończenie – w porządku. Nie wzbudziło we mnie większych emocji.

Fotografie – nieszczególnie mi się spodobały.

 

Całość odbieram pozytywnie. Czyta się sprawnie, jest ciekawie, obrazowo, jednak w ostatecznym rozrachunku opowiadanie trochę zawodzi pod względem fabuły.

 

Trzymaj się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, Hrabio :)

Fajnie, że czytało się sprawnie.

Wątek Mikołaja-producenta morfiny w zamierzeniu nie miał być komediowy, a stanowić komentarz na temat tego, w jakim kierunku mogłaby wyewoluować postać Mikołaja w kulturze przyszłości. Kulminacją tego jest fragment tejże wypowiedzi:

Jaki ze mnie święty, skoro produkuję narkotyki? Choćbym nie wiem jak próbował kontrolować sprzedaż, część towaru i tak trafi do ćpunów zamiast do chorych. Ale z czasem przestałem się przejmować. Świat ewoluuje, a kultura razem z nim. Jestem nowym Świętym Mikołajem. Mój prezent dla ludzi to wolność od cierpienia.

Oczywiście miałeś prawo odebrać to w inny sposób, interpretacja utworu jest kwestią osobistą.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Czy ten konkurs narzucał jakiś drakoński limit? Mam wrażenie, że przez niego tekst zauważalnie ucierpiał.

Naprawdę sporo elementów mi się tutaj podoba. Futurystyka bliskiego zasięgu, bardzo trafnie wypunktowana na podstawie współczesnych odkryć i nowinek. Sugestia, że apokalipsa to nie punkt na osi czasu, ale progresja zmian, wygląda upiornie i zadziwiająco realnie. Za to duży plus. Postać Mikołaja odebrałem jako wiarygodną, choć gdy się nad nią zastanowię, wygląda na zbyt dobrodusznego jak na bossa kartelu narkotykowego. Może takie niedorzeczne, lekkie przerysowanie na wzór mainstreamowego świętego dodaje tej postaci tylko smaczku?

Martin wydał mi się dużo słabiej skonstruowany. Jego emocje odebrałem momentami jako wyważone, a momentami jako nachalne, rozbuchane, przerysowane. Nie lubię, gdy ktoś wymusza na mnie wzruszenie, a ten szort pod koniec się na to silił. Długa wypowiedź traktująca o przeszłości dziewczynki uważam za najsłabszy element historii – można było to rozbić na dialog z większym (z jakimkolwiek) polotem, bo to co jest, nosi znamiona infodumpu. Wydaje mi się, że winę za to ponosi limit.

Napisane fajnie, sprawnie. Dobrze się mi to czytało. Może niektóre metafory bardziej bym powściągnął, np tę:

Każdy pogrążony we własnym mikrokosmosie, małej bańce życia zawieszonej w przestrzeni gnijącej Europy.

 

 

Dziękuję za komentarz, MrBrightside :) Fajnie, że dobrze się czytało.

 

Czy ten konkurs narzucał jakiś drakoński limit? Mam wrażenie, że przez niego tekst zauważalnie ucierpiał.

15 tys. znaków, więc tekst jest zalany prawie pod sam korek.

 

Postać Mikołaja odebrałem jako wiarygodną, choć gdy się nad nią zastanowię, wygląda na zbyt dobrodusznego jak na bossa kartelu narkotykowego

Osobiście nie przepadam za dość rozpowszechnionym w popkulturze obrazem obwieszonego złotem dilera łamiącego palce za kilka dolarów długu. W obszarze świata przedstawionym w tekście panują libertariańskie, swobodne realia, więc z tej perspektywy Mikołaja trudno zakwalifikować jako szefa grupy przestępczej – on jest po prostu producentem morfiny. Wie, że część z niej jest spożytkowana rekreacyjnie, a nie w celu uśmierzania bólu, ale ma świadomość, że próby przeciwdziałania temu to walka z wiatrakami, co wyjaśnia w wypowiedzi o pochodzeniu swojego pseudonimu.

 

Długa wypowiedź traktująca o przeszłości dziewczynki uważam za najsłabszy element historii – można było to rozbić na dialog z większym (z jakimkolwiek) polotem, bo to co jest, nosi znamiona infodumpu. Wydaje mi się, że winę za to ponosi limit.

Ten monolog to miał być swojego rodzaju “odwentylowaniem”, tyradą, przy której drugi rozmówca milczy, trochę dlatego, że jest poruszony treścią, trochę dlatego, że rozumie, że ktoś musi to po prostu z siebie wyrzucić. Różnie to zostało przyjęte, jedni stwierdzili, że emocjonalność w tekście jest OK, inni, że nosi znamiona nachalności. Ostatecznie każdy odbiera tekst na swój sposób.

 

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Tekst mocno na emocjach stoi. Zwłaszcza na graniu poczuciem beznadziei oraz bezsensu w obliczu zarówno konania planety jak i niewinnego dziecka. Nie powiem, do pewnego momentu czułem to. Jednak gdzieś pod koniec podbiłeś poziom tak mocno, że przebiłem poczucie smutku i znalazłem się w obojętności.

Samo tempo, powolna jazda, zadumanie – fajnie kształtują tempo. Końcówka ładnie podkreśla treść. Dobry koncert fajerwerków.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, NoWhereManie :)

Cieszę się, że tekst zyskał miano koncertu fajerwerków :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

OT:

 

W każdym element bożonarodzeniowy wydaje mi się wpleciony niepotrzebnie, przy okazji, i tak jest również tutaj.

Zazwyczaj nie uprawiam autoreklamy, ale tym razem muszę: zapraszam do siebie, bom autentycznie ciekawa, czy też tak uznasz (niezależnie od tego, czy Ci się ogólnie spodoba, czy nie)

http://altronapoleone.home.blog

Tekst bardzo dobry. Eutanazja dziecka jako "mniejsze zło"… To większe zło. Koniec i kropka. Rozważanie "mniejszego zła" w kontekście zabójstwa dziecka i uznawanie go za dobre rozwiązanie moim zdaniem jest zwyczajnie nieludzkie! Autor pozostawił tę kwestię w charakterze lustra, w którym każdy czytelnik może się bardzo dokładnie przejrzeć – i to czyni jego opowiadanie wybitnym!

Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!

To tutaj podziękuję jeszcze raz za komentarze, nominację i za głosy w głosowaniu :)

 

@rrybak

Dziękuję za kolejną wizytę i komentarz. Cieszę się, że uznajesz tekst za bardzo dobry.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Powracam tutaj, aby pogratulować piórka i to jeszcze pierwszego piórka! ;)

Dzięki, Mersayake :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Przeczytałem opowiadanie dwa razy, najpierw raz, bo jesteś Wicked, a później drugi raz, gdy dostałeś piórko. Za pierwszym razem nie skomentowałem… bo mi się nie podobało. :) Gdzieś tam jednak nie potrafię do końca przyjść i powiedzieć, że lipa.

Za drugim razem podobało mi się trochę bardziej, ale wiesz, szału nie ma.

Gdzie te wieżowce wyższe od gór, gdzie kolonie na Marsie, gdzie perfekcyjne ciała wymodelowane CRISPR-em, którymi mamiono poprzednie pokolenia? Sralis-mazgalis, dostali wyłącznie trochę lepsze gadżety. Temperatura rosła tak samo jak przepaść między biednymi i bogatymi, światowi przywódcy nie mogli się dogadać, szemrane interesy i skostniałe światopoglądy wyhamowywały tempo badań. Do tego wojny, wojenki, terroryści wysadzający się na uniwersytetach, okazyjne epidemie superbakterii, no i utopijną przyszłość jasny chuj strzelił…

Takich fragmentów staram się od jakiegoś czasu unikać. Bohater przecież to wszystko wie, i nie musi sobie tego w głowie powtarzać, ale powtarza, żeby Autor mógł przekazać info o świecie czytelnikowi.

Finał nadal mi się nie podoba, ale tytanem interpretacji emocji to nie jesteś, bardziej intelektualistą, więc nie będę się pastwił. Piórka też bym nie dał, ale za to zdecydowanie dałbym za inne opowiadania, więc sumarycznie ważne, że jest. :)

Pozdrawiam.

 

Trochę mi to zajęło, ale wreszcie tutaj dotarłem.

Nie będę się rozwodził nad jakością tekstu, podejrzewam, że w komentarzach jest tego wystarczająco dużo.

Opowiadanie niewątpliwie wysokich lotów, bazujące na podstawowych wartościach i wzbudzające silne emocje.

Mam jednak jeden, zarzut. Zanim wciągnąłeś mnie w tą opowieść i ten świat, wystawiłeś moją cierpliwość na dużą próbę serwując mi dość nachalną i niezbyt odkrywczą krytykę “eko” polityki. Powtarzanie ogólnie wiadomych banałów trochę mnie zmęczyło. Gdy już wylałeś swoje żale na ten świat, to wreszcie zobaczyłem to piórko.

 

Poniżej fragmenty, do których się odnoszę:

Zresztą wszystkie te elektryki i hybrydy gówno dały. No może poza nabitą kabzą producentów samochodowych, bo wszystko z plakietką „eko” fajnie się sprzedawało. A że te fury miały w akumulatorach kobalt wydobywany przez kongijskich małolatów i jeździły na prąd robiony z węgla?

Czy ludzkość rzeczywiście przejadła przyszłość, żrąc wołowinę na rodzinnych spotkaniach, latając na egzotyczne wakacje i kupując stosy niepotrzebnych rzeczy zapakowanych w tony plastiku?

Temperatura rosła tak samo jak przepaść między biednymi i bogatymi, światowi przywódcy nie mogli się dogadać, szemrane interesy i skostniałe światopoglądy wyhamowywały tempo badań.

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, Darconie :)

Jak każdy tekst tak i ten ma prawo się nie spodobać – odbiór jest różny, Tobie podobały się inne teksty, które z kolei nie u wszystkich innych czytelników znalazły uznanie, choćby “Starcie pomników”, które nie dotarło nawet do biblioteki. Trudno jest przewidzieć, w jaki sposób czytelnicy zareagują na dzieło, i to między innymi jest ciekawe w tworzeniu – odpowiedź na tekst często bywa niespodzianką.

 

Takich fragmentów staram się od jakiegoś czasu unikać. Bohater przecież to wszystko wie, i nie musi sobie tego w głowie powtarzać, ale powtarza, żeby Autor mógł przekazać info o świecie czytelnikowi.

Ale bohater może też wspominać przeszłość, reflektować się nad stanem teraźniejszości, kpić z tego, co widzi. Ludzie często wracają do przemyśleń na temat tych samych spraw, często wywoływać to może jakiś bodziec. W tym przypadku Martin przyglądał się domostwom w Robertowie, co skłoniło go do zastanowienia się na temat tego, w jaki sposób obecne standardy życia rozminęły się z przeszłymi przewidywaniami.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Przyznaję, że jesteś jednym z najmocniejszych zawodników “w obronie” swoich tekstów. :) Jak przystało na intelektualistę. I zasadniczo masz mocne argumenty. W tym konkretnym przypadku, przemyślenia bohatera nie brzmią wiarygodnie, to znaczy, nie jak przemyślenia, bardziej jak infodump.

Pamięć masz dobrą. :) Ale chyba Starcia Tytanów nie oceniałem na piórko? Myślałem o innych.

Niemniej zgadza się, nie jestem raczej typowym reprezentantem gustów portalu NF.

Ale chyba Starcia Tytanów nie oceniałem na piórko? Myślałem o innych.

Pamiętam, że wrażenia z tekstu miałeś raczej dobre, ale wykopałem odpowiedni wątek z Hydeparku i rzeczywiście, to akurat nie było nominowane.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Ja krótko, bo i tak jestem spóźniony, a jeszcze tyle do nadrobienia :-) 

Poza tym będę wyjaśniał dlaczego TAK, więc nie trzeba się rozpisywać :-) 

Miałem sporo wątpliwości, ale nastąpiła sytuacja podobna do tej z zeszłomiesięcznym tekstem Chrościska – tam treść i fabuła niespecjalnie zachwyciła, ale przekonał styl. W przypadku "Czerwieni" to styl właśnie najmniej mi się podobał i powodawał, że się wahałem, ale ostatecznie nadrobiłeś treścią. Bo chyba wolę gdy pozwalasz sobie na luz lekkiej abstrakcji, pewnego oniryzmu nawet, bo kiedy starasz się pisać prosto i konkretnie bywa, że robi się zbyt sucho, poprawnie i… szkolnie. Tutaj ten oszczędny styl niby jak najbardziej pasuje, ale wydaje mi się, że wyszło zbyt kwadratowo. Bo o ile nic nie mam przeciwko sprawnie zainstalowanym infodumpom, ba, w SF są nawet pożądane, to drażnią mnie te infodumpowe dialogi, gdy postacie wyjaśniają sobie oczywiste dla siebie rzeczy, albo gdy bohater, który na zdrowy rozsądek powinien pozostawać jak najbardziej tajemniczy, wykazuje się wyjątkową gadatliwością (Mikołaj). Nie uniknąłeś tego, a to poważny minus tekstu. 

Niemniej jednak podoba mi się świat, w którym coś poszło nie tak; jest bardzo bliski naszemu, w żadnym razie nie przypomina przerysowanych, karykaturalnych, nielogicznych postapo, a jednocześnie jest na tyle paskudny, że generuje i "uprawomocnia" takie sytuacje i takie emocje, jakie opisałeś. I dlatego przeraża – to niemal tu i teraz. 

Podoba mi się też prostota fabuły – dzięki niej przekaz mocniej wybrzmiewa. Kompozycja też akuratna – ani dłużyzn, ani wrażenia skrótowości i wyrwania z kontekstu. 

Ale tak naprawdę nie bardzo jestem w stanie wytłumaczyć dlaczego tekst mi się podobał, bo, jak wspominałem, stylem nie zachwycał, wizją nie zaskakiwał, bohaterowie nieźli, ale dupy nie urywają… Mimo to mialem wrażenie, że głos na NIE byłby niesprawiedliwy i niezgodny z moim… no, niekiedy wiem czym. Sprzeciw wewnętrzny jakiś był. I choć podobne jak Darcon uwazam, że miewałeś lepsze teksty, to myślę, że piorko jest zasłużone. 

P. S. 

Dlaczego nysa? Od lat nie widziałem nysy. Juz teraz nieliczne sprawne egzemplarze są niemal obiektami muzealnymi. Tym bardziej w przyszłości – nie wyobrazam sobie takiej w roli futurystycznego woła roboczego. Poza tym ile osób wejdzie do nysy? Osiem plus kierowca? Co innego, na przykład, jakiś rozklekotany, cudem utrzymywany przy życiu mercedes sprinter – jeździ tego w charakterze busów tak dużo, że nie zdziwiłbym się, gdyby były powszechnie używane w niezbyt odległym czasowo, Twoim Freelibertolandzie :-) 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Dziękuję za obszerny komentarz, Thargone :)

 

Dlaczego nysa? Od lat nie widziałem nysy. Juz teraz nieliczne sprawne egzemplarze są niemal obiektami muzealnymi. Tym bardziej w przyszłości – nie wyobrazam sobie takiej w roli futurystycznego woła roboczego. Poza tym ile osób wejdzie do nysy? Osiem plus kierowca? Co innego, na przykład, jakiś rozklekotany, cudem utrzymywany przy życiu mercedes sprinter – jeździ tego w charakterze busów tak dużo, że nie zdziwiłbym się, gdyby były powszechnie używane w niezbyt odległym czasowo, Twoim Freelibertolandzie :-) 

Tu ciekawostka – w moich rodzinnych stronach (położonych w Sudetach) słowem “nyska” określa się właśnie wszelakie busy oparte na samochodach dostawczych do 3,5 t typu mercedes sprinter czy iveco daily, i taki wehikuł miałem też na myśli przy tworzeniu tej sceny. Szczerze pisząc, nawet nie byłem świadom, że ogólnie w języku polskim to słowo ogranicza się tylko do pojazdu marki Nysa :D Nie będę tego poprawiał, zostawię tę “nyskę” jako lokalny smaczek.

 

P.S. Fajny awatar :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Mam wrażenie, że zupełnie ten tekst ci nie wyszedł.

Zgrzytają mi zdania, niektóre jakby usilnie stylizowane na lekko poetyckie, a za chwilę przychodzą zdania proste, z niezbyt wysublimowanymi określeniami prosto z mostu. Poza tym przegadałeś absolutnie wszystko – przegadałeś podróż, przegadałeś świat, nie pokazując go wcale, przegadałeś dialog, a w sumie to monolog. Historia też taka niezbyt sympatyczna, wyrwana nie wiadomo skąd i dokąd, a także bardzo mocno, w moim odczuciu, przerysowana. Zdecydowanie byłam na nie, sorry ;<

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Tu ciekawostka – w moich rodzinnych stronach (położonych w Sudetach) słowem “nyska” określa się właśnie wszelakie busy oparte na samochodach dostawczych do 3,5 t typu mercedes sprinter czy iveco daily, i taki wehikuł miałem też na myśli przy tworzeniu tej sceny.

A, no to jasne! 

Jestem z Wrocławia i coś mi rzeczywiście świta, że niektórzy mówili "nyska" na takie pojazdy, ale to było w czasach, gdy rzeczywiście były same nysy, żuki, UAZ-y, barkasy, czasem jakiś transporter czy inny mercedes :-) Nie sądziłem, że to gdzieś przetrwało :-) 

P.S. Fajny awatar :)

Dzięki! Świąteczny, to już chyba czas zmienić :-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Ja pamiętam Nyski, Żuki, Tarpany i Zaporożce. Wszystkimi jeździłem, choć jako pasażer. :)

@Naz

Dziękuję za komentarz :) 

 

@Thargone/Darcon

Ja tych czasów nie pamiętam, odkąd tylko jeździłem komunikacja międzymiastową i międzywioskową, to zawsze na masce niepodzielnie królowała trójramienna gwiazda, a i tak po szkole zawsze czekało się na “nyskę”. Przypuszczam, że po transformacji ustrojowej część osób z przyzwyczajenia nadal używała tego określenia do pojazdów zachodniej produkcji pełniących podobną funkcją i naturalnie przedyfundowało to na młodsze pokolenia.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Smutna historia wywołująca emocje i przedstawiająca wizję świata z przyszłości, niestety zdecydowanie możliwą. Kilkanaście stopni w grudniu na plusie już niedługo może przestać być tylko fantazją, skoro tak szybko zachodzą zmiany klimatyczne. Inne elementy świata przedstawionego są równie możliwe i skłaniają do refleksji nad tym, do czego dążymy jako ludzkość.

Ogólnie dobry tekst i oryginalne ujęcie tematu świątecznego, pojawia się element mogący chwycić czytelnika za serce (śmierć dziewczynki), ale przeszkadzały mi trochę infodumpy wplecione tak po prostu do tekstu bez żadnej próby zrobienia tego w sposób bardziej zgrabny i przystępny, też monolog bohatera na końcu (nasycony infodumpami) nie wygląda dobrze, bo po prostu wyjaśnia wszystko w jednej, długiej wypowiedzi. To jest słabe zagranie. Rozumiem jednak, że może to wynikać z limitu znaków.

Za to świat przedstawiony wygląda na spójny i dobrze przemyślany (tak mi się przynajmniej wydaje, bo nie znam się za bardzo na prognozowaniu).

Dziękuję za komentarz, Sonato :)

Co do monologu Martina – przekleję z komentarza wyżej:

Ten monolog to miał być swojego rodzaju “odwentylowaniem”, tyradą, przy której drugi rozmówca milczy, trochę dlatego, że jest poruszony treścią, trochę dlatego, że rozumie, że ktoś musi to po prostu z siebie wyrzucić.

I dodam:

W rzeczywistych rozmowach informacje nie są porcjowane w doskonale zharmonizowany sposób, raczej nie da się zaprzeczyć, że czasem zdarzy się taka sytuacja, że ktoś zaczyna kogoś przegadywać i być stroną głównie nadającą, podczas gdy druga strona głównie odbiera.

 

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Ok, wybroniłeś. Cofam moje słowa na temat monologu jako takiego (bo przeszkadzające imfodumpy jednak w nim są), w tym konkrentym przypadku nie jest to słabe zagranie :)

Historia przykuła moją uwagę. Zdecydowanie na plus świat przedstawiony i wplatanie przemyśleń Martina w opisy akcji. Święty Mikołaj, czerwień, która z z jednej strony oznacza lekarstwo, ucieczkę od cierpienia, a z drugiej potrafi siać zniszczenie. Czerwień to cudowny mak lekarski, ale i przegrzana ziemia, pożar. No i ciuszki dealera. Bardzo dobra gra znaczeń.

Lekko zawiodłam się na finale. Lubię wzruszające teksty i kiedy Adela odeszła miałam świeczki w oczach. Zatrzymane zostały przez zakończenie, które krzyknęło niczym generał: “Stop! Nie będzie mazgajenia!”. Być może to zamierzony efekt, gdyż opowiadanie nie miało należeć do tych ckliwych, a być może to kwestia limitu znaków(?)

Niemniej jednak uwierzyłam w ich relację, polubiłam straconego bohatera Martina i dla mnie jego decyzja jest w pełni zrozumiała. Gdyby nie śmierć matki, czułabym zgrzyt przy eutanazji dziewczynki, lecz w tej sytuacji…

@Cytryna

Dziękuję za przeczytanie i komentarz :) Fajnie, że historia i świat przedstawiony zwróciły Twoją uwagę. Odnośnie zakończenia – nie chciałem, by tekst urywał się dokładnie w momencie śmierci, wolałem dołożyć na koniec jeszcze scenę podniesienia na duchu, zrozumienia, emocjonalnego wsparcia.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Zachęcony “produkcją” 07/20 dotarłem. Napiszę tak: jak zrobisz z tego ok. 500k zzs, biorę z księgarskiej półki w ciemno.

@ManeTekelFares

Wow. Dziękuję za przeczytanie i za taką zachętę do pisania :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Ty naprawdę masz pomysł i wykonanie. Serio, chętnie poczytam więcej.

Problem w tym, że jestem raczej krótkodystansowcem jeżeli chodzi o literaturę, nie lubię zbytnio pisać dłuższych tekstów ;)

Na pewno miałem w planach jeszcze jedno dłuższe opowiadanie w uniwersum “Czerwieni”, ale zastanawiam się nad tym, czy nie pokusić się o coś więcej, może zbiór opowiadań (bardziej prawdopodobne), może powieść. Po drodzę muszę jednak ogarnąć kilka projektów z większym priorytetem, choćby redakcję do antologii pokonkursowej “Kawki z Kafką” :D

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Zbiór opowiadań to niezły pomysł. Ponoć wydawnictwa krzywo patrzą na zbiory, ale można spróbować je zmylić. :-) Każde opko to rozdział. :-)

Hmm. Podejrzewam, że jednak ktoś to przeczyta, zanim trafi do druku i podstęp się wyda… ;-)

Babska logika rządzi!

Myślałem o czymś takim: mam powieść składającą się z piętnastu historii. Oczywiście musi być element, które wszystkie łączy. :-)

Nowa Fantastyka