Dwa lata temu była piękną, zdrową dziewczyną. Wszystko legło w gruzach w jednym momencie.
– Piotrek, proszę zwolnij – powiedziała. Patrzyła ze strachem na znikające za szybą z zawrotną prędkością drzewa.
Zawsze lubił szybką jazdę. Wielokrotnie prosiła, żeby był ostrożny. Najwyraźniej napawał się jej strachem.
– Proszę, zwolnij – błagała.
Wydawał się nie słyszeć. Przez ułamek sekundy zobaczyła na jego twarzy uśmiech.
Popatrzył na nią i wcisnął pedał gazu. Srebrne Volvo ryknęło. Poczuła przyspieszenie, które wcisnęło ją w siedzenie.
Wspomnienie tamtego dnia było dla niej bolesne, tym bardziej, kiedy patrzyła w lustro.
Ostatnią rzeczą którą zapamiętała, był błysk ślepi zwierzęcia, które weszło na jezdnię. Później było tylko cierpienie.
Obudziła się na sali szpitalnej. Rehabilitacja trwająca dwa lata, postawiła ją częściowo na nogi. Do końca życia skazana na niedowład, złamana miednica, i utrata prawego oka.
Piotrek nie miał tyle szczęścia. Śmierć na miejscu. Niezapięte pasy bezpieczeństwa.
Wyrzuciło go jak z procy – powiedział jej ojciec. – To wszystko przez tego zasranego gówniarza. Mówiłem ci, zostaw go.
Wściekłość na jego twarzy mówiła sama za siebie.
Jedna chwila, błysk, mgnienie.
– Czasu nie cofnę – powiedziała.
Patrzyła jednym okiem w lustro, gdy usłyszała dzwonek. Podniosła się ciężko z krzesła, i z trudem podeszła do drzwi.
Kurier, pomyślała
Myliła się. Na klatce stał wysoki, przystojny mężczyzna w meloniku. W prawej ręce trzymał walizkę, a w lewej laskę.
Podejrzewała, że może mieć nie więcej, niż sześćdziesiąt kilka lat.
– Witam panią – powiedział. – Pani Agnieszko, mam propozycję nie do odrzucenia.
– Skąd zna pan moje imię?
Przez chwilę pomyślała, że może ten człowiek jest przedstawicielem handlowym lub akwizytorem, który będzie chciał wcisnąć jej produkt z rodzaju tych, co są gówno warte.
Prawdę mówiąc była zdenerwowana.
– Mam dla pani coś, co może panią zainteresować. Wszystko znajduje się tutaj. – Wyciągnął rękę, w której trzymał czarną, skórzaną walizkę.
– Kim pan jest i skąd pan zna moje imię.
– Przepraszam. Nie przedstawiłem się – powiedział. – Nazywam się Krzysztof Pars.
Sama nie wiedziała dlaczego, ale postanowiła go wpuścić.
– Proszę usiąść – powiedziała.
– Nie zajmę pani wiele czasu. To potrwa tylko chwilę.
Mężczyzna usiadł. Walizkę którą trzymał do tej pory, położył na stole. Otworzył jednym ruchem klamry.
Usłyszała ciche pstryknięcie.
– Mam tylko jedno pytanie – powiedział patrząc jej prosto w oczy. Czy uwierzyła by pani, jeślibym powiedział, że można cofnąć czas? Cena jaką proponuję moim klientom jest niewielka.
– Jaka to cena? – zapytała. – Jej głos drżał.
– Nie mam na myśli pieniędzy – powiedział. – Są cenniejsze rzeczy na tym świecie. W zamian chciałbym tylko prosić o jedno. Aby przyjęła pani ode mnie przedmiot, który jest w środku. – Skierował wzrok na walizkę.
– Chciałbym, żeby przechowała go pani dla mnie do czasu mego powrotu.
Chciała odmówić, ale szybko zmieniła zdanie. Przecież nie miała nic do stracenia, a jeśli można cofnąć czas, to dlaczego by nie miała z tego skorzystać?
Do czego ludzie się nie posuną, by odzyskać zdrowie. Robią i wierzą w większe głupoty, niż rozbicie jajka nad głową, lub okłady z cudownych kamieni.
– Dobrze. Zgadzam się – powiedziała.
Mężczyzna sięgnął po przedmiot znajdujący się w walizce.
Niewielkich rozmiarów szmaragd wzbudził w niej zachwyt.
– Jest cudowny – powiedziała. – Wpatrzona w czarodziejską zieleń szlachetnego kamienia.
– Tak. Zgadzam się – odpowiedział. – Wstał i popatrzył na ścienny zegar. – Przepraszam ale muszę się z panią pożegnać. Czas nagli. Mam do załatwienia kilka ważnych spraw. Wrócę za tydzień i odbiorę go. Do widzenia pani Agnieszko.
– Do widzenia – rzuciła.
Popatrzyła na szmaragd. Wzięła go i skierowała w stronę światła. Mienił się odcieniami zieleni. Przez moment pomyślała, że go nie zwróci.
Cofnąć czas.
Przypomniała sobie słowa, które wydawały jej się odległe niczym wspomnienia bajek z dzieciństwa. Wiedziała, że padły, ale były gdzieś poza. Liczyło się tylko, że była w posiadaniu małego, zielonego cudeńka.
Postanowiła schować go do szkatułki odziedziczonej po matce.
Czuła się zmęczona. Chciała pójść spać, gdy zadzwonił telefon. Podniosła smartfona.
Na wyświetlaczu migało imię: Bartłomiej. Przesunęła zieloną słuchawkę do góry.
– Tak. Słucham.
– Cześć Aga
Dzwonił jej dobry znajomy, którego poznała w czasie studiów.
– Wiem, że już późno, ale pomyślałem, że może miałabyś ochotę wyskoczyć na dobre piwko. Stawiam. – Zaśmiał się.
– Chętnie – powiedziała.
– Świetnie. Przyjadę po ciebie za jakieś dwadzieścia minut.
– Dobrze. Czekam.
Pojawił się punktualnie.
Otworzyła drzwi.
Wyglądał tak jak zwykle. Ubrany w niebieskie, wytarte jeansy, kremowe, zamszowe buty, granatową koszulę, i czapkę pilotkę. Uśmiechał się pełną gębą. Niebieskie oczy patrzyły na nią z radością. Zdjął czapkę. Łysina błysnęła w świetle żarówki.
– No, w końcu mogę cię zobaczyć mała. Jesteś gotowa? Nie gasiłem niebieskiej strzały.
– Poczekaj chwilkę, tylko wezmę klucze.
– Więcej ich nie masz? – Zdusił w sobie śmiech.
– Jedziemy? Czy masz zamiar dalej się nabijać?
Wiedział, że nie żartuje. Nie chciał jej drażnić.
Wyszli. Zamknęły się za nimi drzwi. W pokoju rozbłysło zielone światło. Wydobywało się ze szczelin szkatułki.
– Gdzie jedziemy? Do Zajazdu, czy do Puchatka? – zapytał. Z jego twarzy nie znikał uśmiech.
– Ostatnio byliśmy w Zajeździe. Może tym razem do Puchatka? Albo nie. Kupimy piwko w sklepie i pojedziemy na Olszynki, co ty na to? – Nie mogła się powstrzymać i zaśmiała się.
– Z czego się śmiejesz? – Popatrzył na nią i wystawił język.
– Z Ciebie
– Ładnie to tak?
Równocześnie się zaśmiali.
– Zostawię niebieską strzałę przy zameczku.
– Ok. Poczekaj… – Sięgnęła do prawej kieszeni spodni i wyciągnęła smartfona. – Zadzwonię tylko do Olki.
– Po co? – zapytał.
– Sherlocku, nie pomyślałeś, że czymś trzeba będzie wrócić?
– Przepraszam. Faktycznie. Nie wpadłem na to.
Po siódmym sygnale miała już zrezygnować, kiedy w głośniku odezwał się ciepły, miły głos.
– Cześć Aga. Co tam?
– Słuchaj Olka, właśnie jedziemy z Bartkiem na piwko i mam do ciebie prośbę. Czy nie mogłabyś przyjechać po nas w okolicach północy na Olszynki?
Przez moment pomyślała, że zachowali się nieładnie, nie zapraszając jej na wypad, ale miała nadzieję, że Olka to zrozumie.
– Ok. Nie ma sprawy. Miłego wieczorku. Jakby co to dzwoń.
– Dzięki Olka.
Zaopatrzyli się w pobliskim monopolowym.
– Po dwa chyba wystarczy? – Popatrzył pytająco.
– Ok – rzuciła.
Szli powoli. Czerwcowy wieczór był ciepły. Ze sceny rozstawionej na rynku, dobiegały dźwięki piosenki Three little Birds.
– Zatańczymy? – zapytał.
– Przecież wiesz, że nie potrafię tańczyć od momentu wypadku.
– No chodź.
Nie wiedziała dlaczego, ale zgodziła się.
Był bardzo delikatny. Złapał ją w tali i przyciągnął. Poczuła jego perfumy. Wtuliła się w niego i zapomniała o wszystkim. O tym, że nie porusza się jak dawniej, i co najważniejsze, przestała odczuwać wstyd. Utwór trwał trzy minuty, przez ten czas czuła , że jest naprawdę szczęśliwa.
Kiedy skończyli, podniósł jej dłoń i pocałował.
– Dziękuję ślicznie panience. – Tym razem mówił poważnie.
– Ty wariacie – zaśmiała się. – Idziemy. – Złapała go za kołnierz. – Nieźle tańczysz.
– A dziękuję. Uczyła mnie babcia. – W jego głosie słychać było powagę; na tyle przesadną, że zaśmiali się oboje.
– Potrafię też gotować i robić ciasto drożdżowe.
– Tego też nauczyła cię babcia?
– Nie, tego akurat nauczyłem się od cioci.
– Ho ho. Co jeszcze potrafisz?
– W sumie to nie za wiele. Ale wymienię spaloną żarówkę.
– No tak. Wymienisz. Za pół roku. Bo mężczyzna jak mówi, że coś zrobi, to zrobi, i nie trzeba mu tego przypominać co pół roku.
– Nie czytaj demotywatorów. – Popatrzył surowo spod pilotki.
– Pan obrażalski.
Gdy doszli na miejsce, okazało się, że ławeczka jest wolna. W oddali słychać było krzyki i śmiechy.
– Gimbaza wyszła na miasto – powiedziała.
– To znaczy, że to my?
– Chciałbyś stary koniu. – Zaśmiała się.
Spędzili niesamowity wieczór. Ostatecznie cieszyła się, że wyszła z mieszkania. Kładąc się spać, myślała o nim, i o tym jak bezpiecznie czuła się w jego ramionach.
Sen przyszedł szybko. Poddała mu się i odpłynęła.
***
– Pars, ty cholerny oszuście i złodzieju. Wziąłeś nie to, co do ciebie należy. Przywłaszczyłeś klejnot. Znajdę go, i znajdę ciebie, a później zabiję. Tak. Nie uciekniesz. I nie ucieknie nikt, kto ci w tym pomógł. Wszyscy twoi bliscy zginą. Musisz ponieść karę.
Mężczyzna siedzący w ciemnym pokoju palił cygaro. Gęste kłęby dymu unosiły się nad jego głową. Przez zasłony przedostawało się światło latarni.
– Zapłacisz mi za to. – Ciemna postać dotknęła twarzy.
Czuł pod palcami głęboką bliznę – ślad z przeszłości. Coś, co wracało jak bumerang, ilekroć spoglądał w lustro.
Podniósł się ciężko z fotela i podszedł do okna. Rozchylił zasłony. Na ulicy nie było żywej duszy. Jedynie wiatr pieścił korony drzew. Kołysały się w rytm nieznanej muzyki. Wrona siedząca na jednym z nich, poderwała się do lotu.
Tak. Był ciężki. Dobre sto trzydzieści kilogramów dawało się we znaki.
– Jeśli nie zejdzie pan przynajmniej do setki, wysiądą najpierw stawy, a później serce. No i to nieszczęście, że nadal pan pali. Proszę rzucić.
Słowa lekarza były niepotrzebne. Zdawał sobie sprawę z tego, że prędzej czy później, i tak do tego dojdzie. Nie trzeba być lekarzem żeby to wiedzieć.
Każdego czeka śmierć, pomyślał. – Parsknął śmiechem brzmiącym jak charczenie psa. Przez ułamek sekundy poczuł w klatce piersiowej znany łomot. Serce… arytmia…
Złapał głęboki wdech i powoli wypuścił powietrze. Na chwilę dolegliwości ustąpiły.
Jeśli tylko znajdzie klejnot, to wszystko nie będzie miało znaczenia. Będzie milionerem. Zapomni o tym, co było. Zacznie życie na nowo, a szmaragd wróci do tego, do kogo należał – do niego – Stana, jak nazywali go koledzy z czasów studenckich.
Obudził ją dzwonek do drzwi. Otworzyła. To był Pars.
– Chciałem z panią porozmawiać – powiedział.
Usiedli w pokoju.
– Proszę przez moment posłuchać. – Zwrócił się do niej. Twarz miał spokojną.
– Przechowuje pani klejnot, który jest niezwykły. W mojej rodzinie był przekazywany z pokolenia na pokolenie. Dzięki niemu, dzieją się piękne rzeczy.
Patrzyła na niego pytająco.
Tylko ludzie o szlachetnym sercu otrzymują to, czego chcą. I to nie ja wybieram te osoby. Dostaję jedynie przeczucie. Później wszystko toczy się swoim torem. Jednak muszę panią ostrzec. Z jego posiadaniem wiąże się pewne niebezpieczeństwo.
Jakie niebezpieczeństwo? – W jej oczach był strach.
Człowiek z blizną poszukuje go od lat. To zły człowiek. Mówiąc zły, nie mam na myśli kogoś, kto zabiera dzieciom zabawki i robi na złość sąsiadowi. To naprawdę niebezpieczny człowiek. Wie na czym polega magia klejnotu, dlatego tak bardzo zależy mu na tym, aby go odzyskać. Chce wykorzystać go w sobie tylko znanych celach. Chce mieć go na własność.
Co mam zrobić, żeby tak się nie stało?
Wszystko sprowadza się do tego, czy pomimo tego co pani powiedziałem, nadal chce pani dotrzymać umowy. Jeszcze kilka dni, i warunek zostanie spełniony, a pani dostanie to, czego chce. Czy jest pani gotowa na takie ryzyko? – Przenikliwe spojrzenie Parsa, wzbudziło w niej lęk.
Zastanawiała się dobrych kilka sekund zanim odpowiedziała.
Tak. Chce go zatrzymać.
Dobrze. Proszę tylko o szczególną ostrożność.
Pars wstał i podszedł do drzwi.
Żegnam panią. Następnym razem wrócę po klejnot. – Wychodząc, obrócił się w jej stronę i popatrzył przez sekundę na wystraszoną twarz. – Miejmy nadzieję, że wszystko potoczy się po naszej myśli.
Miejmy – rzuciła.
Zamknęła drzwi. Teraz już nie na jeden zamek, ale na wszystkie trzy. Nie uspokoiła się, a wręcz przeciwnie. Poczuła większy niepokój.
Schować tak, żeby go nikt nie znalazł. Pytanie tylko gdzie?
I nagle ją olśniło. Za szafą którą odziedziczyła po babci, była niewielka wnęka w ścianie.
Tam go schowam – pomyślała.
Z wielkim trudem odsunęła ciężki mebel. Wyciągnęła ze szkatułki zielony klejnot. Patrzyła na niego przez chwilę. Zwykły kamień, a jednocześnie posiadający wielką moc. Czy to wszystko prawda? Czy to, co wydarzyło się do tej pory, było prawdą? Musiało nią być. Sny nie trwają tak długo, i nie są tak rzeczywiste. Po prostu uwierzyła Parsowi.
Wręcz z namaszczeniem wzięła kamień i podeszła z nim w stronę szafy. Odsunięcie jej na tyle, żeby dostać się do wnęki, było nie lada wyzwaniem. Kiedy już skończyła, na jej czole pojawiły się krople potu.
Umieściła szmaragd w niewielkim wgłębieniu w ścianie. Teraz trzeba było tylko zasunąć szafę.
-Tak, tam będziesz bezpieczny – powiedziała sama do siebie. – Jesteś zuch dziewczyna. Spisałaś się na medal.
Odetchnęła z ulgą.
W momencie kiedy Agnieszka zajęta była przesuwaniem ciężkiego mebla, Stan siedział w swoim fotelu. Jego brzuch unosił się i powoli opadał, jak u wieloryba wyrzuconego na brzeg. Spod koszulki wylewały się fałdy skóry.
Nie będę daleko szukał – powiedział w stronę pustego pokoju. Wyczuwam cię na odległość Pars. Doskonale o tym wiesz, i wiem to ja. Możesz uciekać, ale i tak cię znajdę. Raz wymknąłeś mi się z rąk, ale tym razem cię zabiję. Wydłubię ci te cholerne czarne oczka, odetnę uszy i powieszę sobie jako trofeum na ścianie. Co ty na to?
Podniósł się ciężko z fotela. Zarzucił na siebie wytarte jeansy w rozmiarze xxl i ubrał buty. Przychodziło mu to z wielkim trudem. Łapał powietrze jak ryba wyciągnięta z wody. Kiedy uspokoił oddech, wyszedł z domu.
– Aaaaaa kotki dwa. – Podśpiewywał sobie cicho. – Z szyi spada głowa twa. – Zrymował i zaśmiał się.
Przed domem stał czarny mercedes. Wsiadł do niego i przekręcił zapłon. Wcisnął pedał gazu do spodu. Samochód zawarczał jak lew.
O tak maleńki. – Popatrzył w lusterko wsteczne. Jego twarz wykrzywił szyderczy uśmiech. – Tak. Jesteś niedaleko mój malutki. Tym razem nie schowasz się przede mną. Znajdę cię, a wszystkie moje marzenia staną się rzeczywistością. – Aleeeeeee….. Wyczuwam kogoś jeszcze. Pars, czyżbyś ukrywał coś przede mną? Kobieta? Znowu zadajesz się z kimś, z kim nie powinieneś? Znowu się litujesz? Obiecuję ci, będzie krzyczeć, będzie płakać żałując, że zadawała się z tobą. A to wszystko twoja wina. Twoja wielka wina.
Ruszył z piskiem opon. Wiedział gdzie się udać. I czuł ją. To ona miała u siebie szmaragd. Nie zdąży pisnąć i będzie po sprawie.
Pars, ty skończony idioto. Nawet nie wiesz, jak bardzo ułatwiasz mi sprawę.
Nic się nie zmieniło. Tego dnia miała zamiar pojechać do biblioteki, ale stwierdziła, że zostanie w mieszkaniu. Tak jej doradzał Pars. Zgłodniała. W lodówce miała jeszcze kilka jajek i trochę szynki. Postanowiła, że wrzuci je na patelnię, a szynkę pokroi na drobną kostkę. Miała też ochotę na piwo. Chciała się odstresować, a ostatnio bez alkoholu wychodziło jej to słabo. Znalazła na dole lodówki jedno piwo.
Lepsze to niż nic. – Zaśmiała się.
Zrobiła sobie grzańca i włączyła telewizor. Jak zwykle nie zobaczyła w nim nic, co byłoby ciekawe.
Propaganda to propaganda – pomyślała.
Zastanawiała się co dalej, kiedy zadzwonił telefon. Dzwoniła Olka.
– Bartek miał wypadek – powiedziała. – Spadł dzisiaj z rusztowania. Jest nieprzytomny.
Agnieszka poczuła, jak żołądek kurczy jej się do rozmiarów orzeszka ziemnego.
Przepraszam cię Olka, ale muszę skorzystać z łazienki.
Pobiegła szybko do toalety. Myślała, że zwymiotuje, ale tak się nie stało. Wróciła do pokoju i podniosła telefon.
– Już jestem. – Dławił ją płacz.
Dobrze się czujesz? – zapytała Olka.
– Tak. Nic mi nie jest – rzuciła krótko Aga, ale czuła, że głowa za chwilę jej pęknie.
– Olka. Muszę się położyć. Jak dla mnie na jeden dzień to za dużo. Dzwoń, gdy dowiesz się czegoś nowego o Bartku.
Agnieszka usiadła na krześle i ukryła twarz w dłoniach. Chciała płakać ale nie potrafiła. Nie zdawała sobie sprawy, że w chwili, kiedy pogrążona w smutku nie miała siły na nic, w jej stronę zmierzał czarny mercedes, w którym siedział Stan; uśmiechał się.
Już niedaleko mi kochana do ciebie. – Śmiał się. – Bądź gotowa, będziesz w niebie.
Skręcił w ulicę prowadzącą na osiedle. Wysiadł z samochodu. Mercedes Benz 190.
-Dziaduszku, spisałeś się na medal – powiedział. – A teraz kolej na najlepsze.
Nie wiedział jeszcze pod którym numerem mieszka ta mała zdzira, która przywłaszczyła sobie klejnot. Wszedł na klatkę i udał się w stronę windy. Kiedy znalazł się w środku, nacisnął piątkę; winda ruszyła ciężko do góry. Zatrzymała się na trzecim piętrze. Do środka weszła starsza kobieta. Zmierzyła go chłodnym spojrzeniem.
No i co się babo patrzysz – przemknęło mu przez myśl.
Już miał na końcu języka, żeby powiedzieć kilka komplementów, ale się powstrzymał. Nie chciał być zapamiętany. A takie stare baby zapamiętują więcej, niż można by się spodziewać.
Wysiadła na czwartym. – Zamknęły się za nią drzwi.
Znowu poczuł znane kołatanie.
– Cholera pompa. – Uderzył się kilkukrotnie pięścią w klatkę piersiową. – Już niedługo i wszystko wróci do normy. Serducho będzie jak nowe… Nie… Nie jak nowe, ono będzie nowe.
Wysiadł z windy i wolnym krokiem szedł korytarzem. Zatrzymał się przed drzwiami z numerem 7.
– Puk, puk. Kto tam? – Zaśmiał się.– Hipopotam.
Nacisnął dzwonek.
W momencie, kiedy zadzwonił do mieszkania, Agnieszka była w łazience i czesała włosy. Myślała o Bartku, i prawdopodobnie to ją zgubiło. Otworzyła drzwi. Zdążyła zobaczyć kątem oka nalaną twarz i bliznę. W ułamku sekundy dotarło do niej, kogo ma przed sobą. Chciała je zatrzasnąć jak najszybciej, ale uprzedził ją. Wsunął nogę do środka. Rozległo się ciche pach. Nie zdążyła krzyknąć, kiedy złapał ją za szyję i zaczął dusić.
Pomyślała, że to koniec. W oczach zaczynało się robić ciemno. Przemieszczali się w stronę kuchni, jak szalona para w tańcu, tylko że on jej nie obejmował. Trzymając prawą dłonią za szyję, nie pozwalał na to, żeby złapała chociaż odrobinę powietrza.
-Tak kończą ci, którzy biorą to, co do nich nie należy. – Czerpał dziką satysfakcję patrząc na to jak umiera.
Twarz Agnieszki przybrała ciemny, fioletowy odcień. Kiedy uderzyła biodrami o kuchenną szafkę, resztką świadomości przypomniała sobie.
NOŻE
W szufladzie są NOŻE.
Wolną ręką szarpnęła ją, po czym po omacku sięgnęła po jeden z nich; trafiła na największy.
Ostatkiem sił uderzyła przed siebie, wbijając czubek w oko przeciwnika. Ostrze zagłębiło się w oczodół na całej długości. Mimo to, jego ręka nadal kurczowo ściskała jej szyję. Powoli umierał. Zszokowany patrzył na nią jednym okiem, jakby nie dowierzał w to, co się stało.
Z całych sił złapała za dłoń zaciśniętą na szyi. Ostatni przypływ adrenaliny sprawił, że znalazła na tyle energii w sobie, żeby rozewrzeć metalowy uścisk. Stan zatoczył się i upadł jak kupa mięsa. Z jego oczodołu wystawała rączka kuchennego noża. Lewa noga podrygiwała nerwowo.
Nie wierzyła w to, co się stało. Człowiek leżący w kuchni, martwy człowiek, uświadamiał jej to doskonale. Zabiła go – we własnej obronie.
Policja nie miała żadnych wątpliwości. Napad z zamiarem rabunkowym.
Pars odebrał klejnot.
W noc poprzedzającą późniejsze wydarzenia, Agnieszce śnił się Bartek – uśmiechał się.
Obudziła się wcześnie. Wstając z łóżka zauważyła zmiany. Podniosła się i postawiła pierwszy krok, później kolejny. Nie poruszała się jak dawniej. Weszła do łazienki chcąc skorzystać z toalety, i to co zobaczyła wprawiło ją w osłupienie. Patrzyła w lustro nie dowierzając. W odbiciu widziała siebie, ale z obydwojgiem oczu.
Tak samo jak we śnie, zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyła. Przed nią stał Bartek – uśmiechał się.
– Cześć Aga. Masz ochotę na wypad za miasto? – zapytał.
04.03.2020