Siedziałem w lesie. Las jest piękny. Choć nie twierdzę, że jaskinia, w której wcześniej dane mi było mieszkać, była zła, jednak zupełne wyobcowanie dawało się we znaki mojemu zrozpaczonemu umysłowi. Natomiast przebywanie pośród natury, w promieniach słońca, działało na mnie kojąco.
Gdy jednego z tych cieplejszych dni zaszedłem aż do ścieżki, rzeczy, której zwykłem unikać, napotkałem kogoś. Momentalnie skryłem się za drzewem. Wystarczyłaby sekunda zwłoki, a zostałbym zauważony. Na szczęście tak się nie stało. Sam coś zobaczyłem. Dziecko. Mała istota w czerwonej pelerynie. Gdy ściągnęło kaptur, ujrzałem spadające kaskadą włosy o kolorze dojrzałych kasztanów. Mieniły się jak tafla wody w słoneczny dzień. Zahipnotyzowany tym pięknem, nawet nie zarejestrowałem momentu, gdy moje ciało wychyliło się zza zasłony. Dziecko mnie zobaczyło. Chciałem się wycofać, jednak zahaczyłem o korzeń jedną z łap. Stóp. Siedząc na ziemi, zobaczyłem wielkie zielone oczy, które intensywnie się we mnie wpatrywały. – Jesteś człowiekiem? – zapytała istota. Sam nie wiedziałem. Kiwnąłem jednak głową. Niby nim byłem, ale… – Jesteś mężczyzną? – tutaj już nie miałem wątpliwości i zaraz znów przytaknąłem. Dziewczynka się zbliżyła, a na jej twarzy wykwitł spory uśmiech. Niepokoił mnie on, tym bardziej że wcześniej jej twarz była bez śladu emocji. Przełknąłem ślinę. Chyba za głośno, bo uśmiech się jedynie powiększył. Poczułem się jeszcze bardziej nieswój. Uczucie było mocniejsze nawet niż to, przez które zdecydowałem się opuścić siedliska ludzkie i całe społeczeństwo. Nie chce do niego wracać! Poderwałem się najszybciej, jak umiałem i odbiegłem na czworaka, niby wystraszone zwierze, nic człowieczego.
Po dwóch palcach ruchu słońca dalej dotarłem do drewnianej, wiekowej już konstrukcji. Jeśli okaże się pusta, przeniosę się tam na chłodniejsze noce. Gdy zbliżyłem się, dostrzegłem wejście. Wszedłem bezmyślnie. Nie spodziewałem się nikogo zastać, bo jedyne odgłosy, jakie słyszałem, były dźwiękami codziennego życia lasu. Środek budynku był podzielony na mniejsze miejsca. Wszędzie coś stało, wisiało, bujało się. Zapewne odczuwałbym większy lęk przed tym dziwnym miejscem, gdyby nie to, że większość rzeczy w nim była z drewna, natury, dobrze znanej.
Lekko charczący oddech odwrócił moją uwagę od podziwianych materiałów. Poszedłem za odgłosem. Przypominał mi ranne zwierze. Jeśli było nim w istocie, skróciłbym jego cierpienia i zyskał mięso na kilka kolejnych posiłków. W następnym pomieszczeniu zobaczyłem unoszący się kopiec materiału. Było pod nim. Cicho się zbliżyłem, by go nie spłoszyć i odkryłem zwierze. W przerażeniu straciłem równowagę i upadłem. Odgłos kości uderzanych o twarde drewno był głośny, wystarczająco głośny. Oczy się otworzyły, dostrzegły mnie. Niezdolny do wstania, przesuwałem się po podłodze, byle tylko znaleźć się z dala od tego miejsca.
– Kim jesteś? – zachrypnięty głos wydobył się od najbardziej przerażającego i najgroźniejszego z gatunków. Nie odpowiedziałem. Strach mną owładnął. Niezdolny byłem się poruszyć, wydać jakikolwiek dźwięk, nawet przełknąć ślinę zbierającą się w moim pysku. Ustach. – Jesteś człowiekiem? – założyła coś na oczy i zbliżyła się do mnie. To samo pytanie. Ten sam, niemal całkowity brak emocji. Wyciągnęła rękę i przeczesała włosy na mojej twarzy i całej głowie. – Jesteś człowiekiem. – wymamrotała. Wodziła po mnie wzrokiem, a potem po tych samych miejscach rękoma. Nie chciałem tego! Chciałem się wyrwać, uciec! Spanikowany popatrzyłem na jej twarz. Miała wzrok taki sam jak tamto dziecko. Napiąłem wszystkie mięśnie i zerwałem się na równe łapy. Nogi. Była tak blisko, że niemal ją tym przewróciłem. Już prawie dopadłem do drzwi, gdy złapała mnie mocno za rękę. Jej pomarszczone ciało nie zdawało się zdolne do takiej siły. Moje mięśnie, nienawykłe do radzenia sobie z oponentami, przyzwyczajone jedynie do okazjonalnego biegu, miały małe szanse. – Mężczyzną. – jej wzrok stał się jeszcze bardziej przerażający. Próbowałem się wyrwać, chciałem krzyczeć, niemal zawyłem. Wszystko, by tylko minie puściła! Wszystko.
Jak do tego doszło, wie tylko Stwórca. Wystraszony przeczesywałem skołtunione na głowie futro. Włosy. Czułem jej ruchy. Uderzenia odbijały się od mojego wnętrza. Objąłem swoje ramiona. Za mocno. Byłem spanikowany. Nigdy nikogo nie skrzywdziłem. A teraz to. Nie. Wstałem, ale przez ciężar w brzuchu, znów uderzyłem o podłogę. Najlepszy potwór, potwór martwy.
– Babciu! – jakiś głos. To była ona! Znów ona! Byłem zbyt wystraszony, zestresowany, by uronić łzy udręki. Mój mózg nie pracował. Czy on teraz wiedział, jak poprawnie działać? Jednak pojawił się w nim, okrytym ciemnością, blask. Pochwyciłem to, co wcześniej spadło tej kobiecie z twarzy oraz głowy i założyłem tak, jak pamiętałem, że sama nosiła. Naciągnąłem też na siebie biały, końcami połączony materiał, by zakryć futro. Włosy.
Już leżałem tam, gdzie było domniemane ranne zwierze. Zanim skrzypnęły drzwi, zanim weszła dziewczynka, zanim uświadomiłem sobie, jak komfortowy jest ten okrywający mnie, wypchany materiał. Poczułem coś lepkiego pod łapą. Dłonią. Klejące, lekko białe. Powąchałem, lecz nie pachniało mlekiem, również nie zjełczałym. Czuć to było czymś gorzkim. Nie wydawało się niczym znanym, więc chciałem sprawdzić, czym było. Może znajomość choć jednej rzeczy w tym dziwnym miejscu, przerażającej sytuacji uspokoiłaby mnie. Nim mój język zetknął się z substancji, weszła dziewczynka. Popatrzyła na mnie zielonymi kamieniami. Bez wyrazu.
Siedziała na stołku i śledziła mnie wzrokiem. Minął jakiś czas, nim się odezwała. – Babciu, dlaczego masz takie wielkie oczy? – materiał zakrywał mi połowę pyska. Twarzy. Zdążyłem mrugnąć i już padło kolejne pytanie. – Dlaczego masz takie długie nogi? – też na nie popatrzyłem. Byłem wyższy od tej kobiety w moim… Nagle poczułem ciężar na sobie. Dziewczynka siedziała na mnie. Moje ciało było jak sparaliżowane. Czułem ciepło jej kończyn i widziałem, jak małe dłonie zbliżają się, by mnie odsłonić. Zacisnąłem powieki, niezdolny do innej reakcji. – Jesteś mężczyzną. – który raz to już dziś słyszałem? Co to w ogóle znaczy? Już nie wiedziałem. Teraz były tylko jej dłonie. Z każdą chwilą, każdym jej ruchem, moje przerażenie narastało. Żarliwie prosiłem Stwórcę, by to rozwiązał. – Jesteś mężczyzną. – zacisnąłem mocniej powieki. Niech to się zakończy!
Leżałem w tym samym miejscu, z szeroko rozwartymi ślepiami. Oczami. Poczułem kopnięcie od środka. Tylko jedno. Potem wydawało mi się, że coś sunie po moim wnętrzu. Wziąłem tak głęboki wdech, że poczułem ból. Popatrzyłem na oprawioną dziurę w drewnie, w której było coś, co nie pozwalało wiatrowi dostać się do środka, lecz mogłem przez nią patrzeć na kołyszące się drzewa. Zobaczyłem przelatującego ptaka. Zanim przymknąłem powieki, dostrzegłem jakiś większy kształt.
Chciałem się podnieść. Udało mi się usiąść, jednak mój ciężar sprawił, że nie mogłem się unieść bardziej. Byłem zbyt słaby. Podniosłem łeb. Głowę. Przede mną stał kolejny człowiek. Wzdrygnąłem się na widok jego oczu. U tego było widać emocje, ale nie sprawiło to, że bałem się go mniej niż poprzedników. Marszczył twarz i ściskał w dłoni coś, co błyszczało w słońcu. – Gdzie mała? – niemal wycharczał – Była najlepsza. – spojrzał na mój brzuch – Najlepsza. – z zaciśniętymi zębami rzucił się na mnie.
Gdy tylko oprzytomniałem, zobaczyłem jak ten człowiek z włosami na czubku głowy i wokoło ust chwyta dziewczynę. Rzucił ją tam, gdzie wcześniej byłem ja. Starsza kobieta zaśmiała się, patrzyła na nich. Obie były w dziwnym płynie, pewnie z mojego wnętrza. Wszyscy byli bez ubrań, jak ja. Jednak oni nie mieli tego, co ja miałem. Leżałem tak. Nie wiem jak długo. Jeszcze nigdy nie byłem tak słaby, tak lekki.
Odzyskałem przytomność, gdy moje ciało uderzyło o ziemię. – Zostawisz go tak? – głos dziewczyny był ledwie słyszalny. Byłem teraz na trawie. – Coś go zje. Przynajmniej jakieś pożyteczne zwierze nabierze sadła. – kopnął moją łapę. Nogę. Słyszałem jeszcze, jak się śmieją. Jak odchodzą. Zdołałem uchylić jeszcze ciężkie powieki. Uśmiechnąłem się. Wszystkie wnętrza są identyczne.