- Opowiadanie: Ganomir - Po drugiej stronie prawdy

Po drugiej stronie prawdy

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Po drugiej stronie prawdy

Nikt nigdy nie mógł odmówić mi niesamowitego, wręcz nadzwyczajnego odczuwania otaczającej mnie rzeczywistości. Czasy beztroskiego uganiania się za kurami czy kradnięcia sąsiadowi Sternowi drewna na opał w zasadzie tylko po to żeby doprowadzić go do białej gorączki, mam jednak już dawno za sobą, bo pośród gruzów dawnych wsi i płonących serc lasów człowiek odczuwa że wszystko na tym spowitym mrokiem świecie straciło już sens, i ja niegdyś największy wesołek całej wioski w obliczu straszliwej tyranii, niestety nie myślę inaczej niż inni…

Zaczęło się to bodaj gdy mijałem dziesiątą wiosnę będąc bezmyślnym, nieświadomym niczego szczeniakiem w czasach gdy noce stawały się coraz dłuższe a mroźny całun otulał moją zatęchłą, szarą wioskę, mieszkałem tylko z matką która pajała się fachem zielarki, była drobną, schorowaną kobietą o pięknych błękitnych oczach przypominających nieskazitelną rzekę Seles, płynącą niedaleko naszej chatki. Miała na imię Nadia i tego pamiętnego dnia wyszła z rana szukając ingrediencji na lek dla pana Bjorna skarżącego się na okropne bóle głowy, ja zająłem się natomiast typowym dla mojego wieku zajęciem, czyli pielęgnowaniem mojego drewnianego miecza który nazwany został prze zemnie Exedrą po wielkim, mitycznym wręcz generale wojsk Sitriany, ten potężny wojownik według legend miał mieć nawet pięć łbów i w niczym nie przypominać człowieka, siejąc tym postrach w obliczu nieprzyjaciela. Gdy tak marzyłem o tych wszystkich niesamowitych, zapierających dech w piersiach bitwach, polerując mój największy skarb, nagle w oknie mojej małej izdebki pojawił się wysoki, długowłosy brunet:

-Bart? Co ty tutaj robisz?– zapytałem chłopca który szczerzył się od ucha do ucha.

-Chcę pogadać, musisz się czegoś dowiedzieć, chodź pójdziemy na niebiańską polanę

-Niebiańska polana? Nie mądry ty, to przecież pół godziny drogi stąd

-A masz coś lepszego do roboty?– zapytał wciąż uśmiechnięty Bart.

 

Hmm, nasz cel podróży co prawda był kawał drogi stąd gdyż prowadziła do niego wyboista, kamienna droga, przez którą przejeżdżali czasem snobistycznie wyglądający kupcy lub mroczni, białowłosy panowie z mieczem na plecach. Z drugiej jednak strony moja matka wróci nie później niż o zachodzie słońca więc po krótkim namyśle zgodziłem się na tę obiecująco wyglądającą podróż.

Spakowałem do mojej małej poręcznej torby najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyliśmy w drogę. Po drodze Bart zachwycał się moim nowym skórzanym nabytkiem i wcale mu się nie dziwię, ta torba była bardzo cenna gdyż moja mama pracowała na nią dobre cztery zimy by specjalista z najbliższego wielkiego miasta Nordon zgodził się ją uszyć za i tak połowę ceny. Podczas gdy my mijaliśmy te straszne lasy ciągnące się na horyzoncie, pełne różnego rodzaju stworów i duchów, na kamiennym trakcie nagle wyrósł jakby z podziemi rosły i łysy mężczyzna, posiadał on czarną jak smoła szatę, duży nos i przeraźliwą bliznę na policzku, łypał na nas swoim groźnym wzrokiem, uśmiechając się szyderczo, po chwili jednak ruszył w stronę naszej wioski. Po lekkim paraliżu i myślach “któż to mógł być i dlaczego patrzył się na mnie jakby znał mnie od zawsze?” Ruszyliśmy dalej w naszą wędrówkę.

Po drodze dalej rozmyślałem nad tym wielkim kolosem który z łatwością mógł roztrzaskać nam głowy swoimi barczystymi, masywnymi rękoma, nie dałem jednak poznać Bartowi że czymkolwiek się zamartwiam. Gdy już minęliśmy pagórki skąpane w blasku słońca, oczom naszym w końcu ukazała się niebiańska polana, był to nieskazitelny obszar pełen specjalnych drzew przepełnionych nitrą, magiczną energią mogącą postawić na nogi nawet z głębokiego stanu agonalnego. Liście tej rośliny były bardzo charakterystyczne, mieniąc się na neonowy błękit po zmroku gdyż wtedy energia skupiała się najbardziej, wierzono że gdy oprzemy się o korę tych drzew, moc wszechświata będzie powoli spływać do naszego ciała napełniając nas tym wszystkim co dla człowieka jest jeszcze nie znane. Tak też zrobiliśmy i gdy poczułem tę kojącą aurę, twarz mojego przyjaciela nagle spoważniała.

 

-Sicar wiesz po co cię tu przyprowadziłem? – zapytał poważnym tonem godnym dorosłego mężczyzny.

-Po co mnie tu przyprowadziłeś? Odpowiedniejszym pytaniem byłoby dlaczego właśnie teraz? Niemożna przecież pobierać nitry tak po prostu. – Czułem że na horyzoncie zdarzeń czai się niepokojąca nowina i niestety przeczucie mnie nie zawiodło.

-Oni idą Sicar, Idą po ciebie

-Wierzysz w te brednie? Że mój ojciec oddał mnie tym potworom bym został ich generałem i siał wiatry zniszczenia na cztery strony świata?

 

Bart zawahał się chwilę, westchnął i znów przemówił:

 

-Liga ciszy jest bardzo blisko, chodzą słuchy że mogą być lada moment

-Niemożliwe a nawet jeśli to nie wierzę w ich siłę i siłę tego całego losu – Powiedziałem to wtedy siłą głosu mogącą skruszyć rosłą ścianę.

 

Słysząc to Bart znowu westchnął i od tamtej chwili siedzieliśmy w głębokiej ciszy podziwiając świetliki które mieniły się na niebiesko po naładowaniu nitrą. Gdy rozprężenie umysłu sięgnęło zenitu, Nagle usłyszeliśmy dziwne, głuche odgłosy docierające z lasu. Zamarliśmy, moje ciało odmówiło mi posłuszeństwa, po krótkiej chwili z drzew wystrzeliły jakby z procy 12 cienistych kształtów które ułożyły się w jeden rząd, każdy z tych cieni miał kaptur więc nie wiedzieliśmy co to za ludzie lecz dało się wyczuć wyraźnie że władali okropnymi mocami. Bezduszną ciszę i straszliwy bezruch przerwał nagły wybuch nitry wydobywającej się z rąk przeciwników, ruszyliśmy w stronę naszej wsi, potykając się co rusz o kamienie wrośnięte w ziemie. Gdy tak gnałem nie oglądając się za siebie, z lewej strony zauważyłem wyciągniętą w moją stronę rękę wroga, była ona blada z nienaturalnie dużymi paznokciami, dłoń ta chciała zacisnąć się na mojej krtani, nagle coś przewaliło mnie na ziemię, gdy obejrzałem się za siebie zauważyłem w końcu co zwaliło mnie z nóg.

To był Bart, jego wiotkie ciało wiło się wokół wielkich ramion cienia, oczy jego nabierały anielskiej bieli, widać było też że dusza wyrywa się z ciała, widać było że uchodzi z niego życie…

 ostatnim tchem zdołał rzucić w moją stronę ledwie słyszalne:

 

-Uciekaj Sicar, uciekaj

 

Nogi same zerwały się do ucieczki, działająca już adrenalina podpowiadała mi jednak by nie biec w stronę wioski, kierowałem się dalej szukając miejsca do którego mógłbym się zaszyć.

Usłyszałem za sobą Ostatni krzyk mojego przyjaciela a potem tępe chrupniecie łamanego karku, przeszedł mnie druzgocący dreszcz, był już martwy ale ani myślałem odwracać się za siebie.

W oddali spostrzegłem nareszcie wielkie pasmo gór rosnące za drzewami, to był kanion burz, przepiękne miejsce łączące boskie góry z głębokimi wyrwami w ziemi, dojście tam zająłby mi jakieś 2 dni ale wiedziałem że tam na pewno nikt nie będzie mnie szukał. Ruszyłem więc co sił w nogach w tę ciemną noc gdzie skały górowały wraz z gwiazdami.

Uciekałem dobre 4 godziny dopóki ostatnie zapasy nitry w moim ciele nie uszły z wiatrem, zwolniłem w końcu i przycupnąłem pod drzewem cały opadnięty z sił, głodny i wyziębiony.

Zastanawiałem się co mam zrobić dalej, przede mną jeszcze kawał drogi a nawet jeśli już tam dotrę to nie wiem jak tam przeżyć, słyszałem w końcu o zapomnianym skalnym Yeti który był kiedyś wojownikiem obarczonym straszną klątwą która zmieniła go w to monstrum, ta gonitwa myśli aktywowała jednak czar na moje powieki i po chwili spałem już jak kamień.

Obudził mnie mokry pyszczek jakieś włochatej istoty, wciąż lekko osłabiony otworzyłem oczy i spostrzegłem że przede mną leży wielki szary wilk Który z niewiadomych powodów nie miał wobec mnie agresywnego nastawienia. Patrzył się na mnie swoimi małymi żółtymi ślepiami tak jakby chciał zobaczyć jak najwięcej szczegółów na mojej twarzy.

Dziwna to była sytuacja, z jednej strony czułem że wilk nie ma wobec mnie złych zamiarów, z drugiej jednak gdy tylko chciałem wyciągnąć do niego rękę, szczerzył swoje ostre jak brzytwa zębiska i zaczynał warczeć.

Gdy w końcu mój żołądek rozpaczliwie wołał za jedzeniem do takiego stopnia że czułem się jak obity szczeniak i znudzony wilkiem który był chyba najdziwniejszym stworzeniem jakiego w życiu widziałem, udałem się w poszukiwaniu czegoś co można było upiec i zjeść.

Przedzierając się przez ostre krzewy i błotniste drogi myślałem tylko i wyłącznie o mojej matce, dotarło do mnie wreszcie że została sama w wiosce a ja nawet nie wiem czy to skupisko Wiejskich chat nadal istnieje, nie miałem jednak czasu na głębokie przemyślenia gdyż na horyzoncie pojawiła się mała sarenka, czyli potencjalna zdobycz. Przycupnąłem ostrożnie w krzakach, małe zwierzątko powoli jadło soczystą zieleń podczas gdy ja szukałem czegoś czym mógłbym zaatakować tą niewinną istotę, niestety w mojej skórzanej torbie nie było niczego takiego, tylko woda, stary bandaż i zdjęcie mojej matki…

Psiakrew! zakląłem w głowie, rzucę się na tą sarnę i zatłukę ją gołymi rękoma, przyjąłem już pozycję i nagle coś mną wstrząsnęło.

“ Co ty sobie wyobrażasz Sicarze Wintergerdzie?”-Pomyślałem, ta sarenka jest taka bezbronna zupełnie tak jak Bart gdy go mordowano.

 Los na pewno by tego chciał, żebym zabił, ukatrupił i sprawił ból ale ja nie jestem taki jak oni, wolę umrzeć z głodu teraz niż umrzeć z nie czystym sercem kiedyś.

 

Nagle sarna spojrzała się w moją stronę i wystrzeliła jak strzała w przeciwnym kierunku, z lekkim zdziwieniem spoglądałem w miejsce gdzie uciekła moja niedoszła ofiara gdy nagle poczułem intensywne mrowienie w karku, odwróciłem się powoli i to co zobaczyłem sprawiło że wszystkie kolory na moim ciele spłynęły do ziemi a ja sam stałem się kompletnie blady.

Przede mną stał duch jakiejś starej kobiety, wyglądał co najmniej odrażająco mieniąc się na jaskrawozielony, jednak to co najbardziej odpychało to twarz, pomarszczona z długim nosem, różnej wielkości zębami i z nienaturalnie wielkimi oczodołami które były puste, iskrzyła się w nich żądza mordu.

Zjawa chrapliwym śmiechem oznajmiła chyba mojej wyobraźni że nie mam żadnych szans bo upadłem na ziemię i patrzyłem jak powoli zbliża swoje przebrzydła dłonie w moją stronę, a więc tak mam zginąć? ukatrupiony przez babę z lasu która karmi się strachem bezbronnych?

Gdy już powoli odczuwałem dotyk śmierci na swoich barkach, nagle znikąd pojawił się szary wilk, ten sam którego spotkałem parę chwil temu! Rzucił się na zjawę niczym drapieżnik na swoją zdobycz wprawiając mnie w niemałe osłupienie, baba z cichym jękiem uciekła w głąb lasu zostawiając za sobą chłodne uczucie porażki i zawodu.

Wilk przestał warczeć dopiero wtedy gdy cała negatywna energia w pobliżu wyparowała na dobre, następnie skierował swój pyszczek na mnie, w jego ślepiach malowało się współczucie i troska, nie wiedzieć czemu chciałem się do tej istoty przytulić, znaleźć jakieś wsparcie w tej beznadziejnej sytuacji w jakiej się znalazłem.

 

Mój czworonogi towarzysz jakby czytał mi w myślach bo położył się na moim brzuchu żeby mnie ogrzać, znowu ogarnęła mnie błoga senność i po paru chwilach odszedłem znów do krainy marzeń i snów.

Nazajutrz znaleźliśmy jagody które zapakowałem ile się da do mojej torby i prowadzony przez wilka ruszyłem w stronę celu mojej podróży.

Po paru zabawnych przygodach i kilku postojach na sen odpoczynek, dotarliśmy w końcu pod kamienne sklepienie kanionu dusz, nagle wilk spojrzał na mnie ostatni raz swoim przenikliwym wzrokiem i czmychnął z powrotem w stronę lasu.

 

-Poczekaj! – krzyknąłem wciąż zdziwiony że wilk chce mnie opuścić.

 

Nie było sensu jednak go gonić więc pogodzony z odejściem mojego przyjaciela ze łzami napływającymi powoli do moich oczu, rzuciłem do wilka gnającego w stronę drzew i krzewów słowa pożegnania:

 

-Trzymaj się! Mam nadzieję że jeszcze się kiedyś spotkamy!

 

Gdy mój były towarzysz zniknął mi z oczu odwróciłem się i biorąc głęboki oddech, przeszedłem przez kamienne sklepienie.

Koniec

Komentarze

Najmocniej przepraszam już zmieniłem.

No cóż, Ganomirze, nie bardzo wiem, co miałeś nadzieję opowiedzieć. Historia dziesięcioletniego bohatera jest szalenie chaotyczna, tak jakbyś zapisywał kolejne pomysły przychodzące Ci do głowy, zupełnie nie dbając czy to, o czym opowiadasz, w ogóle kupy się trzyma. Przykro mi to pisać, ale ta historia nie zdołała mnie niczym zainteresować, a fatalne wykonanie sprawiło, że przebrnęłam przez tekst z największym trudem, albowiem masa błędów i usterek, że o zlekceważonej interpunkcji nie wspomnę, wyjątkowo skutecznie utrudniała lekturę. Niektóre z nich wypisałam, ale nie mogłam zająć się wszystkimi, bo poprawienia wymaga niemal każde zdanie.

Ganomirze, nie chciałabym odwodzić Cię od pisania, ale sugeruję abyś chwilowo powstrzymał się od prób literackich, a zyskany czas przeznaczył na przyswojenie podstawowych zasad obowiązujących w języku polskim.

 

bo po­śród gru­zów daw­nych wsi… ―> Dawne wsie były drewniane, więc skąd gruzy?

 

Za­czę­ło się to bodaj gdy mi­ja­łem dzie­sią­tą wio­snę… ―> Wiosen, w rozumieniu kolejnych lat, nie mija się.

Proponuję: Za­czę­ło się to bodaj gdy kończyłem dzie­sią­tą wio­snę…

 

z matką która pa­ja­ła się fa­chem zie­lar­ki… ―> …z matką, która pa­ra­ła się fa­chem zie­lar­ki

 

wy­szła z rana szu­ka­jąc in­gre­dien­cji na lek… ―> …wy­szła z rana, by poszukać roślin/ ziół/ składników do leku

 

ja za­ją­łem się na­to­miast ty­po­wym dla mo­je­go wieku za­ję­ciem… ―> Brzmi to fatalnie.

 

ty­po­wym dla mo­je­go wieku za­ję­ciem, czyli pie­lę­gno­wa­niem mo­je­go drew­nia­ne­go mie­cza który na­zwa­ny zo­stał prze ze­mnie Exe­drą… ―> …na­zwa­ny zo­stał przeze ­mnie Exe­drą…

Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

-Bart? Co ty tutaj ro­bisz?– za­py­ta­łem chłop­ca który szcze­rzył się od ucha do ucha. ―> Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza, brak spacji po pytajniku. Te błędy pojawiają się także w dalszej części tekstu.

Winno być: – Bart? Co ty tutaj ro­bisz? – za­py­ta­łem chłop­ca który szcze­rzył się od ucha do ucha.

 

-Chcę po­ga­dać, mu­sisz się cze­goś do­wie­dzieć, chodź pój­dzie­my na nie­biań­ską po­la­nę ―> Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza, brak kropki na końcu wypowiedzi. Nazwa miejsca, do którego zamierzają udać się chłopcy, powinna być napisana wielkimi literami – Niebiańska Polana.

Nie mądry ty, to prze­cież pół go­dzi­ny drogi stąd ―> Niemądry ty, to prze­cież pół go­dzi­ny drogi stąd.

 

prze­jeż­dża­li cza­sem sno­bi­stycz­nie wy­glą­da­ją­cy kupcy… ―> To słowo, jako zbyt współczesne, nie powinno znaleźć się w opowiadaniu.

 

Pod­czas gdy my mi­ja­li­śmy te strasz­ne lasy cią­gną­ce się na ho­ry­zon­cie… ―> Skoro lasy ciągnęły się na horyzoncie, czyli gdzieś hen, daleko jak okiem sięgnąć, to jak mogli je mijać?

 

nagle wy­rósł jakby z pod­zie­mi rosły i łysy męż­czy­zna… ―> Brzmi to fatalnie.

Proponuję: …nagle wy­rósł, jakby spod ­zie­mi, wielki i łysy męż­czy­zna

 

łypał na nas swoim groź­nym wzro­kiem… ―> Zbędny zaimek – czy mógł łypać cudzym wzrokiem?

 

Po lek­kim pa­ra­li­żu i my­ślach “któż to mógł być i dla­cze­go pa­trzył się na mnie jakby znał mnie od za­wsze?” ―> Brak kropki na końcu zdania.

 

Ru­szy­li­śmy dalej w naszą wę­drów­kę.

Po dro­dze dalej roz­my­śla­łem… ―> Powtórzenie.

 

roz­my­śla­łem nad tym wiel­kim ko­lo­sem… ―> Masło maślane – kolos jest wielki z definicji.

 

mógł roz­trza­skać nam głowy swo­imi bar­czy­sty­mi, ma­syw­ny­mi rę­ko­ma… ―> Barczysty może być człowiek, ale nie jego ręce.

 

uka­za­ła się nie­biań­ska po­la­na, był to nie­ska­zi­tel­ny ob­szar pełen spe­cjal­nych drzew… ―> Skoro to była polana, nie powinno być na niej drzew. Przypominam o wielkich literach.

 

mie­niąc się na neo­no­wy błę­kit po zmro­ku… ―> To słowo nie ma racji bytu w opowiadaniu.

 

dla czło­wie­ka jest jesz­cze nie znane. ―> …dla czło­wie­ka jest jesz­cze nieznane.

 

Nie­moż­na prze­cież po­bie­rać… ―> Nie ­moż­na prze­cież po­bie­rać

 

mo­gą­cą skru­szyć rosłą ścia­nę. ―> Na czym polega rosłość ściany?

 

z drzew wy­strze­li­ły jakby z procy 12 cie­ni­stych kształ­tów… ―> …z drzew wy­strze­li­ło jak z procy, dwanaście cie­ni­stych kształ­tów

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

każdy z tych cieni miał kap­tur więc nie wie­dzie­li­śmy co to za lu­dzie… ―> Od kiedy cienie są ludźmi?

 

Bez­dusz­ną ciszę i strasz­li­wy bez­ruch… ―> Na czym polega bezduszność ciszy?

 

Gdy tak gna­łem nie oglą­da­jąc się za sie­bie, z lewej stro­ny za­uwa­ży­łem wy­cią­gnię­tą w moją stro­nę rękę wroga, była ona blada z nie­na­tu­ral­nie du­ży­mi pa­znok­cia­mi, dłoń ta chcia­ła za­ci­snąć się na mojej krta­ni, nagle coś prze­wa­li­ło mnie na zie­mię, gdy obej­rza­łem się za sie­bie za­uwa­ży­łem w końcu co zwa­li­ło mnie z nóg.

To był Bart, jego wiot­kie ciało wiło się wokół wiel­kich ra­mion cie­nia, oczy jego na­bie­ra­ły aniel­skiej bieli, widać było też że dusza wy­ry­wa się z ciała, widać było że ucho­dzi z niego życie… ―> Nadmiar zaimków. Powtórzenia. Lekka siękoza. Lekka byłoza.

 

ostat­nim tchem zdo­łał rzu­cić w moją stro­nę le­d­wie sły­szal­ne: ―> Dlaczego zaczynasz zdanie małą literą?

 

dzia­ła­ją­ca już ad­re­na­li­na pod­po­wia­da­ła mi… ―> Adrenalina nie ma tu prawa bytu.

 

szu­ka­jąc miej­sca do któ­re­go mógł­bym się za­szyć. ―> …szu­ka­jąc miej­sca, w którym mógł­bym się za­szyć.

 

Usły­sza­łem za sobą Ostat­ni krzyk mo­je­go przy­ja­cie­la… ―> Dlaczego wielka litera?

 

prze­szedł mnie dru­zgo­cą­cy dreszcz… ―> Czy dreszcz może być druzgoczący?

 

pasmo gór ro­sną­ce za drze­wa­mi… ―> Od kiedy góry rosną?

 

doj­ście tam za­jął­by mi ja­kieś 2 dni… ―> …doj­ście tam za­jęło­by mi ja­kieś dwa dni

 

Ucie­ka­łem dobre 4 go­dzi­ny… ―> Ucie­ka­łem dobre cztery go­dzi­ny

 

przy­cup­ną­łem pod drze­wem cały opad­nię­ty z sił… ―> …przy­cup­ną­łem pod drze­wem, całkiem bez sił

 

sły­sza­łem w końcu o za­po­mnia­nym skal­nym Yeti… ―> Skąd dziesięcioletni bohater wie o yeti?

 

wielki szary wilk Który z nie­wia­do­mych po­wo­dów… ―> Wcześniej napisałeś: Obu­dził mnie mokry pysz­czek ja­kieś wło­cha­tej isto­ty… –> Czy wielkie wilki mają pyszczki?

Dlaczego wielka litera?

 

Pa­trzył się na mnie swo­imi ma­ły­mi żół­ty­mi śle­pia­mi… ―> Pa­trzył na mnie ma­ły­mi żół­ty­mi śle­pia­mi

 

szcze­rzył swoje ostre jak brzy­twa zę­bi­ska… ―> …szcze­rzył ostre jak brzy­twa zę­bi­ska

 

mój żo­łą­dek roz­pacz­li­wie wołał za je­dze­niem do ta­kie­go stop­nia że czu­łem się jak obity szcze­niak… ―> …mój żo­łą­dek roz­pacz­li­wie domagał się jedzenia

Jaki jest związek między głodem a obiciem?

 

był chyba naj­dziw­niej­szym stwo­rze­niem ja­kie­go w życiu wi­dzia­łem… ―> Stworzenie jest rodzaju nijakiego, więc: …był chyba naj­dziw­niej­szym stwo­rze­niem, ja­kie­ w życiu wi­dzia­łem

 

uda­łem się w po­szu­ki­wa­niu cze­goś… ―> …uda­łem się na poszukiwanie cze­goś

 

czy to sku­pi­sko Wiej­skich chat… ―> Dlaczego wielka litera?

 

na ho­ry­zon­cie po­ja­wi­ła się mała sa­ren­ka, czyli po­ten­cjal­na zdo­bycz. ―> Skoro na horyzoncie, to musiała być bardzo daleko.

Jak dziesięciolatek miał zamiar upolować sarenkę?

 

za­ata­ko­wać nie­win­ną isto­tę… ―> …za­ata­ko­wać nie­win­ną isto­tę

 

w mojej skó­rza­nej tor­bie nie było ni­cze­go ta­kie­go, tylko woda, stary ban­daż i zdję­cie mojej matki… ―> Co miał w torbie??? Zdjęcie matki???!!!

 

rzucę się na sarnę… ―> …rzucę się na sarnę

 

“ Co ty sobie wy­obra­żasz Si­ca­rze Win­ter­ger­dzie?” ―> Zbędna spacja po otwarciu cudzysłowu.

 

niż umrzeć z nie czy­stym ser­cem kie­dyś. ―> …niż umrzeć z nieczy­stym ser­cem kie­dyś.

 

Nagle sarna spoj­rza­ła się w moją stro­nę… ―> Nagle sarna spoj­rza­ła w moją stro­nę

 

z nie­na­tu­ral­nie wiel­ki­mi oczo­do­ła­mi które były puste, iskrzy­ła się w nich żądza mordu. ―> Skoro były puste, to chyba nic nie mogło się w nich iskrzyć.

 

Mój czwo­ro­no­gi to­wa­rzysz jakby czy­tał mi w my­ślach bo po­ło­żył się na moim brzu­chu żeby mnie ogrzać, znowu ogar­nę­ła mnie błoga sen­ność… ―> Nadmiar zaimków.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jakbym miała podsumować tekst jednym zdaniem, brzmiałoby ono – dzwony biją, ale nie wiadomo w którym kościele. Niemało zdań jest za długich, przydałoby się w wielu miejscach postawić kropki. Porządnie sforumołowane frazy mieszają się z mniej fortunnymi. Ciekawi mnie owa "nitra", szkoda, że miała krótką rolę w opowiadaniu. Nawiązanie do wiedzminów, szanuję ;)

Niestety błędy naprawdę zniechęcają do czytania. Wróciłam tu po kilku dniach, ale widzę, że chyba nic się nie zmieniło. Poza tym muszę zgodzić się z przedpiścami. Ja również nie do końca rozumiem, o czym ten tekst tak właściwie jest. 

Pomysł pewnie był, ale całość leży przez wykonanie techniczne. Nie będę się powtarzał po poprzednich komentatorach – od siebie dodam, że warto poprawiać wskazane błędy, gdyż następni czytający będą mieli łatwiejszą przeprawę.

I na koniec dodaję przydatne linki – pomogą Ci, Autorze, szlifować teksty od strony technicznej:

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Poradnik Issandera, jak dostać się do Biblioteki ;)

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842782 

Powodzenia!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Nie czytało się zbyt dobrze :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka