- Opowiadanie: Wiktor Orłowski - Czy koty też płaczą?

Czy koty też płaczą?

Znowu ja, znowu o psach i kotach, niebawem stwierdzicie, że jestem monotematyczna oraz – o zgrozo – że lubię koty.

Bo właściwie to nie lubię. No, może z wyjątkiem jednego gatunku.

Za pomoc i wstępny feedback ślicznie dziękuję kam_mod oraz Karolinie.

 

Enjoy. ;)

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Czy koty też płaczą?

– Ta sytuacja ma jeden pozytyw, Bob – powiedziałem tamtego dnia, pół roku po akcji, w której straciłem oczy. – Nie widzę twojej parszywej mordy.

Był 8 sierpnia 2034 roku, Price zaczynał właśnie trzeci miesiąc oczekiwania na zastrzyk w Starke Prison, a ja byłem wciąż zbyt głupi, by zrozumieć, że wraz ze wzrokiem nie utraciłem wszystkiego.

Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że nie tylko ptaki ćwierkają, że nie ma sprawy, która byłaby wyłącznie moja i że bycia lepszym człowiekiem nauczy mnie kot.

– Daj spokój, dla mnie to też jest trudne.

– Jasne.

– Cofnęli go z wojskowego projektu wsparcia obrony terytorialnej. Specjalnie dla ciebie.

– Mam się wzruszyć?

Usłyszałem, jak Bob zaciska szczęki tak mocno, że aż zgrzytnęły mu zęby. Nie zmieszałem się. Mógł być kapitanem wydziału zabójstw Departamentu Policji Miami, najlepszym szefem, jakiego kiedykolwiek miałem i moim serdecznym przyjacielem, a mimo to potrafiłem żywić wobec niego jedynie nienawiść.

Nic personalnego – w tamtym okresie byłem wściekły na wszystko, z cząsteczkami tlenu włącznie. Bob to rozumiał i nie miał mi za złe. Po prostu tak sobie radziłem.

Lub, jak woli doktor Germaine, nie radziłem.

– Masz wziąć tę cholerną smycz, Scott, i pogodzić się z rzeczywistością. Nie odzyskasz wzroku. Zooborgiczny przewodnik to jedyny sposób, żebyś mógł wrócić do czynnej służby, a i to tylko dlatego, że pani gubernator ma do ciebie słabość, odkąd…

– …z rąk psychopaty uratowałem jej córkę w operacji, w której Rick zginął, a mnie samemu wyprażyło obie gałki, nerw wzrokowy oraz pola Brodmanna od siedemnastego do dziewiętnastego. Wiem, słyszałem, kojarzę z gazet.

Bob odchrząknął i podjął wątek:

– Terapeuta zgodził się na twój powrót do pracy pod warunkiem, że będzie ci towarzyszyło wyszkolone zwierzę. Przeszedłeś traumę, jesteś w żałobie, ono pomoże ci to wszystko przepracować.

– Mój partner nie żyje, a ja jestem kaleką. Jedyne, co muszę przepracować, to pysk faceta, który jest za to odpowiedzialny.

– I właśnie o tym mówił Germaine.

Westchnąłem, koncentrując się na dźwiękach napływających do transformatora akustycznego.

Elektrostymulator przezczaszkowy modyfikował mój zmysł słuchu, przez co operowałem w szerszym spektrum fonicznym. Po wtórnym uwarunkowaniu, za zgodą prześwietnej Komisji Biocybernetycznej, mogłem żyć jak cholerny nietoperz. W dalszym ciągu nie widziałem, ale przynajmniej nie musiałem się obawiać, że na rogu Trzeciej i Piątej rąbnie mnie ciężarówka, której bym nie zauważył.

– Mógłbym chociaż dostać psa? – spytałem, ze zrezygnowaniem sięgając po smycz.

– Przykro mi, to jedyny zooborg o podwyższonej inteligencji, jakiego nam udostępniono.

– Kłamiesz.

Zgrzytnięcie zębami. Trzask zamykanej szuflady.

– Okej, jest jeszcze jeden w Nowym Yorku, półroczna świnia funkcyjna o imieniu Herkules. Bierzesz? Jak nie, to przyłóż tu palec i jesteś wolny. Możesz go zabrać od razu, Jordan cię zaprowadzi i wytłumaczy, jak go karmić.

– To samiec?

– Trzyletni. Nazywa się Gatsby.

 

*

 

Wciąż pamiętam tamto uczucie. Spuściłem go ze smyczy, a ręce drżały mi lekko z powodu czegoś, co należałoby nazwać ewolucyjnie uzasadnionym strachem. Kot chodził po mieszkaniu, rozsiewając zapach gówna, piżma i sawanny, a mój mózg bił na alarm: chyba cię porąbało, że wpuszczasz to do domu!

Przyznałem mu rację. Widzicie, wtedy naprawdę nie miałem o niczym pojęcia.

Kot był irytująco cichy; musiałem co jakiś czas pstrykać palcami, by wiedzieć, gdzie się znajduje. Poruszał się powoli, obwąchując każdy kąt, zestresowany nie mniej niż ja.

– Mówili, że byłeś w wojsku – powiedziałem wreszcie.

– Służyłem w SEAL – odpowiedział przez syntezator.

Wgrano mu miły dla ucha głos, miękki i wesoły, jakby chłopięcy.

– I jesteś…?

– Gepardem grzywiastym.

Jezu.

Twierdzili, że po cyberpodrasowaniu jego inteligencja praktycznie nie ustępuje ludzkiej. Przeszedł próby kognitywne, test lustra i modyfikowany test Turinga, nieźle mówił i ponoć nie wykazywał nieuzasadnionej agresji. Gepardy, jak mi wytłumaczono, jeszcze w starożytności udomowiono i tresowano do polowań.

Ale on nie miał być moim zwierzęciem łownym, tylko partnerem.

Gatsby należał do drugiego pokolenia cyborgizowanych gepardów wyprowadzonych przez ZOO w Atlancie i warunkowanych na potrzeby armii. Prawo stanowe zabraniało neuroprotezowania ludzi, ale kot mógł nosić komputer we łbie i przetwarzać dane w sprzęgu z SI.

Szczerze go za to nienawidziłem.

– Cieszę się, że mogę pomóc. Liczę na owocną współpra…

– Nie potrzebuję twojej pomocy – przerwałem obcesowo. – Jesteś tu, żeby psycholog podbijał pieczątki na papierach, których potrzebuję do pracy. Śpisz na kocu w przedpokoju, nie włazisz na sofę i sikasz tylko do kuwety. Jeśli zauważę, że meble są podrapane, przerobię cię na dywanik. Zrozumiano?

Syk urazy i zaskoczenia. Wzruszyłem ramionami; wtedy jeszcze byłem pewien, że się nie dogadamy.

Prawdę mówiąc, tego właśnie chciałem.

 

*

 

Patrząc wstecz, muszę przyznać, że przez pierwsze dwa miesiące zachowywałem się wobec Gatsby’ego jak świnia nie gorsza niż nowojorski Herkules. Winą mógłbym obarczyć whisky, której piłem wtedy stanowczo za dużo, stres wywołany interakcją z otoczeniem na ślepo i sny, które dręczyły mnie dosłownie każdej nocy, ale prawda była inna – byłem dla niego dupkiem, bo chciałem.

Żeby nikt nie pomyślał, że zaczynam się godzić z aktualnym obrazem świata.

Żeby nikt nie pomyślał, że półpustynny kot może być tak samo dobry jak Rick, myśleć krytycznie i logicznie, rozumieć, co mam na myśli, zanim jeszcze skończę zdanie, i w zaparkowanym na krzywy ryj samochodzie jeść ze mną donuty z Rosetta Bakery.

I przede wszystkim, żebym ja sam tak nie pomyślał.

Byłem starym psem policyjnym, wściekłym, chudym chartem, który nie odpuszczał, kiedy zwęszył trop, a Gatsby dotrzymywał mi kroku. Pracowaliśmy nad sprawą zabójstwa młodej modelki w Miami Beach. Mój gepard porządkował informacje z sumiennością szwajcarskiego bankiera, a sprawnością obliczeniową wprowadzał mnie niekiedy w konsternację. Trudno to przyznać, ale z Gatsbym radziłem sobie lepiej. Stopował mnie, kiedy było trzeba, i chwytał zębami za marynarkę, gdy chodziłem zbyt zamyślony, by zwracać uwagę na ruch uliczny. Parę razy powstrzymał mnie przed zrobieniem czegoś głupiego, jak wtedy, gdy w The Anderson o mało nie przywaliłem temu krzykliwemu grubasowi w koszulce polo.

Przesłuchania też przebiegały sprawniej. To dziwne, ale ludzie mówią szczerzej i składniej, mając najeżony kłami pysk dzikiego kota pięć centymetrów od twarzy.

Dziwniejsze, że Gatsby ani razu nie użył ich przeciwko mnie, choć Bóg mi świadkiem – miał powody.

Pamiętam te kłótnie: salon obrócony w ruinę przez skoki poirytowanego kota, powietrze wzburzone ruchem ogona nerwowo chlaszczącego na boki. Niski warkot z głębi trzewi.

Moje nerwy napięte jak postronki, słuch i węch wyostrzone do granic możliwości, piżmowy odór sierści wkręcający się w nozdrza. Pstryknięcia palców, gdy nie wiedziałem, gdzie ten cętkowany skurwiel się podział. Skrada się? Mam się ruszyć czy lepiej stać jak słup soli?

Ręka przy kaburze. Wolno mi zastrzelić go w obronie własnej?

Miauknięcie i krzyk.

– Jesteś okropny człowiek! Okropny! Staram się pomóc!

– Mówiłem, że…

– Denerwuję się, bo ty się denerwujesz! – Syk godny kobry. – Nie skrzywdziłem cię, człowiek. Dlaczego mnie nie lubisz?

– Nie każdy musi się lubić, Gatsby. My, dla przykładu, nie musimy i nie będziemy tego robić.

– Sprawiasz mi przykrość, człowiek.

– Pomyślałby kto, że facet z takimi kłami nie będzie się mazać.

Cisza. Subtelny szelest sprężystego ciała, które ześlizguje się ze stolika do kawy.

Czekałem, aż odpowie, by palnąć coś jeszcze, coś nieśmiesznego, idiotycznie zaczepnego i złośliwego, coś, od czego poczułbym się jego kosztem lepiej, coś, czym udowodniłbym, że śmierć Ricka to wyrwa w strukturze świata, której nie sposób załatać kłębem futra z komputerem między uszami, ale Gatsby zniknął.

 

*

 

Pamiętam tę noc: połowa listopada, wilgotny chłód sączył się przez mury mojego poddasza. Krople deszczu wielkie jak kolibry waliły w mansardowe okno nad łóżkiem. Oddychałem ciężko, przepocony T-shirt kleił mi się do pleców.

Sny były jedynym miejscem, w którym wciąż miałem wzrok.

Były też jedynym miejscem, w którym nie chciałem go mieć.

Pamiętałem wszystko z bezlitosną precyzją: łomot naszych butów, szczęk broni, odgłos wystrzału, zadziwiająco cichy i chłodny, fala bólu w ramieniu, którym przygrzmociłem o ziemię, gdy Rick mnie odepchnął. Jak na filmie, krok po kroku potrafiłem odtworzyć, jak łamie się w pół, jakby chciał złożyć Price’owi głęboki ukłon, i pada.

Wrzeszczałem i odtwarzałem: strzał, cios, ukłon, pada. I jeszcze raz: strzał, cios, ukłon, pada, i do tyłu. I jeszcze raz. I jeszcze. Wrzeszczałem w ciemności, a moje paznokcie wbite w dłonie zostawiały na skórze krwawe półksiężyce.

Bob, Germaine i gepard opiekowali się mną, jak potrafili. Praca trzymała mnie w pionie, więc pozwalali mi pracować, choć w moim stanie nie powinienem dostać broni do ręki. Gdyby nie Gatsby, zabiłbym siebie i pewnie jeszcze kogoś.

Dotyk futra na ręce sprawił, że podskoczyłem.

– Kim jest Rick?

– Podsłuchujesz?

– Krzyczysz na całą kamienicę. Kim jest Rick?

– Moim partnerem. On… umarł – wykrztusiłem, starannie artykułując słowa. – Zajmowaliśmy się sprawą Price’a. Facet był inżynierem wojskowym, pracował w laboratorium biochemicznym nad czymś, co nazwali „senshoot”. Immunopocisk kierowany na układy zmysłowe. Wiesz, co to zając morski?

– Nie.

Dolabella auricularia, taki ślimak. Toksyna tego skurwiela jest jedną z najbardziej zabójczych cytotoksyn, nadaje się do terapii celowanych. Uwiązana do nośnika jest niegroźna, ale kiedy dotrze do właściwych komórek, to po imprezie. Price zabijał tym ludzi. Wytropiliśmy go i aresztowaliśmy, ale wszystko się spieprzyło: Rick dostał w głowę i umarł od razu, a mi martwica wyżarła oczy i części mózgu odpowiedzialne za widzenie. Mam szczęście, że nie zajęło krzyżowo innych neuronów. Żeby odzyskać wzrok, musiałbym dostać do głowy komputer, taki jaki ty masz, ale na to prawo nie zezwala.

Gatsby milczał.

Myślę, że rozstrzelałbym go, gdyby wyjechał z banałem o żalu, stracie i przemijalności życia. Wtedy jeszcze spałem z moim glockiem pod poduszką; gdyby głosem chłopaczka z syntezatora powiedział mi, że jest mu przykro, zabiłbym go.

Ale Gatsby nie powiedział nic. Słowa nie są najstarszym, a czasem i nie najlepszym sposobem komunikacji.

Tamtej nocy wyciągnął się na łóżku obok mnie. Do świtu słuchaliśmy deszczu, swoich oddechów i odgłosu języka szorującego po mojej skórze. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że gepardy mają takie szorstkie języki; jakby wetknąć w pysk wilgotny papier ścierny. Wielu rzeczy jeszcze wtedy nie wiedziałem.

Nie uległoby to zmianie, gdyby nie tamten telefon.

 

*

 

Z ostatniej chwili: Reginald J. Price, oczekujący w Więzieniu Stanowym Florydy na karę śmierci za czternaście zabójstw, w tym morderstwo senatora Appleby, w trakcie południowej zmiany warty zbiegł, uprowadzając młodą kobietę. Policja utworzyła gorącą linę i apeluje o kontakt każdego czytelnika, który posiada jakiekolwiek informacje na temat…

Dobry wieczór, detektywie Greyhound.

Momentalnie przestałem słyszeć bełkot oprogramowania czytającego mi gazety. Dźwięki tła stały się ostrzejsze, zapachy wyraźniejsze, blat biurka pod moimi dłońmi bardziej chropowaty, a głos skrajnie znajomy.

Price.

– Wybrałem się na wycieczkę. Dowiedziałbyś się z gazet, ale pomyślałem, że zadzwonię i sam powiem. Ostatnio kiepsko idzie ci czytanie, prawda?

Zagryzłem wargę niemal do krwi. Zewsząd otaczał mnie gwar biura po godzinach: ludzkie głosy i syntetyczne komunikaty SI, niecierpliwe walenie palców w biurka, łagodny syk klimatyzacji, pomruk leżącego pod ścianą kota.

Co powinienem zrobić?

Odpowiadaj naturalnie. Zablokuj softy autonamierzające. Masz na to pięć sekund, inaczej się rozłączę, a wolisz, żebym tego nie robił. Nie jestem sam.

Wysoki, kobiecy jęk po drugiej stronie linii. Co ja mam, kurwa, robić?

W porządku – odparłem, przyciskając kciuk do panelu kontrolnego. – Niech mi pan przedstawi ofertę waszego biura.

Price zachichotał.

– Prześlę ci współrzędne pewnego miejsca.

W dokładnie tej samej chwili mój telefon zawibrował. Wygasiłem aplikację, zanim zaczęła odczytywać koordynaty na głos, i wyszukałem odpowiadające im miejsce. Wypożyczalnia kajaków, gdzieś w Coral Gables.

– Spływ kajakowy brzmi interesująco. Jakie mają państwo wolne terminy?

– Bądź tam za godzinę. Sam. Postrzelę ją, jeśli zauważę, że masz wsparcie. To będzie tylko draśnięcie, ale sam wiesz najlepiej, że będzie wolała wtedy umrzeć.

 

*

 

Świat bez wzroku przypomina próby ułożenia wybrakowanych puzzli. Rozpaczliwie dopasowujesz do siebie bodźce: chłód tapicerki w autonomicznej taksówce, zapach rozgrzanego słońcem asfaltu, uliczny gwar, wysoki śmiech lekko podpitych kobiet, smak miętowych dropsów i żółci podchodzącej ci do gardła.

Miami kładzie się do łóżka jedynie po to, by uprawiać seks, a ja jechałem przez to wiecznie roztańczone miasto i wiedziałem, że umrę. Prosiłem Boga jedynie, by przed śmiercią pozwolił mi uratować tę kobietę. Wpadła w to bagno przeze mnie.

To wyłącznie moja sprawa, od początku do końca.

Samochód nagle zwolnił i znieruchomiał. Przez kilka długich sekund siedziałem, oburącz ściskając glocka. Wreszcie wysiadłem.

Powietrze pachniało glonami i wybrzeżem. Panowała cisza; pstryknięcie palcami pomknęło w dal i zanim trafiło w cokolwiek, zrozumiałem, że dałem się podejść.

Tam nic nie było. Nic, kurwa, nie było, ani łodzi w małej przystani, ani przycupniętych na długim parkingu samochodów, ani drzew, nic, po czym mógłbym się orientować przestrzennie. Woda zniekształcała echo. Wychwytywałem tylko obły zarys samochodu.

I dwie ludzkie sylwetki.

Słyszałem tylko szum niskich fal i świergot ptaka.

Ptak?

Detektyw Greyhound, jak miło. Widzisz, moja droga, mówiłem, że po ciebie przyjdzie. Biedactwo. Nie bardzo wierzy w skuteczność policji.

Puść ją, Price – powiedziałem cicho. – Ona nie ma z tym nic wspólnego.

Ależ oczywiście, że ma. Reprezentujemy zbieżne interesy: wszyscy znaleźliśmy się tu po to, żebyś dostał kulkę w łeb.

Usłyszałem, jak kobieta głęboko wciąga powietrze i zaczyna wrzeszczeć; usłyszałem Price’a, z cichym zgrzytem odbezpieczającego broń; usłyszałem huk wystrzału i świergot ptaków, i wtedy coś z impetem rąbnęło mnie w plecy.

Już kiedy upadałem, dotarło do mnie kilka prostych prawd: że w pracy takiej jak moja po to masz partnera, by żadna sprawa nie należała wyłącznie do ciebie.

Że spośród wielkich kotów jeden gatunek nie potrafi ryczeć, ale za to ćwierka jak ptaki.

I że nie było szans, by ktoś uratował mnie przed strzałem w głowę, bo nikt by nie zdążył.

Z wyjątkiem geparda.

 

*

 

Ciemność. Cisza. Wrzask kobiety, piżmowy zapach kota przesiąknięty odorem krwi. Część była moja; rozbity nos pulsował bólem.

A część nie.

Strach.

– Kot?

Pstrykałem palcami na prawo i lewo. W odległości kilku metrów zlokalizowałem trzy kształty: jeden klęczał, jeden leżał na wznak bez ruchu, jeden, wielkości przerośniętego labradora, gramolił się z ziemi jak niedokładnie rozdeptany żuk.

Ciężki oddech.

– Czło… wiek?

Dopadłem go, wcisnąłem ręce w mokre futro.

Jezu Chryste, nie!

– Leż.

– Zdą… żyłem…

– Leż. Jak mnie znalazłeś?

– Słuchałem Echelonu. Ja… zdążyłem. Jak dobrze.

Tak, cholera, zdążyłeś! Jesteś wielki, Gatsby, ale teraz błagam cię, leż.

Drżącymi dłońmi obmacywałem jego kark w poszukiwaniu obroży z przyciskiem emergency. Krew geparda pachniała trawą i słońcem.

– Chyba… go zagryzłem.

Szorstki język na przedramieniu.

Jak wygląda gepard? To taki duży kot w ciapki, który ma czarne kreski na policzkach, jakby płakał, rozmazując sobie tusz.

Czy koty też płaczą?

– Głupi człowiek. Poszedłbym z tobą.

GDZIE JEST TEN ZASRANY PRZYCISK?

Tutaj.

Wdusiłem go, jakby było to gardło Price’a.

– 9-6-3-2, detektyw Greyhound, kod czerwony. Potrzebna pilna pomoc weterynaryjna. Mój – głos ugrzązł mi w gardle – mój partner umiera.

 

*

 

Nie pamiętam przyjazdu karetki ani karawanu, który zabrał zwłoki Price’a. Nie pamiętam ludzi, którzy obmacali mnie i wbili coś w zgięcie łokcia, czy smaku gorzkiej kawy w kokosowym kubku, którą ktoś wcisnął mi do ręki. Nie pamiętam podróży do ambulatorium weterynaryjnego Uniwersytetu w Miami.

Z tamtej nocy najlepiej pamiętam głos Boba i słowa mojej idiotycznej modlitwy:

Panie Boże, Ojcze Wszechmogący. który stworzyłeś Niebo, Ziemię i wszystkie istoty żywe, czy Twój kapitalny plan, by koty spadały zawsze na cztery łapy, obejmuje też gepardy?

Nie umiecie współpracować – przyznał cicho Bob. – To było do przewidzenia, po prostu… Pies z kotem to od początku był zły pomysł, nie?

Co z nim teraz będzie?

Wróci do wojska. Jeśli okaże się niezdolny do służby, wyślą go pewnie do ZOO w Atlancie.

Z trzaskiem zgniotłem kubek.

– Daj nam jeszcze jedną szansę, Bob. Przysięgam, że się z nim dogadam – powiedziałem, a potem wypowiedziałem słowo, które nie padło z moich ust od dziesięciu lat, i nawet już nie pamiętałem, jak smakuje: – Proszę.

Koniec

Komentarze

Czy Kam wolno kontynuację przygód z Herkulesem w roli głównej?

Bardzo bym chciała zobaczyć Herkulesa w akcji :(

www.facebook.com/mika.modrzynska

O mamusiu, on ma wdzianko.

<3

www.facebook.com/mika.modrzynska

Faktycznie ćwierkają :) Wspaniałe opowiadanie.

Nigdy się nie poddawać

Pomysł jest bardzo wiktorowy, pełen wiktorowego słownictwa, wiktorowych gier słownych i wiktorowego researchu. Z racji niewielkiego rozmiaru nazwałabym go Wiktor [TM] demo pack. Dajesz przedsmak tego, co oferują twoje teksty, choć nie pozwalasz porwać się historii.

 

Jak zwykle u ciebie interpretacja konkursowego hasła poszła w zaskakującym, świeżym kierunku i występuje tutaj zarówno w warstwie dosłownej jak i metaforycznej (policjant; który dodatkowo nazywa się Greyhound).

 

Seksapil językowy jak zwykle na wysokim poziomie (”Miami kładzie się do łóżka jedynie po to, by uprawiać seks”), plus za wstawki humorystyczne (”To dziwne, ale ludzie mówią szczerzej i składniej, mając najeżony kłami pysk dzikiego kota pięć centymetrów od twarzy.”)

 

Przez cały tekst prowadzisz ładny build-up do końcowej sceny ("Widzicie, wtedy naprawdę nie miałem o niczym pojęcia", "wtedy jeszcze byłem pewien, że się nie dogadamy").

 

A chyba najgorsze jest to, jak grasz na emocjach. Jak Gatsby mówi, że "Jesteś okropny człowiek! Okropny! Staram się pomóc!" to aż mi coś w sercu trzepnęło. Okropny Wiktor. No i to: "Nie skrzywdziłem cię, człowiek. Dlaczego mnie nie lubisz?" O mamusiu.

No a za kończenie to już w ogóle weź, człowiek. (Choć mimo wszystko te linijki powyżej zagrały mi na emocjach mocniej).

 

O różnicowaniu mowy w dialogach chyba już nawet nie ma co wspominać, bo robisz to jak rasowy specjalista.

 

Minusem dla mnie jest to, że na początku sporo ekspozycji dzieje się w dialogach (ładnych dialogach, ale to nadal jest ta ekspozycja, gdzie dwóch bohaterów informuje się wzajemnie o tym, co już doskonale wiedzą) i fakt, że większość opowiadania jest streszczaniem akcji zamiast pełnoprawną historią – limit cię skrzywdził, człowiek.

 

Koniec końców – choć krótka i pośpieszna, to jest bardzo satysfakcjonująca lektura. 

www.facebook.com/mika.modrzynska

Interesujące opowiadanie. Masz ciekawy styl. 

Dobrze przemyślane, ładnie napisane. Człowiek świetnie wykreowany. Ładnie przedstawiona więź emocjonalna człowieka z kotem. Gra słów również mi się bardzo podobała. Nietypowe konkursowe. Bardzo nietypowe. Ale jak do tej pory (nie wszystkie czytałam) mi się podoba najbardziej.

Powodzenia!

Chandleryzmy, neonoir, cyberpunk oraz skrupulatny i logiczny worldbuiliding uczynił z tej tysiackroć przerabianej, lekko banalnej historii ucztę.

Kiedyś obawiałem się, że wkrótce nastąpi koniec kultury i nic nowego już nie wymyślimy, będziemy tylko przeżuwać i ruminować to co powstało wcześniej, ale jeśli ma to wyglądać jak Twoje opowiadanie, to jestem spokojny. Jakoś damy radę.

Świetne wykonanie, tempo trochę nierówne, piękny język.

Bardzo mi się podobało, dzięki za ten tekst. Klikam do biblioteki.

 

Wiktorio, wybacz, ale jakkolwiek jest to jak zwykle napisane bez zarzutu, fabuła i bohaterowie skonstruowani wręcz podręcznikowo, to mi znów tu czegoś brakuje. Nie emocji – bo tych u Ciebie jest zazwyczaj w nadmiarach. Nie warsztatu – bo ten jest bez zarzutu, wręcz podręcznikowy właśnie.

Przeczytałam to opowiadanie parę godzin temu i nie potrafiłam wymyślić, czego mi brakuje. Po zastanowieniu się nad kilkoma niedawnymi tekstami dochodzę do wniosku, że plus minus wiem czego: osobowości autora za tymi popisami fajerwerków. Czytając to z geo i kotów kata, mam wrażenie, że to są cholernie zgrabnie skrojone scenariusze do serialu-antologii, a autor jest gdzieś daleko, zdystansowany do tego, co pisze, mimo wysokiego ładunku emocjonalnego w samym tekście. (Inaczej było ze “Świtem nad doliną”, gdzie bardziej poszalałaś i wszystko nie było takie od linijki).

 

A teraz o tym tekście. Od początku wiadomo, niestety, o co tu będzie chodzić, jak to się musi potoczyć, bo dajesz postacie bardzo mocno osadzone w pewnych stereotypach – bez ironicznego dystansu. W związku z tym oczywiście wszystko jest na miejscu, ale dla mnie nie było tu ani zaskoczenia, ani napięcia, ani lęku o los bohatera – bo to, że gepard jakoś tam ucierpi (by uratować partnera), było oczywiste od początku. Na dodatek kolejne klisze: policjant, który stracił partnera, córka znanej polityk w tarapatach, koszmarny morderca uciekający z więzienia, ta gra z porwaną kobietą – to już naprawdę ciężko wchodzi na serio. Widzieliśmy to w “Milczeniu owiec”, kilku sezonach “24” i tak dalej i tak dalej. Gdybyż tu była jakaś ironia, jakieś przymrużenie oka…

Szczerze przyznam, że do końca łudziłam się (i parę razy wracałam, żeby sprawdzić, czy jednak tak nie jest), że Greyhound naprawdę jest policyjnym psem, który jest tak samo “uczłowieczony” jak gepard i to będzie twist. Niestety :(

Tu problem jest taki, że cały ten transhumanizm czy transanimalizm nie jest potrzebny do opowiedzenia fabuły, więc trochę sypie się brzytwa Lema. Zamiast podrasowanego geparda mogłabyś mieć super sprawnego fizycznie młodego policjanta, którego zadaniem jest ubezpieczanie tego starszego i kalekiego. Musiałabyś minimalnie pokombinować z tym, jak się ukrywa w finale, ale fabuła na tym nie ucierpi. A jak zrobisz go np. Afroamerykaninem, a starszego policjanta troszkę rasistą, to zastąpisz również wątek międzygatunkowy.

Fajne jest wykorzystanie tej specyficznej cechy geparda (że ćwierka), ale szkoda, że nie w mniej stereotypowej oprawie.

http://altronapoleone.home.blog

@Zielonko, bardzo dziękuję. ;)

 

@Kam_mod, dzięki, człowiek. Jeżeli chodzi o ekspozycję – wiem, o co Ci chodzi, ale nie do końca zgodzę się z tym, że każdorazowo poprowadzenie dialogu, w którym bohaterowie podają obu im znane informacje, jest zła (albo służy li i jedynie informacji czytelnika). W prawdziwych dyskusjach też czasami mówimy rzeczy, o których wiemy, tylko po to, żeby padły i móc się z nimi zderzyć. Tak było i tutaj.

A że forma retrospektywna – no, na tak niedużej przestrzeni dało się zmieścić jedną grubą scenę, albo historyjkę, która w zamiarze była wspomnieniem.

 

@SaroWinter, witaj, cześć i dziękuję za komentarz! Jest mi niewymownie miło, że moje opowiadanie przypadło Ci do gustu i uznałaś je za najlepsze z przeczytanych w ramach “Jak pies z kotem”.

 

@Bronchospazmie, o Boże, you make me cry. To ja Ci dziękuję za to podsumowanie i komentarz.

 

@Drakaino, mam nadzieję, że mój punkt widzenia przedstawię klarownie i nieofensywnie, bo nie jest to pretensja ani zarzut, a jedynie, no właśnie, punkt widzenia: Za każdym razem, kiedy widzę do tekstu (jakiegokolwiek) zastrzeżenia na temat dystansu autora wobec jego utworu, odzywa się we mnie sceptycyzm i zastanawiam się, jakie właściwie mamy techniki badawcze pozwalające na zmierzenie odległości autora od jego utworu. Myślę, że do takich analiz może zbliżyć się (a i to tylko zbliżyć) osoba, która autora, jego prywatne poglądy, ścieżkę życia, charakter, tok myśli, wykształcenie i podłoże kulturowe zna jak zły szeląg – wtedy można w jakimś zakresie stwierdzić, czy autor pisał z głębi serca, czy rzemieślniczo wykonał przyzwoitą robotę, z którą ideologicznie nie ma nic wspólnego. W przeciwnym wypadku wydaje mi się, że jest to raczej próba zdefiniowania powodu, dla którego tekst się nie podobał – a mógł się nie podobać i już. 

Osobiście sądzę, że dystans autora od utworu, jeśli już istnieje, jest znikomy. Jakkolwiek na to nie spojrzeć, nawet jeżeli tekst jest zamówiony, z narzuconym motywem, nawet z narzuconą fabułą, klepany z powodu zobowiązań, są to w dalszym ciągu myśli i słowa człowieka, który go napisał, a wszyscy bohaterowie są jakimiś kawałkami jego samego. Aż wreszcie nie sądzę, żeby tekst stawał się wartościowy dopiero wtedy, kiedy mamy niezbitą pewność, że autor się w nim wykrwawia.

Co się zaś samego opowiadania tyczy – przyznam, że nie rozumiem, dlaczego wadą jest brak ironicznego dystansu i poprowadzenie historii w sposób z góry wiadomy (ba, narzucony przez formę retrospektywną), operując na znanych i stabilnych motywach, zwłaszcza przy objętości limitu zbyt skromnej, by pozwoliła na pełnokrwistą, naszpikowaną plot twistami opowieść. Moją ideą było dać sobie przyjemność napisania prostej i finalnie ciepłej historii, która wiadomo, jak się skończy, a mimo to czytelnik przez 9 stron maszynopisu będzie chciał, by właśnie tak się skończyła. Komentarze poprzedników sugerują, że raczej wyszło. ;) 

 

Dzięki!

 

 

 

Naprawdę niezła opowieść kryminalna, z umiejętnie wplecioną historią mocno pokaleczonego policjanta wracającego do służby. Jego nowy partner zaskoczył mnie, ale też natychmiast zyskał wielką sympatię i chyba miałam uzasadnione przeświadczenie, że ich współpraca, choć początkowo  pełna jednostronnej niechęci, w rezultacie okaże się skuteczna.

I bardzo się cieszę, Wiktorze, że napisałaś prawdziwe opowiadanie, że to nie jest kolejna bajka. ;)

 

jak łamie się w pół, jakby chciał zło­żyć Price’owi głę­bo­ki ukłon…  ―> …jak łamie się wpół, jakby chciał zło­żyć Price’owi głę­bo­ki ukłon

 

mi mar­twi­ca wy­żar­ła oczy…  ―> Raczej: …mnie mar­twi­ca wy­żar­ła oczy

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ciekawy tekst.

Jak zwykle nie dajesz czytelnikowi wyboru, komu powinien kibicować – strony w konflikcie nakreślone bardzo wyraziście, wręcz kontrastowo. Ten dobry ciężko skrzywdzony, ten zły taki zły, że trudno bardziej.

Staranny research i dbałość o szczegóły – na przykład wykorzystanie toksyny.

Zdaje mi się, że gepardy nie potrafią zagryźć ofiary, która nie biegnie wystarczająco szybko. Niby komputer we łbie nie takie rzeczy potrafi obejść, ale fizjologia pozostaje. Chociaż, pewnie dałoby się dziabnąć prosto w tętnicę…

Drakaina ma rację, że główny zarys fabuły jedzie na stereotypach. Ale jakoś mi to nie przeszkadzało.

Babska logika rządzi!

Nie chcę robić offtopu Orłowskiemu, ale mam pytanie o brzytwę Lema, a że powiązane z jej tekstem, to zadaję tutaj.

 

Zamiast podrasowanego geparda mogłabyś mieć super sprawnego fizycznie młodego policjanta, którego zadaniem jest ubezpieczanie tego starszego i kalekiego. Musiałabyś minimalnie pokombinować z tym, jak się ukrywa w finale, ale fabuła na tym nie ucierpi. A jak zrobisz go np. Afroamerykaninem, a starszego policjanta troszkę rasistą, to zastąpisz również wątek międzygatunkowy.

Czy brzytwa Lema działa w ten sposób, że zastępuje się stworzenia fantastyczne niefantastycznymi i sprawdza się, czy można poprowadzić fabułę bez fantastyki?

 

Bo kupy mi się to nie trzyma.

 

Serial True Blood (bazowany na książkach Charlaine Harris) był w czasie emisji pierwszych sezonów powszechnie chwalony za to, że poprzez wzajemne relacje ludzi i wampirów pokazuje konflikty społeczne we współczesnej Ameryce (stosunek do wampirów przyrównywano do stosunku do imigrantów).

 

Podobnie ma się rzecz w nowym serialu Netflixa, Carnival Row, gdzie wróżki zjeżdżające do wiktoriańskiego Londynu w poszukiwaniu pracy są mało subtelną analogią imigrantów obecnie zjeżdżających do UK.

 

I ogólnie zdaje mi się, że to dość popularna rzecz w fantastyce, by poprzez stworzenia fantastyczne odmalowywać rzeczywistą sytuację polityczną czy społeczną. Jeśli Wiktor miałby zamienić Gatsby’ego na Murzynka (co też zmieniłoby koncept, bo problem Greyhounda nie ma podłoża rasistowskiego), to równie dobrze można pytać, czemu producenci Carnival Row nie zamienią wróżek na Syryjczyków, a Charlaine Harris nie pisała o Meksykanach.

 

Czy czegoś nie rozumiem i może mi ktoś wyjaśnić, o co chodzi z tą brzytwą Lema?

www.facebook.com/mika.modrzynska

Wzruszonam wielce. Klikam. Wrócę później z komentarzem.

 

Edit:

Niby zwykła, niezbyt oryginalna historia, pokazująca zmiany w relacji postaci, ale napisana w taki sposób, że nie sposób przejść obok niej obojętnie. Może jestem sentymentalna, ale to jeden z przeczytanych przeze mnie ostatnio tekstów, który budzi autentyczne emocje.

Tak jak wspomniałam wcześniej fabuła nie jest jakaś specjalnie odkrywcza, ale to właśnie bohaterowie i ich wzajemne relacje są tu największym atutem. Kibicowałam im przez cały tekst i wierzę, że wszystko dobrze się skończyło. 

Świetny tekst. Muszę coś z nim zrobić. :)

 

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

Podoba mi się :) Zdecydowanie wyróżnia się (w sensie pozytywnym) na tle innych opowiadań konkursowych, które zdążyłam do tej pory przeczytać. Oparte na ciekawym pomyśle, bardzo dobrze napisane, bohaterowie też na plus. Ode mnie biblioteczny kliczek :)

Przybywam w obawie, że jak nie przeczytam i nie skomentuję, to spełnisz swoją groźbę rypsnięcia :P 

 

Kryminał, cyberpunk, wtręty biologiczne, zastanawiałem się czy gdzieś po drodze nie dojdzie noir. Całość bardzo dobrze podana, w nastroju, wychodzi na to, że każdy kolejny tekst wychodzi Ci lepiej od poprzedniego. Może końcówki oczekiwałem bardziej dramatycznej, ale z drugiej strony taka, jaka jest, świetnie pasuje do kryminałów.

Policja utworzyła gorącą linę

linię

 

Ciekawy był fragment z gazetami w przyszłości. Urzędy wiadomo, zajmują się nimi, ale zastanawiam się, czy ta scena wynikała bardziej z odtwarzania skojarzeń z urzędami, czy tez była sugestią, że paradoksalnie chętniej po papier sięgnie niewidomy z syntezatorami mowy sprzężonymi z OCR.

 

Dwa pytania:

 

– pola Brodmanna – czy uszkodzenie 18 i 19 nie powinno wywoływać halucynacji? Jeśli w połączeniu ze uszkodzeniem 17, to być może “w głowie”? Nie wiem, pytam, pojedyncze zdanie z Wikipedii to dla mnie za mało, a zaciekawiło.

 

– ćwierkanie gepardów – czy również u dorosłych osobników? Nie jest to tak jak z miauczeniem kotów, które – jeśli nie liczyć miauczenia do ludzi – miauczą niemal wyłącznie jako kocięta, ewentualnie do kociąt?

 

No i czy przypadkiem główny bohater po obaleniu przez geparda też nie powinien zostać objęty opieką sanitariusza (gepardy grzywiaste nie potrafią chować pazurów)?

 

Całość bardzo mi przypadła do gustu.

 

pola Brodmanna – czy uszkodzenie 18 i 19 nie powinno wywoływać halucynacji?

O. I oto właśnie oryginalność, której w opowiadaniu zabrakło. W rzeczywistości nie było żadnego geparda, to jedynie halucynacja bohatera!

A tak serio – znane motywy są OK, nie wszystko musi być nowatorskie. W tej kryminalnej fabule nietypowy element stanowi cybergepard. Według mnie to zdecydowanie wystarczy, żeby nie uznać jej za wtórną.

Podobnie jak Drakaina nie lubię pić wody destylowanej, ja tu jednak czuję indywidualny smak. Biorąc pod uwagę krótkość formy (limit), bardziej natężam kubki smakowe :P

Nie wszystko było przewidywalne, bo opowiadanie nie musiało skończyć się dobrze. Cieszę się z happy endu – złe zakończenie byłoby tendencyjne ;) Chociaż czekaj, tam jest jakieś “jeśli”…

Wiki mówi, że (wielkokocie) pantery śnieżne też nie ryczą.

Bardzo dobre.  

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Ciekawa opowieść, którą dobrze się czytało. Podobało mi się przedstawienie świata człowieka niewidomego poprzez dźwięki i zapachy, wiarygodny opis sytuacji bohatera i wplecenie terminów medycznych w taki sposób, że są zrozumiałe nawet dla laika.

Wybrałaś specyficzne ramy tej historii, dlatego od początku, kiedy tylko pojawiła się wzmianka o mordercy, było wiadomo, że on ucieknie i bohater będzie musiał stawić mu czoła a kot będzie go ratował. Dobrze, że nie uśmierciłaś geparda, przez to zakończenie jest mniej przewidywalne.

Zazgrzytało mi w jednym miejscu, kiedy policjant poszedł na spotkanie z mordercą. Myślałam, że będzie w jakikolwiek sposób starał się go zabić. Zwłaszcza, że nie miał pewności, czy morderca puści kobietę.

Podobał mi się sposób przedstawienia emocji w tekście. Najbardziej ujęła mnie scena, kiedy gepard przestał mówić i pocieszał policjanta jak zwykły kot. Drugi taki moment to modlitwa bohatera po zranieniu geparda.

Edit.

Opowiadanie bardzo dobre warsztatowo, pełne emocji, które nie pozwalają czytelnikowi pozostać obojętnym wobec tej historii. Wiarygodnie i przejmująco przedstawiona sytuacja człowieka niepełnosprawnego, zmagającego się z traumami.

Piękne, niby przewidywalne, gdzieś tam od początku człowiek wie, dokąd go prowadzisz, a mimo tego czytało mi się cholernie dobrze i byłam lekturą mocno ustatysfakcjonowana. Doskonale, wręcz brawurowo pokazałaś relację kalekiego gliniarza z jego nowym partnerem.

 

Nie skrzywdziłem cię, człowiek. Dlaczego mnie nie lubisz?

Ta i pozostałe wypowiedzi Gatsbiego – rewelacyjne.

 

Klimacik masz trochę ze starych filmów policyjnych, bardzo mi się to podobało. Narracja pierwszoosobowa tu mocno pomogła.

Naprawdę, piekielnie dobry tekst. :D

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Bardzo fajne, lekkie, ciekawe opowiadanie. Komentarze dużego kota w punkt, ruszały odpowiednią strunę.

Dla mnie nie było aż takie przewidywalne, a wiadomo że limit na super twisty nie pozwalał, także fabuła fajnie wyważona :)

Ślepy glina, prawo stanowe zabraniające neuroprotez – smaczki.

Podobało mi się. Dobra robota.

Cóż ja mogę napisać, cóż skomentować?

Świetny pomysł, świetne wykonanie.

Temat konkursu – w punkt, a nawet lepiej – bo pies nie jest pieskiem, a kot, nie jest kotkiem.

Zakończenie tak mocne, jak rzadko – jedno słowo.

 

Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to to początku opowiadania – jakoś trudno mi było wejść w to opowiadanie. Nie wiem, czy za dużo informacji podajesz w pierwszym akapicie, czy też są one zbytnio pomieszane – ale gdy wreszcie to wszystko sobie poukładałem to poszłooo.

 

Takie małe uwagi techniczne:

Nic personalnego – kalka z angielskiego? Może nic osobistego?

mury mojego poddasza – na poddaszu to trochę mało murów?

Z wyjątkiem geparda. (tu pomyślałem, że to już koniec)

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Ale Was przybyło! Wracam z kolejną porcją ukłonów i odpowiedzi:

 

Cześć, @reg, i jak zawsze dziękuję za łapankę! Cieszę się, że tekst Ci się podobał – a wszystkie bajki są ponoć prawdziwe!

 

@Finklo, 

Dyskusyjne, czy “jak zwykle” (vide Norton), niemniej konwencja, częściowo z racji limitu, była dość prosta. Co do kwestii zagryzania ofiar – zgodzę się, ale wybrnę: Gatsby był zwierzęciem o sztucznie podwyższonej inteligencji, a zatem można przypuszczać, że posiada jako-taką kontrolę nad swoimi zachowaniami instynktownymi, tak samo jak człowiek.

Dzięki wielkie za dobre słowo (i nominację, woah)! <3

 

@Kam_mod, 

po prawdzie za motyw “brzytwowy” uważałam raczej technologię precyzyjnego okaleczania człowieka na poziomie molekularnym. Takie rozwiązanie (jeszcze) nie istnieje (chyba? Szlag wie, co się kisi w laboratoriach wojskowych…), a gdyby nie ono, fabuła nie miałaby większego sensu.

 

@AQQ, o rany, dziękuję Ci bardzo! Cieszę się, że odebrałaś opowiadanie w ten sposób, bo była to dokładnie taka postawa i stan ducha, jakie miałam nadzieje wzbudzić u czytelnika. 

I dziękuję za nominację, wdzięcznam dozgonnie. <3 

 

@Katia72, cześć, dzięki za wizytę, komentarz i klika! Miło mi, że uznałaś opowiadanie za pozytywnie wyróżniające się. ;)

 

@Wilku, miałam napisać, że a gdzie tam, wilki są pod ochroną, ale właściwie dzisiaj sprawdzałam, że nie są… więc, no. :>

linię

 

Touche, przegapiłam.

Ciekawy był fragment z gazetami w przyszłości. Urzędy wiadomo, zajmują się nimi, ale zastanawiam się, czy ta scena wynikała bardziej z odtwarzania skojarzeń z urzędami, czy tez była sugestią, że paradoksalnie chętniej po papier sięgnie niewidomy z syntezatorami mowy sprzężonymi z OCR.

Właściwie jako “gazetę” rozumiałam tutaj wydawnictwo ciągłe o charakterze informacyjnym, bez konkretnego skupiania się, czy była to klasycznie papierowa, na e-papierze czy wersja elektroniczna (witrynowa). TBH z perspektywy osoby niewidomej jest wszystko jedno, w każdej formie musi być jej odczytana. Inna sprawa, że fajnym gadżetem przyszłości byłaby jakaś wygodnie dostępna pod ręką “czytaczka” odczytująca niewidomemu napisy z otoczenia.

 

 

Odnośnie Twoich pytań:

– Pola Brodmanna – ciekawe pytanie i chyba nie potrafię na nie odpowiedzieć w pełni, ale: wydaje mi się, że nie. Tutaj należałoby się zastanowić nad mechanizmem powstawania halucynacji wzrokowych – czy jest to zniekształcenie bodźca świetlnego docierającego do receptorów, czy powstają w oderwaniu od bodźców napływających z otoczenia, np. czy możemy mieć halucynacje WZROKOWE po ciemku?

Neurony w obrębie pól (które są obszarami umownymi) nie są jednolite, idea stojąca za opisaną tu technologią polegała na specyficznym kierowaniu trucizny do komórek uczestniczących w procesie widzenia (na każdym etapie). Trudno powiedzieć, czy coś takiego byłoby faktycznie możliwe – na pewno technicznie skomplikowane – ale pozwolę tu sobie odwołać się do słynnej wypowiedzi Tarniny: “spójrzmy na adres strony i wykonajmy kilka ćwiczeń oddechowych”. :D

– Ćwierkanie gepardów – tu już będzie łatwiej. :D Zacytuję najlepiej z oryginału: “A cheetah’s chirp has different meanings: usually, it’s issued as a distress call whenever an individual cheetah is in danger or feeling lonely; during the mating season, females in œstrus often chirp to attract mates; additionally, by chirping, a mother calls for her cubs whenever they’re lost in the savanna or simply hidden – so she simply calls them to get out of hiding in order to feed, or because danger is no longer around –, and so do cheetah brothers whenever they wish to reunite with their comrades.”

Skoro ćwierkają w ramach strategii reprodukcyjnej, to na pewno jako osobniki dorosłe. Byłam dzisiaj w ZOO w Opolu i stałam przy nich pół godziny, ale coś żaden nie chciał ćwierknąć. :c

 

No i czy przypadkiem główny bohater po obaleniu przez geparda też nie powinien zostać objęty opieką sanitariusza (gepardy grzywiaste nie potrafią chować pazurów)?

W ostatniej scenie narrator-bohater sam stwierdza, że nie do końca pamięta, co się z nim wtedy działo (w szoku chłop był), natomiast ktoś mu coś wstrzykiwał do żyły, więc możemy przypuszczać, że opiekę medyczną uzyskał. ;) Też nie jest powiedziane, że obalenie musiało polegać na walnięciu wyprostowanymi łapami.

 

Dzięki! <3 

 

Cześć, @jerohu!

Fajnie, że wpadłeś, i bardzo się cieszę, że woda Ci smakowała (oraz nie okazała się wydestylowana do reszty z jonów autora). :D Też obiło mi się o uszy, że pantera śnieżna nie ryczy, ale możliwe, że nieprecyzyjnie sformułowałam zdanie – chodziło mi raczej o kontekst “jest taki gatunek kota, który nie ryczy, ale za to ćwierka”; pantera śnieżna natomiast ćwierkać już nie potrafi.

Chyba że potrafi, ale to bym się zdziwiła trochę. o.o

Dziękuję raz jeszcze!

 

Ciąg dalszy nastąpi!

 

Otóż wilki są pod ochroną ścisłą, ale pytanie czy to powstrzyma Wiktorzysko :P

Co do tych halucynacji – osoby niewidome, które kiedyś widziały miewają sny wizualne, więc sprawa jest chyba jednak bardziej skomplikowana (informacja pochodząca z bloga jednej z takich osób). Podobnie co do halucynacji wzrokowych po ciemku – przy deprywacji sensorycznej mogą takie wystąpić i często występują.

Obalenie – nie musiało łączyć się z łapami, ale jeśli wszystko miało się odbyć błyskawicznie, to była to najprostsza strategia ;) Motyw z zastrzykiem przyjmuję, ale jednak odbiłoby się to jeszcze na wrażeniach późniejszych – można nie pamiętać zdarzeń, a jednak w tych rejonach gojąca się rana byłaby odczuwalna.

 

Mogą po ciemku, jak najbardziej, a przy desensytyzacji jeszcze silniej mogą występować. Eksperymenty z substancjami psychoaktywnymi, lata sześćdziesiąte, może i wcześniej, ubiegłe stulecie. Pamiętam świetny film, fabuło– dokument, tylko tytułu nie. Wiki:

https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Halucynacje

Wydaje się, że jeśli trucizna wstrzykiwana przez oczy to poszłoby po nerwie wzrokowym.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Jak zwykle u Ciebie.

Zagryzanie gepardów. OK, instynkty jedno, a fizjologia ofiar drugie. Wieki temu o tym czytałam, ale chyba problem polega na tym, że gepardy mają za słabe szczęki, żeby przegryźć kręgosłup standardowej ofiary, więc są zmuszone do korzystania z innej strategii: długo gonią, a dopiero potem gryzą w szyję i czekają, aż zdyszany obiad się całkiem udusi.

No, ale człowiek pewnie słabo się sprawdzi w walce wręcz ze sporym kotem. I podejrzewam, że siły na przegryzienie tętnicy szyjnej to kici bez problemu starczy.

Babska logika rządzi!

W twoim opowiadaniu najbardziej podoba mi się zarys głównych postaci. Ich charakter jest bardzo przemyślany, ani na moment nie wychodzą z roli. Smaku dodają również opisy z punktu widzenia niewiadomego policjanta. Retrospektywna narracja i motyw mordercy niczym strzelba Czechowa sprawiały, że opowiadanie było przewidywalne, ale zaskoczenie czytelnika chyba nie było twoim celem. Porządny kawał brudnego kryminału :)

mój mózg bił na alarm: chyba cię porąbało, że wpuszczasz to do domu!

Przyznałem mu rację.

Zgodził się sam ze sobą? Ten fragment miał chyba wypaść błyskotliwie, ale jak dla mnie, przesadziłaś.

 

Przeczytałem bez przykrości, ale i bez większego zachwytu. Przyzwyczaiłaś mnie, że Twoje teksty cechuje wysoka językowa jakość. Tutaj też znalazło się kilka godnych zachwytów słowotrysków. Jednak ekspozycja w dialogach w pierwszej części, np tu:

– Masz wziąć tę cholerną smycz, Scott, i pogodzić się z rzeczywistością. Nie odzyskasz wzroku. Zooborgiczny przewodnik to jedyny sposób, żebyś mógł wrócić do czynnej służby, a i to tylko dlatego, że pani gubernator ma do ciebie słabość, odkąd…

– …z rąk psychopaty uratowałem jej córkę w operacji, w której Rick zginął, a mnie samemu wyprażyło obie gałki, nerw wzrokowy oraz pola Brodmanna od siedemnastego do dziewiętnastego. Wiem, słyszałem, kojarzę z gazet.

Gdy to czytałem, poczułem się, jakbym dostał w twarz. Jakby mi ktoś do pasty we włoskiej knajpce dorzucił mortadeli. :p

Odniosłem również wrażenie, że pierwszy fragment został zbudowany tak, by wzbudzić ciekawość czytelnika na temat natury omawianego partnera, wręcz zmusić go do spekulowania, kim/czym on może być. Tutaj jednak wystarczy zerknąć na tytuł i wszystkie te zabiegi z omijaniem słowa “kot” tak w wypowiedziach, jak i narracji, wydają mi się być niezrozumiałe. Tym bardziej, że chwilę później sugestia z tytułu potwierdza się.

Akcja rozwija się powoli, ale ma to swój urok. Wydawało mi się, że to wstęp do dużo dłuższej historii, na jakieś 50-60k, tymczasem rzecz zakończyła się i ucięła dość nagle. Jeśli jakieś limity goniły, to szkoda.

Psychologia głównego bohatera mnie natomiast kupiła. Jak dla mnie to najjaśniejszy punkt programu, gdy pokazujesz, jak twardy mężczyzna cierpi, próbuje radzić sobie z kalectwem i stratą, jak walczy z własną goryczą, jest jej świadom, ale nie bardzo potrafi ją okiełznać. Trudno mówić o jakiejś relacji z kotem, ale scena, gdy Gatsby nie rozumie nawet nie niechęci, ale jawnej wrogości swojego partnera, wybrzmiała mocno i myślę, że to taki rodzaj sceny, z której można bez krztyny wstydu być dumnym, nawet jeśli całość opowiadania jakoś szczególnie oszałamiająca nie jest.

Finał, choć niepozbawiony dramatu, nie opiera się wyłącznie na nim, i moim zdaniem: całe szczęście, bo klisza w takim miejscu odebrałaby całości świeżości. Wybrane rozwiązanie odebrałem jako powiew ciepła, a przez to cała historia nosi mi znamiona literatury “feel-good” (zwie się to jakoś po polsku?).

Krótko mówiąc – trochę minusów i trochę plusów. Na pewno warto przeczytać.

.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Wracam z kolejną porcją (musicie mi wybaczyć, ale ostatnio żyję w naprawdę ostrym niedoczasie :<)

 

@ANDO, cześć, witaj na pokładzie!

Bardzo się cieszę, że poruszyła Cię warstwa emocjonalna w tekście, a terminologia medyczna wyszła zrozumiale (obawiałam się infodumpów na tym polu, ale chyba nie jest tak źle :>). Co się tyczy samej sceny spotkania z mordercą – zwróćmy uwagę na fakt, że Price nie wybrał miejsca spotkania przez przypadek. To jest cypelek otoczony wodą, w okolicy którego mieści się duży parking i wypożyczalnia kajaków – w opisanej sytuacji pusta. Mamy do czynienia z dość sporą, pustą przestrzenią i bliskością otwartej wody, która zniekształca echo, a Scott przecież po pogłosie otoczenia się nawiguje. Miał broń, mógłby strzelać, zapewne zrobiłby to w innym otoczeniu – ale czy mógł w tym przypadku ryzykować?

 

@Irko_Luz – dziękuję Ci bardzo za wizytę i komentarz, myślę, że nie ma dla autora miodu słodszego niż słowa, że komuś czytało się “cholernie dobrze”. Cieszy mnie, że złapałaś nawiązania do filmów detektywistycznych, bo mniej więcej o taki klimat mi chodziło – lekko kliszowaty i już wielokroć przerobiony, ale mający wciąż pewien urok. :D W tutejszym wydaniu po lekkim podrasowaniu SF.

Dzięki i polecam się na przyszłość z kolejnymi (mam nadzieję!) piekielnie dobrymi tekstami. :>

 

@Aryo, miło czytać, że tekst nie wydał Ci się tak sztampowy i przewidywalny. ;) Zgodzę się, że każdemu, kto nie ma w dowodzie “Hemingway” (i nie Taco!) trudno rozbujać się z czymkolwiek konkretnym na przestrzeni 17k, tym bardziej jest mi miło, że uznałaś pokazaną tu fabułę za wyważoną.

I że smakowały Ci smaczki!

 

@Fizyku111, kurczę, dziękuję Ci bardzo! Przyznaję, że początkowe akapity mogą trącić tak tępionym w okolicach “infofumpem”, ale z drugiej strony – w każdym rodzaju literatury, który nie jest obyczajówką osadzoną w dobrze nam znanym settingu zwykłego życia, COŚ czasami trzeba wytłumaczyć. Na przestrzeni tych 17 tysięcy znaków też byłoby trudno uniknąć pewnego serwowania treści, które w dłuższym opowiadaniu mogłyby się rozmyć, ergo uważam, że zaprezentowana wersja to kompromis pomiędzy absolutną koniecznością wytłumaczenia czytelnikowi sytuacją a długością znaków, w których musiałam zamknąć historię.

Ech, limity. :<

W kwestii Twoich uwag: 1) Czy ja wiem, czy kalka z angielskiego? Widywałam często w polskojęzycznej literaturze; 2) Może mało, ale jakieś z pewnością są, przecież to nie szopa kryta strzechą ;); 3) A to akurat był efekt zamierzony!

Dzięki!

 

@Wilku, Asylum – kontynuując wątek, wydaje mi się, że sytuacja nie jest taka prosta i oczywista. Deprywacja sensoryczna, o której pisze Asylum, w dalszym ciągu dotyczy osób z absolutnie sprawnym układem “przetwarzania bodźców” wrzuconych do środowiska, w którym receptory nie mają czego odbierać. Moim zdaniem to inna sytuacja niż osoba, któremu oba podzespoły wyłączyć. TBH poleciałam tu sobie z fantazją, bo nie wiemy, jak wyglądałoby funkcjonowanie takiej osoby – nie mamy tego nawet jak zbadać. Być może taki organizm by nie przeżył (ale z drugiej strony, ludzie są w stanie pzeżyć daleko większe okaleczenia mózgu?), albo inne neurony przejęłyby funkcję uszkodzonych (ale jak, skoro nie byłoby bodźca ku takiej plastyczności?).

Reasumując – zaprezentowany tu quasi-medyczny smaczek jest jedynie smaczkiem i nie piszmy z niego doktoratów. ;)

Wątek deprywacji zacząłem, bo temat wydaje się pokrewny tez takim kwestiom, jak chociażby bóle fantomowe. Tu zresztą piszesz nie tyle o zniszczeniu, co o uszkodzeniu układu – a to czyni różnicę. 

Smaczek smaczkiem, ale właśnie okazja do takich dyskusji jest smaczkiem w smaczku :-)

Warto porównać z przypadkiem Daredevila. Tylko z nim nie każde badanie będzie możliwe, na MRI się nie zgodzi, bo hałas.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Mamy do czynienia z dość sporą, pustą przestrzenią i bliskością otwartej wody, która zniekształca echo, a Scott przecież po pogłosie otoczenia się nawiguje. Miał broń, mógłby strzelać, zapewne zrobiłby to w innym otoczeniu – ale czy mógł w tym przypadku ryzykować?

Przeczytałam drugi raz, faktycznie. Jak zwykle, u Ciebie wszystko jest dopracowane ze szczegółami :)

@Fladriffie, trafny wniosek – sama forma opowiadania wręcz wykluczała jakieś dramatyczne zwroty akcji i niespodziewane ploty wyskakujące z lodówek, ale nie o to też mi chodziło. Clue opowiadania była operacja charakterami, tym bardziej jest mi miło, że ich kreacja zdobyła Twoje uznanie. 

Oj tam brudnego od razu. ;) 

Dzięki!

 

@JohnnyB, 

Zgodził się sam ze sobą? T

A dlaczego nie? To rzadki przypadek zgody z interlokutorem, która daje pełną satysfakcję. ;)

Względem ekspozycji w pierwszym fragmentem, jak już zawarłam to w jednym z komentarzy powyżej, zdaję sobie sprawę, że mogło pójść trochę za bardzo “jak strzał w ryj” (no ale żeby mortadela?!), natomiast uważam, że przy takiej objętości tekstu i settingu historii było to najłagodniejsze wybrnięcie z sytuacji (tj. konieczności wytłumaczenia czytelnikowi, o co chodzi), na jakie się mogłam zdobyć. Mam nadzieję, że następnym razem poczujesz się mniej spoliczkowany?

Co się zaś osoby partnera tyczy – nie zgodzę się z zastrzeżeniami. O ile, jak stwierdzasz, logiczne, wiadome i oczekiwane było, że okaże się on kotem, to myślę, że dobór gatunku nie był już tak oczywisty. 

Psychologia głównego bohatera mnie natomiast kupiła. Jak dla mnie to najjaśniejszy punkt programu, gdy pokazujesz, jak twardy mężczyzna cierpi, próbuje radzić sobie z kalectwem i stratą, jak walczy z własną goryczą, jest jej świadom, ale nie bardzo potrafi ją okiełznać. Trudno mówić o jakiejś relacji z kotem, ale scena, gdy Gatsby nie rozumie nawet nie niechęci, ale jawnej wrogości swojego partnera, wybrzmiała mocno i myślę, że to taki rodzaj sceny, z której można bez krztyny wstydu być dumnym, nawet jeśli całość opowiadania jakoś szczególnie oszałamiająca nie jest.

Awww man, dziękuję! 

Myślę, że literaturę “feel-good” można przełożyć na “czuj-się-cholernie-szczęśliwie” i tak też się czuję, gdy ktoś stwierdza, że “przyzwyczaiłam go do wysokiej językowej jakości”. 

Dzięęę-kuuu-chirp!

 

@ANDO, iteracja 2: kurczę, dziękuję, to bardzo miłe! C:

 

Iluzjo, Cieniu, Gravel – nie myślcie, że Was nie widzę!

Bo widzę! <3 

Mam dwie uwagi szczegółowe i jedną ogólną:

Skąd niewidomy Scott wiedział, że krzykliwy grubas w The Anderson miał koszulkę polo?

Słowo “piżmo” robi o wiele lepsze wrażenie, jeśli pada w tekście tylko jeden, nie trzy razy.

To jest bardzo dobre technicznie pisanie (kiedy Ty tak dorosłaś, Wiktor?), takie, że można za jego pomocą tworzyć świetnie się sprzedające bestsellery. Teraz czekam na coś, za co można dostawać nagrody (zielonogórskiego jeszcze nie czytałem) – czyli na zaprzęgnięcie tej techniki, a może nawet jej okiełznanie, w służbie czegoś takiego, że proszę siadać (i myśleć).

Ale w oczekiwaniu na takie opowiadanie i tak będę na TAK.

Zwróciłam uwagę na to samo, co cobold – skąd u ślepego taka zdolność do rozróżniania rodzajów elementów ubioru. To i ten drobny infodump w dialogach, o którym też ktoś wyżej wspominał, były jedynymi momentami, kiedy wybiłam się z immersji.

Poza tym, mimo w sumie prostego pomysłu – zatwardziały glina, strata partnera, nowy partner przebijający się przez skorupę zatwardziałego gliny – historia mnie wciągnęła. Świetne dialogi, świetna postać kota (gepardy to w ogóle ciekawe indywidua na tle innych wielkich kotów, bardzo ciekawe z tym ćwierkaniem. Chociaż dla mnie w tej konkurencji wygrywają małe nosorożce), bardzo ciekawy motyw modyfikacji zwierząt, których ludzie pozbawieni prawnie takiej możliwości trochę im zazdroszczą. Hollywoodzki moment poświęcenia Gatsbiego mnie poruszył. Klasyczny, ale działa. Dobrze od czasu do czasu dostać happy end :)

Wow, te odgłosy wydawane przez małe nosorożce to nawet do pewnego stopnia przypominają niektóre z rodzajów wycia.

Kolejny bardzo dobry tekst do strony kompozycji czy tempa. Także nie ma co, dobra robota.

Fabuła dosyć banalna. Miałem nadzieję, że wyciśniesz z niej coś więcej, jak przy “Kotów kacie”, ale chyba limit nie za bardzo pozwolił. Wyszło przyzwoicie, ale nie ruszyło. Przez to też emocje niekoniecznie zagrały tak, jak zamierzałaś – spodziewałem się takiego obrotu spraw i pozostawałem niewzruszony na nie.

Tak więc bardzo dobry od strony technicznej koncert fajerwerków. Trochę jednak zabrakło zabawy fabułą.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Hej, Wiktorio.

Mam przy tym tekście wrażenie niewykorzystanego potencjału. Z jednej strony wpadłaś na fajną postać (gepard) i fajny miałaś zamysł biotechnologiczny, dzięki czemu opowiadanie wyróżnia się, z drugiej… zadowoliłaś się tym.

I reszta jest niestety taka średnia. Przede wszystkim wtórna i niezbyt angażująca. Niektórzy chwalą stronę emocjonalną, na mnie niestety nie zrobiła szczególnego wrażenia. Może dlatego, że nigdy nie miałem w zwyczaju wylewać łez nad cierpiącymi zwierzętami (choć oczywiście jestem zagorzałym wrogiem przemocy, zaznaczam).

Warsztatowo jak zwykle super, tempo immersja i sposób prowadzenia opowieści – również.

Szkoda tylko, że to wszystko tak mało satysfakcjonujące…

 

Trzymaj się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Z całą pewnością to bardzo dobry tekst. 

Świetnie napisany, z wyczuciem, precyzyjnie, do tego dość powściągliwie (bez pogoni za nastrojem, jak w tym o gestapowskich przecinkach) co bardzo dobrze pasuje do prostej, policyjnej opowieści. Piszesz dojrzale, z pełną kontrolą nad stylem, profesjonalnie. Możesz tym zarabiać na chleb, jeśli chcesz. 

Tutaj jednak nie dość, że tekst sprawia wrażenie, jakby powstawał bardzo szybko (nawet jak na Twoje, superszybkie standardy) to jeszcze zaszkodziły mu limity. Chyba za dużo konkursów na raz :-) 

Taka historia potrzebuje przestrzeni, a tu jej nie ma. Potrzebne jest miejsce, żeby solidnie narysować relacje Scott – Gatsby (i ich ewolucję) żeby pokazać je przy pomocy konkretnych scen, wydarzeń. Tu musimy wierzyć Scottowi na słowo – był dupkiem, bo z pewnych względów tak chciał, potem mu przeszło. Kompletnie nie czuć chemii między partnerami – kilka akapitów to za mało, żeby zaszła jakaś reakcja :-) 

Wątek Prica może nie jest istotą tekstu, ale jako siła napędowa fabuły zasługiwał na lepsze potraktowanie. Mówi się, że historia sensacyjna (akcji, szpiegowska) jest tak dobra, jak adwersarz. A Price jest taki sobie. Psychopata, robi ludziom krzywdę w ciekawy sposób i w zasadzie tylko to jest w nim interesujące. Zostaje złapany, ale jeden z policjantów ginie, a potem Price ucieka z więzienia (rozumiem, że z celi śmierci – sama ta ucieczka już zasługuje na osobne opowiadanie ;-)) i chce się zemścić na drugim policjancie w najprostszy i najnudniejszy sposób. 

Poruszanie się w ramach konwencji to dobra sprawa, choćby dlatego, że czytelnik czuje się komfortowo – może się zaskoczyć na przykład fabułą, ale ogólnie wie czego się mniej więcej spodziewać i czy do tego dania pije się merlota czy może caberneta. Ale do konwencji trzeba podchodzić twórczo – mieszać, przestawiać, kombinować, kolorować. Dawać coś od siebie. Inaczej wychodzi sztampa. I niestety muszę stwierdzić, że historia "Płaczących kotów" niczym specjalnym się nie nie wyróżnia. Właściwie bohaterowie też. Fakt, jeden jest cybergepardem, a drugi postrzega świat jak Daredevil. Ale zarówno ich stosunki, jak i (tfu, nie cierpię tego słowa) psychologia były wałkowane na bazyliony sposobów. Niczego świeżego tu nie ma. Mogłoby, gdybyś miała szanse na rozpisanie związku Scott – Gatsby… Limit… Ale o tym już pisałem. 

Z kolei Miami… Dlaczego Miami właściwie? Klimatu Miami tam nie ma (mógłby być, gdyby było miejsce na jego zbudowanie… Limit…) i dla fabuły znaczenia też to nie ma. Gdyby kilka zdań o tym mieście zmienić na kilka zdań o, dajmy na to Gdyni, to nic by się nie stało. No, imiona też trzeba byłoby zmienić. 

Dobra, muszę kliknąć "gotowe" bo piszę z telefonu na stronie Fantastyki, zaraz mi się przeładuje i szlag komentarz trafi. Reszta za chwilę. 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

No to kontynuując:

Żeby nie było, że tylko krytyka i krytyka:

Jak wspomniałem wcześniej, tekst jest bardzo dobrze napisany i lektura sprawia przyjemność. Sporo tam typowych dla Ciebie, celnych spostrzeżeń i niezwykle trafnych metafor, na przykład:

Świat bez wzroku przypomina próby ułożenia wybrakowanych puzzli. Rozpaczliwie dopasowujesz do siebie bodźce: chłód tapicerki w autonomicznej taksówce, zapach rozgrzanego słońcem asfaltu, uliczny gwar, wysoki śmiech lekko podpitych kobiet, smak miętowych dropsów i żółci podchodzącej ci do gardła.

Cholernie dobre! 

Jest tego oczywiście więcej. Przyzwyczaiłaś nas do wysokiego poziomu językowego i to opowiadanie nie jest na szczęście wyjątkiem.

Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że nie tylko ptaki ćwierkają, że nie ma sprawy, która byłaby wyłącznie moja, oraz że bycia lepszym człowiekiem nauczy mnie kot.

Nie ma tu błędu, co więcej doskonale wiadomo po co jest to zdanie, ale się na nim potknąłem i musiałem przeczytać dwa razy, zanim zrozumiałem o co chodzi. Może dałoby się jakoś prościej. 

 

Kot był irytująco cichy; musiałem co jakiś czas pstrykać palcami, by wiedzieć, gdzie się znajduje. 

Gepardy nie chowają pazurów, więc taki cichy to by nie był, szczególnie na podłodze. 

 

… gdy w The Anderson o mało nie przywaliłem temu krzykliwemu grubasowi w koszulce polo. 

Skąd wiedział, że to koszulka polo? 

 

Jeszcze tylko takie ogólne spostrzeżenie – przywrócenie do służby niewiadomego policjanta, nawet pokręconego cybernetycznie, nawet z inteligentnym kotem przewodnikiem, wydaje mi się strasznie mało prawdopodobne. To znaczy do służby ogólnie, to w sumie tak, bo z pewnością można byłoby znaleźć mu odpowiednie zajęcie, żeby nie musiał odchodzić (no i jaki efekt propagandowy), ale pełna, czynna służba na ulicach? Z bronią? 

No dobrze, w końcu to fantastyka :-) 

Okej, żeby nie mędzić i nie przedłużać – świetny tekst, ale byłby znacznie lepszy, gdyby nie limit, albo pośpiech, albo jedno i drugie. 

Pozdrawiam! 

 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Nie mam się za bardzo nad czym rozwodzić. Wszystko ładne, ale szczątkowe. Drobinki oryginalności trzymają poziom, ale zaburzają go sprawy/potknięcia banalne – kot myślący jak człowiek, przywrócenie do służby świra, zły geniusz i biedna niewiasta, zbuntowany bohater, który się oczywiście rehabilituje w oczach czytelnika. Jakaś szczątkowa scenka z życia, fajna dlatego, że napisana ładnym językiem. Niewiele sajfaja. I tyle. Tematycznie do konkursu – spoko. Do piórka – w moim odczuciu nie.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Jest bardzo filmowo, a nawet hoolywoodzko, czy wręcz amerykańsko. Nie będę się zachwycał fabułą, bo jest to jednak zestaw kalk, ogranych już wielokrotnie motywów znanych z policyjnych filmów i seriali, zanurzonych w sztafażu fantastyki krótkiego zasięgu oraz okraszonych kilkoma ciekawymi (ale nie nowatorskimi) pomysłami (np. podrasowany kot).

Nie będę się również zachwycał kompozycją tekstu, bo jednak widać jakieś takie przyspieszenie i uproszczenie fabuły (zwłaszcza pod koniec), głównie wątku związanego z antagonistą. Zresztą ten wątek jest chyba najbardziej wtórny i potraktowany po macoszemu, a jego rozwiązanie zwyczajnie banalne (młody policjant, albo kot w Twoim przypadku ratuje starego wygę narażając życie i zdobywając przyjaźń i akcepatację partnera). Widać tu najlepiej, jaką krzywdę wyrządził tekstowi limit, bo zarówno relacje między "partnerami" jak i dobór czy objętość poszczególnych scen naprawdę cierpią na tym limicie.

Nie będę się zachwycał logiką przedstawionych zdarzeń, bo jak zauważyli przedmówcy, sporo tu nielogiczności, poczynając od kota myślącego jak człowiek czy kalekiego policjanta na służbie.

Ja przyszedłem tutaj chwalić styl. Kurde, serio, opowiadanie napisane jest jakby za kompem siedział amerykański pisarz sensacji. Grypsy, styl, opisy, język, rozkminki wewnętrzne bohatera, całe to policyjne entourage, oraz tzw. one-linery – to wszystko użyte i podane z taką profesjonalną swobodą, świeżością, luzem, lekkością, że nic tylko przyklasnąć.

To naprawdę świetny tekst w kategorii "znacie? lubicie? to posłuchajcie…". Czysta, wysokooktanowa rozrywka, która odpowiednio rozwinięta i dopracowana (zwłaszcza wątek bad assa) zmieści się na półce "bestsellery". Sam zastanawiam się (podobnie jak Cobold) skąd u Ciebie takie wyczucie konwencji, taki dorosły (a przy tym męski) styl i rasowe, sensacyjne zacięcie.

Umiejętnie korzystając z gotowych wzorców, zasad konwencji, schematów, chwytów i wątków gatunkowych stworzyłaś tutaj świeży i świetnie się czytający kawałek sensacyjnej fantastyki, doprawiony szczyptą emocji, wzruszenia, męskiej przyjaźni i chandlerowskiego klimatu.

Dla mnie ścisła czołówka konkursu.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Fajne są te wszystkie twisty z tym, kto jest/nie jest człowiekiem w tym opowiadaniu. Gorzej, że poszczególne sceny budowane są na mocnych popkulturowych stereotypach (np. „amerykański policjant”), co jednak wybija z immersji, nie pozwala się wczuć w bohaterów. Podobnie momenty emocjonalnych przesileń – przy takim melodramatyzmie trzeba uważać, żeby nie przekroczyć granicy niezamierzonego pastiszu. 

 

Dobry tekst.

Od razu zaciekawia, a jest napisany tak sprawnie, że czytanie jest czystą przyjemnością. Ktoś już chwalił powściągliwość narracji: rzeczywiście, świetnie pasuje do policyjnej opowieści. W stosunkowo niedługim tekście udało ci się też wykreować ciekawych bohaterów, których relacja jest motorem całego opowiadania.

Szkoda tylko, że tekst strasznie się klinuje w torach kolejnych schematów amerykańskiego kryminału. Historyjka z gatunku tych, które przewałkowano już tysiące razy, tylko że ty włożyłaś w nią dwie wyróżniające się postaci i podlałaś całość fantastyką dla zmyłki. 

Wykorzystanie hasła konkursowego: yes

 

Dzięki za udział.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka