- Opowiadanie: Moja_skromna_osoba - Ręce, które leczą

Ręce, które leczą

Bo prawdziwym dobrem nie jest to, które pokonuje zło, ale to, które potrafi je nawrócić.

 

Historia opowiadać będzie dzieje Alexandra - człowieka, który po samobójstwie odrodził się w innym świecie jako wróżko-podobna istota posiadająca dar umożliwiający leczenie ran. Rozpoczyna on podróż, w której głównym celem będzie niesienie pomocy potrzebującym, jednak nie będzie to dla niego łatwa droga. Pojawi się przed nim wiele wyrzeczeń i momentów, które wystawią jego wiarę w dobro na próbę, a zachowanie pacyfistycznej postawy stanie się dla niego niemal niemożliwe. Pradawne zło uwięzione na świecie zaczyna rosnąć w siłę, a nad kontynentem Salawodos pojawia się cień wojny. Wojny, którą przetrwać mogą jedynie broczący we krwi.

 

Znajdzie się w niej miejsce dla samotnej wyspy zbudowanej z wiary i idei, czy i ona zostanie pochłonięta przez szkarłatny potok? By zwyciężać, trzeba zabijać. Słowa to tylko płachta ukrywającą zło pod postacią dobra.

Oceny

Ręce, które leczą

Prolog

 

Niebo tej nocy było nieskazitelne. Miliony gwiazd na idealnie czarnym suficie Ziemi przypominały dziury wybite w przestrzeni, a tłusty, okrągły księżyc z powagą naśladował swojego złotego przyjaciela.

Jasność spadająca z góry łączyła się z tą nadchodzącą z dołu, na skutek czego ludzie śmiało mogli pomyśleć, że nastał już kolejny dzień. Pomimo późnej pory miasto tętniło życiem: ktoś spieszył się na zmianę do pracy, kierowcy stojący w korku obrzucali wulgaryzmami dwie kobiety, które spowodowały wypadek i zatrzymały ruch, grupa nienaturalnie wesołych studentów chwiejnym krokiem opuszczała bar, pary zakochanych wędrowały pobliskim parkiem.

Przyglądał się temu bez większego zainteresowania, podobnych widoków naoglądał się aż nazbyt wiele. Jego myśli były całkowicie uporządkowane, a serce spokojnie. Stanie na krawędzi dachu znajdującego się sześćdziesiąt metrów nad ziemią nie miało na niego żadnego wpływu. Nie była to decyzja podjęta w przypływie emocji, a działanie, do którego przygotowywał się całe życie.

Zamknął oczy, rozłożył ręce i przechylił się do przodu.

Wiatr targał jego czarnymi włosami we wszystkie strony, a twarz została zdeformowana przez nacisk powietrza. Czuł jak jego wnętrzności zostają z tyłu, oddychanie sprawiało mu problem, a ciało błyskawicznie traciło temperaturę. Wydawało mu się, że spada zdecydowanie zbyt długo. Otworzył oczy i ujrzał ubrudzony, zaniedbany kawałek krawężnika, potem znów ogarnęła go ciemność.

Nie poczuł impetu uderzenia, do jego uszu nie dotarł dźwięk mlaśnięcia ani krzyk przechodniów. Miał wrażenie jakby wpadł do pojemnika wypełnionego podejrzaną mazią. Choć nic nie słyszał ani nie widział, mógł się poruszać, a raczej tak myślał. Posiadał uczucie poruszania kończynami, ale nie miał na to żadnego dowodu, ręce przedzierały się przez otaczającą go galaretę, a nogi bezskutecznie szukały podłoża, o które mogłyby się wesprzeć.

A może było to tylko złudne uczucie? To wydało mu się bardzo prawdopodobne.

Stracił poczucie czasu. Raz zdawało mu się, że jeszcze nie skończył opadać po samobójczym skoku, innym razem myślał, że przebywa w tym pojemniku kilka dni, a nawet tygodni. Czuł, że szaleje. Jego myśli i wspomnienia, na których usilnie starał się skupić, zaczęły uciekać coraz dalej, aż w końcu stały się nieosiągalne. Po raz pierwszy ogarnął go strach. Strach? Nie miał pojęcia co to było, nie rozpoznawał już niczego. Trząsł się i rozpaczliwie wymachiwał kończynami, jak mucha złapana w sieć. Nie potrafił się poruszać, a jednak czuł, że się porusza, sam nie wiedział co się dzieje. W końcu przesiąknął jedynie ukłuciami i wibracjami – strachem, którego nie potrafił już nazwać.

Gdyby dawny on spojrzał teraz na siebie, nie wiedziałby czy się śmiać, czy płakać.

Mężczyzna unosił się w nicości jak marionetka prowadzona przez nieumiejętnego lalkarza. Choć niektórzy mogliby go nazwać genialnym artystą. W z pozoru bezładnych ruchach jego lalki można było dostrzec głębokie uczucie w najczystszej postaci, potęgowane przez szeroko rozwarte usta i wytrzeszczone oczy. Przerażenie, którego pozazdrościli by najznamienitsi aktorzy. Przerażenie, którego ukazanie zajęłoby malarzom wieczność i nadal nie byłoby tak doskonałe.

Ruchy mężczyzny zwalniały, aż zawisnął w bezruchu. Jego sznurki zostały odcięte.

Dojrzał odległe światło, które przywróciło mu człowieczeństwo. Umysł znów się uporządkował, a serce się uspokoiło. Jednak tym razem nie był już tak opanowany jak na początku. Stanie na dachu, czy nawet spadanie z wysokości ku pewniej śmierci – nie wzbudzało to w nim najmniejszej obawy, czuł jedynie ulgę. Teraz jednak było inaczej. Robił wszystko, by zbliżyć się do światełka, które wyciągnęło go z tego koszmaru. Płakał i błagał, by nie musiał przeżywać go ponownie.

Światło posłuchało i otoczyło go swym ciepłem.

 

Rozdział 1 – Nowy początek

 

Na jednym z liści drzewa zebrały się krople rosy, które powolnie pełzły ku sobie, by połączyć się w jedność. Dużo czasu minęło, ale udało im się to osiągnąć. Na zielonym talerzu powstała duża kałuża, która mieniła się blaskiem. Spokojna woda zaczęła falować i zmieniać swój kształt do momentu, w którym przypominała małego człowieka. Wtedy też zaczęła ona zmieniać swój kolor i strukturę. Stawała się coraz bardziej zbita i elastyczna. Gdy proces dobiegł końca, na liściu leżała niewielka kreatura.

Istota powoli otworzyła swoje brązowe oczy i natychmiast zasłoniła je ręką, by uciec od oślepiającego światła. Gdy przyzwyczaiła się nieco do otaczającej ją jasności, usiadła i zdezorientowana rozejrzała się po okolicy.

Na wysokości jej oczu znajdowały się czubki drzew. Potężne rośliny były wielkości przeciętnego bloku, ich gałęzie porastały długie, zakręcone w spiralę igły oraz miliony miniaturowych, zielonych listków. Pień każdego z drzew miał średnicę o długości około sążnia.

Stworek spojrzał niżej i dostrzegł duże kule pokryte korą rosnące tu i ówdzie, poza nimi wszystko inne zlewało się w jedną całość z powodu wysokości. To jednak nie był koniec zaskoczeń. Dookoła drzewa, na którego liściu siedział, unosiły się dziesiątki niewielkich, szmaragdowozielonych istot o dziwnych, nienaturalnie okrągłych i dużych uszach oraz bez grama włosów na ciele.

Każda z nich wyglądała jakby znajdowała się w letargu, jedynie ich ogromne, ważkowate skrzydła pracowały z całych sił, by nie pozwolić spaść swoim właścicielom.

Stworek zamknął oczy i wziął głęboki wdech.

Uspokój się Alexandrze, uspokój się. Myśl racjonalnie, nie może być tak źle.

Do jego uszu dotarł, dźwięk rozrywanej ziemi, a ciało poczuło wibracje. Drzewo znajdujące się przed nim uniosło się na korzeniach i przesunęło w inne miejsce. Podobnie postąpiło kilka innych zatapiając las w echu skrzypnięć i pęknięć.

Widząc ten nienaturalny obraz, Alexander bezwiednie otworzył usta, a jego głowa stał się zupełnie pusta. Trwał tak dłuższą chwilę obserwując otoczenie – to zawsze go uspokajało.

Siedział na wielkim liściu wyrastającym bezpośrednio z drzewa, którego wielkości nie był w stanie oszacować. Roślina jak monstrualna ściana wyrastała z ziemi. Z bliska nie sposób było zobaczyć jej wierzchołek czy chociażby objąć wzrokiem jej rozpiętość. Las dziwnych drzew rozciągał się po horyzont niczym zielony dywan. Z perspektywy Alexandra dało się zobaczyć jak w wielu miejscach drzewa nieustannie się poruszają tworząc imitację trawy smaganej wiatrem. Sprawiło to, że poczuł się jeszcze mniejszy, wręcz mikroskopijny.

Jego umysł doznał przeciążenia. Położył się na liściu i wtedy zauważył kolejną niespodziankę. Posiadał on skrzydła. Dwa wielkie jak on sam, przezroczyste ustrojstwa wyrastały z jego pleców jak dodatkowe kończyny, którymi faktycznie były. Zaraz gdy dowiedział się o ich istnieniu, odkrył, że może nimi swobodnie poruszać. Zabawa nimi pozwoliła mu odpocząć od przytłaczającej rzeczywistości.

Stanął na nogi, a liść nawet minimalnie nie drgnął. Był stabilny jak kamienna półka.

– Dobra, powinienem przetestować te cacka – powiedział do siebie i poruszył delikatnie skrzydłami.

Jednak nie wzbił się w powietrze, ani nie skoczył. Coś go blokowało. Zaakceptował swoją reinkarnację, ale nie stracił wspomnień z poprzedniego życia. Pamiętał w jaki sposób zginął, ale nie uważał, że spowodowałoby to u niego lęk wysokości. Był spokojny zarówno wtedy, gdy stał na krawędzi dachu, jak i teraz stojąc na skraju liścia. Więc dlaczego nie był w stanie się poruszyć? Jego ciało odmówiło posłuszeństwa przez coś zagrzebanego głęboko w jego podświadomości.

Usiadł ponownie i westchnął zrezygnowany.

– Co się ze mną stało? Nigdy nie bałem się wysokości. Wróżka, która boi się latać. Dobre sobie… zaraz… wróżka?

Jego mózg nie przyswajał jeszcze informacji w odpowiednim tempie, dlatego dotarło to do niego dopiero teraz. Spojrzał na swoje dłonie i prychnął rozbawiony.

– Ale jaja! Jestem zielony! – Zaśmiał się. – I… nagi…

Obejrzał ciało i dostrzegł, że brakuje mu kilku części. I bynajmniej nie chodziło tutaj o ubranie.

– Cholera – mruknął macając się tu i ówdzie – zostałem Kenem… Mam rozumieć, że przyjdzie mi przeżyć kolejne życie jako pieprzona lalka dla pięciolatek? Brzmi jak dobry początek jakiejś walniętej historyjki. – Ułożył się wygodnie na liściu. – Walić to, muszę się zdrzemnąć.

Jak powiedział tak zrobił i po chwili dołączył do swoich śniących, unoszących się towarzyszy.

♣♣♣

Spał długo. Dłużej niż mógłby sobie wyobrazić. Zbudziło go głuche łupnięcie i głośne krakanie.

– Słowo daję – ziewnął i przetarł oczy –jak do ciebie wstanę i strzelę ci w ten głupi dziób to odechce… ci się… krakać…

Kilkanaście metrów od niego w drzewo swoimi długimi pazurami wbił się ptak, a raczej dinozaur.

Stwór był pięć razy większy od Alexandra, miał długą, szpiczastą głowę zakończoną ostrym jak u drapieżników dziobem, duże, błoniaste skrzydła, z czego każde miało około półtora metra długości, i krótkie, kurze łapki zakończone dłuższymi od nich samych szponami.

Gdy Alexander przyjrzał mu się bliżej, zauważył, że z jego dzioba wystaje długie, przezroczyste skrzydełko.

Serce mu przyspieszyło jak nigdy wcześniej. To był pierwszy raz kiedy coś co mogło i zapewne chciało go zeżreć było tak blisko niego. Zazwyczaj obśmiewał bohaterów przeróżnych filmów, którzy trzęśli się ze strachu przed wątpliwej jakości potworami, jednak teraz w ogóle nie było mu do śmiechu.

Starał się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Nawet prawie nie oddychał. Potwór spokojnie przełknął zdobycz i wydarł się głośno, sprawiając, że Aleksander o mało nie podskoczył. Dinozaur zaczął szukać kolejnej ofiary, choć tak naprawdę szukać jej nie musiał. Dziesiątki bezbronnych, szmaragdowych wróżek unosiło się przed nim czekając na pożarcie. Rozległ się trzask i stwór odleciał zajadając się kolejną zdobyczą.

 Czy to nie za dużo naraz!? Panie gościu od reinkarnacji chcę złożyć zażalenie! To ja już chyba wolę kociołki i inne diabły! – Uspokoił się nieco i wychylił delikatnie, by zbadać sytuację. – Kurwa…

Zobaczył pod sobą całe stado potworów, które w zastraszającym tempie zmniejszały liczbę wróżek. Było ich dziesięć, a każdy tak samo wielki. Latały i jadły z taką szybkością, że Alexandrowi ciężko było je śledzić wzrokiem.

 Za czym one się tak spieszą? Przecież oni nawet nie uciekają ani nie stawiają oporu. Oni chyba nie planują opierdzielić tutaj wszystkiego co się da? Prawda?

Dinozaur przeleciał o włos od liścia, na którym znajdował się Alexander, i wbił się w drzewo zaraz nad nim. Na osłupiałą wróżkę zaczęły kapać różne płyny, wolał nie zastanawiać się co to dokładnie było.

Leżał i modlił się, by go nie zauważył. Potwór rozejrzał się powoli, a spojrzenie jego żółtych ślepi padło wprost na kulącego się Alexandra.

 Już po mnie… – pomyślał i zamknął oczy.

Usłyszał trzask i poczuł podmuch wiatru, który prawie przyprawił go o zawał, jednak nic więcej się nie stało. Delikatnie rozwarł powieki i zobaczył błękitne, spokojne niebo. Ulga jaką poczuł była nie do opisania. Wtedy dźwięk łupnięcia i skrzeku doleciał do jego uszu. Chciał zobaczyć co się stało, jednak nim zdążył to zrobić coś uderzyło w liść, na którym się znajdował i oderwało go od drzewa. Alexander odepchnął się instynktownie od spadającej półki w stronę najbliższego liścia. Nim jednak zdążył do niego dolecieć, zauważył, że unosi się w powietrzu.

– Ja… ja latam! O tak! Jest moc! Jest… moc…

Poczuł jak każdy potwór kładzie na nim swój wzrok. Obejrzał się za siebie i momentalnie odleciał w bok, unikając rozpędzonego stwora. Zdobycz, która stawia opór widocznie im się spodobała, bo większość z nich skupiła się akurat na nim.

– Mamusiu pomocy…

Gromada dinozaurów wystrzeliła w jego kierunku z zawrotną prędkością. Alexander pomknął w górę nie oglądając się za siebie. Leciał i leciał, a serce biło mu coraz szybciej. Nim się zorientował dotarł do wierzchołka ogromnego drzewa. 

Z dołu wydawało się większe. Do chmur pozostał jeszcze spory kawałek, a sama korona drzewa dosłownie nie istniała. Żadnych gałęzi, pnączy, wielkiego, ognistego oka – zupełne nic. Roślina kończyła się nieco szpiczastym czubkiem i tyle. Przypominała gigantyczny kloc z milionami listko-półek, z których niektóre mieniły się blaskiem. Nowe wróżki nieustannie przychodziły na świat.

Nie miał jednak ochoty podziwiać widoków. Obejrzał się przez ramię i jęknął ze zdziwienia. Choć wydawało mu się, że rozwinął naprawdę wielką prędkość, to stwory znajdowały się tuż za nim. Skarcił się w myślach za spanikowanie. Będąc tak wysoko nie miał gdzie uciekać, a bezcelowe krążenie po niebie prędzej czy później zakończyłoby się jego śmiercią. Tylko jedno wyjście przyszło mu do głowy. Przeleciał nad wierzchołkiem drzewa i zaczął pikować w dół po jego drugiej stronie. Ziemia zaczęła się zbliżać w zastraszającym tempie. Obejrzał się szybko, potwierdzając, że potwory nadal go gonią i przyspieszył lot w dół. Wysokość pobliskich drzew przebył w mgnieniu oka i będąc zaraz nad ziemią błyskawicznie zmienił kierunek lotu. Wleciał wgłąb puszczy zostawiając za sobą dźwięk głuchych łupnięć i głośnego skrzeku. Manewrował pomiędzy gałęziami i lianami bezustannie próbując zgubić pościg. Nie miał czasu, by sprawdzić pozycję potworów, ale odgłosy trzaskania i łamania wystarczyły na potwierdzenie, że stwory jeszcze nie odpuściły.

Mijał drzewa o najróżniejszych kształtach, na których przesiadywały różnokolorowe owady, przelatywał nad rozmaitymi istotami zaczynając od królików z ogonami i zębami bobrów, a na kolczastych tygrysach wielkości konia kończąc. Co chwilę musiał unikać nadlatujących z naprzeciwka niewielkich istot mniejszych lub równych mu wielkością. Jednak były to tylko obrazy, które jego mózg odepchnął w kąt świadomości i nakrył płachtą z napisem „Przejrzeć później."

Gdy zdał sobie sprawę, że odgłosy gonitwy ucichły całkowicie, odważył się na zwolnienie lotu i zerknięcie za siebie, po czym odetchnął i przysiadł na najbliższym drzewie.

Roślinę tworzył jeden gruby, zakręcony pień, z końca którego wyrastała gałąź obrośnięta czarnymi liśćmi. Była ona znacznie niższa od pozostałych drzew, a w dodatku w najbliższej okolicy nie dało się zauważyć drugiej, choćby odrobinę podobnej.

– Ale beznadzieja. I co ja niby mam zrobić? – narzekał zasłaniając twarz rękoma. – Jestem w czarnym tyłku tutejszej flory w ciele dziecka ze skrzydłami. Dam sobie rękę uciąć, że wszystko będzie chciało mnie zeżreć. Jak mam tu przeżyć nie mając najdrobniejszej broni? Jakieś pazury, kły, ukryte kolce, magia – cokolwiek! Dam sobie radę z AŁA! – Nagle wrzasnął i złapał się za ucho. – Pieprzone czarne liście! Nawet rośliny mi nie dadzą spokoju?!

Coś było nie tak. Jedyna gałąź drzewa, na którym siedział, jeszcze przed chwilą znajdowała się wysoko ponad nim, teraz natomiast drzewo wygięło się pod jeszcze mniej naturalnym kątem tak, że liście dotykały Alexandra. Gdy wróżka patrzyła z poirytowaniem na parzącą roślinę, zauważyła na brązowej korze dwa niepasujące zielone koła z czarnymi kropkami na środku. Wydawało mu się, że owe kropki się poruszają. Dopiero gdy część kory pod zielonymi plamami rozwarła się powoli, zrozumiał z czym ma do czynienia. Nie siedział na dziwnym drzewie, a na czymś w rodzaju gigantycznego węża udającego roślinę.

Alexander odskoczył z przerażeniem, jednak potwór nie miał zamiaru odpuścić swej ofierze. Jeszcze przed chwilą sztywny stwór teraz w niesamowicie gibki sposób atakował maleńką wróżkę. Raz za razem ogromne szczęki z hukiem zamykały się o włos od ciała Alexandra. Uciekał on w panice nie zwracając uwagi na otoczenie. Latające dinozaury w porównaniu z wężem poruszały się jak muchy w smole. W pewnym momencie zbyt wolno wykonał unik i został uderzony z wielką siłą, która posłała jego ciało w bezwładny lot. Spadał, a oczami wyobraźni widział jak zostaje pożerany. Nagle zatrzymał się, a jego ciałem wstrząsnęło –poczuł wtedy każdą kość znajdującą się w jego ciele. Zerwał się pośpiesznie z ziemi i już miał kontynuować ucieczkę, gdy zdał sobie sprawę, że dookoła niego zrobiło się dziwnie ciemno. Mało tego, znajdował się w niewielkim pomieszczeniu, którego ściany tworzyło gładkie, naturalne drewno, a jedynym miejscem przez które wlatywała odrobina światła był otwór znajdujący wysoko nad nim.

Nim zdążył o czymkolwiek pomyśleć usłyszał łupnięcie, a całym jego otoczeniem wstrząsnęło. Alexander zamarł w bezruchu i nie wydawał z siebie najcichszego dźwięku. Uderzenie powtórzyło się jeszcze kilka razy po czym zapadła głęboka cisza. Wróżka stała jak posąg jeszcze przez dłuższą chwilę, aż w końcu opadła na podłogę i skuliła się żałośnie.

Jedynym dźwiękiem słyszalnym w dziupli przez długi czas było delikatne łkanie, które potem zastąpił dźwięk spokojnie wdychanego i wydychanego powietrza.

 

Rozdział 2 – Puszcza i słup

 

Minął dzień, a może dwa? Wewnątrz drzewa nie dało się określić poprawnego przepływu czasu. Alexander siedział ze skrzyżowanymi nogami opierając się o ścianę. Nie spał, odkąd się obudził stał się spokojny i opanowany. To był pierwszy raz w tym świecie, gdy otrzymał dłuższą chwilę przerwy – nie miał zamiaru jej marnować. Nagle otworzył szeroko oczy i powstał. Na jego twarzy nie było śladu przerażenia.

Podleciał do otworu i wychylił się delikatnie. Choć nie widział niczego podejrzanego i słyszał wiele znajomych dźwięków, to za nic w świecie nie potrafił się zrelaksować. Nie mógł tutaj zaufać dosłownie niczemu, nie miał zamiaru znowu dać się czemuś złapać. Wyobrażał sobie jak zostaje zjedzony przez nienaturalnych rozmiarów żabę albo jak rozpędzona much przebija się przez jego głowę pozostawiając po sobie jedynie dwa otwory zalane krwią. Dopóki może, będzie unikał wszystkiego – taką decyzję podjął.

Wyszedł na zewnątrz i dokładnie przyglądając się otoczeniu poleciał przed siebie. Im dłużej leciał, tym bardziej do niego docierało w jak niesamowitym miejscu się znajduje. Zdawało się, że większość drzew ściga się, by dotknąć nieba. Niczym dżentelmeni we fioletowych garniturach stały prosto i kulturalnie witały się delikatnie kiwając głowami nakrytymi zielonymi kapeluszami. Czasem jedno z nich, jakby pokłócone, wstawało i zmieniało swoje towarzystwo, inne z chrobotem odwracało się urażone, kolejne zaś wesoło gawędziło z przyjacielem bujając się w rytm muzyki wygrywanej przez wiatr.

Mniej szlachetna część puszczy urzędowała w niższej części lasu. Choć wysokość czwartego piętra trudno tak naprawdę nazwać „niższą".

Żółte, ogromne rośliny kształtem przypominające ananasa przystrzyżonego po wojskowemu, falowały ociężale i powolnie jak fale przemierzające morze w spokojny dzień. Gdy ciekawość wzięła górę, Alexander dotknął tajemniczej rośliny i od razu się w niej zatopił. Cienkie, rosnące wewnątrz drzewo otaczało się długimi elastycznymi gałązkami, pokrytymi grubą warstwą puchu. Poważne na zewnątrz i delikatne w środku. Drzewa-oszuści – pomyślała wróżka i ruszyła dalej.

Wielkim kurczętom towarzyszyły wielgachne bukiety kwiatów wyrastające z ziemi w formie odwróconych stożków. Potężnie w barach piękności kołysały się na swoich cieniutkich nóżkach niczym grupy studentów opuszczających nocne przyjęcia obfite w środki rozluźniające.

Zaś na prawidłowej dla Ziemskich drzew wysokości panowały rozłożyste krzaki zamiast liści posiadające liany. Rośliny te obracały się nieszybko wokół własnej osi wprawiając zielone dredy w ruch, wyglądały jak naturalne karuzele istniejące po to, by przynosić uciechę mieszkańcom lasu. Dopiero daleko pod nimi wyrastały pałki wielkości dorosłego człowieka, z czego każda posiadała inny kolor, były tu także brązowe, podziurawione półkola emitujące parę, niby zapomniane obręcze wystające z ziemi, grzyby-maczugi wyrastające z każdego możliwego miejsca i o wszystkich możliwych rozmiarach, mieniące się jasnym blaskiem – im mniejsze były, tym jaśniejsze – szerokie, czerwone liście wychodzące jakby znikąd i rosnące bez żadnego ładu, czarne niby-jagody wielkie jak kule do kręgli i nieposiadające żadnego połączenia z gruntem, a gdy o gruncie mowa, tworzyły go nie suche liście, mech, szyszki czy żwir, a przezroczyste, kolorowe kamyki wielkości opuszka palca.

Patrzeć można było w nieskończoność i napawać się stale, lecz i choćby oglądać życie swe całe, nie poznałoby się puszczy wcale a wcale.

Przyzwyczajając nieco wzrok do pstrokatości otoczenia, Alexander zauważył, że od dłuższego czasu nie widział, żadnych żyjących stworzeń. Z początku dziwne bobro-króliki, jelenie z jednym rogiem, czerwone lisy z kilkoma ogonami, ogromne jeże-tygrysy, jakieś niewielkie ptactwo czy nawet drzewa-węże przewijały mu się przed oczyma niemal bez przerwy, jednak w pewnym momencie ich liczba zaczęła spadać. Co prawda dzięki temu mógł się nieco rozluźnić i poświęcić podziwianiu otoczenia, ale teraz zaczął się niepokoić. Zaczynało się ściemniać, a on pozostał całkiem sam w opustoszałym lesie. Nagle dźwięki wydawane przez pochowane owady dosłownie zamarły. Ogarnęła go głucha cisza, nawet dźwięk przestawiających się drzew przestał do niego docierać. Jego ciało przeszył dreszcz, ale mimo wszystko niestrudzenie parł przed siebie, stał się jedynie bardziej ostrożny.

Dotarł wreszcie do wyrwy w lesie, która, jak na ironię, wydała mu się nienaturalna. Okrągłą polanę porastała najzwyklejsza w świecie trawa, przez którą przedzierały się kwiaty. Nawet podłoże zmieniło się z mozaikowych kamyków w naturalną ziemię. Jednak tym co najmocniej przykuło jego uwagę, był gładki, perłowo biały słup wysokości około trzech metrów. Najdziwniejsze w nim było to, że wyglądał jakby wyrastał z ziemi. W miejscu, w którym powinien stykać się z podłożem był rozlany jak stopiona świeczka.

Alexander przełknął głośno ślinę i, nie myśląc zbyt wiele, ruszył w stronę dziwnego obiektu.

Był nadzwyczajnie, nienaturalnie zwyczajny. Nie posiadał żadnych zniekształceń, wypustek, dziur czy porastających go roślin, był po prostu idealnie gładkim słupem w kształcie walca.

Obejrzawszy go z każdej możliwej strony i pokonując swoje myśli w zażartej walce, wróżka postanowiła go dotknąć. Wyciągnęła swoją małą, zieloną rączkę i położyła na powierzchni słupa. Wtedy jego zmysł dotyku poczuł fakturę gąbki, walec odkształcił się pod naciskiem jego dłoni. Tak mu się przynajmniej wydawało.

– Hej! Co jest! – wrzasnął nie mogąc odciągnąć dłoni od słupa. – To ma być jakiś rodzaj nowego lepu na muchy?! BARDZO zabawne gościu od reinkarnacji, boki zrywać! – Szarpał się z całych sił, jego skrzydła trzepotały tak szybko, że trawa pod nim odginała się jakby lądował na niej helikopter. Niestety na nic to się zdało.

Nieprzewidziana sytuacja mocno go zaskoczyła, jednak nie stracił on opanowania. Przynajmniej do momentu, gdy słup zaczął wciągać jego ręką jak ruchome piaski.

– Dobra załapałem! Nie lubisz macanka! Czaję! Przepraszam, już nigdy nie będę napastował dziwnych słupów! Przysięgam! O cholera…

Jego nogi, którymi oparł się o słup, by spróbować wyrwać rękę, zapadły się do kostek. Alexander krzyczał i przeklinał, jednak nikt nie był w stanie go usłyszeć. Zapadał się coraz bardziej i bardziej, aż w końcu zniknął całkowicie. Cisza powróciła do puszczy, a słup niewzruszenie kontynuował swoją egzystencję.

♣♣♣

Z gładkiej, śnieżnobiałej ściany wystawał półkolisty Zielony Kryształ o średnicy przeciętnych drzwi. W pewnym momencie klejnot ów zamienił się delikatnym blaskiem, a ze ściany nieopodal niego zaczęło wydostawać się niebieskie światło, niby lewitująca woda. Gdy urosło ono w niewielką bańkę, przybrało kształt maluczkiego człowieka o dużych okrągłych uszach. Nie minęła dłuższa chwila i kryształ ugasł, a światło ucieleśniło się i zmieniło w świadomego już Alexandra. 

Otwierając oczy pierwszym co zobaczył była biel. Całe może idealnej, nieskazitelnej bieli. Coś ukuło go w piersi, a ręce zaczęły się trząść. Choć nie wiedział dlaczego zaczął odczuwać strach. Stał na podłodze, ale nie widział żadnych krawędzi informujących o istnieniu ściany czy sufitu. Może znajdował się w małym pudełku? a może w nieskończonej przestrzeni? – tego nie mógł stwierdzić. Jego jedynym punktem odniesienia był Zielony Kryształ znajdujący się nieopodal.

– Umarłem czy jak? – wyszeptał.

– Nie, nie umarłeś. Wszedłeś do mojego Świata. Choć w sumie nie jest mój. Ale tylko ja tu jestem. Z drugiej strony został stworzony specjalnie dla mnie, więc może jednak należy do mnie? Czy klatka stworzona dla więźnia staje się jego własnością, czy może po koniec istnienia do stwórcy jej należeć będzie? A może stał się naszym wspólnym światem wraz z twoim wtargnięciem? Jak myślisz istoto? – Bezpłciowy głos dobiegł do uszu Alexandra.

– Kim jesteś? – zapytał lekko spanikowany.

– To takie śmiertelne odpowiadać pytaniem na pytanie. Wy, którzy podlegacie prawom czasu, zawsze działacie w pośpiechu za nic mając kulturę mowy. – Każde słowo było wypowiadane bardzo powolnie – Chociaż może wysunąłem błędne wnioski? Może twój nietakt spowodowany został lękiem przed nieznanym? A może ma jasność upośledziła twój umysł? – Dźwięk każdego słowa dobiegał z innego kierunku. – Pytając o moje jestestwo pragniesz wiedzieć o mojej przynależności do świata? O historii, która uczyniła mnie mną i zakończyła się w tym Świecie? A może….

– Imię – wtrącił Alexander, którego początkowy niepokój zastąpiła irytacja – na początek chciałbym poznać twoje imię.

Nastała dłuższa chwila ciszy, którą przerwał ostry męski głos.

– Jak śmiesz mi przerywać, śmiertelniku?! Czy twa impertynencja nie zna granic?! – Słowa były wypowiadane szybko i donośnie. – W dodatku tak błahą sprawą! Powinienem zgładzić cię natychmiastowo!

Na ten wybuch gniewu Alexander wzdrygnął się z przestrachem.

– Przepraszam, że wszedłem ci w słowo, ale jak już mówiłeś jestem istotą śmiertelną i zanim byśmy się dogadali umarłbym ze starości! – powiedział bez zastanowienia i zaraz przeklął w myślach swój niewyparzony język.

– Czy ty właśnie insynuujesz, że mówię zbyt dużo? – Tym razem odezwał się kobiecy głos, który, choć spokojniejszy, zawierał w sobie niepohamowaną złość. – Tak marna istota śmie zwracać uwagę mi?

– Moment, stop! – krzyknął przestraszony nie na żarty Alexander. – Może zaczniemy od początku o wielka istoto? Okażesz temu śmiertelnikowi ułamek swej łaski ofiarowując drugą szansę? O wielka istoto.

– Jako wspaniałomyślny byt jestem skłonny się zgodzić – odpowiedział po chwili bezpłciowy głos.

– Mam na imię Alexander i trafiłem do tego Świata przypadkiem – powiedział szybko zanim rozpoczął się kolejny długi i irytujący monolog.

– Nic nie dzieje się przypadkiem, Alexandrze. – Głos miał normalne tempo, ale nadal pozostawał bezpłciowy. – Pośród braci i sióstr moich zwano mnie Ymirą.

– Dziękuję za wyjawienie temu marnemu bytowi swego imienia, o wielka Ymiro.

– Hmm, tak, to właśnie sposób w jaki powinieneś zacząć, marna istoto. Rad jestem, że zrozumiałeś z jakim wspaniałym bytem prowadzisz konwersację.

– O tak, zrozumiałem. Zachowam wszystkie twe słowa głęboko w sercu i nigdy o nich nie zapomnę, o wielka Ymiro.

– Żywię taką nadzieję. – Choć nadal bezpłciowy, to dało się w nim usłyszeć zadowolenie.

Lizodupstwo nigdy nie zawodzi. Tego powinni uczyć w szkołach, a nie jakieś wzory skróconego mnożenia!

– A więc, o wielka Ymiro, racz wybaczyć temu nędznemu śmiertelnikowi wtargnięcie do twego pięknego Świata. Jeśli byłabyś tak łaskawa i douczyła tą ciemną istotę jak stąd wyjść, to bezzwłocznie zniknę i przestanę kalać ten wspaniały Świat swoim jestestwem, o wielka Ymiro – powiedział i ukłonił się z szacunkiem sam nie wiedział do kogo.

Gdy podniósł wzrok, zobaczył zaraz przed sobą lewitujące, złote oko wielkości jego głowy. Użył wtedy całej swojej siły woli, by nie odskoczyć z przerażenia.

– Ten przeklęty Świat nie jest ani piękny, ani wspaniały! – Męski głos wybuchnął gniewem. – Jest nędzny, ubogi, przyziemny, brudny, jest OBRZYDLIWY!

Alexander osłupiał, czując, że popełnił błąd.

– Te PARSZYWE smoki ośmieliły się mnie tu zamknąć! Te dychające ścierwa stanęły przeciw mnie ponieważ nie potrafiły przyznać się do błędu! Choćby minęły milenia pokażę im! Pokażę im kto tak naprawdę ma rację! HAHAHAHAHA – Głos jakby stracił panowanie zmieniał się pomiędzy męskim, żeńskim a nijakim, aż na końcu roześmiał się wszystkimi trzema naraz.

Oko odleciało prawdopodobnie na środek pokoju dołączając do trzech kolejnych. Pomiędzy nimi wróżka dostrzegła również coś na pozór lewitujących ust.

– Jeśli tak jak ja pragniesz opuścić ten… ten…

– Plugawy Świat? – wtrącił nieśmiało.

– Tak! Ten plugawy Świat! Dotknij mego ciała, Alexandrze!

Chciał podejść do oczu jednak w pewnym momencie wpadł jakby na niewidzialną ścianę.

– Wybacz, o wielka Ymiro, ale nie mogę się zbliżyć.

– Ach, marna istoto, postrzegamy Świat inaczej. – powiedziała już spokojnie. – Rozjaśnię twój umysł.

Oczy zaczęły go szczypać, a głowa zrobiła się ciężka, po chwili jednak wygląd pokoju uległ zmianie.

Było to pomieszczenie w formie pierścienia o stosunkowo niskim suficie. Każdy jego centymetr wypełniony był różnokolorowymi rubinami o najróżniejszych kształtach. Na ich tle Zielony Kryształ wydawał się jeszcze potężniejszy. Na środku pokoju cztery filary poustawiane tak, by tworzyły kwadrat, łączyły sufit z podłogą. Między nimi powietrze zdawało się falować. Gdy Alexander go dotknął, miał wrażenie jakby dotykał ściany. Dopiero po chwili zorientował się, że wewnątrz kwadratowej klatki coś się znajduje.

Perłowo biały lewitujący dysk otaczało pięć latających kul. Na czterech z nich widniały złote oczy, natomiast na jednej umiejscowione były usta.

Dysk podleciał do wróżki i wbił się w powietrzną ścianę, jednak na drugą jej stronę przedostał się jedynie niewielki jego kawałek.

– Dotknij mego ciała, Alexandrze! – Ponaglił go damski głos.

Nadal oszołomiona sytuacją wróżka złapało mocno za dysk, który po chwili się ułamał.

Alexander spojrzał na perłowy kawałek znajdujący się w jego ręce i zbaraniał. Jego głowa opustoszała.

Urwałem to… upieprzyłem kawałek ciała jakiegoś świrniętego huj wie czego.

Jego ciało trzęsło się niemiłosiernie, a on powoli spojrzał na Ymirę. Jednak zamiast złości i agresji spotkał się z kolejnym ponaglaniem.

– Szybciej, Alexandrze, dotknij Zielonego Kryształu! Szybciej!

Nie miał czasu na myślenie. Podbiegł do wystającego klejnotu i pośpiesznie go dotknął. Wtedy właśnie Zielony Kryształ zajarzył się blaskiem i zaczął go wchłaniać, tak jak słup.

Alexander nie pozbierał się jeszcze psychicznie po tym, co tu zobaczył, więc nawet przez myśl mu nie przeszło, by się szarpać. Posłusznie czekał aż zostanie całkowicie wchłonięty.

♣♣♣

Zapadła już noc, a wszelkie gwiazdy i księżyc zostały zasłonięte przez powolnie sunące chmury. Na niewielkiej leśnej polanie pojawiło się niebieskie światło wylewające się z perłowo białego słupa. Po niedługiej chwili Alexander stał na trawie i wpatrywał się w powietrze. Kawałek dysku, który miał ze sobą, wzleciał i zaczął się rozszerzać, by po niespełna minucie powrócić do swoich pierwotnych rozmiarów. Ymira został uwolniony, jednak teraz posiadał tylko dwie małe, latające kule – oko i usta.

– Wolny! Po tylu stuleciach wreszcie wolny! – Radosny damski krzyk wydostał się z jego ust.

Alexander starając się nie zwracać na siebie uwagi powoli skierował się do lasu, jednak zanim udało mu się zbiec Ymira go zatrzymała.

– Alexandrze! Bądź dumny ze swojego wkładu w tworzenie nowego porządku na świecie! Nie zostanie ci to zapomniane!

– Tak jest! O wielka Ymiro! – wyprostował się jak struna i pochylił głowę.

– W imię mej wspaniałomyślności uraczę cię nagrodą. Zbliż się!

Oko Ymiry dotknęło jego czoła, a potem wstrząsnął nim dreszcz. Nie taki jak podczas przeziębienia, z zimna lub ze strachu, ale taki który niesie ze sobą spełnienie.

Gdy otworzył oczy, Ymiry już nie było. Nie poczuł, żadnych zmian. Jedyną nowością była niewielka, mieniąca się blaskiem kropka na prawej ręce, która po chwili zniknęła bez śladu.

Miał bolesne wrażenie, że został oszukany. Jednak cieszył się, że koniec końców nic mu się nie stało. Zmęczony natłokiem wrażeń ziewnął przeciągle i poleciał szukać odpowiedniej gałęzi, by ułożyć się do snu.

 

 

Koniec

Komentarze

 Historia opowiadać będzie dzieje Alexandra – człowieka, który po samobójstwie odrodził się w innym świecie jako wróżko-podobna istota posiadająca dar umożliwiający leczenie ran.

Czy dobrze rozumiem, że zapowiadasz coś, co dopiero nastąpi? Czy prolog i dwa rozdziały to tylko początek powieści? Jeśli tak, jeśli to nie jest skończone opowiadanie, bądź uprzejmy zmienić oznaczenie na FRAGMENT.

Jeśli się mylę, nie zmieniaj oznaczenia, ale usuń kropkę w tytule. Kropka w tytule jest błędem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za rady, już poprawione. Prawdę mówiąc nie ogarniam jeszcze do końca działania tej strony i wszystkich dostępnych opcji, tak że dzięki wielkie.

Jeśli pojawi się coś jeszcze co kłuje w oczy, a co mi umknęło, to byłby wdzięczny za wytknięcia.

Jestem przekonana, że niebawem opanujesz stronę i wszystkie jej zakamarki. Na razie nie ma co wytykać, ale uważam, że powinieneś wiedzieć, że fragmenty nie cieszą się powodzeniem wśród użytkowników tego portalu. Mało kto chce tracić czas na lekturę tekstu, nie mając gwarancji, że kiedykolwiek doczeka się dalszego ciągu. Dlatego lepiej zamieszczać skończone opowiadania, niż ciąć je na kawałki.

Ponadto fragmenty nie wchodzą do grafiku dyżurnych, więc ci nie mają obowiązku ich czytać. Nie mogą też być nominowane do piórka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej, Moja_skromna_osobo! Przedstawiony przez ciebie fragment ma potencjał, choć gdyby był częścią książki raczej bym jej nie przeczytała, bo nie lubię takich dziwactw. Po prostu nie mój gust.

Napisane jest jednak całkiem całkiem, potrafisz tworzyć piękne opisy, które niestety gryzą się z brzydkimi dialogami (albo raczej one kłócą się z opisami). Bardzo mnie to raziło, gdy po wspaniałym opisie przyrody bohater nagle otwiera usta i… wszystko psuje :/ Choć sama nie lubię rozwleczonych opisów (co ci się zdarza), to jednak obiektywnie gratuluję wyobraźni.

Sam pomysł wydaje mi się ciekawy i oryginalny, ale być może zbyt absurdalny dla niektórych.

 

 

Posiadał on skrzydła. Dwa wielkie jak on sam, przezroczyste ustrojstwa wyrastały z jego pleców jak dodatkowe kończyny, którymi faktycznie były. Zaraz gdy dowiedział się o ich istnieniu, odkrył, że może nimi swobodnie poruszać. Zabawa nimi pozwoliła mu odpocząć od przytłaczającej rzeczywistości.

Albo skreśl to drugie “nimi” jak pokazałam, albo zamień słowo na “skrzydłami”, bo źle to wygląda ;)

 

 

– Słowo daję[+.]ziewnął i przetarł oczy –jak do ciebie wstanę i strzelę ci w ten głupi dziób to odechce… ci się… krakać…

“Ziewnął”.

Brak spacji.

 

Nieprzewidziana sytuacja mocno go zaskoczyła, jednak nie stracił on opanowania.

 

 

Powodzenia w dalszym pisaniu! :)

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Nowa Fantastyka