- Opowiadanie: Piotr. W. K. - Konstelacja pustki

Konstelacja pustki

Eksperyment z formą mitu, luźno oparty na rewelacjach z Mahabharaty. Spróbowałem wytworzyć obcy i dziwny świat oraz wziąć pod lupę przyspieszone kadry z rozwoju fikcyjnej cywilizacji. 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Konstelacja pustki

Złocisty płyn przestał bulgotać, szklane jajo pękło i otwarło się niczym pąk lotosu. Wzrok uwolnionej istoty zyskał ostrość. Nie, zyskał to źle powiedziane. Posiadł oczy widzące mocniej niż wcześniej. Wolno obracał przed sobą wszystkie cztery dłonie, wyginając i sprawdzając czucie niebieskich palców.

To wszystko znał.

Nowością było dostrzeganie wszystkich porów na skórze oraz projekcje widmowych powidoków sygnalizujące ruchy kropelek, które zdawały się niemal zemrzeć w ruchu gdy wyostrzył swoje zmysły.

Wężowate sploty ciała Śiwy drgały w niepokoju. Trzecie oko na piątej twarzy wpatrywało się z uwagą i fascynacją na nowe ciało tego znanego jako Wisznu. Posprzątaniem jego dawnej skorupy zajęli się już słudzy.

– Teraz jestem Brahmą – oznajmiła jedna z pięciu głów męża o ciele półwęża wykonanym z rtęci, ale pełnej złotego blasku. – Czy twa świadomość jest, jak była?

Czteroręki olbrzym zmusił mięśnie do płynnej fali drgań po czym otrząsnął się z soków życia i kiwnął głową.

– Teraz jestem Kalkin. Nie pamiętam rozstrzygnięcia bitwy orbitalnej. Czy Thea została zjednoczona?

Niebieskoskórzy kapłani w białych kitlach padli na kolana po czym zaczęli klaskać. Pięciogłowy Śiwu zamknął swoje trzecie oko i odparł mechanicznym głosem:

– Dokonało się. Nasz raj został ochroniony. Śmiałe jednostki będą mogły czynić sobie kosmos poddanym. Wiek srebrny trwający tysiące lat zakończył się. Nastała nowa era!

*

Wspomnienia z poprzednich wcieleń były jak za mgłą kosmicznego pyłu. Widział je, ale czuł jakby dotyczyły kogoś innego, jakby obserwował ruchy ręki pozbawionej czucia.

Thea rozkwitała, ale w tym rozkwicie krył się odór śmierci. Im więcej lasów umierało, tym więcej stawiano wspaniałych miast pełnych światła i długich, szpiczastych iglic, krążących dostojnie na orbicie. Cudowne miasta budowała psychiczna siła i duchowa wiara Dew oraz Asur, ras które ostatecznie uczyniły sobie Theę poddaną. Niebiescy giganci za pomocą skupienia oraz tajemnych narzędzi wykuwali bezkresne budowle i siali krystalicznie czyste rzeki, szmaragdowozielone lasy i zmieniali naturę rzeczy.

Jednak czerpiąc swoją siłę z Akaszy, pola myśli przenikającego cały wszechświat, odkrywali że jej lokalne pole się wyjaławia szybciej niż są w stanie je znowu nasycać.

Po wielu tysiącach lat filozofowania, wojen i medytacji Dewy stworzyły cudowne łodzie latające po przestrzeni między kryształowymi gwiazdami, a Asury zasiadły za burtą owych łodzi i rozproszyły się szukać wiedzy, rtęci i Akaszy na innych planetach. Problemy zaczęły się na tej planecie, gdzie było już życie. Na czerwonej.

*

Na początku skupienie by zmieniać fizykę wokół ciała tak, by poruszać się swobodnie po Mangali było męczące, teraz Kalkin, Narayana i Nakul robili to praktycznie nieświadomie, nie musząc korzystać z irytujących pancerzy z czarnymi przyłbicami, w jakich towarzyszyli im Daruka i Garuda.

Dlatego na infiltrację wybrali się w trójkę, siłą umysłu zmniejszając rozmiary swoich ciał. Kryli się za szczerbą rdzawego urwiska, obok kolcolistnego głazorzywa, ściemniając barwę skóry do czerni.

– Nie rozumiem mistrzu Narayana – transmitował myśli Kalkin, obserwując chłodnym wzrokiem czerwonych źrenic szpetne istoty przypominające kraby o nogach jak Theanie i rękach zakończonych długimi szczypcami.

Istoty klekotały żuwaczkami i wymachiwały szczypcami, ich błyszczące i obślizgłe ciała drgały w chaotycznym, pozbawionym sensu tańcu.

– Po co na nie tak długo patrzysz? Wydajesz się widzieć coś więcej niż dostrzega oko. Czemu z takim zachwytem karmisz się szpetotą i prymitywnymi rytuałami?

Narayana uśmiechnął się dobrotliwie.

– Zaręczam ci, że dla nich to my będziemy brzydcy. Powinieneś próbować je zrozumieć jako inne, jak Dewy. Czy w ramach pokoju między panami Thei nie poślubiłeś jednej z Dew, Radha? – Kiedy tamten skinął głową, Narayana kontynuował myślenie – czyż nie była ona dla ciebie na początku jak… istota z innej planety, niezrozumiała i frustrująca?

– Nadal jest.

Milczący Nakun, najpiękniejszy z całej ich trójki uśmiechnął się dostojnie.

– A myślałem, że złączą z nią mnie – pomyślał, wbijając łokieć w bok towarzysza.

Kalkin uśmiechnął się, ale Narayana zgromił młodzika wzrokiem.

– Cisza, Jednowcieleniowcu! Nie wiesz jaki to trud, musieć zmienić powłokę, ale szanuj to ciało i nie ryzykuj, że Mangaliki nas usłyszą! – Jego myśli grzmiały ostrym bólem w głowach podwładnych. Jakby nigdy nic, kontynuował:

– Takie właśnie są wszystkie niewiasty, ale ona w szczególności bo była z innego plemienia. Te kraby też są z innego, bardzo odległego plemienia, powstały z innego ziarna zasianego w polu Akaszy. Widzisz tego tam rosłego, z szczękami zabarwionymi fioletową farbą? Uderza w stalowy bęben by okazać swą siłę samicy. Wykoncypowałem, że ci najsilniejsi posiądą najlepsze samice i będą strzec ich jajeczek.

– To odrażające nie tylko w swym wyglądzie. Ja żywię uczucia i dobre myśli do mojej Radhy, ale nie okazuję ich w takiej gwałtowności, zespalamy się umysłami i splatamy dłońmi, ale poza tym moje zachowania zaklęte są w umyśle i nie objawiam ich nawet jej.

– I tak powinno być. Zważ…

Ziemia wokół nich pękła, uwalniając Mangalików. Zasadzka!

Kolec z doskonałego węgla wbił się w ciało Nakuna, który zdążył tylko wrzasnąć nim jego ciało pociemniało nasycając się metanem.

Kalkin sięgnął po cztery szable i zaczął osłaniać się przed gradem ciosów zadawanych z każdej strony przez straszliwą i zdradziecką broń Mangalików. Nie miał czasu myśleć i kumulować Akaszy by czynić cuda! Toczył wokół dzikim wzrokiem. Kręcił się wśród wirującego pyłu, szołomiony wściekłym klekotem żuwaczek i trzaskami szczypiec nieprzyjemnie blisko ucha, nosa, sutka czy kostki. Wirował a cztery ostrza śmigały, odpierając i blokując ciosy straszliwych włóczni.

To potwory! – Myślał ze zgrozą, widząc jak kolejne pancerne postaci depczą po wykrzywionym, zbrukanym ciele Nakuna. Wszystko działo się w ułamku sekundy. Do czasu.

Narayana wyskoczył wysoko w powietrze, zyskując czas by sięgnąć po swój cudowny czakram. Mangaliki trajkotały wściekle niczym stalowa szarańcza i jęły ciskać oszczepami w opadającego, pozbawionego pola manewru wojownika.

Dysk zawirował na jego palcu, rozjarzając się błękitem wielkiej mocy umysłu tego boga wojny. Samą swoją myślą zmusił ocean czasu wokół pola walki by ten zamarzł w prawie-bezruchu. Korzystając ze spowolnienia czasu wysłał komendę na główny okręt Thei.

– Daruka, przekazuję wam mantry do uwolnienia Agneyastry. Zasypcie kanion strzałami i zadajcie im wielkie straty!

Wielka jak miasto, obła Vimana zamajaczyła gdzieś za horyzontem. Wysypały się z niej balisty, które plunęły strzałami tak rozżarzonymi, że mimo ciemności nocy Kalkin zupełnie wyraźnie widział białe miasto wykute w ścianie kanonu oraz szare uprawy węglowych warzykamieni spożywanych przez Mangalików.

Rozżarzone pociski były aż białe od mocy ognistego światła i gdy uderzyły w świętujące kopulację miasto, wielka łuna i fala płomienia zdarła żelazne i węglowe osłony, wypalając nawet wyrwy w diamentowych schronach Mangalików. Kolejne fale strzał uderzały w ścianę wąwozu, zmieniając ją w wyjałowiony krater z mocą tak wielką, że przeciwnicy Kalkina i Narayany zatrzęśli się i stracili równowagę.

Przez potężny dysk Narayany te chwile trwały jakby sennymi latami, wypalając wyraziste wspomnienia w oczach i umyśle Kalkina. Wizje śmierci, topiących pancerzy, falującego powietrza i świdrujących pisków przepełnionych cierpieniem Mangalików.

*

Kalkin czyścił szable rozmyślając, ale zamykając umysł tak aby nikt nie mógł usłyszeć jego rozważań. Kapłani umysłu z rodzaju Dew na rozkaz wojsk wstrzykiwali eliksiry stężonej Akaszy w rozsiekane resztki Nakuna. Następnie poczynili tajemne gesty i powtarzali senne mantry przez wiele dni, kiedy Kalkin gromił wrogów z okrytego zielonym światłem rydwanu.

Przelatywał nad polami uprawnymi i kąsał krabowatych robotników i wojowników pospołu, obojętny na ich wrzaski. Następnie, kiedy rydwany kończyły działania zaczepne, wycofywały się szybko nim wróg przypadał do nich licznymi zastępami, wtedy toczył się wyścig z czasem.

Ogniste strzały z astralnych balist sypały się na orbitę czerwonej planety zmieniając ją w pustynię niezdatną do życia by rozrywać klekoczące mrowia zanim dopadną do jednostek Thei.

Ta taktyka była nużącą i męczyła wojowników, sprawiała też że podbijane tereny były nie dość warte i wymuszała dalszy postęp. Najważniejsze było to, że krnąbrne istoty chowały się w pełnym wody wnętrzu planety, przeciągając wojnę w nieskończoność.

*

Nakun charczał, jego oczy błysnęły czerwienią, twarz zmieniła się w pysk bestii. Kalkin patrzył na Rakszasę i dumał o losie jego i setek jemu podobnych nieszczęśników, którzy padli w walkach z Mangalikami. Powracali jako dzikie upiory, zsyłane do wnętrza Mangali, by odnieść ostateczne zwycięstwo. Determinacja obu stron była coraz większa, Asurowie rzucali do boju ciała poległych a Mangalikowie jako tarczę stosowali całą powierzchnię swojego świata.

Jak daleko możemy się jeszcze posunąć? – Rozważał w oczekiwaniu na nowy edykt od kasty rządzących Theą.

Kalkin i Narayana weszli do wnętrza wielkiego okrętu, przeszli przez zagrody z krowami i stanęli przed falującym zwierciadłem z rtęci. Po rytualnym przywitaniu Narayana zreferował postępy w bombardowaniu pól uprawnych po czym został odprawiony.

– Brahmo, znaleźliśmy na Mangali świątynie noszące cechy kultów panujących na dwunastej planecie Neberu. Potwierdza się teoria, że Anunnaki mogły już od dawna kontaktować się z Mangalikami i manipulować tą cywilizacją.

– Rozumiem. Sama ta wiedza sprawia, że poświęcenie twoich wojennych braci nie pójdzie na marne. Teraz potrzebujemy abyś wrócił na Theę. Wypełnijcie pozostałe zbiorniki Akaszy i wracajcie do domu.

Kalkin czuł się dziwnie. Po tylu latach pełnych adrenaliny masakr miał wrócić do domu? Był orężem swojej cywilizacji, wyrąbywał dla niej ochronę przed potworami ze szczypcami. Wielu przyjaciół było teraz upiorami, które mieli tu zostawić by chronić ich odwrót.

W jego oku zaszkliła jedna łza, ale nie uronił jej. Może wielu zginęło, może on spędził tu tysiące lat, ale dopilnował by te klekoczące monstra nie zagroziły najpiękniejszemu ze światów.

*

Gdy główny okręt wylądował na płaskim szczycie lewitującego miasta-piramidy, przywitały ich triumfalne konche, płatki kwiatów rzucane do stóp, uniżone pokłony i szacunek. Kalkin kroczył dumnie do pałacu zamieszkanego przez radę rządzącą planetą i całym imperium Thei, gdzie rzesze dostojników płaszczyło się przed nimi i dziękowało za zwycięstwo w największej wojnie w historii kosmosu.

Między radą mędrców górował surowy Brahma przedstawiający wolę kasty rządzących. Pięć głów patrzyło władczo a transfer myśli brzmiał dźwięcznie i stanowczo.

– Bohaterze Narayano, udasz się setkami Asur i Dew na planetę Nemezis, będziecie zbierać tam Akaszę i zmieniać ową planetę na podobieństwo Thei. To będzie nasza pierwsza kolonia. Bohaterze Kalkinie zostaniesz z nami ćwiczyć nowych wojowników. Anunnaki z Neberu chcą handlować z Mangalami, to oburzające wkroczenie do naszej naturalnej strefy wpływów! Musimy zakładać najgorsze, szykujemy sankcje i roszczenia, ale winniśmy szykować się do wojny.

Kalkin uniósł brwi. Czyżby jego ciężka praca jeszcze się nie skończyła?

*

Kalkin patrzył na rzesze poborowych, którzy prężyli się z astralnymi włóczniami. Usiadł na tronie rydwanu o płaskim dziobie i musztrował oddziały. W oddali na złotym siedzisku odpoczywał Brahma, pławiąc się w chwale armii. Kalkin zirytował się, przecież to jemu budowano pomniki, to z nim Radha splotła się i dziękowała za ochronę krainy.

“Czemu on karmi się dumą mojej pracy? To ja walczę i pokonuję” – rozmyślał.

Nagle obudził się jego szósty zmysł. Jeden z mędrców dbających o naturę, członek rady z rodzaju Dew ukłonił się nisko, opierając dłoń na bruku. Nie byłoby w tym nic złego gdyby nie ruch jakby… szukał czegoś w pyle między kamieniami.

Kalkin zerwał się na równe nogi i skoczył. Dewa wymacał ukrytą wcześniej włócznię, zamachnął się i cisnął bronią w kierunku Brahmy! Kalkin wylądował między Brahmą i pociskiem, pozwalając by ten wbił się w jego ciało.

– Nie możecie sami o wszystkim decydować! Jak śmiecie wykorzystywać nas do tworzenia tego! – Ryknął mędrzec, a w jego oczach pojawiły się łzy. – Zmęczyliście Mangalę siłą naszej planety, ona nie wybaczy nam tego! Precz z wami i waszymi wojnami! Nasze Yakszasy nie nadążają z odbudową Akaszy i Thei, jesteście…

Daruka i Garuda objawili się obok zaskoczonego mędrca nadziewając go na swoje włócznie.

A więc nadeszła nowa wojna domowa. Znowu wojownicy Kalkina będą musieli pokazać mędrcom Dew, że siła i porządek górują nad chaosem i łagodnością.

*

Zmęczony Kalkin kroczył kryształowymi ulicami lawirując między lejami po ognistych strzałach, oddalając się od pałacu Brahmy, z którym toczył długą rozmowę. Wszedł między szkielety drzew aż dotarł do iglicy, w której znajdował się jego pałac.

– Co robisz żono?

Zapytał, widząc jak czerwony rubin na jej czole, pieczęć wiążąca ich razem, płonie i zmienia się w wypalony wiór. Na jej pięknym obliczu pojawiły się łzy, a w drżących rękach trzymała zbroję przynależną astralnym podróżnikom.

Tylko najpotężniejsze Dewy były w stanie zrzucać jarzmo czerwonego symbolu Bindi, zwanego też ziarnem wierności. Po wojnie domowej Asur z Dewami same Dewy zaproponowały stworzenie tych artefaktów, by przypieczętować przymierze i dać jasną gwarancję posłuszeństwa. W Bindu można było zapisać cząstkę woli, która dominowała świadomość istoty na jaką została naniesiona.

Teraz Bindu lekko wyblakło i jak płaski papierek kołysało się, wolno sunąc ku ziemi. Radha była jedną z najpotężniejszych Dew, nic dziwnego że potrafiła przełamać siłę tego wynalazku, choć do tej pory nie wydawało się to możliwe.

„Czy powinienem o tym powiedzieć Brahmie? Nie”. – Zdecydował, czując niepewność wywołaną dziwnym zachowaniem żony.

– Kalkinie… wygrałeś wojnę domową lecz to nie czyni cię herosem za jakiego się masz. Słyszysz jak w twoim towarzystwie milkną rozmowy? Widzisz jak Dewy unikają twojego wzroku? Jak żony twoich towarzyszy broni ubierają się skromnie na wieść, że będziesz ucztować z ich mężami? Jak dzieci poległych ojców z obu stron konfliktu ściskają pięści słysząc twoje miano?

– Jest w tobie zbyt wiele delikatności twego rodzaju, przesadzasz i to znacznie. Patrzą na mnie nie ze strachem a pokorą. Pamiętają, że uratowałem ich od Mangalików. I od nich samych. I cóż chcesz z tym zrobić, dokąd pójdziesz?

– Nastąpił pokój więc w końcu zakładamy kolonię na planecie Nemezis. Udam się tam i będę dbać o to, by miasta powstawały tam rzadko i z rozważnym użyciem Akaszy.

– Ale posłuchaj kobieto: patrz, stworzyliśmy sto kryształowych pałaców, pięćset żelaznych piorunów i cudowną Vimanę Puszpak.

– Ale posłuchaj mężu: mogliśmy stworzyć dwa tysiące kryształowych pałaców, pięćset szmaragdowych lasów i rzek, cudowny Owoc Życia zwany Kalaszą.

– Ale zaprowadziliśmy spokój na Thei i zabezpieczyliśmy jej orbitę, dopilnowaliśmy by Mangaliki nie rozwinęły się jako zagrożenie.

– Ale mogliście pozwolić nam pospołu zmieniać Theę ważąc wolę ludu, oszczędzić tysiące istnień z Thei, nie niszczyć powierzchni Mangali i podnieść w rozwoju Mangalików jako naszych młodszych braci. Cykl dokonał się, odchodzę na Nemezis. Ta rozmowa jest skończona. Zaniechaj proszę to szaleństwo, przestań być ostrzem w ręku Brahmy.

– Nie jestem ostrzem w ręku Brahmy – powiedział tylko, chcąc mieć ostatnie słowo.

Przytłoczony pustką postanowił udać się znowu do Brahmy by porozmawiać z nim o Mangali i wspaniałościach, jakie miała przynieść kolejna wojna. Wcześniej jednak zgarnął delikatnie ziarno Bindu i schował do swojego złotego pasa.

*

Kalkin pożegnał się z Narayaną gdy ten miał odlatywać na Nemezis, po czym postanowił posnuć się po cudownych placach stolicy imperium. Z każdej strony straszyły go płaty rtęci z podobiznami niepokojących, gadzich Anunnaki o żółtych oczach, którzy mieli założyć swoją bazę na Mangali mimo próśb i gróźb Thei.

Ten nowy przeciwnik budził strach. Była to pierwsza cywilizacja w całym kosmosie zdolna do żeglowania po kryształowych sferach z szybkością podobną do tej oferowanej przez astralne Vimany Thei.

Kalkin zamrugał. Nawet będąc w domu nie potrafił się rozluźnić. Rozejrzał się wokoło, obserwując młodych Theańczyków. Ze zdumieniem zaczął zauważać niuanse, na które nie zwracał wcześniej uwagi. Nie rozumiał rozrywek młodych, nie rozpoznawał posążków idoli. Nie smakowały mu popularne potrawy, nie pojmował ukrytych znaczeń wplecionych w słyszane tu i ówdzie pieśni.

Thea odradzała się z popiołów wojny domowej, ale on nie czuł się częścią tego odrodzenia. Nadszedł czas kolejnej przykrej rozmowy z Brahmą i kolejnej wojny, pełnej cierpienia, gniewu i bólu. Czas by znowu zostać bohaterem.

*

Był już znużony przeciągającą się wojną. Sprytne Mangaliki używały wielu niehonorowych zasadzek, były też gotowe poświęcać całe społeczności byle tylko zadać im dotkliwe rany.

Kiedy wrogowie wdarli się do rydwanu Kalkina, uratowała go tylko ofiarna obrona przez miecze Daruki i Garudy, jego najwierniejszych adiutantów.

Wściekły i zmęczony wysłał pełne rozpaczliwych komunikatów mantry prosto do pałacu Brahmy. Nastąpiło połączenie, Kalkin ujrzał Brahmę, ten rozsiadł się wygodnie na swoim tronie. Bębnił palcami o podłokietnik i tłumaczył sucho:

– Nie umiemy znaleźć sygnatur Annuaków, najwyraźniej potrafią roztaczać swą zmiennokształtną naturę na świat fizyczny i duchowy wokół. Dziękujemy ci za ofiarność żołnierzy i twoje dzielne dowodzenie z linii frontu. Przesyłam ci wzór mantr. Możesz użyć i przetestować nową broń. Składam w twe ręce Brahmastrę.

Politycy. Tyle krwi i bitew żeby teraz sprawdzić nową zabawkę. Nie można tak było od razu?

*

Po zerwaniu połączenia Kalkin krzyknął, wyrywając lejce z czoła Daruki. Przejąwszy myślowe sterowanie wykręcił beczkę po czym poderwał rydwan do górnej atmofery Mangali, ciągnąc za sobą sznur wrogich pojazdów. Oderwał lejce od czoła, wręczył je Daruce i skupił się na sekwencji mantr.

Włócznia o czterech grotach runęła z pałacu Thei i przecięła astralną przestrzeń, uderzając w powierzchnię Mangali. Filar światła będącego ogniem wyrósł wysoko w niebo, roztaczając wokół pierścieniową falę uderzenia idącego przez powierzchnię planety. Żelazne zwierzęta zmieniły się w pył, węglowe ptaki w odległych puszczach rozpadły się, tracąc pierze i ciało.

Garstki Mangalików ślepły i słabły, przetrwały ledwie dziesiątki, którym udało się oczyścić z zabójczych pyłów w wodach rzek. I tak byli skazani na pozorne konanie.

Kalkin patrzył jak wielka buława dymu zawisa na powierzchni planety. Teraz naprawdę zasługiwała na nazwanie jej Czerwoną. Została tylko czerwień i pył, nie było nawet krwi.

Po długiej chwili kontemplacji dzieła zniszczenia Kalkin wychrypiał:

– Przekażcie politykom, że broń przeszła oczekiwania. Przez to niestety nie zbierzemy tu Akaszy przez eony.

Ruszył wolno w kierunku komnat na głównym okręcie. Jeden cios zabił cały świat. To było zbyt abstrakcyjne nawet jak na jego boski rozum. Ciężar tylu istnień był jak czas. Nie dało się go poczuć, choć się o nim wiedziało.

– Trudniej było mi zabić tę osadę w kanionie, dawno temu. – szepnął, lekko zmieszany.

Czuł coś palącego w piersi. Czy tak czuje się prawdziwy Bóg?

*

Dom. Przechadzając się po lesie na największym z latających miast Kalkin postanowił wejść do gmachu mądrości dziejów. Spacerując między innymi Dewami i Asurami przystanął przy metalowym bębnie oraz odwzorowanych szkieletach Mangalików. Nie był sam. Dwoje błękitnych dzieci z pojedynczymi parami rąk patrzyło na instrument jego wrogów.

– Ciekawe co to jest, myślisz że jakaś broń potworów? – zapytał jeden.

– Przecież to bajki, oni nie istnieli – zaoponował drugi.

Kalkin oniemiał. Dwie straszliwe wojny, martwi towarzysze wracający do walki jako bestie zwane Rakszasami, setki lat rozłąki… dla tych dzieci to wszystko było baśniami? Na jego twarzy pojawił się cień. Poprawił swój złoty pas będący darem od rady imperium i zbliżył się do dzieci.

Jeden z chłopców rozpoznał go i wytrzeszczył oczy zanim opuścił je ze wstydem. Złapał za rękę drugiego i oddalili się do wyjścia, obracając z lękiem. Zabrali ich czteroręcy rodzice ubrani po Nemezejsku. Ojciec nucił melodie pochodzące z tej kolonii.

Kalkin zmarszczył brwi. Czekała go kolejna audiencja u Brahmy.

*

Nemezjanie okazali się być niewdzięczni wobec swoich przodków. To dymiąca i umierająca ziemia Thei wydała z siebie soki jakimi mieszkańcy Nemezis użyźnili jej glebę. Lud Nemezis wywoływał niepokój w miastach Thei, psując znany od dawna porządek.

A Thea umierała, już dwie trzecie populacji musiały mieszkać w latających miastach, które oparte były na kryształowych zbiornikach pełnych Akaszy. Gdy niewdzięczna Nemezis odmówiła swej planecie matce zasobów skroplonego pola Akaszy, jedna z latających piramid upadła, roztrzaskując dziesiątą część populacji. Ta krzywda była niesprawiedliwa. Lud rękami Brahmy i najwyższej rady wysłał swojego największego czempiona by poniósł zemstę.

Znowu wojna.

Znowu Kalkin był potrzebnym bohaterem, przy którym wszyscy milkli, ale którego każdy chciał mieć sobą w chwilach próby i walki.

I znowu setki lat walczył o orbitę wrogiej planety.

Zanim zstąpił na powierzchnię, sięgnął do pasa i potarł czerwoną plamkę Bindu. Może Radha jeszcze do niego wróci?

*

Kołujący rydwan roztrzaskał się, Garuda wyskoczył z niego i jął osłaniać ich przed ciosami wrogich włóczni. Daruka krzyczał straszliwie, trzema niebieskimi dłońmi trzymając jedną zmiażdżoną rękę. Kalkin spojrzał twardo na swojego wiernego żołnierza i bez namysłu zrobił co trzeba: uderzył wyprostowaną dłonią, rozrąbując poranioną kończynę.

– Dopóki twój umysł żyw jest, trwać będziesz. To esencja powłoki.

To rzekłszy Kalkin opróżnił zbiorniki Akaszy ukryte za szerokim złotym pasem i za pomocą Mantr wezwał wielki dysk. Dosiadł go i objął stery dwiema rękami, dwiema ujął swoich adiutantów. Dysk uniósł się wysoko i zaczął wirować, z jego szarej powierzchni odrywał się deszcz długich, ciemnych igieł. Mrowie mądrych grotów z szumem szarańczy przesłoniło całe niebiosa, ale raziło tylko latające rydwany wrogów i piesze armie wrogów.

Kalkin widział, że tym sposobem wygra.

Usłyszał jednak myśl donośną i dojmującą. To Narayana wpłynął na umysły walczących Nemezjan, nakazując im odrzucenie broni i brak poruszenia.

– Używasz Narayany Astry przeciw mnie? Znam jej wszelkie słabości. Wiem, że można użyć jej tylko raz, a broń nie kąsa przeciwnika, który się poddał – zagrzmiał Narayana, czerpiąc z Akaszy, którą przesyłała mu Radha. Kalkin czuł ingerencję byłej żony.

Narayana obracając swój cudowny dysk wpływał na postrzeganie czasu, zabierając go armii Kalkina i dając Nemezyjczykom by mogli ponownie zasiąść w rydwanach czy złapać swe włócznie, łuki i tarcze.

– Jak mogłeś zdradzić? – zagrzmiał Kalkin, w umyśle obliczając tysiące czynników wpływających na rozwój bitwy.

Narayana urósł znacząco, stając się wielki jak góra.

– To ty jesteś zdrajcą. Oszczędźmy cierpień i zakończmy wojnę pojedynkiem!

Kalkin rozważył wszelkie prawdopodobieństwa i przystał na propozycję Narayany, który ciągle okręcał swój dysk wpływający na czas. Kalkin zasiadł do Vimany wielkiej jak miasto, o złotych burtach i miliardach wielobarwnych kryształów. Daruka, Garuda i trzech innych zasiadło z nim, każdy oddał mu jeden ze zmysłów i Kalkin spiął lejce ze swoim czołem.

Na jego twarzy pojawił się uśmiech, chociaż tysiące wybuchających maczug, setki płomiennych włóczni czy dziesiątki grotów podążających za każdym ruchem Narayany zawsze były spóźnione o moment. Gigant Narayana dosiadł wielkiego i wspaniałego rydwanu zostawiającego za sobą strumienie złotej wody i zielonego światła i poruszając się w tej samej przestrzeni ale dalszym czasie, ciągle umykał Kalkinowi.

Jakież było jego zdziwienie, gdy między wysokimi szczytami dopadł go cios z jaskrawej błyskawicy.

– Widziałeś przyszłość, ale nie zdążyłeś zareagować – zadudnił Kalkin. – Ta Vimana działa szybko jak moja myśl pomnożona przez myśli moich sześciu sług. A teraz zginiesz ty, zginie Radha, zginie trzecia część zdrajców.

Kalkin wykonał skok w kierunku dawnej żony.

– Zaczekaj! – rzuciła błagalnie, padając na kolana.

Milczenie.

– Zabijając cię stanę się doskonalszy – wycedził zimno, mocarne ręce zacisnęły się na jej gardle by zmiażdżyć życie w upiornie bezkresnej chwili. Jej wychodzące gałki oczne patrzyły na niego groteskowo, długie paznokcie skrzypiały, łamiąc się o pyszną zbroję Kalkina.

Ten z grymasem obrzydzenia skręcił jej kark, następnie wyrwał głowę jednym lekkim ruchem.

Na ułamek sekundy jakiś zbuntowany mięsień na jego policzku drgnął.

„Jeszcze nie jestem doskonałym żołnierzem” – pomyślał, dumny że nie zatrzymał się, że nie postawił prywaty nad dobro cywilizacji. Thea po raz kolejny została uratowana i zapłacili za to wszyscy, nawet on.

Żołnierze patrzyli, przerażeni. Byli gotowi skoczyć za nim w ogień, ale nie kochali go.

*

– To zabawne Garuda, nie sądzisz? – jeden z adiutantów Kalkina zagadnął drugiego, prężąc się na baczność przed radą Thei.

– Co? – zareagował Daruka.

Po kilku latach lizania ran i polowania na sojuszników złowieszczych Annunaki, Thea zbierała swoich żołnierzy na wojnę, która miała położyć kres wszystkim wojnom.

W galaktyce kończyła się Akasza o czym nie wiedzieli nawet ci dwaj.

„Musimy się pospieszyć, zanim nasza cywilizacja zapadnie się pod własnym ciężarem” – konstatował Kalkin, bacznie obserwując i podsłuchując. Czy wątpił w ich oddanie? Nigdy, przez te lata wspólnej służby zbliżył się do nich tak, że byli mu dalece bliżsi niż Radha kiedykolwiek.

– Walczymy za ten kryształowy plac i za piękne baseny rtęci, za dzieci grające na konchach. A jednak trudno powiedzieć, że to mój dom bo spędziłem tu mniej czasu niż na planecie Mangalików i Nemezis.

– Nie myśl za dużo, filozofowania zostaw politykom takim jak Brahma.

Kalkin podszedł i położył dłonie na ramionach obu towarzyszy, drugą parę splatając na piersi.

– Odpocznijcie przyjaciele bo czeka nas jeszcze dużo pracy.

– A co potem wodzu? – zapytał nieśmiało Daruka.

Kalkin wbił chłodne spojrzenie czerwonych oczu w Brahmę, który uciekł przed jego spojrzeniem w bok, jakby zawstydzony tym że znowu wysyła armię na bój.

– Może spróbujemy wyśpiewywać nowe lasy? To nie może być takie trudne skoro zajmują się tym Dewy. Albo będziemy kuć zbroje? – zaproponował Garuda.

– A po cóż zbroje jak nie będzie z kim walczyć? Czyż nasz lud nie uzna tego za próżny trud?

– Przecież zawsze jest z kim walczyć.

Kalkin milczał. Przed oczami mignęły mu obrazy żelaznych krabów, spopielonych podczas rytuału godowego, Dew mordowanych podczas rebelii na Thei, przerażenia i wytrzeszczonych oczu Radhy.

Miasto zatrzęsło się, kryształowe drzewo przekrzywiło się z świdrującym piskiem, z pękniętego pnia zaczęła wylewać się złocista rtęć.

– Nasza Thea potrzebuje więcej Akaszy. Napełnijcie zbiorniki ile się da i skupcie na tym, żeby szybko i gładko pokonać Nibiru. Nie myślcie co będzie potem, na razie skupcie się na tym by wrócić w jednym kawałku.

*

Kalkin stał na dziobie Vimany Puszpak i kontemplował widok. Okolice wielkiej planety Nibiru otaczała ciemna mgła, ale w bezkresie kosmosu dość było świetlistych miejsc, które mógł podziwiać. Wiele lat nużącej drogi na planetę zmiennokształtnych znużyło go na tyle, że pozwolił sobie na moment odpoczynku. Odcięcie umysłu od koordynacji całej floty było na tyle kojące, że od razu miał ochotę położyć się na zimnej posadce i odpłynąć w stan bliski medytacji.

Daruka i Garuda znaleźli go drzemiącego i z pełną nabożności ostrożnością zanieśli go do kajuty dowodzenia.

*

Ta wojna była inna niż to, na co się przygotowali. Anunnaki świetnie manipulowały Akaszą i przygotowały się na szturmy, na wiele sposobów spowalniając kosmiczną żeglugę Theańczyków pod wodzą Kalkina. Samo dotarcie do orbity planety kosztowało ich wiele lat, okrętów, żyć i Akaszy.

Doszło do tego, że już w trakcie pierwszej bitwy orbitalnej, na pogrążoną w zielonych cieniach planetę zrzucono leniwie lecące, szare włócznie o szesnastu grotach, które po zderzeniu z osłonami Annunaki rozpadły się i wywołały wielkie i jasne i mocne słupy ognia, blask i podmuch czterokroć potężniejszy niż Brahmastry, którymi spopielono planetę Mangalików.

Kalkin obserwował wybuch z orbity, milczący i górujący nad polem walki ze swojej cudownej Vimany Puszpak.

Garuda sapnął i wyszeptał:

– Czterokrotnie większa potęga niż pociski jakimi zniszczyliśmy Mangalików. Jak oni to wytrzymali?

Gęsta plama cienia oderwała się od jednego z księżyców planety i popłynęła w stronę Thei. Z samego Nibiru poderwał się wielki, ciemny okręt przypominający ściętą piramidę. Wzbił się daleko od planety i plunął w ich stronę deszczem zielonych gwiazd.

Garuda i Daruka spojrzeli niepewnie na boga wojny, mistrza i przewodnika ich armii. Kalkin spiął lejce i objął umysłem całą flotę.

– Cztery Brahmastry Astry. Tyle Akaszy ile pozwoliłoby przez setki lat podtrzymać trzecią część naszych latających miast nad Theą. Te miasta upadną, ale nie czas na łzy. Dla ich mieszkańców możemy tylko zawalczyć o to, by to poświęcenie miało sens. – Tymi myślami zaczął swoją przemowę przed największą bitwą w dziejach kosmosu.

*

Deszcz ognistych strzał spadł na miasto, Kalkin spadłszy z rydwanu, z dzikim okrzykiem siekał przeciwników ogromnymi szablami, Daruka i Garuda brnęli przez mokradła do obsydianowej twierdzy.

Straciwszy adiutantów z zasięgu wzroku, Kalkin zderzył potężnie swoje szable wywołując falę uderzeniową. Ta rozwiała opary dziwnej mgły zatruwającej ciała i umysły jego Asur oraz oczyściła pole bitwy z mułu rozpraszającego energie Akaszy. Pozostało tylko wyrąbać sobie drogę przez rzesze olbrzymów. Mięśnie pod fioletową skórą zafalowały, zrzucając powbijane w naskórek groty. Kalkin rozpoczął taniec zniszczenia, przebijając się przez hordy wrogów.

Naprzeciw stanął jaszczur wielki jak góra, pionowe źrenice wpatrywały się w niego zimno, stożkowaty łeb schowany pod obsydianowymi łuskami dodatkowego pancerza wydawał z siebie syk.

Kalkin dotknął nosa, wyczuwając krew. Zamroczony atakiem dźwiękowym nabrał rozmiarów i rzucił się na przeciwnika, miażdżąc i tratując zarówno swoich, jak i wrogów, zmieniając krajobraz i dopełniając dzieła zniszczenia. Kiedy już miażdżył ciało gada, ten wymykał mu się jak woda przeciekająca między palcami, samemu kąsając wężami, w które przemieniły się jego członki.

– Jesteś równy mnie – oświadczył Kalkin w mowie Neberu. – Zginiesz od broni, którą można razić tylko równych sobie. Taki warunek daje jej pełną siłę.

Ramiona wroga zmieniły się w przytłaczającą falę węży zalewających horyzont. Ten syczący splot popędził w stronę Kalkina. On skupił się mocno i przywołał złocisty łuk, dwiema rękami łapiąc za cięciwę, dwiema trzymając majdan. Ciemne kłęby owinęły się wokół jego rąk i ciała, kąsając i unieruchamiając czterorękiego giganta.

Nebirejczyk chyba się uśmiechnął. Kalkin odpowiedział tym samym.

I wystrzelił świetlisty pocisk, który najpierw trafiał a potem znajdował ścieżkę do celu. Światłość wniknęła w rozpływające się ciało gada, nim syknął zmienił się w popiół, razem z nim rozwiały się tysiące węży.

– Paszupastrę można wystrzelić nie tylko rękoma, ale też wystarczająco jasną myślą. – obwieścił Kalkin, sprawiając że inni giganci padli i poddali się jego mocy.

Szybko do pałacu, odnaleźć Darukę i Garudę.

*

– Potwierdziło się, że niektórzy z nich potrafią pochłaniać ciała naszych, oblekać je i doskonale udawać. Mistrzu Kalkinie uważaj na szpiegów – w przekazie myślowym przestrzegł go jeden z głównych dowódców.

Kompleks pałacowy ciągnął się przez połowę powierzchni planety i nie wiadomo jak daleko w jej głąb. Mimo zdobycia powierzchni czekało ich jeszcze wiele pracy. Do tego teraz zaczynała się najtrudniejsza część. Wyłapywanie szpiegów.

*

Garuda powoził rydwanem, Daruka trzymał w ręce oszczep a Kalkin czuwał z łukiem.

– Daruka mówiłeś mi dawno temu żebym filozofowania zostawił Brahmie. Ale czy nie myślisz o tym w ogóle?

– Pamiętam tę rozmowę. Jak i wtedy radzę ci skupić się na tym co jest i ufać naszemu bogowi wojny.

– Skupcie się – uciął dyskusję Kalkin.

„Jako pierwsi weszli do pałacu. Co prawda znaleźliśmy niewielu szpiegów, ale jest duże prawdopodobieństwo, że któryś z nich mógłby być jednym z pozostałych.”

Wzdrygnął się, kiedy poczuł chłodną dłoń na ramieniu.

– Proszę uważać na wstrząs.

Uśmiechnął się i poprawił szable, skupił na kontroli oddechu i zaczerpnął nieco mocy Akaszy.

„Zachowują się jak dawniej. Też pamiętam tę rozmowę. Czy to możliwe by ktoś mógł tak świetnie udawać?”.

*

Przemieszczali się po kazamatach szukając Kalaszy, owowcu mającego zawierać Amritę, eliksir życia. Tą cudowną substancję Annunaki mieli ukraść z pałacu na Thei, korzystając z Melam, czyli zdolności zmieniania kształtów i falowania fizycznego ciała.

W pomieszczeniu było zbyt ciemno, dlatego kiedy szable poszły w ruch, Kalkin został przyparty do muru przez jaszczury o żółtych oczkach. Szybkimi, zdecydowanymi kontrcięciami czterech szabel wyrąbał sobie drogę do tunelu, w którym czekał na niego Garuda.

– Zamykaj wrota! – rozkazał Kalkin.

Garuda skinął głową i… szybkim ruchem dobył szabli, atakując płaskim cięciem!

Kalkin zebrał cios na ostrze, następnie odszedł w bok, szerokim zamachem strącając kilka włóczni jaszczurów.

„A więc to jednak Garuda”.

Kalkin zebrał w sobie Akaszę i z najwyższym trudem rozszczepił ciało, scalając je ponownie za plecami Garudy. Dwie szable wgryzły się w umięśnione barki adiutanta, zbliżały się z trzaskiem w kierunku karku, kiedy górne ręce Kalkina zadrżały.

Nie zatrzymał ruchu, naprężył mięśnie, dwie wolne ręce cięły, ale szpieg klasnął dłońmi wyłapując ostrza. Choć nie był to prawdziwy Garuda, Annunaki który za pomocą Melam przejął jego powłokę potrafił w pełni wykorzystywać jego umiejętności. Fałszywy Garuda przekręcał głowę do tyłu, unieruchomiony w śmiertelnym ucisku ostrzy, ale i Kalkin był w tej pułapce, jaszczury obiegły niebieskoskórych i teraz szykowały się, by razić go błyskawicami z wycelowanych weń włóczni.

Z okrzykiem bojowym do korytarza wpadł Daruka, zbrojny we włócznię szukającą drogi do celu.

– Wezwij Brahmę! – Pomyślał Kalkin, mówiąc umówiony sygnał. Teraz Daruka będzie wiedzieć, że to Garuda jest przejęty przez Annunaki.

„Nie zrozumiał?” – Zdziwił się, gdy Daruka popędził do przodu, szykując pchnięcie w kierunku jednego z jaszczurów szyjących błyskawicami.

Górne ręce Kalkina użyły pełnej siły, szable trzasnęły łamiąc się w połowie. Dolne przekręcił pozornie lekkimi ruchami nadgarstków, odcinając palce dawnego brata broni. Garuda okręcił się, ale Kalkin był szybszy, złapał jego ciało i osłonił się nim przed częścią ciosów błyskawic, by następnie użyć jego ciała jak maczugi i obalić przeciwników. Następnie wyrwał jedno ramię dawnego brata, tamten wrzasnął błagając łaski, gdy z kikuta prysnęły przewody i ciemna krew.

Kalkin szybszy niż błyskawica zaczął masakrować wrogów, u jego boku stanął Daruka. Kalkin dał mu jeden z umówionych sygnałów, na co Daruka obrócił się do niego plecami. Kalkin mierzył wzrokiem pozostałych przeciwników, mogąc się odpowiednio skupić na ich ruchach. Naprężył ciało do skoku i… po raz pierwszy od setek lat poczuł jak ciepła krew opuszcza jego mocarny brzuch. Złapał za drzewiec cudownej włóczni Daruki i pociągnął go do przodu tak, że ciało tamtego przytuliło się do jego pleców.

Czując odpływ sił spojrzał na ciemną krew. „Tyle trudu żeby skończyć tu tak… po prostu? Nie!”.

Otaczała go falująca ciemność, to jeden z Annunaki zaczął pochłaniać jego powłokę.

Umierający Kalkin sięgnął do złotego pasa i przyłożył do czoła kropkę Bindu całą mocą umysłu umieszczając tam swą wolę i jestestwo.

Fałszywy Daruka i pozostali Annunaki patrzyli na niego z niepokojem kiedy po scaleniu uśmiechnął się upiornie. Zrobił ruch a oni wszyscy cofnęli się, struchlali.

– Spokojnie. Za niedługo odpoczniemy – powiedział Annunaki a kropka na jego czole wyblakła tak, że niemal nie było jej widać.

*

Szybki powrót na Theę był możliwy, ale wymagał skupienia umysłu na tym, by z planety Nibiru do domu przenieść jedną tylko Vimanę Puszpak. Kalkin-Annunaki dokonał tego mocą swego umysłu, poświęcając wielki zbiornik Akaszy, bez którego pozostałe okręty nie były w stanie samodzielnie przebyć wielkich odległości między Nibiru a Theą.

Wylądował na placu pod srebrzystym pałacem i prędkim krokiem ruszył w stronę mózgu ich cywilizacji.

Krocząc między świetlistymi filarami rozmyślał, potwornie zmęczony. Jasno i wyraźnie widział spopielenie Mangali, zabicie Narayana i uduszenie żony Radhy, rzeki krwi na ulicach Thei, w których topił bunt Dewów oraz śmierci powłok Daruki i Garudy.

Miasto na zewnątrz pociemniało, dziwnie obce, puste, duszące i pełne rzeźb oraz budynków o znaczeniu niezrozumiałym dla Kalkina.

– Przybyłeś… ale czym jest wódz bez armii? Dlaczegóż taki bóg jak ty okazał taką niecierpliwość? – zapytał Brahma, metalowe węże poruszyły się niespokojnie, pięć głów patrzyło z powagą na Kalkina.

Ten podszedł i osunął się ciężko na jeden z pozostałych tronów.

– Zmęczyłem się. Niosę ciężar już tak długo, że nie pamiętam po co go brałem na barki. Gady nie miały Kalaszy. Uczyniłem kosmos tak nieznośnie pustym. Czas byś za to zapłacił.

– Ja? – Metalowe węże machnęły łbami, trzecie oko Brahmy patrzyło palącym wzrokiem na Kalkina – a kto nastraszył mnie, że musimy przyspieszyć integrację planety pod jednym rządem, bo nie wiadomo jakie zagrożenia czekają w kosmosie?

– To nie tak było. – Mruknął Kalkin, nie mogąc zmusić się by spojrzeć w bok – dla naszego imperium zabiłem własną żonę i przyjaciela. Kto spędził całe wieki na czerwonej planecie walcząc z żelaznym ludem?

– To ty prawiłeś, że Mangaliki mogą nam kiedyś zagrozić, że potrzebujemy ich Akaszy! To Ty zmusiłeś mnie do tej wojny bo chciałeś być bohaterem po terrorze wojen domowych!

– To nie tak było. – Odparł Kalkin, wiedząc że jego słowa są pustymi kłamstwami.

– Prawisz, że nie chcesz walk i męczą cię a prawdą jest, że jedyne co widzisz to zagrożenia dzięki którym jesteś potrzebny bo możesz je zwalczać. Jednak nigdy owoce twych walk nie są warte ofiary, siejesz problemy które potem tak dzielnie zwalczasz.

– Miałem wystawić nas na cios? Jeżeli jesteś słaby prowokujesz do ataku, jeżeli jesteś silny musisz osłabić wrogów zanim się sprzymierzą. Nie mówię prawdy?

Brahma milczał.

– Tak myślałem. Zawsze na mnie plujecie, ale chcecie bym był brudnym narzędziem w waszych gierkach.

Potarł czoło, westchnął ciężko.

– Uczyniliśmy kosmos strasznie pustym miejscem. Czuję zimno – wyszeptał. – Nie mamy już z kim walczyć.

Wstał i zrobił krok w kierunku Brahmy, ten mówił:

– Wiesz, że nie ma przyszłości? Nasze wojny nie dały nam ratunku. Nie zdążymy już odwlec zagłady i pójść z naszymi miastami poza galaktykę, do innych źródeł Akaszy. Lud będzie chciał czyjejś głowy. Damy im twoją. Złamiemy wszystkie Brahmastry i będziemy medytować, szukając cudu.

Trzecie oko błysnęło i zgasło, wokół rąk i ciała Kalkina pojawiły się astralne łańcuchy, tym mocniejsze im potężniejszą postać więziły.

– Jesteś już praktycznie nadbogiem destrukcji Kalkinie. Najsilniejszy byt w kosmosie. I jako taki nie zerwiesz tych łańcuchów.

Kalkin osunął się na kolana, pochylając głowę. Wyszeptał swoje ostatnie słowa:

– To wszystko było bez sensu. Eony walk a na końcu nawet z nas zostanie tylko pył. Do samego końca będą jakieś wojny, widzę to. Jedyny sposób na pokój to… zniszczenie wszystkiego. – Wyszeptał Kalkin a jego słowa uciekły w szeroką przestrzeń sali i potoczyły się podniosłym echem.

Czteroręki bóg wojny ryknął po czym samą siłą woli oderwał swoje ręce, sprawiając że łańcuchy opadły. Z obnażonymi zębami podbiegł do zdumiałego Brahmy i przystawił czoło do jego czoła. Ziarno rozbłysnęło, ich ciała spoiły się podczas walki umysłów. Ziarno zmusiło Annunaki by jego jestestwo przejęło powłokę jęczącego metalicznie i rdzawo Brahmy, umysł zapisany w Bindu opętał świadomość Brahmy.

Zamrugał. Widział teraz obraz z pięciu perspektyw jednocześnie. Z zimnym zadowoleniem stwierdził, że objął w panowanie umysł Brahmy i wyrwał z niego wszystkie mantry.

– Żegnaj umierający świecie. Tak będzie szybciej… mniej bólu.

Wyrecytował mantry, zamykając oczy i kuląc się pod tronem.

Włócznie przeszyły kosmos, uderzając w Theę, jej latające miasta i pozostałe okruchy cywilizacji w kosmosie. Ogień zajął i spopielił wszystko, pozostawiając tylko resztki kosmicznych skał, które wyrzucone siłą wybuchu zderzyły się z planetą krążącą po tej samej orbicie co Thea.

Ostatnie krople Akaszy spadły na tę planetę.

*

Odziany w skóry Mahabharata usiadł pod drzewem i medytował, wpatrując się na księżyc. Zaczerpnął wody ze strumienia i napił się, po czym kontynuował śpiewne modły.

Nagle jęknął, złapał się za głowę i zaczął płakać, skulony w pozycji embrionalnej. Umysł mędrca przeszyły obrazy, niezrozumiałe i okrutne, wypalając się w jego pamięci i doprowadzając do szaleństwa. Starzec nie mogąc zapomnieć tych wizji, już do końca życia rozpowiadał je tym, którzy chcieli go słuchać.

Stary Mahabharata do końca życia majaczył, rozprawiając niestworzone historie o wojnach bogów w wysokich niebiosach.

Koniec

Komentarze

Hej, Piotr. W. K. 

Przeczytałam, a raczej po trochu zmęczyłam tekst, a po trochu on zmęczył mnie.

Fabuła opowiadania jest ciekawa, a podczas przerw w lekturze odczuwałam wewnętrzną potrzebę kontynuowania. Nie jest to tekst, który czyta się łatwo, a jednocześnie mam pewność, że gdyby był dłuższy, to i tak czytałabym go do końca. Nie jestem w stanie jednoznacznie go ocenić. Podobał mi się i nie podobał jednocześnie.

Śledzimy losy boga-bohatera-kosmity, który jest dość flegmatyczny, pozbawiony emocji i patetyczny. Niby wszystko się zgadza, w końcu to bóg, wielki bohater itd. Niestety, a może stety, cały tekst wydaje się taki sam jak bohater. Tempo zdaje się jednostajne, nawet podczas walk nie odczułam, żeby akcja przyśpieszyła, ale to moje subiektywne odczucia, więc innym może się bardziej spodobać. :)

Z chochlików, które rzuciły mi się w oczy:

Kalkin był już znużony przeciągającą się wojną. Sprytne Mangaliki używały wielu niehonorowych zasadzek, były też gotowe poświęcać całe społeczności byle tylko zadać im dotkliwe rany.

Kiedy wrogowie wdarli się do rydwanu Kalkina, uratowała go tylko ofiarna obrona przez miecze Daruki i Garudy, jego najwierniejszych adiutantów.

Wściekły i zmęczony przeciągającą się wojną wysłał pełne rozpaczliwych…

Kolec z doskonałego węgla wbił się w ciało Nakuna, który zdążył tylko wrzasnąć nim jego ciało pociemniało nasycając się metanem.

Jest tego więcej, ale to w sumie pierdoły. Traktuj, proszę moją opinię z przymrużeniem oka, bo nie mam doświadczenia.

Dziękuję Ci Adoro za komentarz obfitujący w ciekawe uwagi. Te podkreślone błędy poprawię, a co do ogólnego wydźwięku twojego komentarza: cieszę się, że udało mi się cię na tyle zaciekawić, byś skonsumowała je w całości :) Trochę się martwiłem tą patetycznością, czy nie przesadzam czyniąc może tekst zbyt ciężkostrawnym, ale bardzo mi pasowała jako zabieg artystyczny do budowy pewnej określonej konwencji. Starałem się nieco zreplikować stylistykę mitów czy eposów.

Miło mi, że przeczytałaś do końca, w takim razie uznaję czas poświęcony na pisanie za warty świeczki.

Nasz raj rozstał ochroniony.

A nie: został

 

– Nie rozumiem mistrzu Narayana – transmitował myśli Kalkin

– A myślałem, że złączą z nią mnie – pomyślał, wbijając łokieć w bok towarzysza.

– Czemu on karmi się dumą mojej pracy? To ja walczę i pokonuję – rozmyślał.

„Czy powinienem o tym powiedzieć Brahmie? Nie”. – zdecydował, czując niepewność wywołaną dziwnym zachowaniem żony.

No, i tu mamy problem. Rozumiem, że bohaterowie porozumiewają się telepatycznie, ale przy zapisie, jaki zastosowałeś, nie wiadomo, co jest rozmową, a co myślą. Pierwszy cytat to ewidentnie rozmowa, przy drugim nie jestem pewna, trzeci to dla mnie ewidentnie monolog, podobnie jak czwarty, który już zapisałeś jak myśl. Do tego, o ile początkowo pisałeś “transmitował”, potem przechodzisz na powiedział. I już ogóle nie wiadomo, czy oni zaczęli gadać, czy nadal porozumiewają się telepatycznie. Przydałoby się trochę porządku wprowadzić i przede wszystkim trzymać się jednej formy zapisu.

Do tego dialogi też są momentami błędnie zapisane, na przykład:

 

– Cisza, Jednowcieleniowcu! Nie wiesz jaki to trud, musieć zmienić powłokę, ale szanuj to ciało i nie ryzykuj, że Mangaliki nas usłyszą! – Jjego myśli grzmiały ostrym bólem w głowach podwładnych.

– Widziałeś przyszłość, ale nie zdążyłeś zareagować – zadudnił Kalkin.Tta Vimana działa szybko jak moja myśl pomnożona przez myśli moich sześciu sług.

Podrzucam garść poradników, które pozwolą Ci zapanować nad tym chaosem.

Zapis dialogów,

zapis myśli,

zapis głosów w głowie.

 

W tekście jest jeszcze sporo literówek, powtórzeń i takich tam zgrzytów. Serdecznie polecam betę, dzięki której takie rzeczy się powyłapuje.

Jeśli chodzi o treść, to przypuszczam, że wiele rzeczy mi umknęło, bo bazujesz na legendach i wierzeniach, których nie znam. Pewnie też stąd wrażenie lekkiego przegadania. Sam temat, czyli brnięcie w nieskończoną wojnę i coraz większa paranoja Kalkina, skutkująca zabijaniem także swoich, podobały mi się. Fajnie to pokazałeś.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Posprzątaniem jego dawnej skorupą zajęli się już słudzy.<– skorupy?

Nasz raj rozstał ochroniony.<--został?

itd. 

Wielu przecinków brak. Przeczytaj powoli, sam znajdziesz babole. Popraw.

Miś musi zrobić przerwę, ale wróci.

Wróciłem. Drugi raz zajrzałem do tekstu i niestety dzieje się tam za dużo dla misia. Nie może się połapać kto, z kim walczy, po co, dlaczego. Dzisiaj nie podeszło. 

Uch, niestety moje wrażenia podobne jak przedpiśców. Myślę, że temu tekstowi dobrze by zrobiło zadanie bojowe pt. “a teraz skróć to o połowę”. Bo sporo scen jest albo niepotrzebnych (niekoniecznych dla fabuły), albo przegadanych, albo jedno i drugie. Usiłujesz upchnąć w obiektywnie niezbyt długi tekst ogrom informacji, wydarzeń, znaczeń, aluzji i pomysłów – w głowie się od tego kręci, a fabuły nie sposób śledzić. Zupełnie serio proponuję szkolne ćwiczenie: zrób plan historii, którą chciałeś opowiedzieć, a następnie powyrzucaj z tekstu wszystko, co nie jest do tego potrzebne. Potem dodaj trochę odpoczynku dla czytelnika w postaci czegokolwiek, co nie będzie po prostu akcją: trochę kreacji świata, trochę opisu otaczającej bohaterów rzeczywistości, trochę pośredniej charakterystyki bohaterów i ich psychologii, motywacji i tak dalej. Nie należy z tym przesadzać, ale tekst, w którym w zasadzie nie ma nic poza zdarzeniami i dialogami, nuży, bohaterowie się mylą, a w rezultacie akcja przestaje interesować czytelnika.

Nie czytałam bardzo dokładnie, bo nie bardzo się da, ale wpadł mi w oczy jedyny ślad opisu: kryształowe ulice. To trochę mało.

Plus stylistycznie jest bardzo tak sobie. Dialogi mało naturalne, nawet jak na bogów, źle zapisywane.

 

Plus już na samym początku serwujesz nam pomieszanie podmiotów:

 

Złocisty płyn przestał bulgotać, szklane jajo pękło i otwarło się niczym pąk lotosu. Jego wzrok zyskał ostrość, nie, zyskał to źle powiedziane. Posiadł oczy widzące mocniej niż wcześniej. Wolno obracał przed sobą wszystkie cztery dłonie, wyginając i sprawdzając czucie niebieskich palców.

Niby da się domyślić, że oczy posiadł bohater, niemniej czysta logika, wynikająca z gramatyki i składni, mówi, że to złocisty płyn miał wzrok, który zyskał ostrość i tak dalej. Uważaj na podmioty domyślne, bo to zdradzieckie typki.

http://altronapoleone.home.blog

W tekście jest jeszcze sporo literówek, powtórzeń i takich tam zgrzytów. Serdecznie polecam betę, dzięki której takie rzeczy się powyłapuje.

Szczerze mówiąc chciałem zapisać tekst jako betę, ale nie ogarnąłem że trzeba go zapisac jako kopię roboczą – nie zauważyłem tej adnotacji.

 

Irko, koalo i drakaino: dziękuję wam za próbę przebicia się przez tekst, wasze uwagi dały mi sporo do myślenia. Zawsze mam potężny problem z interpunkcją i zapisem dialogów, dziękuję ci Irko za podrzucenie poradników. Myślę, że będę sobie do nich co jakiś czas wracać bo mam naprawdę dużą ślepotę interpunkcyjną ;)

 

Wydaje mi się, że udało mi się nieco oczyścić tekst z niektórych błędów, starałem się też ujednolicić zapis dialogów, by było jasne kiedy Kalkin myśli, a kiedy mówi/używa telepatii.

 

Może nie udało mi się zaprząc chęci stworzenia monumentalnego stylu w skuteczny sposób. Podumam jeszcze nad tym opowiadaniem, dziękuję za komentarze.

Bardzo ładny styl. Czytałem z uwagą i skupieniem. Wyczułem nawiązania do “Mahabharaty” i “Starożytnych Kosmitów” oraz do pewnego komiksu “Ekspedycja” :) Lubię takie klimaty, jednocześnie jednak podniosłe wydarzenia pasowały do hinduskiej mitologii, choć “światłość” kojarzy mi się nieco z grą Diablo :)

Master of masters : John Ronald Reuel Tolkien

Pomysł moim zdaniem bardzo fajny, świetnie się bawiłem, wyłapując nawiązania do indyjskiej mitologii, ale trzeba przyznać, że fabularnie trochę… nudno. Ot, wypowiedzą wojnę, przybędą, zobaczą, zwyciężą, po drodze będą mieć jakieś rozterki. Zastanawiałem się, czy to celowy zabieg, aby ukazać znużenie Kalkina przeciągającą się rzezią, ale ona znużyła również mnie, czytelnika, a to chyba nie za dobrze.

Nie jest źle, ale mogłoby być lepiej.

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Dzięki za opinie i komentarze. Iluvatar zaintrygowałeś mnie z tym komiksem bo nigdy o nim nie słyszałem :)

że fabularnie trochę… nudno. Ot, wypowiedzą wojnę, przybędą, zobaczą, zwyciężą, po drodze będą mieć jakieś rozterki. Zastanawiałem się, czy to celowy zabieg, aby ukazać znużenie Kalkina przeciągającą się rzezią, ale ona znużyła również mnie, czytelnika, a to chyba nie za dobrze.

Oj tak, jednym z głównych założeń było ukazanie znużenia długą egzystencją Kalkina jako niszczyciela światów. Wychodzi na to, że zamiast pokazać jego znużenie, męczę czytelników co znaczy, że gdzieś popełniłem błędy :)

Cieszę się, że pomysł się podoba.

Слава Україні!

Uff… do połowy przeczytałam, potem bardziej przeleciałam wzrokiem, bo ciężko było. Tekst wydaje mi się dosyć hermetyczny. Nie znając hinduistycznej mitologii trudno było mi nadążyć, kto jest kim i co się dzieje.

Ogniste strzały z astralnych balist sypały się na orbitę czerwonej planety zmieniając ją w pustynię niezdatną do życia by rozrywać klekoczące mrowia zanim dopadną do jednostek Thei.

Miejscami piszesz długie zdania, które są nie tylko trudne w odbiorze, ale wręcz przestają mieć sens. Ta taktyka była nużącą i męczyła wojowników czytelników ;)

Starałem się nieco zreplikować stylistykę mitów czy eposów.

Częściowo się to udało, ale możnaby nad tym jeszcze popracować.

 

Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!

Known some call is air am

Zauważyłam, że zmieniłeś początek – tak trzymać! Teraz jest i ładniej, i czytelniej :)

http://altronapoleone.home.blog

Dziękuję, bardzo cieszy mnie docenienie :) Jak widzisz wziąłem sobie uwagi do serca i tam gdzie czułem się na siłach, coś poczarowałem.

Chyba nie zrozumiałam :/

Przynoszę radość :)

Cóż, w takim razie mi przykro i mam nadzieję, że nie zniechęcisz się do kolejnych tekstów ;)

Oj, nie chciałam zrobić Ci przykrości, po prostu nie zawsze wszystko rozumiem ;)

Przynoszę radość :)

Piotr W.K. – Kon­te­sta­cja pest­ki

 

 

Po­mysł był dobry, bo jed­nak mi­to­lo­gia hin­du­ska to dla wielu ludzi terra in­co­gni­ta i sporo można z jej jesz­cze wy­cią­gnąć, żeby za­in­te­re­so­wać czy­tel­ni­ka. Jasne, w Pol­sce można tra­fić na bar­dzo dobre po­wie­ści gar­ścia­mi czer­pią­ce z hin­du­izmu, choć­by “Pan świa­tła” Ze­la­zne­go, albo “Rzeka bogów” McDo­nal­da, to jed­nak nadal kro­pla w morzu. Więc chwa­ła Ci za to, choć wielu na­wią­zań nie wy­ła­pa­łem, bo sam też tylko li­zną­łem te­ma­tu. Szko­da, że nie naj­lep­szy warsz­tat, wrzu­co­ne tu i ów­dzie zbyt pur­pu­ro­we wstaw­ki, po­wtó­rze­nia, rymy, słowa użyte w nie­wła­ści­wym kon­tek­ście i inne błędy, w znacz­nym stop­niu za­kłó­ci­ły przy­jem­ność z lek­tu­ry. Wy­da­je mi się, że kom­po­zy­cyj­nie masz tez spory chaos mo­men­ta­mi, a całą opo­wieść mocno prze­ga­da­łeś – serio, to da­ło­by radę ob­ciąć o przy­naj­mniej jedną trze­cią, za­cho­wu­jąc sens i całą otocz­kę fa­bu­lar­ną.

Po­cząt­ko­wo od­bi­łem się od tek­stu, zbyt wiele rze­czy naraz wpro­wa­dzi­łeś, choć to może tylko moje od­czu­cie, ale spią­łem się, prze­bi­łem przez po­czą­tek, a potem już było z górki. Warsz­tat prze­szka­dza, jed­nak sama hi­sto­ria jest na tyle zaj­mu­ją­ca, że czy­ta­łem z za­cie­ka­wie­niem, choć bez więk­szych za­sko­czeń. W spój­ny i cie­ka­wy spo­sób przed­sta­wi­łeś sta­cza­nie się Kal­ki­na coraz głę­biej w pa­ra­no­ję, a jed­no­cze­śnie w coraz więk­szą nie­chęć do Brah­my, oskar­ża­nie in­nych o to, że nie ma spo­ko­ju, a za każ­dym razem, gdy spo­kój nad­cho­dził, on sam go za­bu­rzał ko­lej­ny­mi de­cy­zja­mi, szu­ka­niem chwa­ły. Mamy takie czasy, że mocno mi to ko­re­lu­je z tymi wszyst­ki­mi żoł­nie­rza­mi ochot­ni­ka­mi, któ­rzy jadą na front wia­do­mo gdzie, bo wojna to ich życie i ina­czej już eg­zy­sto­wać nie po­tra­fią, tylko wciąż w po­go­ni za ad­re­na­li­ną, za walką, za en­dor­fi­na­mi, które krążą w ży­łach tylko wtedy, gdy widzi się po­ko­na­ne­go wroga.

Sama koń­ców­ka też mi się spodo­ba­ła – po­sze­dłeś w tra­ge­dię, która jest ostat­nim frag­men­tem wy­ci­sza­na i su­ge­ru­je jakiś ro­dzaj ge­ne­zy na­szej pla­ne­ty, rasy, wiary, tego czym je­ste­śmy lub czym się sta­li­śmy.

Wiesz co mnie naj­bar­dziej zdzi­wi­ło, a potem już zgrzy­ta­ło do sa­me­go końca? Nazwy. Kon­kret­nie cho­dzi o Ne­me­zis, które to słowo po­cho­dzi z grec­kiej mi­to­lo­gii, a ści­ślej od bo­gi­ni Ne­me­sis – cho­ler­nie źle to się wpa­so­wu­je w hin­du­skie na­zew­nic­two. Nie wiem też skąd wzią­łeś te Man­ga­li­ki, czy Man­da­li­ki, czy jak je tam na­zwa­łeś, ale ta nazwa też mi się nie po­do­ba – non stop ko­ja­rzy­ła mi się ze sło­wem “me­da­li­ki”, a to z kolei z Czę­sto­cho­wą ;) Oczy­wi­ście to nie jest za­rzut, tak jak przy Ne­me­zis, tylko ra­czej po­in­for­mo­wa­nie Cię, że sko­ja­rze­nia cho­dzą róż­ny­mi ścież­ka­mi, i cza­sem ktoś może przy­kle­ić się do cze­goś, co w za­sa­dzie nie ma więk­sze­go zna­cze­nia.

Pod­su­mo­wu­jąc: po­mysł dobry, hin­du­ska mi­to­lo­gia super, warsz­tat i kom­po­zy­cja do moc­ne­go do­szli­fo­wa­nia. Masz nie­złe pod­sta­wy, bo kon­cep­cyj­nie mnie zła­pa­łeś na ten ha­czyk, więc chyba warto na tych pod­sta­wach bu­do­wać tek­sty ję­zy­ko­wo so­lid­niej­sze.

Known some call is air am

Dziękuję za potężny, obszerny komentarz :D

Z jednej strony cieszy pochwała pomysłu, z drugiej jest niedosyt że mój sposób pisania nastręczył tyle trudności w “poczuciu” historii (widzę zresztą że trafnie odczytałeś idee, które chciałem zasiać, co jest miłe dla autorskiego serca).

Co masz na mysli przez “purpurowe” wstawki? Zbyt duże silenie się na jakiś majestat? 

Nemezis akurat wzięła się z tego, że nazywano kiedyś tak gwiazdę, która miałaby być gdzieś za słońcem, Mangala zaś to… Mars. “Mangala (Sanskrit: मङ्गल, IAST: Maṅgala) is the name for Mars, the red planet, in Hindu texts.”

EDIT: A skoro historia wzbudza jakieś pozytywne emocje to zapraszam do mojego nowego opka “Pomniki was nie ocalą”. Zupełnie inny klimat, ale warsztatowo chyba lepiej :)

Z jednej strony cieszy pochwała pomysłu, z drugiej jest niedosyt że mój sposób pisania nastręczył tyle trudności w “poczuciu” historii (widzę zresztą że trafnie odczytałeś idee, które chciałem zasiać, co jest miłe dla autorskiego serca).

Cieszę się, że trafnie odczytałem :) A największym problemem dla mnie było, to, że mogłeś ten tekst jeszcze podszlifować, żeby wyglądał nieco schludniej.

 

Co masz na mysli przez “purpurowe” wstawki? Zbyt duże silenie się na jakiś majestat?

Purpurowe, czyli okazjonalnie wcinający się tu i ówdzie patos, górnolotność, która nie zawsze wychodzi na dobre – w sumie to zazwyczaj wychodzi na złe. Jeśli chcesz wiedzieć jak wygląda zatrzęsienie purpury, to możesz zajrzeć do tego mojego tekstu – pierwszego, który napisałem na portal NF ;)

 

Nemezis akurat wzięła się z tego, że nazywano kiedyś tak gwiazdę, która miałaby być gdzieś za słońcem,

Wiem, wiem. Ale to nie pasuje do hinduizmu i mogłeś to nieco zmienić, choć wówczas to nawiązanie do Planety X byłoby nieczytelne – czasem trzeba pójść w mniejsze zło. A za info o Mangali dzięki, znów się czegoś nauczyłem :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

To opowiadanie nie zachwyciło mnie ale żeby nie być zbyt krytyczną obiecuję przeczytać jeszcze coś twojego i dopiero wtedy wyrobie sobie zdanie. 

Piotrze,

przyznam, że niestety szybko straciłeś mnie jako czytelnika. Jakieś błędy językowe, ortograficzne, powtórzenia i literówki już utrudniały czytanie – bardzo dużo zrobiłaby tu (jakaś) redakcja. Do tego z początku nie mogłem się połapać we wszystkich imionach hinduskich bóstw (choć, całkiem możliwe, że to przez to, że znałem imiona z hinduskiej mitologii (i zdaje się, że nie tylko z niej, dobrze mi mignęły tam wierzenia mezopotamskie?:P) bardzo powierzchownie i szukałem sensu w mojej niewiedzy:P).

Ponadto tekst rzeczywiście wlókł się gdzieś w pierwszej połowie. Widziałem w komentarzach opinie, że to przez purpurowy język (włącznie z bardzo podniosłymi dialogami:P choć one akurat do tej ala mitologicznej formy jeszcze niby pasują) – ja bym się zastanowił, czy to bardziej przez brak suspensu, tj. jakiegoś celu i postępu w tej wleczącej się wojnie z Mangalikami:P A, zapewne, widziałbym to w obu.

Na plus rzeczywiście końcówka – czytając miałem bardzo przyjemne wrażenie, że wszystko składa się do kupy – zarówno z Bindu, jak i ostatecznymi losami Kalkina i jego żony:)

Слава Україні!

No, mnie też ten tekst zmęczył. Bardzo dużo nazw własnych. Być może powinnam je kojarzyć z mitologii hinduskiej, ale na ogół nie kojarzyłam. Do tego opisy walk uważam za nudne, a tu nie było wiele innych rzeczy.

Literówki i braki interpunkcyjne nadal są. Na przykład wołacze, Piotrze, wydzielamy obustronnie przecinkami.

Babska logika rządzi!

Dziękuję wam pokornie za komentarze i męczenie się z tekstem ;) 

Z błędami walczę, wiem że jest tu sporo do poprawy, staram się na tym polu rozwijać. 

 

Na razie zrezygnuję chyba z próby tworzenia “majestatycznych” tekstów i postaram się pisać… lżejszym stylem.

O, podoba mi się ten pomysł. :-)

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka