- Opowiadanie: Hazel Nuts - Upadek

Upadek

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy

Oceny

Upadek

Czy za­sta­na­wia­li­ście się kie­dyś skąd biorą się ma­rze­nia senne? Jak to się dzie­je, że w gło­wie zwy­kłe­go, sza­re­go czło­wie­ka, który całe życie zaj­mu­je się wy­pa­sa­niem krów, nie wy­chy­liw­szy nosa poza swoją wio­skę dalej niż proboszcz na­ka­zał, nagle po­ja­wia­ją się ob­ra­zy nie­zwy­kłe? Ma­szy­ny prze­no­szą­ce ludzi mię­dzy pla­ne­ta­mi, isto­ty zdol­ne samym spoj­rze­niem nisz­czyć mia­sta, mi­tycz­ne be­stie, za­rów­no te dobre, jak i złe, któ­rych nikt wcze­śniej nie miał oka­zji uj­rzeć.

Umysł pro­ste­go czło­wie­ka tylko w skraj­nych przy­pad­kach był w sta­nie two­rzyć ba­śnio­we wręcz ob­ra­zy. To, co pcha­ło ludz­kość do przo­du, za­pew­nia­jąc roz­wój spo­łe­czeństw, zwało się ideą. Lecz idea nie brała się zni­kąd. Po­trze­bo­wa­ła im­pul­su, by za­ist­nieć, a na­stęp­nie wy­kieł­ko­wać. A ten czę­sto przy­cho­dził wła­śnie pod­czas snu.

Samo two­rze­nie snów było pro­ce­sem zna­czą­co skom­pli­ko­wa­nym. Na­le­ża­ło naj­pierw ze­brać pły­wa­ją­ce w chmu­rach pod­świa­do­me ludz­kie myśli. Ludz­kie na­dzie­je i emo­cje. Na szczę­ście piksy, od­po­wie­dzial­ne za cały pro­ces, opa­no­wa­ły go do per­fek­cji. Za spra­wą skrzy­deł, przy­po­mi­na­ją­cych nieco skrzy­dła owa­dzie, po­tra­fi­ły z gra­cją ma­new­ro­wać mię­dzy ob­ło­ka­mi na ogrom­nych wy­so­ko­ściach.

Co się dzia­ło dalej z ze­bra­nym ma­te­ria­łem? Tra­fiał do fa­bry­ki, gdzie z do­dat­kiem ta­jem­ne­go skład­ni­ka, zaraz po przej­ściu przez ma­szy­ne­rię, będą­cą szczy­tem pik­sań­skiej myśli in­ży­nie­ryj­nej, sta­wał się naj­praw­dziw­szym snem. A ten lą­do­wał w nie­koń­czą­cym się stru­mie­niu fan­ta­zji Mor­fe­usza, łą­czą­cym umy­sły wszyst­kich śnią­cych i ma­rzą­cych ludzi.

Wie­rzy­ły w to wszyst­kie piksy naj­niż­szej, a za­ra­zem naj­licz­niej­szej kasty – zbie­ra­cze. Tak bo­wiem uczo­no ich od lat naj­młod­szych. Kasta in­ży­nie­rów i na­ukow­ców miała swoje praw­dy, któ­ry­mi nie dzie­li­ła się ab­so­lut­nie z nikim. A o se­kre­tach tych, któ­rzy stali jesz­cze wy­żej, można było je­dy­nie spe­ku­lo­wać.

 

Pew­ne­go dnia zda­rzył się wy­pa­dek. Po­wsta­ło coś, o czym w skrom­nej hi­sto­rii pik­sów nie sły­sza­no. Na­ro­dzi­ła się Wi­dzą­cą. Jej prze­mia­na była długa. I bo­le­sna. Lecz gdy do­bie­gła końca, Aria, bo tak miała na imię, po­sta­no­wi­ła pa­nu­ją­cy po­rzą­dek znisz­czyć do­szczęt­nie.

Jed­nak każda hi­sto­ria ma swój po­czą­tek.

 

Sza­le­ją­cą wła­śnie burzę można by uznać za ano­ma­lię po­go­do­wą stu­le­cia i nikt nie ośmie­­lił­by się temu za­prze­czyć. Aria wręcz ko­cha­ła wi­ru­ją­ce w cha­osie chmu­ry, sza­le­ją­ce wi­chry i prze­ska­ku­ją­ce mię­dzy ob­ło­ka­mi bicze elek­trycz­no­ści. Mogła wów­czas zbie­rać ma­te­riał wyż­szej niż zwy­kle ja­ko­ści.

Po nie­bie po­ru­sza­ła się wdzięcz­nie, omi­ja­jąc po­ten­cjal­ne nie­bez­pie­czeń­stwa. In­stynkt pre­cy­zyj­nie pod­po­wia­dał, gdzie ude­rzy pio­run. Po­dwój­ne po­wie­ki, z któ­rych jedną parę sta­no­wi­ła prze­zro­czy­sta błona, chro­ni­ły przed le­cą­cy­mi do oczu odłam­ka­mi lodu, zmie­sza­ny­mi z kro­pla­mi desz­czu. A silne skrzy­dła po­zwa­la­ły prze­zwy­cię­żyć zgub­ne prądy po­wietrz­ne.

Koń­czy­ła pracę. Zbiór oka­zał się bar­dziej ob­fi­ty niż po­cząt­ko­wo za­kła­da­ła. Wszyst­ko aż błysz­cza­ło. Naj­wyż­sza ja­kość! Zo­sta­nie so­wi­cie wy­na­gro­dzo­na.

Wra­ca­ła do przy­czół­ku zbie­ra­czy, gdy jej wzrok przy­ku­ło coś nie­zwy­kłe­go. Wi­szą­ca nie­ru­cho­mo kula. Pły­nę­ła w niej elek­trycz­ność, mie­sza­jąc się nie­ustan­nie z ludz­ką myślą, ja­kiej do­tych­czas Aria nie wi­dzia­ła – myślą lśnią­ca zło­tym bla­skiem. Myślą zmie­nia­ją­cą nie­ustan­nie barwę. Fa­scy­nu­ją­ce.

Gdyby tylko po­sia­dła ten obiekt, mo­gła­by w końcu wspiąć się wyżej w hie­rar­chii. Zo­stać in­ży­nie­rem. Lub nawet kimś wię­cej!

Piksy były twar­de. Mogły prze­trwać ude­rze­nie kilku pio­ru­nów. Krą­ży­ły nawet le­gen­dy o ta­kich, które prze­trwa­ły kon­takt z kulą skon­cen­tro­wa­nej elek­trycz­no­ści. Lecz czy owe opo­wiast­ki miały w sobie choć ziarn­ko praw­dy?

– To nie jest pio­run ku­li­sty – po­wie­dzia­ła do sie­bie Aria. – Nie może być…

Pod­le­cia­ła bli­żej. Za­wa­ha­ła się, lecz po chwi­li szyb­ko chwy­ci­ła kulę wszyst­ki­mi czte­re­ma rę­ko­ma naraz i przy­ci­snę­ła mocno do tu­ło­wia. Elek­trycz­ność roz­cho­dzi­ła się po całym ciele, wy­pa­la­jąc roz­ga­łę­zia­ją­ce się wzory. Oczy roz­ja­śni­ła ener­gia elek­trycz­no­ści, a z czu­łek wy­strze­li­ło kilka świe­tli­stych biczy, któr­e na­stęp­nie ro­ze­szły się po po­bli­skich ob­ło­kach. Dzią­sła za­czy­na­ły krwa­wić od zbyt moc­ne­go ści­sku szczęk.

Mogła umrzeć. Uświa­do­mi­ła sobie to do­pie­ro, gdy było już po wszyst­kim. Z tru­dem utrzy­my­wa­ła się w po­wie­trzu. Spoj­rza­ła na trzy­ma­ną w drżą­cych dło­niach wie­lo­barw­ną kulę, lśnią­cą zło­tem. Skarb naj­praw­dziw­szy. Mu­sia­ła tylko z nim wró­cić.

Nie prze­sta­waj ma­chać skrzy­dła­mi, nie prze­sta­waj! – po­wta­rza­ła sobie nie­ustan­nie, ni­czym man­trę.

Silna wola nie wy­star­czy­ła. In­stynk­ty za­czy­na­ły zawo­dzić, a uszko­dzo­ne skrzy­dła nie były już wy­star­cza­ją­co zwin­ne, by wła­ści­wie re­ago­wać na gwał­tow­ne i zmien­ne wa­run­ki po­go­do­we. Wi­chry ci­ska­ły nią jak li­ściem.

Zanim cał­kiem stra­ci­ła kon­tro­lę nad skrzy­dła­mi, ude­rzy­ły w nią dwa pio­ru­ny. Spa­da­ła. Gdy ude­rzył trze­ci, stra­ci­ła przy­tom­ność.

 

Zbu­dził ją jej wła­sny ka­szel i chłód. Pró­bo­wa­ła się pod­nieść, lecz sku­tecz­nie od­wiódł ją od tego prze­szy­wa­ją­cy ból w że­brach. Prze­to­czy­ła się na plecy i, cięż­ko od­dy­cha­jąc, sku­pi­ła wzrok na skra­wku nieba, wi­docz­nym ­mię­dzy zło­tymi koronami drzew. Jej twarz mo­czy­ły kro­ple pa­da­ją­ce­go wciąż desz­czu.

Głę­bo­ki wdech, pełny wy­dech… Po­wtó­rzyć…

Kiedy w końcu udało się jej opa­no­wać nerwy, a ból nieco ustał, de­li­kat­nie prze­je­cha­ła dło­nią po pod­ło­żu. Mokre li­ście, wil­got­ny piach. Coś no­we­go. Wi­dzia­ła już drze­wa, za­bu­do­wa­nia, zwie­rzę­ta, a nawet sa­mych ludzi, lecz nigdy nie zla­ty­wa­ła tak nisko, by cze­go­kol­wiek do­tknąć. Żaden piks nie zla­ty­wał tak nisko. Bo po co?

Za­pra­gnę­ła pod­nieść się. Unio­sła jedną rękę, przyj­rza­ła się jej i kil­ku­krot­nie za­ci­snę­ła, po czym roz­luź­ni­ła palce. Ta była cała, żad­nych ura­zów z wy­jąt­kiem po­wierzch­nio­wych po­pa­rzeń od ude­rzeń pio­ru­na. Na­stęp­nie zro­bi­ła to samo z po­zo­sta­ły­mi trze­ma. Do­brze. Unio­sła prawą nogę. Do­brze. Lewą… Ból, źle. Przyj­rza­ła się jej. Wi­docz­ne zła­ma­nie po­ni­żej ko­la­na. Cho­le­ra! Po­wo­li ob­ró­ci­ła się na brzuch. Pró­bo­wa­ła za­ma­chać skrzy­dła­mi, lecz ku jej prze­ra­że­niu nic z nich nie zo­sta­ło. Go­rącz­ko­wo chwy­ci­ła się za głowę, wbiła palce w gęste włosy i krzyk­nę­ła w wil­got­ny piach. Na do­miar złego zo­rien­to­wa­ła się, że stra­ci­ła jedną z czu­łek. Krzyk­nę­ła raz jesz­cze i nie prze­sta­wa­ła krzy­czeć, aż za­bra­kło jej tchu. Stra­ci­ła przy­tom­ność.

 

Gdy w końcu otwo­rzy­ła oczy, nie wie­dzia­ła, jak długo le­ża­ła bez czucia. Nadal padał deszcz, było zimno i szaro, a jej stan ani się nie po­lep­szył, ani nie po­gor­szył. Po­praw­ka, za­czy­na­ła robić się głod­na, ale to szcze­gół. Ro­zej­rza­ła się wokół w po­szu­ki­wa­niu ochro­ny przed desz­czem i zim­nem. W od­da­li za­uwa­ży­ła jedno z ludz­kich za­bu­do­wań. Są­dząc po mar­nym sta­nie, już opusz­czo­ne. A nawet jeśli ktoś tam prze­by­wał, to i tak isto­ty żywe nie były w sta­nie wi­dzieć pik­sów, a nawet ich do­ty­kać.

Za­czę­ła się czoł­gać. Po­pa­rze­nia na całym ciele bo­le­śnie da­wa­ły o sobie znać, lecz nie pod­da­wa­ła się. Po­wo­li i kon­se­kwent­nie brnę­ła przed sie­bie. Za­trzy­ma­ła się po kil­ku­na­stu me­trach, gdy uj­rza­ła powód swo­ich nie­szczęść – wie­lo­barw­ną kulę, mie­nią­cą się zło­tym bla­skiem. Przy­gry­zła dolną wargę, po czym splu­nę­ła ze zło­ścią w kie­run­ku ku­li­ste­go obie­ktu. Chcia­ła go zi­gno­ro­wać, po­zo­sta­wić, by zdezin­te­gro­wał się z upły­wem czasu, lecz coś mó­wi­ło jej, że jest zbyt cenny. Za­bra­ła go, czu­jąc po­gar­dę do samej sie­bie.

W końcu do­tar­ła do zruj­no­wa­ne­go do­mo­stwa. Brak drzwi, roz­bi­te okno, szkło na pod­ło­dze i za­pach ziemi. Nie za­no­si­ło się, by kto­kol­wiek miał tu po­wró­cić. Po­ru­sza­ła się po­wo­li i ostroż­nie, by nie po­gor­szyć swo­je­go mar­ne­go już stanu. Zna­la­zła stare ubra­nia w sza­fie obok gni­ją­ce­go, sło­mia­ne­go siennika. W kącie urzą­dzi­ła pro­wi­zo­rycz­ne gniaz­do, a reszt­ka­mi sił unie­ru­cho­mi­ła zła­ma­ną nogę. Nie mi­nę­ło dużo czasu, gdy za­pa­dła w sen.

Bu­dzi­ła się czę­sto, zlana potem. Go­rącz­ka szyb­ko ją po­wa­la­ła, wpę­dza­jąc z po­wro­tem do świa­ta puste­go, nie­spo­koj­ne­go snu. I tak w kółko. Aria nie mogła nic zro­bić, tra­ci­ła pa­no­wa­nie nad wła­sny­mi od­ru­cha­mi, nad wła­snym cia­łem. Spo­dzie­wa­ła się tego. Wie­dzia­ła, że cał­ko­wi­ta re­ge­ne­ra­cja bę­dzie nie­zwy­kle wy­czer­pu­ją­ca.

 

Mi­nę­ło kilka dni. Go­rącz­ka nieco ze­lża­ła, lecz nie ustą­pi­ła. Ogrom­ny głód nie po­zwa­lał Arii wró­cić do snu. Przyj­rza­ła się sobie. Pro­ces sa­mo­le­cze­nia wy­cią­gał z niej wię­cej niż po­cząt­ko­wo za­kła­da­ła. Schu­dła. I to bar­dzo. Nie miała do­stę­pu do po­kar­mów, któ­ry­mi ży­wi­ły się piksy. Ze świa­ta w chmu­rach po­zo­stał je­dy­nie ze­bra­ny ma­te­riał – skro­plo­ne ele­men­ty pod­świa­do­mo­ści ludz­kiej, skła­do­we su­ro­we­go snu. Po­win­ny tra­fić do fa­bry­ki. Ale…

Od­pię­ła od nogi zbior­nik, je­dy­ny, który ja­kimś cudem nie roz­bił się i oca­lał po upad­ku. Otwar­ła wieko. Płyn śmier­dział okrop­nie. Za­wa­ha­ła się, gdyż za­mie­rza­ła zła­mać naj­święt­sze prawo pik­sów, za­ka­zu­ją­ce kon­sump­cji. Bar­dziej od śmier­ci bała się czy­nów, które miała po­peł­nić. Wal­czy­ła ze sobą.

Prze­gra­ła.

Wy­grał strach.

Odło­ży­ła po­jem­nik, za­mknę­ła.

Mi­nę­ły dwa dni.

 

Wy­mi­zer­nia­ła nie­mal zu­peł­nie. Wie­dzia­ła, ze umie­ra i już jej nie za­le­ża­ło. Na ni­czym. Otwo­rzy­ła po­now­nie po­jem­nik i wy­pi­ła po­ło­wę, igno­ru­jąc okrop­ny smak i za­pach. Z tru­dem po­wstrzy­ma­ła od­ruch wy­miot­ny. Wstrzą­snę­ło całym jej cia­łem. Nie mogła opa­no­wać drga­wek. Fale go­rą­ca roz­cho­dzi­ły się od wzbu­rzo­ne­go żo­łąd­ka. Nie­zno­śne mro­wie­nie na skó­rze sta­wa­ło się coraz in­ten­syw­niej­sze. Czuła, że pło­nie.

Wszyst­ko usta­ło.

Śniła. Ale nie jak za­wsze, pu­stym, czar­nym snem, nie­po­zo­sta­wia­ją­cym po sobie śla­dów, który miał tylko od­no­wić re­zer­wy ener­gii przed ko­lej­nym dniem pracy. Śniła praw­dzi­wie, po raz pierw­szy w życiu. Wi­dzia­ła ob­ra­zy, sły­sza­ła dźwię­ki i była świad­kiem zdu­mie­wa­ją­cych scen. Zda­wa­ło się jej, że prze­ży­ła co­ najm­niej kilka róż­nych ży­wo­tów. I nie za­wsze była w nich pik­sem. Cza­sem sta­wa­ła się isto­tą, któ­rej ist­nie­nia nawet nie śmia­ła po­dej­rze­wać.

Otwar­ła oczy, czu­jąc się le­piej. Unio­sła dło­nie, przyj­rza­ła się im – skóra na­bra­ła ży­wot­niej­szej barwy. Głód stał się mniej in­ten­syw­ny. Za­cie­ka­wio­na omio­tła spoj­rze­niem ota­cza­ją­cą ją rze­czy­wi­stość. Coś się zmie­ni­ło. Nie wie­dzia­ła, skąd się wzię­ła w niej taka fa­scy­na­cja na pozór zwy­kły­mi rze­cza­mi, świa­tem. Pa­trzy­ła na ścia­nę przed sobą. Wi­dzia­ła ją już kilka razy, lecz teraz pa­trzy­ła ina­czej. Nie ro­zu­mia­ła, na czym to po­le­ga­ło. Coś na pewno…

Wy­pi­ła do końca za­war­tość sto­ją­ce­go obok gniaz­da cy­lin­drycz­ne­go zbior­ni­ka. Zmysł węchu i smaku wra­ca­ły do normy, przez co tym razem mu­sia­ła od po­cząt­ku wal­czyć, by znieść okrop­ne do­zna­nia. Nos czuł, język sma­ko­wał, umysł krzy­czał, by prze­stać. Zmu­si­ła się, mu­sia­ła wszyst­ko prze­łknąć. Ob­rzy­dli­we, ale w jakiś spo­sób po­ma­ga­ło. Za­spo­ka­ja­ło głód i za­pew­nia­ło re­ge­ne­ra­cję.

Od­wró­ci­ła głowę na bok i zwy­mio­to­wa­ła gwał­tow­nie. Za­ci­snę­ła szcze­ki i gar­dło, by za­trzy­mać w sobie resz­tę płynu. Ogień, mro­wie­nie, skur­cze i dresz­cze na­de­szły ze zdwo­jo­ną siłą. Miała wra­że­nie, że igra ze śmier­cią, lecz osta­tecz­nie wszyst­ko mi­nę­ło i znów mogła śnić w spo­sób tak obcy pik­som.

Spała dłu­żej i spo­koj­niej.

 

Ciem­ne chmu­ry ustą­pi­ły.

Aria sie­dzia­ła pod dębem o po­ma­rań­czo­wo-zło­tej ko­ro­nie, trą­ca­jąc wy­zdro­wia­łą nogą żo­łę­dzie. Raz na jakiś czas uno­si­ła ją wy­so­ko, krę­ci­ła stopą i roz­pro­sto­wy­wa­ła palce. Już nie bo­la­ło. Po­pa­rze­nia po­zo­sta­wi­ły po sobie srebr­ny wzór na skó­rze, a skrzy­dła od­ro­sły i stały się nie­mal w pełni spraw­ne. Do­skwie­rał jej tylko brak sił po­trzeb­nych, by wzbić się w po­wie­trze, lecz te wła­śnie uzu­peł­nia­ła.

Ostry­mi kieł­ka­mi wgry­za­ła się w glob o zło­tej po­świa­cie i spi­ja­ła wie­lo­barw­ną za­war­tość. Płyn oka­zał się słod­ka­wy, ku jej za­sko­cze­niu.

Przed upad­kiem za nic w świe­cie nie po­zwo­li­ła­by ani sobie, ani ni­ko­mu in­ne­mu na tak sa­mo­lub­ny akt, na znisz­cze­nie praw­dzi­wej ano­ma­lii wśród wol­nych myśli. Lecz teraz… Po­strze­ga­ła rze­czy­wi­stość w spo­sób wie­lo­krot­nie bar­dziej zło­żo­ny. Za­sta­na­wia­ła się nad pik­sa­mi, fa­bry­ką w chmu­rach oraz nad sobą. Pod­świa­do­mość roz­bu­dzi­ła się na dobre i pod­su­wa­ła coraz to nowe te­ma­ty do roz­wa­żań. Cza­sem sza­lo­ne po­my­sły. Po­zo­sta­ła kwe­stia po­wro­tu do domu. Aria skrzy­wi­ła się.

Nikt nie za­uwa­żył, że znik­nę­łam. Nikt się nie ucie­szy, że wró­ci­łam. Za­bio­rą mnie, jeśli się do­wie­dzą, jaką zbrod­nię po­peł­ni­łam. Za­bio­rą mnie jak… Ogar­nął ją nie­po­kój. Umysł za­czął pra­co­wać na przy­spie­szo­nych ob­ro­tach, pod­su­wa­jąc zda­rze­nia, któ­rych była świad­kiem lub opo­wie­ści, które sły­sza­ła. Wnio­ski przy­cho­dzi­ły same, przy­no­sząc ze sobą dawkę stra­chu i smut­ku. Piksy żyją tylko po to, by pra­co­wać. Piksy zni­ka­ją też bez śladu. Nikt nie za­uwa­ża, nikt nie pyta. Piksy, naj­sil­niej­sze i naj­bar­dziej pra­co­wi­te, za­bie­ra­ją do fa­bry­ki. Wiel­ki za­szczyt i honor? Ale one już stam­tąd nie wra­ca­ją. Nikt nie wró­cił. Nigdy.

Z tru­dem prze­łknę­ła tę­czo­wy płyn.

Czym my do cho­le­ry je­ste­śmy?!

Przy­po­mnia­ła sobie twa­rze tych, z któ­ry­mi roz­ma­wia­ła, nie wie­dząc, że to po raz ostat­ni. Nie­któ­rzy byli naj­ostroż­niej­szy­mi pik­sa­mi, ja­kich znała. Nie­któ­rzy, mniej ostroż­ni, ośmie­la­li się kwe­stio­no­wać prawa i zwy­cza­je. Znik­nę­li na za­wsze. A ona nawet nie zwró­ci­ła uwagi na ich brak. Nie prze­ję­ła się, nie od­czu­ła nic. Pra­co­wa­ła cię­żej i cię­żej, każ­de­go dnia. Bo to był cel sam w sobie. Cięż­ka praca, aż do śmier­ci.

Ale nie ob­wi­nia­ła się nigdy. Tak po pro­stu było. Wszy­scy tacy byli… Ale dla­cze­go?

Wa­run­ko­wa­nie psy­cho­spo­łecz­ne już od sa­mych na­ro­dzin, tech­ni­ki bu­do­wy kultu pracy wpa­ja­ne z chi­rur­gicz­ną pre­cy­zją od lat naj­młod­szych, przez całe życie. Igno­ran­cja, obo­jęt­ność i zimne wy­ra­cho­wa­nie pa­ko­wa­ne do głów pik­sów przy każ­dej moż­li­wej oka­zji.

Praw­dę miała przed sobą cały czas, lecz jej nie wi­dzia­ła. Nie była zdol­na zo­ba­czyć.

Nie­wol­ni­cy. Tym je­ste­śmy.

Otar­ła oczy, w któ­rych za­czy­na­ły zbie­rać się łzy, i wsta­ła. Prze­łknę­ła resz­tę płynu, spo­glą­da­jąc na niebo w kie­run­ku, gdzie znaj­do­wa­ła się fa­bry­ka snów. Ogar­nę­ło ją uczu­cie cie­pła, zro­zu­mie­nia i nie­by­wa­łej ja­sno­ści umy­słu. Przez krót­ką, ulot­ną chwi­lę spo­glą­da­ła na in­ży­nie­rów, nad­zo­ru­ją­cych pro­ces wy­twór­czy; wiel­kie zbior­ni­ki wy­peł­nio­ne ciem­no­czer­wo­nym pły­nem – se­kret­nym skład­nikiem pro­duk­cji; straż­ni­ków, pil­nu­ją­cych po­rząd­ku i strze­gą­cych se­kre­tów przed świa­tem. Uj­rza­ła też Ją. Isto­ty, na które pa­trzy­ła, nie były pik­sa­mi, lecz czymś innym, mrocz­nym. Na­to­miast Ona… Kró­lo­wa, tyran trzy­ma­ją­cy wszyst­ko pod kon­tro­lą, po­że­racz pik­sów i snów, wzmo­cnio­nych krwią zbie­ra­czy. Bu­dzi­ła wstręt i prze­ra­że­nie.

Nie­wol­ni­cy, mięso i nic wię­cej. Po­karm. Ży­ją­cy i pra­cu­ją­cy, by na­sy­cić Jej ogrom­ny głód.

Aria za­ci­snę­ła szczę­ki i po raz pierw­szy w życiu po­czu­ła gniew. Świat nigdy nie po­trze­bo­wał TA­KIEJ fa­bry­ki snów. Reżim musi zo­stać znisz­czo­ny, wie­dzia­ła o tym. Uj­rza­ła to. Żad­nych se­kre­tów, żad­nych ta­jem­nic! Ko­niec z tym!

– Pro­roc­two – szep­nę­ła, gdy stan ja­sno­ści umy­słu za­czął gwał­tow­nie prze­mi­jać. – Ano­ma­lia wol­nych myśli była pro­roc­twem.

Spoj­rza­ła w chmu­ry raz jesz­cze i uśmiech­nę­ła się do sie­bie. Los wy­ty­czył jej drogę długą, pełną tru­dów i bólu. Nie przej­mo­wa­ła się tym.

Prze­tar­ła oczy, roz­pro­sto­wa­ła skrzy­dła i wzbi­ła się w po­wie­trze.

Wra­ca­ła do domu.

Koniec

Komentarze

Hazel Nuts, piszesz całkiem nieźle. Trochę literówek się wkradło, ale… Serio masz tylko piętnaście lat? ;)

Jest potencjał w tym opowiadaniu, jest pomysł, jednak uważam, że przydałoby się je jednak trochę rozciągnąć, bo w obecnej wersji odbieram je jako skompresowaną historię. Albo to ja po prostu rozkojarzona dzisiaj jestem i coś mi umknęło… 

Wstęp o śnie trochę mi się dłużył, natomiast przygody Arii to jakiś roller coaster. xD

Ale to tylko moja opinia. 

Pozdrawiam. Pisz dalej! :)

Dzięki :^)

No cóż, przeskoczyłam dwie klasy, więc możemy założyć, że mam siedemnaście, chociaż kalendarz na to nie wskazuje ;)

Chciałam napisać szort, a wyszło opowiadanie. Może dlatego historia wydaje się skompresowana? No i obawiałam się, że rozciągnięcie niektórych scen lub opisów mogło by sprawić, że opowiadanie będzie nudne. Więc starałam się ograniczyć ilość opisów lub scen, które do opowiadania wnoszą mało, a zostawić tylko to, co jest najważniejsze dla samej historii.

Chciałam koniecznie zrobić wstęp, gdzie przekażę czytelnikowi szybko i zwięźle wszystkie informacje potrzebne do zrozumienia reszty opowiadania. Uznałam, że takie rozwiązanie pozwoli mi zachować krótką formę. Taka niecna sztuczka ;^)

Saro, które fragmenty twoim zdaniem możnaby opisać trochę bardziej szczegółowo? Czy są jakieś miejsca w opowiadaniu, gdzie brakuje jakichś informacji i nie wiadomo co się dzieje? Poprawiałam tekst kilka razy i możliwe, że trochę za dużo wycięłam, przez co dla mnie wszystko jest dalej zrozumiałe, ale dla czytelnika może być już mniej :^)

Hazel Nuts, miałaś niezły pomysł i przedstawiłaś go w dość intrygujący sposób. Tak jak nie lubię opowiadań traktujących o snach, tak Twój Upadek zaciekawił mnie i losy Arii śledziłam z zainteresowaniem. I chociaż, podobnie jak Irka_Luz, czuję pewien niedosyt z powodu zbyt powierzchownego i skrótowego potraktowania całej sprawy, to muszę wyznać, że lektura sprawiła mi przyjemność. ;)

 

Zbu­dził ją jej wła­sny ka­szel i chłod. ―> Literówka.

 

sku­pi­ła wzrok na skra­wku nieba, wi­docz­nym spo­mię­dzy zło­tych koron drzew. ―> Zdanie sugeruje, że Aria znajduje się w koronach drzew, skąd widzi niebo.

Proponuję: …sku­pi­ła wzrok na skra­wku nieba, wi­docz­nym ­mię­dzy zło­tymi koronami drzew.

 

Stra­ci­ła przy­tom­ność. Gdy w końcu otwo­rzy­ła oczy, nie wie­dzia­ła, jak długo le­ża­ła nie­przy­tom­na. ―> Powtórzenie.

Może w drugim zdaniu: Gdy w końcu otwo­rzy­ła oczy, nie wie­dzia­ła, jak długo le­ża­ła bez czucia.

 

Zna­la­zła stare ubra­nia w sza­fie obok gni­ją­ce­go, sło­mia­ne­go łóżka. ―> Czy łóżko na pewno było słomiane, czy może: Zna­la­zła stare ubra­nia w sza­fie obok łóżka z gni­ją­cym, sło­mia­nym siennikiem. Lub: Zna­la­zła stare ubra­nia w sza­fie obok gni­ją­cego, sło­mia­nego siennika.

 

Nie mi­nę­ło dużo czasu nim za­pa­dła w sen. ―> Nie mi­nę­ło dużo czasu, gdy za­pa­dła w sen.

 

Bała się czy­nów, które miała po­peł­nić bar­dziej od śmier­ci. ―> Co to znaczy popełnić bardziej od śmierci?

A może miało być: Bar­dziej od śmier­ci bała się czy­nów, które miała po­peł­nić.

 

Raz na jakiś czas uno­si­ła ją wy­so­ko do góry… ―> Masło maślane – czy można unosić coś do dołu?

Wystarczy: Raz na jakiś czas uno­si­ła ją wy­so­ko

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O, Reg wiedziała, co napiszę, zanim w ogóle przeczytałam!? Reg ma zdolności jasnowidzenia?!

 

No, dobra, świetnie się czyta, piszesz naprawdę bardzo dobrze i precyzyjnie wyrażasz swoje myśli. Faktycznie mam wrażenie, że można by całą tę historię trochę rozbujać, choć przyznam, że nie bardzo potrafię Ci doradzić jak. Bo tu wszystko jest na swoim miejscu, może trochę mi luzu brakuje, swobody. Psiakostka, sama nie wiem.

Twoje opowieści jednak wciągają i sam pomysł też jest niezły i oryginalny.

Na kliczka na pewno zasługuje. :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Ależ jakie tam jasnowidzenie, Irko! Zwykła starcza ślepota! Naprawdę nie wiem, jak mogłam pomylić Ciebie z SarąWinter.

Obie Panie bardzo przepraszam za tę pomyłkę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, ja tam wolę wersję z jasnowidzeniem. Pasuje do profilu portalu. ;D

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Istotnie, umiejętność jasnowidzenia jest fantastyczna. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, zdarza się :D

 

HazelNuts

“Saro, które fragmenty twoim zdaniem możnaby opisać trochę bardziej szczegółowo? Czy są jakieś miejsca w opowiadaniu, gdzie brakuje jakichś informacji i nie wiadomo co się dzieje?”

 

Trudno powiedzieć, nie chciałabym też mącić, w końcu to Twoje opowiadanie. Do pewnego momentu dokładnie nie wiedziałam, kim jest Aria, co to są te piksy, ale później się to wyklarowało. Czasem im więcej się grzebie przy tekście, tym gorzej. ;) Próbuj, eksperymentuj. Dobrze Ci idzie. Naprawdę dobrze!

Na początku pojawia się “biskup”. Nic więcej na temat religii nie ma. Termin biskup jest wybitnie chrześcijański, nie występuje w żadnej innej religii. W różnych kultach byli kapłani, arcykapłani, ale nie biskupi. Jeśli jest biskup, to powinien być Kościół, którego w namalowanym przez Ciebie społeczeństwie piksów nie dostrzegam.

A w ogóle szacuneczek. Tekst mi się bardzo podoba.

Cześć!

Jeżeli poważnie masz jeno piętnaście lat to kłaniam się nisko. Jak przypomnę sobie moje bazgroły, gdy miałem taki wiek, to zapadam się pod ziemię. Więc szacunek dla Ciebie i oby do przodu :)

Spodobały mi się Twoje Piksy, a w zasadzie jedna konkretna. Ciekawe opowiadanie, poprawnie napisane.

A co mi mniej spasowało?

Wstęp. Miast pisać taki odłączony od ciągłej narracji początek na zasadzie ,,za górami, za lasami… posłuchajcie tej historii” wystarczyłoby zacząć zwyczajnie, od poczynań Arii, a w trakcie opowiadania wplatać informacje, które zawarłaś w tym wstępie.

Zabrakło mi czegoś, choć nie wiem do końca jak to określić. W zasadzie zaczynamy od akcji podczas burzy, fajnie, ale reszta tekstu to lizanie ran i rozterki wróżki. Niby dobre to ciasto Ci wyszło, ale zapomniałaś dodać jakiegoś składnika. Tylko jakiego? ;o

No i nie rozumiem ostatniego zdania:

Wracała do domu.

Przecież chwilę wcześniej doszła do tego, że nikt tam na nią nie czeka. Że jest niewolnikiem, jest wykorzystywana itd. O co zatem chodzi? :o

Pozdrawiam!

Dziękuję za przeczytanie :^)

Regulatorzy, poprawiłam wskazane miejsca.

Macie rację, dalsze pisanie i eksperymentowanie będzie chyba najlepszym sposobem na znalezienie złotego środka.

Nikolzollern, biskup dotyczył świata ludzi, dla którego piksy produkowały sny.

Realuc, tak, myślałam nad wstawieniem informacji ze wtępu w dalszej części opowiadania, ale zdecydowałam się na obecną formę. Może w przyszłych opowiadaniach będę bardziej mieszać. Wtedy będą wydawać się nieco mniej gnające do przodu ;^). No i kwestia ostatniego zdania: po objawieniu Aria wiedziała, że musi tam wrócić i zrobić porządek. Było to też wspomniane we wtępie:

Jej przemiana była długa. I bolesna. Lecz gdy dobiegła końca, Aria, bo tak miała na imię, postanowiła panujący porządek zniszczyć doszczętnie.

Skoro biskup jest ludzki, to nadal czegoś nie rozumiem. Czyżby funkcją biskupa było kierowanie przemieszczaniem się wieśniaków? Tych z beneficjów kościelnych? Z Twojego tekstu tak wynika. Może go lepiej wcale wywalić, bo wydaje się, że znalazł się tu przypadkowo.

Ależ tak, biskup to bardzo ważna osoba w prostej społeczności wiejskiej. Jak nie pobłogosławi, to nie wolno opuszczać wioski! Bo jeszcze klątwę rzuci i z ambony będzie piorunami rzucać. I dzieci zje jak ktoś mocno podbadnie. Strzeżmy się biskupoów!

Biskup dla społeczności wiejskiej jest kimś niezmiernie odległym, widzianym raz na kilkanaście-kilkadziesiąt lat. Siedzi w mieście, gdzie ma katedrę i z rzadka wizytuje parafie. Masz chyba na myśli proboszcza. Ale i tu grubo przesadzasz.

Ooo, rzeczywiście proboszcz pasuje dużo, dużo lepiej ;^) Dziękuję za zwrócenie na to uwagi.

Ładny tekst, choć nie jestem zwolennikiem motywu “i to wszystko był sen”. Ładnie jednak opisujesz sytuacje, wstęp wciąga, potem brakuje tylko oszlifowania. Tak więc trenuj dalej, a myślę, że daleko zajedziesz :)

Chwytaj przydatne linki:

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Poradnik Issandera, jak dostać się do Biblioteki ;)

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842782 

Powodzenia!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

No to całe szczęście, że nie wykorzystałam motywu “i to wszystko był sen” ;^)

Dziękuję za pomocne linki, część już przeczytałam, ale z innych na pewno skorzystam!

 Czy zastanawialiście się kiedyś skąd biorą się marzenia senne?

Czy zastanawialiście się kiedyś, skąd się biorą marzenia senne? Masz tu jakby dwa poziomy języka: pytanie (skąd się biorą") i pytanie o to pytanie (zastanawialiście się? tj. zadaliście sobie pytanie?). Fachowo to się nazywa język i metajęzyk i nie można tego mieszać, bo głupoty wychodzą.

 Jak to się dzieje, że w głowie zwykłego, szarego człowieka, który całe życie zajmuje się wypasaniem krów, nie wychyliwszy nosa poza swoją wioskę dalej niż proboszcz nakazał, nagle pojawiają się obrazy niezwykłe?

Troszeczkę niejasne to wyszło – opis jest dość długi i kieruje w jedną stronę, a potem nagle się urywa. I dodaj przecinek przed "niż".

 których nikt wcześniej nie miał okazji ujrzeć

Sugerujesz, że sen nie jest tworem umysłu, ale czymś choć trochę obiektywnym. To nic złego, ale mam nadzieję, że robisz to świadomie, inaczej możesz sobie sama rzucić kłody pod nogi.

 Umysł prostego człowieka tylko w skrajnych przypadkach był w stanie tworzyć baśniowe wręcz obrazy.

Dlaczego "był"? Jeśli mówisz ogólnie, to "jest". I – jakich skrajnych przypadkach? Sytuacjach bliskości śmierci?

 To, co pchało ludzkość do przodu, zapewniając rozwój społeczeństw, zwało się ideą.

Polemizowałabym. Cały akapit jest dość patetyczny w tonie, nie wiem, czy to dobry pomysł.

 procesem znacząco skomplikowanym

"Znacząco" nie jest synonimem "bardzo".

 pływające w chmurach podświadome ludzkie myśli

A skąd one się tam wzięły, hmm?

 gdzie z dodatkiem tajemnego składnika, zaraz po przejściu przez maszynerię, będącą szczytem piksańskiej myśli inżynieryjnej, stawał się najprawdziwszym snem

Hmm. Cztery z plusem :)

 strumieniu fantazji Morfeusza, łączącym umysły wszystkich śniących i marzących ludzi

Spójne. Nie nowe (było już i w filozofii i w jRPGach), ale spójne. Dla jasności – nie przejmuj się tym, że ktoś przed Tobą już na to wpadł (ja kiedyś wynalazłam czajnik elektryczny) – gonienie za oryginalnością na siłę daje skutki ani oryginalne, ani dobre.

 Tak bowiem uczono ich od lat najmłodszych.

Szyk i związek zgody: Tak bowiem je uczono od najmłodszych lat. Jeśli to są te piksy, to musi być rodzaj nijaki. W męskim byliby ci piksowie, co brzmi trochę nie teges.

 Powstało coś, o czym w skromnej historii piksów nie słyszano

Hmm. Nie jest to idealne zdanie, ale niech tam.

 Narodziła się Widzącą. Jej przemiana była długa.

To narodziła się już jako Widząca, czy dopiero się w nią przemieniła?

 postanowiła panujący porządek zniszczyć doszczętnie.

Ten szyk zdania nie jest naturalny – przeczytaj je na głos.

 Jednak każda historia ma swój początek.

Porządek-początek – to prawie powtórzenie.

 Szalejącą właśnie burzę można by uznać za anomalię pogodową stulecia i nikt nie ośmieliłby się temu zaprzeczyć.

Ale dlaczego?

 wyższej niż zwykle jakości

Wygląda mi to na wtrącenie: wyższej, niż zwykle, jakości.

 potencjalne niebezpieczeństwa

Każde niebezpieczeństwo jest potencjalne, dopóki się w nie nie wpadnie.

 precyzyjnie podpowiadał

Jakoś nie brzmi mi to.

 Podwójne powieki, z których jedną parę stanowiła przezroczysta błona, chroniły przed lecącymi do oczu odłamkami lodu, zmieszanymi z kroplami deszczu.

Może dałoby się to rozwinąć, pokazać?

 przezwyciężyć zgubne prądy powietrzne

Czemu zgubne?

 Zbiór okazał się bardziej obfity niż początkowo zakładała.

Zbiór okazał się obfitszy, niż początkowo zakładała. Lepsze jest stopniowanie proste, niż opisowe, a orzeczenia trzeba porozdzielać.

 przyczółku zbieraczy

Oj, chyba nie.

 Płynęła w niej elektryczność

I skąd ona to wie? Musisz pokazywać takie rzeczy: może niebieskie iskry? Coś, co świadczy o tej elektryczności.

 Myślą zmieniającą nieustannie barwę.

Szyk trochę nie teges: myślą nieustannie zmieniającą barwę.

 Gdyby tylko posiadła ten obiekt

Nie jest to zbyt naturalne. Wyobraź sobie kogoś, kto tak mówi.

 elektryczności

Powtórzenie.

 wystrzeliło kilka świetlistych biczy

Czy ta metafora jest spójna? Jak strzela bicz?

 następnie

Zbędne – nie mogłyby się rozejść, zanim powstały.

 zbyt mocnego

To też – sami się połapiemy, że był za mocny, nie ma obawy.

 Instynkty zaczynały zawodzić

W jaki sposób?

 uszkodzone skrzydła nie były już wystarczająco zwinne, by właściwie reagować na gwałtowne i zmienne warunki pogodowe.

Bardzo to przedłużasz i formalnie tłumaczysz. Nie ma takiej potrzeby – lepiej pokazać tę burzę (tak, wiem, że to trudne, ale starać się trzeba).

 Zbudził ją jej własny kaszel i chłód.

Moja pani od polskiego zżymała się na takie połączenia.

 Jej twarz moczyły krople padającego wciąż deszczu.

Hmm. Tylko, jeśli dobrze zrozumiałam, ona jest malutka – na tyle malutka, żeby kropla deszczu stanowiła zagrożenie, nie tylko niewygodę.

 delikatnie przejechała dłonią po podłożu

W zasadzie "delikatnie" nie jest tutaj błędem, ale ogólnie uważam to słowo za nadużywane.

 Zapragnęła podnieść się.

Nienaturalne – zbyt podniosłe słowa, poza tym "się" na końcu w polszczyźnie raczej nie gra, chyba, że w dokumentach urzędowych (których nie naśladuj, są jak biurowce w architekturze, konieczne, ale brzydkie).

 poparzeń od uderzeń

Rym – unikaj ich, bo zwracają uwagę na siebie, a odwracają od sensu zdania.

 Widoczne złamanie poniżej kolana.

I potrzebowała specjalnie sprawdzać, żeby się tego dowiedzieć?

 Gorączkowo chwyciła się za głowę, wbiła palce w gęste włosy i krzyknęła w wilgotny piach. Na domiar złego zorientowała się, że straciła jedną z czułek.

Zobacz – w pierwszym zdaniu Twoja bohaterka jest na granicy paniki (właśnie ją przekracza). A drugie jest rzeczowe i beznamiętne. Możesz tę samą informację przekazać bez huśtawki nastrojów – spróbuj. Zobaczysz, że będzie się lepiej czytać.

 Poprawka, zaczynała robić się głodna, ale to szczegół.

Strasznie niezdecydowana jesteś, Autorko, daję słowo :)

 ochrony przed deszczem i zimnem

Może jednak: osłony?

 istoty żywe nie były w stanie widzieć piksów

Po pierwsze: nie potrafiły zobaczyć, jak już. A po drugie – piksy same nie są żywe? Hmm? Skoro mogą umrzeć?

 zignorować

Anglicyzm.

 coś mówiło jej, że jest zbyt cenny

Coś jej mówiło. Ponadto – psychologia mówi nam, że kiedy poświęcimy czemuś dużo wysiłku, nie chcemy, żeby poszedł na marne. Np. jeśli musiałaś jechać do miasta, żeby kupić trampki, nie będziesz skłonna ich wyrzucić, kiedy się trochę wystrzępią. Więc to mało wiarygodne, żeby Aria nie chciała zabrać tej kuli.

 by nie pogorszyć swojego marnego już stanu.

Zbędne, wiemy, jaki jest ten stan.

 gnijącego, słomianego siennika

Bez przecinka, grupa nominalna.

 resztkami sił unieruchomiła złamaną nogę

Nie lepsze łubki?

 Gorączka szybko ją powalała

To nie brzmi dobrze, cały ten akapit jest dość patetyczny.

 Minęło kilka dni.

W gorączce i bez wody?

 Ogromny głód nie pozwalał Arii wrócić do snu.

To już niezręczne.

 Nie miała dostępu do pokarmów

To dziwnie formalne.

podświadomości ludzkiej

Przestawiłabym: ludzkiej podświadomości.

 , zakazujące konsumpcji

Zostaw to w domyśle, naprawdę widać. (I – "gdyż" naprawdę nie jest lepsze od "bo", a często bywa gorsze.)

 czynów, które miała popełnić.

A nie "czynu, który chciała popełnić"?

 Wymizerniała niemal zupełnie.

Zmizerniała, ale nie można zmizernieć zupełnie. Hmm.

 Wiedziała, ze

Literówka.

ponownie pojemnik

Aliteracja – "ponownie" tylko przeszkadza, niepotrzebnie przedłuża zdanie.

 Wstrząsnęło całym jej ciałem.

Trochę mi to burzy rytm, wycięłabym.

 Otwarła oczy, czując się lepiej.

Nie brzmi dobrze. Ja bym to podzieliła: Otworzyła oczy. Czuła się lepiej.

 żywotniejszej barwy

Jaka to jest "żywotna" barwa?

 Zaciekawiona omiotła spojrzeniem otaczającą ją rzeczywistość.

Zaciekawiona, omiotła spojrzeniem świat dookoła. Nie przesadzajmy z tą metafizyką.

 Nie rozumiała, na czym to polegało.

Na czym to polega – c.t.

 stojącego obok gniazda cylindrycznego zbiornika

Wiemy, którego zbiornika, nie musisz go opisywać.

 przez co

Zbędne.

Zaspokajało głód i zapewniało regenerację.

Już to pokazałaś. Powtórzenie może być zasadne, jeśli ma podkreślić, że bohaterka intelektualnie wie, że powinna to wypić, ale się brzydzi.

 Zacisnęła szczeki i gardło

Szczęki. Jak zacisnąć gardło?

 lecz ostatecznie wszystko minęło

Może jednak to pokaż?

 trącając wyzdrowiałą nogą żołędzie

Niezręczne: trącając żołędzie zdrową już nogą. Na przykład (moje sugestie to tylko jedne z możliwości, te, które mnie wpadły do głowy – Tobie może wpaść coś lepszego).

 Poparzenia pozostawiły po

Aliteracja. To, co napisałam o rymie, tyczy się też aliteracji, nawet bardziej, bo to nie jest w polszczyźnie przyjęty środek literacki.

Doskwierał jej tylko brak sił potrzebnych

Hmm.

 na zniszczenie prawdziwej anomalii wśród wolnych myśli

Czegoś tu nie rozumiem. Może zaraz zrozumiem…

 Postrzegała rzeczywistość w sposób wielokrotnie bardziej złożony

Co dokładnie chcesz powiedzieć? Że zaczęła zwracać uwagę na powiązania i niuanse?

 Nikt się nie ucieszy, że wróciłam

Jeszcze nie wróciła: Nikt się nie ucieszy, kiedy wrócę.

 Zabiorą mnie jak

Zabiorą mnie, jak.

 Wnioski przychodziły same, przynosząc ze sobą dawkę strachu i smutku.

Nie mów mi, co mam czuć. Daj mi bodziec, żebym to poczuła.

 Piksy znikają też bez śladu.

Dlaczego "też"?

 Piksy, najsilniejsze i najbardziej pracowite, zabierają

Jaśniej będzie: Te najsilniejsze i najbardziej pracowite zabierają.

 Czym my do cholery jesteśmy?!

Wtrącenie: Czym my, do cholery, jesteśmy?! Ale wulgaryzm nie wydaje mi się tu na miejscu.

 że to po raz ostatni.

Hmm. Może: że widzi ich po raz ostatni?

 Niektórzy byli najostrożniejszymi piksami, jakich znała. Niektórzy, mniej ostrożni, ośmielali się kwestionować prawa i zwyczaje. Zniknęli na zawsze

Nie jest to jasne. Bo – czy Aria myśli o tych, których zostawiła za sobą, czy o tych, którzy zniknęli jeszcze zanim spadła?

 Pracowała ciężej i ciężej,

Anglicyzm. Coraz ciężej.

 Warunkowanie psychospołeczne już od samych narodzin

I wystarczy zyskać wyobraźnię, żeby zacząć używać takich słów? Czy ta myśl, którą Aria podchwyciła, to właśnie taka myśl niepokorna i system obalająca?

 techniki budowy kultu pracy

Tymi technikami posługują się raczej nadzorcy niewolników, żeby w nich zbudować kult pracy. Nie?

od lat najmłodszych

Od najmłodszych lat.

 Ignorancja, obojętność i zimne wyrachowanie pakowane do głów piksów przy każdej możliwej okazji.

Ignorancja to niewiedza, czyli pewien brak. Trudno dokądś wpakować brak.

 Niewolnicy. Tym jesteśmy.

Trochę daleko idą te jej wnioski.

 zaczynały zbierać się łzy

Zaczynały się zbierać łzy.

 Ogarnęło ją uczucie ciepła, zrozumienia i niebywałej jasności umysłu.

Mmm, ale dlaczego tak nagle? Co wywołało to uczucie?

 sekretnym składnikiem produkcji

Nie ma składnika produkcji, najwyżej składnik produktu.

 gdy stan jasności umysłu zaczął gwałtownie przemijać.

Czyli przestała myśleć tak jasno. Hmm.

 

Chyba każdy musi coś w tym stylu popełnić, prędzej czy później. Coś o wolności i niewolności, czarno-białe i niezbyt przemyślane, zawsze takie samo… No, nic, to masz za sobą i możesz pisać dalej. Poprzedni Twój tekst, który czytałam, był o wiele mocniej nacechowany osobowością, bardziej "od Ciebie", i to mi się podobało. Ten stanowi zlepek klisz.

 Może dlatego historia wydaje się skompresowana?

Nie, nie dlatego. Wydaje się skompresowana, bo jest w niej za mało pokazywania, a za dużo zapewniania. Konkretniejsze wyjaśnienie znajdziesz tu: https://www.eadeverell.com/show-dont-tell/

 obawiałam się, że rozciągnięcie niektórych scen lub opisów mogło by sprawić, że opowiadanie będzie nudne

O, właśnie. Nie ma co się tego obawiać. Jeśli będzie dobrze napisany i celowo osadzony w opowiadaniu, nawet opis wyjścia po chleb może być fascynujący i pełen znaczenia. Odwagi! Masz czas. Możesz eksperymentować. To Twój czas, żeby wierzyć, Twój czas, żeby szukać, Twój czas, żeby zapominać o wszystkim, co mogłoby być, ale nie będzie.

 Więc starałam się ograniczyć ilość opisów lub scen, które do opowiadania wnoszą mało, a zostawić tylko to, co jest najważniejsze dla samej historii.

Sęk w tym, że historia jest złożona właśnie z opisów i scen, nie samych wydarzeń. To sposób, w jaki to robisz, nadaje jej indywidualny ton, właśnie Twój. Teraz nie bardzo mam na to czas, ale można by właściwie zrobić taki konkurs: podać z góry zarys fabuły, żeby każdy uczestnik opracował go po swojemu. Jestem pewna, że teksty byłyby całkiem różnorodne.

 Chciałam koniecznie zrobić wstęp, gdzie przekażę czytelnikowi szybko i zwięźle wszystkie informacje potrzebne do zrozumienia reszty opowiadania. Uznałam, że takie rozwiązanie pozwoli mi zachować krótką formę. Taka niecna sztuczka ;^)

Oj, niecna, niecna. Lepiej tak nie robić.

przez co dla mnie wszystko jest dalej zrozumiałe, ale dla czytelnika może być już mniej :^)

Ta uwaga dobrze świadczy o Twoim pomyślunku. Tekst jest ogólnie zrozumiały, ale trzeba wziąć poprawkę na jego konwencjonalność – nie dostajemy właściwie niczego zaskakującego.

 

Żeby Cię nie zostawiać całkiem zdołowanej,

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

No, mnie też się wydaje, że masz za dużo “tell”, a za mało “show”. Przeważnie tylko opisujesz, co się dzieje z Arią. Oj, noga złamana. Ale pospała dziewczyna trochę i się noga zrosła. To buduje dystans do opowieści. Co innego, kiedy odwiedzasz znajomego ze złamaną nogą, odpukujesz nieopatrzne słowa w niemalowany gips, a co innego, jeśli ktoś Ci opowiada, jak się zrastał pół roku temu.

Babska logika rządzi!

Kompletnie niepotrzebny wstęp. 

Nie porwało mnie, ale nie czytało się źle ;)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka