- Opowiadanie: Gurgaon - Vox de non esse

Vox de non esse

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Vox de non esse

 

Już od najmłodszych znanych mi lat żyłem w poczuciu grozy. Straciłem pamięć w wieku ośmiu lat, w wyniku wypadku na schodach. Przez to nie pamiętałem swojego ojca, który, jak to mówiła matka, trafił do szpitala psychiatrycznego, ponieważ „widział duchy”, a następnie skończył ze sobą, bo rzekomo zjawy wyjawiły mu, iż w krainie zmarłych jest lepiej niż wśród żywych. Mówił coś też o doznawaniu zakrzywienia czasoprzestrzeni. Sądziłem, że podobny los w postaci choroby psychicznej czeka także i mnie.

Dodatkowo mam poważną wadę serca, która jest dla mnie praktycznie rzecz biorąc wyrokiem śmierci; według przewidywań nie doczekam na tym świecie swoich czterdziestych piątych urodzin, chyba że ktoś dokona w tym czasie wielkiego odkrycia naukowego. Wiele osób uważa to za potencjalnie wielką stratę z powodu mojego rzekomego talentu artystycznego, który zwykle przeradza się w maestrię dopiero w późniejszym wieku. Lecz, jak się okazuje, znacznie więcej wielkich talentów przepada bezpowrotnie, podczas gdy ludzie nie mrugają nawet na to okiem.

Na domiar złego zakochałem się nieszczęśliwie w zakonnicy, siostrze Hiacyncie, którą poznałem podczas jednych rekolekcji. Nie trzeba chyba dodawać, że nie mogłem podążać w prawdziwym życiu za takim uczuciem. Straciłem naprawdę sporą część radości młodych lat na kontemplowanie swojej nieszczęśliwej miłości – czas, którego zapewne już nie odzyskam. Czas szczególnie cenny zważywszy na to, iż najprawdopodobniej nie będzie mnie długo na tym świecie.

Jedna moja rozmowa z ową kobietą szczególnie zapisała się w mojej pamięci. Siostra wykładała niegdyś nauczanie Kościoła w sprawie tego, kiedy zaczyna się ludzkie życie; kiedy dusza wkracza w ciało. Jej, skądinąd dość słusznym argumentem, przeciw stwierdzeniu, że człowiek zaczyna mieć wartość moralną w określonym momencie ciąży, był fakt, że jakiegokolwiek momentu się nie wyznaczy, różnica między stanem poprzednim, przed paroma godzinami, będzie znikomy – podczas gdy różnica metafizyczna jest ogromna. Jest to nic innego jak paradoks stosu, który oprócz problemów ontologicznych stwarza problemy natury etycznej. Ja jednak sądziłem, że twierdzenia o duszy wkraczającej w momencie poczęcia tego problemu nie rozwiążą, ponieważ różnica między mikroskopijnym zarodkiem a jakąkolwiek komórką rozrodczą jest podobnie nieistotna. Jednym z rozwiązań może być po prostu stopniowanie kary za zabójstwo osoby. Za zabójstwo młodego dziecka kara mogłaby być relatywnie surowa, stopniowo jej surowość by się zmniejszała wraz ze zmniejszaniem się wieku organizmu, tak że w przypadku zarodka praktycznie by nie istniała. Powstawał jednak problem kontrintuicyjności kar za zabójstwo starszych osób, bo te w tym systemie byłyby najsurowsze. Bądź też surowość kary pikowałaby arbitralnie w pewnym okresie dorosłego życie, lecz tutaj na powrót pojawiłby się problem stosu. Paradoks ten zdawał się więc albo nierozwiązywalny, albo wymagający popadnięcia w nihilizm zarówno etyczny, jak i ontologiczny. Odpowiedź jednak przyszła w sposób dla mnie najbardziej nieoczekiwany.

Było to mniej więcej na kilka dni po jednym z gorszych ataków serca, jakich doznałem; właściwie ledwie z tego wyszedłem żywy. Zaczęło się to wszystko, kiedy miejsca, praktycznie wszystkie, do których zacząłem uczęszczać, stały się znacznie bardziej zatłoczone. Dziesięcio albo nawet dwudziestokrotnie. Piewcy przeludnienia pewnie by twierdzili, że życie w takim świecie stało się dla mnie nie do zniesienia, wbrew jednak pozorom czułem się wszędzie raźniej i mniej samotnie.

Mniej więcej w tym okresie rozbłysł niejako w moim życiu promyk nadziei. Przeczytałem wówczas gdzieś informację na temat naukowca, który bliski był odkrycia lekarstwa na moją chorobę, choć, jak z bólem i irytacją zaznaczał, potrzebował większych funduszy. Zarzekał się jednak, że tak czy owak rozwiązania tego problemu jest niezwykle blisko, a potwierdzali to ponoć niezależni komentatorzy. Te rewelacje rozjaśniły nieco mojego ducha, przygotowując mnie niejako w ten sposób na przyszłą serię rozczarowań i zgrozy.

Następne zdarzenie, które zmusiło mnie mocno do zastanowienia się, miało miejsce w tramwaju, gdy jechałem do pracy. W takich sytuacjach mam zwyczaj uważnego łypania na twarze wokół; co do jednej z nich miałem nieodparte wrażenie, że gdzieś ją widziałem. Była to około dwudziestoletnia dziewczyna; ona również przyglądała mi się, miałem wrażenie, z lękiem i irytacją, lecz to mogło być jedynie odpowiedzią na moje intensywne wpatrywanie się w nią.

Nie mogłem się pozbyć wrażenia, że jest to nikt inny jak młodsza wersja siostry Hiacynty. Jakby ona sama sprzed dwudziestu bądź trzydziestu lat przeniosła się tutaj. Lub jak gdybym ja sam przeniósł się trzydzieści lat wstecz… Przez chwilę myślałem, że jako ktoś obsesyjnie zakochany jedynie wmawiam sobie rzekome podobieństwo tych osób. Jednak im dłużej o tym myślałem, tym bardziej niezaprzeczalne stawało się to podobieństwo.

Przez moment zastanawiałem się nad tym, czy powinienem do niej podejść i coś powiedzieć. Szybko jednak z tego zrezygnowałem.

***

 

Nawet nie biorąc pod uwagę hipotezy zakrzywiającego rzeczywistość obłędu z mojej strony, zbyłbym to wydarzenie jako całkowity przypadek, gdyby nie to, co zdarzyło się kilka dni później.

Otóż będąc na spacerze, ujrzałem w oddali kogoś bardzo znajomo wyglądającego. Podszedłem bliżej, aby się upewnić, czy nie myli mnie wzrok. Bez wątpienia – była to moja matka. Jednak rzeczą nadzwyczajną w tym wszystkim było to, jak młodo wyglądała. Była w wieku mniej więcej trzynastu lat.

Tym razem nie wahałem się do niej podejść i zaryzykować choćby zostaniem uznanym za szaleńca. Zapytałem, kim ona właściwie jest.

– Ja? – zapytała głosem również niezwykle podobnym do matki. – A o co panu chodzi?

– Nieważne, długo musiałbym wyjaśniać… Czy mogłabyś powiedzieć, jak masz na imię?

– Ania – powiedziała, skrzywiwszy się ze zdziwienia i odruchowo wyciągając rękę w moją stronę. Ja swojej wcale nie wyciągnąłem. – Czy coś jest nie tak?

– A na nazwisko?

– Naprawdę, nie wiem, o co panu chodzi, więc nie wiem, czy powinnam…

– Przypominasz mi kogoś znajomego. Zastanawiałem się, czy jesteś z nim spokrewniona.

– Aha. Może. Jak znajomy ma na nazwisko?

Tu podałem nie wiedzieć czemu jakieś nazwisko całkowicie fałszywe. Być może krył się za tym jakiś podświadomie ułożony plan, jednak obecnie nie wiem, co tym wszystkim chciałem osiągnąć.

– To nie, ja jestem Anna Rabe.

Było to prawdziwe nazwisko moich rodziców.

Przytakiwałem głową niepewnie, uciekając wzrokiem od dziewczyny.

– Okej, dzięki – powiedziałem, machnąwszy ręką na pożegnanie.

Odszedłem niepewnie, nie wiedząc, co z tą wiedzą mam na miejscu zrobić.

 

 

 

***

 

Nie byłem pewien, co to wszystko znaczy. Oba układające się w mojej głowie wyjaśnienia idealnie zazębiały się z podaniami na temat rzekomego szaleństwa ojca. Jednak jako fenomenalny konserwatysta nie zacząłem bynajmniej wierzyć we własny obłęd. Wręcz przeciwnie, zacząłem wątpić w to, czy cokolwiek, co doprowadziło ojca do targnięcia się na swoje życie, było istotnie szaleństwem, skoro sam doświadczałem czegoś niepokojąco podobnego na własnej skórze.

Jedną z hipotez, które nieśmiało się we mnie krystalizowały, można było zweryfikować w jeden sposób: gdyby młody sobowtór siostry Hiacynty okazał się nosić jej wcześniejsze imię, Małgorzata, to prawdopodobieństwo moich teorii znacznie by się zwiększyło.

Problem był jednak ze znalezieniem owego sobowtóra. Dziewczynę spotkałem dopiero po dwóch miesiącach od ujrzenia jej po raz pierwszy. Nie zawahałem się: natychmiast do niej podbiegłem i zacząłem wypytywać. Wszystko przebiegało podobnie do poprzedniej rozmowy z sobowtórem matki. W końcu udało mi się wydusić z niej imię.

– Faustyna – powiedziała nieśmiało.

– Czyli to nie ona – powiedziałem szeptem, jakby do siebie.

– Co pan ma na myśli?

– Nic, nic… Chciałem tylko zapytać… Czy mógłbym z tobą porozmawiać? – wydusiłem z siebie w końcu.

– Cóż… – uśmiechnęła się filuternie. – Nie wiem. A w jakim celu?

Postanowiłem nie oszukiwać jej, jednocześnie nie wyjawiając całej prawdy:

– Kogoś mi przypominasz. Chciałem spróbować zrozumieć, o co tu chodzi.

Tu uśmiech nieco zniknął z jej twarzy, zastąpiony lekkim zdziwieniem i zakłopotaniem.

– Niezbyt romantyczne, ale okej. – Tu uśmiech natychmiast wrócił na jej twarz. – Jak tak bardzo chcesz mnie przesłuchiwać w jakiejś ważnej sprawie, to w porządku.

„Mogę brzmieć jak szaleniec” – pomyślałem. – „Lepiej się uśmiechnę”. Udawałem w ten sposób, że całe wywiadywanie się na temat jej związku z przypominającą ją osobą jest czymś całkowicie dodatkowym.

Powiedziałem jej o siostrze Hiacyncie, podałem organizacje, w których uczestniczyła, kościoły, w których się pojawiała i tak dalej. Faustyna nic o tym nie wiedziała.

***

Od kiedy zacząłem przyjaźnić się z tymi dwiema osobami, praktycznie zerwałem kontakty z całą swoją rodziną i najbliższymi. Matka się do mnie nie odzywała, traktowała jak powietrze. Sama zaś siedziała ciągle w jednym miejscu, jakby płacząc nad czyimś losem. Raz natrafiłem na to, jak przeglądała zdjęcie moje i mojego ojca. Znajomi wymijali mnie wzrokiem, jakbym w ogóle nie istniał.

Nie wiedziałem długo, co o tym wszystkim myśleć.

***

 

Coraz częściej widywałem osoby łudząco podobne do którychś z moich znajomych, lecz znacznie od nich młodsze. Po pewnym czasie przywykłem do niezwykłych napotkań; nie miałem zamiaru rozwikłać tej zagadki. Albo będę żył w niewiedzy, mogąc cieszyć się zjawiskiem nadzwyczajnym i frapującym, albo rozwikłanie tej zagadki samo mi się niejako przytrafi.

Postanowiłem zaprzyjaźnić się zarówno z Anną, jak i Faustyną. Relacja z tą drugą przerodziła się po pewnym czasie w coś więcej.

Pytań o rodziców Anna dziwnie unikała. Mówiła, że w ogóle nie chce tego wspominać. Oraz że lepiej, by nikt w to nie wnikał. Z tego powodu już nigdy nie poruszyłem z nią tego tematu.

Znacznie mniej powściągliwa okazała się Faustyna; gdy zapytałem o jej rodziców, z początku mówiła, że ciężko będzie jej o tym mówić, ale mimo wszystko woli powiedzieć prawdę.

– Matka – zaczęła poważnym głębokim głosem. Było to dla niej, prawie nieustannie żartującej i w dobrym humorze, bardzo nietypowe. Upewniła się, że w pobliżu nikogo nie ma, co ostatnio, w czasach nieustannego tłoku, było dość trudne. – Prawdziwa matka ponoć porzuciła mnie, gdy byłam bardzo mała. Potem „znalazła nową drogę życia” czy cholera wie co to ma znaczyć. Ponoć „nie była na mnie gotowa”, „byłaby złym rodzicem” czy coś w tym rodzaju.

Tu przeszła już do informacji na temat swoich przybranych rodziców, lecz ja z grzeczności udając zainteresowanie, delikatnie sugerowałem, by dalszą historię zostawiła „na potem” i powiedziała coś więcej o swojej prawdziwej matce.

– Nie sądzisz – powiedziałem w końcu – że może miała rację? Że nie powinna mieć dzieci?

– I co – rzuciła na poły żartobliwie, na poły z rzeczywistym wyrzutem – czyli lepiej, bym nie istniała w ogóle niż była adoptowana? To może od razu mnie zastrzel, o…

– Tego nie powiedziałem… – rzekłem skruszony.

– Nie wprost, ale taka jest logiczna konkluzja twojego pierdololo… – tu uderzyła mnie lekko w ramię, śmiejąc się rozkosznie. – Więc cichaj i się nie wymądrzaj okej – mówiła, wciąż z życzliwym uśmiechem. – Ale pewnie rozumiesz – tu już jej poważny ton wrócił – że nie za bardzo chcę rozmawiać o tej mojej „prawdziwej” mamie? Nie gadajmy już o tym, bo to szkoda nerwów, wiesz…

Zrobiłem tak, jak zasugerowała, o jej matce – której tożsamości już wówczas się domyślałem – nie mówiłem już nigdy. Spędzaliśmy czas wyłącznie na trywialnej i przyjemnej pogawędce.

Sielanka jednak nie trwała długo. Już wcześniej miałem nieodparte wrażenie, że powtórzę rzekomy los ojca, a mimo wszystko się łudziłem… Było to podczas jednego ze spacerów z Faustyną. Gdy z nią rozmawiałem, podeszła do mnie jakaś całkowicie postronna osoba, przyglądała mi się przez pewien czas ze zdziwieniem, a następnie, po kilkunastu sekundach wahania i widocznego niepokoju, zapytała, czy wszystko ze mną w porządku. Wtedy jeszcze niczego nie rozumiałem. W końcu jednak dotarł do mnie straszliwy fakt: kobieta chciała mi subtelnie uświadomić, że mówię do samego siebie, a obok mnie nikogo nie ma.

Nie odezwałem się do tej osoby; przez moment zastanawiałem się nad tym w milczeniu, spoglądając na rzekomą zjawę, która wcale nie znikała mi z oczu, następnie odszedłem, by przetrawić wszystko, co usłyszałem.

Ktoś mógł wprawdzie robić sobie ze mnie żarty; kobieta sama mogła być niezrównoważona, ale przypomniawszy sobie rzekomą historię mojego ojca, uznałem tezę o moim własnym obłędzie za najbardziej prawdopodobną.

Przez następnych kilka dni Faustyna oraz Ania pojawiały się w zasięgu mojego wzroku, ja jednak, gdy tylko ujrzałem je w oddali, spuszczałem z nie wzrok lub w ogóle szedłem w zupełnie inną stronę, na co one reagowały zdziwionym i smutnym spojrzeniem.

Tezę obłędu potwierdziłem poprzez zapytanie kilku znajdujących się w pobliżu osób, czy widzą kogoś w miejscu, które wskazywałem, a w którym to ja osobiście widziałem Faustynę bądź Annę. Ludzie, choć z początku mocno zdziwieni, odpowiadali zdecydowanie, że nikogo nie widzą.

Potem przestałem widzieć je obie.

„A zatem spędziłem co najmniej kilka miesięcy na przyjaźni z nieistniejącymi osobami”.

Pozostało pytanie, dlaczego widziałem akurat takie a nie inne osoby. Zastanawiałem się, czy może być choć cień prawdy w rzekomym twierdzeniu ojca, że widział zmarłych. A więc jeśli istniał jakikolwiek sposób, by się o tym przekonać, to był tylko jeden.

Poszedłem w stronę kościoła, w którym ostatni raz widziałem siostrę Hiacyntę. Ta byłaby najprawdopodobniej mocno przeciwna naszej rozmowie, jednak uznałem, że jeśli powiem jej, iż to coś absolutnie ważnego, to się zgodzi zamienić choćby kilka słów.

Tak też było. Z początku nie była na mnie zła, lecz jakby z troską i wyrozumiałością mówiła mi, że nie powinienem z nią rozmawiać. Gdy jednak powiedziałem, że to bardzo ważne i że chcę jej coś powiedzieć tylko jeden jedyny raz, zgodziła się.

Powiedziałem jej całą historię, włącznie z zasłyszanymi podaniami o ojcu, które rzekomo naprowadzały mnie na pewien trop w tej sprawie. Opowiedziałem o obu napotkanych osobach, twierdząc, że jeśli to nie jest wyłącznie obłęd, to mogą to być zmarli. Siostra oczywiście zbyła wszystko z początku jako prawdopodobny problem natury psychicznej, choć rzecz jasna starała się to ubrać w grzecznie brzmiące słowa. Gdy jednak usłyszała imię jednej z osób, które spotkałem, przez długi moment milczała w szoku, usiadłszy specjalnie na krześle w pobliżu.

Zdziwiony zapytałem, co się takiego stało.

– Nikomu nigdy o tym nie mówiłam – powiedziała. – To nie może być przypadek.

– Co nie może być przypadkiem?

– Imię – oznajmiła lakonicznie. – Faustyna. To bardzo rzadkie imię, prawda?

Nieśmiało przytaknąłem.

– Zamierzałam nadać takie imię swojej córce, gdy jeszcze zastanawiałam się nad tym, jaką drogę obrać.

Przez dłuższą chwilę oboje milczeliśmy. Po chwili wszystko do mnie dotarło.

– A więc dlatego się w tobie zakochałem – powiedziałem. – Być może widziałem w tobie niedoszłą matkę ukochanej.

– Co masz przez to na myśli? – zapytała szczerze zasmucona.

– Nie wiem – powiedziałem nieśmiałym szeptem. – Najwidoczniej porzuciłaś całe swoje genetyczne dziedzictwo w imię kogoś, kto prawdopodobnie wcale nie istnieje. Nie sądzisz, że mogłaś popełnić błąd?

Spojrzała na mnie jeszcze raz ze smutkiem. Poczułem wyrzuty sumienia z powodu tego, co powiedziałem; nie chciałem, by przeze mnie uznała swoje życie za zmarnowane. Jednak nie chciałem także wycofywać się ot tak po kilku sekundach ze swoich słów, jak gdybym wprost pokazywał, że zmieniam zdanie tylko po to, by ona poczuła się lepiej.

– Dziękuję – powiedziałem – że wszystko się wyjaśniło. Faktycznie, nie sądzę, by to był przypadek… Teraz też nie sądzę, by szaleństwo ojca… – Tu nie dokończyłem. – Dziękuję. Na razie.

Odszedłem, nie czekając na jej słowa.

A więc widziałem osoby, które mogły istnieć, lecz życie nigdy nie zostało im dane. Wszędzie zatłoczone miejsca zdawały się mieć wówczas większy sens.

***

Następnym krokiem miała być rozmowa z matką. Wiedziałem jednak, że ta uznałaby od razu tę opowieść za dowód na mój obłęd. Wolałem zatem o niczym wprost nie wspominać.

(Później jednak okazało się, że próby unikania takich pozorów były daremne. Matka wyjaśniła, dlaczego tak długo się do mnie nie odzywała oraz przeglądała zdjęcia moje i ojca, jak gdyby myśląc „No i spotkał w końcu tych biedaków ten sam los”. Ponoć słyszała plotki o tym, że mówię sam do siebie czy „z powietrzem”; plotki te wyjaśniały również to, dlaczego znajomi niezręcznie omijali mnie wzrokiem).

Tak więc wykorzystując swoje artystyczne zdolności, postanowiłem narysować dokładnie wizerunek Anny. Miałem zamiar dać ten rysunek swojej matce w prezencie na zbliżające się urodziny, rzekomo jako rysunek z jej lat młodości, w rzeczywistości jednak chciałem, by spojrzała na swoją nigdy nieistniejącą córkę, nawet jeśli miałaby się nigdy nie dowiedzieć, do kogo tak naprawdę należy jej twarz.

Reakcja na mój rysunek była zupełnie inna niż ta, której się spodziewałem. Matka nie skomentowała go uśmiechem nieszczerej wdzięczności maskującym obojętność; szczerze mówiąc zrobiła coś, czego spodziewałbym się w najmniejszym stopniu. Gdy tylko uważnie przyjrzała się twarzy na rysunku, natychmiast wybuchnęła płaczem.

Zaniepokojony zapytałem, co się stało. Matka przez co najmniej kilka minut nic nie mówiła, aż w końcu zapytała:

– Skąd o niej wiesz?

– Jak to skąd? A nie wyglądałaś tak kiedyś?

– Nie… – powiedziała, jakkolwiek niepewnie. – Widziałeś ją kiedyś? Pamiętasz?

– Kto to jest?

– Czyli nie… A więc gdzie ją widziałeś?

Niczym podstawiony pod ścianą, opowiedziałem jej całą historię.

– Czyli kim ona jest? – zapytałem po kilkunastu sekundach milczenia, jakie nastało po skończeniu mojej opowieści.

– Zawsze bałam się, że podzielisz los ojca…. Wiesz, przepraszam za te wszystkie kłamstwa. Myślałam, że będę mogła poczekać z wyjawieniem ci wszystkiego, aż będziesz dojrzały i gotowy, a gdy już dorosłeś, nie miałam odwagi nagle wszystkiego odwoływać; uznałam, że jest dobrze tak, jak jest, i może już lepiej by było do końca tkwić w kłamstwie.

– Czyli co? Kim ona jest – pytałem łagodnym tonem, skrywającym jednak złość i zniecierpliwienie.

– Wcale nie straciłeś pamięci w wypadku na schodach. Ojciec nie trafił do szpitala psychiatrycznego tylko dlatego, że twierdził, że widział zmarłych… Otóż gdy faktycznie powiedział prawdę o widzeniu duchów i gdy uznał, że rzekomo kraina zmarłych jest znacznie lepszym miejscem niż ta ziemia, próbował sprowadzić do tej krainy swoich najbliższych. Z tobą mu się nie udało, a zamiast tego spowodował u ciebie mocny uraz głowy…

– Czyli z kim mu się udało, jeśli ze mną nie…

Matka podniosła niepewnie na mnie wzrok w sugestii, ze czegokolwiek się w tym momencie domyślam, jest to prawda. Oboje spojrzeliśmy na mój rysunek.

– Czyli ona istniała – powiedziałem nieśmiało.

– Tak. To była twoja siostra.

Z początku nie reagowałem z szoku, jednak po dłuższej chwili na mych ustach pojawił się uśmiech.

– Czyli jednak istniała – powiedziałem cichym, choć ekstatycznym głosem.

Matka spojrzała na mnie zdziwiona; widać spodziewała się, że będę zdruzgotany.

Uradowany przytuliłem ją.

– Czyli jednak istniała – powtarzałem. – Kilkanaście lat, prawda? To mało, ale przynajmniej żyła.

– Ja… Nie rozumiem – powiedziała matka ze łzami w oczach.

***

Problem stosu, zdaje się, został rozwiązany. Teraz wiem, że utrata najbliższej osoby jest większa od „utraty” osoby, co nigdy nie istniała, tylko z powodu efektu posiadania; jest to jednak pojęcie ekonomiczne, nie zaś etyczne. A ja już dłużej nie boję się śmierci, ponieważ wiem, że nieliczne lata życia, które zostały mi dane, to więcej niż niemal ktokolwiek w ogóle otrzymał. I choć można się zastanawiać, czy to nie strata tym większa, podobnie do największego na świecie bogacza, będącego szczęśliwcem jednym na miliard, który stracił cały swój majątek, to jednak nawet w takim przypadku ów bogacz, choć stracił szansę jedną na miliard, to może się pocieszać, że po utracie majątku jest w tym samym miejscu, co niemal wszyscy ludzie. Ja po swojej śmierci będę jednak miał jeszcze lepiej, bo znajdować się będę w tym samym miejscu, w którym znajdują się wszyscy ci, których nigdy nie było. Lecz póki żyję, pragnę, aby usłyszano ów głos nieistnienia.

 

 

Dopisek: Piszę to kilka miesięcy po ukończeniu opowieści. Moje halucynacje przeszły już całkowicie. Nie widziałem Faustyny i Anny ani razu, a nieustanny tłok minął. Próbowałem także znaleźć dokładną informację na temat naukowca, który bliski był rzekomo opracowania leku na moją chorobę. Przeszukałem periodyki, w których pierwszy raz ujrzałem jego nazwisko. Żadnej wzmianki o nim nie ma, jakby wszystkie te teksty znikły.

 

Koniec

Komentarze

Ten tekst już tu był i miał komentarze – czemu wylądował jako niby nowy? Czytałam go wtedy, nie zdążyłam skomentować, teraz przebiegłam wzrokiem i różnic nie zauważam.

Taka praktyka jest na portalu źle widziana, bo ludzie nie po to piszą komentarze, żeby one potem znikały, więc szczerze mówiąc na razie wstrzymam się z merytoryką, choć to i owo chciałam pochwalić.

http://altronapoleone.home.blog

Zmieniłam kilka rzeczy. Oprócz kwestii leksykalnych i kilku usuniętych niezręczności (pokroju sugerowania, że trzynastolatka zarywała do ponad dwudziestoletniego gościa, czego wcześniej nie zauważyłam) jest dopisek na końcu, wcześniej wzmianka o naukowcu. Zdaje się, że jeszcze coś zmieniłam, jednak były to pojedyncze zdania co najwyżej.

Edit: po prostu martwiłam się, że opowiadanie, zniknąwszy raz na betalistście, a teraz na nie wiadomo której stronie poczekalni, spowoduje konfuzję osób, które chciały je sobie przeczytać. Jednak jeśli usunięcie i ponowne wstawienie było nie na miejscu, to sorry.

Najlepiej było się nie spieszyć za pierwszym razem, publikując bez solidnego betowania oraz wielokrotnego czytania samemu, jednak zachęciły mnie do przedwczesnej publikacji słowa pochwały czytelników alfa.

Przy poważnych zmianach wycofujesz do kopii roboczych, możesz dać na betę, przywracasz. Mniejsze zmiany (a to, o czym piszesz, to małe rzeczy) najlepiej na bieżąco.

Kolejność w poczekalni – i tak wielu użytkowników ma ustawioną kolejność wg najnowszych komentarzy, a nie czasu wrzucenia, więc gdybyś w komentarzu napisała, że wprowadziłaś zmiany, to by zobaczyli.

Wrzucenie na nowo natomiast jest nie fair wobec tych, którzy już komentowali, bo wycinasz ich komentarze. Oni raczej z merytorycznym już nie wrócą i zmian nie zauważą…

http://altronapoleone.home.blog

Dodatkowo mam poważną wadę serca, która jest dla mnie praktycznie rzecz biorąc wyrokiem śmierci; według przewidywań nie doczekam na tym świecie swoich czterdziestych piątych urodzin

Samo życie jest wyrokiem śmierci ;) A ten tutaj wyrok wydaje się być dość odległy, gdyż bohater jest chyba młodym człowiekiem.

 

był fakt, że jakiegokolwiek momentu się nie wyznaczy, różnica między stanem poprzednim, przed paroma godzinami, będzie znikomy

Znikoma, bo mówimy o różnicy, a nie o fakcie.

 

Ja jednak sądziłem, że twierdzenia o duszy wkraczającej w momencie poczęcia tego problemu nie rozwiążą

Hmm, czemu mam wrażenie, że dusza wkracza w momencie poczęcia problemu? ;)

 

Jednak jako fenomenalny konserwatysta nie zacząłem bynajmniej wierzyć we własny obłęd.

Uwaga, uwagi są językowe i nie odnoszą się do filozofii, religii, polityki etc!

Po tym zastrzeżeniu zapytam: co jest fenomenalnego w konserwatyście i czemu konserwatysta, nawet fenomenalny, nie będzie wierzył we własny obłęd?

 

Od kiedy zacząłem przyjaźnić się z tymi dwiema osobami, praktycznie zerwałem kontakty z całą swoją rodziną i najbliższymi.

To znaczy z kim?

 

Prawdziwa matka ponoć porzuciła mnie, gdy byłam bardzo mała. Potem „znalazła nową drogę życia” czy cholera wie co to ma znaczyć.

I najpóźniej w tym momencie bohaterowi powinno przyjść do głowy oczywiste rozwiązanie: Faustyna jest córką siostry Hiacynty ;)

 

Przez następnych kilka dni Faustyna oraz Ania pojawiały się w zasięgu mojego wzroku, ja jednak, gdy tylko ujrzałem je w oddali, spuszczałem z nie wzrok

Matuś i córuś, z nich! A w ogóle zaimek tam nie potrzebny. Spuszczał wzrok, czyli gapił się w ziemię. A, i masz ten wzrok dwa razy w jednym zdaniu.

 

„A zatem spędziłem co najmniej kilka miesięcy na przyjaźni z nieistniejącymi osobami”.

A po co ten cudzysłów?

 

Najwidoczniej porzuciłaś całe swoje genetyczne dziedzictwo w imię kogoś, kto prawdopodobnie wcale nie istnieje.

Eee, czekaj, czy on właśnie zasugerował, że Bóg nie istnieje? 

 

A więc widziałem osoby, które mogły istnieć, lecz życie nigdy nie zostało im dane.

Eee, a czy to jest oskarżenie wobec kobiet, które po przemyśleniu sprawy nie zdecydowały się na posiadanie dzieci?

 

Eee, naprawdę nie wiem, co powiedzieć :(

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Ostrzegam, jestem po maratonie Cinema Sins.

 Vox de non esse

Łacina jest językiem fleksyjnym.

 Już od najmłodszych znanych mi lat żyłem w poczuciu grozy.

Idiom: Już od najmłodszych lat żyłem w poczuciu grozy.

 Przez to nie pamiętałem swojego ojca, który, jak to mówiła matka, trafił do szpitala psychiatrycznego, ponieważ „widział duchy”, a następnie skończył ze sobą, bo rzekomo zjawy wyjawiły mu, iż w krainie zmarłych jest lepiej niż wśród żywych.

Infodump. Jak mówiła matka, bez "to". "Rzekomo" jest wytrychem, nie używaj. Lepiej, niż.

 Sądziłem, że podobny los w postaci choroby psychicznej czeka także i mnie.

Bardzo sztywne zdanie.

 Dodatkowo mam poważną wadę serca

Poza tym mam poważną wadę serca. Drogi narratorze, niespodzianka: wszyscy ludzie są śmiertelni.

 ktoś dokona w tym czasie wielkiego odkrycia naukowego

Bardziej technicznego… medycznego…

 Wiele osób uważa to za potencjalnie wielką stratę z powodu mojego rzekomego talentu artystycznego, który zwykle przeradza się w maestrię dopiero w późniejszym wieku.

Ale że co? Ile on ma talentów, że wszystkie jego talenty… nie, miałam się nie pastwić. To po prostu jest nielogicznie zbudowane zdanie.

 Lecz, jak się okazuje, znacznie więcej wielkich talentów przepada bezpowrotnie, podczas gdy ludzie nie mrugają nawet na to okiem.

Dlaczego ludzie (nie mówię tylko o Tobie…) nie znają frazeologii ojczystego języka?

 Na domiar złego zakochałem się nieszczęśliwie w zakonnicy, siostrze Hiacyncie,

To jest fabuła na miarę George'a Lucasa… a ponieważ już się domyślam, jakie będzie przesłanie, chciałabym od razu powiedzieć: nie maluj na kolanach! Maluj dobrze! Najmądrzejsza myśl przekazana w ten sposób wywoła w NAJLEPSZYM razie nieprzystojne chichoty. </sincerity mode>

 poznałem podczas jednych rekolekcji

Poznałem w czasie rekolekcji. Albo na rekolekcjach.

 Nie trzeba chyba dodawać, że nie mogłem podążać w prawdziwym życiu za takim uczuciem.

Anglicyzmy!

 Straciłem naprawdę sporą część radości młodych lat

Anglicyzmy! Drewniany język. "Spory" to taki dosyć duży, ale nie ogromny. Nie ogromny!

 czas, którego zapewne już nie odzyskam

Reaaaaally.

Czas szczególnie cenny zważywszy na to, iż najprawdopodobniej nie będzie mnie długo na tym świecie.

Czas szczególnie cenny, zważywszy na to, że najprawdopodobniej niedługo pożyję na tym świecie. Also: “Some people live more in 20 years than others do in 80. It’s not the time that matters, it’s the person.” The Tenth Doctor, The Lazarus Experiment

 Jedna moja rozmowa z ową kobietą szczególnie zapisała się w mojej pamięci.

Bardzo sztywne. Za dużo zaimków.

 w sprawie tego, kiedy zaczyna się ludzkie życie

Sztywne.

 kiedy dusza wkracza w ciało

A Ty masz pojęcie o nauczaniu Kościoła w tej kwestii? Bo ja nie będę udawała eksperta, ale patrząc na to z perspektywy tomizmu, nie ma innej możliwości – musi wchodzić w chwili poczęcia. Bo jest formą ciała, uczestniczy w jego powstawaniu.

 Jej, skądinąd dość słusznym argumentem, przeciw stwierdzeniu, że człowiek zaczyna mieć wartość moralną w określonym momencie ciąży,

Sztucznie przedłużone zdanie, ale "wartość moralna" to termin, którego w ciągu trzech lat studiów nie słyszałam ani razu. Być może dlatego, że nie ma go w użyciu.

 różnica między stanem poprzednim, przed paroma godzinami, będzie znikomy – podczas gdy różnica metafizyczna jest ogromna. Jest to nic innego jak paradoks stosu, który oprócz problemów ontologicznych stwarza problemy natury etycznej.

Tak, to można interpretować jako paradoks stosu, miałam tu gdzieś książkę o tym. Ale wszystkie problemy etyczne mają podbudowę ontologiczną, ponieważ etyka dotyczy działania w świecie, który opisuje ontologia. A opowiadanie nie jest miejscem na wykład z podstaw filozofii.

 ponieważ różnica między mikroskopijnym zarodkiem a jakąkolwiek komórką rozrodczą jest podobnie nieistotna

Dlaczego?

 Za zabójstwo młodego dziecka kara mogłaby być relatywnie surowa, stopniowo jej surowość by się zmniejszała wraz ze zmniejszaniem się wieku organizmu, tak że w przypadku zarodka praktycznie by nie istniała

… k***, Peter Singer? Singer przynajmniej ma na to jakieś argumenty, kij z tym, że głupie. Ponadto – nie ma starych dzieci (sprawdzić, czy nie progeria). Tylko małe dzieci. “Young child” jest poprawne po angielsku, ale nie po polsku.

 Powstawał jednak problem kontrintuicyjności kar za zabójstwo starszych osób, bo te w tym systemie byłyby najsurowsze.

Dlaczego? Na jakim dokładnie kryterium chcesz ten system oprzeć? Zapewne nie miałaś, jak ja, okresu głębokiej fascynacji Wakfu, ale polecałabym sezon 1, zwłaszcza scenę, w której Ewa i Amalia stoją przed Drzewem Życia, które zawiera całe wakfu (energię życiową) ludu Sadidy. Każdego z Sadidów reprezentuje mała plamka światła na korze, a wszystkie te plamki są identyczne. Dlaczego?

 Eva: For every life is equally precious.

A Ty próbujesz, rychtyk jak Singer, stopniować cenę życia. Mam nadzieję, że się mylę. Bo kiedy system zacznie tak funkcjonować, to jestem na początku listy do odstrzału.

 Bądź też surowość kary pikowałaby arbitralnie w pewnym okresie dorosłego życie, lecz tutaj na powrót pojawiłby się problem stosu. Paradoks ten zdawał się więc albo nierozwiązywalny, albo wymagający popadnięcia w nihilizm zarówno etyczny, jak i ontologiczny. Odpowiedź jednak przyszła w sposób dla mnie najbardziej nieoczekiwany.

Napisz to po polsku.

 Było to mniej więcej na kilka dni

"Na kilka dni" może być tylko przed czymś. Nie po. A "kilka" jest wystarczająco ogólne, nie potrzeba "mniej więcej".

po jednym z gorszych ataków serca, jakich doznałem; właściwie ledwie z tego wyszedłem żywy

Bardzo sztywne.

 Zaczęło się to wszystko, kiedy miejsca, praktycznie wszystkie, do których zacząłem uczęszczać, stały się znacznie bardziej zatłoczone.

…? "Miejsce" po polsku ma o wiele węższe pole semantyczne od angielskiego "place". "Uczęszcza" się do szkoły, a nie do… knajpy? Nie wiem. Nie wiem, o jakich “miejscach” mówisz.

 Piewcy przeludnienia pewnie by twierdzili, że życie w takim świecie stało się dla mnie nie do zniesienia

… czy na pewno wiesz, co to jest "piewca"?

 czułem się wszędzie raźniej i mniej samotnie

Czułem się mniej samotny.

 Mniej więcej w tym okresie rozbłysł niejako w moim życiu promyk nadziei.

To jest po prostu kiczowate.

 Przeczytałem wówczas gdzieś informację na temat naukowca, który bliski był odkrycia lekarstwa na moją chorobę, choć, jak z bólem i irytacją zaznaczał, potrzebował większych funduszy.

Aha, oszust, znaczy. Naukowcy tak nie działają. Szyk mało naturalny, nadmiar słów.

tak czy owak rozwiązania tego problemu jest niezwykle blisko

To nie jest naturalny szyk.

 Te rewelacje rozjaśniły nieco mojego ducha, przygotowując mnie niejako w ten sposób na przyszłą serię rozczarowań i zgrozy.

Purpurowe i zapewniające.

 które zmusiło mnie mocno do zastanowienia się

Nienaturalny szyk.

 uważnego łypania

https://sjp.pwn.pl/szukaj/łypać.html

lecz to mogło być jedynie odpowiedzią na moje intensywne wpatrywanie się w nią

Nienaturalne. Czy słyszałaś kiedyś, żeby ludzie tak mówili? (Poza telewizją.)

 Nie mogłem się pozbyć wrażenia, że jest to nikt inny jak młodsza wersja siostry Hiacynty.

Skracaj: Nie mogłem się pozbyć wrażenia, że to młodsza wersja siostry Hiacynty.

 Jakby ona sama sprzed dwudziestu bądź trzydziestu lat przeniosła się tutaj.

Zaraz, a ile on ma lat? Jest zakochany w nauczycielce dwukrotnie starszej od siebie?

 Lub jak gdybym ja sam

Albo gdybym ja sam.

 Przez chwilę myślałem, że jako ktoś obsesyjnie zakochany jedynie wmawiam sobie rzekome podobieństwo tych osób.

Pomijając drewnianą sztywność tego zdania – dlaczego miałby to robić?

 Nawet nie biorąc pod uwagę hipotezy zakrzywiającego rzeczywistość obłędu z mojej strony

…? Obłęd polega na oderwaniu od rzeczywistości, a nie na jej nieświadomym zmienianiu (sprawdzić, czy nie PKD).

 zbyłbym to wydarzenie

Zbywa się kogoś wykrętną odpowiedzią, a wydarzenie można potraktować jako przypadkowe.

 Otóż będąc na spacerze, ujrzałem w oddali kogoś bardzo znajomo wyglądającego.

Czytaj swoje teksty na głos. Szczerze Ci radzę. To bardzo pomaga wyłapać niezręczne zdania.

 Bez wątpienia – była to moja matka. Jednak rzeczą nadzwyczajną w tym wszystkim było to, jak młodo wyglądała. Była w wieku mniej więcej trzynastu lat.

Dobrze, wibbly-wobbly, timey-wimey. Niech będzie, że przenosi się w czasie. Ale matkę chyba zna lepiej jako dorosłą, niż jako trzynastolatkę, nie? Poznałby ją tak od razu? Zdania są sztywne i nienaturalne.

 zaryzykować choćby zostaniem uznanym za szaleńca

Zaryzykować czymś = zaryzykować, że się to straci. Czytaj więcej – nie znasz frazeologii ojczystego języka, a chcesz się nim sprawnie posługiwać?

 Zapytałem, kim ona właściwie jest.

"Właściwie" wprowadza ton żądania. Po co Ci ono?

 zapytała głosem również niezwykle podobnym do matki

Jego matka jest Uyulalą? Zapytała głosem niezwykle podobnym do głosu mojej matki. Zresztą – głosy się zmieniają.

 skrzywiwszy się ze zdziwienia

Ludzie się krzywią ze zdziwienia? Zamiast uciekać od jawnego wariata?

 Czy coś jest nie tak?

Mało naturalne.

Jak znajomy ma na nazwisko?

Mhm. Wcale nie wyszedł na podejrzanego.

 Tu podałem nie wiedzieć czemu jakieś nazwisko całkowicie fałszywe.

Tu podałem, nie wiedzieć czemu, nazwisko całkowicie fałszywe.

 podświadomie ułożony plan

Jak można ułożyć plan podświadomie?

 jednak obecnie nie wiem, co tym wszystkim chciałem osiągnąć

Sztuczne. Ja też nie wiem, co chce osiągnąć.

 Było to prawdziwe nazwisko moich rodziców.

… czyli jego rodzice występują pod nazwiskiem przybranym? A naprawdę ojciec przyjął nazwisko matki? To wynika z powyższego zdania.

 Przytakiwałem głową

A można inaczej?

 uciekając wzrokiem

Spojrzeniem. Nie widzę tego.

 nie wiedząc, co z tą wiedzą mam na miejscu zrobić

Zapewniasz.

 Oba układające się w mojej głowie wyjaśnienia idealnie zazębiały się z podaniami na temat rzekomego szaleństwa ojca.

https://sjp.pwn.pl/szukaj/podanie.html

 jako fenomenalny konserwatysta

… czyli kto?

 nie zacząłem bynajmniej wierzyć we własny obłęd

A co to ma do poglądów, chyba, politycznych?

 Wręcz przeciwnie, zacząłem wątpić w to, czy cokolwiek, co doprowadziło ojca do targnięcia się na swoje życie, było istotnie szaleństwem, skoro sam doświadczałem czegoś niepokojąco podobnego na własnej skórze.

Mętne zdanie. Średnio wiarygodne psychologicznie.

 które nieśmiało się we mnie krystalizowały

Mieszana metafora. "Się" wywal.

 gdyby młody sobowtór siostry Hiacynty okazał się nosić jej wcześniejsze imię, Małgorzata, to prawdopodobieństwo moich teorii znacznie by się zwiększyło.

Ponieważ dziewczęta, którym nadano na chrzcie imię Małgorzata, są w świecie wielką rzadkością.

 Problem był jednak ze znalezieniem owego sobowtóra. Dziewczynę spotkałem dopiero po dwóch miesiącach od ujrzenia jej po raz pierwszy. Nie zawahałem się: natychmiast do niej podbiegłem i zacząłem wypytywać. Wszystko przebiegało podobnie do poprzedniej rozmowy z sobowtórem matki. W końcu udało mi się wydusić z niej imię.

Sztywne. Streszczasz spory kawałek fabuły.

 – Czyli to nie ona – powiedziałem szeptem, jakby do siebie.

Narracja jest pierwszoosobowa, wiec to "jakby" brzmi co najmniej fałszywie. On wie, co robi, nie musi zgadywać.

 Czy mógłbym z tobą porozmawiać?

Przecież z nią rozmawia?

A w jakim celu?

Kogo znasz, kto tak mówi?

 Postanowiłem nie oszukiwać jej, jednocześnie nie wyjawiając całej prawdy:

Nie wiem, po co te didascalia. Ani to naturalne, ani nie informuje.

 Chciałem spróbować zrozumieć, o co tu chodzi.

A dlaczego miałoby o coś chodzić? Ludzie bywają do siebie podobni tak po prostu.

 Tu uśmiech nieco zniknął z jej twarzy

Nie można "nieco" zniknąć. To jest zerojedynkowe.

 zastąpiony lekkim zdziwieniem i zakłopotaniem.

A to nie są wyrazy twarzy.

 Tu uśmiech natychmiast wrócił na jej twarz.

Drugi raz "tu uśmiech" wygląda tak, jakby do czegoś służył, ale chyba nie służy.

 Jak tak bardzo chcesz mnie przesłuchiwać w jakiejś ważnej sprawie, to w porządku.

…?

 „Mogę brzmieć jak szaleniec”

Anglicyzm. Polak powiedziałby: wychodzę na wariata.

 Udawałem w ten sposób, że całe wywiadywanie się na temat jej związku z przypominającą ją osobą jest czymś całkowicie dodatkowym.

Chociaż przed chwilą jej to powiedziałem… Zdanie bardzo drewniane.

 organizacje, w których uczestniczyła

Uczestniczy się w wydarzeniach, a do organizacji się należy.

 Faustyna nic o tym nie wiedziała.

O czym nie wiedziała? Nie znała tych organizacji?

 Od kiedy zacząłem przyjaźnić się z tymi dwiema osobami,

Bardzo sztywne. Od kiedy zacząłem się z nimi przyjaźnić. Wiesz, tak swoją drogą, że przyjaźń wymaga dwojga? Dlaczego dziewczyny miałyby w ogóle chcieć gadać z wariatem, który je zagadał ni stąd ni zowąd?

 praktycznie zerwałem kontakty z całą swoją rodziną i najbliższymi

Dlaczego? I dlaczego wcześniej nie wiedzieliśmy, że jakieś miał?

Matka się do mnie nie odzywała, traktowała jak powietrze.

Ale dopiero teraz, czy tak już było?

 Raz natrafiłem na to, jak przeglądała zdjęcie moje i mojego ojca.

Raz złapałem ją na przeglądaniu zdjęć moich i mojego ojca.

 Znajomi wymijali mnie wzrokiem, jakbym w ogóle nie istniał.

Omijali.

 Nie wiedziałem długo

Długo nie wiedziałem. Aha. Dziewczęta widzą nieżywych ludzi, co?

 osoby łudząco podobne do którychś z moich znajomych

Osoby łudząco podobne do któregoś z moich znajomych. Tak działa język.

 niezwykłych napotkań

Spotkań.

 nie miałem zamiaru rozwikłać tej zagadki

Rozwiązywać.

 Albo będę żył w niewiedzy, mogąc cieszyć się zjawiskiem nadzwyczajnym i frapującym

… ale ono jest takie ciekawe dlatego, że stanowi zagadkę? Chyba?

 Postanowiłem zaprzyjaźnić się zarówno z Anną, jak i Faustyną

Już o tym wiem. Z poprzedniej sekcji.

 Relacja z tą drugą przerodziła się po pewnym czasie w coś więcej.

Sztywne.

 Pytań o rodziców Anna dziwnie unikała. Mówiła, że w ogóle nie chce tego wspominać. Oraz że lepiej, by nikt w to nie wnikał. Z tego powodu już nigdy nie poruszyłem z nią tego tematu.

Nienaturalne.

mówiła, że ciężko będzie jej o tym mówić

Powtórzenie.

 ale mimo wszystko woli powiedzieć prawdę

Czyli od razu wszystko wyśpiewała?

 Było to dla niej, prawie nieustannie żartującej i w dobrym humorze, bardzo nietypowe. Upewniła się, że w pobliżu nikogo nie ma, co ostatnio, w czasach nieustannego tłoku, było dość trudne.

Nie pokazałaś ani tłoku, ani charakteru Faustyny. Elementy pojawiają się w tym tekście dopiero wtedy, kiedy są potrzebne – tak się nie pisze.

 ponoć porzuciła

Aliteracja. "Ponoć" jest bardzo wysokie w tonie, książkowe – w dialogu robi wrażenie pretensjonalnego wtrętu.

 Potem „znalazła nową drogę życia” czy cholera wie co to ma znaczyć.

A to z kolei aż zbyt kolokwialne.

 Tu przeszła już do informacji

"Już" zbędne.

 lecz ja z grzeczności udając zainteresowanie

Wtrącenie: lecz ja, z grzeczności udając zainteresowanie. Ale w sumie – po co to wtrącać?

 delikatnie sugerowałem

Zasugerowałem.

 o swojej prawdziwej matce

Ale ona nie wie. Jak ma mu powiedzieć, skoro nie wie?

 rzuciła na poły żartobliwie, na poły z rzeczywistym wyrzutem

Skaczesz po tonach. Zaraz znowu będzie "rzekłem", przeplatane z kolokwializmami…

 lepiej, bym nie istniała w ogóle niż była adoptowana

Lepiej, żebym nie istniała w ogóle, niż była adoptowana.

 taka jest logiczna konkluzja

Albo ktoś tu ma kompleks… sorki, ale mam takich ludzi pod bokiem.

 Więc cichaj i się nie wymądrzaj okej

"Cichaj"? "Okej" oddziel od reszty przecinkiem.

 tu już jej poważny ton wrócił

Zbędne. Poza tym – zerknij na poradnik zapisu dialogów: https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

 Zrobiłem tak, jak zasugerowała,

Czyli co zrobił?

 której tożsamości już wówczas się domyślałem

Na jakiej podstawie, bo ja się nie domyślam? To znaczy – mam dwie teorie (to matka narratora, albo Hiacynta, a narrator widzi nieżywych ludzi, którzy przestali żyć w wyniku tak ukochanej przez niektórych, "bezpiecznej" [ha! przy rwaniu zęba można wykorkować, ale nieeee] procedury "medycznej") – ale sformułowałam je z perspektywy zewnętrznej wobec bohatera. Mogą być błędne.

już wcześniej miałem nieodparte wrażenie, że powtórzę rzekomy los ojca

To jest nie po polsku. Prekognitywnie napisałam taki tekścik: https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842860 – przeczytaj, proszę.

 Gdy z nią rozmawiałem, podeszła do mnie jakaś całkowicie postronna osoba

"Postronna osoba" to, owszem, osoba niezwiązana ze sprawą. Ale nie można tego słowa użyć w tym kontekście! Czytaj więcej.

 przyglądała mi się przez pewien czas ze zdziwieniem

Szyk.

po kilkunastu sekundach

Sekundy są dokładne, kilkanaście – nie. To ma być dokładnie, czy nie?

 W końcu jednak dotarł do mnie straszliwy fakt: kobieta chciała mi subtelnie uświadomić, że mówię do samego siebie, a obok mnie nikogo nie ma.

Pokaż to.

 Nie odezwałem się do tej osoby;

Nie odezwałem się do niej. "Osoba" jest terminem technicznym.

 następnie odszedłem, by przetrawić wszystko, co usłyszałem

Czyli – zastanowić się nad tym.

 Ktoś mógł wprawdzie robić sobie ze mnie żarty; kobieta sama mogła być niezrównoważona, ale przypomniawszy sobie rzekomą historię mojego ojca, uznałem tezę o moim własnym obłędzie za najbardziej prawdopodobną.

Choć przed chwilą uważał ją za nieprawdopodobną. Ponadto – używasz słowa "rzekomy" po raz (jeśli dobrze liczę) czwarty – i tylko raz było poprawnie.

 pojawiały się w zasięgu mojego wzroku

Kto tak mówi?

 spuszczałem z nie wzrok

Spuszczałem wzrok. Powtórzenie.

 na co one reagowały zdziwionym i smutnym spojrzeniem

Które on widział, chociaż dziewczyn unikał i na nie nie patrzył? Całe zdanie niezgrabne.

 Tezę obłędu potwierdziłem poprzez zapytanie kilku znajdujących się w pobliżu osób, czy widzą kogoś w miejscu, które wskazywałem, a w którym to ja osobiście widziałem Faustynę bądź Annę

Tezę o obłędzie potwierdziłem, pytając kilka osób, czy widzą kogoś w miejscu, które wskazywałem, a w którym ja sam widziałem Faustynę albo Annę. Streszczasz.

 Ludzie, choć z początku mocno zdziwieni, odpowiadali zdecydowanie, że nikogo nie widzą.

Zamiast pogonić wariata? Mili ludzie.

 Potem przestałem widzieć je obie.

Potem przestałem widywać dziewczyny.

 „A zatem spędziłem co najmniej kilka miesięcy na przyjaźni z nieistniejącymi osobami”.

Wszyscy tak mamy, nie ma się co wstydzić. Ponadto: nie spędza się czasu "na przyjaźni", bo to nie czynność.

 akurat takie a nie inne osoby

Akurat te, a nie inne osoby.

 czy może być choć cień prawdy w rzekomym twierdzeniu ojca, że widział zmarłych

Błędne "rzekomy": 4. Czy w twierdzeniu ojca, że widzi zmarłych, mógł być cień prawdy.

A więc jeśli istniał jakikolwiek sposób, by się o tym przekonać, to był tylko jeden.

Skąd to "a więc"? I pewnie są też inne sposoby. Bruce Willis dał radę. Poza tym – jeśli duchy są osobami, to można się z nimi przyjaźnić. Czemu nie?

 Ta byłaby najprawdopodobniej mocno przeciwna naszej rozmowie,

Dlaczego? Stylistycznie kulawe.

 jednak uznałem, że jeśli powiem jej, iż to coś absolutnie ważnego,

Nienaturalne. Jednak uznałem, że jeśli powiem, że to ważne, zgodzi się.

 Gdy jednak powiedziałem, że to bardzo ważne i że chcę jej coś powiedzieć tylko jeden jedyny raz, zgodziła się.

Powtórzenia. Jak jej to powiedział, skoro nie w rozmowie?

 z zasłyszanymi podaniami o ojcu, które rzekomo naprowadzały mnie na pewien trop w tej sprawie

Podanie: 2. Rzekomo: 5. "Pewien" zbędne.

 wyłącznie obłęd

Dlaczego "wyłącznie"? To nie jest 100% synonim "tylko".

 Siostra oczywiście zbyła wszystko z początku jako prawdopodobny problem natury psychicznej, choć rzecz jasna starała się to ubrać w grzecznie brzmiące słowa.

Skracaj.

 przez długi moment milczała w szoku, usiadłszy specjalnie na krześle w pobliżu

"Specjalnie"?

 – Zamierzałam nadać takie imię swojej córce, gdy jeszcze zastanawiałam się nad tym, jaką drogę obrać.

Aha, czyli dziewczęta ze świata możliwego. Na to nie wpadłam. A, i – do zakonnicy zwracamy się "proszę siostry". Zwłaszcza, jeśli jest od nas dwa razy starsza.

 Być może widziałem w tobie niedoszłą matkę ukochanej.

… creepy as hell.

 powiedziałem nieśmiałym szeptem

A nie może być po prostu "wyszeptałem"?

 Najwidoczniej porzuciłaś całe swoje genetyczne dziedzictwo w imię kogoś, kto prawdopodobnie wcale nie istnieje

Czy właśnie przypisałaś mistyczne, magiczne moce genom? Przepraszam, ale mój aparat poznawczy wykonał nieprawidłową operację i nastąpi jego zamknięcie. Zainstaluj Wszechświat ponownie i rebutuj.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Obcięło mi komentarz.

 Spojrzała na mnie jeszcze raz ze smutkiem.

Cały akapit drewniany i sztuczny.

 – Dziękuję – powiedziałem – że wszystko się wyjaśniło. Faktycznie, nie sądzę, by to był przypadek… Teraz też nie sądzę, by szaleństwo ojca…

Nic się nie wyjaśniło, to jest wyjaśnienie a'la Starożytni kosmici! Najprawdopodobniej narrator zwariował, i tyle.

 nie czekając na jej słowa

Nie czekając na odpowiedź.

 A więc widziałem osoby, które mogły istnieć, lecz życie nigdy nie zostało im dane.

Po czym wziąłem maczetę i ruszyłem szukać złota w dżungli Meinonga.

 Wszędzie zatłoczone miejsca zdawały się mieć wówczas większy sens.

To nie po polsku.

 Wiedziałem jednak, że ta uznałaby od razu tę opowieść za dowód na mój obłęd.

To też nie. Wiedziałem jednak, że od razu uznałaby tę historię za dowód mojego obłędu.

 próby unikania takich pozorów były daremne

Nie używaj słów, których znaczenia nie znasz: https://sjp.pwn.pl/szukaj/pozór.html

Ponoć słyszała plotki o tym, że mówię sam do siebie czy „z powietrzem”; plotki te wyjaśniały również to, dlaczego znajomi niezręcznie omijali mnie wzrokiem

Wiesz, nawet fatalni rodzice trochę inaczej reagują na podejrzenie, ze ich dziecko zwariowało…

 Tak więc wykorzystując swoje artystyczne zdolności, postanowiłem narysować dokładnie wizerunek Anny.

Tak więc postanowiłem wykorzystać moje artystyczne zdolności i narysować dokładny portret Anny.

 rzekomo jako rysunek z jej lat młodości

Co to znaczy? (Rzekomo: 6).

 w rzeczywistości jednak chciałem, by spojrzała na swoją nigdy nieistniejącą córkę, nawet jeśli miałaby się nigdy nie dowiedzieć, do kogo tak naprawdę należy jej twarz

Dlaczego? Zdanie niezgrabne.

 inna niż ta, której się spodziewałem

Inna, niż się spodziewałem.

 Matka nie skomentowała go uśmiechem nieszczerej wdzięczności maskującym obojętność

On chyba nie lubi swojej matki. A uśmiech to nie komentarz.

 Zaniepokojony zapytałem

Aliteracja.

 przez co najmniej kilka minut

Po co mi te minuty?

 Niczym podstawiony pod ścianą

Postawiony pod ścianą.

 , jakie nastało po skończeniu mojej opowieści.

Które, ale cały ten fragment jest do wycięcia.

 Zawsze bałam się, że podzielisz los ojca….

Zawsze się bałam, że podzielisz los ojca… Klisza…

 pytałem łagodnym tonem, skrywającym jednak złość i zniecierpliwienie

Pokaż mi to, nie zapewniaj. I: pytał – czy spytał?

 Otóż gdy faktycznie powiedział prawdę o widzeniu duchów i gdy uznał, że rzekomo kraina zmarłych jest znacznie lepszym miejscem niż ta ziemia, próbował sprowadzić do tej krainy swoich najbliższych.

(Rzekomo: 7). "Sprowadza" się kogoś tam, gdzie się już jest, a on nie mógł zabijać zza grobu. Zdanie przedłużone.

a zamiast tego spowodował u ciebie mocny uraz głowy…

Kto tak mówi?

 Matka podniosła niepewnie na mnie wzrok w sugestii, ze czegokolwiek się w tym momencie domyślam, jest to prawda.

Szyk, ale w ogóle bym skróciła: Matka niepewnie podniosła na mnie wzrok. Less is more. I – zaraz, czyli on naprawdę widzi nieżywych ludzi? Zrównujesz zamordowanych z tymi, którzy w ogóle zostali poczęci tylko w światach alternatywnych? Dlaczego? Na jakiej podstawie?

 nie reagowałem z szoku

Naprawdę sama na to wpadłam. Spójrz tu: https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842859

jednak po dłuższej chwili na mych ustach pojawił się uśmiech

Nienaturalne, zresztą – on to odczuwa od środka, nie widzi z zewnątrz, co sugeruje taki opis.

cichym, choć ekstatycznym głosem

Pokaż to.

 widać spodziewała się, że będę zdruzgotany

Dlaczego miała się tego spodziewać?

 – Ja… Nie rozumiem – powiedziała matka ze łzami w oczach.

Ja też nie.

 Problem stosu, zdaje się, został rozwiązany.

od dwóch tysięcy lat nie został.

 Teraz wiem, że utrata najbliższej osoby jest większa od „utraty” osoby, co nigdy nie istniała, tylko z powodu efektu posiadania; jest to jednak pojęcie ekonomiczne, nie zaś etyczne.

… przepraszam, co? Posiadania… osoby?

To się nie trzyma kupy. Za dziewczynką, która żyła i umarła, ktoś na pewno tęskni (swoją drogą – co z resztą rodziny i znajomymi?), ale za dziewczynką, która nigdy nie zaistniała? No, chyba nie. Co to jest "efekt posiadania":

 hipoteza mówiąca, że ludzie oceniają wyżej towary, które już posiadają

Co oznaczałoby, że według Ciebie ludzie są tylko o tyle ważni, o ile ktoś za nimi tęskni. Kurka, dzięki. Miło wiedzieć. A jeśli chodziło tylko o to, że tęskni się bardziej za kimś bliższym, to o tym już wiedziałam.

A ja już dłużej nie boję się śmierci, ponieważ wiem, że nieliczne lata życia, które zostały mi dane, to więcej niż niemal ktokolwiek w ogóle otrzymał.

I potrzebował do tego czegoś, czego nie ośmielę się nazwać doświadczeniem mistycznym? Logiczne też za bardzo nie jest. Reszta akapitu trudno się parsuje, jest mętna i nieszczególnie sensowna.

 Piszę to kilka miesięcy po ukończeniu opowieści

Niezbyt zgrabne.

Moje halucynacje przeszły już całkowicie.

Przecież to nie były halucynacje! Odpowiadało za nie coś zewnętrznego!

nieustanny tłok minął

No, nie wiem.

 który bliski był rzekomo opracowania leku na moją chorobę

Rzekomo: 8

 Żadnej wzmianki o nim nie ma, jakby wszystkie te teksty znikły.

Czemu nie…

 

 

Tekst czyta się bardzo ciężko. Językowo masz dużo do poprawki (nie dam głowy, że wypisałam wszystko) – po pierwsze, czytaj więcej. I nie nowości, porządnej klasyki. Po drugie, czytaj więcej. I po trzecie – czytaj więcej. I uważniej. Nie radzisz sobie ze słowami, z konstrukcjami, opisy – nie ma ich za dużo – ale to, co jest, nie jest wcale obrazowe ani specjalnie ciekawe. Psychologia mnie nie przekonuje, a ontologia jest, jak już wyżej powiedziałam, chwiejna.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Okej, wiele jest różnych tutaj uwag, z niektórymi się zgadzam i rzeczy te poprawię. Większość to jednak stwierdzenia, że coś brzmi “niezgrabnie” bądź “źle”…. Yyy… Nie, nie brzmi. Przynajmniej według mnie.

Podobnie z aliteracją, która rzekomo ma być jakimś wielkim złem, podczas gdy pojawia się praktycznie w każdym tekście, jaki czytam, a na pewno nie rzadziej niż u mnie.

https://www.google.pl/search?q=zapyta%C5%82+zaniepokojony&hl=pl&tbm=bks&sxsrf=ALiCzsZnZCBfYM5aThHMjsFR1LV2wnMiNQ:1661723207487&ei=R-ILY5ypHYqErgTUzaj4Bg&start=20&sa=N&ved=2ahUKEwjc6Pyrwer5AhUKgosKHdQmCm84ChDy0wN6BAgBEEc&biw=1600&bih=678&dpr=1

 

https://www.google.pl/search?tbm=bks&hl=pl&q=pono%C4%87+powiedzia%C5%82a

Mogę jedynie powtórzyć Twoją radę na temat uważnego czytania, gdy czytam coś takiego: “Przecież to nie były halucynacje! Odpowiadało za nie coś zewnętrznego!” Niby co zewnętrznego? O jakim zewnętrznym czynniku wspominałam? O wymienionych przez Ciebie kosmitach. Podobnie z “Czy właśnie przypisałaś mistyczne, magiczne moce genom?” Gdzie niby coś takiego napisałam? Napisałam o porzuceniu genetycznego dziedzictwa, nie ma nic o mistycznych czy magicznych wartościach, choć zdaję sobie sprawę, że osoby zafascynowane fantastyką mogą wszędzie się takich rzeczy doszukiwać.

Co do filozofii, to od razu nadmieniam, że nie zgadzam się z poglądem bohatera, jednak uznaję go za spójny i ciekawy, a przedstawienie w historii emocjonalnych powodów do uwierzenia w niego, wydawało mi się intrygujące.

Jednak obserwowałam na portalu niektóre twoje opinie filozoficzne, włącznie z wiarą w obiektywną moralność i używanie niezwykle spójnego argumentu za jej istnieniem w postaci “AlE CyWiLiZaCjA UpAdNiE”, czy coś w tym rodzaju. Więc nie wiem, czy warto brać jakiekolwiek Twoje zdanie w tej kwestii na poważnie. Może jeszcze odpowiem na niektóre Twoje argumenty, jak zastanowię się nad tym, czy są warte w ogóle zgłębiania i jeśli będę miała na to czas.

 

Edity:

 

Co oznaczałoby, że według Ciebie ludzie są tylko o tyle ważni, o ile ktoś za nimi tęskni.”

 

 

No wszystko byłoby świetne, gdyby bohater nie powiedział czegoś dokładnie przeciwnego, czyli że każde życie, nawet potencjalne, ma wartość moralną, a.k.a. wszyscy ludzie, nawet potencjalni, “są ważni”, jak to powiedziałaś, tylko że ludzie troszczą się o życie nieistniejące, bo nie wiedzą, co tracą (ponownie, efekt posiadania, którego wystarczy nie traktować dosłownie, by się domyślić, o co chodzi bohaterowi). Czyli wysuwa tezę całkowicie przeciwną do stwierdzenia, że ludzie są ważni tylko wtedy, jak się ktoś o nich troszczy. Naprawdę, weź sobie do serca radę, którą sama mi dałaś, i czytaj uważnie.

 

Zwłaszcza jak piszesz pytania pokroju “Czemu nie” po stwierdzeniach:

Żadnej wzmianki o nim nie ma, jakby wszystkie te teksty znikły.

Naprawdę, przypomnij sobie, czym tak naprawdę okazało się to, czego doznawał bohater, to takich pytań nie trzeba będzie więcej zadawać.

 

Dodając do analizy “językowej”. Dajesz mi “rady” pokroju:

powiedziałem nieśmiałym szeptem

A nie może być po prostu "wyszeptałem"?

 

Yyy… Mogło. Ale mogło być też inaczej? Co dokładnie jest złego w takim a nie innym sformułowaniu? Jak już mówimy o czytaniu klasyki, to polecam sprawdzać, czy Twoje “uwagi językowe” mają sens, sprawdzając, czy wyrażenia, które krytykujesz, znadjują się w poważnej literaturze. Dajmy na to Wojnę i Pokój, bo jest to po prostu ogromna ilość tekstu. Radzę też sprawdzić, jak często pojawia się tam owa straszna AlItErAcJa: https://pl.wikisource.org/wiki/Wojna_i_pok%C3%B3j_(To%C5%82stoj,_1894)/Tom_I/ca%C5%82o%C5%9B%C4%87

 

Ctr + f i wyszukaj słowo “szeptem”. Pojawi się tam “dodała szeptem” czy “oświadczył księstwu szeptem”. Mogło być po prostu “wyszeptała” albo “wyszeptał”? Oczywiście.

Na wypadek, gdybyś powiedziała, że “dodać szeptem” albo “oświadczyć szeptem” jest okej, bo niekażdy szepte jest oświadczeniem albo dodaniem, ale każdy jest powiedzeniem, to sprawdź przypadki, w których “powiedzieć szeptem” się pojawia: https://pl.wikisource.org/w/index.php?search=powiedzia%C5%82+szeptem&title=Specjalna%3ASzukaj&ns0=1&ns102=1&ns104=1&ns124=1

Podobnie młode dziecko, choć pojawia się rzadziej niż małe, to wciąż: https://pl.wikisource.org/wiki/Święto_dziecka!

 

https://www.google.pl/search?hl=pl&tbo=p&tbm=bks&q=%22m%C5%82ode+dziecko%22&num=10

 

https://www.google.pl/search?q=%22m%C5%82odego+dziecka%22&hl=pl&tbm=bks&sxsrf=ALiCzsbV17h4I7c8-fV3CQmIdC8YCohIDw%3A1661723772265&ei=fOQLY5_sD8q1rgSGkqLICA&ved=0ahUKEwifmqS5w-r5AhXKmosKHQaJCIkQ4dUDCAg&uact=5&oq=%22m%C5%82odego+dziecka%22&gs_lcp=Cg1nd3Mtd2l6LWJvb2tzEAM6BAghEApQjQVYxBRgrRZoAHAAeACAAZcBiAHIA5IBAzQuMZgBAKABAcABAQ&sclient=gws-wiz-books

 

 

https://books.google.pl/books?id=if0qAQAAIAAJ&q=m%C5%82ode+dziecko&dq=m%C5%82ode+dziecko&hl=pl&sa=X&ved=2ahUKEwjCrar2ker5AhXqtYsKHXfdAC4Q6AF6BAgDEAI

 

Rzadziej używane, nie oznacza niepoprawne. Nawet jeśli jest podobne do angielskiego (bo widzę, ze jakaś straszną urazę musisz mieć do tego języka, że jakiekolwiek podobieństwo, choćby przypadkowe, wywoływało u Ciebie tak złe odczucia). I tak, dziecko może być relatywnie stare, dlatego podkreślenie “młode dziecko” jest jak najbardziej sensowne.

 

 

… k***, Peter Singer? Singer przynajmniej ma na to jakieś argumenty, kij z tym, że głupie.

 

To Peter Singer był za karaniem aborcji w ogóle? Chyba właśnie wręcz przeciwnie, był za legalizacją dzieciobójstwa do pewnego wieku. Albo ja nie pamiętam dokładnie jego poglądów, albo naprawdę powinnaś wziąć sobie do serca swoją radę i czytać uważnie i ze zrozumieniem. Nie wpsominając o tym, ze chwilę później bohater sam stwierdza, ze takie stawianie sprawy doprowadza do absurdalnych wniosków i ostatecznie rozwiązanie to uważa za niesłuszne, więc dziękuję za wyważanie drzwi, które otworzył już dawno bohater opowiadania.

 Być może widziałem w tobie niedoszłą matkę ukochanej.

… creepy as hell.

 

 

Yyy… Co jest w tym “creepy”? Jasne, jest to dość nie na miejscu i nikt nie mówi, że bohater jest najbardziej taktowną osobą. Jednak fakt jest taki, że widział tę osobę, podobną fizycznie do siostry Hiacynty, zapewne także podobną charakterem, więc nic dziwnego, że w świecie, w którym ta osoba nie istniała, zakochał się w siostrze Hiacyncie. “Creepy” byłoby oczywiście gdyby zakochał się w matce Faustyny dopiero po tym, jak związał się z tą drugą, w świecie, gdzie siostra Hiacynta jednak miałaby dzieci. Lecz są to dwa zupełnie różnie światy. Nie można się dziwić, że ktoś jest zakochany w osobie, która jest NIEZWYKLE PODOBNA do innej osoby, która byłaby potencjalnie miłością jego życia w alternatywnej rzezywistości.

 

 poznałem podczas jednych rekolekcji

Poznałem w czasie rekolekcji. Albo na rekolekcjach.

 Nie trzeba chyba dodawać, że nie mogłem podążać w prawdziwym życiu za takim uczuciem.

Anglicyzmy!

 Straciłem naprawdę sporą część radości młodych lat

Anglicyzmy! Drewniany język. "Spory" to taki dosyć duży, ale nie ogromny. Nie ogromny!

 

 

I disagree [Insert Gigachad photo]. No co, stwierdzenia bez źródeł i argumentów chyba można zbywać stwierdzeniami bez źródeł i argumentów.

 

 

Tak samo z podaniem. Już myślałam, że masz rację, jednak okazuje się, że “podanie” może służyć jako rzeczownik odczasownikowy od podać, czyli przekazać informację. Tutaj “podania o ojcu” można więc traktować jako informację o ojcu. Na takie też słowo to zmieniłam, jednak teraz zastanawiam się nad zmianą. Informacja brzmi sucho i chłodno, a słowo “podanie” kojarzy się z czymś tajemniczym i zamierzchłym. Ale rozumiem, że tylko Twoje “językowe odczucia” są prawdziwe, więc okej.

 

 czas, którego zapewne już nie odzyskam

Reaaaaally.

 

Tak, chyba że uważasz, iż można cofnąć czas. Cóż, ojciec bohatera doznawał zakrzywień czasoprzestrzeni, więc może jest to jakaś opcja…

 

 Było to prawdziwe nazwisko moich rodziców.

… czyli jego rodzice występują pod nazwiskiem przybranym? A naprawdę ojciec przyjął nazwisko matki? To wynika z powyższego zdania.

 

Że co? Trzynastoletnia siostra z alternatywnej rzeczywistości miałaby mieć inne nazwisko niż jego rodzice? Niby dlaczego?

Edit: dobra, teraz rozumiem, że chodziło ci o słowo “prawdziwy”. Może faktycznie nie jest ono w 100 procentach potrzebne, jednak nic nie wskazuje na to, że mają jakieś fałszywe, tylko raczej podkreśla, że ta dziewczyna RZECZYWIŚCIE nosiła nazwisko jego rodziców. Chyba w trakcie pisania chodziło mi o to, że bohater mógł podejrzewać dziewczynę o podanie jakiejś fałszywej informacji, choć pewna nie jestem. Na wszelki przypadek to usunę.

 Przytakiwałem głową

A można inaczej?

 

Można, ale nie trzeba. https://pl.wikisource.org/w/index.php?search=przytakn%C4%85%C5%82+g%C5%82ow%C4%85&title=Specjalna%3ASzukaj&ns0=1&ns102=1&ns104=1&ns124=1

 uciekając wzrokiem

Wzrokiem można błądzić

https://pl.wikisource.org/w/index.php?search=b%C5%82%C4%85dzi%C5%82+wzrokiem&title=Specjalna%3ASzukaj&ns0=1&ns102=1&ns104=1&ns124=1

 

szukać

https://pl.wikisource.org/w/index.php?title=Specjalna:Szukaj&fulltext=1&ns0=1&ns102=1&ns104=1&ns124=1&profile=advanced&search=szuka%C5%82+wzrokiem

 

Więc czemu nie uciekać: https://www.google.pl/search?hl=pl&tbo=p&tbm=bks&q=ucieka%C5%82+wzrokiem&num=10

 

Choć przyznaję, ze dla uciekania wzrokiem nie znalazłam najlepszych książek. A w wikiźródłach “uciekania wzrokiem” nie mogłam znaleźć, przy czym tak samo nie znalazłam “uciekania spojrzeniem”.

 na co one reagowały zdziwionym i smutnym spojrzeniem

Które on widział, chociaż dziewczyn unikał i na nie nie patrzył?

 

Lub gdy szedł inną drogą, co nie wyklucza zerknięcia na nie choć raz.

 

Dlaczego? Na jakim dokładnie kryterium chcesz ten system oprzeć? Zapewne nie miałaś, jak ja, okresu głębokiej fascynacji Wakfu, ale polecałabym sezon 1, zwłaszcza scenę, w której Ewa i Amalia stoją przed Drzewem Życia, które zawiera całe wakfu (energię życiową) ludu Sadidy. Każdego z Sadidów reprezentuje mała plamka światła na korze, a wszystkie te plamki są identyczne. Dlaczego?

 

 

Po pierwsze nie ja, tylko bohater opowiadania. Po drugie on sam w dokładnie tym zdaniu, pod którym napisałaś o Wakfu, podaje argument, dlaczego ten system jest koniec końców bezsensowny.

 

Dlaczego ludzie (nie mówię tylko o Tobie…) nie znają frazeologii ojczystego języka?

 

 

Czyli sama sugerujesz, że krytykowanego sformułowania używają inni ludzie? Jeśli tak, to masz może jakieś źródło, które by twierdziło, że używane w języku sformułowanie jest niepoprawne? Bo warto było takie podać. A nawet jeśli to sformułowanie nie jest używane, to nie widzę przeszkód, by go użyć po raz pierwszy, zwłaszcza że wiadomo dzięki niemu, o co chodzi.

 

 "Ponoć" jest bardzo wysokie w tonie, książkowe – w dialogu robi wrażenie pretensjonalnego wtrętu.

 

Tsoooo…. Ja i osoby, z którymi rozmawiam, używają tego słowa. Wikisłownik faktycznie twierdzi, że jest to słowo książkowe, słownik PWN już nie. Dla sprawdzenia, czy to prawda, nie powinnam raczej sprawdzać w książkach, dlatego weszłam na jakieś moje grupy na Facebooku. Polecam na własną rękę zrobić taki eksperyment. Mnóstwo osób używa tego słowa, w całkowicie normalnym kontekście. Też sądzisz, że te osoby uprawiają “pretensjonalny wtręt”?

 

 

Po tym zastrzeżeniu zapytam: co jest fenomenalnego w konserwatyście i czemu konserwatysta, nawet fenomenalny, nie będzie wierzył we własny obłęd?

 

Lol, dobre… https://www.wikiwand.com/en/Phenomenal_conservatism

 

 

 

Wiesz, tak swoją drogą, że przyjaźń wymaga dwojga? Dlaczego dziewczyny miałyby w ogóle chcieć gadać z wariatem, który je zagadał ni stąd ni zowąd?

 

A o tej przyjaźni wymagającej dwojga to odnoście sformułowanie “zaprzyjaźniłem się z tymi dwiema osobami”? Bo tak to brzmi. Na wypadek, gdyby faktycznie o to chodziło, to nie, nie trzeba się zaprzyjaźniać z dwiema osobami.

 

Wiesz, nie wiem, jak ty, ale ja nie zbywam natychmiast pierwszej lepszej osoby, która chce mnie o coś zapytać. Jeśli ma ochotę na rozmowę i jest przyjazna, to nie mam powodu, by mu mówić “Won stąd, wariacie”. (Swoją drogą potem się dziwią, ze się dyskryminuje tzw. osoby chore psychiczne) Zwłaszcza gdy nic szczególnie wariackiego nie robi. Może jest to nierealistyczne, bo jestem osobą mocno ekstrawertyczną i wykorzystam każdą sytuację, by się z kimś zaprzyjaźnić (Serio, nie ma ani jednej osoby, z którą przynajmniej kilkuminutowa rozmowa nie sprawiałaby mi przyjemności, każdy jest inny, a jednak taki sam na swój osbliwy sposób, dla mnie jest to fascynujące), więc może to po prostu projekcja z mojej strony. Natomiast żeby się nie zgodzić nawet na kilka minut rozmowy z kimś zainteresowanym naszą osobą chyba trzeba być strasznym mizantropem, ale to już moje zdanie. A jak takowa osoba okaże się kimś inteligentnym i miłym, to nie wiem, dlaczego ma być to dziwniejsze od przyjaźnienia się z normikami z pracy czy szkoły.

 

 Już od najmłodszych znanych mi lat żyłem w poczuciu grozy.

Idiom: Już od najmłodszych lat żyłem w poczuciu grozy.

 

 

Zabawne, bo całe “znanych mi lat” wstawiłem po tym, jak pewien podobny “skrupulant” o wcześniejszej wersji opowiadania powiedział: “Jak to żył w poczuciu grozy od najmłodszych lat, przecież stracił pamięć w wieku ośmiu lat, więc najmłodszych lat nie pamiętał”. I co niby znaczy tu “idiom”? Że co, że niby “już od najmłodszych lat jest idiomem”?

 

 Przez to nie pamiętałem swojego ojca, który, jak to mówiła matka, trafił do szpitala psychiatrycznego, ponieważ „widział duchy”, a następnie skończył ze sobą, bo rzekomo zjawy wyjawiły mu, iż w krainie zmarłych jest lepiej niż wśród żywych.

 

Infodump.

 

Yyy… Co? Idąc tym tokiem myślenia każde opowiadanie jest “infodumpem”. Dosłownie każdy mający znaczenie tekst jest takowym, na dobrą sprawę.

 

Jak mówiła matka, bez "to".

 

https://www.google.pl/search?q=%22jak+to+m%C3%B3wi%C5%82%22&hl=pl&tbm=bks&sxsrf=ALiCzsbfC_0TU3YkwGZiKFBgwGtoydor6g%3A1661746482989&ei=Mj0MY-v4O4iqxc8PgdanoA8&ved=0ahUKEwjr2cyGmOv5AhUIVfEDHQHrCfQQ4dUDCAg&uact=5&oq=%22jak+to+m%C3%B3wi%C5%82%22&gs_lcp=Cg1nd3Mtd2l6LWJvb2tzEAM6BQgAEIAEUMMNWK8kYK0paAJwAHgAgAG4AYgB2QqSAQQxNC4xmAEAoAEBwAEB&sclient=gws-wiz-books

 

Rzekomo" jest wytrychem, nie używaj.

 

Czyli mam powiedzieć po prostu, że zjawy wyjawiły mu, iż blablabla? No to chyba zabrzmi dziwnie, jakby matka faktycznie w to wierzyła.

 

Lepiej, niż.

 

Nie, lol. Na pewno nie w tym przypadku. Naprawdę, sprawdź jak to wygląda w jakiejkolwiek książce, bo naprawdę byś naprawdę sama stosowała się do genialnych zaleceń na temat czytania mnóstwa książek.

 

Sądziłem, że podobny los w postaci choroby psychicznej czeka także i mnie.

Bardzo sztywne zdanie.

 

Jak już ktoś chce pisać uwagi do tekstu, to ważne, żeby miały jakiekolwiek znaczenie, a nie były werbalnym rozwolnieniem jak to cudo powyżej. “Sztywne zdanie”? Co to w ogóle znaczy?

 

Drogi narratorze, niespodzianka: wszyscy ludzie są śmiertelni.

 

Jak z rodziny do Ciebie zadzwoni i powie “dziadek umrze”, to też powiesz “Ekhm, technicznie rzecz biorąc każdy jest śmiertelny”. Jak się mówi, że coś jest wyrokiem śmierci, to raczej wiadomo, że chodzi o śmierć przedwczesną.

 

https://www.google.pl/search?q=%22+jest+dla+niego+wyrokiem+%C5%9Bmierci%22&hl=pl&tbm=bks&sxsrf=ALiCzsaGfAEAyQt95yL-pTqonq-WRy_ZKQ%3A1661746709599&ei=FT4MY6b8I4uHxc8Pu66mkA0&ved=0ahUKEwjm2tPymOv5AhWLQ_EDHTuXCdIQ4dUDCAg&uact=5&oq=%22+jest+dla+niego+wyrokiem+%C5%9Bmierci%22&gs_lcp=Cg1nd3Mtd2l6LWJvb2tzEAM6BAgAEBNQkxZY90pgvE9oAXAAeACAAcABiAGQGpIBBDMzLjSYAQCgAQHAAQE&sclient=gws-wiz-books

 ktoś dokona w tym czasie wielkiego odkrycia naukowego

Bardziej technicznego… medycznego…

Czyżbyś sugerowała, że medycyna nie jest nauką? Ja osobiście za pseudonaukę uznałabym psychiatrię, ale bez przesady.

 

Sądziłem już, że bardziej w Twoim stylu będzie stwierdznie, że w ogóle precyzowanie, o jakie odkrycie chodzi, jest niepotrzebne. Przecież w kontekście ratowania czyjegoś życia przed chorobą serca oczywistym jest, że odkrycie będzie z obszaru nauki/medycyny.

 

 Wiele osób uważa to za potencjalnie wielką stratę z powodu mojego rzekomego talentu artystycznego, który zwykle przeradza się w maestrię dopiero w późniejszym wieku.

Ale że co? Ile on ma talentów, że wszystkie jego talenty… nie, miałam się nie pastwić. To po prostu jest nielogicznie zbudowane zdanie.

 

Że co? Ja nawet nie rozumiem tych uwag? To jest jak przypadkowe słowa wypowiedziane podczas czterdziestostopniowej gorączki. Że jak, że wiele, wszystk… Nie, nie, to ponad moje siły. Jeśli ktoś nie wyraża się jasno, to lepiej chyba, żeby nie “poprawiał” cudzych tekstów.

 

 

 

Dlaczego dziewczyny miałyby w ogóle chcieć gadać z wariatem, który je zagadał ni stąd ni zowąd?

 

 

Takie samo pytanie zadawałaś, oglądając Taksówkarza? https://www.youtube.com/watch?v=boKraRoVh5k&t=108s Jedno jest krytykować randomkę piszącą na necie, a co innego krytykować, choćby pośrednio, wielkiego Scorsesiego. To drugie wymaga po prostu ogromnej buty.

 

 

To jest fabuła na miarę George'a Lucasa… a ponieważ już się domyślam, jakie będzie przesłanie, chciałabym od razu powiedzieć: nie maluj na kolanach! Maluj dobrze! Najmądrzejsza myśl przekazana w ten sposób wywoła w NAJLEPSZYM razie nieprzystojne chichoty. </sincerity mode>

 

Co do ch…? Jakiego do cholery filmu Lucasa? Co do ma do zakochania się w zakonnicy? I o co Ci chodzi z tym “maluj dobrze”? Naprawdę, już wcześniej się nie zgadzałam z tymi uwagami, ale teraz Twój komentarz zaczyna brzmieć jak schizofreniczna tyrada bez znaczenia.

 poznałem podczas jednych rekolekcji

Poznałem w czasie rekolekcji. Albo na rekolekcjach.

 

Albo podczas rekolekcji. Naprawdę, nie jest mi tak trudno dyskutować z pustymi stwierdzeniami. https://www.google.pl/search?q=%22pozna%C5%82em+podczas%22&hl=pl&tbm=bks&sxsrf=ALiCzsZ2FkgBr_Ag95DCQuKRq057k5ct6A%3A1661770916481&ei=pJwMY533HIfPrgTttpHoAw&ved=0ahUKEwid2bKJ8-v5AhWHp4sKHW1bBD0Q4dUDCAg&uact=5&oq=%22pozna%C5%82em+podczas%22&gs_lcp=Cg1nd3Mtd2l6LWJvb2tzEANQywVY4yNgkipoAHAAeACAAVWIAc8HkgECMTOYAQCgAQHAAQE&sclient=gws-wiz-books

 Nie trzeba chyba dodawać, że nie mogłem podążać w prawdziwym życiu za takim uczuciem.

Anglicyzmy!

 

Nie, to je są anglicyzmy. Proszę, jak już mówisz takie rzeczy, dawaj przykłady, albo źródła, bo Twoich stwierdzeń nie będę po prostu brała na słowo

 Straciłem naprawdę sporą część radości młodych lat

Anglicyzmy! Drewniany język. "Spory" to taki dosyć duży, ale nie ogromny. Nie ogromny!

 

Co?

Czas szczególnie cenny zważywszy na to, iż najprawdopodobniej nie będzie mnie długo na tym świecie.

Czas szczególnie cenny, zważywszy na to, że najprawdopodobniej niedługo pożyję na tym świecie.

 

A da się nie żyć na tym świecie?

 

Also: “Some people live more in 20 years than others do in 80. It’s not the time that matters, it’s the person.” The Tenth Doctor, The Lazarus Experiment

 

Co to, ma być odwołanie do autorytetu? Naprawdę, jest to słabo przekonujący typ argumentu, zwłaszcza gdy ma udowadniać, że śmierć w młodym wieku jest w porząsiu i nie jest gorsza od długowieczności.

 Jedna moja rozmowa z ową kobietą szczególnie zapisała się w mojej pamięci.

Bardzo sztywne. Za dużo zaimków.

 w sprawie tego, kiedy zaczyna się ludzkie życie

Sztywne.

 

Nie.

 kiedy dusza wkracza w ciało

nie ma innej możliwości – musi wchodzić w chwili poczęcia. Bo jest formą ciała, uczestniczy w jego powstawaniu.

 

 

Kobieto, czy ty czytałaś, co ja pisałam? Oczywiście, że nie ma innej możliwości, toteż zakonnica właśnie uczy, że życie zaczyna się w chwili poczęcia; daje argumenty przeciwko wyznaczeniu jakiegokolwiek arbitralnego momentu ciąży, jest katoliczką, więc OCZYWISTYM jest, że będzie uznawała za to chwilę poczęcia. Narrator sam z tym poglądem dyskutuje, jednak to nic nie świadczy o podejściu samej zakonnicy.

 

Sztucznie przedłużone zdanie, ale "wartość moralna" to termin, którego w ciągu trzech lat studiów nie słyszałam ani razu. Być może dlatego, że nie ma go w użyciu.

 

 

Reagujesz tak na każdy zbitek dwóch wyrazów, z którym się nie spotkałaś? Współczuję. Poza tym wyszukiwarka nie boli. https://www.google.pl/search?q=%22warto%C5%9B%C4%87+moralna%22&hl=pl&tbm=bks&sxsrf=ALiCzsZ_ZtQmmsVMfG3-jQ4TeEpmEjVBGg%3A1661770928974&ei=sJwMY6GFO-PzqwGl7bzoCQ&ved=0ahUKEwihna2P8-v5AhXj-SoKHaU2D50Q4dUDCAg&uact=5&oq=%22warto%C5%9B%C4%87+moralna%22&gs_lcp=Cg1nd3Mtd2l6LWJvb2tzEAM6BQgAEIAEOgQIABATUKUCWNgTYK4UaABwAHgAgAHYAYgByQuSAQYxMi4yLjGYAQCgAQHAAQE&sclient=gws-wiz-books https://www.google.com/search?q=warto%C5%9B%C4%87+moralna&sxsrf=ALiCzsYh3tZ6wlz8lTuPGMcmGsZ1_fZRVA%3A1661771634571&source=hp&ei=cp8MY9CUHuSHxc8Pp6SE6As&iflsig=AJiK0e8AAAAAYwytgr1yzya9pO2rJIeTr0lWjxV29IRu&oq=warto%C5%9B%C4%87+&gs_lcp=Cgdnd3Mtd2l6EAEYADIHCAAQQxCLAzIOCAAQgAQQsQMQgwEQiwMyCwgAEIAEELEDEIsDMggIABCABBCLAzIICAAQgAQQiwMyCAgAEIAEEIsDMggIABCABBCLAzIICAAQgAQQiwMyCAgAEIAEEIsDMggIABCABBCLAzoECCMQJzoLCAAQgAQQsQMQgwE6BQgAEIAEOhEILhCABBCxAxCDARDHARDRAzoECAAQQzoLCC4QgAQQsQMQgwE6CAgAEIAEELEDOgsILhCABBDHARCvAToRCC4QgAQQsQMQgwEQxwEQrwE6CAguEIAEELEDOhQILhCABBCxAxCDARDHARCvARCLAzoOCC4QgAQQxwEQrwEQiwM6DQgAELEDEIMBEEMQiwM6DgguEIAEEIsDEKgDEJ0DUABYjApg9RVoAHAAeACAAW2IAdUFkgEDNy4xmAEAoAEBuAED&sclient=gws-wiz

 

A Ty próbujesz, rychtyk jak Singer, stopniować cenę życia. Mam nadzieję, że się mylę. Bo kiedy system zacznie tak funkcjonować, to jestem na początku listy do odstrzału.

 

Lol, oczywiście, ze cena życia jest różna. Utrata wynalazcy szczepionek będzie znacznie gorsza od utraty bezdomnego. Nie oznacza to, że którakolwiek z tych śmierci jest fajen, obie są tragedią, tylko jedna jest większą. Nikt nie dziwi się, jeśli cały kraj opłakuje wielkiego kompozytora, a tylko niewielu płacze nad śmiercią normickiego Janusza. Więc nie, nie będziesz do odstrzału. W najgorszym wypadku osoba, która cię zabija otrzyma lżejszą karę niż za zabicie prezydenta, [nie jest tak przypadkiem nawet w obecnym sysytemie?].

 

 

Ale wszystkie problemy etyczne mają podbudowę ontologiczną, ponieważ etyka dotyczy działania w świecie, który opisuje ontologia.

No wszystko byłoby świetne, gdyby bohater nie powiedział czegoś dokładnie przeciwnego, czyli że każde życie, nawet potencjalne, ma wartość moralną, a.k.a. wszyscy ludzie, nawet potencjalni, “są ważni”,

Cholera, czyli jednak zrozumiałam. Matuś i córuś, Ty tak na poważnie?! Wartościujesz życie, zrównujesz potencjalne, ledwie pomyślane z rzeczywistym i uważasz to za spójne i ciekawe?!

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cholera, czyli jednak zrozumiałam. Matuś i córuś, Ty tak na poważnie?! Wartościujesz życie, zrównujesz potencjalne, ledwie pomyślane z rzeczywistym i uważasz to za spójne i ciekawe?!

Zrównuje bohater, ja sympatuzuję z tym poglądem, choć jako antyrealistka etyczna raczej się z nim nie zgodzę, zważywszy na to, ze cała dyskusja krąży wokół zagadnienia “Co jest OBIEKTYWNIE słuszne, a co nie”. Natomiast jeśli nie przekonały cię argumenty z opowiadania, to może postaram się przekonać Ciebie odnośnie wartości potencjalnego ludzkiego życia, poprzez zastanowienie się, ilu wspaniałych ludzi mogłoby być naszymi przyjaciółmi, wielkimi pisarzami, muzykami, naukowcami, gdyby ktoś zdecydował sprowadzić się ich na świat. [Polecam bardziej naukową wersję tego argumnetu w postaci książki Juliana Simona The ultimate resource”] Oraz zastanowienia się, co by było, gdyby rodzice nie sprowadzili cię na świat. Czym coś takiego różni się od śmierci oprócz tego, że człowiek, który umarł, mógł doznać przynajmniej tych nielicznych lat pełnych przyjeności. Ponownie, nie mówię, że nie ma różnicy między śmiercią a nienarodzeniem się, bo do pierwszego mam znacznie bardziej negatywne podejście, ale celem opowiadania jest zadać sobie pytanie: dlaczego to pierwsze jest gorsze od drugiego, mimo że w tym pierwszym jest życie, a w drugim nie? Bohater daje niejako odpowiedź w postaci zjawiska psychologicznego podobnego do efektu posiadania, lecz czy to na pewno jest dobra odpowiedź? Warto pomyśleć.

Oczywiście ani ja (antyrealistka etyczna), ani bohater (który w wyniku własnych doświadczeń przestał troszczyć się nawet o własne życie) nie uważamy, że ktokolwiek ma moralny obowiązek płodzenia dzieci. (Przy czym według bohatera całkowite zrezygnowanie z tego w imię nieistniejących bytów jest godne wyśmiania). Tak samo jak nikt nie ma moralnego obowiązku wydania całego majątku na siatki przeciw malarii dla dzieci w Afryce (jak już mamy się bawić w wyśmiewanie i krytykowanie Singera, to róbmy to na całość!) Co nie zmienia faktu, że każda śmierć z powodu malarii w młodym wieku i potencjalna przyjemność, jaką mały Murzynek mógł w dorosłości czerpać z życia, to ogromna strata. No właśnie, potencjalna przyjemność. Mówisz, jakby potencjalność życia, to był ultymatywny argument przeciwko poglądowi bohatera. Jednak dorosłe życie np. zamordowanego albo tragicznie zmarłego dziecka, to też POTENCJALNE dorosłe lata, POTENCJALNE radości, POTENCJALNA miłość, jaką mógłby innym dać. Jasne, zamordowanie to coś innego niż niespłodzenie… Jasne, jest kwestia smutku rodziny spowodowanego tragedią, ale z tego bohater zdaje sobie sprawę, lecz podkreśla, że nasze EMOCJONALNE reakcje to nie wszystko, bo podobnie jak w przypadku efektu posiadania emocjonalnie cenimy sobie coś [w tym przypadku kogoś], tylko wtedy, jeśli wiemy, co tracimy. Tak się składa, że bohater jako jedyny miał wgląd w to, co tracono, a my niem.

Morderstwo bardziej analogiczne byłoby do powstrzymania kogoś od spłodzenia dzieci. Koniec końców nawet “normalni ludzie” uznają przykładowo politykę jednego dziecka za niemniej nieludzką od ludobójstwa. Niespłodzenie dziecka byłyby raczej porównywalne do niewydania większości swojego majątku na siatki przeciw malarii czy pomoc dla Jemenu. Jak wydasz te pieniądze na charytatywność, to świetnie, jesteś bohaterem i dobrze zrobiłeś. Jak tego, nie zrobisz, to… meh…. To nic złego, ale mogło być lepiej. Ponownie, nie są to idealne porównania, bo koniec końców ostatnio na uliocy widzimy mnóstwo plakatów pokroju “Gdzie są te dzieci”, a mało plakatów zachęcających do efektywnego altruizmu. No a politykę jednego dziecka jednak uważa się za mniej złą niż ludobójstwo. Ale te porównania pomagają spojrzeć na pogląd bohatera bardziej życzliwie, bez chochołów pokroju “Chcesz zmuszać kobiety do rodzenia, ty autorytarystko?”

Natomiast jeśli nie przekonały cię argumenty z opowiadania, to może postaram się przekonać Ciebie odnośnie wartości potencjalnego ludzkiego życia, poprzez zastanowienie się, ilu wspaniałych ludzi mogłoby być naszymi przyjaciółmi, wielkimi pisarzami, muzykami, naukowcami, gdyby ktoś zdecydował sprowadzić się ich na świat.

Hmm, a ilu morderców, terrorystów, autokratów takich, jak Hitler czy Stalin? Ilu oszustów, damskich bokserów i zwyczajnych sk…

 

Czym coś takiego różni się od śmierci oprócz tego, że człowiek, który umarł, mógł doznać przynajmniej tych nielicznych lat pełnych przyjeności.

Hmm, a skąd przekonanie, że były to (w moim wypadku), czy byłyby (w wypadku potencjalnych bytów) lata pełne przyjemności? Weź pod uwagę, że jeśli mówimy o potencjalnym życiu, to ono pozostaje potencjalne z jakiegoś powodu. Jesteś pewna, że sprowadzając potencjalne dziecko na świat, dasz mu szczęśliwe życie. Bo mnie się wydaje, że będzie odwrotnie: niechciane, niekochane.

A jak już przy tym jesteśmy, to zastanów się, ilu jest na świecie realnie żyjących potencjalnych odkrywców tajemnic świata – doskonałych matematyków, fizyków, pisarzy, którzy się nimi nie staną, bo z powodu biedy nie załapią się na edukację, ilu jest potencjalnych przyjaciół, którzy nigdy się nimi nie staną, bo życie dało im tak w dupę, że postanowili się z nim pożegnać?

Czemu martwisz się o potencjalne żywoty, a nie o te już istniejące? Wiesz, wydaje mi się, że to po prostu łatwiejsze. Nawet Twój bohater mało troszczy się o uczucia matki, czy Hiacynty, w której przecież był zakochany. A leży mu na sercu dobro wyimaginowanych przyjaciółek.

 

Oczywiście ani ja (antyrealistka etyczna), ani bohater (który w wyniku własnych doświadczeń przestał troszczyć się nawet o własne życie) nie uważamy, że ktokolwiek ma moralny obowiązek płodzenia dzieci.

Ech, prezentujecie (Ty i Twój bohater) pewną filozofię. Wasze święte prawo. Tylko, że filozofia to nie jest coś oderwanego od rzeczywistości. W pewnym momencie przekłada się na prawo i politykę. I na tym etapie Twoje nieuważanie nie będzie miało już żadnego znaczenia. Marks pewnie też nie uważał, że gułagi pomagają w dojściu do społecznej równości. A konsekwencje takiej filozofii przekładają się na prawny obowiązek płodzenia dzieci.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

OFFTOP

 

Jako łacinniczka z zawodu, spróbuję się pochylić nad tytułem.

Wyjdę z założenia, że miał on znaczyć “Głos/ słowo o nieistnieniu” i do tego znaczenia dostosuję dalsze swoje uwagi. Jeśli zamierzenie autorskie co do znaczenia tytułu ewentualnie byłoby inne, skoryguję.

 

“De non esse” jest jak najbardziej poprawną formułą, zwłaszcza w kontekstach średniowiecznych, pojawia się u Tomasza z Akwinu i mnóstwa filozofów poza nim. 

Z każdym innym czasownikiem użylibyśmy tutaj formy tzw. gerundium (plus minus odpowiednika naszych rzeczowników odczasownikowych na -nie: de non amando, “o niekochaniu”, de non dicendo “o niemówieniu” itd. Ale czasownik esse tej formy nie tworzy, więc autorzy średniowieczni i późniejsi (klasyczni w zasadzie nigdy) używają w zastępstwie bezokolicznika (konkretnie: bezokolicznika czasu teraźniejszego, bo łacina ma kilka) “esse”. Tutaj więc wszystko jest w porządku.

Z kolei “vox de non esse” jest w całości formułą poprawną gramatycznie, ale nie do końca naturalną stylistycznie z punktu widzenia łaciny: samo de non esse znaczyłoby to samo i pewnie było statystycznie prawdopodobniejsze w tekście, zwłaszcza takim, który albo napisany jest klasyczną łaciną, albo autor do tej klasyczności aspiruje.

ALE całe vox de non esse IMHO brzmi lepiej w kontekście tytułu opowiadania (”de non esse” brzmi jak tytuł czytanki w podręczniku do łaciny)i lepiej się jako tytuł sprawdza. Wariantami mogłoby być jakieś “disputatio de non esse / tractatus de non esse, ale one z kolei brzmią brzmią bardzo formalnie.

 

 

Z sensownym komentarzem o samym tekście wrócę.

ninedin.home.blog

Hmm, a ilu morderców, terrorystów, autokratów takich, jak Hitler czy Stalin? Ilu oszustów, damskich bokserów i zwyczajnych sk…

 

Yyy…. Mniejszość? Nie wiem jak z oszustami i damskimi bokserami (dziwne, że podkreślasz damskich bokserów, jakby bicie mężczyzn było w porząsiu), ale zabójcy w Polsce przynajmniej stanowią 0.0007 procent, zakładając, że za jedno zabójstwo w Polsce odpowiada jedna osoba, podczas gdy w rzeczywistości pewnie wiele morderstw było dokonanych przez tę samą osobę, więc morderców pewnie jest jeszcze mniej. https://www.wikiwand.com/en/List_of_countries_by_intentional_homicide_rate

 

Co do Hitlerów i Stalinów jest jeszcze gorzej, bo ci stanowią nieprawdopodobnie niewielki odsetek społeczeństwa. Czy naprawdę myślisz, że gdyby pod koniec 19 wieku ludzie płodzili, dajmy na to, 10 razy mniej dzieci, to teraż żylibyśmy w jakiejś fantastycznej utopii? Znacznie większe prawdopodobieństwo jest takie, że odpowiednik Hitlera i Stalina i tak by się urodził, bo nacjonalizm i totalitaryzm nie wziął się z próżni, lecz jest dlań poparcie społeczne, a poziom życia byłby na poziomie właśnie z początku rewolucji przemysłowej, bo nie byłoby żadnych rąk do pracy.

 

Poza tym idąc tą “logiką”, ilu zabójców jest wśród osób, które są ratowane przez akcje charytatywne dla trzeciego świata? Tu ten argument miałby trochę więcej sensu bo w krajach golbalnego południa odsetek zabójstw jest znacznie więksyz.

 

Albo w ogóle, dlaczego by nie rozstrzelać 80 procent ludzi w Twojej okolicy i powiedzieć: “Panie sędzio, ilu potencjalnych morderców zabiłam? I skąd wiadomo, że wśród tych ludzi nie był kolejny Hitler?”

 

 

Jesteś pewna, że sprowadzając potencjalne dziecko na świat, dasz mu szczęśliwe życie. Bo mnie się wydaje, że będzie odwrotnie: niechciane, niekochane.

 

 

A więcj nie słyszałaś o hedonicznej adaptacji? https://www.cmu.edu/dietrich/sds/docs/loewenstein/HedonicAdaptation.pdf Niemal każdy cieszy się, że żyje. JEśli nie, prawdopodobnie popełni samobójstwo, jeśli będzie w stanie. Właśnie dlatego mam dość kontrowersyjny pogląd w postaci sprzeciwu wobec siłowej prewencji samobójstwa, ale to już temat na inną dyskusję.

 

No i naprawdę, kieruj się logicznie tym argumentem i podejdź do efektywnego altruisty, twierdząc, że dzieci z Afryki, którym ratuje życie, mogą wcale nie być szczęśliwie i w ogóle lepiej by było, gdyby nie istniały. Albo rozstrzelaj dzieci w domu dziecka. Jak konsekwencja to konsekwencja.

 

No i nikt nie popiera posiadania “niechcianych dzieci”. Nikt nie mówi, że spłodzenie mnóstwa dzieci i porzucenie ich czy nawet ignorowanie na co dzień jest okej. Ale czy to znaczy, że spłodzenie ich i zaopiekowanie się nimi, przy jednoczesnym okazywaniu miłości, nie byłoby wspaniałe?

 

 

A jak już przy tym jesteśmy, to zastanów się, ilu jest na świecie realnie żyjących potencjalnych odkrywców tajemnic świata – doskonałych matematyków, fizyków, pisarzy, którzy się nimi nie staną, bo z powodu biedy nie załapią się na edukację, ilu jest potencjalnych przyjaciół, którzy nigdy się nimi nie staną, bo życie dało im tak w dupę, że postanowili się z nim pożegnać?

 

 

Zastanawiam się, dlatego jestem za otwartymi granicami, które praktycznie zlikwidowałyby biedę na świecie i uwolniłoby talent uwięziony na opuszczonych przez Boga zadupiach pokroju Kongo. Mam nadzieję, ze Ty, która tak abrdzo się przejmuje biedą, popierasz otwarte granice i byłabyś w stanie zagłosować na partię, która ten postulat popiera?

 

No i proszę, bądź konsekwentna, wejdź do doku opieki społecznej, Domu Brata Alberta czy coś, podstaw bombę i powiedz, że “jesteście biedakami, wasze życie jest smutne, nie warto tak żyć”.

 

Bieda to naturalny stan ludzkości. Myślisz, że ludzkość nie wyginęlaby przed wynalezieniem ognia, gdyby ludzie myśleli tak jak ty? Biedni wciąż się uśmiechają, wciąż cieszą się, że żyją, jeśli twierdzisz inaczej, to nie spędziłaś z biednymi nawet chwili.

 

 

Czemu martwisz się o potencjalne żywoty, a nie o te już istniejące?”

 

 

Obu, lol. Jako efektywna altruistka i zwolenniczka otwartych granic, wprowadzenia wynagrodzeń pieniężnych dla dawców nerek, i wielu innych – tak, troszczę się o istniejące życie.

 

Nawet Twój bohater mało troszczy się o uczucia matki, czy Hiacynty, w której przecież był zakochany.

 

A jak ma się “troszczyć”? Miałam opisać, jak spędza połowę czasu na głaskaniu ich po główce czy co? Oczywiście, że się troszczy, tylko nie będzie wokół nich skakał, skoro same sobie doskonale potrafią poradzić, a nawet gdyby to robił, to nie byłoby to interesujące dla opowiadania. A że był ciut nietaktowny przy siostrze Hiacyncie, to już chwilowe zapomnienie się, które trzeba mu wybaczyć.

 

“A konsekwencje takiej filozofii przekładają się na prawny obowiązek płodzenia dzieci.”

 

 

Gdybym nie podkreślała, ze nikt nie popiera nawet MORALNEGO obowiązku płodzenia dzieci, to mogłabym wybaczyć tę głupotę. Ja w moralne obowiązki nie wierzę, bohater stracił poczucie wartości dla jakiegokolwiek życia, włącznie ze swoim, bo wydawało mu się to mniejszym absurdem niż właśnie moralny obowiązek płodzenia dzieci. Nie wspominając, że moralny obowiązek nie wiąże się prawie nigdy z prawnym obowiązkiem. Masz moralny obowiązek troszczyć się o swoich rodziców, gdy zachorują, być miłym, pomocnym, dać przynajmniej część swojego bogactwa dla potrzebujących, a nic z tego nie jest obowiązkiem prawnym,. W Singapurze jest prawny obowiazek zatroszczenia się o swoich rodziców, ale nikt nie będzie prał przykładu z kraju z karą śmierci za posiadanie narkotyków.

 

W “najgorszym” wypadku filozofia bohatera doprowadziłaby do stwierdzenia, że należy płodzić możliwie dużo dzieci, nikogo do teog nie zmuszając siłą, tak jak się nie zmusza siłą do bycia strażakiem i ratowania ludzi z pożarów czy wydawania większości swoich pieniędzy na pomoc dla krajów trzeciego świata.

Przyznam jednak, że uznanie tych wszystkich rzeczy za obowiązek moralny, w czasach, gdy nikt praktycznie nie daje pieniędzy na pomoc naprawdę potrzebującym z kraju trzeciego świata, gdy świat zachodni zmierza ku wymarciu, nie jest takie złe.

 

Kwestia wpływu na środowisko to już zupełnie inna kwestia, polecam poczytać Juliana Simonsa i postulować wprowadzenie energii nuklearnej.

@ninedin

 

Serdecznie dziękuję za rzeczową uwagę.

 

W sumie warto by było też podziękować Tarninie, bo choć z większością uwag średnio się zgadzam, to jednak będą stanowiły one dla mnie pomoc przy korekcie [musze jej po prostu brać z dużym ziarnem soli], i włożyła w nie mnóstwo pracy, za co chwała jej.

Jakby co, to przez jakiś czas nie będę odpowiadać, bo mam troszkę obowiązkówMożliwe, że dopiero za parę dni będę wolna sad

ze swojej wieży słoniowej uprzywilejowanego białego człowieka.

Proszę, tylko bez żadnych przywilejów białego człowieka. To argument już obalony i nie powinien się nigdzie pojawiać.

Zanais

 

Faktycznie, choć niezgadzam się ze stwierdzeniem, że NA OGÓŁ biali mają lepiej, to jednak było to niemerytoryczne z mojej strony i usunę tę uwagę.

Gurgaon

Byśmy odeszli bardzo od tematu, a dyskusję prowadzicie ciekawą, więc też myślę, że usunięcie tej uwagi będzie najlepsze :)

W ogóle, jak teraz przeglądam inne komentarze Tarniny, to wydaje mi się, że taki obraz jej, gdy ma jakieś uwagi “językowe”:

 

A może po prostu próbuję ZROZUMIEĆ to, co czytam – i wychodzi mi nonsens?

 

Ninedin – dziękuję za naprostowanie, naprawdę nie byłam pewna, a zgrzytało mi mocno.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

@Tarnina: ja się nie dziwię, że zgrzytało, to jest rzadka konstrukcja i nietypowa. Osobie opatrzonej z językiem nie wygląda naturalnie, bo to jest coś, co się umieszcza w przypisie małym drukiem w dużym podręczniku do gramatyki.

ninedin.home.blog

Ale wszystkie problemy etyczne mają podbudowę ontologiczną, ponieważ etyka dotyczy działania w świecie, który opisuje ontologia.

 

To tak, jakby powiedzieć, że wszystkie problemy w życiu człowieka są związane z chemią, bo żyjemy w świecie zbudowanym z chemicznych substancji. Yyy… Tak? Ale niektóre problemy emocjonalne będą bardziej związane z chemią, np. potrzeba wynalezienia leku na jakąś chorobę, a inne będą wyłącznie mgliście z nią powiązane, jak opłakiwanie śmierci ukochanej osoby. W mózgu tej osoby całkowicie ustały procesy chemiczne, ale chyba nie powiesz, że jest to problem “natury chemicznej”?

 

 

 

Napisz to po polsku.

 

 

Jest po polsku, tylko czasem warto czytać ze skupieniem. Chyba że znowu doszukujesz się wszędzie nieistniejących anglicyzmów, ale to już nie moja sprawa.

 

Co do, na mniej więcej kilka dni, to faktycznie można to usunąć. Ale nawet tutaj można znaleźć przykłady, gdzie się pojawia “mniej więcej kilka”. https://www.google.pl/search?q=%22+mniej+wi%C4%99cej+kilka%22&hl=pl&tbm=bks&sxsrf=ALiCzsYuIQvxH5QCcZyjew8RLIHFo_a7aA%3A1661772345230&ei=OaIMY5HYDYOcrgSXhL-gBg&ved=0ahUKEwjR2Nay-Ov5AhUDjosKHRfCD2QQ4dUDCAg&uact=5&oq=%22+mniej+wi%C4%99cej+kilka%22&gs_lcp=Cg1nd3Mtd2l6LWJvb2tzEAM6BQgAEIAEUIQNWKwgYIQhaABwAHgAgAFriAHYDJIBBDE5LjGYAQCgAQHAAQE&sclient=gws-wiz-books

 

 Zaczęło się to wszystko, kiedy miejsca, praktycznie wszystkie, do których zacząłem uczęszczać, stały się znacznie bardziej zatłoczone.

…? "Miejsce" po polsku ma o wiele węższe pole semantyczne od angielskiego "place". "Uczęszcza" się do szkoły, a nie do… knajpy? Nie wiem. Nie wiem, o jakich “miejscach” mówisz.

 

Dlaczego nie można uczęszczać do knajpy? Według sjp to znaczy po prostu dokądś uczęszczać, nie ma mowy o tym, jak bardzo fajen jest to miejsce. https://sjp.pwn.pl/szukaj/ucz%C4%99szcza%C4%87.html I jaki to ma związek z tym, co napisałam? Bohater mógł mieć na myśli muzea i kina, więc w czym problem? Nie wiesz, o jakich miejscach mówi, bo to nieistotne dla tego, co chce przekazać.

 Piewcy przeludnienia pewnie by twierdzili, że życie w takim świecie stało się dla mnie nie do zniesienia

 

Tak, wiem, co oznacza “piewca” i wiem również, w jakich kontekstach pojawia się w naszym języku. Czasem jest używany ironicznie o kimś, kto wygłasza niestworzone tezy. https://www.google.pl/search?q=%22+piewcy+katastrofy%22&hl=pl&tbm=bks&sxsrf=ALiCzsa9efTqgwh1IYYVAK_-l8VJGEZpfQ%3A1661772614275&ei=RqMMY_a9EIixrgSw2ICwAQ&ved=0ahUKEwj2-Puy-ev5AhWImIsKHTAsABYQ4dUDCAg&uact=5&oq=%22+piewcy+katastrofy%22&gs_lcp=Cg1nd3Mtd2l6LWJvb2tzEANQtxZYjipg2CtoAHAAeACAAV6IAbcHkgECMTKYAQCgAQHAAQE&sclient=gws-wiz-books

 

https://www.google.pl/search?q=%22+piewca+zag%C5%82ady%22&hl=pl&tbm=bks&sxsrf=ALiCzsbPWEV1FQ8yst_ayII57qo79fHmiQ%3A1661772623904&ei=T6MMY9_oNvL6qwGm872ICQ&ved=0ahUKEwifzMe3-ev5AhVy_SoKHaZ5D5EQ4dUDCAg&uact=5&oq=%22+piewca+zag%C5%82ady%22&gs_lcp=Cg1nd3Mtd2l6LWJvb2tzEANQ1AVYmBlgxhxoAHAAeAGAAdgBiAH9CZIBBjEzLjAuMZgBAKABAcABAQ&sclient=gws-wiz-books

 

 

Aha, oszust, znaczy. Naukowcy tak nie działają. Szyk mało naturalny, nadmiar słów.

 

Czyli Aubrey de Grey jest oszustem? Albo literalnie każda organizacja naukowa, która przekonuje do przekazywania na nią dobowolnych datków albo do subsydiowania jej? Nie wiem, z jakimi naukowcami masz do czynienia, ale to, że jakiś Twój znajomy podrzędny profesorek filozofii nie przekonuje do finansowania jego naukowych badań, nie znaczy, że mają tak wszyscy. Naukowcy nie wykonują swojej pracy z samej miłości do nauki, nawet jesli nie będą mieli czego do garnka włożyć, a pieniądze na ogromne eksperymenty, infrastrukturę itp. nie biorą się znikąd.

 

 

Co do piewcy znalazłam jeszcze inną definicję. książk. osoba przekonana do czegoś i zwykle to wyrażająca

 

https://pl.wiktionary.org/wiki/piewca

 

Bzdury o nienaturalnym szyku pominę. Natomiast dziwię się, że nie zwróciłaś mi na brak przecinka po tak czy owak. Najwidoczniej jak ktoś skupia się na “poprawianiu” nieistniejących błędów, to zapomina poprawić te prawdziwe.

 

 

Nic się nie wyjaśniło, to jest wyjaśnienie a'la Starożytni kosmici! Najprawdopodobniej narrator zwariował, i tyle.

 

 

Yyy… Może fakt, że zdanie to wypowiedział SAM NARRATOR ma z tym jakiś związek? Poza tym nawet ja, mocna sceptyczka, uznałabym w takiej sytuacji, że coś może być na rzeczy, bo Faustyna to niezwykle rzadkie imię, więc przypadek raczej odpada. Pozostają oczywiście inne naturalne wyjaśnienia, np. to, że narrator podświadomie domyślił się, że nadałaby takie imię, albo że jednak zakonnica zapomniała, iż komuś powiedziała o tym imieniu, np. że jest to jej ulubione. Jednak nikt nie mówił, że narrator jest jakimś ultra racjonalistycznym bayesistą i nie przyjmuje możliwości zjawisk nadnaturalnych. Przecież chodził na rekolekcje, więc pewnie był wierzący. 47 procent ludzi w Stanach wierzy w istnienie duchów, a Polska jest znacznie bardziej religijna, więc tu numery byłyby jeszcze większe. https://southfloridareporter.com/countries-with-highest-percentage-of-believers-ghosts-exist-malaysia-57-u-s-47-canada-phillippines-are-tied-43/

Obchodząc na około powyższe zamieszki, przynoszę ulotkę z małym apelem technicznym :)

Otóż długie akapity warto w miarę możliwości dzielić enterami na krótsze – to sprzyja czytelności. Zdarzają się sytuacje, gdy te długie są uzasadnione, ale raczej rzadko.

 

powiedziałem nieśmiałym szeptem

A nie może być po prostu "wyszeptałem"?

 

Yyy… Mogło. Ale mogło być też inaczej? Co dokładnie jest złego w takim a nie innym sformułowaniu?

To, że “powiedziałem” raczej sugeruje powiedzenie czegoś na głos. Niekoniecznie bardzo głośne mówienie, ale i nie szept. Takie zwykłe mówienie. Od szeptania jest czasownik “szeptać” ;) I można “wyszeptać nieśmiało”. Sorry, że to powiem, ale “powiedziałem nieśmiałym szeptem” brzmi niezgrabnie. W sumie takie personifikowanie szeptu, że niby to on jest nieśmiały, też nieszczególne, bo nieśmiałość dotyczy mówiącego, a nie szeptu.

Możesz oczywiście zignorować uwagi Tarniny, ale w kwestiach językowych ona zazwyczaj ma rację. Czasem jest nadwrażliwa poprawnościowo, ale nawet nad takimi uwagami warto się zastanowić i wziąć jes sobie do serca.

 

A przy okazji dam uwagę merytoryczną, której na szczęście nie napisałam przy pierwszej wersji, bo ją czytałam w zbiorkomie.

Uważam, że masz całkiem ciekawy pomysł, ale wykonanie jest bardzo takie sobie. Stylistycznie jest ciężkawo, tekstu nie czyta się płynnie, na czym cierpi treść, zwłaszcza że mieszasz mocno te płaszczyzny czasowe, czytelnik powinien się skupić na tym, kto, co i kiedy, a nie potykać na niezdarnych sformułowaniach. Prawdę mówiąc, w świetnie technicznie napisanym tekście dziury logiczne są też łatwiej wybaczalne, bo jak coś, co nie jest do końca logiczne, łatwo wchodzi, to czytelnik się nie zawiesza na innych elementach. 

http://altronapoleone.home.blog

Nowa Fantastyka