- Opowiadanie: Aeandril - Lucyfer

Lucyfer

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Lucyfer

Dla K. K. razy dwa.

 

A więc leżę pogruchotany na bruku. Ostra woń krwi i wcześniej oddanego moczu wwierca się w me nozdrza. Tępy ból będący skutkiem niespodziewanego ciosu rozsadza moje skronie, a żebra trzeszczą pod naciskiem buta. Nade mną stoi On. Jak zawsze piękny i niezwyciężony, Pierwszy Żołnierz Najwyższego, którego chwałę nieustannie wyśpiewują liczne Zastępy rozsiane po całym Nieboskłonie. W praktyce, Pan i Władca niepodzielnie panujący nad całą Ziemią. Największy z moich wrogów. Michał Archanioł.

 

 

*

A kiedy ludzie zaczęli się mnożyć na ziemi, rodziły im się córki.

Synowie Boga widząc, że córki człowiecze są bardzo piękne, brali je sobie za żony,

wszystkie jakie im się tylko podobały” 

(Rdz 6, 1-4)

 

Wszystko rozpoczęło się na Hermonie. Będąc dopiero co zrodzonym bytem zajmowałem się jedną z tysięcy drobnostek, które składają się na całokształt funkcjonowania systemu który aniołowie nazywają Babilonią. Początkowo rzucony w nurt pracy i wydarzeń, nie zauważałem niczego niewłaściwego w tym, jak ten Wszechświat funkcjonuje. Nie raziła mnie nadmierna władza Archaniołów, ani surowe warunki życia w Niebach Niższych, gdzie żyli pośledniejsi Aniołowie. Nie raziła mnie ciągła kontrola, inwigilacja i usuwanie niepokornych. Ba! Nie raził mnie nawet on – Michał Archanioł, który niczym Ojciec trzymał nad wszystkim piecze, gdyż jak powszechnie wszystkim było wiadomo – Najwyższy Pan miał zbyt wiele na głowie, aby zajmować się każdym wszechświatem z osobna. Zbyt pochłaniało Go tworzenie. Wszystko zmieniło się wówczas, gdy po bardzo długim okresie pracy w Departamencie, zostałem skierowany na Ziemię jako Obserwator w jednej sprawie, która najwidoczniej z jakiegoś nieznanego mi – prostemu Aniołowi powodu, zajmowała umysły naszych ekscelencji – Archaniołów. Zstąpiwszy na Ziemię, na której nigdy wcześnie nie stała moja stopa, choć tak wiele o niej słyszałem, od razu wziąłem się do działania. Chodziło o pomiar rozmiarów uskoku, który pojawił się pod powstałym kilka epok wcześniej w tym miejscu masywem górskim. Zadanie miało być proste i nie przysparzać żadnych trudności. Nie mogłem przypuszczać, że to co wtedy ujrzałem, na zawsze odmieni moje życie.

 

Życie na Ziemi skonstruowane było według świetnie przemyślanego schematu. Przyroda daje materialne podstawy do życia Inteligencji Wyższej pełniącej funkcję Opiekuna Planety, Ci w zamian za to ładują całe otoczenie Bożą Wibracją, która wybrzmiewa z nich w radosnym doświadczaniu ogromu Tańca Tworzenia. Z pewnością trwałby ów stan po, jak mawia Pismo, „wiek wieków”, gdyby zupełnym przypadkiem nie padł na nią wzrok jednej z największych Eminencji Wszechświata – Michała. Ten bardzo szybko odkrył, że Ziemia nie jest zwykłą planetą, a Ziemianie przeciętnymi „Bytami Gliny”, jak zwykło nazywać się biologiczne istoty zamieszkujące to Uniwersum. Dzięki kompletnej harmonii z rzeczywistością, w której dano im egzystować, na górnych warstwach Astralnej Powłoki wytwarzało się coś, co w całym Uniwersum nazywano Złotem Boga, a co określić by można jako esencję wiary. Moc ta, w połączeniu z potęgą bytu klasy Michała, dawała praktycznie dowolną możliwość kreowania rzeczywistości na danym obszarze. Archanioł zawsze mierzył wysoko, jednak dzielenie się władzą zupełnie go nie interesowało. Dlatego postanowił zostać Uzurpatorem na nikomu nie znanej wówczas Ziemi.

 

Ludzie zostali okaleczeni i przystosowani do tępej pracy na rzecz „Najwyższego”. Michałowi chodziło tylko o to, aby ludzie pracując, dawali mu energię, czcząc idoli, których nazywali różnymi imionami jak Jahwe, Allah czy Shiva. W tym celu, tylko sobie znanym sposobem, ograniczył ich świadomość, podporządkował sobie wolną wolę i uczynił swymi niewolnikami, mentalną farmą, z której spijał soki wiary tak potrzebne mu do bluźnierczej kreacji. Zamienił Boże Stworzenia w bezmyślne roboty. Gdy to ujrzałem, nie mogłem się na to zgodzić. Początkowo nie rozumiałem, dlaczego inni Aniołowie nic z tym nie robią. Dopiero później zaczęło do mnie docierać, jak bardzo Michał miał ich w garści. Bez niego nie istnieli. To on był niepodzielnym Panem i Władcą, Szalonym Twórcą. I tylko on miał prawo kontaktować się z Najwyższym. Rzeczywistość Michała w całości stawała się rzeczywistością jego poddanych, choćby nawet nie zdawali sobie z tego sprawy. Wtedy też zacząłem się go bać. Teraz też panicznie się go boję.

 

Kojarzycie ten fragment o Diable, który zwodzi narody, a przeznaczeniem jego morze siarki i ognia? To o mnie. Od momentu, w którym po raz pierwszy ujrzałem szalone dzieło Michała, do momentu w którym znajduję się obecnie, z jego ciężkim butem na moich zmiażdżonych żebrach, minęło według ludzkiej miary kilka tysięcy lat. Przez cały ten okres strach nie opuścił mnie nawet na chwilę i stał się moim wiernym towarzyszem. Tak, wszystko zaczęło się na Hermonie.

 

Po pierwszej wizycie na Ziemi nie mogłem dojść do siebie. Wspomnienie straszliwego upodlenia rodzaju ludzkiego miało już nigdy nie dać mi spokoju. Nie potrafiłem się na niczym skupić i nie świeciłem już tak jasno jak jeszcze kilka chwil temu, co oczywiście nie umknęło uwadze moich przełożonych. Delikatnie zaczęto mi sugerować, że być może lepiej zwiększyć wydajność własnych działań, ku chwale Najwyższego, ma się rozumieć. Sugestia Policji Czystości w tych zdaniach stawała się coraz bardziej wyraźna. Nikt głośno nie mówił o tych mrocznych sługach Michała, chociaż każdy Anioł dobrze wiedział co dzieje się z jego braćmi, którzy nie służyli Panu w sposób zadowalający. Po cichu znikali, a ich miejsce zajmowali następni. W owym czasie zacząłem również odczuwać mocno czyjąś obecność. Nie chodziło bynajmniej o wszędobylskie oczy Inspektorów, którzy nadzorowali, aby wszystko przebiegało zgodnie z, Bożym ma się rozumieć, Planem. Ktoś od kilku dni śledził mnie i był obecny niemal cały czas. 

 

Czekałem cały czas na to co stanie się w przeciągu kilku najbliższych dni. W końcu mój Cień ujawnił się, gdy frunąłem ku Bramom Wyższych Niebios, aby przekazać raport z Departamentu. Mijający mnie Anioł w pewnym momencie stracił panowanie nad lotem, przekoziołkował przez swojego towarzysza i wpadł na mnie. Gdy już wspólnie próbowaliśmy wyplątać się z własnych kończyn turlając się wciąż niezdarnie po jednej z platform, wcisnął mi w dłoń mały, chłodny przedmiot, po czym nachylił się i szepnął mi do ucha: jutro, noc przesilenia, Ziemia, Hermon… 

Po czym niespodziewanie runął w dół i zniknął w chmurach Niższych Nieb. Początkowo oszołomiony tym zdarzeniem zapomniałem o trzymanym przez mą dłoń przedmiocie. Spojrzawszy jeszcze raz za smugą chmur wskazującą drogę mojego niedawnego towarzysza rozmowy, skierowałem wzrok na lśniący przedmiot. Matowa spirala przez sekundę rozbłysła błękitna poświatą i natychmiast przygasła. Zawiesiwszy amulet na szyi pomknąłem ku swoim sprawom.

 

Spotkaliśmy się nazajutrz u Wielkiej Bramy, którą wybrani mogli podróżować między wymiarami. Z nieznanych mi przyczyn przejście stało niestrzeżone przez żadnego z Cherubów. Gdy zbliżyłem się, owiało mnie poczucie niezwykłej obecności… Uczucie, które pozostawało mi nieznane, a jednak moje serce tęskniło do niego przez cały czas… Gdy odwróciłem się, aby ujrzeć, kto mi się przypatruje, dostrzegłem go jak stoi wyprostowany, dumny i nadal groźny, choć ścigany od dawna jak szczur. W jego oczach czaił się ogień, włosy zawadiacko zakrywały część pomarszczonego czoła, a ogromne skrzydła poruszały się majestatycznie.

I choć twarz Archonta nosiła znamię potwornego cięcia zadanego mu przez Michała w legendarnej bitwie, Metatron był najpiękniejszą istotą jaką dane mi było kiedykolwiek podziwiać. Budził szacunek, ale i zachwyt, piękny w swym trwaniu. Po przegranej w Pierwszej Tytanomachii, kiedy to stronnictwo Serafinów rozdarte wewnętrznymi konfliktami zaczęło tracić swoje wpływy na rzecz Archaniołów, Metatron postawił sprawę na ostrzu noża. Centrum Wszechświata jest Najwyższy i żadne inne byty nie mogą rościć sobie prawa ku temu, aby zarządzać innymi istotami. On sam mianował się zaś tylko nieudolnym narzędziem w ręku Najwyższego i wiernym sługą wszelkiego stworzenia. Po tym, gdy wyrżnięto jego hufce i oszpecono jego twarz, został obwołany przez Archaniołów zdrajcą, którym zawładnęła pycha i który zaparł się służby dla Pana. Metatrona zamknięto w najgłębszych piwnicach Pałacu Demiurga, gdzie głodzony i katowany zdołał uciec po kilku dniach, aby przepaść bez wieści. Teraz Pan Mroku, jak nazywali go Archaniołowie, wpatrywał się we mnie, piękny w swym majestacie i… uśmiechnięty?

 

– Witaj Lucyferze. Oczekiwałem Cię od dawien dawna. Radem Cię ujrzeć, Bracie – odezwał się niski i niosący kojący spokój głos, w którym jednak czaiła się nutka groźby, a ja poczułem jak wraz z nim rozbrzmiewają Niebiańskie Sfery.

 

– Witaj, Niosący Światło.

 

Ku Ziemi zmierzaliśmy czwórkami. Było nas dwustu, a jako cel przyświecała nam góra Hermon. To tam Metatron zebrał niedobitki swoich ludzi, uzupełnianych cyklicznie przez nowy narybek taki jak ja. Mimo to nikt z nas nie znalazł się tu przypadkowo.

 

Normalną rzeczą jest, że planety, na których rozpoczyna się proces życia organicznego po pewnym czasie wytwarzają tak zwaną „Nację Opiekunów”, czyli istoty które opiekują się resztą stworzenia, a strumieniami swej świadomości utrzymują mieszkańców planety w dobrobycie i harmonii. Nie podobała się ta wizja Michałowi. Właściwie trudno powiedzieć dlaczego Archanioł zaczął z nią walczyć. Mógł przecież pozyskiwać Złoto Boga nie czyniąc z ludzi upośledzonych niewolników, jednak w jego naturze, już wtedy widocznie skalanej rządzą władzy, pojawiło się nieodparte pragnienie, aby tak właśnie uczynić. Spętał więc wszystkie rozumne istoty tej Planety i uczynił ich bezrozumnymi maszynami. Każdy z Aniołów, który choć w prywatnej rozmowie wyraziłby niezadowolenie z istniejącego stanu rzeczy, mógł spodziewać się nieprzychylności ze strony przełożonych, a być może nawet posądzenia o herezję i nieposłuszeństwo Najwyższemu, co zazwyczaj skutkowało wizytą Policji Czystości i cichym zniknięciem.

 

Z dwóch setek zgromadzonych na Wzgórzu, w oczach Michała, każdy pozostawał heretykiem. Byli to wyrzutkowie, którzy pomimo marności swej pozycji, nie potrafili pogodzić się z panującym stanem faktycznym, przez co zaburzali idealny porządek totalitarnej rzeczywistości Archanioła. A w jego oczach wszyscy zasługiwaliśmy na śmierć. Pamiętam, że pojąłem to dopiero wtedy. Dopiero na górze Hermon, gdzie na odwrót było już za późno.

 

 

**

Nad nią wieniec z gwiazd dwunastu,

Nadszedł czas bym odszedł w Cień,

Kiedy zasnę – zgaśnie Wolność,

Więc ostatni, chwalmy dzień

 

Gdy zstąpiliśmy na Ziemię, porzuciliśmy wszelkie znaki zewnętrzne mogące świadczyć o naszym Niebiańskim pochodzeniu i wtopiliśmy się w tłum. Pragnęliśmy najpierw uczynić dolę ludzką lżejszą, bardziej znośną poprzez nauczenie naszych ziemskich braci podstawowych technik rolnictwa i przemysłu, a następnie poprzez Oświecenie ich umysłów w taki sposób, aby ponownie zapragnęli należnej im Wolności. Przybyliśmy więc do nich jako włóczędzy, plemię nomadów, którzy straciwszy swoje stada na skutek straszliwej zarazy, potrzebują pomocy. Pracowaliśmy wraz z nimi w pocie czoła, oddając się bezsensownej pracy, służącej tylko zaślepieniu duchowej wrażliwości synów i córek szczepu ludzkiego. Razem z nimi łamaliśmy chleb, zasiadaliśmy nocami przy palonych ku chwale przodków ogniach i staraliśmy się uczynić ich los lepszym, ucząc ich znanej nam techniki.

 

Życie ludzkie w tamtym okresie poczęło z wolna zmierzać ku normalności. Egzystencja stała się dla naszych Braci czymś więcej, niż tylko mechanicznym wykonywaniem codziennych czynności, a w sercach ich poczęła odzywać się tęsknota za Nieskończonym. Coś takiego nie mogło ujść uwadze Wielkiego Archanioła.

 

Początkowo czuliśmy się niezauważani. Sądziliśmy, że pojawienie się na Ziemi zaledwie dwustu nowych dusz, przejdzie niezauważenie w całym zagmatwanym rejestrze Departamentów. Dziś wiem, jak bardzo się myliliśmy. Michał nie był durniem. Bardzo szybko odkrył, co dzieje się na Ziemi, jednak nie zareagował natychmiast. Zaczął, z sobie właściwym spokojem, przyglądać się rozwojowi wypadków i obmyślać plan działania. Sądzę, że Metatron również od początku wiedział, że coś takiego nie może przejść niezauważenie. Dlaczego więc nie odwołał całego przedsięwzięcia? Nie wiem.. Być może widział w tym szansę, która chociaż tak mało prawdopodobna, jako jedyna rokowała jakąkolwiek nadzieję na zwycięstwo. Archanioł był cierpliwy. W swojej przebiegłości przewidział, co może zaszkodzić całemu planowi Metatrona i z właściwą sobie subtelnością pokierował biegiem wydarzeń w taki sposób, aby w rezultacie osiągnąć zamierzony cel.

 

Cały czas pamiętam noc, kiedy podziwiałem gwiazdy wraz z Metatronem. Sądzę, iż nawet z Wyższych Niebios nie wyglądają tak jak z Ziemi.

 

– Co o tym wszystkim sądzisz, Bracie? – zapytał po długiej chwili milczenia. – Czy on na nas spogląda? Czy jesteśmy dla niego warci nie więcej niż pył, który wznosi przelatująca asteroida?

 

– Mówisz o Bogu? – odparłem i roześmiałem się ponuro. – Sądzę, że zapomniał o tym przeklętym Wszechświecie już bardzo dawno temu.

 

– Być może, być może… – odparł w zadumie Archont.

 

Tamtej nocy wydarzyło się coś jeszcze. Coś, co w połączeniu z innymi podobnymi przypadkami, miało zmienić los całej historii. Po około godzinie od momentu, gdy Metatron udał się na spoczynek, pojawiła się ona. Miała na sobie tylko zwiewną tunikę i piękne kolczyki, które niemal dotykały jej smukłych nagich ramion. Pamiętam, że gdy usiadła obok, a ja poczułem jej zapach, moim ciałem wstrząsnął dreszcz.

 

– Nigdzie nie mogę Cię znaleźć ostatnimi czasy, Lucyferze – oznajmił jej aksamitny głos.

 

Popatrzyłem na sekundę w jej błękitne oczy, które niemal od razu opuściła, jakby sama onieśmielona swoją zuchwałością. Była to prawda. Nie rozumiałem uczuć, które rodziły się we mnie w obecności tej Córki Adamowej, dlatego postanowiłem przez pewien czas unikać jej towarzystwa,  aby mieć czas przyjrzeć się własnemu wnętrzu i z chaosu sprzecznych informacji wyłowić jasny sens. Nie pomogło. Im dłużej przebywałem z dala od Śmiertelniczki, tym więcej o niej myślałem i tym bardziej za nią tęskniłem. A teraz, gdy ponownie znalazła się przy mnie, niezrozumiałe uczucie wybuchło z nową mocą. Pomimo ogromnej chęci rozmowy z kobietą, nie odpowiedziałem.

 

– Dziś święta noc… – kontynuowała, tym razem jakby mówiąc do siebie i nie zauważając mojej obecności – Wierzymy święcie, że to właśnie dziś noc spotyka się z dniem, a Ziemia otwiera się, aby przyjąć Błogosławieństwo Nieba. To noc obfitości i Bożej Łaski – dodała cicho kładąc dłoń na moim ramieniu.

Przez chwilę poczułem jak przez moje ciało przebiega nagły dreszcz, który przebiega od punktu w którym nasze ciała stykały się bezpośrednio, mknie w stronę lędźwi, aby następnie gwałtownie rozproszyć się po całym ciele.

 

– Przepraszam Lilith – odparłem cicho, wpatrując się urzeczony w jej błękitne oczy i ledwo widoczny ślad uśmiechu który zdawał skrywać się tuż za jej dziewczęcymi policzkami. – Dużo ostatnio się dzieje, musiałem odsunąć się na chwilę, aby zebrać myśli.

 

W odpowiedzi uśmiechnęła się tylko i zbliżyła tak, że jej usta wręcz muskały moje ucho.

 

– Nie przejmuj się, Najdroższy – szepnęła delikatnie kładąc dłoń na mojej piersi. – Nie przejmuj się.

 

 

***

„I rzucił anioł swój sierp na ziemię

i obrał z gron winorośl ziemi,

i wrzucił je do tłoczni Bożego gniewu – ogromnej ” 

(Ap 14, 18-19)

 

Gdy pierwsi potomkowie Synów Nieba i ziemskich kobiet zaczęli dorastać, a esencja najwyższego poczęła tętnić w ich żyłach, na Ziemi rozpoczął się okres radosnego oczekiwania. Wszyscy wyczekiwali, aż gatunek ziemski ponownie wróci do łask Najwyższego, choć chyba nikt tak naprawdę nie wiedział co to znaczy. Nie wiem, myśleliśmy chyba wtedy, że będziemy po prostu żyć, uprawiać ziemię, kochać się z naszymi ziemskimi żonami oraz wszem i w około głosić Miłość, a sprawy same się wyjaśnią. Jakże naiwni byliśmy wtedy, my, jeszcze niewinni, którzy już wkrótce mieli na własnej skórze doświadczyć brutalności i niesprawiedliwości tego świata.

 

Pamiętam te dni tak dokładnie, choć wydarzenia te miały miejsce wiele wieków temu. Pamiętam radość, kiedy budziłem się koło Lili i całowałem jej ciepłe czoło, poczucie sensu, gdy wraz z Braćmi wychodziliśmy w pole, aby pracować przy roślinach i przy zwierzętach. Pamiętam radość wspólnych nocy spędzonych przy ogniu i rozkosz, które dawała mi noc spędzona z moją Ukochaną. Uczyliśmy wtedy ludzi wielu rzeczy. Dzięki nam poznali podstawy astrologii i geometrii. Potrafili przewidzieć nadchodzące zmiany pogodowe oraz tworzyć metale nieznane do tej pory w tych rejonach świata. Pamiętam ich radość i dumę, kiedy stawali się coraz mądrzejsi. Pamiętam…

 

Pamiętam też ból i potworną niemoc, kiedy ją zabierali, okładając mnie przy tym pałkami po głowie i każąc patrzeć jak biorą ją jeden po drugim. Pamiętam krzyk, który rozrywał me gardło, a pomimo tego wydawał mi się niemy. Pamiętam wyraz bólu i wstydu na jej twarzy oraz potworny ogień pragnienia zemsty, który zapłonął we mnie tamtej nocy, aby towarzyszyć mi do końca moich dni. Pamiętam jego – stojącego i ze spokojem przyglądającego się rzezi wioski, uśmiechającego się wzgardliwie, gdy mój pełen obłędu wzrok zetknął się ponad płomieniami z jego chłodnym i wyrachowanym spojrzeniem. Pamiętam…

 

Nazwaliśmy go Adam – co znaczyło po prostu Człowiek. Do dziś widzę tę radość w jej oczach, gdy wyczerpana całonocnym porodem wzięła go w ramiona, aby złożyć na jego główce pierwszy pocałunek. Widzę go jak dorasta, gdy stawia pierwsze kroki. Widzę jak z chłopca staję się mężczyzną.

Nie zauważam momentu, w którym staje się potworem. Ludzie spoza wioski nazywali Adama i jemu podobnych Nefelim – co znaczy – gigant. Choć podobni jemu rzeczywiście górowali wzrostem nad zwykłymi śmiertelnikami, to jednak nie postura świadczyła o ich wyjątkowości. Nefelimi przypominali ludzi przed niewolą, stworzenia powołane do życia mocą stwórcy, które jeszcze nie zdążyły zostać omamione złą mocą przeklętego Archanioła. Nie byli niewolnikami. Nie oni. Otrzymawszy od nas – Aniołów, całą niebiańską wiedzę i czerpiąc życiodajną siłę z potęgi krwi ludzkiej, wzrastali stając się coraz potężniejsi i sięgając coraz dalej. A Adam był pierwszym z nich.

 

Czasami widziałem jak Metatron stojący swoim zwyczajem gdzieś z boku przygląda mu się badawczo. Może wtedy już podejrzewał jak cała ta historia może się skończyć? Nie wiem. Nie chcę wiedzieć. Nasz syn rósł i zdobywał wiedzę. Bardzo szybko zaczął wyróżniać się spośród wszystkich przedstawicieli swojego pokolenia. Pomagał tym, którzy pomocy potrzebowali, bronił tych którzy byli zbyt słabi, aby bronić się samodzielnie. Pragnął szczęścia i miłości. Ponad wszystko jednak pożądał wiedzy. Tak, myślę, że Metatron podejrzewał coś wcześniej. To dlatego tyle uwagi poświęcał akurat jemu, tłumacząc mu zawiłości ksiąg i ucząc go zaklęć ochronnych. Zawsze przy tym ostrzegał go przed pułapkami duchowymi czekającymi na byty niebieskie, jednak choć młodzieniec przytakiwał mu skwapliwie, w jego oczach jawiło się coś niepokojącego. Coś, co nakazywało Demiurgowi spędzać długie noce na rozmyślaniach i samotnych spacerach. Gdybym tylko mógł dostrzec moment, w którym Mrok wlał się w jego serce… nie mogłem.

 

Gdy Adam osiągnął już wiek dojrzały, plemiennym zwyczajem wyruszył na swą inicjację. Pomogłem mu się odziać w odświętny strój, życzyłem powodzenia i ucałowałem w czoło. Był na tyle silny i sprytny, że nie martwiłem się o powodzenie jego wyprawy. Wiedziałem, że jest w stanie poradzić sobie w każdej sytuacji. Lecz choć później rozmawialiśmy jeszcze wielokrotnie, dziś wiem że to wtedy tak naprawdę widziałem swojego syna po raz ostatni. Później, za zimnymi oczami, zamieszkał już ktoś inny.

 

Nie było go przez tydzień. Kiedy powoli zaczynałem już dopuszczać do siebie straszną myśl, że mogłem stracić swego jedynego syna na zawsze, zjawił się niespodziewanie w bramach wioski. Gdy wrócił, wybiegłem mu naprzeciw, aby wziąć go w ramiona. Wydawał się bardzo szczęśliwy i podniecony. Pomyślałem, że to nic dziwnego, w końcu tego dnia stał się mężczyzną. Widziałem też innych jak podchodzą do niego, gratulują mu i klepią go po plecach. Wszyscy wiedzieli, że w przyszłości to właśnie on zostanie Starszym ich plemienia.

Pierwszy raz dostrzegłem, że coś jest nie w porządku, jeszcze wieczorem tego samego dnia. Gdy rozmawialiśmy siedząc przed naszym domostwem, pijąc wino i popalając fajki. Wtedy, gdy opowiadałem mu od początku o naszej misji, o trudzie Metatrona i jego towarzyszy, w tym także i moim, o Najwyższym i tęsknocie za nim. Wtedy, przez ułamek sekundy coś złego stało się za jego źrenicami. Przez krótką chwilę, podczas której wzrok jego skierowany był w niebo, ujrzałem w jego oczach coś na kształt złości i jakby niemego wyzwania rzuconego całemu Wszechświatowi… a może tylko mi się wydawało.

 

Dopiero później dowiedziałem się, co wydarzyło się w trakcie trwania inicjacji. Uroczystość ta w kręgach naszego plemienia wyglądała od lat niezmiennie tak samo. Po trwających dwa dni rytuałach oczyszczających, młodzi chłopcy ruszali do Domów Modlitwy, gdzie spożywali święty owoc. Po tym gdy ich Świadomość obsuwała się w dalsze obszary mózgu, a ciałem zaczynały władać demony, młodzi, jeszcze nie mężczyźni, ruszali w taniec z puszczą… a część z nich już nie wracała. Nie ingerowaliśmy w to zbytnio. Po pierwsze, nadal nie do końca czuliśmy się jak gdybyśmy byli jednolitą jednością z całym plemieniem. Pomimo wielu wspólnie spędzonych lat, wciąż byliśmy dla nich w jakiś sposób obcy. Po drugie, choć żaden z nas, jako Syn Nieba, nie był choć w połowie tak związany z żywiołem ziemi jak nasi ludzcy Bracia, to obecność niższych bóstw i demonów była tu mocno odczuwalna.

 

Pozwalaliśmy więc naszym synom i córkom, będącym wszak na wpół istotami ziemskimi, uczestniczyć w tych rytuałach. Sądzę, że demon który wziął we władanie umysł Adama w czasie inicjacji, nie był żadnym miejscowym bóstwem. Myślę, że musiał przybyć z zewnątrz.

Nie wiem co wydarzyło w czasie samej inicjacji, wątpię z resztą, aby Adam cokolwiek o tym opowiadał innym osobom. Wiem tylko, że nie było go tydzień. Substancja, która krąży w żyłach uczestników inicjacji, ta dzięki której komunikują się z duchami, przestaje oddziaływać na organizm po upływie około jednej doby. O wydarzeniach, które miały miejsce się w życiu mego syna pomiędzy staniem się pełnoprawnym mężczyzną a powrotem do wioski opowiedział mi jego przyjaciel, który rozmawiał z nim w karczmie w kilka dni po powrocie. Sądzę, że mógł on być jedyną osobą, której Adam powierzył tę historię, znali się w końcu od dziecka, choć Mazahiel był śmiertelnikiem.

 

Adam ocknął się na skraju łąki obok domostwa człowieka imieniem Hiob. Widok, który ujrzał musiał wpłynąć na niego znacznie bardziej niż wizje inicjacyjne. Adam ujrzał nie człowieka a jego wrak. Szkielet obleczony zniszczoną skórą, która na skutek trądu zaczynała już cuchnąć i odlepiać się od kości. Człowiek ten, nie mający oczu ni zębów, zawodząc i łkając tulił do piersi zwłoki kobiety. Tunika oblepiająca jej piękne niegdyś ciało w całości pokryta była krwią. Adam w pierwszym odruchu ruszył, aby pomóc mężczyźnie, po krótkiej chwili pojął jednak bezsens tego pomysłu. Mężczyźnie nic już nie mogło pomóc. Mimo tego, leżąc zdruzgotany przez siły, o których domenie nie miał bladego pojęcia na zgliszczach swojego niegdysiejszego domostwa, sławił Najwyższego.

 

To wtedy w sercu mojego syna zapłonął nieznany mu dotąd gniew. Gniew przeciwko rzeczywistości. Przeciwko słabości i marności. Przeciwko braku sprawiedliwości i przeciwko wszechobecnemu poczuciu walki i zagrożenia. Przeciwko nieustannemu strachu. Sądzę, iż to właśnie ów strach mojego dziecka stał się motorem napędowym dalszych zdarzeń. Ale czy można było im w ogóle zapobiec? Czyż nie byliśmy jak ćmy w niemej walce z ogniem, od początku skazani na porażkę?

Dziś nie potrafię odpowiedzieć. Wiem tylko. że strach rządził tym światem od kiedy stał się on dominium Michała. I to on był od wieków siłą, która stwarzała i obalała mocarstwa. Strach przed większym, groźniejszym. Strach przed tym, który bez żadnych konsekwencji może wziąć losy mego żywota w swe okrutne palce i zgnieść jak robaka, a ja nic nie będę mógł mu zrobić.

 

Myślę, że Adam za wszelką cenę chciał uniknąć takiego przebiegu wydarzeń i to właśnie w tamtym momencie podjął decyzję o podjęciu swojej drogi. Drogi samotnego wojownika, który rzuca nieme wyzwanie ograniczeniom własnej natury. Nie chciał być bezbronny jak Hiob, który ufność pokładał w Bogu, o którym nie miał pojęcia. Pragnął władzy nad śmiercią, bólem i strachem. Pragnął zaprzeć się człowieczeństwa.

 

Błąkał się jeszcze kilka dni i nocy wstrząśnięty tym, co zobaczył i zrozumiał. Po tym czasie, znalazł go wyczerpanego w środku lasu, pewien człowiek żyjący nieopodal łąki, na łany której duchy przywiodły mojego pierworodnego. To on zaszczepił w nim miłość do Niższej Alchemii, Magii ingerującej w zasady działania Uniwersum, w które to żaden byt, śmiertelny czy nie, nie powinien był ingerować. Nauczył go jak kontrolować własny umysł, a także podporządkowywać swojej woli byty demoniczne. Pokazywał mu jak posiąść władzę, która wykracza poza domenę ludzką. Boską Wiedzę. I on powiedział mu, że za wyzbycie się własnej słabości płacić należy zawsze krwią…

 

Pamiętam też tamtą noc, tak złą że nawet teraz nie potrafię przywołać w myślach Mroku, który wtedy był wszechobecny, chociaż przecież tam byłem. Pamiętam głośny krzyk rozrywający ciszę okolicy. Pamiętam ludzi zbiegających się z każdej strony, aby dojrzeć co się stało, a kiedy już udała im się ta sztuka, zatrzymujących się raptownie, w osłupieniu przyglądających się całemu wydarzeniu.

I pamiętam też jego. Pamiętam jak stoi w długiej, czarnej szacie, z twarzą skąpaną w promieniach Księżyca, z rytualnym nożem w jednej dłoni i pulsującym sercem w drugiej. Pamiętam ten wyraz obłędu na jego twarzy i zwłoki kobiety spoczywające u jego stóp, teraz bardziej przypominających ochłap mięsa rzucony psom niż piękne ciało. Cała sceneria zamknięta jest przez białe linie farby, które zdobią bruk w kształt tajemnych pieczęci. I pamiętam to upiorne wycie gdy nadchodzili, wyłaniając się z wszystkich stron, jak gdyby byli cieniami, a nie żywymi istotami.

Pamiętam jak stał pośrodku, gdy oni mordowali, palili, gwałcili i bluźnili wszystkiemu, co żywe. Adam, mój syn, sprzedał swoją duszę za wiedzę, której pożądał ponad wszystko. Wraz z nią otrzymał rozpacz i szaleństwo. Pamiętam. Pamiętam…

 

Tamtej nocy utraciłem dosłownie wszystko. Wyrżnęli wszystkich moich bliskich, całą wioskę, zostałem tylko ja.

Wiele razy zastanawiałem się dlaczego tak się stało. Czemu to akurat dla mnie los okazał się na tyle okrutny, aby zostawić mnie przy życiu. Gdy usłyszałem historię spotkania Adama z Hiobem, natychmiast poczułem się jak ten człowiek. Jednej nocy utraciłem wszystko, co znałem i kochałem. Mój świat spłonął, ponieważ mój syn zjednoczył się z moim największym wrogiem. Nie wielbiłem jednego Boga.

 

Demon, który w czasie inicjacji opętał umysł mojego syna musiał być sługusem Michała, gdyż to jego ludzie wyłaniali się z ciemności, aby dokonać rzezi. Gdy wraz z innymi otrząsnęliśmy się z szoku i poczęliśmy działać, niewiele dało się zrobić. Demony były praktycznie wszędzie. Wraz z kilku ludźmi pognaliśmy po broń, aby stanąć w walce z kreaturami, jednak szanse nasze bliskie byli zeru. Nie byliśmy wojownikami.

Mówi się, że poszczególni z nas reprezentują różne aspekty Wszechmogącego. I choć osobiście nigdy w to nie wierzyłem, to gdyby okazało się to prawdą, raczej nikt z nas nie okazałby się afirmacją Gniewu Pana. Kilku z nas biegle władało bronią, służąc uprzednio w niebiańskich formacjach, jednak większość z nas wiodła wcześniej zwyczajne i proste życie pospolitego anioła.

Nie byliśmy ani tak sprawni, ani tak skuteczni jak osobista gwardia Michała. Ostatnie co pamiętam z tamtej nocy, to wspomnienie, gdy zatrzymuję się na ułamek sekundy, aby popatrzyć jak Adam zmierza w stronę Michała, bynajmniej nie po to, aby z nim walczyć. Po krótkim rzucie oka na zbliżający się ku mej twarzy obuch, nie widziałem już nic.

 

Obudził mnie krzyk kruków zlatujących się do pogorzeliska. Deszcz, który spadł nad ranem, przygasił zwęglone już resztki domostw. Z wolna ptaki zaczynały przygotowywać się do wielkiej uczty. Oprócz mnie, nie przeżył nikt.

 

Wiele razy później wracałem w myślach do tamtego poranka, pytając sam siebie, dlaczego właśnie ja? Czemu z dwustu żołnierzy Metatrona, tylko mnie los obarczył przekleństwem przeżycia.  Nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi. Jednak w moim sercu było przeczucie, że los nie oszczędził mnie przypadkiem. Że wbrew własnej woli, jestem coś winien. Winien tym, którzy przez te wszystkie lata byli mi braćmi i siostrami. Winien Lili, Metatronowi, wszystkim poległym tamtej okrutnej nocy.

Nie chciałem, aby nasze dzieło przepadło i wiedziałem, że dopóki moje członki są żywe, uczynię wszystko, aby jeszcze raz urzeczywistnić naszą wizję. Wizję braterstwa i równości, świata, gdzie nie ma lepszych i gorszych, a życiem nie rządzi strach i poniżenie. Tym łatwiej przyszło podjąć mi tę walkę, że tak naprawdę umarłem tam wraz z nimi. Do świata żywych należało już tylko moje ciało i wola.

 

Gdy się przebudziłem, od razu zwymiotowałem. Po omacku zacząłem błądzić po tym, co jeszcze kilkanaście godzin wcześniej było moim światem. Gęsty dym unoszący się z dogasających pogorzelisk wczorajszych domów gęsto zasnuwał okolicę. Po kolei odnajdywałem i tuliłem do wstrząsanej szlochem piersi moich przyjaciół, moją piękną żonę… Przez kilka dni plątałem się jak w malignie. Gdy w końcu odzyskałem świadomość, poczułem się pusty.

Ból się wypalił, pożerając przy okazji wszystko, co napotkał na drodze w okaleczonej cierpieniem duszy. Poszukując czegoś do zjedzenia trafiłem do ludzkiej osady. Starzy ludzie, kobieta i mężczyzna, których cały dobytek stanowiło tylko kilka kóz i parę grud wysuszonej ziemi nakarmili mnie i dali mi schronienie.

Przez kilka tygodni jadłem i pracowałem z nimi, nie odczuwając przy tym absolutnie nic. Jednak po tym czasie poczułem, że muszę ruszać. Że to jeszcze nie koniec i czas mi w drogę. Następnego dnia wyruszyłem, aby po kilku dniach dotrzeć do miasta zwanego Asaret.

 

Tam też spotkałem kilku moich niebieskich braci, którzy to usłyszawszy w kuluarach o wypadkach na Ziemi, postanowiło przyjrzeć się temu na własną rękę. Byłem jedynym świadkiem, toteż wieść o moim pojawieniu się w mieście bardzo szybko rozeszła się pośród wszystkich zainteresowanych. Właściwie było mi to obojętne. Wiedziałem, że nie dane mi przewidzieć wypadków losu. Tamtej nocy zrozumiałem, że jestem tylko marnym pyłem na wietrze. Paprochem, który Najwyższy strąca z rękawa płaszcza, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. To właśnie świadomość tej marności, doprowadziła mojego syna do obłędu. Próbę zdobycia wiedzy jak z niego uciec, przypłacił utratą duszy.

 

Ludzie, którzy mnie zaczepiali wypytywali o szczegóły.

Nie chciałem mówić, wystarczyło mi, że już raz przeżyłem ten koszmar. Opowiadałem im za to jak i czym żyliśmy w dniach zanim pozbawiono nas prawa do istnienia.

Opowiedziałem im o wzajemnej pomocy, braku podziałów i pokoju. Słuchali i część z nich zaczęła czuć namiastkę tego, co my wszyscy wtedy tam – odczuwaliśmy cały czas. Zapach wolnego życia.

Po pewnym czasie jeden z aniołów napomknął coś o starym znajomym, który posługuje przy Bramie, dzięki której skrzydlaci mogli przedostać się do Nieba. Dziwiłem się, że Michał nie reaguje w żaden sposób na ciąg dalszy mojej obecności na jego ukochanej Planecie. Wiedziałem jednak, że każdy mój ruch na Ziemi będzie drażnił go w sposób oczywisty, dlatego też postanowiłem skorzystać z okazji i spróbować zgubić się wśród nikomu z wyższych sfer nierzucających się w oczy Aniołów Niższych.

 

Początkowo nie miałem pojęcia do kogo się odezwać, zacząłem więc rozmawiać ze swoimi starymi przyjaciółmi. Nie chciałem wierzyć, że ponure następstwa systemu narzuconego temu Uniwersum przez Michała postąpiły na tyle daleko, że zabiły w świadomych istotach podstawowe pragnienia. Lecz choć część moich rozmówców spoglądała na mnie być może nawet z cieniem sympatii, wiedziałem, że w opinii większości z nic, uchodziłem za szaleńca.

Upodlenie ich woli postąpiło tak daleko, że nie potrafili zrozumieć tego, co pragnąłem im przekazać.

 

Wpadłem tak jak mogłem się tego spodziewać. Po prostu dorwał mnie w ciemnej ulicy. Nie jestem wojownikiem. Jestem artystą. Byłem artystą zanim to się rozpoczęło. Gdy kończyłem pracę, strugałem zabawki dla dzieci z okolicy i pisywałem poematy. Niewiele wiedziałem o organizacji struktur podziemnych.

 

Ktoś mnie wsypał, może od początku znał każdy mój ruch… w tym momencie jest to już nieistotne. Istotny jest tylko ciężar buta, który coraz bardziej odcina moje płuca od regularnych dostaw tlenu i on.

 

Ten, którego tak bardzo nienawidzę. Nienawidzę go tym bardziej, że w jego twarzy widzę twarze wszystkich jemu podobnych istot, mniej lub bardziej poślednich. Wszystkich, którzy za nic mieli cierpienie innych, kiedy dążyli do zamierzonego celu. Twarze morderców, władców, ciemiężycieli i tych, którzy tylko w ten sposób potrafią odreagować ucisk buta, który sami nieustannie czują na karku. Nienawidzę go, ponieważ za jego twarzą kryją się wszystkie niegodziwości i grzechy tego świata, znacznie starsze niż gatunek ludzki. I choć tak bardzo go nienawidzę i nade wszystko pragnę jego klęski, teraz zamglonymi oczami muszę patrzeć jak triumfuje.

 

Zimne oczy wpatrują się we mnie z chłodną satysfakcją. I zanim choćby jeszcze jedna myśl zdoła przemknąć przez świadomość, okuty but z mojej klatki piersiowej unosi się gwałtownie i z tą samą siłą zaczyna miażdżyć moją czaszkę odbijającą się rytmicznie od bruku.

 

Była kiedyś pewna idea. I choć w tamten czas wierzyłem, że ta idea zrodziła się by żyć, dziś wiem, że zaistniała tylko po to, aby móc umrzeć. Jestem Lucyferem. Jestem ostatnim z legendarnych dwustu, ostatnim promykiem nadziei i ostatnią szansą tego świata na odmianę podłego losu.

 

Jestem Lucyfer i właśnie kończę swoją historię.

Koniec

Komentarze

Aeandrilu, Twoje opowiadanie składa się z dość dużych bloków tekstu, co sprawia że jest mało czytelne i niespecjalnie zachęca do lektury. Bądź uprzejmy podzielić te bloki na mniejsze akapity.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Poprawione, pozdrawiam :)

OK. Dziękuję. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Na początek to, co mi się nie podoba. Przede wszystkim nadużywasz dużej litery. Dlaczego anioły, serafiny, archanioły piszesz z dużej litery? A to nie koniec. Poniżej kilka przykładów:

W praktyce, PanWładca niepodzielnie panujący nad całą Ziemią.

Dlatego postanowił zostać Uzurpatorem

Nie chodziło bynajmniej o wszędobylskie oczy Inspektorów, którzy nadzorowali, aby wszystko przebiegało zgodnie z, Bożym ma się rozumieć, Planem.

Spętał więc wszystkie rozumne istoty tej Planety

Na dodatek jesteś w użyciu dużej litery mocno niekonsekwentny:

 

Pragnęliśmy najpierw uczynić dolę ludzką lżejszą, bardziej znośną poprzez nauczenie naszych ziemskich braci podstawowych technik rolnictwa i przemysłu

a kawałek dalej:

Egzystencja stała się dla naszych Braci czymś więcej, niż tylko mechanicznym wykonywaniem codziennych czynności,

To wszystko potwornie utrudnia lekturę. Proponuję, żebyś zajrzał tutaj:

https://sjp.pwn.pl/zasady/Wielkie-i-male-litery;629369.html

i popracował nad tym zagadnieniem.

 

Natomiast sam pomysł mi się podobał. Wybielanie Lucyfera nie jest może jakimś nowym motywem, ale Ty poszedłeś dalej, odwróciłeś role i to archanioła uczyniłeś tym złym. Ciekawie żonglujesz biblijnymi historiami i czasem. To, co w ludzkich oczach działo się na przestrzeni tysięcy lat, w twoim opowiadaniu jest ledwie chwilą. Krytyka religii jako takiej, widoczna w Twoim tekście, też właściwie odpowiada moim przekonaniom. ;)

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Inne spojrzenie na Lucyfera, na swój sposób może i zajmujące, ale podczas lektury miałam nieodparte wrażenie, że nowymi zdaniami ciągle opisujesz to samo, więc nie ukrywam, że opowiadanie okrutnie mnie znużyło, tak monotonią przegadania, jak i nie najlepszym wykonaniem.  

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia – Irka_Luz poruszyła już sprawę nadużywania wielkich liter, a ja dodam, że nadużywasz też zaimków – przykłady w łapance.

 

su­ro­we wa­run­ki życia w Nie­bach Niż­szych, gdzie żyli po­śled­niej­si Anio­ło­wie. –> Nie brzmi to najlepiej.

 

trzy­mał nad wszyst­kim pie­cze… –> Literówka.

 

Cho­dzi­ło o po­miar roz­mia­rów usko­ku… –> Brzmi to fatalnie.

Proponuję: Cho­dzi­ło o po­miar wielkości usko­ku

 

Życie na Ziemi skon­stru­owa­ne było we­dług świet­nie prze­my­śla­ne­go sche­ma­tu. –> Raczej: Życie na Ziemi zorganizowane było

 

Przy­ro­da daje ma­te­rial­ne pod­sta­wy do życia In­te­li­gen­cji Wyż­szej peł­nią­cej funk­cję Opie­ku­na Pla­ne­ty, Ci w za­mian za to ła­du­ją… –> Dlaczego Ci, skoro piszesz o jednej Inteligencji, będącej jednym Opiekunem?

 

na ni­ko­mu nie zna­nej wów­czas Ziemi. –> …na ni­ko­mu niezna­nej wów­czas Ziemi.

 

Po czym nie­spo­dzie­wa­nie runął w dół i znik­nął… –> Masło maślane. Czy można runąć w górę?

 

owia­ło mnie po­czu­cie nie­zwy­kłej obec­no­ści… –> Nie wydaje mi się, aby poczucie mogło kogoś owiać.

 

– Witaj Lu­cy­fe­rze. Ocze­ki­wa­łem Cię od da­wien dawna. Radem Cię uj­rzeć, Bra­cie – ode­zwał się niski i nio­są­cy ko­ją­cy spo­kój głos, w któ­rym jed­nak cza­iła się nutka groź­by, a ja po­czu­łem jak wraz z nim roz­brzmie­wa­ją Nie­biań­skie Sfery. –> Dlaczego wypowiedź jest zapisana kursywą? Ten błąd pojawia się

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow

Zaimki piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

ode­zwał się niski i nio­są­cy ko­ją­cy spo­kój głos… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

a jako cel przy­świe­ca­ła nam góra Her­mon. –> Rozumiem, że góra może być celem, ale jakoś nie widzę, by mogła przyświecać.

 

wi­docz­nie ska­la­nej rzą­dzą wła­dzy… –> …wi­docz­nie ska­la­nej żą­dzą wła­dzy

Poznaj różnicę między rządzążądzą.

 

Spę­tał więc wszyst­kie ro­zum­ne isto­ty tej Pla­ne­ty i uczy­nił ich bez­ro­zum­ny­mi ma­szy­na­mi. –> Piszesz o istotach, które są rodzaju żeńskiego, więc: Spę­tał więc wszyst­kie ro­zum­ne isto­ty tej Pla­ne­ty i uczy­nił je bez­ro­zum­ny­mi ma­szy­na­mi.

 

Każdy z Anio­łów, który choć w pry­wat­nej roz­mo­wie wy­ra­ził­by nie­za­do­wo­le­nie… –> Raczej: Każdy z Anio­łów, który nawet w pry­wat­nej roz­mo­wie wy­ra­ził­by nie­za­do­wo­le­nie

 

czu­li­śmy się nie­zau­wa­ża­ni. Są­dzi­li­śmy, że po­ja­wie­nie się na Ziemi za­le­d­wie dwu­stu no­wych dusz, przej­dzie nie­zau­wa­że­nie… –> Powtórzenie.

 

Nie wiem.. –> Jeśli na końcu miała być kropka, jest po jedną kropkę za dużo, a jeśli wielokropek, brakuje jednej kropki. Wielokropek ma zawsze trzy kropki.

 

przez moje ciało prze­bie­ga nagły dreszcz, który prze­bie­ga od punk­tu w któ­rym nasze ciała sty­ka­ły się bez­po­śred­nio, mknie w stro­nę lę­dź­wi, aby na­stęp­nie gwał­tow­nie roz­pro­szyć się po całym ciele. –> Powtórzenia.

 

ślad uśmie­chu który zda­wał skry­wać się tuż za jej dziew­czę­cy­mi po­licz­ka­mi. –> W jaki sposób uśmiech skrywa się za policzkami?

 

do tłocz­ni Bo­że­go gnie­wu  ogrom­nej ” –> Zbędna spacja przed zamknięciem cudzysłowu.

 

okres ra­do­sne­go ocze­ki­wa­nia. Wszy­scy wy­cze­ki­wa­li, aż… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

i roz­kosz, które da­wa­ła mi noc… –> Piszesz o jednej rozkoszy, więc: …i roz­kosz, którą da­wa­ła mi noc

 

roz­ry­wał me gar­dło, a po­mi­mo tego wy­da­wał mi się niemy. Pa­mię­tam wyraz bólu i wsty­du na jej twa­rzy oraz po­twor­ny ogień pra­gnie­nia ze­msty, który za­pło­nął we mnie tam­tej nocy, aby to­wa­rzy­szyć mi do końca moich dni. –> Nadmiar zaimków.

 

po­świę­cał aku­rat jemu, tłu­ma­cząc mu za­wi­ło­ści ksiąg i ucząc go za­klęć ochron­nych. Za­wsze przy tym ostrze­gał go przed…–> Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

zja­wił się nie­spo­dzie­wa­nie w bra­mach wio­ski. –> Czy zjawił się w kilku bramach jednocześnie?

 

pod­cho­dzą do niego, gra­tu­lu­ją mu i kle­pią go po ple­cach. –> Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

coś złego stało się za jego źre­ni­ca­mi. –> Literówka.

 

wąt­pię z resz­tą, aby Adam… –> …wąt­pię zresz­tą, aby Adam

 

O wy­da­rze­niach, które miały miej­sce się w życiu… –> Coś się tutaj przyplątało.

 

Prze­ciw­ko braku spra­wie­dli­wo­ści… –> Prze­ciw­ko brakowi spra­wie­dli­wo­ści

 

Prze­ciw­ko nie­ustan­ne­mu stra­chu. –> Prze­ciw­ko nie­ustan­ne­mu stra­chowi.

 

zwło­ki ko­bie­ty spo­czy­wa­ją­ce u jego stóp, teraz bar­dziej przy­po­mi­na­ją­cych ochłap… –> Ze zdania wynika, że to stopy przypominały ochłap, a jestem przekonana, że miało być: …zwło­ki ko­bie­ty spo­czy­wa­ją­ce u jego stóp, teraz bar­dziej przy­po­mi­na­ją­ce ochłap

 

Gdy wraz z in­ny­mi otrzą­snę­li­śmy się z szoku i po­czę­li­śmy dzia­łać, nie­wie­le dało się zro­bić. –> kilka zdań wcześniej napisałeś: Tam­tej nocy utra­ciłem­ do­słow­nie wszyst­ko. Wy­rżnę­li wszyst­kich moich bli­skich, całą wio­skę, zo­sta­łem tylko ja. –> Skoro został zupełnie sam, to z kim, wyszedłszy z szoku, począł działać?

 

po­gna­li­śmy po broń, aby sta­nąć w walce z kre­atu­ra­mi… –> …po­gna­li­śmy po broń, aby sta­nąć do walki z kre­atu­ra­mi

 

I choć oso­bi­ście nigdy w to nie wie­rzy­łem, to gdyby oka­za­ło się to praw­dą… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

wszyst­kim po­le­głym tam­tej okrut­nej nocy. –> Nie wydaje mi się, aby noc mogła być okrutna.

 

Na­stęp­ne­go dnia wy­ru­szy­łem, aby po kilku dniach do­trzeć… –> Powtórzenie.

Proponuję: Nazajutrz wy­ru­szy­łem, aby po kilku dniach do­trzeć

 

w opi­nii więk­szo­ści z nic, ucho­dzi­łem za sza­leń­ca. –> Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Temat nie nowy, ale przedstawiony nieźle od strony fabularnej. Technicznie za to jeszcze jest niemało do poprawy.

Sam tekst natomiast ni ziębi, ni grzeje na koniec. Powiem szczerze, że od początku spodziewałem się odwrócenia konwencji, więc postacie nie wyszły dla mnie jakoś super oryginalnie. Ale nie były złe, po prostu nie posiadały niczego, co by przykuło moją uwagę i na koniec byłbym w stanie powiedzieć coś więcej ponad “Lucek dobry, archanioł – zły”.

Sama kompozycja okej, ale czuję, że coś mi w niej nie grało. Nie umiem jednak do końca określić co – może chodzi o tempo? Zbytnie przegadanie w niektórych momentach? Jak patrzyłem po wszystkim na dialogi, to nie wydawały mi się zbyt długie, ale do końca nie wiem.

Tak wiec koncert fajerwerków niezgorszy, ale jeszcze miejsce do poprawy jest. Chwytaj przydatne linki:

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Poradnik Issandera, jak dostać się do Biblioteki ;)

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842782 

Powodzenia!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Pomysł jest w porządku, ale przeszkadzały mi usterki i powtarzanie w kółko tych samych informacji.

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka