- Opowiadanie: Monspiet - Las

Las

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Las

Las ożywał co noc. Pełzał korzeniami i łomotał wyciąganymi ku gwiazdom konarami, wijąc się spoglądał z nienawiścią w stronę wioski. Rano zaś zamierał na widok wychodzącego na nieboskłon słońca.

Tak wyglądała codzienność. W Morańcu wiedziało o tym każde dziecko, któremu matka od małego wpajała, by nie zbliżać się do ciemnej ściany drzew.

Inaczej działo się w czasie pełni. Gdy księżyc wisiał nad Morańcem świecącym kręgiem, żądny krwi Las wychodził z pieleszy i nękał mieszkańców swoją obecnością.

***  

W wiosce trwały przygotowania.

Mężczyźni w akompaniamencie stukających młotków upewniali się, że okna w chałupach są dokładnie zabite deskami, kobiety zaś upychały pakuły i mech w szpary pomiędzy deskami. Osełki wprawnymi ruchami syczały na ostrzach toporów, a pochodnie od rana moczyły bulwiaste głowy w cebrach z tłuszczem.

Słońce może i oblewało Moraniec jeszcze ciepłymi, jesiennymi promieniami, jednak ludzie wędrowali myślami ku wieczorowi. Niepokój wisiał w powietrzu, odznaczał się na twarzach i krył w gwałtownych ruchach.

Olga zrzuciła naręcze gałęzi obok jednego z rosnących przed wioską stosów i otarła czoło.

– Tyle wystarczy? – zwróciła się do układającego drwa Tobiasa.

Łypnął na dziewczynę spod krzaczastych brwi przypominających szczotki. Łysina poznaczona wątrobowymi plamami odbijała promienie.

­– Powinno, ale lepiej przynieś jeszcze. ­– Garbiąc się wrócił do przerwanej pracy.

Nie oponowała. Maszerując w stronę zabudowań, wyminęła Jadwigę i Marka również niosących drewno oraz dwójkę synów Maryli. Urwisy, zazwyczaj rozkrzyczane i latające jak dzikie po całej wiosce, dziś starały się pomóc jak mogły, siłując z pniakiem wielkości ich samych.

­Wracając do Tobiasa z daleka usłyszała jak mężczyzna beszta chłopaków.

­– Na huk przytaszczyliście tu taki kawał?! – pieklił się, aż poczerwieniał, a na skroni wyszła mu żyła. – Zanim to się zapali miną wieki!

Bruno i Edgar kulili się pod ciętym spojrzeniem Tobiasa i wiercili oczami pomiędzy stopami.

­ ­­­­– Lepiej idźcie mi stąd. No, już! – Zrobił gest jakby odganiał namolne muchy. – Won!

Dwa razy nie trzeba im było powtarzać.

Olga oddała drewno i oddaliła się kilkanaście metrów dalej, gdzie rękoma Jakoba powstawał kolejny stos.

Skupiony na zadaniu, kucając, moczył pakuły w smole i wpychał je pomiędzy gałęzie i szczapy. W pewnych, lecz oszczędnych ruchach wyczuwało się młodego ducha, a zarazem dojrzałość.

Objęła go i przywarła do szerokich pleców. Drgnął, ale nie protestował. Tuląc policzek do szorstkiego zarostu dziewczyna odetchnęła głęboko jego zapachem – skórą i dymem. Wstali i pocałowali się na przywitanie.

– Jak wam idzie?

­– Jeszcze trochę zostało. – Wskazał na ciągnącą się linie stosów – jedynej obrony pomiędzy Morańcem, a Lasem. Większość z nich czekała gotowa na wieczór, ale jeszcze przy kilku uwijali się mieszkańcy.

– To i tak więcej niż ostatnio – zaszurała stopą po gołej od traw, regularnie traktowanej ogniem ziemi.

Wzruszył ramionami i wyciągnął rękę, by ją przygarnąć ku sobie.

Milczeli zwróceni w stronę Lasu – szumiącego w oddali ochrą jesiennych koron. Olga czuła na karku ciepły oddech Jakoba.

­– Gdy będziecie już w domu uszczelnijcie drzwi i…

­– Jakob, wiem – ucięła.

Westchnął. Silne dłonie obejmowały Olgę w pasie, w miejscu gdzie owoc ich miłości rósł z dnia na dzień.

Uchyliła spierzchnięte wargi, zwarła je w cienką linie.

Nie dziś.

Jutro, po wszystkim – kiedy już będą bezpieczni, powie mu.

– Olga? – przerwał, przetykaną jazgotem ptaków i niesionymi wiatrem rozmowami, ciszę.

– Tak?

– Kocham cię.

­– Ja ciebie też.

Z oddali spoglądała na parę ściana Lasu. Wyciągająca się ku słońcu masztami brzóz i falująca liśćmi buków. Rozciągająca w powietrzu ciężkie od żołędzi, spotworniałe gałęzie dębów. Jesienne barwy niczym kroczący w stronę Morańca ogień budził dreszcz i kołatał sercem.

***

Słońce zaszło malując podbrzusza chmur na róż i krwawą czerwień, jakby ostatkiem sił, tuż przed upadkiem za linię horyzontu, chciało ostrzec świat przed tym co przyniesie noc. Nadszedł wieczór, a z nim ujawnił się księżyc. Niebo skropiły gwiazdy.

Trzask w palenisku poderwał Olgę na zydlu.

– Spokojnie. – Ojciec siedział po drugiej stronie stołu, na którym leżała siekiera o długim stylisku. – To tylko sęk.

Na usta otoczone ciemną brodą wypłynął uśmiech. Wymuszony. Znała go za dobrze, by mógł to ukryć.

Rodzic zaciągnął się fajką raz i drugi, kłąb dymu leniwie opadł na blat. Wstał górując w izbie i wytrzepał popiół w palenisko. Dołożył do ognia. Komin to jedyne miejsce, przez które Las mógł wedrzeć się do chaty – bijący glinianą rurą gorąc skutecznie przed tym chronił.

– Dlaczego się jeszcze nie zaczęło? – Olga zagryzła policzek.

– Nie mam pojęcia.

– Przecież myślisz o tym samym co ja! On już musi iść! – Poczuła krew z rany wewnątrz ust.

Usiadł i wyciągnął do niej dłoń. Była zimna, tak bardzo różniąca się od temperatury panującej w pomieszczeniu.

– Brak sygnału jeszcze nic nie znaczy. Albert jest odpalającym trzeci raz, wie co robi – odparł. – Połóż się, może uda ci się przespać.

Skinęła, choć wiedziała, że tego nie zrobi.

Ich uszu doszedł dźwięk rogu. Przeciągła nuta zwiastująca, że…

– Zaczęło się. – Ojciec położył dłonie na siekierze.

Siedzieli tak jak dwa uderzenia serca temu, a jednak inaczej. Powietrze jakby zmieniło się – zgęstniało i stało się duszne.

A może Oldze tylko się zdawało?

Patrzyła na zaciśnięte szczęki ojca, a czas płynął w oczekiwaniu niby żywica. Ogień kładł się na ścianach rozchybotanymi cieniami, pobudzał lęk.

Całkiem niedaleko na wschodzie od Morańca płonęły stosy większe od tego w ich domu. Odstraszając przed dalszym marszem wydłużające się gałęzie, wijące korzenie i szumiące groźbą liście.

Ojciec wstał i zaczął chodzić w te i we w tę, od jednej ściany do drugiej. Dorzucił do paleniska.

Wieczność później znowu.

Ogień trzaskał, liżąc szczapki.

– Słyszałeś? – Poderwała głowę, oddech jej przyśpieszył.

Mężczyzna zamarł w pół kroku. Wyprostował się nasłuchując.

– Zdawało ci się. ­– Zeszło z niego powietrze, ale moment później rozszerzyły mu się oczy. Usłyszał.

Chrobot. Tuż za ścianą, tuż obok Olgi, która jęknąwszy zerwała się z zydla.

– Ciii… – Ojciec przyłożył do ust palec.

Chrzęst narastał, roznosił się na pozostałe ściany, oplatał dom ciasną pajęczyną stukotu i gałęzi klekoczących niby kości rzucane na posadzkę.

 Olga docisnęła dłońmi uszy, a czoło położyła na blacie. Usta złożyła do modlitwy.

Las napierał i trzeszczał, zaciskał się konarami, pożerając chatę w całości. Wgryzał korzeniami, szukając szczelin, by pożreć też domowników. Szeleścił listowiem szepcząc oraz sącząc do uszu prośbę, by go wpuścić. By wpuścić to syczące wężowisko do środka, by i tu mogło szumieć i rosnąć.

Wzdrygnęła się i zassała powietrze, gdy poczuła na głowie dotyk. To tylko ojciec pogładził ją po włosach. Wydał się Oldze w tamtym momencie wyjątkowo stary, dojrzała zmarszczki brużdżące kąciki oczu, które wcześniej jej umykały, a i potężne bary jakby osiadły mu z wiekiem.

– Jest agresywniejszy niż zawsze – wyszeptała.

Nie zaprzeczył, ale otulił ją ramieniem i przyciągnął do piersi.

Po ich lewej, pomiędzy belkami ściany, wykwitł niewielki pęd. Zdrewniała glista wijąca się i badająca teren ruchliwym ramieniem. Szersza z każdym ruchem i skrzypnięciem powiększającego się konaru.

Olga zawyła, gdy dojrzała intruza wielkości dziecięcej rączki.

Ojciec w jednym susie, rąbnął glistę siekierą. Trysnęło sokiem, a gałąź wijąc się stuknęła o ziemię, by po chwili znieruchomieć. W powietrzu rozszedł się zapach żywicy.

Z krzykiem na ustach Olga wybałuszała oczy na ściany i sufit, które trzeszcząc wypluwały z siebie napierający Las.

– Szybko, do ognia! – Ojciec ciął kolejną gałąź, i jeszcze jedną. – Odpal pochodnie!

Namoczone w tłuszczu pakuły zapłonęły żywo.

Grube jak przedramię kończyny Lasu cofnęły się o krok, ale nie przestały napierać. Drapały ściany, zgniatały stół i zydle, łamały dzbanki, tworząc śmiercionośny kokon wokół nich.

Ojciec dysząc i rzucając wzrokiem na boki jak zaszczute zwierzę, przyciągnął Olgę bliżej. Poczuła na łydkach i plecach gorąc paleniska.

Dziewczyna machała na boki pochodnią, odganiając Las. Dym szczypał ją w oczy, w nozdrza wdzierały się woń żywicy, igliwia i mokrych liści.

– Ratunku! – wrzasnęła, choć nikt nie mógł jej słyszeć.

Z klepiska, przeciskając się i łamiąc ubitą glinę, wyprysnęły korzenie. Płożąc się i wijąc niczym żmije parły w kierunku krwi.

Głuche łupnięcia siekiery nie mogły wybić się ponad trzask i chrzęst Lasu. Ojciec ryknął, pierś unosiła mu się urywanymi oddechami.

Jeden z korzeni, jak macka, wyprysnął do przodu i owinął się wokół kostki Olgi. Dziewczyna poczuła szarpnięcie, które wywinęło świat do góry nogami. Pochodnia odleciała gdzieś w bok. Olga piszczała, kiedy Las ciągnął ją ku sobie, drapała paznokciami klepisko.

Już czuła jak stopy oplatają gałęzie, jak drzewa gotują się, by orać włóczniami łydki, pić krew.

Łup! Łup!

Ojciec rąbał na prawo i lewo, ciął korzenie wokół jej nóg.

Łup! Łup! Łup!

Twarz rodzica cała pokryta potem, włosy lepią mu się do czoła. Płomień odbijał się w jego oczach, odbijał gniew, odbijał szaleństwo, odbijał…

Bezsilność…

– Aaaah! –  Drąc się i warcząc wyszarpał córkę z kokonu gęstwiny. Obydwoje pokłuci, broczący krwią z dziesiątek ran.

Oldze w żołądku ciążyło kowadło strachu, w uszach szumiało. Las zamarł i czekał na ich ruch.

Musimy iść do ognia – w głowie pojawiła się myśl. W zaciśniętych dłoniach o pobielałych knykciach brakowało pochodni.

Kątem oka dostrzegła jak ojciec obraca się tyłem do zagrożenia, a z twarzy odchodzi mu krew.

Odwróciła się i zobaczyła, że płomienie pożerały ścianę i strzechę, zmieniały w żar sienniki. Strzelały iskrami, dusiły dymem.

Olga postąpiła krok w tył – żar, którego wcześniej nie czuła, palił ją w twarz, a oczy łzawiły.

Ojciec wypuścił z ręki siekierę. Opadł na kolana. Gdy dziewczyna to zobaczyła, pod nią również ugięły się nogi.

– Przepraszam córciu. – Przytulił ją mocno.

– Nie, proszę nie. – płakała. – To moja wina, upuścił… Khe! Khe! Upuściłam pochodnię – Łzy wsiąkały w ojcowski kubrak . – Nie chcę umierać tato…

Najodważniejsze z korzeni, pomimo otaczającego pożaru, zaczęły owijać się wokół nich.

Zginęły razem z Olgą i jej ojcem.

***

Nad Morańcem rozlała się pomarańczowa łuna oświetlając szpony brzóz drapiące dachy chat i korzenie dębów, niczym bluszcz, owijające opłotki i ściany domostw. Ruchome i wciąż zaciskające się sploty przypominające ciasne gniazda sikorek.

Las z szacunkiem omijał gorejącą chatę, bo ogień nieprzyjemnie wywijał liście i ranił kończyny. Bolał.

Jeszcze tylko kilka godzin pełni. Kilka godzin łapczywego chwytania ziemi nienależącej do ludzi, by spijać ich krew, zaś wraz z brzaskiem wrócić i… Rosnąć.

Koniec

Komentarze

Monspiecie, tekst liczący powyżej dziesięciu tysięcy znaków to już nie szort. Bądź uprzejmy zmienić oznaczenie na OPOWIADANIE.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fajna opowieść, choć taka trochę antyekologiczna, bo tu las jest agresorem. 

Brakuje mi trochę informacji o tym, czemu Las chciał zniszczyć wioskę. 

Opisujesz plastycznie i nieźle straszysz;)

Bruno i Edgar kulili się pod ciętym spojrzeniem Tobiasa i wiercili oczami pomiędzy stopami.

To zdanie jest nieładne.

Lożanka bezprenumeratowa

Monspiecie, przedstawiłeś osobliwą wizję lasu i dramatyczną z nim walkę Olgi i jej ojca, ale brakło mi wyjaśnienia, dlaczego las tak się zachowywał. No i ciekawi mnie, jak z tej nierównej walki wyszli pozostali mieszkańcy wioski.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

Las oży­wał co noc. Peł­zał ko­rze­nia­mi… → Coś może pełzać, ale nie może pełzać czymś.

 

wie­dzia­ło o tym każde dziec­ko, któ­re­mu matka od ma­łe­go wpa­ja­ła, by nie zbli­żać się do ciem­nej ścia­ny drzew. → …by nie zbli­żało się do ciem­nej ścia­ny drzew.

 

oraz dwój­kę synów Ma­ry­li. → …oraz dwóch synów Ma­ry­li.

 

dziś sta­ra­ły się pomóc jak mogły, si­łu­jąc z pnia­kiem… → A może: …dziś pomagały jak mogły, si­łu­jąc się z pnia­kiem

 

Olga od­da­ła drew­no i od­da­li­ła się kil­ka­na­ście me­trów dalej… → Nie brzmi to najlepiej. Czy w czasach tego opowiadania wiedziano, co to metry?

Proponuję: Olga położyła drew­no i od­da­li­ła się nieco

 

gdzie rę­ko­ma Ja­ko­ba po­wsta­wał ko­lej­ny stos. → Można coś robić rękoma, ale rękoma nic nie powstanie.

Proponuję: …gdzie Ja­ko­b ustawiał ko­lej­ny stos.

 

– Jesz­cze tro­chę zo­sta­ło. – Wska­zał na cią­gną­cą się linie sto­sów – je­dy­nej obro­ny po­mię­dzy Mo­rań­cem, a Lasem.– Jesz­cze tro­chę zo­sta­ło. – Wska­zał cią­gną­cą się linię sto­sów, je­dy­ną obro­nę po­mię­dzy Mo­rań­cem, a Lasem.

To nie linia była obroną, a stosy.

Unikaj dodatkowych półpauz w dialogach, sprawiają że zapis staje się nieczytelny. Tu znajdziesz wskazówki jak zapisywać dialogi.

 

za­szu­ra­ła stopą po gołej od traw, re­gu­lar­nie trak­to­wa­nej ogniem ziemi. → …za­szu­ra­ła stopą po gołej, re­gu­lar­nie trak­to­wa­nej ogniem ziemi.

Coś nie może być gołe od czegoś.

 

Wzru­szył ra­mio­na­mi i wy­cią­gnął rękę, by ją przy­gar­nąć ku sobie. → Czy dobrze rozumiem, że wyciągnął rękę i tę rękę przygarnął?

 

bu­dził dreszcz i ko­ła­tał ser­cem. → …bu­dził dreszcz i ko­ła­tanie ser­ca.

 

Ro­dzic za­cią­gnął się fajką raz i drugi, kłąb dymu le­ni­wie opadł na blat. Wstał gó­ru­jąc w izbie i wy­trze­pał po­piół w pa­le­ni­sko. → Czy dobrze rozumiem, że dym najpierw opadł, a potem wstał i wy­trze­pał po­piół w pa­le­ni­sko?

 

bi­ją­cy gli­nia­ną rurą gorąc sku­tecz­nie przed tym chro­nił. → …bi­ją­ce gli­nia­ną rurą gorąco, sku­tecz­nie przed tym chro­niło.

 

Oj­ciec wstał i za­czął cho­dzić w te i we w tę… → Oj­ciec wstał i za­czął cho­dzić w  i we w tę

 

Oj­ciec w jed­nym susie, rąb­nął gli­stę sie­kie­rą. → Nie wydaje mi się, aby można rąbać susami.

Proponuję: Oj­ciec jed­nym ruchem rąb­nął gli­stę sie­kie­rą.

 

Dra­pa­ły ścia­ny, zgnia­ta­ły stół i zydle, ła­ma­ły dzban­ki… → Dra­pa­ły ścia­ny, zgnia­ta­ły stół i zydle, tłukły dzban­ki

 

Po­czu­ła na łyd­kach i ple­cach gorąc pa­le­ni­ska.Po­czu­ła na łyd­kach i ple­cach gorąco pa­le­ni­ska.

 

Jeden z ko­rze­ni, jak macka, wy­pry­snął do przo­du… → Do przodu czego wyprysnął?

 

Twarz ro­dzi­ca cała po­kry­ta potem, włosy lepią mu się do czoła. → Twarz ro­dzi­ca cała po­kry­ła się potem, włosy lepiły mu się do czoła.

Po co ta nagła zmiana czasu?

 

Kątem oka do­strze­gła jak oj­ciec ob­ra­ca się tyłem do za­gro­że­nia, a z twa­rzy od­cho­dzi mu krew. → Kątem oka do­strze­gła jak oj­ciec ob­ró­cił się tyłem do za­gro­że­nia, a z twa­rzy odpłynęła mu krew.

 

 – Nie, pro­szę nie. – pła­ka­ła. → – Nie, pro­szę nie. – Pła­ka­ła.

 

Łzy wsią­ka­ły w oj­cow­ski ku­brak . → Zbędna spacja przed kropką.

 

ogień nie­przy­jem­nie wy­wi­jał li­ście i ranił koń­czy­ny. Bolał. → Ogień nie boli, boli oparzone miejsce.

Proponuję: …ogień nie­przy­jem­nie wy­wi­jał li­ście i ranił koń­czy­ny. Sprawiał ból.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Straszne i z klimatem, tylko cały czas się zastanawiałam – skoro takie rzeczy dzieją się co miesiąc, to po co wioska tam w ogóle jest? I jakim cudem nadal stoi? Przeszkadzało mi to chyba nawet bardziej, niż problem tego, dlaczego las jest krwiożerczy. Pokazałeś warsztat jeśli chodzi o budowanie grozy, ale wydaje mi się, że opowiadanie skorzystałoby na pełniejszym opisie świata.

„Jak mogła się zamknąć z tym draństwem, a teraz nie chce się otworzyć?! Kto to w ogóle kupił?! Czy ktoś tego używa?!”

Tak straszyć lasem? To już nie jest zabawne.

Dziękuję za wszystkie komentarze :)

Hej, Monspiet!

Według mnie tekst jest przeciętny. Masz wprawdzie pomysł na historię, ale właściwie go nie rozwijasz. Nie dajesz żadnych odpowiedzi, czy nawet wskazówek lub tropów by można było sobie samemu dopowiedzieć resztę. Dlaczego las żywi się krwią? Czy od zawsze tak robił? Co jeśli braknie mu ofiar? I przede wszystkim, dlaczego ci ludzie stamtąd nie uciekną? Po co się biją z tymi drzewami? Ach, no i czy ktoś prócz tych wieśniaków walczy z lasem? Król? Rycerze?

Początkowe sceny w kontekście całości są jakby urwane, wprowadzasz bohaterów, którzy czynią jakieś przygotowania, a potem i tak koncentrujesz się tylko na dwójce z nich, o reszcie zaś zapominasz. Co się z nimi stało? A potem skupiasz się na walce z korzeniami. Jak dla mnie to mało interesujące. Ja proponowałbym poszukać jakieś ciekawszej perspektywy by przedstawić wydarzenia. Choćby i Jakoba, który porzuca walkę przy “barykadach” (jeśli taka była) i rusza na pomoc swej kobiecie (w ciąży). Od razu rodzi to pewien konflikt.

 

Pisz dalej, poprawiaj błędy, a w przyszłości na pewno będzie lepiej, w szczególności, że jak zauważyli inni, opowiadanie ma pewne swoje zalety.

 

Pozdrawiam. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć!

 

Motyw krwiożerczego lasu mi się podobał, ale przy opisie przygotowań napięcie zdecydowanie spadło. Wprowadzasz dużo postaci, które finalnie nie odgrywają większej roli. Opis walki z korzeniami moim zdaniem dobrze opisałeś i zrobiło się groźnie. Zastanowiło mnie to klepisko, bo wychodziłoby, że las zachował się w taki sposób po raz pierwszy, a wcześniej nie atakował spod ziemi. Technicznie jest jeszcze sporo do poprawy, ale klimat grozy potrafisz budować.

Widzę, że to Twoje pierwsze opowiadanie na portalu, więc podrzucam link do poradnika dla nowych użytkowników.

Osełki wprawnymi ruchami syczały na ostrzach toporów,

Jak coś może syczeć wprawnymi ruchami?

 

Maszerując w stronę zabudowań, wyminęła Jadwigę i Marka również niosących drewno oraz dwójkę synów Maryli. Urwisy, zazwyczaj rozkrzyczane i latające jak dzikie po całej wiosce, dziś starały się pomóc jak mogły, siłując z pniakiem wielkości ich samych.

Jadwiga i Marek nieśli drewno oraz dwójkę synów. A urwisy zamiast biegać i dokazywać jak normalne dzieci, to wolą latać ;)

 

Bruno i Edgar kulili się pod ciętym spojrzeniem Tobiasa i wiercili oczami pomiędzy stopami.

Co to jest “cięte spojrzenie” i jak można wiercić oczami?

 

– Jeszcze trochę zostało. – Wskazał na ciągnącą się linie stosów – jedynej obrony pomiędzy Morańcem, a Lasem. Większość z nich czekała gotowa na wieczór, ale jeszcze przy kilku uwijali się mieszkańcy.

Tutaj jest fatalny zapis, który wprowadza chaos pomiędzy wypowiedź i didaskalia.

 

– To i tak więcej niż ostatnio – zaszurała stopą po gołej od traw, regularnie traktowanej ogniem ziemi.

Czyli ziemia była “goła od traw”? To nie brzmi dobrze.

 

Jesienne barwy niczym kroczący w stronę Morańca ogień budził dreszcz i kołatał sercem.

Tutaj brak przecinków, zgubiony podmiot i “jesienne barwy kołaczące sercem”.

 

Usiadł i wyciągnął do niej dłoń. Była zimna, tak bardzo różniąca się od temperatury panującej w pomieszczeniu.

Czy to dłoń różniła się od temperatury, czy może temperatura dłoni różniła się od temperatury w pomieszczeniu?

 

Dobra, przestałem łapać niezręczności w tym miejscu, bo masz ich w tekście sporo. Klimat budujesz dosyć wolno i nawet nieźle, ale czegoś tutaj brakuje. Olga i jej ojciec zginęli, wioska pewnie została zrównana z ziemią, jednak chciałby się dowiedzieć dlaczego ten las tak się zachowuje i dlaczego ktoś był na tyle szalony, żeby zakładać wioskę blisko zagrożenia. Jeśli podczas każdej pełni las atakował wioskę, to dlaczego tam jeszcze ktokolwiek mieszkał? Trochę to sie nie klei, ale może w dłuższym tekście dałoby się obronić.

Zmarnowałeś tez sporo znaków na postać ukochanego Olgi, który jest, i to wszystko co można o nim powiedzieć. Natomiast po co on jest, to już nie sposób powiedzieć, bo nie odgrywa w opowiadaniu żadnej roli, zostaje porzucony przed atakiem lasu i tyle. Sposób obrony też dziwny, bo czy nikt nie pilnował tych stosów, żeby móc ostrzec ludzi, że las się przedarł? Jakiś dzwon, albo chociaż róg, lub okrzyk, a oni sobie w domach pozamykani siedzą, ufni, że na zewnątrz wszystko idzie zgodnie z planem.

Pomysł na morderczy las fajny, ale reszta moim zdaniem trochę nijaka.

 

Pozdrawiam serdecznie :)

Q

Known some call is air am

Bardzo ciekawy pomysł z pokazaniem agresji lasu – on wystarczy, by nieść do przodu cały tekst. Mocno jednak cierpi przez wykonanie. Pojawiają się postacie, które zajmują cenne miejsce w tym krótkim opowiadaniu, ale niewiele wnoszą – jak choćby ukochany Olgi. Powolne budowanie klimatu działałoby na mnie, gdyby całość była niec dłuższa, bo tak zakończenie spada mi nieco “z nieba”.

Podsumowując: technikalia, technikalia, technikalia. Pisz i szlifuj swoje umijętności dalej :) Do pomocy – chwytaj te linki:

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Poradnik Issandera, jak dostać się do Biblioteki ;)

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842782 

Opis funkcjonowania portalu i tutejszych obyczajów autorstwa Drakainy:

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842842 

Powodzenia!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Jeden z lepszych tekstów, jakie czytałem. Pomijam cenne uwagi, które już padły. Kwestia wprawy i doświadczenia co przyjdzie z czasem, choć nie samo. 

Ale…

Stylu i wrażliwości, która widzę w budowanych zdaniach, nie jeden powinien ci zazdrościć. Wszak, to co sie pisarstwem bodaj zwie, jest rodzajem sztuki artystycznej i obok warsztatu MUSI wystąpić,  bo inaczej nici z pisania. Pozdrowienia od Artysty dla Artysty.

Nowa Fantastyka