- Opowiadanie: JolkaK - Przypadki pewnego biura

Przypadki pewnego biura

Tym razem trochę dłuższe. Myślę, że całkiem sporo akcji, której było mało w szortach. Odkryłam przy okazji, że dużo trudniej napisać coś większego. 

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Krokus, Finkla

Oceny

Przypadki pewnego biura

Siedział i patrzył z zainteresowaniem, jak dwie kobiety pochylają się nad biurkiem. Zajęte, nie zauważyły, kiedy wszedł do pokoju. Ale to normalne, przecież chodził bardzo cicho. Nikt tak nie potrafił. No, chyba że drugi kot. Polizał leniwie łapę i ponownie wpatrzył się w ludzkie samice. Mówiły ostatnio dziwne rzeczy. I dziwnie się śmiały. Coraz dziwniej. Podobało mu się. Był stuprocentowym kocurem, lubił takie klimaty. Musi tylko w odpowiednim czasie zwrócić na siebie uwagę, żeby dostać jedzenie. Ta szklanka na stoliku będzie dobra.

 

 

– Powiedz, że to niemożliwe, proszę cię. – Dorota wpatrywała się w stos papierów z niedowierzaniem i podejrzliwością. Wczoraj wszystkie rachunki się zgadzały.

– Hmm, no nie wiem, trzeba to przejrzeć jeszcze raz. – Magda zrezygnowana podsunęła sobie krzesło. – Dawaj po kolei.

 

 

Tydzień wcześniej nikt nie przeczuwał nadchodzących wydarzeń. No, może trochę Dorota, ale ona miała tę swoją intuicję.

Otwierały biuro z przekonania, że są potrzebne, że nie zabraknie chętnych na takie usługi. Chłopaki obiecali pomoc, więc nie zapowiadało się źle. Znalazły odpowiednią powierzchnię na wynajem, na trzecim piętrze biurowca, nawet z balkonem. Właściciel, trochę dziwny, ale miły i grzeczny, przedstawił się, przekazał im klucze i poszedł. Trochę się uśmiały, bo kazał się nazywać Zenobiusz. Jednak najważniejsze, że teraz można było zawiesić reklamę na budynku i ruszyć z działalnością. Czekały właśnie na meble do biura i nowy szyld, gdy na balkonie pojawił się kot.

– A ten co tutaj robi? – zdziwiła się Magda – przecież to trzecie piętro.

– Ale czarny, jak smoła. I pewnie głodny. Ty czekaj na chłopaków, a ja skoczę po karmę. – Dorota zniknęła w drzwiach, prędzej niż mówiła, i słowa „karmę” trzeba się było domyślać. Magda bez słowa popatrzyła na kota, a on usadził się wygodnie na jedynym balkonowym krześle. Dzień był niby przyjemny, słońce przygrzewało, jednak wiatr przynosił zdradzieckie zimne powietrze. Zaczęło kropić, choć na niebie nie było ani jednej chmurki. „Co za licho?”, pomyślała Magda i schowała się do środka zerkając podejrzliwie na niebo. Kot spał.

Dorota wróciła szybko, oprócz karmy przyniosła też drożdżówkę do kawy.

– Chłopaki już są. Zaraz przyniosą meble. Wstawię kawę.

W międzyczasie rozpadało się na dobre i meble nieźle zmokły, zanim udało się je wnieść na górę. Jedna z półek zaczęła się wręcz rozklejać.

– No i masz! Po to to wszystko wiozłem, żeby teraz wywalać?! – denerwował się Krzysiek, chłopak Magdy. – Namęczę się, nanoszę i jeszcze na darmo! – Humor psuł mu się coraz bardziej. Magda przyskoczyła do niego szybko, zamknęła w objęciach i ucałowała. Dobrze wiedziała, jak gasić frustracje swojego chłopaka. Tymczasem Marcin, chłopak Doroty wtaszczył blat biurka i poszedł po resztę półek. Widząc to Krzysiek też odzyskał wigor, odsunął Magdę z uśmiechem i podążył za Marcinem. Po chwili głośny hałas na schodach oznajmił, że sam entuzjazm to za mało.

– Co się stało?! – krzyknęły obie zgodnym chórem.

– Spadł mi szyld – jęknął Krzysiek gdzieś z czeluści schodów.

Dziewczyny razem z Marcinem pomogły mu wygrzebać się spod zwojów reklamy. Krzysiek rozcierał obolałą szyję, gdy reszta wnosiła ciężki szyld na górę na balkon. Marcin zajął się montażem, a Magda wróciła do Krzyśka.

– Chodź na górę, przyłożę ci mokry ręcznik. – W głosie słychać było troskę, lecz na twarz wypełzł jej dziwny uśmiech. Próbowała się powtrzymać, lecz to było silniejsze od niej. Jakaś dziwna atmosfera wokół sprawiała, że wszystko to wydawało jej się komiczne. Kot uniósł głowę i popatrzył leniwie na mokry ręcznik i Magdę. W jego wzroku było coś na kształt dezaprobaty, aż czując to, Magda zachichotała nerwowo otulając ręcznikiem szyję Krzysztofa.

– Jak możesz się śmiać! To naprawdę boli! – Z pretensją w głosie, rozżalony, próbował ukryć rozdrażnienie.

– Ależ nie śmieję się z ciebie! – tłumaczyła Magda, jednak nie uwierzył.

Zły coraz bardziej, prawie już się obraził, gdy usłyszeli ponowny niepokojący hałas. Na balkonie. Skoczyli tam szybko, by ujrzeć Marcina leżącego pod reklamą. Kot syczał ostrzegawczo z krzesła. Tym razem to Dorota pochyliła się nad poszkodowanym i, widząc że nic mu się nie stało, popatrzyła na resztę towarzystwa. Kot przemknął gdzieś na granicy wzroku. I znowu to uczucie niezwykłej atmosfery, pechowych wydarzeń, sprawiło, że dziewczyny parsknęły śmiechem. Zdegustowany Krzysztof popatrzył na nie i pomógł oburzonemu Marcinowi wstać. Mruczeli coś niezrozumiale do siebie i wieszali przeklętą reklamę na ścianie przy balkonie. Poszło szybko tym razem. Zerkali niespokojnie na wciąż chichoczące kobiety.

– Lepiej stąd chodźmy – westchnął Marcin do Krzyśka. I faktycznie wyszli. Kot zniknął. Atak śmiechu minął, jak ręką odjął. Dziewczyny zaniepokojone tym dziwnym zachowaniem, nie patrząc sobie w oczy, posprzątały na balkonie i zaczęły składać meble. W końcu zrobiły sobie kawę i usiadły.

– Mam wrażenie, że to przez kota – rzuciła Dorota. – Wiem, to głupie, ale tak czuję. To wcale nie było śmieszne, ale póki był kot, wydawało się komiczne. Jak można się śmiać z własnego chłopaka? Teraz obaj są obrażeni. A kota nie ma. – Sytuacja już nie wydawała się wesoła i ciało założycielskie biura postanowiło działać. Dorota nastawiła wodę i pokroiła drożdżówki, a Magda poszła szukać urażonych facetów po świecie. Znalazła ich zaraz za rogiem i po chwili wszyscy raczyli się kawą i ciastem i zaśmiewali z właściciela posesji.

– Podobno wczoraj pomagał spawaczowi i ma nieźle spaloną twarz. Nosi okulary i pół kilo kremu na twarzy. Wygląda jak zombie po zepsutym solarium – Magda lekko chichotała. – Pytał mnie, czy mocno widać i oczywiście powiedziałam, że nie.

– Nie śmiejcie się tak z niego, bo zrobi wam podwyżkę czynszu. Właściciele potrafią być wredni.  – Marcin z lubością ugryzł drożdżówkę. W tym momencie wrócił kot. Przeszedł leniwie po kolanach Marcina, zeskoczył i podążył na balkon. Marcin zakrztusił się ciastem.

– O nie! – jęknęła Dorota – tylko nie to! Nie kot! Weźcie go stąd! – W oczach dziewczyny można było dostrzec paniczne iskierki. Marcin zdziwiony  próbował spokojnie przemówić, chociaż z drożdżówką w przełyku.

– Nie martw się, to tylko był kot. Nic ci nie zrobi. Mały kotek. Chcesz kawy? – zmiana tematu zwykle była dobrą strategią.

– Bełkot? – nie zrozumiał Krzysiek w pierwszej chwili. – Jaki bełkot?

– Był kot.– Magda próbowała wyjaśnić.

– Co?

– No kot. Był kot?

– Kot? Nie bełkot? – Dopytywał się, Magda pokiwała głową, ale Dorota już się śmiała i martwiła jednocześnie. Miały już imię dla kota. Teraz musiał zostać. Jak zdążyła się przekonać, to zwierzę wywoływało ataki śmiechu. Nie wiedziała jednak, co jeszcze mogło się wydarzyć. Gdy tylko to pomyślała, drzwi otworzyły się i wszedł jakiś mężczyzna.

– Przyjmujemy dopiero od jutra. – Magda z uśmiechem powitała gościa. – Ale jeśli to coś pilnego, możemy się tym zająć. W czym mogę panu pomóc? – Chłopacy próbowali udawać, że ich nie ma i nie będą przeszkadzać, gdy pierwszy klient czegoś chce. Jednak mężczyzna z pewnym siebie uśmiechem, oglądając dziewczyny bezczelnie od stóp do głów, odezwał się prężąc sylwetkę:

– Jestem księgowym. Zbigniew Nietoperz. Byliśmy umówieni. – aż biła od niego nieprzyjemna aura podrywacza.

– Ach tak, to prawda. To moja wspólniczka Dorota, a ja jestem Magda. Niech pan usiądzie. – Właściwie to już siedział. Magda starała się nie chichotać i przykryła rozbawienie uśmiechem. Dorota parsknęła krótko i na szczęście cicho. Marcin widząc to, zaczął rozmawiać z księgowym o pogodzie, ale niezbyt przyjaźnie, bo też zauważył ten obleśny uśmiech z jakim oglądał dziewczyny.

– Zrobię panu kawy, a pan przygotuje umowę współpracy. – Magda chwyciła szklanki i wybiegła do kantorka. Jak najszybciej.

– A ja przyniosę jeszcze drożdżówkę. – Dorota doszła do tych samych wniosków. Jak najszybciej wyjść gdzie indziej. W kantorku rozchichotały się na dobre.

– Przecież to nie może być prawda! Nie można mieć księgowego nietoperzaaaahaha!

– Nie wiem, czy można, ale to nie jest normalne. Jeszcze się okaże, że przylatuje na każde wezwanie! – Nerwowy chichot nie ustawał. – Muszę się uspokoić, inaczej nigdy tam nie wrócę! – Dorota ocierała łzy. Magda brała głębokie oddechy. Pomału udało im się opanować, zrobić kawę i pokroić drożdżówkę. Nie patrzyły na siebie. To pomagało.

Tymczasem księgowy Zbigniew Nietoperz próbował robić dobrą minę do złej gry, czyli rozmawiać z obcymi facetami przyglądającymi się mu podejrzliwie, jako kandydatowi do wywalenia z powodu przystawiania się do cudzych dziewczyn. Czuł, że atmosfera nie jest dobra, więc wybrał neutralną rozmowę.

– Ładny kotek – próbował mężnie. – Czy był szczepiony?

Marcin z Krzyśkiem spojrzeli na kota, jakby dopiero teraz go zauważyli.

– Ależ oczywiście, że był szczepiony. – Marcin pierwszy przejął inicjatywę. Miał bujną wyobraźnię. – W zeszłym roku był nawet sterylizowany. – Mówił z takim przekonaniem, że nawet Krzysiek mu uwierzył. Weszły dziewczyny z kawą i ciastem.

– Mówiłem właśnie, że macie bardzo ładnego kota. – Księgowy poczuł się pewnie, gdy tylko zobaczył płeć przeciwną. Wypełzł mu na twarz obleśny uśmiech, a Marcin skrzywił się nieco.

– Nie znam tego kota – stwierdziła obojętnie Magda. Uśmiech Nietoperza zgasł jak zdmuchnięty. – Z cukrem, czy śmietanką?

– Z jednym i drugim. – Zabrakło mu przez moment werwy do rozmowy, aż Dorota podała mu ciasto i przytuliła kota.

– To pani kot? Bardzo ładny. – Nietoperz czuł, że odzyskuje nieco grunt pod nogami.

– Pewnie, że ładny. – Dorota dodała w myślach „i niepożądany”. – Chyba jest w ciąży.

Nietoperz zakrztusił się gorącą kawą.

– Myślałem, że to niemożliwe – powiedział wycierając twarz chusteczką. Magda zauważyła, że się spocił.

– To Bełkot. – Krzysiek chciał ratować sytuację uprzejmym wyjaśnieniem, ale napotkał nierozumiejący wzrok księgowego, który zastanawiał się, czy go obrażono, czy też on się zagubił w tej rozmowie.

– To może podpiszmy tę umowę na usługi księgowe. – Magda chciała już, żeby wyszedł. Księgowy nieco się rozluźnił, znalazł się na chwilę na znanym sobie terenie, lecz gdy tylko skończyli i powiedział, że musi lecieć, obie panie po prostu nie wytrzymały. Zaśmiewając się do łez, otworzyły mu balkon.

– Proszę bardzo. – Dorota nawet już nie wycierała łez. Czekamy na telefon. Do zobaczenia.

– No tak. Do widzenia. – Uśmiech księgowego był niewyraźny i obleśność go opuściła. Wyszedł. Drzwiami. Zmęczone wspólniczki opadły na krzesła.

– Dziewczyny, tak nie można. Jak wy będziecie obsługiwały klientów? Zza kotary? – Krzysiek nie krył niepokoju, ale i rozbawienia, bo nie lubił faceta.

– To przez tego kota! – Dorota była już pewna. – Trzeba go stąd jakoś wygonić. On zakrzywia przestrzeń, wszystko wydaje się absurdalnie śmieszne. Nie może tu być, doprowadzi nas do obłędu i trzeba będzie to zamknąć. A jeszcze nie zaczęłyśmy! – Zdawała sobie sprawę, że patrzą na nią jak na wariatkę, ale nie dyskutowali za bardzo. Coś się w niej budziło. To było nowe uczucie. Podobało jej się.

– Jutro przyniosę coś na koty. – Marcin zamknął temat.

 

Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Coś na koty. Następnego dnia balkon został spryskany środkiem na karaluchy. Zenobiusz zapowiedział, że przyjdzie podpisać umowę najmu lokalu, szyld już nie spadał na nikogo, powiesili nawet wielką mapę Europy na ścianie i wydawało się, że dzień będzie lepszy. Hałas za oknem mówił co innego. Wyjrzały zobaczyć, co się dzieje. Dwóch facetów kopało przed wejściem do budynku pokaźny dół.

– Co oni robią? Przecież teraz nikt się do nas nie dostanie! Jak tak można? Nikt nas nie uprzedził. To jest niedopuszczalne. – Magda nie kryła oburzenia i złość wzbierała w niej pomału i nieubłaganie.

– Przyszedłem podpisać umowę – Zenobiusz jakby wyrósł przed ścianą z mapą Europy. Zaskoczone, niezbyt pewne, jak się zjawił tak nagle, zamarły na chwilę. Nie słyszały kroków na schodach. Z drugiej strony były przy oknie i nie widziały jak wchodził. Otrząsnęły się.

– Niech pan usiądzie, to trochę potrwa, bo musimy wydrukować. Może kawy?

– A chętnie, chętnie. Przed podwyżką dobrze jest się napić.

– Jaką podwyżką? – zapytała od niechcenia Dorota, pewna że chodzi o inny lokal. W końcu Zenobiusz był właścicielem budynku biurowego.

– No wiecie, inflacja i te sprawy. Od przyszłego miesiąca będzie o trzysta złotych więcej.

– Proszę pana, ależ my dopiero podpisujemy umowę, w której gwarantuje nam pan niezmienność czynszu przez rok! – Magda z wrażenia lekko oblała się niesioną kawą. Poziom jej oburzenia rósł dzisiaj stopniowo i nieubłaganie.

– Właśnie dlatego mówię o tym przed podpisaniem umowy. – Zenobiusz wydawał się niewzruszony. Dorota starała się skupić na tym, co mówił, gdzieś z tyłu głowy coś jej kołatało na temat logiki, jednak na powierzchnię wydobyło się tylko:

– Ależ pan się jednak przypalił w tym solarium. Bardzo boli? – ta czysta złośliwość zdziwiła nawet ją samą, bo pamiętała jak przejmował się wyglądem.

– To było przy spawaniu, proszę pani – podkreślił z wyrzutem. Po czym dodał – macie tu kota? Nie było nic na ten temat w umowie.

Spłoszone spojrzały na uchylony balkon. Faktycznie spał na krześle, jakby był tam od zawsze.

– Nie znamy go.

– To Bełkot.

Powiedziały to równocześnie i Zenobiusz nie wiedział, czy bardziej kłamią, czy bardziej go obrażają, i co go bardziej denerwuje. Żeby od razu bełkot? Zauważyły to.

– Proszę, to podpisana umowa. Zrobiłam korektę tego czynszu. – Dorota zrezygnowana podała mu kartki. Jednak Magda była już na wysokim poziomie oburzenia.

– A co tam się dzieje przed budynkiem? I dlaczego nas nikt nie poinformował?

– To ja już pójdę, wiecie, żona musi obejrzeć serial w telewizji – i, jakby to wszystko wyjaśniało, zniknął na ich oczach w czeluściach mapy Europy na ścianie. Kobiety zmarły.

– Magda, jak on wyszedł? Jak? – Dorota wolała się upewnić, że jej oczy są sprawne, lecz nie doczekała się odpowiedzi, bo w tym momencie wszedł jeden z robotników, którzy kopali dół przed biurem.

– Czy mógłbym skorzystać z wody? Musimy zrobić zaprawę cementową. Dwa pierwsze piętra są zamknięte. – stał z wiadrem i patrzył niepewnym wzrokiem.

– Ależ oczywiście, proszę bardzo. – Dorota odpowiedziała niemal automatycznie, bo właśnie przeniosła wzrok z mapy na kota, który siedział na wykładzinie i wbijał w nią pazury.

– A gdzie jest łazienka?

– Tu nie ma łazienki. – Magda uznała, że nie zasługuje na taka nazwę pomieszczenie, z którego korzystali. Robotnik osłupiał. Lekko wytrzeszczył oczy w niemym zapytaniu, aż Dorota zorientowała się w sytuacji.

– No jest tylko kibel, taki mały.

– To czy mogę prosić o kubek? – robotnik wydawał się zdeterminowany, Teraz Dorota znieruchomiała i z nieodgadnionym uśmiechem przeniosła wzrok z kota na mężczyznę.

– Po co panu kubek? – Magda nie zrozumiała w pierwszej chwili.

– Przecież tam jest umywalka. Niech pan już idzie po tę wodę. – Dorota traciła już resztki powagi i patrząc w wyrzutem na kota zaczęła chichotać. Gdy facet tylko wyszedł, Magda dołączyła do koleżanki. Kot patrzył, niemal zainteresowany. A one śmiały się jeszcze jakiś czas, próbując różnych częstotliwości, dostrajając się do siebie, jednocząc drgania strun głosowych.  Działo się coś niezwykłego. Zmieniały się. Przeistaczały. Na szczęście to uczucie trwało tylko moment. Powoli się uspokajały i w miarę, jak ich śmiech cichł, Dorotę ogarniało przerażenie. „Co się dzieje? Czemu się tak zachowujemy?” Poszukała wzrokiem kota. Spojrzał na nią, jakby znał jej myśli, po czym wyszedł na balkon i zgrabnie zeskoczył. Rzuciła się z okrzykiem na balkon a Magda za nią. Spojrzały w dół, trzy piętra, spodziewając się małego ciała leżącego przed wejściem. Nic. Pusto. Oparły się o balustradę z mieszaniną ulgi, konsternacji i zmieszania. Popatrzyły w dal, na żyjące swoimi sprawami miasteczko.

– Coś się dzieje. Dorota, coś jest bardzo nie tak. – Magda popatrzyła na koleżankę i, jakby szukała u niej pomocy, wyczekująco znieruchomiała.

– No wiem. Tak. Ten szyld, te podwyżki. To jakiś koszmar. I robotnicy. – Zamyśliła się na chwilę. – Czy zauważyłaś, jak on wszedł?

– Nie, byłam odwrócona do okna. Ale widziałam jak wyszedł. Czy raczej nie wyszedł. Zniknął w ścianie. Nie zwariowałaś. Ani ja. To się zdarzyło.

– Może jednak wszedł drzwiami, ja też nie widziałam. Może nam się wydawało…

– Naprawdę tak myślisz?

– Nie.

– No widzisz. To tak nie gadaj. Jesienią pojedziemy do sanatorium w Druskiennikach na szkolenie, może nam pomogą. Zaczyna padać, chodź schowamy to krzesło do środka, żeby nie zmokło. Może to coś pomoże. – powiedziała Magda wyobrażając sobie kota szukającego miejsca do drzemki. Wtaszczyły ciężkie krzesło do biura i mimo deszczu wróciły na balkon, bo robotnicy powiększali zakres robót.

– Patrz, rozkopali już całe wejście! Co ten Zenobiusz tu wyprawia, no patrz, pokręciło go zupełnie! Jeszcze czynsz nam podnosi! – Magda namiętnie podnosiła poziom złości z takim zaangażowaniem, że Dorota zamierzająca uspokoić przyjaciółkę zmieniła zdanie i zaczęła przyglądać się z zainteresowaniem. Magda wyraźnie się rozkręcała.

– Cholera jasna z tymi ludźmi! Proszę natychmiast to uporządkować! Klienci nie mogą do nas dotrzeć! – krzyczała do robotników i świata jako całości. – Co pan tak patrzy! Pan bierze to wiadro i idzie do domu! Do pana mówię! Motyla noga! No w dziuplę, nie wytrzymam!

Dorotę zatkało na chwilę. Co ona wygaduje? Motyla noga? Ale Magda właśnie odreagowywała nagromadzone napięcie i chyba nie słyszała samej siebie.

– Faceci to myślą, że mogą wszystko, że nie muszą pytać, że świat jest ich! Na kurczaki niebieskie, co to ma być!? Proszę ten chodnik poukładać! Równiutko! Śmierć samcom! – rzuciła na koniec wyzywająco całemu światu i odwróciwszy się znieruchomiała na moment. Bełkot przechodził przez pokój, a w drzwiach mignęła sylwetka wycofującego się pośpiesznie pierwszego klienta. Minął się on z wchodzącym księgowym, który słysząc okrzyk końcowy, zatrzymał się jednak niezdecydowany. Dorota postanowiła ratować sytuację, choć uśmiech migoczący na jej twarzy nie wynikał, niestety z uprzejmości.

– Dzień dobry, proszę wejść. Kot ją zdenerwował – dodała tonem wyjaśnienia – może kawy?

– Tak, poproszę. To to jest samiec? Myślałem, że jest w ciąży? – Nietoperz najwyraźniej poczuł się lepiej widząc tylko dwie panie i żadnej męskiej konkurencji. Obleśny uśmiech podrywacza błąkał się już na granicy postrzegania, choć czekał jeszcze na dobry moment.

– Bo jest. – odparła niespeszona Dorota i dodała lekko konspiracyjnie – To Bełkot.

– Bełkot? – Księgowy, nie wiadomo czemu zniżył głos do szeptu. Rozmowa mu się nie kleiła. Znowu. Tymczasem Magda weszła na dobre do biura i zamknęła balkon.

– Dzień dobry, chce pan jechać do sanatorium? W Druskiennikach.

– A wyglądam na takiego, co potrzebuje? – obleśny uśmiech wypełzł na świat a księgowy wyprężył pierś i zsunął okulary.

– Oczywiście. Każdy księgowy po jakimś czasie musi się leczyć. – uśmiech zgasł, a jego właściciel jakby również. Magda ciągnęła dalej. Coś ją zmuszało. – Zwłaszcza, gdy będzie pan przebywał dłużej z nami, odpoczynek się panu przyda. A leczenie to już na pewno. – Nie wiedziała co się z nią dzieje. – A właściwie, to po co pan tu przyjechał? – jakiś błysk w jej oku sprawił, że Nietoperzowi spadły okulary. 

Dorota obserwowała scenę zafascynowana i zachwycona, jednak dla księgowego tempo okazało się za szybkie. Przeprosił i wyszedł do toalety. Dziewczyny chichotały nieco histerycznie przy biurku omawiając obleśność niektórych ludzi i zerkając na kota. Ten jakby czekał. A księgowy wrócił nieco spocony i od razu zaczął:

– Zapomniałem wystawić wam wczoraj rachunek – próbował trzymać się spraw zawodowych. Jednak dla Magdy to było za późno. Nie cierpiała bezczelnych podrywaczy.

– Brak lecytyny? W tym wieku? To jest bardzo niepokojące. To jak z tym sanatorium? Może jednak. Polecam pełen pakiet. – Jej uśmiech przybrał niebezpieczne odcienie a po chwili z czeluści wydobył się misterny chichot zabarwiony nutami złośliwości. Potem nastąpiły większe wybuchy niekontrolowanych parsknięć, które próbowała zakryć kaszlem. „Motyla noga, przecież on zaraz zrezygnuje z tej pracy!” pomyślała tylko, gdy tymczasem księgowy pośpiesznie wypisywał rachunek popijając zbyt gorącą kawę.

– I ręce się panu trzęsą. To straszne! Ile pan ma lat?

– Proszę, rachunek. Do widzenia. – nie patrząc już nikomu w oczy zbliżał się do drzwi.

– Do widzenia. Kiedy pan znowu przyleci?– zawołała za nim Magda śmiejąc się już na cały głos. Dorota dołączyła perliście.

– Nie wiem. Zadzwonię. – I uciekł. Śmiech wibrował, falami przebijał się przez obolałe twarze, zalegał w szczękach, przeciekał przez usta. Nie słyszały już nic poza śmiechem. Gdy tylko wygasał, podsycały go wyobrażeniami latającego po okolicy nietoperza.

– Jak myślisz, czemu nie skorzystał z balkonu?

– Może startuje z rozbiegu. – Kot obserwował je z satysfakcją. Wyraźnie zadowolony zeskoczył z balkonu, a one mogły się wreszcie uspokoić.

 

Na drugi dzień wydawało się, że będzie lepiej. Pogoda była piękna, słoneczko świeciło, Dorota z entuzjazmem wyszła do pracy, wzięła nawet podwórkową miotłę ze sobą, żeby zamieść chodnik przed wejściem do biura. Jednak gdy otworzyła drzwi, zamarła w pół kroku, bo pod nogami przemknął jej kot, a pamiętała, że wczoraj skakał z balkonu. „A ten skąd się tu wziął?”, podążyła za nim wzrokiem, gdy wychodził na klatkę schodową i zobaczyła Zenobiusza. Normalnie na schodach. Szedł do nich, więc weszli razem i Dorota nasłuchała się pretensji, że straszy się mu pracowników i że jak robi podwyżkę to nie trzeba być od razu takim złośliwym, i że on musi zrobić ten remont nawierzchni, bo żona lubi seriale, i taki rozgadany zniknął w mapie Europy. Dorota nakazała sobie spokój, obmacała ścianę z mapą, ale nie znalazła nic niezwykłego. Westchnęła ciężko nad stanem swojego zdrowia, nie wiedzieć czemu machnęła miotłą ze złością. Weszła Magda ze świeżym ciastem, zobaczyła Dorotę z miotłą i parsknęła śmiechem. Takim normalnym. Dorota też się uśmiechnęła.

– No wiem, jestem porąbana. Ale trzeba zamieść ten chodnik.

– Szłaś tak przez miasto?

– Tak, a co?

– No, brakuje ci tylko kapelusza. Ale przynajmniej mamy czym przeganiać kota.

– Kota zabiję przy najbliższej okazji. – zabrzmiało to całkiem poważnie. Dorota nie żartowała.

Dzień okazał się całkiem pracowity. Pierwszy klient był bardzo niezdecydowany, nie wiedział co wybrać, wciąż się zastanawiał, w końcu stwierdził, że jeszcze zapyta żonę, i że musi już iść, bo ma skarpetki do prania. Drugi, w białym podkoszulku i z wielkim sygnetem na palcu, wybierał coś bardzo ekskluzywnego, lecz tak grymasił, że dziewczyny zaczęły wykazywać pewne oznaki nerwowości. Magdzie struny głosowe zaczęły szwankować, na szczęście gość wstał, zapewnił, że ma kontakty i tego tak nie zostawi, musi się zastanowić, i wyszedł.

– Tylko nie za długo, bo miejsc zabraknie! – krzyknęła za nim Magda przewracając oczami.

Następna była pani, która chciała jechać z dziećmi.

– W jakim wieku dzieci?

– Dziesięć lat. Niektóre jedenaście. – Dorota spojrzała na klientkę z lekkim zaskoczeniem.

– A to ile razem osób? – zapytała delikatnie.

– Czterdzieści pięć. – Magda drukująca z tyłu oferty zakrztusiła się kawą.

– Ile? To przecież cała klasa!

– No tak, wie pani jak jestem wychowawczynią.

– Ale to trzeba będzie wynająć jakiś autokar. I to ten większy.

– Dlaczego większy?

– Bo w mniejszym mieszczą się tylko czterdzieści trzy osoby.

– Ale to dzieci. Można je jakoś upchnąć, na pewno się zmieszczą.

– To niemożliwe, przepisy nie pozwalają, a kierowca nigdy się nie zgodzi.

– Ale to są małe dzieci.

– Ale jemu zabiorą prawo jazdy.

– Ja nie rozumiem jak tak można. – Pani mocno się zdenerwowała. – Przecież to są koszty! Ja nie mogę sobie pozwolić na większy autokar.

– To niech pani zabierze dwie osoby mniej. – podsunęła konspiracyjnym szeptem Magda, jednak to była zła strategia.

– To wszystko przez Darka! Już ja z nim porozmawiam! Ale mnie zrobił. Żeby namawiać mnie na coś takiego! To przechodzi ludzkie pojęcie. Biedne dzieci. Od ust sobie odejmę a pojadą! Zobaczycie, jeszcze się okaże, kto tu wygra! – Reszta wypowiedzi zginęła w mroku schodów. Żarówka na korytarzu była przepalona i kobieta szybko osunęła się na półpiętro, krzycząc coś o Darku i jego pomysłach.

– Znasz Darka? – Magda na wszelki wypadek wolała znać wszystkie szczegóły zanim zadzwoni na pogotowie.

– Nie skąd. Ona jest pierwszy raz. Ale żeby całą klasą na terapię jechać, tego jeszcze nie słyszałam.

Wszedł Krzysiek.

– Jakaś kobieta leży na półpiętrze i jęczy.

– Tak, tak, wiemy. Wiesz, to tutaj normalne. –Dorota wskazała Magdę, która już dzwoniła po pogotowie.

– Na dole leży kobieta i kot się o nią ociera. Przyniosłem żarówkę. – Marcin pojawił się w drzwiach. Stał chwilę, z żarówką w ręku.

– Motyla noga. – mruknęła Magda, sama nie wiedząc dlaczego używa tych dziwnych wyrazów. – Idź, wkręć ją, bo ktoś tam się w końcu zabije. Zenobiusz chyba nie ma zamiaru dbać o takie szczegóły. Tylko mu znikanie w głowie. W dziuplę!

Potem sprawy szły już tylko gorzej. Właściciel pojawiał się i znikał przy ścianie z mapą Europy. Nietoperz jeszcze przyszedł, lecz mówił szeptem i spytał tylko raz, gdzie jest kotek. Gdy usłyszał ostre: „Bełkot?”, spanikował, pożegnał się i, na swoje nieszczęście, chciał wyjść przez balkon. Dziewczyny śmiały się przez pół godziny, spłakane i zmęczone nie zauważyły tych pierwszych, niepokojących zmian, które wtedy nastąpiły. Nie zauważyły, że dźwięk, który wydawały brzmiał chwilami jak skrzek, chwilami jak wycie. Przygarbiły się nieco, a w oczach pojawiła się niezwykła złośliwość. Zaczęły lubić kota, czekały na niego codziennie. Jednak klientów było niewielu a intuicja Doroty podpowiadała jej, że nie jest dobrze. Czasami czuła, gdzieś w środku, błyski przerażenia zakłócane szybko nerwowym chichotem. Ich biuro wysyłało ludzi na nowatorskie terapie psychologiczne, połączone z wakacjami, lecz teraz czuły, że same muszą na taką jechać. Nie tak to miało być.

 

Czuł, że są już gotowe. Postanowił trochę jeszcze je podręczyć, żeby potem były mu bardziej wdzięczne, w końcu najbardziej zależało mu na własnym dobrostanie. Już niedługo. Koty potrafią czekać.

 

Tego dnia składały choinkę po świętach. Ściągnęły pudło ze strychu i próbowały upchnąć sztuczne drzewko do środka.

– Chodź, pójdziemy z tym na balkon, bo strasznie tu naśmiecimy. – Dorota była już cała zakurzona, w sztucznych igiełkach. Potknęła się o pudło i uderzyła  o biurko. Spojrzała z wyrzutem na kota, który leżał na krześle, lecz on wytrzymał to spojrzenie i zmusił ją do odwrócenia wzroku. Magda otworzyła drzwi balkonowe i wytaszczyły wszystko na zewnątrz. Zabrały się do wciskania jednego w drugie. Jednak oporna choinka za nic nie chciała zmieścić się do wąskiego pudła. Gdy wreszcie z trudem upchnęły boczne gałęzie, drzewko utknęło i nie mogły wcisnąć góry. Mimo chłodnego, zimowego dnia, po chwili były już całe spocone i brudne.  Jedna z gałęzi mocno zadrapała Dorotę w rękę. Pociekła krew i natychmiast zjawił się kot, prychnął niespokojnie i zaczął chodzić w tę i z powrotem po balkonie.

– Ja będę ciągnęła pudło, a ty pchaj choinkę – zaproponowała Magda – A ten co tu się tak kręci?

Pomysł był dobry, jednak drzewko ani drgnęło. Zaczęły chichotać, z wielkim pudłem na małym balkonie, spocone, brudne i bezsilne.

– Może popodrzucamy, to samo opadnie? – Roześmiana Dorota też chciała wykazać inicjatywę. Kot miauczał, ogon wyprężony do góry, jak struna, wyginał się w znak zapytania.

Podrzucały chwilę jak szalone, ale pojawiły się tylko nowe zadrapania. Bełkot był coraz bardziej zdenerwowany. A one, im więcej niemocy w sobie odkrywały, tym bardziej się śmiały. I to odbierało im siły i wkrótce zataczały się na ściany, a podrapane ręce wyglądały okropnie.

– Zobacz co się z nim dzieje! Jakby oszalał! – Dorota otarła czoło, zostawiając na nim brudne ślady.

– To tak jak my!

Przez chwilę wydawało im się, że tak faktycznie się stało. Jak pudła mogą być tak złośliwe? W tym momencie przyszedł Marcin, zobaczył je na balkonie, podszedł, ocenił sytuację bez słowa, przyjrzał się chwilę choince, spojrzał na kota, na pudło, na spocone dziewczyny. Z niedowierzaniem popatrzył jeszcze raz. Sięgnął po drzewko i odkręcił je w połowie, i obie części włożył do pudła. Popatrzył jeszcze raz na dziewczyny i mrucząc coś o kobietach wyszedł z pudłem na strych. Wkrótce nastąpiły pierwsze chichoty. Zakurzone i zmęczone dziewczyny usiadły na podłodze balkonu i coś się wreszcie w nich otworzyło. Pozbyły się napięcia, rozluźniły mięśnie, i jak młode rozbrykane kotki, roześmiały się  dla samej zabawy. Jednak śmiech zmieniał się. Zanikły melodyjne, głębokie dźwięki, a ich tonacje dostroiły się, brzmienia dopasowały. To był już jeden, wspólny śmiech, nie dwa. Głęboki chichot poprzecinany żabimi okrzykami wypełniony był diabelskimi nutami i wpychał im do umysłów myśli, od których włosy stawały dęba. Najdziwniejszy był skrzek – chrapliwy, skrzypiący, wdzierał się najpierw sporadycznie, potem coraz częściej, aż usłyszeć można było, że przewija się teraz jak motyw przewodni. Ten dźwięk przeraził Dorotę, ale nie mogła przestać. Przeraził też Magdę, ale ona nie chciała tego przerywać. W jakiś sposób ją to zachwycało. Złapała jeszcze spojrzeniem oczy kota, który jak zaczarowany krążył wokół poranionej ręki Doroty. „To mój dzień”, zdawał się mówić.

 

„To mój dzień” pomyślał do jednej z ludzkich samic. Zapach krwi doprowadzał go do szaleństwa. Nie mógł sobie z tym poradzić, więc postanowił już nie czekać. Na swój koci sposób wiedział, że panuje nad czasem i przestrzenią tak, jak ludzie nie potrafią. I dlatego ludzie nigdy nie pojmą umysłu kota. I dlatego te dwie samice dziś będą jego.

 

Dorota zachłysnąwszy się tym okropnym skrzekiem, który wydobywał się z niej, zdołała nabrać powietrza. Przymknęła na chwilę oczy, a gdy je otworzyła czarny jak noc kot stał przed nią i wyraźnie wciągał zapach jej ręki. Zerkał to na nią, to na skaleczone ramię. W końcu skupił wzrok na kobiecie podnosząc nieco łeb. Wydawał się większy. Zamarła w bezruchu, bo nigdy nie patrzyli sobie w oczy z tak bliska, nigdy nie myślała, że ujrzy w jego spojrzeniu inteligencję. Prychnął cicho, ostrzegawczo, bez złości. Czuła jak narasta w niej przejmujący strach. Pełzał po plecach koronkowymi łaskotkami, wypływał rumieńcem na twarzy, stawiał włosy na karku. „Czego ja się tak boję?”, zastanawiała się i bała coraz bardziej. Jak sparaliżowana, nie mogła poruszyć ręką ani nogą. Zauważyła to Magda. I sięgnęła w jej kierunku. Prychnięcie, atak i krótki okrzyk nastąpiły niemal w tym samym momencie. Wycofała się szybko i opadła z powrotem na balkonowe kafelki.

 

„To mój dzień, a one są moje”, wiedział, że to nie będzie proste, ale nie robił tego pierwszy raz. Czuł jednak ekscytację, jak zawsze. Zapach krwi psuł nieco zabawę, rozpraszał, jednak podniecenie przyszło i tak. Uwielbiał swoją robotę.

 

Powietrze zrobiło się gęste. Widziały płatki śniegu spadające wokół nich na nieszczęsnym balkonie. Spadały jednak bardzo powoli, jakby przedzierały się przez wodę. Coraz trudniej było złapać oddech. Czuły, że unoszą się nad posadzkę, chciały krzyczeć, ale z ich ust wydobył się jedynie skrzek. Brakowało jednak powietrza. Dusiły się i jednocześnie zaczęły krążyć wokół siebie, ciasno stłoczone metr nad balkonem. Czarna bestia pod nimi wydawała z siebie jakieś jęki i wycia. Wszystko to tak nierealne, że aż śmieszne. Otumanione brakiem tlenu zdołały jeszcze spojrzeć na siebie w tym powietrznym tańcu, ostatkiem sił wyciągnęły ku sobie ręce i złapały dłonie. I wtedy kropla krwi ludzkiej spadła na nieprzygotowanego kota. Zasyczało. Gardłowy skowyt wydobył się z ciała zwierzęcia, które skoczyło nagle do góry wyginając się w konwulsyjnym skurczu. W tym momencie dziewczyny odzyskały oddech i opadły na balkon. Zaczerpnęły głęboko powietrze, jak gdyby wynurzyły się z wody. Płuca aż paliły ogniem. Poczuły ogarniającą je z każdej strony moc. Siłę. Potęgę. Uwolnioną i otulającą je swobodnie. Instynktownie obie zaczerpnęły i przyjęły ją do siebie. Czuły, jak napływa do nich, wypełniały się nią, niemal obżerały. Nie spodziewały się takiego uczucia wyzwolenia, kontroli nad światem, nad czasem, nad przestrzenią. Zaskoczone spojrzały jedna na drugą. Wyglądały dziwnie. Ktoś stojący z boku powiedziałby, że wiedźmowato. Jednak im się podobało. Usłyszały cichy dźwięk z boku (słyszały teraz niemal wszystko). Czarny mały kotek leżał tuż obok i pomiaukiwał. Oczy miał zamknięte.

– No chodź Bełkot, zajmiemy się tobą. – Magda nie miała już wątpliwości, czyją moc zabrała. I nigdy nie odda.

 

Następny dzień był magiczny. Patrzyły na siebie co chwilę i czuły się jak jedna osoba, w dwóch ciałach naraz. Uśmiechały się zachwycone, szczególnie wtedy, gdy zaczęły lewitować nad biurkiem. Wspaniała energia wypełniała je i otaczała jednocześnie. Dorota musnęła palcem biurko a to rozpadło się na kawałki z trzaskiem. Zaskoczona dziewczyna spadła na podłogę, trochę jak kot, na cztery kończyny. W drzwiach stał zdumiony Nietoperz.

– Co się stało z biurkiem? – zapytał przenosząc spojrzenie z biurka na Dorotę i z powrotem. Jego umysł odmówił oglądania lewitującej Magdy, która zresztą szybko zsunęła się na podłogę. Dorota w tym czasie podniosła się na nogi. Obie z promiennymi uśmiechami zwróciły się w stronę księgowego. „Nareszcie dostrzegły we mnie mężczyznę”, pomyślał zadowolony i była to jego ostatnia myśl jako człowieka.

 

Biuro wreszcie zaczęło prosperować. Oferty nowoczesnej terapii wyjazdowej sprzedawały się znakomicie, ale w dzisiejszym zestresowanym świecie należało się tego spodziewać. Bez względu na porę roku, biuro zapewniało atrakcję w postaci udomowionego nietoperza, a ludzie przychodzili też oglądać mapę Europy, na której niezwykle plastycznie ukazana była sylwetka człowieka ze spaloną twarzą. Niektórzy przysięgali, że czasem się rusza. Dziewczyny już nigdy nie musiały płacić za czynsz. Śmiały się często i głośno, a do domów wracały na miotłach, wiedząc, że nikt ich nie zauważy. Ich sylwetki na nocnym niebie były w stanie zobaczyć tylko koty i dzieci. Zmieniły też nazwę biura. „Terapia nie z tego świata” wydawała się odpowiednia. Ale przecież sama nazwa nie była aż tak ważna. Ważna była tkwiąca w nich siła. I odpowiedni, pozbawiony wszelkiej mocy, kot.

 

 

 

Koniec

Komentarze

JolkaK – nie wiem, ile masz lat i czy rzeczywiście w tym opowiadaniu – taki a nie inny klimat oraz akcję, ma mieć twoje opowiadanie?

Przed przystąpieniem do pisania, mogłabyś się zastanowić – czy TEMAT opka, które chcesz napisać, zainteresuje więcej niż JEDEN procent czytelników, czy wolałabyś jednak sporo więcej? Podobno po to piszemy, żeby było czytane i żeby czytający wyniósł z tego jakąś WARTOŚĆ!

Dotyczy to np. tego opowiadania: przeciętne biuro, młodzi ludzie, urządzanie biura, KOTY (gł. bohaterowie) na balkonie, pan Zenobiusz, który nagle podnosi czynsz, upadający i podnoszący się koledzy, chichoczące (bez przerwy) dziewczyny, budowlańcy nie dający sobie rady z budową, kot zmienia zachowanie dziewczyn, itp.

Poniżej – tematyka – „wyrywki” z tekstu, dla zobrazowania – jak „po kolei” zmienia się akcja.

Szyld, podwyżki robotnicy – koszmar.

Kot znika w ścianie.

Dlaczego akurat Druskienniki – to ma wpływ na akcję?

„Wentylowała nagromadzone napięcie” – ???

Księgowy wyszedł do toalety.

Zenobiusz znika w mapie Europy.

Miotła – mamy czym przeganiać kota.

Klasa 43 dzieci – może dwoje mniej lub ścisnę je w busie…

Kot ociera się o samicę, kobietę.

Choinka na balkonie i kot?

15 raz zaczęły chichotać!

Śmiech dziewczyn zmieniał się w skrzek – Magdę to zachwycało.

Zapach krwi ludzkich samic doprowadza Bełkota do szaleństwa – te dwie samice będą dziś jego. Wciągał zapach jej ręki??

Nigdy nie myślała, że ujrzy w jego spojrzeniu inteligencję.

Pełzał po plecach koronkowymi łaskotkami, wypływał rumieńcem na twarzy, stawiał włosy na karku – no, nie wiem…?

Zapach ludzkich samic – wcześniej doprowadzał go do szaleństwa – a teraz nagle „psuł nieco zabawę, rozpraszał, jednak podniecenie przyszło i tak”??

I wtedy kropla krwi ludzkiej spadła na nieprzygotowanego kota. Zasyczało. Gardłowy skowyt wydobył się z ciała zwierzęcia,

Wglądały wiedźmowato – kot im to ofiarował – zaczęły unosić się nad biurkiem.

Biuro wreszcie zaczęło prosperować.

Do domów wracały na miotłach.

Sumując – na twoim etapie pisania – uważam to za ważne!

Piszesz, że rozpoczynasz przygodę z pisaniem. O.K. Ponawiam pierwsze zdanie mojego komentarza:

Czy rzeczywiście w tym opowiadaniu – taki a nie inny klimat ma mieć twoje opowiadanie?

Przed przystąpieniem do pisania, mogłabyś się zastanowić – czy TEMAT opka, które chcesz napisać – zainteresuje więcej niż JEDEN procent czytelników, czy wolałabyś jednak sporo więcej?

Po to piszemy, żeby było czytane i żeby czytający wyniósł z tego jakąś WARTOŚĆ!

Warto się nad tym dłuuugo zastanawiać.

Pozdrawiam

LabinnaH

Hej!

Coś tam wyłapałem. Raczej mało, bo na przecinkach się nie znam, więc choć tu i tam mi zgrzytało, to się nie wypowiadam. Tym niemniej tutaj ewidentnie wkradł się jakiś bubel:

Poszło szybko tym razem, Zerkali niespokojnie na wciąż chichoczące kobiety.

Przypuszczam, że miała być kropka.

– Mam wrażenie, że to przez kota. – rzuciła Dorota.

“Kota” rymuje się z “Dorota”. Uważaj na rymy wewnętrzne, chociaż ten akurat nawet cieszy oko. Poza tym, źle zapisujesz dialogi. Tu masz poradnik: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

Paniczne iskierki można było dostrzec w oczach dziewczyny.

Trochę słaby szyk. Czy paniczne iskierki stały się nagle bohaterem? Moim zdaniem brzmi lepiej: “W oczach dziewczyny można było dostrzec paniczne iskierki.”

Ponieważ w jej poczuciu, to zwierzę wywoływało ataki śmiechu, musiała się przygotować na trudne dni i na to, co mogło się zdarzyć.

Ojej. Co to za zdanie. Czemu zaczynasz od “ponieważ”? Poza tym “trudne dni” brzmią trochę jak problemy w związku i odrobinę zahaczają o “te dni”, a nie niepokojący wpływ kota, więc całość wygląda groteskowo. Sugeruję: “Jak zdążyła się przekonać, to zwierzę wywoływało ataki śmiechu. Nie wiedziała jednak, co jeszcze mogło się zdarzyć.”

Marcin z Krzyśkiem spojrzeli na kota, jakby dopiero teraz go zauważyli naprawdę.

Nie chciałbym wchodzić w neurobiologiczne i filozoficzne dyskusje dotyczące postrzegania i pamięci, ale w naszym kontekście zupełnie wystarczy założyć, że mogli go po prostu zauważyć albo nie, więc to “naprawdę” jest zbędne.

Ale Magda właśnie wentylowała nagromadzone napięcie i chyba nie słyszała samej siebie.

Wentylowała? Studiuję medycynę i od razu mi się to kojarzy z wentylowaniem pacjenta, który ma zatrzymanie krążenia. Ewentualnie wymianę powietrza w płucach można nazwać wentylacją. Ale zdenerwowana Magda? Może po prostu “odreagowywała” albo “dawała upust”. Będzie zgrabniej.

– Faceci to myślą, że mogą wszystko, że nie musza pytać, że świat jest ich!

Brakuje ogonka.

– Czy pan jest kawalerem? Bo jeśli pan ma dziewczynę, to musimy z nią porozmawiać. Proszę z nią przyjechać, lub przylecieć… Koniecznie. Ona musi się dowiedzieć.

W tym fragmencie nie ma błędu, ale problem w tym, co zawiera. Zapamiętałem, że Nietoperz wspomniał o żonie. Skoro więc ja, czytelnik, to zapamiętałem, dobrze by było, gdyby bohaterka też. Oczywiście mogła go nie słuchać, ale wtedy wartałoby jakoś to ograć w dialogu. Tymczasem Nietoperz po prostu wychodzi do toalety. To tylko przykład, ale ogólnie sprawia to wrażenie, że Twoje dialogi nie mają uzasadnienia, są pustymi kwestiami dla samych kwestii.

Jej uśmiech przybrał niebezpiecznych odcieni a po chwili z czeluści wydobył się misterny chichot zabarwiony nutami złośliwości.

Uśmiech przybrał niebezpiecznych odcieni? Jakiego koloru? Trochę mi tu tego brakuje. A te “czeluście” to jakie są? Piekielne, czy tylko gardzieli? Skoro popadasz w taki groteskowy ryt, myślę, że dobrze by było dopowiedzieć pewne sprawy, tak by komizm nie wynikał z niedopowiedzeń, ale z tego, jak zestawiasz ze sobą słowa.

Widzę, że LabinnaH już Cię odwiedził i spełnił dobrze rolę surowego redaktora. Ja w gruncie rzeczy mam podobne przemyślenia. Ale żeby się tak nie powtarzać, zacznę z innej strony: serwujesz nam opowiadanie o magicznym(?)opętanym(?)kosmicznym(?) kocie, więc i ja powiem coś o kocie, ale tym razem Schrödingera. Pozwolę tu sobie na lekki wtręt felietonistyczny: kiedy sięgam po książkę, o której słyszałem ale jej nie czytałem, albo, niech będzie, klikam w opowiadanie na portalu Nowa Fantastyka, nie wiem jeszcze, jaki będzie ten tekst. Można powiedzieć, że znajduje się on w swoistej superpozycji. Może się okazać zarówno dobry, albo zły. Całe szczęście, że literatura nie jest tak zero-jedynkowa jak mechanika kwantowa i na ocenę tekstu przeze mnie jako czytelnika wpływa spektrum rzeczy.

Przede wszystkim język. Twój jest raczej poprawny, ale momentami niezgrabny, o czym już pisałem. Potem wydarzenia. Z tym jest gorzej. Widzę, że starałaś się maksymalnie udziwnić normalne, monotonne wydarzenia – swoją drogą, najtrudniejszy temat do przedstawienia w literaturze – ale, no, nie wyszło Ci to dobrze. Przede wszystkim ten okropny chichot, ciągły, nieustający, n i e w y j a ś n i o n y . Pisał już o tym LabinnaH – więc nie będę się rozwodził. W mojej głowie po prostu kotłują się pytania: po co? Dlaczego? Cóż, wiem, po co. To miała być ta dziwność. Ale dziwność musi mieć też sens. Nie wiem, czy czytałaś Mistrza i Małgorzatę, czy to celowe nawiązanie. Jeśli nie, warto zapoznać się z fragmentem, gdzie Korowiow (bodajże) rzuca urok na pracowników teatru. Jeśli tak, cóż, porwałaś się naprawdę na wyżyny. Żeby jednak wyciągnąć z tego jakąś lekcję, zwróć uwagę, jak tamtą scenę skonstruował Bułhakow: mamy punkt wyjścia, w postaci śpiewania piosenki przez pracowników. Mamy też jakąś myśl się za tym kryjącą. U Ciebie tego nie ma. Nie ma genezy dziwnego śmiechu. Nie ma uzasadnienia.

Oczywiście rozumiem, że to historia o pracownicach biurowych stających się czarownicami. Tutaj jednak pojawia się kolejny problem: zaczynasz zupełnie inaczej, niż kończysz. To zupełnie różne konwencje. Można to nazwać klimatem, itd. I tutaj podpisuję się pod słowami LabinnaHa. Dobrze jest przemyśleć przed pisaniem ogólny charakter opowiadania. Jeszcze lepiej, kiedy to, co napiszemy, okaże się spójne i nie będzie wzbudzało dysonansu. Nad tym zdecydowanie musisz poćwiczyć.

Nie rozumiem też, czemu wprowadziłaś dwie bohaterki. Niczym się one od siebie nie różnią, nawet nie czułem potrzeby rozróżniania wypowiedzi jednej od drugiej. Czy chodziło o pomysł grupy czarownic? Skoro jednak tak, to powinny być trzy, typowo: starucha, matka i dziewczyna. Jak u Pratchetta. Tam jednak każda z bohaterek miała swoją osobowość, swoje motywacje i swoje manieryzmy. U Ciebie są jak dwie krople wody. Że o męskich, jednowymiarowych bohaterach nie wspomnę. Czy naprawdę chciałaś pokazać Nietoperza tylko poprzez pryzmat jego obleśnego uśmiechu?

Reasumując, dużo (niepotrzebnych) wydarzeń i wypowiedzi, dość chaotycznie, bez wyraźnej myśli, która by to spinała poza ogólnym pomysłem. Ale za to sam pomysł wydaje mi się ciekawy. Sposób, w jaki konstruowałaś zdania, ogólnie również mi się podobał. Choć momentami krótkie, jak serie karabinowe, jednak miały przez większość tekstu swój rytm. Pisać więc umiesz.

Choć to może jeszcze nie udana twórczość, wierzę w Ciebie. To wszystko wymaga praktyki, dużo praktyki. I odwagi, by konfrontować się z opiniami innych. Mam nadzieję, że te moje okażą się choć trochę pomocne.

Pozdrawiam,

Maldi

No i dostałam po głowie, ale jak inaczej człowiek ma się czegoś nauczyć? Przyjmuję na klatę. 

LabinnaH, czy to, ile mam lat, ma znaczenie? Mam dużo. Bardzo dużo. Co nie zmienia faktu, że się uczę pisania. Niektóre rzeczy wiem, że mi wychodzą lepiej, niektóre gorzej. Cenne jest to, że właśnie dowiedziałam się, że mam kłopot z planowaniem fabuły. I to muszę poprawić. Przyznaję Ci (po bólach zranionej duszy i przemyśleniach) rację, co do niepotrzebnych wydarzeń i ich nagromadzenia. Twardo stawiasz sprawę i to budzi automatyczny sprzeciw. Jednak, niestety, masz rację. Dziękuję za tą lekcję surowy redaktorze. 

Maldi, o jak fajnie, że dostałam analizę treści! Dzięki! Teraz widzę, że to takie oczywiste, co piszesz! Mimo krytyki, paradoksalnie, dodałeś mi skrzydeł, bo wiem, co jest źle. Czytałam dużo książek, Bułhakowa również, poszukam i zerknę, jak on to rozegrał. Mój mąż z kolei powiedział, że to przypomina “Poniedziałek zaczyna się w sobotę” Strugackich.

Poradnik z zapisu dialogów bardzo mi się przyda, dzięki za link, poszukam sobie jeszcze coś o przecinkach. 

Uff, dużo roboty przede mną, ale postanowiłam się nie poddawać. Zrobię korekty, jednak całego opowiadania chyba nie dam rady poprawić, bo trzeba by je napisać na nowo… hm.

 

Cześć, Jolko!

 

To ja, Twój piątkowy dyżurny!

Początek jest bardzo rwany i monotonny.

Siedział i patrzył z zainteresowaniem, jak dwie kobiety pochylają się nad biurkiem. Zajęte, nie zauważyły, kiedy wszedł do pokoju. Ale to normalne, przecież chodził bardzo cicho. Nikt tak nie potrafił. No, chyba że drugi kot. Polizał leniwie łapę i ponownie wpatrzył się w ludzkie samice. Mówiły ostatnio dziwne rzeczy. I dziwnie się śmiały. Coraz dziwniej. Podobało mu się. Był stuprocentowym kocurem, lubił takie klimaty. Musi tylko w odpowiednim czasie zwrócić na siebie uwagę, żeby dostać jedzenie. Ta szklanka na stoliku będzie dobra.

Zwróć uwagę, że używasz cały czas prostych zdań, przez co rytm jest właśnie taki rwany. Kilka z nich można połączyć, by było bardziej różnorodnie, tym bardziej że nie jest to scena dynamiczna, gdzie ma się dużo i szybko dziać, tylko spokojny opis.

– Powiedz, że to niemożliwe, proszę Cię. – Dorota wpatrywała się w stos rachunków z niedowierzaniem i podejrzliwością. Wczoraj wszystkie rachunki się zgadzały.

powtórka

ale ona miała swoją intuicję.

tę – choć warto to sprawdzić, bo 100% pewny nie jestem

Jedna z półek zaczęła się wręcz rozklejać.

Nie za szybko? :P 

Niech pan usiądzie. – właściwie to już siedział.

Właściwie – dużą literą

wybiegła do kantorka/łazienki.

oj, ten ukośnik brzydko wygląda – może lepiej po prostu “łazienki”, albo “kantorka”, albo “kantorka pełniącego również funkcję łazienki”, choć nie wiem, czy jest nam aż tyle informacji potrzebnych.

– Ładny kotek – próbował mężnie(+.) – Czy był szczepiony?

brakuje kropki

– Z jednym i drugim. – zabrakło mu przez moment werwy do rozmowy

Zabrakło – dużą literą.

Ogólnie zapis dialogów jest do poprawy, trzeba się temu przyjrzeć. Polecam poradnik fantazmatów.

 

Przyszedł księgowy podpisać umowę, a trochę myślałem, że to dziewczyny mają biuro rachunkowe. Czym one się w zasadzie chcą zajmować?

Ok, mają biuro podróży – albo mi to umknęło, albo dowiadujemy się tego dopiero w połowie tekstu.

 

Trochę tracisz wiarygodności na pierdołkach – podpisywanie umowy wynajmu dopiero po wprowadzeniu, to raczej kiepski pomysł – nie wiem, czy ktoś udostępnia lokal przed podpisaniem umowy, a co za tym idzie, nie będzie podwyżki czynszu. Do tego choinka. Dziewczyny ściągają karton ze strychu – mają strych? Nie mają porządnej łazienki, a mają strych. To mi się nie klei.

Chronologia jest też niejasna – zaczyna się w, nazwijmy to, momencie 0. Później przeskakujemy do momentu “-7 dni”, potem nagle jest po świętach, czyli… no właśnie? +30 dni? Nie mam pojęcia ile czasu minęło.

I to odbierało im siły i wkrótce zataczały się na ściany, a podrapane ręce wyglądały okropnie.

One są na balkonie, tak? Trochę się boję, że wypadną ;)

W dość rozbudowanych opisach masz też dużo rzeczy powiedzianych wprost: “wyglądały okropnie”, “doprowadzał go do szaleństwa” itd. W myśl zasady Show, don’t tell lepiej takie rzeczy opisać – jak wyglądają reakcje bohaterów itd.

Właśnie – rozbudowanie opowiadania. 34k znaków, a nie wydarzyło się zbyt dużo, a do tego pospieszne zakończenie. Sposób narracji jest zbliżony raczej do tego, jaki znajdujemy w książkach – sceny są względnie długie, między wypowiedziami jest sporo opisu i nie przeszkadzało mi to jakoś – mimo usterek, których część wypisałem powyżej, przez tekst szedłem względnie gładko. Miałem ochotę do przyczepiania się do jeszcze kilku rzeczy, ale zrezygnowałem, bo uważam, że można to zrzucić na karb konwencji.

Czyli kolejny punkt – klimat opowiadania. Mi pasuje. Jest lekko absurdalny, z humorem (to zawsze najtrudniejsza rzecz, ale nic mnie w humorze nie zraziło, choć ani razu też nie ryknąłem :P ot, podniosłem kąciki ust :)), w kociej otoczce. Przez moment bałem się, że pójdziesz w jakąś makabrę i kot te kobiety zje, albo inaczej…. zbeszcześci, ale na szczęście nie odeszłaś od swej konwencji i zakończyłaś w tym samym klimacie.

Z drugiej strony zakończenie mnie rozczarowało, bo było zbyt pospieszne. Wcześniej budowałaś każdą scenę, opisywałaś nawet aż za dużo, a na końcu szast-prast, był kocur, jest kotek, był Pan-Nietoperz jest Nietoperz-Nietoperz i mamy dwie wiedźmy, których biznes idzie teraz wzorowo. Zabrakło mi kociej perspektywy (bo przecież robiłaś wstawki z kociej głowy), ale też fajniejszego zarysowania wszystkich skutków przemiany w wiedźmy.

Dlatego tutaj popracowałbym nad proporcjami tekstu – można skrócić niektóre sceny w pierwszej połowie, czy nawet trochę później, żeby zrobić miejsce na ładniejsze zakończenie.

Jest na pewno nad czym pracować, ale jest też z czym pracować :) jeśli coś napisałem niejasno, to pytaj – spróbuję wyjaśnić.

Pozdrawiam i powodzenia w dalszej pracy twórczej!

 

EDIT: Nie czytałem wcześniejszych komentarz, bo mi się nie chciało :P ale widzę końcówkę Twojego:

Uff, dużo roboty przede mną, ale postanowiłam się nie poddawać. Zrobię korekty, jednak całego opowiadania chyba nie dam rady poprawić, bo trzeba by je napisać na nowo… hm.

Zazwyczaj w opowiadaniach poprawia się technikalia, rzadziej wprowadza poważne zmiany. Szczególnie, że już kilku czytelników było – raczej nikt nie będzie chciał czytać drugi raz tego samego. Mi osobiście rzeźbienie w już opublikowanym tekście przychodzi bardzo opornie :P

Polecam wrzucić tekst na betę, wtedy będziesz miała 2-3 pierwsze opinie i opublikujesz już wygładzony tekst, nawet jeśli będzie trzeba go przerobić :)

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Nie ma co powtarzać po przedpiścach, bo niczego nowego nie dodałbym. Najbardziej mi szkoda, że we finale nie zachowałaś tempa z początku i środka opowiadania – albo odwrotnie, troche rozwlekłas rzeczony początek i środek. No, ale bywa tak na początku drogi, więc zamiast załamywać się albo złościć – nie wiadomo po co i na co / kogo – zakasz rękawy, jak się to kiedyś mówiło. Potencjału nikt Tobie nie odmówi…

Pozostaję z przekonaniem, że Twój najdalej szósty tekst będę czytał z przyjemnością równą towarzyszącej lekturze dwóch pierwszych.

Krokus, dziękuję pięknie dyżurnemu za wkład w rozwijanie mojego pisarstwa! Gdzie się dało, to zrobiłam poprawki. Czytam sobie teraz tutejsze poradniki o interpunkcji i dialogach. :) 

 

“Jedna z półek zaczęła się wręcz rozklejać.

Nie za szybko? :P “

No właśnie, tak kiedyś miałam, że beznadziejna płyta mdf, jak tylko dostała wody z deszczu, to spuchła i się rozeszła. Niemal natychmiast. Ale to było kiedyś… :)

 

“ wkrótce zataczały się na ściany, a podrapane ręce wyglądały okropnie”.

One są na balkonie, tak? Trochę się boję, że wypadną ;)

 

No nie wypadną, bo to był taki balkon z trzema ścianami. :D No wiem, nie opisałam tego. Muszę zwrócić uwagę na logikę. Z tym strychem również. 

Dzięki za cenne wskazówki dotyczące tekstu jako całości. Wchłaniam wszystko.

 

AdamKB, dziękuję za słowa otuchy, zakasuję rękawy i byle do szóstego tekstu! :D

Że kot okaże się istotną postacią w tej historii, wiadomo od początku. I całe szczęście że Bełkot jest, bo przynajmniej gwarantuje pewną, choć dość wątłą, dozę tajemnicy i fantastyki.

A opowiadanie, no cóż… Niestety, nie porywają dość rozwlekle opisane perypetie towarzyszące otwarciu biura, a kolejno pojawiające się postaci też nie wnoszą wiele nowego. Bo co my tu mamy – najpierw typowe zagospodarowanie pomieszczeń, potem sporo kawy i ciasta. Mało przekonujące zachowanie właściciela budynku i takież pana księgowego, niezdarnie pomagający i doznający przy tym urazów chłopcy bohaterek, gdzieś w tle robotnicy kopiący dół i w tym wszystkim dziewczyny – co rusz opanowane napadami śmiechu, co, moim zdaniem, opowiadania wcale nie czyni zabawnym, a w pewnym momencie zaczyna nawet irytować.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

No cóż… Pierwsze koty za płoty. Pozostaję z nadzieją, że Twoje przyszłe opowiadania okażą się znacznie ciekawsze i zdecydowanie lepiej napisane.

 

JolkoK, a może zechciałabyś zilustrować któreś ze swoich przyszłych opowiadań? :)

 

– Po­wiedz, że to nie­moż­li­we, pro­szę Cię.– Po­wiedz, że to nie­moż­li­we, pro­szę cię.

Zaimki piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

w stos ra­chun­ków z nie­do­wie­rza­niem i po­dejrz­li­wo­ścią. Wczo­raj wszyst­kie ra­chun­ki się zga­dza­ły. → Czy to celowe powtórzenie?

 

ale ona miała swoją in­tu­icję. → …ale ona miała swoją in­tu­icję.

 

więc nie za­po­wia­da­ło się cięż­ko. → …więc nie za­po­wia­da­ło się źle.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

– Na­mę­czę się, na­no­szę i jesz­cze na darmo! – humor psuł mu się coraz bar­dziej. → Didaskalia wielką literą.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

– Co się stało? – krzyk­nę­ły obie zgod­nym chó­rem. → Skoro krzyknęły, to pytajniku przydałby się wykrzyknik.

 

– Spadł mi szyld – jęk­nął Krzy­siek gdzieś z cze­lu­ści scho­dów. Dziew­czy­ny razem z Mar­ci­nem po­mo­gły mu wy­grze­bać się spod zwo­jów re­kla­my. → Narracji nie zapisujemy z didaskaliami. Winno być:

– Spadł mi szyld – jęk­nął Krzy­siek gdzieś z cze­lu­ści scho­dów.

Dziew­czy­ny razem z Mar­ci­nem po­mo­gły mu wy­grze­bać się spod zwo­jów re­kla­my.

 

W jej gło­sie była tro­ska, lecz na twarz wy­pełzł jej dziw­ny uśmiech. Pró­bo­wa­ła się po­wtrzy­mać, lecz to było sil­niej­sze od niej. Jakaś dziw­na at­mos­fe­ra wokół niej spra­wia­ła, że wszyst­ko to wy­da­wa­ło jej się ko­micz­ne. → Nadmiar zaimków. Literówka. Powtórzenia.

 

Ah tak, to praw­da. Ach tak, to praw­da.

Ah to symbol amperogodziny.

 

Do­ro­ta par­sk­nę­ła z tyłu, krót­ko i na szczę­ście cicho.Parskniecie w tyłu zabrzmiało cokolwiek dwuznacznie… ;)

 

Magda chwy­ci­ła szklan­ki i wy­bie­gła do kan­tor­ka/ła­zien­ki. → Jakoś nie bardzo umiem zobaczyć pomieszczenie, będące jednocześnie łazienką i kantorkiem.

 

Nie­to­perz czuł, że od­zy­sku­je nieco grunt pod no­ga­mi. → Literówka.

 

– To może pod­pisz­my umowę na usłu­gi księ­go­we.– To może pod­pisz­my umowę na usłu­gi księ­go­we.

 

– Jaką pod­wyż­ką? –za­py­ta­ła od nie­chce­nia Do­ro­ta… → Brak spacji po drugiej półpauzie.

 

Magda z wra­że­nia ob­la­ła się lekko nie­sio­ną kawą. → Na czym polega lekkie niesienie kawy?

A może miało być: Magda z wra­że­nia lekko ob­la­ła się nie­sio­ną kawą.

 

Magda nie­zro­zu­mia­ła w pierw­szej chwi­li.Magda nie­ zro­zu­mia­ła w pierw­szej chwi­li.

 

Niech pan już idzie po wodę.Niech pan już idzie po wodę.

 

no patrz, po­krę­ci­ło go zu­peł­nie! Jesz­cze czynsz nam pod­no­si! – Magda na­mięt­nie pod­krę­ca­ła po­ziom… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Jej uśmiech przy­brał nie­bez­piecz­nych od­cie­ni… → Jej uśmiech przy­brał nie­bez­piecz­ne od­cie­nie

 

Mag­dzie unio­sły się już stru­ny gło­so­we… → Jak unoszą się struny głosowe?

 

Do­ro­ta wska­za­ła na Magdę… → Do­ro­ta wska­za­ła Magdę

Wskazujemy kogoś, nie na kogoś.

 

w końcu naj­bar­dziej za­le­ża­ło mu na swoim do­bro­sta­nie. → …w końcu naj­bar­dziej za­le­ża­ło mu na własnym do­bro­sta­nie.

 

Za­bra­ły się za wci­ska­nie jed­ne­go w dru­gie.Za­bra­ły się do wciskania jed­ne­go w dru­gie.

http://filologpolski.blogspot.com/2016/11/brac-siewziac-sie-za-cos-brac-siewziac.html

 

Kot miał­czał, ogon wy­prę­żo­ny do góry… → Kot miauczał, ogon wy­prę­żo­ny do góry

Sprawdź znaczenie słowa miałczeć.

 

Naj­dziw­niej­szy był skrzek – chra­pli­wy, skrzy­pią­cy, wdzie­rał się naj­pierw spo­ra­dycz­nie, potem coraz czę­ściej, i wy­da­wa­ło się, że prze­wi­ja się teraz jak motyw prze­wod­ni. Ten skrzek prze­ra­ził Do­ro­tę… → Powtórzenia. Lekka siękoza.

 

nie mogła po­ru­szyć ręką ani nogą. Za­uwa­ży­ła to Magda. I ru­szy­ła w jej kie­run­ku. → Nie brzmi to najlepiej.

 

Czuły, że uno­szą się nad zie­mię… → Czuły, że uno­szą się nad podłogę/ posadzkę

Na balkonie nie było ziemi, była podłoga.

 

W tym mo­men­cie dziew­czy­ny od­zy­ska­ły od­dech i opa­dły na zie­mię.W tym mo­men­cie dziew­czy­ny od­zy­ska­ły od­dech i opa­dły na podłogę.

 

Czar­ny mały kotek leżał tuż obok i po­miał­ki­wał.Czar­ny mały kotek leżał tuż obok i po­miauki­wał.

 

Uśmie­cha­ły się za­chwy­co­ne, szcze­gól­nie wtedy, gdy za­czę­ły uno­sić na biur­kiem. → Literówka. Co zaczęły unosić nad biurkiem?

A może: Uśmie­cha­ły się za­chwy­co­ne, szcze­gól­nie wtedy, gdy za­czę­ły lewitować nad biur­kiem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, poprawiłam, ale sama już widzę jak dużo niedociągnięć ma to opowiadanie. Następnym razem wrzucę na betalistę, jak tylko doczytam, jak to zrobić. Dziękuję za pochylenie się nad tekstem. Nie wiedziałam, że Ah to symbol amperogodziny! laugh

Pozdrawiam!

Jolko, bardzo się cieszę, że uznałaś uwagi za przydatne. Jestem pewna, że z czasem będziesz pisać coraz lepiej. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Na plus dla mnie dialogi – brzmią całkiem fajnie, na pewno na tyle by mnie kupić.

Reszta rzeczy opisana przez poprzednie komentarze. Zabrakło mi jakiejś wyraźnej nunty tematycznej idącej przez tekst, bo samo otwarcie biura to mało. Do tego nierowne tempo, przyspieszające na sam koniec, jakby gonił Ciebie jakiś limit wyrazów :)

Na koniec, ode mnie, przydatne linki:

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Poradnik Issandera, jak dostać się do Biblioteki ;)

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842782 

Opis funkcjonowania portalu i tutejszych obyczajów autorstwa Drakainy:

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842842 

Powodzenia!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

NoWhereMan, dziękuję za cenne uwagi! No i linki! Super, mam wszystko w jednym miejscu! Ten portal jest pod tym względem niesamowity! Jeszcze raz dzięki, pędzę pisać coś lepszego! Jak to jest, że człowiek zwykle nie lubi krytyki, ale tutaj ona dodaje skrzydeł? Nie wiem, jak to się dzieje… Magia portalowa?

pozdrawiam serdecznie

JolkaK

Czyli tak się zostaje wiedźmą – trzeba wydrenować kota z magicznej energii? Cóż, należało się sierściuchowi.

Faktycznie, dziwne jest podpisywanie umowy najmu już po wprowadzeniu się. Dla obu stron ryzykowne…

Babska logika rządzi!

Ostrzeżenie: Dziewczyny działające razem mogą nawet magicznego kota pozbawić mocy! :)

Finkla, to dawne czasy są, więc z tą umową to akurat naprawdę tak było. No, ale cóż czasy się zmieniają…

Koala75, no wiesz, dziewczyny w ogóle są niebezpieczne, he, he. 

 

pozdrawiam cieplutko!

Nowa Fantastyka