– Wstrzymaj oddech. No, rób, co mówię. To ważne. WSTRZYMAJ ODDECH. Ona nie może nas usłyszeć.
– Już?
– Powiem ci, kiedy już. Zatkaj nos. Cicho. Ona tu idzie. Słyszysz? Stuk, stuk, stuk. Jeszcze chwilę, jeszcze moment. Dasz radę.
***
Chcę zdradzić ci sekret.
Nie wiem tylko, czy mogę ci zaufać?
***
– No, już. Możesz oddychać. Poszła sobie. Ale musisz mi obiecać, że będziesz robił, co mówię. Ona jest straszna.
– Robię! – zapewniasz mnie gorąco.
Ale w zeszłym miesiącu skończyłam już siedem lat i wiem, że nie wierzy się wszystkiemu, co mówią chłopcy. Tak powtarza mama, odkąd tata zabrał wojskowy plecak i wysokie buty, co tak głośno tupią, i zniknął. Nie wiem, gdzie jest. Nie wiem, kiedy wróci. Wszystko, co mam, to słowa mamy, a mama co chwila mówi coś innego.
Przypadkiem się dowiedziałam o tym plecaku i wciąż mam jej to za złe.
– Dzięki temu wiem też, że nie wierzy się mamom – wyjaśniam.
Patrzysz na mnie jak cielę. Nie dość, że jesteś całe pół roku młodszy, to jeszcze masz dwoje rodziców. Od niedawna mieszkamy razem, ty, twoi rodzice i moja rodzina. Dom jest duży, a odkąd tata zniknął, przenieśliśmy się wszyscy do jednego pokoju. Ale nie poznałam innych współlokatorów, tylko ciebie, Jacek.
Kicham.
– To przez ten kurz – mówisz. – Chodź do piaskownicy, tam mi powiesz sekret.
– Nie mogę. Muszę ci go pokazać. Inaczej mi nie uwierzysz.
Piwnica jest wielka, a jej kąty zapadają się w półmroku, jakby wcale nie istniały i pomieszczenie nie miało końca. Jedynym źródłem światła jest twoja latarka, która stoi między nami. Wszystko poza nią kołysze się w cieniach i znika poza zasięgiem oczu.
Ale ja uwielbiam piwnicę. Piwnica to idealne miejsce, jeśli chce się zniknąć.
Idealne miejsce, gdy mama mamrocze coś do siebie, tańcząc ze ślubną fotografią w objęciach pośrodku pokoju. Coś szumi za oknem, ale nie wiem co. Śwista i buczy, zbliża się, i zbliża, i zbliża, i czasem tylko oddala. Gramofon użycza głosu starszemu panu. To ostatnia niedziela, mówi pan. Dzisiaj się rozstaniemy, dodaje. Nie lubię takich piosenek. Są stare. Są smutne. Patrzę na mojego małego brata. Mirek ma rok i leży rozkopany na wersalce, patrząc, jak mama obraca się, a jej sukienka faluje i czerwony szal unosi się przy każdym kroku.
Mama upuszcza fotografię. Trzask. Szkło pęka.
Mirek zaczyna płakać.
Chowam się.
Chciałabym zabrać Mirka ze sobą, ale jest już za późno. Krzyk dziecka wyrywa ją z jej świata, ale wcale nie wydaje się cieszyć, że nas widzi. Chciałabym mu pomóc. Chciałabym mu pomóc, ale jest już za późno. Mama go widzi. Przebiega przez pokój po szkle i dopada do łóżka, i porywa go w ramiona. Niech wali się świat, śpiewa pan, którego nie lubię, i prawie nie słychać już tego, co buczy za oknem. Mama przytula mojego braciszka tak, że krzywa mordka Mirka znika w czerwonym szalu, i znów tańczy. Jeden obrót, drugi, trzeci, a pod jej stopami pełno jest szkła. Mama jest bosa. Jej stopy zostawiają na podłodze smugi w kolorze szala.
Uciekam do piwnicy.
Piwnica jest bezpieczna. Jeśli nie ma się lampy, trudno jest wyjść poza główne pomieszczenie, gdzie stoi piec i gdzie tata, nim zniknął, przychodził rozpalić. Ale teraz nikt go nie używa. Każde inne pomieszczenie jest wypełnione pudłami i wiaderkami ze śmieciami po kolejnych mieszkańcach domu.
– Zimno tu – skarżysz się.
Ale przecież wszędzie jest zimno, jak to w listopadzie.
– Więc co chciałaś mi pokazać? – pytasz. – Bo jak już skończysz, to wiesz, możemy iść do mojej mamy na małe co nieco. Jak poproszę, to zrobi nam leguminkę. Dzieciaki ją uwielbiają.
Osiedlowa dzieciarnia zawsze trzymała się razem i słyszałam ich kilka razy, jak odwiedzali Jacka, ale bałam się do nich wyjść. Dzieci są straszne. A ja nie chciałam, by poznali mamę.
– Leguminkę? – powtarzam z zainteresowaniem.
Od tamtej nocy, gdy mama tańczyła, a za oknem coś buczało, Mirek już nie płakał. Stał się taki jak ja, dzielny i rozsądny. Wiedział, że mamy nie można denerwować, że mama nie zawsze mówi prawdę i że są dni, kiedy trzeba się przed nią chować. Wytłumaczyłam mu to tak, jak teraz musiałam wyjaśnić Jackowi. Ale w tym domu nietrudno się było dobrze schować.
– Zobacz – mówię i łapię mojego przyjaciela za rękę. – Możesz tu tak zniknąć, że nikt cię nigdy nie znajdzie.
– Wcale nie potrzebuję się chować – odpowiadasz, podpierając się drugą ręką o kulę. Kuśtykasz, gdy prowadzę cię przez labirynt pudeł. – Już i tak wszyscy udają, że mnie nie widzą. Mama mówi, że nie chcą się gapić na moją nogę. Ale ja wolałbym, żeby się gapili.
Milczę.
– Musisz się chować, gdy słyszysz moją mamę. Ona jest niedobra.
– To tutaj?
– To dopiero pierwsze miejsce – wyjaśniam. Pomieszczenie, w którym się znajdujemy, jest ciasne i duszne, i odcięte od światła. Ściany zastawione są drewkami, które ktoś kiedyś porąbał, ale nigdy nie użył, i pudłami pełnymi śmieci. Wspinamy się na jeden karton, drugi, trzeci, i zeskakujemy w szczelinę za nimi.
– Tu przyprowadzam brata, gdy mama źle się czuje.
– Nie widziałem nigdy twojego brata.
– On mieszka tutaj tylko czasem. Boi się. Jest jeszcze malutki, wiesz? Ale nigdy nie płacze. Nigdy! Jest bardzo dzielny.
– Dlaczego nie płacze?
– Żeby mama go nie słyszała. Nasza mama nie lubi, jak ktoś płacze.
– Wasza mama nie pozwala wam płakać i nie robi wam leguminek – konstatujesz, przysiadając na pudle. Ręka, którą opierasz na kuli, potrzebuje odpoczynku. – E, to ja wolę moją mamę.
– Też wolę twoją mamę. – Wzruszam ramionami.
Mirek naprawdę nigdy nie płakał od tamtej ostatniej niedzieli. Po szalonym tańcu na szkle mama powiedziała, że zaniesie go do babci, bo sama nie może sobie z nim poradzić, mimo że nadal gwizdało za oknem i zapadał zmrok.
– A twoja babcia odchowała ósemkę chłopaków, więc może zabrać się i za niego – powiedziała, zakładając czerwony kapelusik. – Nie żeby wyszło jej to wybitnie dobrze, skoro jej syn pierwsze, co zrobił, gdy przyszli, to złapał plecak i zniknął.
Tak dowiedziałam się o plecaku.
– Oni wtedy strasznie długo nie wracali – mówię, prowadząc go w inny kąt piwnicy, za małe, skrzypiące drzwi, których nie widać wcale, jeśli się nie wie, że tu są. Mama nie wie. – Strasznie, strasznie długo i bałam się, że nie wróci już nigdy. A gdy wróciła, była sama.
A ja się mamy boję.
– Więc gdy płaczę, chowam się tutaj. – Pokazuję ciasną przegrodę. Od pieca oddziela ją cienka, koślawo postawiona ściana, w której brak kilku cegieł. Gdy się przykucnie, to można zobaczyć, co się dzieje na schodach, ale ze schodów nas nie widać. Nie da się tutaj wejść normalnie, trzeba skorzystać z tych małych drzwiczek.
Drzwiczek, których nie widać wcale, jeśli się nie wie, że tu są.
– Nadal ci zimno? – dziwię się, widząc, że drżysz. – Dobra, jak chcesz, to pójdziemy do piaskownicy. Mnie to wszystko jedno, chciałam tylko, żebyś wiedział. – Wzruszam ramionami.
– To… to… Mirek – jąkasz się, pokazując palcem na coś za moimi plecami. Odwracam się. Ledwie chodzący maluch, kołysząc się na pałąkowatych nóżkach, drepcze w naszą stronę. Wychodzę naprzeciw niemu i łapię w chwili, gdy ma się przewrócić.
Podchodzę do ciebie z bratem w rękach. Gapisz się na Mirka i wyglądasz, jakbyś się bał. Ale czego?
– To tylko Mirek – mówię, żeby cię uspokoić. – Nie martw się, czasem tu przychodzi. Tęskni za mną, sam rozumiesz. Póki moja mama nas nie znajdzie, nic nam nie będzie.
– A jeśli twoja mama nas znajdzie?
– Wtedy szybko musimy się schować – wyjaśniam jak dziecku. – Mówiłam ci przecież. Wiesz już, gdzie. Ale mama nigdy nie przychodzi do piwnicy. Zeszła do niej tylko raz w życiu. – Tak mi się wydaje, no bo kto inny schowałby Mirka do beczki w kącie, gdzie go znalazłam parę dni temu?
Mój braciszek trąca mnie w policzek.
– Przestań – mówię.
Ale on nie przestaje. Stuka mnie i szczypie, i klepie otwartą dłonią, i gdy już mam się na niego zezłościć, składa mi pięknego całusa na twarzy.
– On nie jest prawdziwy – mówisz, wpatrując się w niemal przezroczyste dłonie mojego brata.
– Wszyscy jesteśmy tak samo prawdziwi – oburzam się. – Co ty sobie myślisz? Mirkowi nic nie brakuje. Myśli i czuje, i istnieje tak samo jak ty i ja.
– Ale on nie jest prawdziwy – protestujesz.
Mirek zaczyna wyrywać mi się z rąk, więc puszczam go wolno. Gapisz się na niego jak na dziwadło z cyrku, co doprowadza mnie do szału.
– To bardzo krzywdzące, mówić o kimś, że jest nieprawdziwy, tylko dlatego, bo nie żyje – tłumaczę Jackowi. – Takie rzeczy się zdarzają.
Mój mały braciszek dopada twoich nóg.
– Agumetocki – mówi, patrząc na kulę, na której opierasz wiotkie ciało. Unosisz stopę, której dotyka mój brat i wiem, że czujesz go tak, jakby był żywy. Ale mój argument nie trafia do ciebie.
Koniec dyskusji. Gdybym miała więcej czasu, może wytłumaczyłabym ci Mirka lepiej, może byś nas zrozumiał. Przykro mi. Ale nie zdążam, bo nagle słyszymy coś nowego.
Z sufitu dobiegają drobne, szklane stuknięcia. Obcasy. Trzask drzwi. Ktoś zapala światło na schodach. Stuk, stuk, stuk. Każdy stopień zostaje naznaczony uderzeniem szpilki. Chwytam braciszka i pokazuję ci, byś wślizgnął się za piec.
– Jacek, chodź tu!
Kucamy w kurzu i drewkach. Drzwiczki, przez które się przeciskamy, wracają na miejsce ze zgrzytem i boję się, że narobiły za dużo hałasu. Ciężkie zapadki wchodzą na swoje miejsce i wiem już, że nic ich nie ruszy. Jesteśmy bezpieczni.
Mirek milczy; z rozchylonych ust nie wydobywa się żaden dźwięk. Przytulam go, by dodać mu otuchy.
Kładziesz kulę na ziemi. Metal uderza o podłogę z cichym kliknięciem. Modlę się, by tego nie usłyszała. Wychylasz się, by coś zobaczyć. Właścicielka obcasów kręci się po piwnicy, przesuwa szpargały, dotyka pieca. Przez szpary w ścianie dostrzegam czerwony szal. Aniele boży, stróżu mój, recytuję w myślach. Spraw, by mama nas nie znalazła.
Wreszcie, gdy mija wieczność, kroki oddalają się. Stuk, stuk, stuk, trzaśnięcie drzwiami. Znów jesteśmy sami.
– Moja mama nie jest taka jak twoja. Nie może nas znaleźć – wyjaśniam Jackowi. – Musisz zawsze się przed nią chować, bo inaczej mogłaby zrobić nam coś złego.
– Co mogłaby zrobić? – pytasz, ale nie potrafię ci odpowiedzieć.
– Ale przecież moja mama jest tam na górze! – uświadamiasz sobie nagle. – Muszę jej powiedzieć, muszę ją chronić!
– Nie możesz tam iść – próbuję tłumaczyć. – Nie, póki ona tam jest.
Ale wcale mnie nie słuchasz. Ledwie kroki na górze cichną, wyskakujesz zza pieca i wskakujesz na pierwszy stopień. Biorę Mirka na ręce.
– Zaczekaj! – mówię, ale jesteś już na szczycie schodów i mnie nie słyszysz.
Coś się zmieniło. Czuję to wyraźnie, choć nie wiem, o co chodzi. Wszystko jest przecież takie samo. Tylko… powietrze pachnie inaczej.
Podążam twoimi śladami i wreszcie staję w drzwiach piwnicy. Cisza. Gdzie jesteś?
Mirek zaczyna się wyrywać i doskonale go rozumiem. Nasze miejsce jest w piwnicy. Puszczam go na podłogę. Natychmiast cofa się w półmrok. Staje na pierwszym stopniu, potyka się i spada w ciemność. To nie szkodzi, wiem, że nic mu nie będzie.
Boję się. Boję się, że mama znów wpadnie w złość, że znów puści piosenkę, przy której dobrze się umiera. A ja znowu wpadnę w nieskończoność, w której znajduję mojego brata w beczce ciągle i ciągle od nowa, zawsze tak samo przerażona. Ale mój nowy przyjaciel potrzebuje mnie teraz bardziej niż kiedykolwiek.
Ostatnia scena tego dnia, jaką pamiętam, była jak lustro. Pośrodku jednego odbicia stał Jacek i jego rodzice. Pośrodku drugiego – ja i moja mama.
Nie rozumiem.
Gra telewizor, a w nim polityka. Siwe głowy coś udają, ale nie słucham. Na krześle siedzi kobieta w czerwonym szalu i płacze. Szpilki leżą rozrzucone na podłodze. Pociesza ją mężczyzna siedzący na ławie naprzeciwko. Pochyla się nad nią w obronnym geście. Trzyma jej dłonie w swoich. Łzy kapią z policzków na drewnianą podłogę.
– Mamo, mamo, musisz się schować – mówisz, szarpiąc jej ramię. – Zła pani chce nas złapać. – Tato, powiedz jej. Musimy wszyscy uciekać.
Nie słuchają cię.
Z ekranu telewizora znika twarz polityka. Pojawia się starszy pan. To ostatnia niedziela, śpiewa, a mnie przechodzą ciarki. Mama lubi tę piosenkę. Boję się, że to ją zwabi.
– Jacek, zostaw ich. Musimy się schować – mówię.
Obraz w lustrze i jego odbicie zlewają się w jedno. Stoję nieruchomo, wpatrując się w kobietę, w jej czerwony szal i pochyloną głowę. Tylko piosenka pozostaje ta sama.
– Mówią, że to nie porwanie – kobieta tłumaczy mężczyźnie. – Że on tu jest.
– Gdybyś mnie posłuchała, nie marnowałabyś pieniędzy na zgadywanki jasnowidzów – mówi mężczyzna. – Gdyby Jacek tu był, już byśmy go znaleźli. Przeszukaliśmy wszystko. Latarkę mógł zostawić każdego innego dnia, nikt nie zagląda do piwnicy.
Błąd.
– Jestem tutaj – piszczy Jacek. – Spójrz, tato!
Przeszukaliście miejsca dostępne dorosłym.
Jacek wreszcie rozumie, że rodzice go nie słyszą. Spogląda na mnie. Nie wiem, co myśli, nie chcę wiedzieć, boję się i jest mi wstyd. Wyciągam rękę, którą po zawahaniu łapie. Nie ma kuli, nie potrzebuje już jej.
– Jak chcesz, możemy teraz iść do piaskownicy – proponuję, ale wtedy czerwony szal opada na ziemię.
Widzę twarz mamy i z krzykiem uciekam do piwnicy.