Cel – z uwagi na panujący mrok – mogłem tylko słyszeć. Płacz dochodził z bliska. Krok za krokiem zbliżałem się.
Wilgotna, szorstka faktura ściany dodawała odwagi. Jej śladem bezpiecznie mogłem powrócić na zewnątrz.
– Odejdź, proszę – dobył się chłopięcy głos przepełniony rozpaczą.
– Pokaż się – krzyknąłem – pokaż się, a daruję ci życie!
Skłamałem nie pierwszy raz. Niektórzy bez problemu dawali się wyprowadzić w pole.
– Nie wierzę ci. Zabraliście Dana.
Głos chłopca był mi drogowskazem. Spróbowałem przeciągnąć rozmowę:
– Twój brat zgrzeszył przeciwko Bogu. Ogień oczyścił jego duszę. Domyślam się, że nie chciałbyś podzielić jego losu.
Mimo młodego wieku okazał się rozsądny. Wstrzymał płacz, a z jego ust nie padło już żadne słowo.
Rankiem, patrząc na liżące go płomienie, podszedł do mnie niski, łysy mężczyzna.
– Mój pan jest wdzięczny, Inkwizytorze – oznajmił i oddał lekki pokłon.
Uśmiechnąłem się pokornie, ignorując piskliwe wrzaski chłopaka.
– Wszystko co robię, robię dla królestwa – rzekłem.
"I przy okazji dla złota, ale po co to dodawać".
– Nikt w to nie wątpi. – skłonił się ponownie – Władca zaprasza cię na wieczorną ucztę.
– Przybędę – rzekłem. – Twój pan może mnie wyczekiwać.
*
Drzwi do sali biesiadnej otwarły się z hukiem. Biesiadnicy zamarli.
– Witaj, Sendryku – wykrzyczał gruby mężczyzna, wchodzący do środka – doszły mnie słuchy, że pozbyłeś się parszywych bękartów.
Sendryk – długowłosy blondyn z chytrym uśmieszkiem – wyszedł mu na spotkanie.
– Jestem rad, że przybyłeś, Lordzie Patricku.
Uścisnęli się, po czym Sendryk dodał:
– Nie poszło by tak gładko bez sługi świętego.
– Hah, no tak. Święty z tobą, to sam Bóg z tobą!
Wstałem z miejsca, uważając, aby nie wylać wina. Podniosłem kielich w podzięce i – jak to wypada na publicznym gruncie – uśmiechnąłem się.
Ruszyli na miejsca honorowe. Gdy znaleźli się obok mojej osoby, usiadłem jednocześnie z nimi.
Uczta rozkręcała się wybornie, a nadal czekaliśmy na danie wieczoru. Na dzika upolowanego w tym samym czasie, gdy ja łapałem ostatniego warchlaka Doriana IV.
– Lordzie Patricku – usłyszałem wyraźnie słowa Sendryka – uważam, że powinniśmy działać wspólnie. Moja władza jest silna. Nikt, choćby chciał, nie zakwestionuje jej. Lecz na zewnątrz są tacy, którzy łakomie patrzą na nasze ziemie.
Zerknąłem w ich kierunku, aby ujrzeć reakcję lorda Patricka. Ten uśmiechnął się i powiedział:
– Zgadzam się całkowicie.
Następne słowa wypowiedział po cichu. Usłyszałem fragmenty zdań, między innymi coś o roszczeniu praw, pizdy na tronie i prowokacji.
Drzwi – po raz kolejny tego wieczora – otworzyły się. Pomieszczenie wypełniły smakowite zapachy, od których na nowo zgłodniałem.
Kucharze, gromko oklaskiwani, postawili pieczeń z dzika na środkowym stole. Pokłoniwszy się Sendrykowi i reszcie, skierowali się z powrotem w stronę wyjścia.
Sendrykowi, jako pierwszemu, podano talerz z mięsiwem. Po nim był lord Patrick, a następnie ja. Reszta dostawała kolejno.
Gdy powoli jadłem, lord Patrick powiedział:
– A oto moja niespodzianka, Sendryku.
Po tych słowach zapadła cisza.
Zerknąłem na nich.
Sendryk trzymał ręce na brzuchu, który – jak mi się zdawało – urósł podczas uczty. Tryumfalny uśmiech przyległ na twarzy lorda Patricka.
Zrozumiałem, kierując wzrok na jego talerz.
– Coś ty uczynił…
Porcja była ledwo naruszona.
Ból pojawił się nagle, bez ostrzeżenia. Opuściłem sztućce, które głucho uderzyły o blat stołu. Złapałem się za źródło zgryzoty. Zamarłem – mój brzuch powoli nabierał rozmiarów.
Płytko oddychając, popatrzyłem po gościach; żaden nie zabrał się do pieczeni. Mordercze spojrzenia skierowali prosto na nas.
Z nosa, ust i oczu Sendryka płynęła krew. Brzuch, niczym u kobiety w zaawansowanej ciąży, rósł nadal. Naprężona koszula nabrała barwy czerwieni. Jego twarz skurczyła się, niczym wyschnięta śliwka. Nie krzyczał. Nie piszczał. Umierał.
Ja również.
Wzrok skierowałem na lorda Patricka.
– J-jak? Z-za co? – wychrypiałem z trudem.
Przyszły władca prychnął.
– Za Doriana, a kupić można – spojrzał na mnie z pogardą – każdego.