- Opowiadanie: Wicked G - Prāṇa-345

Prāṇa-345

Podziękowania dla wszystkich, którzy kiedykolwiek towarzyszyli mi w górskich wędrówkach.

Ilustracje i animacje mojego autorstwa.

Opowiadanie jest osadzone w tym samym świecie przedstawionym, co “Czerwień” i “Rozpad theta”.

Update 12.02  – poprawione błędy i wprowadzone korekty stylistyczne.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Prāṇa-345

Popioły wstydu

 

Kamienna dzwonnica stała tutaj od dawien dawna, na przekór wszechobecnemu chaosowi. Z jej czarnych zegarów odpadły wskazówki, jakby na znak tego, że dla niej czas się zatrzymał. Trwała tu jako świadek katorgi swej starszej siostry – świątyni, której kruche, sosnowe ciało pochłonął ogień. Chyba nikt nie wiedział, czy przyczyna tego leżała w przypadku, czy świadomym działaniu.

Lusia wierzyła w tę drugą wersję. Bo tak powiedział Sasza. Sasza mówił też, że przedmioty i miejsca mogą mieć uświęconą duszę, ale ta świętość często bywa wzgardzona. Niepogrzebane truchło kościoła Wang świadczyło o tej pogardzie. Przestrzegało przed skutkami podsycania płomieni nienawiści.

Dlatego też zaczynali pielgrzymki właśnie tutaj, wśród popiołu opadłego z dawnego świata, świata, który wciąż gorzał i stawał się coraz mniej przyjaznym. By pamiętać o tym, jak grzech trawi duszę, jak sprawia, że to, co piękne, obraca się w proch.

Tym razem szli tylko w czwórkę – Helę od dwóch tygodni męczyły oskrzela, Vaclav zaś miał skręconą kostkę. Przewodził Sasza Wieszcz, smukły i zahartowany, pochodzący znikąd, ale zawsze widzący jasno, dokąd zmierza. Tuż przy nim zielonooka Lusia, anioł poruszony nadzieją. Przekroczyła już wiek dojrzałości, ale miejscowi nadal traktowali ją jak szczebiotliwą nastolatkę wypatrującą niestworzonych cudów.

Dołączyła do nich Janina, która przyjechała do Karpacza ledwie wczoraj. Rude włosy związane w kucyk, małomówna, smutny grymas przykuty do nieco pomarszczonej twarzy. Twierdziła, że nie interesuje ją duchowe doskonalenie. Po prostu… szukała czegoś na szczycie, a nie chciała iść sama. Sasza zgodził się zabrać podróżniczkę. Na jej słowa o niewierze odparł tylko, że wszyscy wchodzą na tę samą Górę, ale różnymi Drogami.

Lecz w tej grupce był ktoś jeszcze bardziej skryty, choć na Śnieżkę pielgrzymował często. Pavan, siwy, zasuszony staruszek, czcigodny baba. Przyjechał tu z Indii dawno temu. Nie mówił nic. Nikt w mieście nigdy nie usłyszał ani słowa padającego z jego ust. Sasza wyjaśnił ludziom, że on praktykuje mauna, sztukę wewnętrznej ciszy.

Pavan stał ze złożonymi dłońmi przy zwęglonej ścianie kościoła. Robił tak przed wyruszeniem w drogę, zawsze musieli na niego czekać. Patrzył na krzyż, który niegdyś zdobił dach świątyni – jakimś cudem ocalał z pożaru i nikt go już stamtąd nie ruszał, czy to ze względu na szacunek, czy obojętność. Lusia często zastanawiała się, co baba kryje w sercu, jakie modlitwy albo medytacje odprawia, obserwując smutnymi oczyma sudecką krainę…

 

Słowa

 

I oto zaczyna się znowu. Kolejna wyprawa na szczyt.

Przebyłem tę drogę tyle razy. Przelałem na niej tyle kropli potu. Można wręcz rzec, że zestarzałem się i całkiem zmurszałem, wchodząc na tę górę. A jednak nie jestem znużony. Wciąż tam wracam, gdyż nęci mnie spokój, który towarzyszy bliskości nieba.

Patrzę jeszcze przez ostatnią sekundę na krzyż. Bardzo przypomina mi ten, który wisiał na szyi Marka… Skłaniam głowę na pożegnanie ze wspomnieniem i dołączam do pielgrzymów czekających przy dzwonnicy.

Dostrzegam w nich cząstki siebie z różnych momentów przeszłości. Ikrę w Lusi, mistyczną stanowczość w Saszy. Zimne zgorzknienie w nowej towarzyszce, Janinie. Nie poznałem jej jeszcze dobrze, ale przypuszczam, że jej życie… mogło potoczyć się podobnie jak moje.

Kiedy wychodzimy na brukowany trakt prowadzący do dawnego parku narodowego, gospodyni pobliskiego domu obrzuca nas pogardliwym wzrokiem. Wzrokiem, którego zaznałem tak wiele razy. Nie wszyscy mieszkańcy miasta darzą nas szacunkiem czy nawet obojętnością, i cóż, mają do tego prawo. W końcu to kraina, gdzie wolność czyjejś pięści kończy się na wolności czyjegoś nosa. Ludzkie osądy rzucane w myślach nigdy nie dotykają istoty sprawy. A już na pewno nie mojego nosa.

Jest wiosenny poranek, dzień zapowiada się gorący. Nie spieszymy się z marszem, stawiamy krok za krokiem z przesadnym wręcz namaszczeniem. Janinie najwyraźniej się to nie podoba, choć jeszcze tegp nie komentuje. Po prostu co jakiś czas wyrywa na kilkanaście metrów do przodu, wywierając niemą presję. Wierzy w to, że znajdzie coś, co odmieni świat. Coś, co według niej zostało ukryte w Obserwatorium Meteorologicznym. Dlatego tak jej śpieszno.

Sasza i Lusia też sądzą, że wędrówka na szczyt przyniesie odmianę. Dla nich pośpiech jest jednak szkodliwy; ważny jest nie tylko cel, ale też droga, na której muszą odprawić rytuał. Co jakiś czas powtarzają pięciokrotnie modlitwę wymyśloną przez Saszę:

Vāyu, Aíolos, Fūjin, Hunraqan. Duchu Święty, Boski Wietrze o wielu imionach, przybądź i rozwiej zatrute grzechem powietrze. Odnów nasze życie swym tchnieniem.

Oni ufają słowom. Pokładają nadzieję w tym, że dźwięki płynące z ich ust rzeczywiście coś znaczą, że świat wysłucha ich wezwań.

Ja już dawno tę nadzieję straciłem. Mądrzejsi i potężniejsi ode mnie grzmieli milionami słów, a mimo to nie zdołali świata poruszyć. Nie ochronili go przed upadkiem przemowami, rozkazami i ponagleniami.

W milczeniu więc powoli pnę się w górę, stawiając kolejne kroki na zsieczonych deszczem kamieniach, pośród zżółkłych łąk i rachitycznych drzewek. Nie myślę teraz o celu. Istnienie to droga, więc idę po to, żeby iść.

 

 

Znaki przeszłości

 

W dawnych czasach wędrówka tym szlakiem bywała przyjemniejszym doświadczeniem. Lusia znała park narodowy za czasów świetności tylko z archiwów, czy to analogowych, czy cyfrowych. Na okularach VR wszystko wyglądało piękniej, zieleniej, małe strumyki takie jak Budnicza Struga czy Wapniak jeszcze szemrały wesoło. Nie korzystała często z elektroniki, bo nie było jej stać na takie rzeczy, czasem tylko pożyczała od sąsiadów w zamian za drobne przysługi. Poza tym Sasza zawsze powtarzał, że trzeba używać jej z umiarem, albo najlepiej wcale – ostatecznie to właśnie między innymi pogoń za gadżetami zgubiła cywilizację.

Lusia ufała jednak, że jeszcze za swego żywota zobaczy, jak Sudety odżyją. Bóg wybaczy ludziom ich grzechy i sprawi, że wszystkie spory zostaną zażegnane, a przyroda wróci do równowagi. Dlatego na znak Saszy w skupieniu wymawiała słowa wezwania.

Vāyu, Aíolos, Fūjin, Hunraqan. Duchu Święty, Boski Wietrze o wielu imionach, przybądź i rozwiej zatrute grzechem powietrze. Odnów nasze życie swym tchnieniem. Vāyu, Aíolos, Fūjin, Hunraqan…

Po raz czterdziesty pierwszy, czterdziesty drugi, czterdziesty trzeci, czterdziesty czwarty, czterdziesty piąty. Zostało jeszcze trzysta powtórzeń.

Sasza zarządził krótki postój na polanie KPN. Z miejsca odpoczynku zostało tylko murowane podwyższenie, ławki i tablicę z mapą zniszczono dawno temu. Lusia, Sasza i baba Pavan usiedli blisko siebie. Wieszcz wyjął z plecaka chleb, pobłogosławił go i rozdał towarzyszom. Wyciągnął też kawałek do Janiny, ta jednak nadal stała na szlaku z założonymi rękoma i zniecierpliwioną miną.

– Dziękuję, nie jestem głodna – odparła sucho.

Lusia zaczęła się jej przyglądać. Od pozostałych wędrowców odróżniała się znacząco nie tylko zachowaniem, lecz także ubiorem. Za jej termoaktywną koszulkę czy impregnowane buty można byłoby kupić dziesiątki prostych konopnych szat, jakie nosili baba Pavan czy Sasza Wieszcz. Miała też smartwatcha, okular do rozszerzonej rzeczywistości i sporo innych urządzeń. Twierdziła, że jest naukowcem i przyjechała tutaj z Berlina, więc zdobycie dobrego sprzętu pewnie nie stanowiło dla niej problemu.

Lecz, tak jak mówił Sasza, dobra materialne wcale nie gwarantowały spokoju. Janina nerwowo kręciła głową na wszystkie strony, zaciskając zęby. Biegała wzrokiem po okolicy, jakby ciągle wypatrywała zagrożenia.

– Mogę was o coś zapytać? – odezwała się, gdy pozostali skończyli posiłek i wrócili na szlak. – Nie potraktujcie tego jako obrazy… Ale czy wy naprawdę wierzycie w to, że powtarzanie modlitwy sprawi cud? Odwróci zmiany klimatyczne?

Lusia nie odpowiedziała nic, spojrzała tylko na Saszę. Ten uśmiechnął się i rzekł stanowczo:

– Tak. Wierzymy, że to się stanie.

– I konieczne jest wypowiedzenie formułki dokładnie trzysta czterdzieści pięć razy? – ciągnęła Janina. – Bo w roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym na Śnieżce odnotowano podmuch wiatru o prędkości trzysta czterdzieści pięć kilometrów na godzinę? Ten rekord nie został oficjalnie potwierdzony. Kultury, w których wymyślono wzywanych przez was bogów, nawet nie znały pojęcia kilometra.

– Liczba to tylko symbol – wyjaśnił Sasza. – Symbole są językiem ludzkości, narzędziem do opisywania świata, które dał nam Bóg. A Bóg nosi miliony imion i odpowiada na każde z nich.

Janina otworzyła na chwilę usta, lecz zaraz je zamknęła.

– Teraz pozwól, że ja zadam ci pytanie. – Sasza spojrzał jej prosto w oczy. – Myślisz, że uda ci się znaleźć cokolwiek w obserwatorium? Wspominałem ci przecież wczoraj, że budynek został wyszabrowany niedługo po tym, jak Instytut Meteorologii go opuścił. Teraz to ruina.

– Nie mówiłam przecież, że to, czego szukam, zostało tam jeszcze z czasów, kiedy świat trzymał się kupy. – Janina zaczęła sprawdzać coś na smartwatchu. – Bardzo mała rzecz, mogliście przeoczyć, nawet jeśli bywacie tam często. Jestem pewna, że to znajdę. Na Ślęży i Śnieżniku mi się udało. Wiesz, to zabawne. – Pozwoliła sobie na wątły uśmiech, chyba pierwszy raz, odkąd przybyła do Karpacza. – Wchodzę na trzeci szczyt w Sudetach w ciągu czterech dni, i za każdym razem towarzyszy mi ktoś… uduchowiony, ujmijmy to w ten sposób. Przy Ślęży skupili się rodzimowiercy. W Stroniu Śląskim spotkałam katolika, który poszedł razem ze mną na Śnieżnik. Twierdził, że dostał taką pokutę, zmówić różaniec na szczycie. Norm… – zatrzymała się w pół słowa – niewierzący ludzie przestali chodzić w góry?

– Nie – odparł Sasza. – Po prostu góry zawsze przyciągały tych, którzy chcieli odnaleźć Boga. W końcu są najbliżej niebios.

– W sumie… – rzuciła Janina, po czym znów przyspieszyła i zostawiła ich na kilkanaście kroków w tyle.

Sasza znów dał znak dłonią, na szlaku rozbrzmiała modlitwa. Lusia zerknęła ukradkiem na czcigodnego Pavana. Miał ten sam wyraz twarzy, co zwykle, lecz w jego oku pojawił się delikatny błysk. Dla Lusi to była oznaka tego, że baba mocno nad czymś myśli.

Nagle zadął wiatr i zmierzwił włosy starca, jakby rozwiewał pryzmę popiołu.

 

Samotność

 

Spoglądam na przycupnięty nad wątłą rzeczką Domek Myśliwski. A raczej na to, co z niego zostało. Powoli dogorywał tutaj przez lata, opuszczony przez swych opiekunów. Kolejna ze smutnych ruin szepczących o upadku człowieka.

To moja ulubiona część pielgrzymki, choć szlak pnący się do Małego Stawu razem z Łomnicą jest trudny – idziemy wąską, nierówną ścieżką ułożoną ze sporych kamieni, częściowo już zarosłych wyjątkowo upartym mchem, który dostosował się do złego powietrza.

Często zastanawiałem się nad tym, co sprawia, że najbardziej upodobałem sobie akurat ten odcinek. Być może to pewien kontrast, który w naturalny sposób zdaje się odzwierciedlać dwoistość świata. Z prawej strony prężą się dumnie nagie skały, z lewej wita otwarta przestrzeń. Kiedyś było tu znacznie zieleniej… I nie wiem, czy to przez moje starcze zmysły uparcie próbujące powrócić do czasów młodości, ale i teraz okolica jawi mi się znacznie bardziej żywa, jakby ktoś nałożył upiększający filtr na zdjęcie.

Pamiętam, że szliśmy właśnie tędy, kiedy dekady temu Marek po raz pierwszy zabrał mnie na wycieczkę w góry, niedługo po tym, jak przyjechałem do Polski zgłębiać tajniki nauki. Ta kraina mnie fascynowała, chłodniejsza od rodzinnych stron, a jednak ciepła przez usposobienie jej mieszkańców. Czasem działy się złe rzeczy, owszem, ale który zakątek Ziemi jest wolny od zła? Wtedy o tym nie myślałem. Głowę zaprzątał mi tylko uśmiech Marka błyszczący w słońcu wiszącym nad górskimi grzbietami.

Wiele dałbym, żeby zapamiętać jego obraz wyłącznie ze szczęśliwych chwil. Nie z tego, co działo się kilkanaście lat później, nie z odmętów chaosu, w których świat pogrążał się coraz głębiej.

Wiele czyniłem, by wyrzucić z głowy jego zakrwawioną, zdeformowaną do granic niemożliwości twarz, jego zmaltretowane ciało zastygłe w bezruchu na klatce schodowej. Mogli mu to zrobić za to, że kochał mnie. Mogli mu to zrobić za to, że kochał Jezusa. Nie brakowało takich, dla których każdy powód do nienawiści był dobry. Ostatecznie jednak nigdy nie poznałem przyczyny, choć długo szukałem sprawców, rozpalony ogniem zemsty.

Płonęła moja dusza, płonęły lasy i płonęły pałace. Próbowałem wykorzystać swój gniew do walki o lepsze jutro. Protestowałem, demonstrowałem, pisałem setki listów i petycji. Na niewiele jednak to się zdawało, a z miesiąca na miesiąc mój zapał gasł. Mierziło mnie prowadzenie rozmów, słowa coraz częściej więzły w krtani…

Sasza uznał mnie za sadhu, wędrownego ascetę, chyba w przypływie inspiracji książkami o religii, które tak bardzo lubi czytać. Te dzieciaki myślą, że jestem święty, bo milczę. W istocie sam nie wiem, czy to moja zasługa. Nie wiem, czy nie chcę mówić, czy po prostu już nie potrafię. Nie wiem, czy to mauna, czy może jednak mutyzm, mózg poddający się pod naporem traumy.

Choć jak na swój wiek jestem sprawny, stawy zaczynają dawać mi się we znaki. Przy bardziej wyboistych fragmentach muszę liczyć na wsparcie Lusi. Poruszamy się wolniej, co jeszcze bardziej irytuje Janinę. Sasza sugeruje jej, by nie czekała na nas, lecz ta odpowiada stanowczo, że nie ma zamiaru się odłączać. Z naszej czwórki ona najtwardziej stąpa po ziemi; wciąż obserwuje otoczenie i nie widać po niej, że myślami błądzi gdzieś w przestworzach jak wielu górskich wędrowców.

Stawiamy kolejne kroki, rozbrzmiewają kolejne powtórzenia modlitwy Saszy i Lusi. Ta synkretyczna mieszanka mogłaby wydawać się śmieszna, jednak gorliwość, z jaką ją wypowiadają, wywołuje zupełnie przeciwne wrażenie.

Vāyu, Aíolos, Fūjin, Hunraqan…

Czy oni rzeczywiście rządzą przestworzami, czy może raczej ta paskudna, wstrętna dla ludzi siła, którą zdefiniował niegdyś Ludwig Boltzmann? Nie wiem tego, choć pierwsze z tych bóstw jest mi tak dobrze znane. W końcu noszę jedno z jego imion, Pavan, czyli Oczyszczenie lub Wiatr. Chyba dlatego Wieszcz tak bardzo mnie ceni. Traktuje mnie jako znak, symbol zmiany, której pragnie.

W końcu wita nas Mały Staw, znacznie płytszy, mętniejszy i smutniejszy niż kiedyś. Sasza zarządza przerwę przy ruinach Samotni. Zaczynam się zastanawiać nad pytaniem Janiny. Dlaczego ludzie porzucili góry? Czy to kwestia niewiary w rzeczy nadprzyrodzone? Czy raczej niewiary w sensowność wysiłku? Po co było cywilizacji wspinać się na szczyt wspaniałości, by zaraz spaść stamtąd z hukiem?

 

Granice wiary

 

Minęli Strzechę Akademicką, kolejnego upiora przeszłości w opłakanym stanie, który tylko czekał na to, by ostatecznie runąć. Szlak był teraz szerszy, mniej wyboisty, spomiędzy kamiennej kostki wyrastały kępki trawy. Stoki spływały słomkową barwą, choć gdzieniegdzie zachowały się jeszcze połacie ciemnej zieleni świerków i kosodrzewin. W oddali majaczyły Pielgrzymy, czuwające nad wędrowcami niczym aniołowie stróżowie wyciosani w skale.

Lusia wychwytywała tę specyficzną aurę, czuła, jak jej dusza powoli harmonizuje się z otoczeniem. Każde kolejne wezwanie do Boskiego Wiatru powtarzała z coraz większą wiarą. Mogłaby przysiąc, że słyszy śpiew natury, która pragnie wyswobodzić się z duszących objęć i rozkwitnąć na nowo.

Janina jednak wcale nie była poruszona tą atmosferą. Im wyżej wchodzili, tym bardziej stawała się spięta. To zaciskała pięści, to gmerała coś przy smartwatchu albo okularze. Podczas przerwy przy Samotni łyknęła dwie tabletki wyciągnięte z kieszeni, ale najwyraźniej na niewiele się zdały. Lusia czuła wobec niej jakąś rezerwę, jakby ich umysły nadawały na zupełnie innych falach. Myślała jednak, że tajemniczą podróżniczkę trzeba wyrwać z nerwowego stanu. Przyspieszyła tempo i zrównała się z Janiną, po czym zapytała nieśmiało:

– Wszystko w porządku?

– Ta – odwarknęła Janina. – Nie potrzebuję pomocy.

Lusia już dawno nauczyła się, że jeżeli ktoś tak mówił, to z reguły było zupełnie odwrotnie. Postanowiła stworzyć więź innym sposobem.

– Czego tak dokładnie szukasz?

– Osobista sprawa.

– Wcześniej powiedziałaś, że to może zmienić świat. – Lusia nie dawała za wygraną. – Ja też chcę zmienić świat. Wiem, że… nie podoba ci się nasza wiara, ale cuda dzieją się na różne sposoby. Może to, co robisz, jest kluczem do odrodzenia natury?

– Chciałabym, żeby tak było. – Janina uśmiechnęła się cierpko. Sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej dwa czarne przedmioty wielkości znaczka pocztowego. – Karty pamięci. Standard wojskowy, zabezpieczone przed wilgocią, wstrząsami, promieniowaniem i cholera wie czym jeszcze. Ich właśnie szukam.

– Co na nich jest? – dociekała Lusia.

W odpowiedzi najpierw dostała głośne prychnięcie.

– A co może być? Dane, mnóstwo danych. Raporty, projekty, patenty. Wszystkie dotyczą zmian klimatycznych i walki z nimi. Nawet gdybym zaczęła ci o nich opowiadać od początku wyprawy, i tak pewnie nie wystarczyłoby mi czasu. Zresztą nie zdążyłam jeszcze przejrzeć wszystkiego. Kartę na Ślęży znalazłam dopiero trzy dni temu. Na Śnieżniku przedwczoraj. Kiedyś te trzy szczyty dało się bez problemu zdobyć w jedną dobę. Oczywiście przy kondycji znacznie lepszej niż moja, nie ulega wątpliwości. Ale teraz… Przebrnięcie przez ten kraj to heroiczny wyczyn. Ciągłe omijanie rozwalonych dróg i miast rządzonych przez gangi albo bandy szajbusów. Jak wy tu w ogóle żyjecie?

Lusia wzdrygnęła się na tę uwagę. Dla niej żyło się zupełnie normalnie. Owszem, brakowało silnej władzy takiej jak w Brandenburgii, skąd przybyła Janina, więc zalęgło się sporo typów spod ciemnej gwiazdy. Ale mieszkało tu też sporo ludzi prawych i życzliwych, ceniących sobie wolność, takich jak Sasza czy Vaclav. No i widok Sudetów, jakkolwiek zaniedbanych, witający ją codziennie rano… To było jej miejsce na Ziemi.

– Dlaczego te karty pamięci są akurat na szczytach gór? – podjęła.

– Słyszałaś o geocachingu? – odpowiedziała pytaniem Janina.

– Tak. Czytałam o tym kiedyś.

– To mnie zaskoczyłaś, nie spodziewałabym się. No więc moje poszukiwania to coś w stylu geocachingu. Z tym że osoba, która chowa karty, nie robi tego dla zabawy. Raczej… ze strachu. Zawarta na nich wiedza jest dość szokująca. Projekty instalacji wychwytujących dwutlenek węgla, proponowane genomy roślin modyfikowanych specjalnie do celów rekultywacyjnych. Do tego raporty, według których zmiany, które zaszły w klimacie, miały być korzystne dla pewnych… grup interesu. Podobno. Trudno mi to teraz ocenić. Znam dobrze tego, kto zgromadził wszystkie te informacje, ale nie mam bladego pojęcia, dlaczego ukrywa je w górach. Wolałabym, żeby to były jakiekolwiek inne miejsca.

– Chyba nie przepadasz za górami… – stwierdziła Lusia, odgarniając kosmyk włosów ze spoconego czoła.

– Nienawidzę, kurwa! – warknęła Janina. – Nie widać? Jak byłam dzieckiem, to zgubiłam się na wycieczce i miałam wypadek. Czekałam godzinami ze złamaną nogą, aż mnie znajdą. Dlatego nie chcę wchodzić na szczyt sama. Z kimkolwiek, choćby nie wiadomo jak się wlókł, byle nie sama. A teraz, jak się nagadałaś, to idź zmawiać swoje mantry. Chcę mieć trochę spokoju.

Znów wyrwała na kilkanaście metrów do przodu, Lusia zaś zaczęła maszerować obok Saszy. Ten nie skomentował rozmowy, tylko uśmiechnął się szeroko i dał znak do wypowiedzenia modlitwy.

Wędrowali dalej. Słońce grzało, temperatura dawała się we znaki, jednak ulgę przynosiły podmuchy wiatru, które z czasem przybierały na sile. Lusia wsłuchiwała się w ich świst, w Prāṇa, oddech życia. Zza horyzontu wyłoniła się Śnieżka, szlak wiódł teraz równolegle do dawnej granicy polsko-czeskiej.

Tej granicy już dawno nie było, podobnie jak wielu innych. Granice wciąż się przesuwały, wyparowywały, pojawiały w zupełnie nowych miejscach. Nie tylko te oddzielające kraje, ale także te, które ludzie narzucali sobie we własnych umysłach, by odgrodzić się od nieprzyjaznego otoczenia. Lusia czuła, że ta granica w Janinie właśnie się przesunęła. Że ona wcale nie pragnie mieć spokoju, tylko kontaktu, lecz boi się go nawiązać, chyba zraniona zadrami z przeszłości.

W zachowaniu baba też coś się zmieniło. Lusia zauważyła, że zaczął żywo obserwować otoczenie, czy to czymś zainteresowany, czy po prostu niespokojny. Jego oczy błyszczały jak nigdy wcześniej.

 

 

Wąż

 

Słyszę rozmowy turystów, kije trekkingowe stukające o bruk, szczekanie psów.

Słyszę jego radosny śmiech.

Przeszłość kolejny raz daje o sobie znać, wypływa na powierzchnię zmysłów. Czuję się tak, jakbym znów po raz pierwszy wchodził na Śnieżkę razem z Markiem, jakbyśmy właśnie zjedli obiad w schronisku i wyruszali w dalszą drogę.

Ale to nie tylko starczy sentyment. Jest coś jeszcze. Puste truchło Domu Śląskiego drży, jego kontury się zamazują. Łąki po bokach szlaku jaśnieją niestworzonymi kolorami. Chmury popędzane przez Vāyu przybierają symetryczne kształty. To nawoływanie, jestem pewien. Wzywa mnie jakaś skryta część mojej duszy. Albo nawet sam Wszechświat.

Ścieżka rozwidla się niczym język węża. Lewiatan ludzkości oblizał kiedyś ten szczyt w swym apetycie na wspaniałość; zostały po nim tylko zaniedbane trakty i martwe budynki. Tak jak zazwyczaj wybieramy niebieski szlak. Choć spadło na niego sporo kamieni ze stoku, nadal stanowi o wiele prostszą trasę niż Droga Przyjaźni.

Marek zawsze powtarzał, że tak naprawdę nigdy nie wchodzi się dwa razy na tę samą górę. Zmierzasz do identycznych współrzędnych geograficznych, jednak dookoła zmienia się wszystko: roślinność, zwierzęta, pogoda, ludzie. Jaką górą będzie dla mnie teraz Królowa Sudetów? Taborem? Golgotą?

Jaką górą będzie dla moich towarzyszy? Czy rzeczywiście przeobrazi ich w herosów, w zbawców świata? Czy ich wysiłek nie pójdzie na marne? Sądzę, że w głębi duszy wszyscy wierzą, że ten wysiłek ma sens. Oni wszyscy głęboko w coś wierzą. Nawet Janina, choć pokłada ufność w czymś bardziej namacalnym.

Ale czy plany i raporty są teraz cokolwiek warte? Czy pozwolą uzyskać cokolwiek poza wskazaniem winnych i wzbudzeniem pragnienia zemsty, której ten padół łez i tak już doświadczył zbyt wiele razy? Nie wiem. Dekady temu wiedziałem za to dobrze, że jeżeli cywilizacja nie zmieni kursu, to skończy się źle. Wszyscy wiedzieliśmy, a jednak to nie wystarczyło, żeby zapobiec katastrofie, bo wypieraliśmy się wiedzy jako niechcianego brzemienia. Gdzie byłaś, o Sophio, bogini gnostyków, kiedy zbłądziliśmy w mrokach?

Spoglądam na panoramę Karkonoszy. Nie widzę miast, wsi ani pól, wszystko spowijają kłęby czerwonego dymu powoli wzlatującego w przestworza. W Kotle Łomniczki zaczęły wyrastać ogromne drzewa, bardziej jak sekwoje niż świerki. Co symbolizują te znaki? Że wzywane przez Saszę i Lusię odnowienie nadejdzie, ale nie dla ludzi?

Wracam wzrokiem na szlak, maszerujące sylwetki moich towarzyszy spowija płynna aura, jakby byli Jedyną Formą Ciągłości w Przestrzeni. Znów rozbrzmiewają słowa modlitwy.

Vāyu, Aíolos, Fūjin, Hunraqan

Dziewięć miliardów imion Boga rezonuje w moim umyśle.

Ammon, Silap Inua, Strzybóg, Boréas, Apēliṓtēs, Nótos, Zéphyros, Hunraqan, Fūjin, Aíolos, Vāyu

Jesteśmy już blisko. Jesteśmy bardzo blisko, ale nie wiem jeszcze czego.

 

 

Skowyt wiatru

 

Ruiny, ruiny, ruiny.

Na szczycie Śnieżki stygły ciała budowli, niemo błagając o zadumę nad ich losem. Czeska poczta i kaplica świętego Wawrzyńca spłonęły; zgliszcza znaczyły tak samo początek, jak i koniec pielgrzymki. Górna stacja kolei linowej straciła dach, za nią ciągnął się rząd pogiętych rdzą i wichrem słupów. W Obserwatorium nie ostała się żadna szyba, część konstrukcji uległa zawaleniu. Kiedyś wyglądało tak, jakby spodki obcych z gracją osiadły na ziemi, teraz – jakby roztrzaskały się przy nieudanym lądowaniu.

Wezwanie Saszy i Lusi wybrzmiało po raz trzysta czterdziesty pierwszy, trzysta czterdziesty drugi, trzysta czterdziesty trzeci, trzysta czterdziesty czwarty, trzysta czterdziesty piąty.

Wiatr zupełnie umilkł, nawet najmniejszego podmuchu.

– Co to oznacza, wieszczu? – zapytała Lusia.

– Odpowiedzią czasem jest cisza – orzekł po chwili Sasza. – Myślę, że to szczególny znak. Pomedytujmy nad nim przez chwilę.

Janina obrzuciła ich pogardliwym spojrzeniem, po czym westchnęła i skierowała się w stronę najniżej położonego dysku Obserwatorium, gmerając przy smartwatchu. Baba Pavan zaś spoczął na kamiennych schodach. Ciężko dyszał, jego nogi delikatnie drżały.

– Wszystko w porządku? – Lusia nachyliła się nad nim z troskliwą miną.

Baba skinął głową. Przypuszczała, że to coś więcej niż zmęczenie… Chciała go wesprzeć, więc zrobiła to w najskuteczniejszy sposób: usiadła tuż obok i uścisnęła mu czule dłoń. Sasza stanął tuż za nimi i szeptał niesłyszalne słowa modlitwy.

Przez ten spokój natury zdawało się, jakby czas stanął w miejscu. Kilkanaście minut, po których Janina w końcu wyłoniła się z obserwatorium z zaciśniętymi ustami i tabletem w dłoniach, równie dobrze mogłoby być wiecznością.

– Znalazłaś kartę? – odezwała się Lusia z nadzieją w głosie. – Co na niej jest?

Janina nie odpowiedziała nic. Wbiegła na górę schodów, mijając pozostałych wędrowców i wlepiła wzrok gdzieś w dal. Wiatr nagle lekko powiał, mierzwiąc jej pojedyncze włosy, który wysmyknęły się z kucyka.

– Nonsens. – Pokręciła głową. – Stracona sprawa. Mogłam w ogóle nie wyjeżdżać z Berlina.

– Czy… te dane z karty są nieprawidłowe? – Lusia odwróciła się w jej kierunku.

– Nieprawidłowe? – Janina podeszła do niej. Po jej policzkach spływały łzy. – To zwyczajny bełkot. Zapiski paranoika.

– Mogę… mogę zobaczyć? – zapytała Lusia.

– Zabierz to. – Janina wcisnęła jej tablet. – Nie chcę tego widzieć.

Na wyświetlaczu widniała mozaika krótkich notatek pełnych pourywanych czy całkiem chaotycznych zdań. Kilka przesunięć palcem ukazało koślawe szkice w trójwymiarze i niedokończone schematy ilustrujące jakieś zawiłe powiązania. Wszędzie przewijały się słowa klucze: spisek, władza, podsłuchy, agenci, zbrodnia na ludzkości…

– Mówiłaś, że znasz tego kogoś, kto to zostawił – powiedziała Lusia. – Kim on był?

– Mój mąż. Sigmund – wyjaśniła Janina. – To jego szukam, a nie jakiś cudownych sposobów na zbawienie przyrody. Był ekspertem od ochrony środowiska, badał historię zmian klimatu. Wygrzebywał informacje ze starych rejestrów, jeździł do porzuconych obserwatoriów. Bardzo przejmował się tym, co się stało ze światem. W końcu chyba nie wytrzymał. Zniknął bez słowa, zostawił tylko krótki list. Trop prowadził na Ślężę, ze Ślęży na Śnieżnik, ze Śnieżnika tutaj. Każdy kolejny zapis coraz bardziej świadczył… Świadczył o… – Słowa więzły jej w krtani. Wiatr świstał coraz mocniej. – On już całkiem zatracił się w szaleństwie. To wszystko moja wina, ignorowałam objawy…

Granice Janiny pękły. Strach i żal, tłumione przez całą wędrówkę, teraz wypływały z niej setką łez.

Wtem Lusia poczuła, jak tablet przestaje jej ciążyć na kolanach. Baba chwycił go i zaczął wstukiwać coś na klawiaturze:

„Nie trać nadziei. On żyje. Wierzę w to. Nie wybrał tych miejsc bez powodu. Zagubił się, ale chce, żebyś go odnalazła. Potrzebuje ciebie. Potrzebuje twojego wysiłku. Na pewno wśród tych notatek są dalsze wskazówki. Dostrzeż czworościan w trójkącie, a pentachoron w czworościanie. Poświęć czas i trud, a odzyskasz tego, którego kochasz”.

Baba wstał i wręczył jej tablet. Spod białej brody wyłonił się wątły uśmiech.

– Czcigodny Pavan ma rację – rzekł Sasza, gdy spojrzał na tekst. – Nie możesz się teraz poddawać. Pomożemy ci. Będę modlił się o dar wytrwałości dla ciebie.

– Spójrzcie! – wtrąciła się Lusia. Wstała ze schodów i wystrzeliła palcem w kierunku południa. – Chmury.

Od strony Czech nadciągały kłęby czarnej pary. Wiatr wył coraz mocniej na pustych okiennicach Obserwatorium.

– Musimy już wracać – stwierdził Sasza.

– To nie wygląda dobrze… – powiedziała Janina, przestawiając coś przy okularze. – Jeśli się pospieszymy, zdążymy zejść na Równię, zanim chmury tu dotrą. Przed deszczem możemy schronić się w Domu Śląskim, jest w lepszym stanie niż Obserwatorium.

– Zatem chodźmy już – zakomenderowała Lusia. – Gdzie jest baba Pavan? Baba!

Zapatrzona w niebo nie zauważyła, jak odszedł i znowu usiadł na schodach.

– Pozwól mu zostać. – Sasza poklepał ją po ramieniu. – Jego pielgrzymka dobiega już końca.

Lusia nie mogła jednak tak po prostu odejść. Podbiegła do baba i przykucnęła przed nim, wtapiając wzrok w jego błyszczące oczy.

– Dziękuję, Vāyu-Pavan. Dziękuję za wszystko.

Uśmiechnął się szeroko w odpowiedzi.

 

Mandala

 

Wiatr przybywa po swego syna.

Nadciąga z całą swą mocą i gniewem, siecze w zbocza Śnieżnej Góry.

Długo obserwowałem i analizowałem czyny wędrowców, jednak nie będzie dane mi oglądać finału ich opowieści. Kroczymy po tym świecie tylko przez krótki czas, nie możemy poznać wszystkich historii. Wiem tylko, że moi przyjaciele są teraz bezpieczni. Tyle mi wystarczy.

Ja zostałem tutaj, by wyjść naprzeciw temu, co mnie wołało. A wołało mnie najbardziej psychodeliczne doświadczenie w życiu człowieka, odkrywające najgłębsze zakamarki duszy, rozwiewające najskrytsze tajemnice. Śmierć.

Jestem sam, ale nie samotny. Czuję tę obecność, tę piękną obecność ukochanego, tak samo jak wtedy, kiedy po raz pierwszy stanąłem na tych schodach i zdobyłem Śnieżkę. Zostawiłem tu cząstkę serca, w tym momencie ją odzyskuję.

To zabawne, że w ostatnich momentach wreszcie wydostały się ze mnie słowa. Nie jako dźwięki, lecz jako ciągi znaków wprowadzanych na klawiaturze. Tak chyba rzeczywiście jest łatwiej.

Zaczyna padać deszcz. Oddech Vāyu przepędza smutek i cierpienie, które tak bardzo na mnie ciążyły.

Ten szczyt jest jednocześnie moją Golgotą i Taborem. Tutaj umieram, tutaj przemieniam się w nowe.

Patrzę, jak wiatr rozwiewa mnie jak mandalę.

 

Koniec

Komentarze

No, no.

Tak na koniec konkursu jedno z IMHO najciekawszych w nim opowiadań.

Zdecydowanie mi się podobało. I wplecenie kwestii kwestii katastrofy klimatycznej i końca świata w tematykę konkursu, i ogranie pozornego kontrastu nauki i wiary, który w trakcie opowieści okazuje się wcale nie być kluczem do odczytania tekstu, i wykorzystanie w nim mistyki różnych tradycji religijnych… Ja nawet na co dzień nie przepadam za tekstami w mistycznych klimatach, a tu, użyte oszczędnie, ale pomysłowo w narracji, mnie kupiły. Góry wykorzystane w historii bardzo efektownie, fabuła generalnie OK, choć, przyznam, chętnie bym wiedziała coś więcej o Janinie i Sigmundzie, o tym jego szaleństwie, o tym, dlaczego Janina kłamała w kwestii tego, czego szuka.

Mimo tych zastrzeżeń do szczegółów fabuły generalnie mam poczucie, że przeczytałam dobrą, ciekawą historię. Do tego pewnie i płynnie prowadzona narracja ze zmieniających się punktów widzenia, a bohaterowie zróżnicowani i scharakteryzowani tonem i charakterem swoich myśli, a nie odautorskimi stwierdzeniami. Językowo i stylistycznie czytało się płynnie, nigdzie się nie zacięłam. No i przynajmniej dla mnie tekst spełnił jeszcze jeden konkursowy wymóg: wzruszył mnie. 

Klik biblioteczny ode mnie.

ninedin.home.blog

No i drugi finalista/ka!:). Bardzo dobre postapo. Przeczytałem z zainteresowaniem. Klik!

Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!

 

Przeczytane :)

 

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Dziękuję za czas poświęcony na przeczytanie i komentarze oraz za kliknięcia do biblioteki.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Przeczytałam.

www.facebook.com/mika.modrzynska

Bardzo dobre opowiadanie.

Ładnie wykreowałeś, autorze, bohaterów, są żywi, mają swoje motywacje, cele, podoba mi się to. I chyba właśnie z tego powodu to nie jest zwykłe dreptanie po górach. 

Klimatyczne, wciągające, bardzo dobrze napisane.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Bardzo dobry tekst. Klimatyczny, wzruszający, a przede wszystkim z pomysłem. Poza tym bardzo porządnie napisany. W moim odczuciu jeden z najlepszych w konkursie. Ode mnie ostatni kliczek :)

 

Ps. A i bardzo fajne ilustracje i animacje :)

Dziękuję za kolejne komentarze i kliknięcia.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ładne. Podoba mi się pewna naturalność tego tekstu. Podoba mi się też myśl o upadku człowieka wspinającego się na szczyty połączona z upadkiem gór. Podoba mi się zakończenie. A najbardziej podoba mi się, że udało Ci się pokazać odmienność motywacji, stworzyć ludzkich bohaterów i płynąć z myślą w tekście.

Naturalnie, kompozycja przemyślana:)

Zdjęcia piękne, kocham zdjęcia gór.

 

Poniżej niektóre z moich zastanowień po drodze na Śnieżkę, zerknij, czy tak chciałeś Autorze:

‚Wieszcz wyciągnął z plecaka chleba

‚zarastających wyjątkowo upartym mchem

Byli jeszcze w niższych partiach, ale tam jest tyle porostów, więc…

‚No i widok Sudetów, jakkolwiek nie zniszczonych, witający ją codziennie rano…

hmm, zerknij, czy nie miało być bez „nie’

wyrwała na kilkanaście metrów do przodu

Lubisz konstrukcje z „na”. Są z lekka nienaturalne, ale nie wiem, gdyż z drugiej strony nadają  opowieści staroświecki urok. Przywoływały mi na myśl stare górskie pocztówki.

‚nigdy nie wychodzi się dwa razy na tę samą górę.

„wychodzi”, czy celowo z „y”, zakładam, że tak, czyli chodzi o miejsce wyjścia, a nie drogę.

‚Baba usiadł na schodach, Lusia obok, Sasza stanął tuż za nimi – na wyższym schodku?

‚wlepiła wzrok

pierwsze wybija, z uwagi na styl opowieści

 

Naprawdę ciekawa opowieść. Zgłaszam do piórka, za zakończenie, charaktery i myśli.

Pzd srd:)

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum, dziękuję za komentarz i nominację.

Wiem, że poprawki są dozwolone na tym etapie, ale osobiście zdecydowałum, że z ich wprowadzaniem wstrzymuję się do ogłoszenia wyników lub przynajmniej do momentu, w którym tekst przeczytają wszyscy jurorzy.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

W końcu to kraina, gdzie wolność czyjejś pięści kończy się na wolności czyjegoś nosa.

Wyjątkowo podoba mi się to zdanie, chociaż tak naprawdę cały tekst jest znakomity. Historia płynie – nie mam na to lepszego określenia – i to sprawia, że znakomicie się ją czyta. Bohaterowie są żywi, różnią się od siebie, a przy tym każdy z nich wydaje się autentyczny.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Verus, dziękuję za czas poświęcony na przeczytanie i skomentowanie.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Staruch tu był!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Wędrówka grupy na szczyt jest opisana zajmująco, postaci jawią się żywe i ciekawe, zwłaszcza że zostały pokazane na tle skutków katastrofy ekologicznej. I to chyba wszystko, co rozumiem z opowiadania. Nie pojmuję bowiem – pewnie dlatego, że w ogóle nie wierzę w skuteczność wszelkich modłów – czemu ma służyć pielgrzymka rozmodlonej grupy, co ci ludzie mają nadzieję osiągnąć…

Niekompletny i mało czytelny zdał mi się wątek Janiny i ledwo wspomnianego Sigmunda.

 

Pro­jek­ty in­sta­la­cji wy­chwy­tu­jąch dwu­tle­nek węgla… ―> Literówka.

 

Nawet Ja­ni­na, choć po­kła­da uf­ność w coś bar­dziej na­ma­cal­ne­go. ―> Nawet Ja­ni­na, choć po­kła­da uf­ność w czymś bar­dziej namacalnym.

 

a od­zy­skasz tego, któ­re­go ko­chasz.” ―> Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

w tym mo­men­cie ja od­zy­sku­ję. ―> Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za czas poświęcony na przeczytanie i komentarz, Reg.

Tekst przeczytali już wszyscy jurorzy, więc literówki poprawiłem. Z ewentualnymi większymi zmianami wątków fabularnych wstrzymam się do momentu oceny jurorów, po wynikach postaram się też napisać szersze odpowiedzi do komentarzy.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Fabuła:

Świetny klimat postapo, oryginalny pomysł, wykonanie również pierwsza klasa. Opowiadanie jest filozoficzne, przez co momentami przyciężkawe, ale jak na dość trudne tematy, które poruszasz, to i tak czyta się gładko i przyjemnie.

Tematyka, a szczególnie niektóre kwestie wypowiadane ustami bohaterów momentami są dość kontrowersyjne. Uderzasz w nuty, które w ostatnich latach bardzo spolaryzowały społeczeństwo, jest kwestia wiary i ateizmu, jest ocena polityki klimatycznej, jest wątek homoseksualny, przez co bez względu na poglądy, każdy znajdzie w tym opowiadaniu coś, co może mu się nie spodobać.

Z jednej strony gratuluję odwagi oraz próby zachowania obiektywizmu, bo owszem starasz się te akcenty rozłożyć po równo, z drugiej nie jestem przekonany, czy jednak udało Ci się ten obiektywizm zachować. Odniosłem wrażenie, że w przedstawionym sporze kwestie wypowiadane przez Janinę wybrzmiały mocniej, wyraźniej. Do tego sam baba Pavan, główny bohater, jedyny opisywany w pierwszej osobie, choć asceta i filozof, to jednak jego myśli krążą wokół Marka, co odczytałem jako mrugnięcie okiem do czytelnika, i sugestia, po której stronie leżą sympatie autora.

 

Styl i język:

Dobry styl i język. Przeszkadzała mi nieco niespójna narracja, bo są fragmenty w pierwszej osobie i czasie rzeczywistym oraz fragmenty w trzeciej osobie i czasie przeszłym. W trakcie lektury nie udało mi się rozszyfrować skąd te zmiany i czy są celowe. Dodatkowo w przypadku narracji pierwszoosobowej nie zawsze było jasne, kto się za narratorem kryje.

Już później, analizując tekst, zorientowałem się, że w pierwszej osobie piszę baba Pavan i że co druga sekcja jest z jego narracją. Szkoda, że tak późno. Gdyby to było od początku zaznaczone wyraźniej, miałbym większą przyjemność z lektury.

 

Jeszcze kilka uwag technicznych:

 

Wieszcz wyciągnął z plecaka chleba, pobłogosławił go i rozdał towarzyszom.

 

Spoglądam na przycupnięty nad wątłą rzeczką Domek Myśliwski. A raczej na to, co z niego zostało, gdy powoli dogorywał tutaj przez lata, opuszczony przez swych opiekunów. Kolejna ze smutnych ruin szepcząca o upadku człowieka.

Ta część pielgrzymki jest moją ulubioną, choć szlak pnący się do Małego Stawu razem z Łomnicą jest trudny – idziemy wąską, nierówną ścieżką ułożoną ze sporych kamieni, częściowo już zarastających wyjątkowo upartym mchem, który jakoś dostosował się do złego powietrza.

(Czas teraźniejszy wybija z rytmu, wcześniej i dalej jest przeszły.)

 

Kartę na Ślęży znalazłam dopiero trzy dni temu. Na Śnieżniku przedwczoraj. Kiedyś te trzy szczyty dało się bez problemu zdobyć w jedną dobę. (Serio? Wartoby rozwinąć tę myśl, bo współcześnie, klasycznie się raczej nie da, chyba że samochodem terenowym.)

 

Że ona wcale nie pragnie mieć spokoju, tylko kontaktu, lecz boi się go nawiązać, chyba zraniona zadrami z przeszłości.

 

Tematyka:

Wymagania konkursowe odnośnie tematu zostały spełnione. Do tego chwalę za oryginalne podejście i ciekawą wizję.

 

Potencjał motywacyjny i efekt wzruszenia:

Choć końcowe przesłanie Pevana ma za zadanie motywować: „Nie trać nadziei. On żyje. Wierzę w to. Nie wybrał tych miejsc bez powodu. Zagubił się, ale chce, żebyś go odnalazła. Potrzebuje ciebie. Potrzebuje twojego wysiłku. Na pewno wśród tych notatek są dalsze wskazówki. Dostrzeż czworościan w trójkącie, a pentachoron w czworościanie. Poświęć czas i trud, a odzyskasz tego, którego kochasz.” to jednak nie wybrzmiało ono w mojej głowie wystarczająco wyraźnie. Być może dlatego, że mówił to do Janiny, która była nastawiona sceptycznie. A do tego słowa te przesłania śmierć baby, która bardziej dociera do czytelnika i daje do myślenia, niż jego słowa.

Ostatecznie dużo lepiej prezentuje się sfera emocjonalna niż motywacyjna.

 

Moja punktacja konkursowa: Top5 (5.1 punktu)

Ocena portalowa: 5.1/6

 

NB. W mojej subiektywnej ocenie to opowiadanie zostało bardzo niedocenione w tym konkursie. Niestety pozostali jurorzy nie podzielali mojego entuzjazmu.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Podpisuje sie pod opinia Chroscisko. Bylam prawie pewna, ze ten tekst znajdzie sie przynajmniej w pierwszej dziesiatce.

Ilustracje nie zostały wzięte pod uwagę – tekst ma się bronić sam.

 

Purpura, patos, zadęte, górnolotne metafory maskujące brak sensu (mętny mistycyzm to nie sens) – nie mogę wykluczyć, że nieznośnie wydumany ton jest tu celowy, bo pasuje do ekhm, treści. Pomysł, że ktoś celowo doprowadza do zagłady świata, zdaje mi się ciut naiwny – nie, żeby nie było takich, którzy chętnie by to zrobili, ale czy oni mają aż takie możliwości? Zresztą – zawsze łatwiej oskarżyć "onych", założyć ręce i czekać na cud, niż się przystosować albo walczyć, nieprawdaż? Paralelizm dążeń Janiny i Pavana ujawnia się za późno i jest za słabo zarysowany, żebym mogła nazwać tekst spójnym. Związek z tematem jest luźny.

 

Jeśli interesuje Cię szczegółowa łapanka, proszę o adres na priv.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Opowiadanie napisane płynnie, i ze sprawnym warsztatem (parę drobnych błędów typu literówka czy powtórzony wyraz się zapodziało, ale to nie problem). Niestety – pod względem fabuły nie wciągnęło, choć pomysł jakiś był. Zwyczajnie brakło głębi, która zdaje się miała być główną cechą tekstu.

 

Nie zmienia to jednak faktu, iż w tekście jest kilka fragmentów, które mocno przykuwają uwagę. Takie proste zdania typu "oni ufają słowom". Nie dość, ze te trzy wyrazy same w sobie stanowią wymowną sentencję, to jeszcze działają na dwóch innych poziomach. Jeden to bezpośredni kontekst ludzi uczestniczących w wędrówce, drugi… Drugi nie wiem czy jest celowy, czy wyszedł przypadkiem, ale w bardzo ciekawy sposób łączy się z końcową scenką, w której padają słowa o paranoi i teoriach spiskowych. Bobo jest tu jakaś diagnoza ludzkości, ale mocno zaszyta w tekście, nie od razu widoczna spod warstwy emocji bohaterów. A doszukiwałbym się tutaj przede wszystkim odniesienia do tego, jak polaryzacja społeczeństwa sprawia, że wszelkie strony konfliktów coraz mniej zwracają uwagę na argumenty. W sumie w stronę takiej interpretacji może nakierowywać też fragment o możliwych przyczynach napadu na partnera jednej z postaci – tam też pada sugestia, że radykalizm idzie zewsząd.

 

Ze zdań przykuwających uwagę są jeszcze dwa:

 

"góry zawsze przyciągały tych, którzy chcieli odnaleźć Boga"

– też wieloznaczne na różne sposoby, nie tylko te związane z religijnością.

 

"Dziewięć miliardów imion Boga rezonuje w moim umyśle."

– a to też warte uwagi, jak sądzę nawiązujące do liczby ludności w czasie akcji opowiadania.

 

Mnie nie porwało, ale ogólnie rzecz biorąc tekst jest dobry i umiejętnie przemycający różne przemyślenia.

 

A, no i widać, ze był jakiś research w temacie gór :-)

 

A, no i wątek heroizmu niemal pominięty – jeśli nie liczyć jednego zdania.

Okej, no to pora na długi komentarz odautorski :)

 

@Ninedin

Przede wszystkim bardzo się cieszę, że tekst ciebie wzruszył. No i że mistycyzm cię kupił, chociaż nie są to Twoje ulubione klimaty.

 

Chętnie bym wiedziała coś więcej o Janinie i Sigmundzie, o tym jego szaleństwie, o tym, dlaczego Janina kłamała w kwestii tego, czego szuka.

Tu właśnie (częściowo będzie się to odnosić też do komentarza Reg, dla której wątek Janiny i Sigmunda był mało czytelny), czy przez chęć wyrażenie tego w oszczędny i symboliczny sposób nie przegiąłem w drugą stronę i nie zamgliłem za bardzo tego elementu tekstu.

 

Dlaczego Janina może nie tyle skłamała, co po prostu nagięła fakty odnośnie swoich celów poszukiwań? Odpowiedź jest krótka: nie chciała wierzyć. Była osobą twardo stąpającą po ziemi, co przestawiłem z perspektywy Pavana. Nie chciała wierzyć w to, że jej ukochany mąż zaczął skłaniać się ku spiskowym teoriom świata, a następnie przejawiać objawy manii prześladowczej. 

 

Zniknął bez słowa, zostawił tylko krótki list. Trop prowadził na Ślężę, ze Ślęży na Śnieżnik, ze Śnieżnika tutaj. Każdy kolejny zapis coraz bardziej świadczył… Świadczył o… – Słowa więzły jej w krtani. Wiatr świstał coraz mocniej. – On już całkiem zatracił się w szaleństwie. To wszystko moja wina, ignorowałam objawy…

Wyparciem próbowała uniknąć bólu. Nie chciała poruszać tego tematu, dlatego w “złagodzony” sposób mówiła o treści zawartej na kartach, kiedy po raz pierwszy rozmawiała o tym z Lusią:

 

– To mnie zaskoczyłaś, nie spodziewałabym się. No więc moje poszukiwania to coś w stylu geocachingu. Z tym że osoba, która chowa karty, nie robi tego dla zabawy. Raczej… ze strachu. Zawarta na nich wiedza jest dość szokująca. Projekty instalacji wychwytujących dwutlenek węgla, proponowane genomy roślin modyfikowanych specjalnie pod cele rekultywacyjne. Do tego raporty, wedle których zmiany, które zaszły w klimacie, miały być korzystne dla pewnych… grup interesu. Podobno. Trudno mi to teraz ocenić. Znam dobrze tego, kto zgromadził wszystkie te informacje, ale nie mam bladego pojęcia, dlaczego ukrywa je w górach. Wolałabym, żeby to były jakiekolwiek inne miejsca.

Nie chciała dotykać istoty sprawy, bo nie chciała ujawniać tego intymnego fragmentu swego życia w zasadzie ledwie co poznanym osobą, po prostu się wstydziła. Dlatego zamknęła się w pewnej granicy, co podkreśla też podtytuł tego rozdziału. Dopiero kiedy odczytała treść ostatniej karty, która była jeszcze bardziej chaotyczna pod względem treści od pozostałych:

 

Trop prowadził na Ślężę, ze Ślęży na Śnieżnik, ze Śnieżnika tutaj. Każdy kolejny zapis coraz bardziej świadczył… Świadczył o… – Słowa więzły jej w krtani. – On już całkiem zatracił się w szaleństwie.

Wtedy też ta granica z zewnętrznym światem, którą sobie wyznaczyła, po prostu pękła. Znów wykazała się niewiarą. Całkowicie zwątpiła w to, że jeszcze uda się jej odnaleźć męża. Nie była już w stanie tego znieść, więc się otworzyła, gdzieś w głębi duszy pragnąc wsparcia. Wtedy otuchy dodaje jej Pavan:

 

„Nie trać nadziei. On żyje. Wierzę w to. Nie wybrał tych miejsc bez powodu. Zagubił się, ale chce, żebyś go odnalazła. Potrzebuje ciebie. Potrzebuje twojego wysiłku. Na pewno wśród tych notatek są dalsze wskazówki. Dostrzeż czworościan w trójkącie, a pentachoron w czworościanie. Poświęć czas i trud, a odzyskasz tego, którego kochasz”.

Tutaj też chciałem zawrzeć jeden z przewodnich motywów– a w zasadzie motyw tytułowy. Symbole. Nadawanie znaczenia elementom świata zewnętrznego, powtarzających się w nich wzorcom. Wędrówka Janiny po górach w poszukiwaniu męża też jest swego rodzaju symbolem. Z uwagi na traumę z dzieciństwa za wszelką cenę chciałaby tego uniknąć:

 

Znam dobrze tego, kto zgromadził wszystkie te informacje, ale nie mam bladego pojęcia, dlaczego ukrywa je w górach. Wolałabym, żeby to były jakiekolwiek inne miejsca.

 

Sigmund musiał wiedzieć o tym, że Janina nienawidzi gór. Dlatego ten fakt przysparzał jej dodatkowego cierpienia. Nie potrafiła pojąć, dlaczego bliska jej osoba postąpiła w ten sposób. Wydaje mi się, że czasami trudno jest zrozumieć krzywdzące zachowanie bliskich – choćby ucieczkę tej osoby w nadużywanie substancji psychoaktywnych, uzależnienia, albo izolowanie się, unikanie kontaktu.

Pojawia się pytanie: Dlaczego ta osoba nam to robi? Czy nie widzi, że nam na niej zależy, że dla niej się staramy? Często jednak przyczyna tego zachowania może być ukryta, łatwa do przeoczenia z powodu emocji, które targają człowiekiem. Może to jakiś problem bliskiego, z którym nie chciał do końca się dzielić, żeby nie zrzucać ciężaru na innych, aż w końcu nie wytrzymał. Może to fakt, że bliskiemu całkowicie zawalił się obraz świata i wydawało mu się, że już nikt go w pełni nie zrozumie, nawet ukochana osoba. 

Dlatego Pavan powiedział jej, żeby zobaczyła czworościan (4 z tytułu, najprostszy obiekt [sympleks] trójwymiarowy) w trójkącie (3 z tytułu, najprostszy obiekt dwuwymiarowy), a pentachoron (5 z tytułu, najprostszy obiekt czterowymiarowy). Symbolicznie polecił jej, by dostrzegła więcej wymiarów w tej sprawie. Może za zachowaniem Sigmunda kryła się jakaś pozornie nieistotna rzecz z przyszłości, o której Janina zapomniała, a która stanowiła klucz do jego odnalezienia? Może przez taki a nie inny dobór miejsc Sigmund próbował przekazać coś, czego nie mógł wyrazić słowami z powodu zaburzeń emocjonalnych?

Może te trzy góry miały dla niego jakieś szczególne znaczenie. Tak samo jak mają dla turystów i biegaczy, tworzą coś w rodzaju “Świętego Graala”, jak ujął to Chrościsko w poście ogłoszeniowym. Zostały wybrane, bo razem symbolizują coś wyjątkowego, choć przecież nie brakuje też innych wspaniałych gór – Izera, Pradziad, Szczeliniec Wielki…

Zostawiam to wszystko w niepewnej przestrzeni “Szarego Może”, bo chciałem też przekazać coś, co znowu włożyłem w myśli Pavana:

 

Długo obserwowałem i analizowałem czyny wędrowców, jednak nie będzie dane mi oglądać finału ich opowieści. Kroczymy po tym świecie tylko przez krótki czas, nie możemy poznać wszystkich historii.

Nie da się poznać wszystkich perspektyw, doświadczyć wszystkich przeżyć. Niektóre rzeczy na zawsze pozostaną tylko w sferze naszych przypuszczeń, wyobrażeń.

 

 

@Rrybak

Cieszę się, że tekst okazał się interesujący i Twoim uznaniu warty podium :)

 

@Anet

Cieszę się, że uznałaś opowiadanie za klimatyczne i wciągające :)

 

@Katia72

Tu również miło mi widzieć, że tekst się spodobał i że uznałaś go za jeden z najlepszych w konkursie. Fajnie też, że ilustracje są fajne :)

 

@Asylum

Dziękuję za nominację do piórka. 

 

Podoba mi się też myśl o upadku człowieka wspinającego się na szczyty połączona z upadkiem gór.

Cieszę się, że to zwróciło twoją uwagę, chciałem właśnie oprzeć tekst na tym kontraście. I również dziękuję za docenienie zdjęć :)

 

@Verus

 

Cieszę się, że uznałaś tekst za znakomity :) Co do tego zdania:

 

W końcu to kraina, gdzie wolność czyjejś pięści kończy się na wolności czyjegoś nosa.

To fraza często powtarzana przez przedstawicieli libertarianizmu. Za jej pomocą chciałem przemycić do tekstu informację o tym, że akcja tekstu ma miejsce w Nowym Liberlandzie – fikcyjnej krainie przyszłości, gdzie osadzone było też inne moje opowiadanie, “Czerwień”.

 

@Reg

Fajnie, że postaci są dla ciebie żywe i ciekawe :) Wątek Janiny i Sigmunda objaśniłem wyżej, odpowiadając Ninedin.

 

@Chrościsko

Przede wszystkim dziękuję za zorganizowanie konkursu, który zainspirował mnie do napisania tej historii. Cieszę się też, że tekst dla Ciebie miał oryginalny pomysł i znalazł się w twoim konkursowym Top 5.

 

Przeszkadzała mi nieco niespójna narracja, bo są fragmenty w pierwszej osobie i czasie rzeczywistym oraz fragmenty w trzeciej osobie i czasie przeszłym. W trakcie lektury nie udało mi się rozszyfrować skąd te zmiany i czy są celowe. Dodatkowo w przypadku narracji pierwszoosobowej nie zawsze było jasne, kto się za narratorem kryje.

Już później, analizując tekst, zorientowałem się, że w pierwszej osobie piszę baba Pavan i że co druga sekcja jest z jego narracją. Szkoda, że tak późno. Gdyby to było od początku zaznaczone wyraźniej, miałbym większą przyjemność z lektury.

Tutaj możliwe, że nie zaznaczyłem tego dostatecznie wyraźnie, stąd przy lekturze mogły być pewne zgrzyty. Narracja w pierwszej osobie w czasie teraźniejszym miała oddawać “wejście” do umysłu Pavana, ukazanie jego procesów myślowych, których nie przekazywał na zewnątrz poprzez milczenie. Dlatego dla wyróżnienia podtytuły fragmentów z jego perspektywy są tylko jednosłowne. Za każdym razem, kiedy ma nastąpić “przerzut”, uwaga Lusi skupia się na Pavanie:

 

Lusia często zastanawiała się, co baba kryje w swoim sercu, jakie modlitwy czy też medytacje odprawia, obserwując smutnymi oczyma sudecką krainę…

[…]

Lusia zerknęła ukradkiem na czcigodnego Pavana. Miał ten sam wyraz twarzy, co zwykle, lecz w jego oku pojawił się delikatny błysk. Dla Lusi to była oznaka tego, że baba mocno nad czymś myśli.

Nagle zadął wiatr i zmierzwił włosy starca, jakby rozwiewał pryzmę popiołu.

[…]

W zachowaniu baba też coś się zmieniło. Lusia zauważyła, że zaczął obserwować otoczenie z żywością, czy to czymś zainteresowany, czy po prostu niespokojny. Jego oczy błyszczały jak nigdy wcześniej.

[…]

Lusia nie mogła jednak tak po prostu odejść. Podbiegła do baba i przykucnęła przed nim, wtapiając wzrok w jego błyszczące oczy.

– Dziękuję, Vāyu-Pavan. Dziękuję za wszystko.

Uśmiechnął się szeroko w odpowiedzi.

 

W nieco bardziej mistycznej i nadnaturalnej interpretacji Pavana można uznać też za narratora trzecioosobowego, który opowiada drugi wątek historii – ze względu na szczególną więź jest w stanie odczytywać myśli Lusi i prowadzić opowieść z jej perspektywy. Dlatego też kiedy Pavan umiera, historia się kończy:

 

Długo obserwowałem i analizowałem czyny wędrowców, jednak nie będzie dane mi oglądać finału ich opowieści. Kroczymy po tym świecie tylko przez krótki czas, nie możemy poznać wszystkich historii. Wiem tylko, że moi przyjaciele są teraz bezpieczni. Tyle mi wystarczy.

 

Heroizm i motywacja bardzo subtelne, zgodzę się. Bohaterstwo starałem się tu pokazać w osobisty, personalny sposób – każda z postaci walczy o coś, co dla niej jest ważne: Sasza i Lusia o duchową i naturalną odnowę świata, Janina o męża, Pavan o odzyskanie spokoju ducha. Śnieżnik i Ślęża są tutaj też nieco w cieniu Śnieżki – przez jakiś czas nawet wahałem się, czy nie opublikować tekstu poza konkursem jako zwykły utwór.

 

Jeszcze co do obiektywności (tak już bardziej na luzie) – ostatnio pojawiły się głosy o tym, że wszechświat z natury nie jest obiektywny :) Miłość może być ascetyczna, a wichura nigdy nie zrywa się bez powodu…

 

@Tarnina

 

Dziękuję za jurorski komentarz. Po łapankę z pewnością się zgłoszę :) Ilustracje nie miały podlegać ocenie, to nie ulega wątpliwości, stworzyłem je jako dodatek uzupełniający całość dla niejurorskich czytelników. Co do sensu – cóż, sens jest dla mnie rzeczą względną ;)

 

Pomysł, że ktoś celowo doprowadza do zagłady świata, zdaje mi się ciut naiwny – nie, żeby nie było takich, którzy chętnie by to zrobili, ale czy oni mają aż takie możliwości? Zresztą – zawsze łatwiej oskarżyć "onych", założyć ręce i czekać na cud, niż się przystosować albo walczyć, nieprawdaż?

To właśnie teoria spiskowa – depopulacja, chęć do zgnębienia innych, doszukiwanie się przyczyn zagłady w jakichś tajemniczych siłach. To był punkt widzenia, do którego skłaniał się Sigmund, i który wynikał z traumy – traumy upadającego świata, którą przeżywają postaci w tekście. To był punkt widzenia tylko jednej postaci, Janina, żona Sigmunda, podchodziła do tego bardzo sceptycznie:

 

Do tego raporty, wedle których zmiany, które zaszły w klimacie, miały być korzystne dla pewnych… grup interesu. Podobno. Trudno mi to teraz ocenić.

 

Stąd cała sprawa powodowała jej cierpienie, o czym pisałem już wyżej.

 

@Wilk Zimowy

Również dziękuję za komentarz jurorski :) Cieszę się, że choć tekst fabularnie nie zachwycił, to okazał się dobry pod względem stylu i przemyśleń. Fajnie też, że niektóre sentencje zapadły ci w pamięć. I dziękuję za trafną moim zdaniem refleksję:

 

Bo jest tu jakaś diagnoza ludzkości, ale mocno zaszyta w tekście, nie od razu widoczna spod warstwy emocji bohaterów. A doszukiwałbym się tutaj przede wszystkim odniesienia do tego, jak polaryzacja społeczeństwa sprawia, że wszelkie strony konfliktów coraz mniej zwracają uwagę na argumenty. W sumie w stronę takiej interpretacji może nakierowywać też fragment o możliwych przyczynach napadu na partnera jednej z postaci – tam też pada sugestia, że radykalizm idzie zewsząd.

 

"Dziewięć miliardów imion Boga rezonuje w moim umyśle."

– a to też warte uwagi, jak sądzę nawiązujące do liczby ludności w czasie akcji opowiadania.

 

Ciekawe, że zinterpretowałeś to w ten sposób. W pierwotnym zamyśle to odniesienie do opowiadania Arthura C. Clarke’a “Nine Billion Names of God”.

 

Nie byłbym sobą, gdybym nie powrzucał tutaj kilku odniesień do innych dzieł :)

 

Wracam wzrokiem na szlak, maszerujące sylwetki moich towarzyszy spowija płynna aura, jakby byli Jedyną Formą Ciągłości w Przestrzeni.

To tytuł jednej z rzeźb Umberto Boccioniego:

 

 

Patrzę, jak wiatr rozwiewa mnie jak mandalę.

To nawiązanie do utworu Donguralesko “Mandala” :

 

O tym mówili ci, co lasem się karmili

Żyli tu, pili, pędzili, przeminęli w jednej chwili

Rozwiał ich wiatr jak mandalę

Na razie to tyle. Wszystkie zdjęcia pochodzą z jednej wyprawy, za którą dziękuję moim przyjaciołom :)

Nowy Liberland chyba jeszcze wróci. Na razie wykorzystałem tylko dwa żywioły – ogień i wiatr.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Co do sensu – cóż, sens jest dla mnie rzeczą względną ;)

Oj, podpadasz ;D

 To był punkt widzenia tylko jednej postaci, Janina, żona Sigmunda, podchodziła do tego bardzo sceptycznie

Tak, masz rację. Ale też Janina ogólnie zrobiła na mnie wrażenie osoby bardzo sceptycznej. Możliwe, że w tym punkcie trochę Cię skrzywdziłam, niesiona falą ogólnej irytacji pochodzenia ideologicznego.

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Sure thing ;)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Thanks :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

– język egzaltowany („mistyczna stanowczość”), patetyczny i górnolotny jak u jedenastoletniej Ani Shirley z Zielonego Wzgórza, w wielu miejscach mnie irytował – uderzasz w dramatyczne tony by opisać normalne sytuacje („wyrwać z napiętego stanu”, „granice Janiny pękły”); nie jest to wielka zbrodnia, ale już na wstępie zirytowałeś mnie niemożebnie

 

– „Po prostu góry zawsze przyciągały tych, którzy chcieli odnaleźć Boga. W końcu są najbliżej niebios.” Halo halo, od dziecka uczy się, że Bóg jest wszędzie (i widzi nawet co robią twoje rączki ukryte pod kocykiem)

 

– oryginalny setting, w dodatku temat bardzo na czasie; jestem zainteresowana

 

– ładny kontrast między różnymi postawami wobec upadku świata – to zdecydowanie największy atut tego opowiadania

 

– czy nie można nie lubić gór tak po prostu? Rzewna historyjka z dzieciństwa Janiny imo jest tu raczej zbędna, tym bardziej, że temat nie wypłynął naturalnie, a na zasadzie “teraz autor potrzebuje uzasadnić jej niechęć” (tylko że wcale nie potrzebuje)

 

– opowiadanie jest bardzo statyczne i przez to nuży, bohaterowie idą i rozmawiają, brakuje akcji, historię wyjaśniasz dialogami (infodumpy ładne, ale nadal infodumpy)

 

– jedyną bohaterką z charakterem jest tu Janina, a też nie można o niej wiele powiedzieć; reszta bohaterów ogranicza się do imienia i jednozdaniowego opisu wyglądu; są płascy, zbędni i nie posiadają własnej historii

 

– język bardzo poprawny, doszlifowany, dobra robota!

 

– interesujące jest podejście do tematu i monologi o wierze, to zdecydowanie coś nowego i przykuwającego uwagę; porządnej historii nie stworzyłeś, ale ładnie opowiedziałeś to, co miałeś

 

– opowiadanie znalazło się tuż za pierwszą dziesiątką w mojej prywatnej punktacji, gratuluję ;)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Wstęp.

“Niestety mało czasu u mnie ostatnio. Toteż moje komentarze będą krótkie, kilkuzdaniowe. Zaręczam jednak, że teksty przeczytałem z taką uwagą i starannością, na jaką było mnie stać!”

 

Rzepy obowiązkowe:

– “Wieszcz wyciągnął z plecaka chleba” – co wyciągnął?;

– “brakowało silnej władzy tak jak w Brandenburgii” – ogólnie to “takiej, jak”;

– “widok Sudetów, jakkolwiek nie zniszczonych” – kurcze, jakkolwiek? mówisz jak moja córka! nie lubię!!;

– “wiedzy jako niechcianego brzmienia” – brzmieć to może moja audycja – literówka.

 

No i takiej literatury nie lubię! Jakieś na ślinę sklecone pomysły, garść truizmów i wątpliwych sądów! Globalne ocieplenie, homofobia, hinduski mistycyzm – klisza za kliszą, poparta co prawda bardzo dobrym warsztatem, ale w sumie oferująca nijaka papkę! Bo o czym właściwie jest ten tekst?

Wickedzie, jak mogłeś??

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

@Kam_mod

 

Dziękuję za jurorski komentarz :) Cieszę się, że tekstowi niewiele brakowało do Twojej topowej 10.

 

– „Po prostu góry zawsze przyciągały tych, którzy chcieli odnaleźć Boga. W końcu są najbliżej niebios.” Halo halo, od dziecka uczy się, że Bóg jest wszędzie (i widzi nawet co robią twoje rączki ukryte pod kocykiem)

Oj, tutaj będę się kłócił ;) Wszechobecność to w końcu tylko jeden z poglądów, niepodzielany przez wszystkich.

https://en.wikipedia.org/wiki/Sacred_mountains 

Wiele gór ma kluczowe znaczenie dla niektórych wyznań.

 

– oryginalny setting, w dodatku temat bardzo na czasie; jestem zainteresowana

 

W tym samym świecie przedstawionym osadzona jest też piórkowa “Czerwień” – w niej nie ma aż tak wzniosłego języka, jest bardziej szorstki, uliczny. Do uniwersum Nowego Liberlandu i Sudet po zmianach klimatycznej planuję jeszcze wrócić (jak wspominałem już w komentarzach wyżej), aczkolwiek w zamierzeniu każde opowiadanie ma być odrębną historią z różnymi bohaterami i różnym stylem. Lejtmotywem są żywioły, na razie wykorzystałem ogień (w “Czerwieni”) i wiatr (tutaj).

 

 – czy nie można nie lubić gór tak po prostu? Rzewna historyjka z dzieciństwa Janiny imo jest tu raczej zbędna, tym bardziej, że temat nie wypłynął naturalnie, a na zasadzie “teraz autor potrzebuje uzasadnić jej niechęć” (tylko że wcale nie potrzebuje)

 

Tutaj się nie zgodzę, bo ta historia daje tło do wcześniejszego zachowania Janiny, więc w moim odczuciu nie przedstawiłem tego tematu nagle, bo teraz tego potrzebowałem. Jak wspominałem już wyżej, jednym z motywów przewodnich w opowiadaniu jest trauma. Urazy zaznane przez ludzi, ale także przez przyrodę. 

Janina w zasadzie od początku tekstu przejawia objawy nadmiernej czujności:

 

Janina nerwowo kręciła głową na wszystkie strony, zaciskając zęby. Biegała wzrokiem po okolicy, jakby ciągle wypatrywała zagrożenia.

[…]

Z naszej czwórki ona najtwardziej stąpa po ziemi; wciąż obserwuje otoczenie i nie widać po niej, że myślami błądzi gdzieś w przestworzach jak wielu górskich wędrowców.

[…]

Janina jednak wcale nie była poruszona tą atmosferą. Im wyżej wchodzili, tym bardziej stawała się spięta. To zaciskała pięści, to gmerała coś przy smartwatchu albo okularze.

 

https://en.wikipedia.org/wiki/Hypervigilance

 

“In hypervigilance, there is a perpetual scanning of the environment to search for sights, sounds, people, behaviors, smells, or anything else that is reminiscent of activity, threat or trauma. The individual is placed on high alert in order to be certain danger is not near. Hypervigilance can lead to a variety of obsessive behavior patterns, as well as producing difficulties with social interaction and relationships.”

 

 

Jej zachowanie ma źródło w traumatycznych przeżyciach z dzieciństwa.

 

 

Resztę zarzutów przyjmuję na klatę ;) 

 

@Staruch

Również dziękuję za jurorski komentarz :) Rozumiem, że mogło się nie spodobać? 

O czym był ten tekst? Dla mnie przede wszystkim o tym, czego ludzie szukają w górach.

 

Wickedzie, jak mogłeś??

Cytując tytuł jednego z utworów WWO – mogę wszystko ;) Nie ograniczam się tylko do jednego nurtu, często próbuję eksperymentować – i, jak to bywa przy eksperymentach, rezultaty są różne i zależą od obserwatora :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Czyli dobrze, że mamy różne punkty widzenia?

Ufff…

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Rozumiem, że mogło się nie spodobać? 

Mój błąd, przepraszam, tutaj na końcu tego zdania miała być kropka, a nie znak zapytania – chciałem zakomunikować, że przyjmuję do wiadomości niezadowolenie z lektury opowiadania.

 

Czyli dobrze, że mamy różne punkty widzenia?

Dobrze :) Gdyby wszyscy patrzyli z tego samego punktu widzenia, świat miałby o kilka wymiarów mniej ;)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Misię!, właśnie dlatego że opko złożone z różnych punktów widzenia. Zbudowałeś skomplikowane postaci z ich backgroundem (w lygłydżu, bo krócej niż pisać – zespół czynników…). I wszyscy udają się na tę samą górę. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

@Asylum 

 

Dziękuję za ponowną wizytę i miły komentarz :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Wickedzie, dzięki za odpowiedź, zapoznałam się z podanymi linkami z przyjemnością. Na szczęście oba zarzuty były drobne i nie wpłynęły znacząco na ocenę tekstu, więc mam czyste sumienie ;)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Interesujące podejście.

Choćby przez to, że skupiasz się na jednej górze, pozostałe tylko wspominasz.

Ale głównie z powodu nawiązań do pielgrzymki. Jakoś mi się skojarzyło z “Opowieściami kanterberyjskimi”. Na minus to, że zabrakło mi jakichś porządnych fabularnych powiązań między poszczególnymi uczestnikami. Oni pozostają przypadkową zbieraniną. Jakby nie tworzyli zespołu, nie ma tak, że umiejętności każdego okazują się niezbędne do tego, żeby wszyscy osiągnęli szczyt.

Ale ogólnie na plus i mi się podobało.

Babska logika rządzi!

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, Finklo! Fajnie, że sie podobało :)

 

Choćby przez to, że skupiasz się na jednej górze, pozostałe tylko wspominasz.

Królowa Sudet jest tylko jedna ;)

 

Na minus to, że zabrakło mi jakichś porządnych fabularnych powiązań między poszczególnymi uczestnikami. Oni pozostają przypadkową zbieraniną. Jakby nie tworzyli zespołu, nie ma tak, że umiejętności każdego okazują się niezbędne do tego, żeby wszyscy osiągnęli szczyt.

Ta “randomizacja” postaci jakoś wpisywała mi się w motyw pielgrzymki, podczas której często poznaje się zupełnie różnych ludzi. Ale fakt, odbiegłem tym trochę od zasadniczego nurtu ukazywania heroizmu i wzajemnej współpracy bohaterów w literaturze.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Piękne opowiadanie. Cztery kompletnie różne osoby wędrujące na Śnieżkę w zupełnie innych celach, a jednak razem. Każda z nich ma wyrazisty charakter i swoją własną historię. I do tego ciekawy krajobraz górski, który jest z jednej strony mroczny i niepokojący, a z drugiej piękny i majestatyczny. Przedstawiłeś to wszystko w zgrabny sposób. Podobały mi się opisy i metafory. Fabuła zaciekawiła. Zakończenie nieprzewidywalne, otwarte, bo nie wiemy, jak się potoczyły losy innych bohaterów, jasne jest tylko zakończenie historii jednego z nich. Pozornie najważniejszą kwestią w tekście wydawało mi się dążenie Janiny do znalezienia czegoś, co być może pomogłoby światu, ale tak naprawdę to historie wszystkich bohaterów były dla mnie prawie tak samo ważne. 

Świat i czasy, o których piszesz, są złe i niebezpieczne dla ludzi, a jednak pokazujesz, że i w takich można się jakoś odnaleźć i nawet w pewnym stopniu je akceptować, czego przykładem jest Lusia. Skłania to do refleksji, że do każdych czasów, w których przychodzi nam istnieć, trzeba się przyzwyczaić i jakoś w nich żyć. 

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, Sonato, fajnie, że się spodobało :) 

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Nowa Fantastyka