– Jedzie. Teraz spokojnie, Zośka. Pełne skupienie.
Ofiara nadjeżdżała północnym traktem. Słońce chyliło się ku zachodowi. Powoli. Bardzo powoli. Wolno wlokło się słońce tak jak i klacz Nieznajomego.
To był taki spokojny dzień. Ponury, ale jednak spokojny.
– No ja nie wiem, Postrach. Nie wygląda mi no na majętnego zbytnio. Koń jakiś lichy, chyba dużo na nim przejechał, miecz jak jakiś czubek na plecach i do tego chyba nawet nie jest wykończony jakoś ładnie, a co dopiero drogo. I czemu on tak wolno jedzie? I o tej porze? Zmierzch za pasem, a ten wyrusza.
– Stul już pysk, Zośka. Przez to twoje gadanie już nam trzech w ciągu dwóch ostatnich tygodni uciekło. Jeszcze słowo, a następnym razem w burdelu przypomnę ci ten moment. Przy wszystkich panienkach!
– Tylko spróbuj, a jak ci zaraz…
– Morda w kubeł obydwoje! – odezwał się trzeci głos – Zaraz was usłyszy i spieprzy nam albo straż zawoła. Jeszcze tego brakowało.
Jak na komendę wszyscy zamilkli, a jedynym dźwiękiem jaki niósł się po utartym szlaku był odgłos podków konia, obijających się o ziemię.
Zośka napiął kuszę i zaczął mierzyć w stronę ofiary ich dzisiejszej zbrodni. Miała ona być niejakim sponsorem ich następnych kilku dni w gospodzie i – jeżeli się poszczęści – w burdelu.
Plan był przedni, dzięki niemu, od kilku tygodni mogli się dobrze bawić, gdy tylko mieli na to ochotę, atakowali samotnych wędrownych poprzez strzał z kuszy wprost w konia, a ten, zrzucając jeźdźca na bruk, dopełniał zbrodni.
Jeżeli ofiara stawiała się to bili ją dotkliwie, ale nigdy śmiertelnie. Nie byli, aż tak odważni. Cała czwórka nie miała żon i dzieci.
Po prawdzie, gdyby nagle zniknęli to nie byłoby nikogo kto by ich opłakał. Dlatego też, nikt nie zwracał na nich uwagi, gdy wymykali się godzinę przed zmrokiem i wracali kilka godzin później.
Ofiara nadjechała. Odległość, jaka ich dzieliła od niej, była zdaniem Zośki, przedobra.
Postrach uśmiechnął się paskudnie, a trzeci, nie zapamiętany nawet z imienia, zacierał już ręce.
Świst strzały przebił spokojne powietrze i bezpowrotnie zabił ciszę, dyktowaną tupnięciami konia.
Zabił spokój podróży przypadkowego jeźdźca.
Ale sam bełt nie zranił ani go, ani zwierzęcia.
– Tylko ty Zośka pacanie potrafisz nie trafić z kuszy z takiej odległości!
– Nie może być, jeszcze nigdy nie chybiłem… To psia mać niemożliwe. Co teraz zrobimy?
– Improwizujemy.
Z krzaków, towarzyszących drodze od wieków, wyskoczyło czterech mężczyzn. Dwóch rosłych i dwóch chudych. Kuszę trzymał jeden z rosłych i nie zdawało się, aby miał zacząć ją przeładowywać. Poza nią mieli jeszcze nóż, który dumnie dzierżył w prawej ręce, obdarty, chudy łachudra. Był to ten, który przemówił:
– Oddawaj konia i sakiewkę.
Nieznajomy zatrzymał zwierzę i odpowiedział:
– Właśnie go używam. A sakiewkę potrzebuję na owies dla niego i jedzenie dla mnie.
– Schodź z niego. Nie będziemy przecież robić tutaj scen. Życie ci nie miłe?
Jeździec objął wzrokiem całą czwórkę. Byli do siebie podobni w biedzie i jako bracia zbrodni. Źle patrzyło im z oczu.
– A wam? – odrzekł zimno.
Przemawiający roześmiał się, ale jego kompania nie zawtórowała mu w tym, co go nieco rozzłościło.
I nadało to całej sytuacji nieco innego wyrazu.
Powietrze zawibrowało prawie nie zauważalnie.
– Szefie, puśćmy może go. Jakiś niemrawy się wydaje, może toć to chory na jakąś zarazę. – powiedział Postrach.
– Teraz to dużo tego się panoszy wszędzie. Łatwo co to złapać – dodał od siebie Zośka. Czwarty mężczyzna wzruszył ramionami.
– Morda wszyscy! A ty schodź, chyba że chcesz, żebym wbił ten sztylet najpierw kobyle, a potem tobie, co?
– Nie dotykaj tego konia. – odpowiedział spokojnie i na pozór posłusznie zeskoczył na ziemię.
– Dawaj uzdę. – Nieznajomy postąpił zgodnie z poleceniem. – I miecz. – zawahał się, ale po chwili oddał go oprawcom z ledwie widocznym uśmiechem na twarzy.
Trójka mężczyzn odeszła przetrzepać juki, a jemu polecili stanąć z boku. Na Zośkę przypadł zaszczyt przeszukania go.
Wyciągnął niepewnie ręce i zawahał się, a po chwili jego ręka znalazła się blisko kieszeni Nieznajomego. Za blisko.
– Nie dotykaj mnie. – rzekł Nieznajomy.
– J… Jasne. Ale jak masz mieszek to oddaj. No go. Ten no. Sam.
– W porządku.
Sięgnął za pazuchę i wyciągnął zzań brzęczący mieszek.
Wyciągnął prawą rękę przed siebie mieszkiem do dołu.
– Bierz.
Zośka powoli wyciągał rękę w jego stronę.
Jeździec upuścił mieszek na ziemię i w tym samym momencie jego rękę spowiła smuga czarnej mgły.
Miecz wyleciał z pochwy i z prędkością światła pojawił się w ręce rzekomej ofiary napadu, wydzierając przy tym sporą dziurę w brzuchu Zośki.
Miecz przeleciał przez niego na wylot.
Zośka po raz pierwszy i ostatni spojrzał w jego oczy i zrozumiał jak duży błąd popełnili. Osunął się na kolana, a potem, z krzykiem na ustach, runął na wznak i zapaskudził krwią trakt.
Pozostali trzej stali osłupieni i dopiero po chwili ruszyli na Nieznajomego.
Krótkie cięcie, odskok, parada i cięcie.
Czyjaś bezwładna ręka potoczyła się po bruku, a ktoś padł z rozciętą szyją.
Został sam Postrach. Trzęsła mu się szczęka i nogi uginały pod ciężarem strachu.
Nieznajomy zmierzał w jego kierunku. Odrzucił swój miecz, Postrach dostrzegł, że jego lewa ręka zamknięta jest w żelaznym rękawie, który pokrywał ją całą.
Zanim jednak Nieznajomy doszedł do Postracha, ten zaczął uciekać i krzyczeć, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Potknął się i upadł uderzając potylicą w przydrożny kamień.
To był ponury dzień. Jesień zbierała swoje żniwa.
Potem Jeździec wrócił do ciała Zośki po swój mieszek, później podniósł pochwę i zawiesił ją na plecach.
Sprawdził czy w jukach wszystko jest na miejscu. Poklepał potulnie klacz po szyi, nad wyraz dzisiaj spokojną, po czym dosiadł ją i odjechał północnym traktem w towarzystwie krzyku i strachu, który zaczął od tego dnia towarzyszyć każdemu podążającemu tą drogą.
A o nikogo z tamtej czwórki nikt, nigdy nie zapytał.